• Nie Znaleziono Wyników

Prace moje, że tak powiem, apostolskie, jakkolwiek nieudolne, że jed-nak prowadziłem je według pewnego planu, a przez to zależałem już od nich, nie pozwoliły mi bawić dłużej w Zakopanem, i tego dnia jeszcze zaprowadziły mnie o mil kilka, w okolicę z drugiej strony Nowego Targu le- żącą. Przez to oddalenie, przez pilne zajęcie się innym przedmiotem nie

43 podziwienie — zdziwienie, zdumienie, także podziw.

44 hamernia — huta żelaza, kuźnia. Z kontekstu Dziennika podróży do Tatrów wynika, że Goszczyński ma tu na myśli hutę żelaza.

197

miałem ani czasu, ani sposobności wywiadywać się o staranie chorego.

Ochłonąłem równie z wrażeń, jakie na duszę moją wywarła tajemniczość Strasznego Strzelca. Niewiele brakło, abym całe to zdarzenie za sen uważał i sam śmiał się z mojej przesądnej łatwowierności. Wszakże nie mogłem jesz-cze podnieść się aż do tej wysokości zimnego rozsądku i, mówiąc prawdę, nie bardzo usiłowałem. Nadto pamiętałem dobrze sen przy źródle i czekałem z niecierpliwością jeszcze jednej próby, owego trzeciego dnia w Poroninie.

Właśnie w porę żądaną ułatwiłem się z moimi sprawami i wraca-łem nazad w okolice Morskiego Oka. W Nowym Targu zaszło mi słoń-ce; przyśpieszyłem kroku, bo się zanosiło na burzę, a nie życzyłem so-bie spotkać jej w miejscu obcym. Zaczęło zmierzchać, kiedym wchodził do Poronina. Burza coraz bliżej i widoczniej zagrażała. Wszystkie szczy-ty Tatrów okryły się chmurami; widać już było dalekie błyskawice i głu-chy odgłos grzmotów dochodzić poczynał. Naraz, w chwili cichszego powietrza, usłyszałem śpiewanie pogrzebowe; rzuciłem okiem w stronę smętarza45 i postrzegłem na nim światła, chorągwie, jednym słowem po-grzeb. Jakby mię tknęło coś w serce, zapomniałem o burzy, o pośpie-chu, udałem się co prędzej na smętarz. Za późno przybywałem. Ledwie zachwyciłem46 końca ostatniego Requiem. Orszak pogrzebny, wracający skwapliwie, zapewne w obawie nadchodzącej burzy, spotkał mię przy wejściu do smętarza. Zapytałem o zmarłego. Niestety! natchnienie prze-czucia nie omyliło; to on, Nikorowicz, spoczął dziś w grobie. Człowiek, na którego trafiłem, znał go, wiedział wszystkie szczegóły jego słabości i śmierci, opowiedział mi w krótkości wszystko. Od niego dowiedziałem się, że Nikorowicz przestał żyć nazajutrz po naszym widzeniu się. Zdaje się, że główną przyczyną jego śmierci, a przynajmniej śmierci rychlejszej, było oziębienie się wodą dunajcową. Stan przytomności, w którym go zostawiłem, trwał bardzo krótko. W kilka godzin szał gorączkowy obja- wił się gwałtowniej niż kiedykolwiek, i równocześnie prawie gangrena we wnętrznościach, tak silna, że w kilkanaście godzin spaliła całe cia- ło. Umarł z rana bez przytomności i mowy, które utracił na godzin kilka przed śmiercią. Dopóki był w stanie mówić, wzywał ciągle swojej żony, czasem jakby ją widział i rozmawiał z nią. Jeżeli nie o żonie, to o Polsce

45 Zob. przypis 5 na s. 165.

46 zachwycić — zauważyć.

198

marzył; kilka razy wspomniał z rodzajem przestrachu Strasznego Strzel-ca, nawet i mnie miał w pamięci, jak to z opowiadania łatwo domyślić się mogłem.

Poczciwy opowiadacz mówił mi wszystko ze łzami w oczach. Po-wszechny miał być płacz przy jego śmierci, bo posiadał wszystkie przy-mioty ujmowania sobie ludzi, z którymi żyć mu przychodziło. A ktokol-wiek zaznał go choć najmniej, przywiązywał się do niego trwałym wspo-mnieniem. Liczny też był orszak pogrzebowy i cały żałobą dusz okryty.

Widziałem to na wszystkich prawie twarzach.

Smutne to zdarzenie napełniło mnie niewymownym bólem. Był mi on jakby nieznany, ale miał tyle praw do ostatniej cześci47 z mojej strony, jako poczciwy człowiek, jako Polak, spółtowarzysz, spółwygnaniec, spółofia-ra. Pobiegłem na grób jego; kilku znajomych mi górali przyłączyło się do mnie. Ledwie do połowy był zasypany; wypełniał się powoli. Patrzałem smutnie, jak za oddalającym się w coraz głębszą wieczność; a myśli były jeszcze smutniejsze, łzawsze niż oczy.

Tak więc skończyłeś, kochany towarzyszu, wszystkie twoje przedsię-wzięcia, nadzieje, rozkosze w marzeniach, cierpienia w rzeczywistości, w oddaleniu od stron rodzinnych, w tęsknotach, w boleściach, między ob-cymi. Obca ręka zamknęła ci oczy, obca ręka rzuciła ostatnią grudkę zie-mi na twoją mogiłę. Zimna litość, urzędowa zie-miłość bliźniego otaczały łoże twego skonania, zamknęły wieko twej trumny, pożegnały cię w imieniu tego świata, gdzie miałeś istoty tak drogie tobie, którym tak drogi byłeś.

Twój anioł ziemski gdzieś daleko; może w tej chwili marzy o twoim, o swo-im, o wspólnym szczęściu, wypieszcza pocałowania, którymi ma cię powi-tać, ani wie, że ta chwila leci ku niej z największą rozpaczą, jaka w kobie-tę uderzyć może. Twoja żona marzy o mężu, dzieci o ojcu, a żona wdowa, a dzieci sieroty. Dowiedzą się o swoim nieszczęściu, kiedy już najmniejsza pociecha w pomoc przyjść nie może, kiedy nie będą mogły złożyć ostatnie-go pocałowania, choćby na martwym ciele, kiedy nawet na grobie twoim uklęknąć nie będą mogli. Zginąłeś dla nich bez śladu. Szczęśliwy jednak, że przynajmniej we własnej ojczyźnie spocząłeś. Ale ja, ale mnie podobni, kto wie, czy posiądziemy to szczęście? kto wie, jakie wiatry będą igrały z na-szymi resztkami? O módl się, módl się za nami, abyśmy w Polsce pomarli!

47 cześci — czci.

199

Przerwał mi te smutne dumania ruch i szmer na smętarzu.

Jakiś orszak zbliżał się ku grobowi, nierozeznany48 z początku, bo już dobrze zmierzchać zaczęło. Kiedy się nowi przychodnie zbliżyli, a do tego kilkakrotny błysk nieba oświecił smętarz, dostrzegłem kilkudziesięciu gó-rali, a na ich czele zgadnijcie kogo? — oto Strasznego Strzelca.

Na widok jego zadrżałem mimowolnie. W tejże chwili przyszło mi na myśl objawienie się jego Nikorowiczowi i obietnica widzenia się z nim na grobie. Ta myśl, uroczystość miejsca, ciemność nocy, połyski burzy, ob-wiały dziwnym, nadzwyczajnym tonem całe to zdarzenie, do nadzwyczaj-nego stroju podniosły moją duszę. Oniemiałem na chwilę.

Strzelec zbliżył się, stanął nad grobem, uchylił kapelusza i wyrzekł uro-czystym głosem: — Pokój temu domowi! — a w całym powietrzu, jakby na jego rozkaz, najgłębsza nastąpiła cisza. Przez chwilę patrzał po zgromadze-niu: korzystałem z tej chwili, ośmieliłem się dłużej nieco zatrzymać wzrok na nim. Znalazłem go takim samym jak podczas owego muzycznego wieczo-ra; tylko w wyrazie oblicza dostrzegłem więcej nadziemskiego piękna, nad-ziemskiej wzniosłości, bo nic prawdziwszego, że mimo ciemności i przery- wanego światła błyskawic twarz jego zdawała się mocniej jaśnieć niż innych przytomnych49. Postawa takoż wydała mi się ogromniejszą jak wprzódy;

a w nieruchomości pełnej życia i wdzięku można ją było wziąść50 za najdo-skonalszy wzór potęgi wywodzącej życie z grobu, uosobionej w nagrobnym posągu. Otworzył usta do mówienia, a silna burza z błyskawicami znowu grać poczęła, tak silnie, tak blisko, jak żeby w piersiach się jego poczynała.

— Dzieci moje — zawołał — tu, do grobu wszyscy! i słuchajcie. Nie człowieczy głos mówi do was, ale głos Boga; ja go tylko tłumaczę na wasz język. Słuchajcie! Sprowadziłem was tutaj, aby wam dać wielką naukę. Wi-dzicie ten grób drobny, lichy? A on jednak większy, potężniejszy jak te góry: leży w nim wasz męczennik, wasz święty, wybraniec waszego ludu.

Widzicie dokoła te czarne chmury po dolinach, po górach? to ziemia ska w żałobie po umarłym. Słyszycie te głuche grzmoty? powietrze pol-skie modli się za nim. Całe niebo błyska! to niebo sprawia pogrzeb cia-łu, a otwiera się dla duszy. On już błogosławiony. Powiem wam,

dlacze-48 nierozeznany — nierozpoznany.

49 przytomni — obecni.

50 Zob. przypis 38 na s. 124.