• Nie Znaleziono Wyników

Pałac Ostrogskich Tomasza Piątka to „powieść ­zszywka”, łącząca różne style i gatunki oraz podporządkowana trzem żywiołom: wspomnienio­

wemu, eseistycznemu i kreacyjno ­fantastycznemu11. Prozę tę – najkrócej rzecz ujmując – można uznać za kontynuację lub też swoistego rodzaju dopowiedzenie do wydanej w 2002 roku Heroiny. Dzieje się tak dlatego, że Pałac Ostrogskich pomyślany został jako potwierdzony autobiografiz­

mem „pamiętnik narkomana”, który o tym, że nim zostanie, wiedział, odkąd skończył dziesięć lat:

Oczywiście „potępiony” to jest słowo, którego nie powinienem lubić.

A na pewno ja, Tomasz Piątek, nie powinienem nim tak nieustannie szafować […]. Wierzę jednak, że jeśli – jak mówi w  starym języku stara Biblia Gdańska – nałożył Pan na mnie piątno, piątno narko­

mana i alkoholika, to nie po to, żeby się nade mną znęcać, tylko żeby mi coś pokazać. Moja odraza do normalnego, codziennego bytowania nie może być zaspokojona żadnym narkotykiem, bo tak naprawdę jestem za mało ćpunem. Jestem o  wiele mniej ćpuńskim ćpunem niż większość czytających te słowa. Dlaczego? Bo za mało ulegam narkotykom, środkom znieczulającym, bo większość środków znie­

czulających stosowanych przez ludzi na mnie nie działa. […] Mnie nie wystarcza nawet heroina, paraliżująca ośrodkowy układ ner­

wowy, a robiąca także kuku układowi oddechowemu, pokarmowemu i wydzielniczemu12.

11 Zob. D. Nowacki: Tomasz Piątek: „Pałac Ostrogskich”. Dostępne w  Internecie:

http://www.instytutksiazki.pl/pl,ik,site,8,6,2811.php [data dostępu: 12.11.2011].

12 T. Piątek: Pałac Ostrogskich. Warszawa 2008, s. 5–6. Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania. Po skrócie PO podaję stronę, z której cytat jest wzięty.

Tożsamość nazwiska narratora i autora, zbieżność zawodów (dzien­

nikarz i  pisarz), nawiązania do wcześniej wydanych przez siebie ksią­

żek, tematyzowanie nadrzędnej traumy własnej biografii, jaką jest uzależnienie od heroiny, pozwalają uwierzyć w  ów „autobiograficzny pakt”. Sam Piątek, który traktował Pałac Ostrogskich jako swego rodzaju spowiedź, przyznawał: „Ta książka to jest opowieść o  mojej terapii, słabości, o  moich upokorzeniach, które są tym bardziej upokarzające, że są niezbędne i trzeba przez nie przejść. Jest opowieścią o mojej nie­

zdolności do posiadania normalnego życia. O pragnieniu samobójstwa mentalnego i marzeniu o tym, żeby się stać przedmiotem. Nie czuć, albo czuć jak najmniej”13. Byłby zatem Pałac Ostrogskich narracją autotera­

peutyczną, której nadrzędnym zadaniem miałoby być samooczyszcze­

nie polegające na – jakby powiedział Jan Lechoń – „sprzątaniu piwnic podświadomości”14.

Terapia jest niezbędna, predyspozycje do ulegania nałogom mają bowiem być – jak stara się przekonać autor Węża w  kaplicy – częścią jego osobowości, przed którą nie sposób uciec. W  konsekwencji, nie może przestać być narkomanem. Podobnie szokujących konstatacji jest w Pałacu Ostrogskich znacznie więcej. Narrator – jak się zdaje – nigdy nie wychodzi z roli. Raz wszedłszy na „Wijące się Drogi Dilerów” (PO, s. 171), nieustannie kluczy i błądzi nie tylko po mieście w poszukiwaniu heroiny, ale również – a może przede wszystkim – po meandrach własnej psychiki. W konsekwencji zacierania się granicy między rzeczywistością a  narkotycznymi majakami stale zmyśla i  konfabuluje. Wszystko, co opowiada, może nie być zatem prawdą. Włącznie z samą chęcią podda­

nia się owej oczyszczającej konfesji. Wszak sam wątpi, czy uwierzyłby samemu sobie, skoro urodził się ze „spierdolonym chromosomem i13Y”

13 Nic nie czuć, albo czuć jak najmniej. Z Tomaszem Piątkiem rozmawia Tomasz Kwaśniewski. „Gazeta Wyborcza” z 29.09.2009 r. Dostępne także w Internecie: http://

wyborcza.pl/1,75475,7088815,Tomasz_Piatek__Nie_czuc__albo_czuc_jak_najmniej.

html?as=5&startsz=x [data dostępu: 12.11.2011].

14 Cyt. za: A. Kochańczyk: Więc czegom nie powiedział – niech będzie ukryte.

O „Dzienniku” Jana Lechonia. W: W stronę współczesności. Studia i szkice o literaturze polskiej po 1939 roku. Red. Z. Andres. Rzeszów 1996, s. 283.

(PO, s. 79). Niemniej, jak na „rasowego” narkomana na tzw. odwyku przystało, swoją opowieść rozpoczyna od próby usprawiedliwienia się połączonej z użyciem łagodzącej lub też maskującej powagę problemu formuły:

Jasne, Tomeczku. Tak, tak, Tomeczku. Najlepiej znaleźć dla swojej choroby, dla swego grzechu uzasadnienie filozoficzne i  teologiczne.

Albo na odwrót, nie filo ­zoficzne i  teo ­logiczne, tylko teo ­zoficzne i filo ­logiczne. […] A filologia… […] To kunsztowne igranie znacze­

niem wyrazu oraz jego źródłosłowem, z którego wynika, że narko­

man to tylko taki śpioszek, jako że narkos to po grecku sen, a man to wcale nie angielski człowiek (względnie mężczyzna), tylko maniak po grecku. A więc narkoman to maniak snu.

PO, s. 6

Użycie eufemizmu, zgodnie z którym narkomana dałoby się postrze­

gać jako „maniaka snu”, można również tłumaczyć owym błądzeniem po „wijących się drogach” – tu: drogach interpretacji.

Ogólna wymowa omawianej powieści autora Kilku nocy poza domem koncentruje się wokół stwierdzenia, że bycie ćpunem oznacza koniecz­

ność nieustannej walki z cierpieniem.

Czy ja mam prawo spodziewać się dla siebie czegoś dobrego?

Wiem, że spowodowałem śmierć przynajmniej paru istot ludzkich.

Ostatnio miałem sen: przychodzi do mnie duża, szara koperta z napi­

sem „Tomasz Piątek”, a w środku trzydzieści parę żałobnych zdjęć.

We śnie wiem: to ludzie, którzy zaczęli ćpać po przeczytaniu mojej pierwszej powieści Heroina.

No i  jak to rozwiązać? Nie mówię tu o  problemie osób, które mogłem zabić, bo tego problemu już nie rozwiążę. Nie, nie, nie będę się tym zajmował. Będę się teraz zajmował oderwanym wzniosłym problemem filozoficznym pod tytułem: Czy człowiek ma jakiekol­

wiek prawo do czegokolwiek. Można by założyć szlachetnie i cwanie, że ja nie mam żadnych praw do niczego, ale moi bliźni – tak! […]

Oto postawa prawdziwego altruisty. A  jednak to założenie […] jest cwane, bo jeśli ogłaszam tę zasadę jako słuszną, to proponuję ją

również wszystkim moim bliźnim. A więc, droga ludzkości, odmów sobie wszelkich praw i przyznaj je MNIE. Jak widać, ten teoretyczny, filozoficzny altruizm jednak jakoś się godzi z  praktyczną, życiową postawą człowieka, który wydał powieść o  rozkoszach ćpuna, nie zastanawiając się nad tym, czy komuś nie zaszkodzi – a raczej spy­

chając to zastanawianie się do najciemniejszej jamy swojej duszy, tam, gdzie mieszkają skorpiony.

PO, s. 29–30

Wyrzuty sumienia – także te za mniej lub bardziej absurdalne przewinienia (takie jak m.in. odpowiedzialność za reakcje czytelników Heroiny) – nie dają spokoju. Uobecniają się pod postacią koszmarów sennych. Tytułowy pałac Ostrogskich (mieszczący się na warszawskim Powiślu), z którym wiąże się legenda o Złotej Kaczce i zła sława znaj­

dujących się pod nim lochów, można odczytywać zatem właśnie jako metaforę ludzkiej psychiki, która pełna jest tajemniczych labiryntów, lub „jako freudowską metaforę ciemnej strony losu. Bo tak naprawdę głównym problemem tej książki jest poszukiwanie sensu w  bezsensie, przeważnie skazane na porażkę”15. Mimo niemożności uniknięcia klęski narrator ­bohater Pałacu Ostrogskich podejmuje wysiłek. Ale być może z powodu zbyt wielu pokus i wyuczonego „migania się” osiąga odwrotny od zamierzonego cel.

Bo jak już zacząłeś ćpać, to poszedłeś, poszedłeś daleko drogą krzywą i  wijącą się i  widzisz, gdzie dotarłeś, tam, gdzie abso­

lutnie nie powinieneś dotrzeć. Krzywa i wijąca się droga może jest bardziej naturalna niż droga prosta, ale zawijasy pozwalają czło­

wiekowi na zboczenia. Na niekończące się opóźnienia. Na odejście w bok i podążenie w zupełnie inne miejsce, niż to, w które należałoby podążyć.

PO, s. 185–186

15 M. Pęczak: Heroina bis. Dostępne w Internecie: http://www.polityka.pl/kultura/

ksiazki/259133,1,recenzja ­ksiazki ­tomasz ­piatek ­palac ­ostrogskich.read [data dostępu:

1.05.2012].

Nie inaczej postępuje przebywający na „detoksie” heroinista. W kon­

sekwencji tego, narracja Pałacu Ostrogskich jest plątaniną mętnych wspomnień narkomana, absurdalnych wizji i filozoficznych refleksji. Jak zauważył Dariusz Nowacki:

Płaszczyzna dyskursywna utworu składa się z  miniaturowych, skrzących się dygresjami esejów (historia, sztuka, teologia, teoria i  praktyka reklamy). Wreszcie w  warstwie kreacyjnej mamy do czynienia z niewielkimi fabułami czy raczej fantazjami, dla których wspólnym mianownikiem są tajemnice tytułowego warszawskiego pałacu. Wypowiadając się na wiele różnych tematów (od Dekalogu do Beethovena), sypiąc obficie anegdotami i fantazjami, Piątek cały czas mówi o sobie oraz krąży wokół szczególnie bliskich mu prob­

lemów. Interesuje go konflikt między materią i sferą uczuć, chaosem i  porządkiem, a  nade wszystko perspektywa poszukiwania innego, alternatywnego życia16.

Narrator ­bohater opowieści Piątka, starając się niejako „zagadać”

główny problem (bycie ćpunem) czy też odciągnąć od niego uwagę, pod­

daje się swobodnemu nurtowi dygresyjnemu. Ale to pozory. Wszystko obraca się bowiem wokół nadrzędnej trudności z odczuwaniem siebie/

innych/rzeczywistości. Uzależniony – być może przede wszystkim dzięki swej konfesji i  przelewaniu myśli na papier (na kartach Pałacu Ostrogskich kilkakrotnie podkreśla to, iż jest pisarzem) potrafi precyzyj­

nie nazwać swój problem. Zwierza się:

Heroina dawała mi – po tygodniu – tylko jedną rzecz, która od razu stała się niezbędna. Pod jej działaniem przestawałem czuć tu i teraz, przestawałem być przybity do tych dwu krzyżujących się linii, linii tu i linii teraz, przestawałem być przybity do własnego ciała. Otaczające mnie obrazy i przedmioty przestawały mnie dotyczyć. To, co dookoła mnie, już nie było dookoła mnie, tylko gdzieś na boku. Znacznie ważniejsze było to, co we mnie. A we mnie była czysta pustka albo pusta czystość. Ale nie była to żadna nirwana, nawet nie błogość, bo

16 D. Nowacki: Tomasz Piątek: „Pałac Ostrogskich”…

nawet błogość ma coś wspólnego z nudą. A to był raczej teatr. W tej czystej pustce czy pustej czystości mogłem sobie wymyślać uczucia, jakie chciałbym przeżywać, a następnie je odgrywać.

PO, s. 147

Destrukcyjna obojętność i teatralizacja własnych uczuć sprawiają, że narrator nie czuje się człowiekiem.

Na każdej terapii dowiadujesz się, że twoje uczucia – o ile w ogóle je masz – tak bardzo różnią się od uczuć zwykłych ludzi, że właściwie nie jesteś człowiekiem (stąd ta mozolna praca podczas terapii, ocio­

sywanie chmur metodą stolarską, czyli prze ­„kształcanie” uczuć). No dobra. Jesteśmy też najbardziej grzeszni ze wszystkich, bo jesteśmy powolnymi samobójcami, przedkładamy pożądanie – i to pożądanie trucizny – nad wszystko inne. Doprowadzamy do rozpaczy rodziny, przyjaciół, pracodawców. Jesteśmy zatem najbardziej wzgardzeni i poniżeni.

PO, s. 79

Narkoman musi przejść mozolną i  długoletnią terapię, która – co niezwykle druzgocące – nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Od uzależnienia nie sposób się oderwać, raz na zawsze odciąć. Można jedynie próbować mierzyć się z uśpionymi we własnej podświadomości

„skorpionami” i  wierzyć, że następne „pożądanie trucizny” zostanie odroczone w czasie. Szansą na osiągnięcie tak zdefiniowanego celu może być właśnie poddanie się owej „demonicznej” i upokarzającej spowiedzi, która nie będzie nastawiona na „retuszowanie” słabości czy udawanie opowieści uniwersalnej.

Powiązane dokumenty