pncwiiM CBATA uuc 7 c o u t im * t a u Komitet Redakcyjny Wszechświata sta n o w ią P a n o w ie:
rnbNUM ŁnATA ,,Wi>ZE CHSWIA. A . A le x a n d ro w lc z J., D e ik e K „ D ick stein S., H o y e r H . W W arszaw ie: ro czn ie rs 8 J u rk ie w ic z K ., K w ie tn ie w s k i W ł., K ra m szty k S .,
Na-" , . . , ' tanson T., P rau ss S t„ S ztolcm an T. i W r ó b le w s k i W .
k w artaln ie „ 2 J
Z przesyłką pocztową: ro czn ie „ to P ren u m ero w ać m ożna w R e d a k c y i „W sze ch św iata "
p ó łro czn ie „ 5 i w e w szy stk ic h księgarniach w k raju i zagranicą.
A.dres lESecLałccyi: ^rałro^słsie-iFrzeclrriieście, 3STr ©S.
O W P Ł Y W I E
P L A M S Ł O N E C Z N Y C H
na zjawiska meteorologiczne,
W pływ stanowczy, ja k i słońce wywiera na atm osferę nasze, m usiał być przez człowieka dostrzeżony oddawna. Dwa ściśle peryodycz- ne ruchy ziemi, obrotowy naokoło osi i nao
koło słońca, powodując ciągłą a peryodyczną zmianę położenia naszej kuli względem jedy
nego prawie źró d ła ciepła i światła, są przy
czyną dwu okresów meteorologicznych: dzien
nego i rocznego. Okresów tych niebrak ni
gdzie, gdziekolwiek dochodzi światło i ciepło słoneczne.
Pomimo jedn ak, że ruch ziemi naokoło osi i ruch jej naokoło słońca, podlegając stałym prawom siły ciążenia, żadnych nie doznają zmian, pomimo, że ów niezmierzony płomieni
sty ocean słońca od la t tysięcy równą ilością ciepła i św iatła nas obdarza, przecież już mo
że ten sam człowiek, który dzień i rok, a zwła
szcza ów roczny peryod rozróżniać się nauczył, I
spostrzegł różne objawy, które pozornie przy
najmniej ów peryod roczny zakłócały. Jed e n rok był cieplejszym, drugi zimniejszym, w jednym gradobicia zniszczyły plon pracy ludzkiej, w innym niezwykłe i liczne powstawały burze, pewien rok ulewą, inny znów zaznaczył się posuchą. W tem poznaniu przyrody leżało źródło przypuszczenia, że prócz peryodu I dziennego i rocznego znajdują się i inne, licz
ne może przyczyny, na naszę atm osferę wy
wierające wpływy, które, peryodycznie wra-
| cając, powodują peryodyczne zakłócenia w okresie słonecznym.
To przypuszczenie, w odwiecznych już cza
sach w myśli człowieka zrodzone, nabierało
! coraz więcej prawdopodobieństwa z chwilą,
; gdy ju ż w zamierzchłej starożytności przyję
to wpływ ciał niebieskich na naszę atmosferę, której zakłócenia i nieregularności tłum aczo
no wtedy przez kom binacyą licznych ruchów peryodycznych ciał niebieskich.
K ilkakroć już mówiliśmy w naszem piśmie o różnorodnych tych okresach astronom icz
nych, mających się objawiać w peryodycznych zakłóceniach naszej atmosfery; wykazaliśmy
; zarówno zupełny prawie b rak przypuszczane
go związku między ruchami ciał niebieskich a zjawiskami atmosferycznemi, związku, z
któ-40 2 W SZECH SW1AT. N r 26.
rym nowożytna m eteorologia, gdy s ta ła się nau ką ścisłą, ro z b ra t w zięła stanowczy i n a
tychmiastowy.
W ykluczenie peryodycznych wpływów na atm osferę w starożytności ju ź przypuszczanych nie równało się jed n ak wcale wykluczeniu wszelkich możliwych a dotąd może niezna
nych wpływów czasowo się pow tarzających.
Liczne teorye, szukające przyczyn kosmicz
nych epoki lodowej są najjaskraw szym dowo
dem, że nowożytna um iejętność nie odrzuciła starożytnej myśli w zasadzie, że prócz peryo- du dziennego i rocznego zn ajdują się b e z sprzecznie i inne, których kombinacye powo
du ją pozorny b ra k prawidłowości w zjawi
skach atm osferycznych. N ieb ra k też i zapa
lonych zwolenników tej starożytnej myśli. Z a służony astronom Lockyer pisał jeszcze nie
dawno w swej „M eteorologii przyszłości”:
(N a tu rę, 1872) „Bezsprzecznie znajdow ać się musi w meteorologii, podobnie ja k się znaj
duje w astronom ii, okres, któ ry ludzkość m u
si poznać. Jeżeli nie je s t on widoczny w strefie naszej, to być może znajdzie się w mroźnych klim atach biegunów, a jeżeli i tam go nie dostrzeżem y, to znaleźć się m usi pod prostopadłem i prom ieniam i słońca zw rotniko
wego”. T a k mówi L ockyer, innego są zda
nia Dove, M aury, a i my się chyba do tego przeciwnego przyłączym y m niem ania. Żeby stanowisko Dovego łatw iej było zrozum ia
łem, musimy przedewszystkiem wskazać za
sadniczą różnicę między zjaw iskam i okreso- wemi w astronom ii a w meteorologii. Rozwi
niemy dla jasności tę różnicę na przykładzie;
obieram y ku tem u celowi dwa okresy zgodne np. roczny peryod obiegu ziemi naokoło słoń
ca i z tym czasowo się schodzący przez tenże spowodowany roczny okres meteorologiczny.
W pierwszym w ypadku spostrzegam y tylko jednę siłę, k tó ra ten okres powoduje— tą je st siła ciążenia, jej niezmiennością zaw arunko- w aną je st stałość okresu rocznego obiegu zie
mi, słowem w nigdy niezmiennym stosunku m as dwu ciał niebieskich leży przyczyna zaw
sze stałego przyciągania, a więc i ruch obro
towy, jak o skutek niezmiennego przyciągania będzie również stałym . Inaczej pow staje okres m eteorologiczny; skutkiem obrotu zie
mi naokoło słońca, bądźto różne części kuli ziemskiej, bądź wreszcie te sam e części, lecz pod innem do promieni słonecznych nachyle
niem zostają wystawione n a działanie światła i ciepła słonecznego. Ponieważ po upływie roku z dokonanym obiegiem ziemi naokoło słońca kula ziem ska i jej części znowu to sa
mo względem promieni słonecznych zajm ują położenie, więc sądzićby należało, że w b ra ku innej przyczyny, stosunki klimatyczne każdego punktu ziemi być powinny takież sa
me ja k w roku poprzednim. Że tak nie jest, przyczyna tego leży w fizycznych właściwo
ściach kuli ziemskiej, które dla każdego niem al punktu ziemi są różne, a więc i działanie prom ieni słonecznych na każdy punkt jej je st inne. W ziąwszy np. tem pe
ra tu rę , spostrzegam y, że n a naszej północnej półkuli dosięga ona najwyższego stanu, sto
sownie do miejscowości [w miesiącach kwiet
niu do sierpnia, najniższą bywa między paź
dziernikiem a lutym , a nawet i w lipcu ').
W podobny sposób, chociaż jeszcze mniej od wpływów słonecznych zawisłe są stosunki opadów. Jakież są następstw a tego przyspie
szanego lub opóźnionego term inu m eteorolo
gicznego? Z a najważniejsze następstwo uwa- 1 źać musimy to, że peryod roczny meteorolo
giczny wogóle nie schodzi się z peryodem astronomicznym i w dodatku ten peryod me
teorologiczny jest różny w różnych punktach ziemi. J u ż w tej niezgodności dwu tych pe- ryodów leży źródło zakłócenia prawidłowego przebiegu zjawisk klimatycznych w ciągu ro
ku. „K ażd a przyczyna, powiada Dove, po
w racając działa n a już zmienioną atm osferę i dlatego zdaje mi się, źe konieczność powro
tu z roku na rok identycznych zjawisk atm o
sferycznych je st ta k mało prawdopodobną, źe nazwałem te t. zw. nieprawidłowe zmiany
„zmianami nieperyodycznemi” 2). Pomimo tych wniosków Dovego, do których się przy
łączam y, wcale nie chcemy twierdzić, źe
wo-*) Za przykład możemy postawić miejscowo
ści: Gabun o najwyższej temp. kwietnia 25,3°, najniższej lipca 2 2,1°— Boke (Senegambia); kwie
cień 36,0°; lipiec 28,2° — Bakel (Senegambia):
kwiecień 34,1°, styczeń 24,7°; wyspy Nikobar- skie: kwiecień 28,1°, październik 26,0°. Na oceanach półkuli północnej najwyższa temperatu
ra przypada przeważnie w sierpniu, najniższa w styczniu.
2) J)ove. Ueber die nicht periodische Aenderun- gen der Temperatur. V. str. 1.
WSZECHSWIAT. 403 góle brakuje innych peryodycznycłt na nasze
stosunki klim atyczne wpływów, tylko że prak tyczne ich znaczenie w każdym razie niknie wobec kombinacyi wpływów św iatła i ciepła słonecznego.
Z tej zasady wychodząc, Dove wygłosił teoryą, dającą się streścić w następującem zdaniu: ujem ne wychylenia (np. tem peratury) nad jednym obszarem ziemi są. do pewnego przynajm niej stopnia wyrównywane przez do
datnie na innym ziemi obszarze *). Hipoteza ta, teoretycznie tylko przez Dovego uzasa
dniona, a przez licznych meteorologów przyję
ta, dotychczas jeszcze nie-doznała opracowa
nia. Z zestawienia 10-cioletniego, jakie wy
konałem dla tem p eratu r A m eryki północnej i E uropy środkowej, wynika w pewnej przy
najmniej mierze stwierdzenie tej teoryi.
N a takiem stojąc stanowisku, powątpiewa
my z góry, czy jakiekolwiek przyczyny ko
smiczne, w racające peryodycznie, mogą wy
wierać ta k silny wpływ na nasze atmosferę, żeby ich obserwacya zastosować się dała w meteorologii praktycznej.
Peryodycznie w przeciągu lat mniej więcej jedenastu zwiększająca się i zmniejszająca ilość plam słonecznych przedstaw iała w ostat
nich la t dziesiątkach poważną dla meteorolo
gów kwestyą, czy okres plam słonecznych praktycznie zużytkować się nie da? Z a pręd
ko odpowiedziało wielu meteorologów na to pytanie twierdząco, a gorące przyłączenie się do tego sądu takich powag, ja k astronom Lo- ckyer i m eteorolog na wyspie Sw. M aurycego (ocean Indyjski), sławny M eldrum, odsunęło ostateczne rozjaśnienie kwestyi na dłuższe nieco czasy.
Samo odkrycie plam słonecznych sięga po
czątków w. X V II-g o , bo chociaż już i dawno przedtem pokazywały się ta k potężne plamy, że były gołem okiem widziane, przecież niko
mu na myśl nie przyszło, aby te plamy były słonecznemi, aby nieskalany ideał czystości był czarnych plam pełny; tłumaczono to po- prostu przechodzącym przez tarczę słoneczną cienieni W enery lub M erkurego, nietroszcząc się wcale o to, źe cień ten mniemany parę nieraz dni był na tarczy słonecznej widzia
*) Por. teoryą Dovego przymrozków majo
wych (Abliandl. d. berliner Academie. 1856).
nym. Jeszcze w r. 1607 dnia 28 m aja spo
strzegł K epler podobną plam ę, k tórą uważał również za cień Merkurego.
D nia 2-go października r. 1608 optyk Lip- pershey przedsław ił Stanom niderlandzkim pierwszą lunetę (K ijkglas, V errekijk er na
zwaną) składającą się z dwu soczewek z kry
ształu górskiego, wklęsłej i wypukłej, k tó rą dalekie i niejasno widoczne przedmioty do
kładnie obserwować było można. P aten tu jednak, ani wynagrodzenia istotny wynalazca nie otrzym ał, gdyż odkrycie, jakkolwiek w ta jemnicy trzym ane, tak szybko i szeroko się rozeszło, że ju ż w kwietniu roku następnego (1609) publicznie w P aryżu lunety sprzeda
wane były. W m aju otrzym ał wiadomość o nowem odkryciu i sławny Galileusz i na podstawie otrzym anego opisu skonstruował sobie lunetę, k tó ra jako czcigodna pam iątka dotychczas we Plorencyi je s t przechowywana.
L u n eta Galileusza, cztery stopy długa, o śre
dnicy dwa cale wynoszącej — je st zrobiona z kartonu, na którym czytamy napis: „Tu- bum opticum vides, G alilei inventum et opus, quo Solis m aculas et extimos L unae montes, et Jovis satellites, et novam cjuasi reru m uni- yersitatem prim um dispexit. A. I). 1609.”
Otóż prawie równocześnie z odkryciem lu
net nastąpiło ich zużytkowanie do celów astro
nomicznych, a z tem i odkrycie plam słonecz
nych. Od grudnia 1610 do października 1611 ze trzech stron odrazu rozeszła się w cywili
zowanym świecie wieść o odkryciu plam sło
necznych, stąd i trudny spór do rozstrzygnię
cia, którem u z odkrywców przyznać pierw
szeństwo. Nie tu miejsce na szersze zajęcie się tą kwestyą — wystarczy, gdy podamy n a
zwiska trzech pierwszych odkrywców plam słonecznych: Galileusza, F abrycyusza z W it
tenberg] i Scheinera z Ingolstadu. Równo
cześnie z odkryciem plam zrodziły się niezli
czone hipotezy o istocie tego zjawiska, równo
cześnie powstały nowe zagadnienia astrono
miczne, jak np. fizyka słońca, albo zagadnie
nie obrotu słońca naokoło osi. Z tem wszyst- kiem trudno było współczesnym zerwać z tra- dycyonalnem wyobrażeniem o nieskalaności słońca i podczas gdy hum anista Buseus ra dził Scheinerowi „sobie oczy przetrzeć i swe szkła oczyścić, bo chyba trudno je s t chcieć widzieć coś, czego brak w A rystotelesie’’, to znów sam odkrywca Scheiner chciał widzieć
404 W SZECHSW1A T . N r . 26. w plam ach liczne planetoidy słońce otaczają
ce, nie ważąc się pomyśleć, aby plam y były słońca właściwością, ,.bo chyba n ik t nie ze
chce twierdzić, by oko św iata było chorem ” . Teórya Galileusza, do której i K epler się przyłączył, źe plam y słoneczne są utworam i gazowemi, naszym chm urom odpowiadające- mi, była jed y n ą teo ry ą naukow ą plam X V I I w. W rzeczy samej isto ta plam pomimo nie
zrównanego postępu um iejętności astrono
micznych je st nam jeszcze dotychczas niezna
ną i to chyba najpoważniejszy zarzu t teoryi meteorologicznej plam dający się uczynić, że opiera się n a przyczynach, o których właści
wości dosyć sprzeczne k rą ż ą dotychczas po
jęcia.
Pomimo to, w chwili gdy poznano peryo- dyczność plam słonecznych, a stało się to w pierwszych la t dziesiątkach po ich odkry
ciu, domysł, że peryodyczne zmiany, jakim podlega ciepłodajna powierzchnia słońca, w stosunkach naszej atmosfery odzwierciedla się, był więcej niż naturalnym . Z tej tedy przy
czyny będzie dla nas zupełnie zrozum iałem , dlaczego kwestya ta ta k gorączkowo, tak wy
czerpująco aż do la t ostatnich była trak to w a
ną, dlaczego rozliczne n a tem polu stworzono hipotezy? Odpowiedź n a te p y tan ia leży w tem , że kwestya ta była żywotną, że długie czasy widziano w niej ów prak tyczny klucz do rozw iązania zagadki: dlaczego pogoda je s t ta k zm ienną, dlaczego jej zmiany są ta k chi
meryczne, ta k dowolne? To ważne jednak stanowisko, ja k ie teo ry a m eteorologiczna plam słonecznych zajm uje w historyi nowożytnej m eteorologii je s t dla nas bodźcem do przed
stawienia tej kwestyi możliwie wyczerpująco, o ile nam n a to ram y pism a pozw alają.
Przedstaw ienie nasze rozpoczniem y od wpły
wu plam słonecznych bezpośredniego, a więc wpływu n a tem p eratu rę, poczem dopiero się zwrócimy do innych czynników m eteorolo
gicznych.
(C. d. nast.)
E . Romer.
W K R AJ U I N D Y A N
MANZANEROS
/ £3Ji. r 2.1 S ^ jT ^ 2- X I JL ^ V I -T \ X Z X% J, Z >. /»
(Dokończenie).
Ze szczytu niewielkiego wzgórza odsłania się wrreszcie przed oczyma naszemi dolina M aipu, głęboko wyżłobiona wśród pionowych niem al urwisk granitowych. G aje mirtów, jab ło n i i buków urozm aicają zieloną powierz
chnię długiej n a parę mil, około '/ a mili sze
rokiej, mokrej łąki, na której pasą się stada kłączy, owiec i widnieje kilka skleconych z trzciny długich, nizkich szałasów indyjskich, przypom inających kształtem swoim nizkie sterty słomy.
P rzy końcu doliny ukazuje się ze wzgórza panoram a właściwej doliny, zamieszkałej przez kacyka, zaiste godnej podziwu. Z n u żone jednostajnym widokiem pustyni patagoń- : skiej i monotonnych łąk nadbrzeżnych oko spoczywa z przyjem nością n a tym nowym, a ta k znanym jed n ak krajobrazie. W idz zdaje się n araz przeniesionym gdzieś w n aj
bardziej malownicze zakątki A lp włoskich.
Tuż pod nam i wznosi się odwieczny las pro-
| stych ja k stru n a, wyniosłych buków, podszy
tych zielonemi krzakam i bam busu. D olina sa
m a, zam knięta pomiędzy dwiema wysokiemi, stromemi, pionowemi niemal góram i, porosłem i do szczytów gęstym lasem ciemnych cyprysów'
| i buków’, z pomiędzy których sterczą gdzienie
gdzie nagie urw iska szarego granitu. Dołem, wśród rum ieniących się od obfitego owocu g a
jów jabłoniowych, mirtów, laurów i buków—
wije się m ały strum yk.
W głębi doliny, wchodząc klinem pomiędzy I dwa dzikie, śniegiem przypruszone urwiska, [ lśni w słońcu kryształow a tafla wielkiego je ziora P ikau-liu (L acar), a za tło k rajob razo
wi służą zaśnieżone szczyty wysokiej K o rd y liery chilijskiej.
Minąwszy kilka szałasów pojedyńczych, stajem y wreszcie n a rozległej pola»ce w po- , bliżu jeziora, gdzie się wznosi p ałac kacyka
N Y 2 6 . WSZECHŚWIAT. 405
„Czarnego złodzieja” (K u ru -H u in k a )'), złoci | się ła n dojrzałej pszenicy, zielenią starannie uprawne pola kapusty, kartofli, grochu i fasoli.
To tolderia H ueczu-E huen, przechrzczona dziś urzędowo na M aipu, tak samo ja k nazwę je ziora P ikau-liu— zamieniono n a „Caguna lu- ; c a r.”
P o nad inne budynki góruje dom drewnia
ny o spiczastym dachu, zbudowany z ustawio
nych pionowo, ja k częstokół, okrąglaków, bez okien, z jedynem i drzwiami, zawieszonemi końską skórą, z poza której wygląda ciekawie kilka główek dziecinnych. Obok domu obszer
ny szałas ze skór i gałęzi, w którego głębi widać kilka toldos t. j. namiotów ze skór koń
skich i trzciny w kształcie sześcianów skle
conych.
W kącie, skulona w kuczki, z głową prze
pasaną czerwoną chustką, siedzi żona kacy
ka, przesiewając prażoną m ąkę pszenną (niako), n a wielkiej, plecionej z trzciny, misie.
Pomimo minionej czterdziestki, wyrazistą tw arz jej piękną nazwać można; rysy re g u la r
ne, nos orli, duże, rozumne oczy, wysokie czoło; całość w innem otoczeniu mogłaby za p o rtret rzymskiej m atrony uchodzić. Obok niej— córka, hoża, sm ukła dziewczyna o pul
chnej, przystojnej twarzyczce, u brana ja k m atka w strój araukański: ciem nogranatową tunikę w ełnianą bez rękawów, ściśniętą w p a
sie barw ną k ra jk ą i spiętą n a prawem ram ie
niu Avielką sreb rn ą klam rą. Z ramion jej spływa długi płaszcz, spięty pod szyją olbrzy
m ią ja k talerz, o k rągłą srebrną szpilką;
w uszach dwie wielkie srebrne czworokątne blachy; n a rę k ach srebrne również bransolety i pierścionki; drobne, kształtne stopy obute w chodaki z kobylej skóry; długie za kolana warkocze związane sznurem kolorowych pa
ciorków.
Dziewczyna je st zajęta przędziwem i pod lewą pachą trzy m a pęk wigoniowej wełny, w prawej ręce ■—- zwykłe wrzeciono. System ten przędzenia ja k świat stary, boć i Penelopa, oczekując m ałżonka, w ten sam sposób wrze
cionem się posługiwała.
') W języku araukanów kura oznacza czarny, Huinka zaś ma znaczenie łacińskiego hostis i tłu
maczy się w potocznej mowie jako złodziej, chrze- scianin lub biały człowiek— synonimika dla euro
pejczyków niezbyt pochlebna!
Z poza pleców m atki wygląda pyzaty m a
lec, owinięty w kapę fu trz an ą z młodych guanaków.
Samego gospodarza niema w domu, równie ja k jego dwu synów, którzy podobno ukoń
czyli szkoły w Yaldivii. Niemogąc się rozmó
wić z nadobnemi córami A raukanii, mówiąc nawiasem, m ającem i wielki w stręt do mydła, zasiadamy w milczeniu przy ognisku, wychy
lając nieskończoną ilość m ate ze srebrnego m isternie rzeźbionego kubka. Niezadługo też nadjechał i gospodarz: gruby, barczysty indyanin, o tw arzy zapłyniętej tłuszczem, przyozdobionej bardzo skąpym, siwiejącym zarostem. Szeroka i d ługa tw arz, wązkie, szeroko osadzone oczy, wydatne policzki, nos szeroki i płaski, wogóle typ cały przypomina żywo typy ludów północno-wschodniej Azyi, zwłaszcza zaś Aleutów.
U brany był ja k gaucho w wielkie poncbo w kolorowe pasy, fular na szyi, filcowy kape
lusz, czarne chiripa i lakierowane buty, a m a
ły konik cisawy stęk ał pod brzemieniem oty
łego kacyka.
K uru-huinka pokazał mi całe swoje go
spodarstwo, z którego je s t dumnym, będąc jedynym wr okolicy rolnikiem, a dochód ze sprzedaży grochu i kartofli do dalszych okolic wcale dobrze m u się opłaca.
Podczas wojny 1878 r. s ta ł on po stronie argentyńskiego rządu, czemu m a do zawdzię
czenia, źe pozostawiono go w dawnej siedzibie na la t 10 tytułem dzierżawy. Argentyńczycy pozostawili mu cień władzy nad indyananii z plemienia M anzaneros, osiadłego w do
linach kordylierskich, a właściwie pociągają go do odpowiedzialności, ilekroć indyanie w oko
licy coś zbro ją, lub większą popełnią kradzież.
Obejrzawszy gospodarstwo i wypiwszy kil
ka kubków m ate, zasiedliśmy do dymiącego wielkiego kotła, w którym czekał nań rosół z koniny z młodemi kartoflam i i ryżem.
N ad wieczorem odjechałem z powrotem do K olion-K ura.
N a znacznie niższym stopniu rozwoju spo
łecznego sto ją indyanie rankeles, osiedleni w dolinach górskich n a północ K olion-K ura, i podlegli kacykom A n k a tru i P ere ira, któ
rych odwiedziłem podczas innej wycieczki.
P row adzą oni żywot koczowniczy, żyjąc w przenośnych szałasach ze skór guanako- wych, utrzym ując się z polowania i kradzieży,
40 6 W SZECHSW IAT. N r 26.
0 rolnictwie nie m ają wyobrażenia. W k ró tce I spodziewam się czytelnikom W szechśw iata dać obraz szczegółowy stosunków etnografi
cznych A rgentyny i krajów sąsiednich, n a te ra , więc poprzestaję n a powyższej wzmiance 1 powracam do mojej m arszruty.
P o kilkodniowym wypoczynku, zaopatrzyw szy się w cztery świeże konie, wyruszyłem sam ow tór z przewodnikiem do ostatecznego celu mojej wyprawy—jeziora N ahuel-H uapi, którego dotknęli w podróżach swoich Mu- sters, Moreno, Fonck, R ohde i Zapałowicz, a jednak n a każdej nowej m apie rysowano je inaczej, co do rozm iarów zaś jego krążyły wśród geografów bajeczne wieści.
W ybraliśm y się możliwie najlżej, bo b aga
że nasze składały się, oprócz pościeli polowej, złożonej z potników końskich i siodeł, z odro
biny soli i m ate, k arab in k a rejjetyerowego, re wolweru, noża, kubka i czajnika blaszanego do grzania wody. K ażdy z nas prow adził nadto luźnego konia do zmiany.
D rog a z K olion-K ura prow adzi niemal w linii prostej n a południe. O milę poniżej osady A hlefelda szeroka kotlina rzeki prze
chodzi w wązkie, skaliste łożysko, do którego prow adzą głębokie, długie, bo aż do podnóża K ordyliery sięgające parowy.
P arow y te, zwane canadones są jedynem i pasam i zam ieszkanem i, większość ich bowiem wypełniają żyzne m oreny lodowcowe, pokryte b u jn ą traw ą i krzew am i m irtu (chacay), do
starczaj ącemi drzewa n a budowę ranchos i corralu.
P rzypatrzm y się, ja k w ygląda rancho kre.
sowego osadnika. N a łące nadbrzeżnej wzno
si się coś w rod zaju futoru ukraińskiego, lecz w bardziej am erykańskim stylu. L epiankę
si się coś w rod zaju futoru ukraińskiego, lecz w bardziej am erykańskim stylu. L epiankę