BAJKA O ROBOCZYM KONIU I OPASŁYM PANU
1 trwała ta symbioza między opasłym panem, a roboczym koniem, całe stulecia
Koń sechł, szerszenia!, robił bokami z wysiłku, głupiał i — ciągnął. ' )
68
Pan ty), łysiał, wywijał batem, mądrzał i — po
pędza).
Roboczy koń ciągnął...
W rozperlone rosą świty, gdy różanopalca Ju
trzenka przeciera zaspane oczy i w jasne włosy wplata purpurowe, żółte i fioletowe wstęgi, fruwające w wie wystające rusztowanie szkieletu, wtedy pan odłożył bat, wyciągnął batystową chustkę do nosa? przyłożył
suchą wiązkę słomy, obmyć skrzepy krwi po razach bata, wsypać garniec owsa do żłobu, a rodzinie ko
nia posłał wspaniałomyślny pan cały korzec otrębów...
Koń leżał obok żłobu i serce mu wzbierało wdzięcznością dla opasłego pana, ale owsa tknąć nie mógł, bo był chory, śmiertelnie chory...
Wtedy opasły pan sprosił innych opasłych pa
nów i kilka wiecznie niezadowolonych roboczych koni z folwarków, poprowadził ich do stajni, gdzie leżał ciężko chory i pokazywał, mówiąc: „Patrzcie jak ob
chodzę się ze swoimi współpracownikami ł... Owsa u mnie jeść nie chcą, wylegują się na miękkiej sło
mie w cieple i dosycie!... Rodzinę im zaopatrzam i wspomagam jak braci, jak rodzonych, kochanych braci!“...
Opasły pan znowu przykładał batystową chustkę do oczu, wzruszony niepomiernie swą własną dobro
cią. Zaproszeni tłuści panowie byli też wzruszeni do
brocią i łzami opasłego pana, a jeden z zaproszonych tłustych panów, bardzo łysy i bardzo mądry obiecał pojechać do miasta i tam w gazetach opisać wspa
niałomyślność opasłego pana w szczególności i do
broć opasłych panów, w stosunku do wiecznie nieza
dowolonych i kwękających koni roboczych, w ogólności.
I tak się też stało.
Opasły pan przeczytał później w gazetach, że jest za dobry w stosunku do roboczych koni, że jest chytrze wyzyskiwany przez te bydlęta, które zamiast 24 godzinnego dnia roboczego, chcą pracować tylko tyle, aby skóra nie odpadała im z kości i dech nie zamierał w piersi ze zmęczenia. Bardzo łysy i tłusty pan napisał w gazecie, że niesłychane żądanie robo
czych koni, aby w razie niezdolności do pracy da
wano im legowisko w stajni i nie wyrzucano na błoto z całą rodziną, aby z nich żywcem nie łupiono skóry i dawano im tyle obroku, ile koniecznem jest d o utrzymania życia roboczego konia — jest dowodem złej i przewrotnej natury roboczych koni, świadczy o braku poczucia łączności narodowej, o zupełnym zaniku etyki i miłości Ojczyzny z ich strony.
70
Opasły pan, przeczytawszy w gazecie, zrozumiał, jak bardzo jest wykorzystywany i wyzyskiwany przez robocze konie, więc wyjął znowu batystową chusteczką i rozpłakał się nad własną smutną dolą i nad cięż- kiem położeniem, w jakie popadł przez zanik patryo- tyzmu u roboczego konia.
Dawno już podejrzewał, że roboczy koń symuluje chorobę, a teraz po przeczytaniu gazety nabrał pra
wie pewności, że koń, chcąc go wprowadzić w kłopot, odmówił mu współpracy w czasie pilnych robót je
siennych, zasłaniając się chytrze chorobą, którą wy
myślił, aby uzyskać wygodniejsze warunki bytu i z peł
nych spichrzów pańskich, wycyganić od czasu do czasu trochę plewy czy otrębów.
— Interesy Ojczyzny, a tern sam em i moje są zagrożone! — powiedział opasły pan — wziął bat i poszedł do stajni, gdzie leżał chory.
— Auf! — zawołał pan, poczerwieniawszy m ocno na twarzy.
Roboczy koń był w stanie kompletnej depresyi duchowej i robił ciężko bokami.
— Auf! — wrzeszczał ochryple opasły pan, wa
ląc batem po ledwo przyschniętych ranach na skórzą konia.
Koń wywracał żałośnie gałami ocznemi, ale wstać nie mógł.
— Więc to jest postępowanie uczciwego, robo
czego konia, w chwili, gdy Ojczyzna potrzebuje twej pom ocy? — skrzeczał opasły pan, pieniąc się ze zło
ści. — Więc tak postępuję dobry, wolny obywatel wolnego państwa?... H ańba!!!
Roboczy koń był już na wszystko nieczuły.
Wtedy opasły pan pojechał do miasta i sprowa
dził wielu Judzi, którzy mieli na sobie ubrania o błysz
czących guzikach, a u boku m etalowe pręty.
Weszli do stajni z opasłym panem.
— Gdzie ten bolszewik? — zawołał jeden z pa
nów o błyszczących guzikach, marszcząc groźnie twarz.
— Tu leży, Jaśnie Wielmożny Panie! — mówił opasły pan, kłaniając się do sam ej ziemi.
— Jazda chłopcy! — zawoła! pan o błyszczą
cych guzikach, do swoich również uguzikowanych lu
dzi. Brać tego bolszewika i do pługa!,..
Ludzie o błyszczących guzikach obskoczyii cho
rego roboczego konia, przynaglając do dźwignięcia się z barłogu.
— Strajk?... Do kryminału!... Ma szubienicę! — wołał poirytowany pan o błyszczących guzikach.
Dźwignięto roboczego konia za grzywę. Słaniał się z nóg, głowa opadła m u na piersi, a oczy miał do zatkania smutne...
Wyprowadzono go na podwórze i wepchnięto w parcianą uprząż, do której założono lśniący pański pług.
Zaprząg wyprowadzono w pole.
Był świt. Wstawało nowe słońce zmartwych
wstającego dnia.
Opasły pan ujął swój bat z niewyprawionego surowca we wprawną rękę i rozpoczęła się orka.
Roboczy koń pociągnął ostatkami sił pług po tłustej, pańskiej roli.
Czy długo pociągnie ?
72
Łzy.
K
ilka lat temu...Późna noc.
Po lustrzanej sali, pełnej dymu tytoniowego, błąka sie Nuda. Siada na pluszowych obiciach krzeseł, zie
wa przeciągle, kładzie swe długie, kościste ręce na marmurowych płytach stolików i pajęczą swą szatą przyćmiewa blaknące światło gazowych lamp.
Ma sali prawie pusto.
Na estradzie siedzi kilka kobiet w narodowych, węgierskich strojach. Wystawiły z pod krótkich su
kienek łydki, obciągnięte ażurowemi pończochami i mdlejącymi palcami przebierają po strunach tambu- rin i mandolin.
Jakiś beznadziejnie nudny walczyk błąka się i odbija po lustrzanych ścianach sali i kona gdzieś bez echa.
Zdziwiła mnie poprostu ta bezbarwność melodyi i podniosłem głowę, od godziny przeszło pochyloną nad notatkami, które przejrzeć musiałem.
Jestem uprzedzony do Węgierek, a w szczegól
ności do węgierskich muzykantek, gdyż pewnego razu zostałem „wzięty na tem perament“ przez pewną ro
dowitą Węgierkę, która, jak się później dowiedziałem, pochodziła z puszty... tarnopolskiej.
flie cóż to wobec wieczności ? ..
Podszedłem do estrady i kazałem podać szam
pana.
W zamian za to zagrano mi „tusz“ — a kapel
mistrz wydał uroczysty okrzyk: „Eljen!“
Kawiarenka się ożywiła. Sam gospodarz zapalił jeszcze dwa płomienie gazu, kelner przetarł zaspane
73
oczy, strzepnął serwetką stół i przyniósł „Jaśnie Wiel
możnemu Panu Hrabiemu“ — szampana.
Piliśmy.
Muzykantki ożywiły się; podciągnęły podwiązki na opadające pończochy, oblizały przyschnięte wargi i kokieteryjnie przeginały się, poprawiając włosy.
Zwróciłem się do jednej z muzykantek.
Dziecięco szczery wyraz jej dużych, smutnych oczu pociągnął mnie ku niej.
Zacząłem się jej bliżej przypatrywać.
Zagrano ludową pieśń w ęgierską: „Edes anyam “.
Płynęła prawdziwie słodka meiodya bezkresnych puszt węgierskich, upajając i kołysząc do marzeń, a budząc zarazem tęsknotę za czemś nieznanem i nieokreślonem.
Spojrzałem na dziewczynę o smutnych oczach.
Ma bladej jej twarzyczce spostrzegłem kolejno odbijający się smutek, to żal, to ból przeogromny, iż począłem żałować tej dziewczyny, rzuconej na pastwę losu.
Lecz cóż to?...
Z jej oczu padały duże łzy na błyszczące świe
cidełka i blaszki, um ocowane do jej jaskrawego gor
setu, opalizując w świetle gazowych lamp, jak perły rzadkiej wartości...
— Plączesz?...
Uciekła z estrady, przysłaniając twarz ręką, jak zawstydzona, mała dziewczynka.
Siedzieliśmy po chwili przy stole.
Mówiłem: „Rozumiem cię. Czasami czuje, się taki przeogromny smutek i tęsknotę za domem, zwaną nostalgią ziemi rodzinnej. Widzisz wtedy w najdrob
niejszych zarysach dom ojcowski, matkę, rodzeństwo, kochanka... Wchłaniasz w nozdrza zapach kwiatów, rosnących na rodzinnych łąkach, kąpiesz się w bla
skach słońca, które tam weselej świeci, niż u nas. sły
szysz szum rzeczki wioskowej,- piosenkę śpiewaną przez twe rówieśnice, świergot ptasząt w lesie... *
Z zapłakanych jej oczu nie schodził ani na chwilę ten sam wyraz smutku i bólu.
74
— Ja cię rozumiem — mówiłem — ale nie płacz nigdy przy ludziach, bo ludzie wyśmieją tylko twój ból serdeczny...
— ftleż ja przecież zawsze nie będę nosiła ta
kich ciasnych bucików! — odfuknęta.
■— Jakto ?...
— Kupiłam buciki — mówiła dziewczyna o smut
nych oczach — które mię tak cholerycznie cisną, że siedzę całą noc jak wściekła i płakać muszę ze zło
ści. Tyle pieniędzy wyrzuciłam! Psia krew !
Zapłaciłem rachunek i wyniosłem się cichutka tylnemi drzwiami.
75