• Nie Znaleziono Wyników

5 J\& 24. Warszawa, d. 11 czerwca 1893 r. Tom XII.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "5 J\& 24. Warszawa, d. 11 czerwca 1893 r. Tom XII.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)

J\& 2 4 . Warszawa, d. 11 czerwca 1893 r. T o m X I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W arszaw ie: roczn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ a Z przesyłka pocztow ą: roczn ie „ 10 p ó łro czn ie „ 5

K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata sta n o w ią P a n o w ie:

A le x a n d ro w !c z J., D e ik e K ., D ick stein S., H o y e r H . J u rk ie w ic z K ., K w ie tn ie w sk i W ł., K ra m szty k S ., N a- tąnson J., Prauss. St., S ztolęm an J. i W ró b le w sk i W .

P rem m iero w ać m bżna w R e d a k c y i „W sze ch św ia ta "

i w e w szy stk ic h księgarniach w k ra ju i zagranicą.

.A-dres ISeciałccy i: KZrałcowBlsie-Frzed.iaaieści©, 3STr ©©.

POWŁOKA LODOWA

( 5 R E N L A N S Y I .

P am iętn a podróż F ritjo fa N ansena przez G renlandyą w sierpniu i wrześniu 1888 r.

znaną je st czytelnikom naszym ‘), niedawno jednak dopiero odważny ten podróżnik ogło­

sił sprawozdanie o naukowych rezultatach swej podróży, k tóre opracował wespół z gło­

śnym meteorologiem Moknem '2); ze sprawo­

zdania więc tego podajem y niektóre jeszcze szczegóły o tym lądzie, tak dotąd tajem ni­

czym.

Powątpiewano dotąd w ogólności, by rze­

czywiście powłoka lodowa zalegać m ogła całą tę rozległą krainę od jednego jej wybrzeża do drugiego. N ansen dopiero, przesunąwszy się n a długich łyżwach drewnianych w po-

') Wszechś. z r. 1888 str. 830 i z r. 1889 sir.

830.

2) Petermanns geographische Mittheilungen 1892. Erganzungsheft.

| przek Grenlandyi, od wybrzeża wschodniego pod 64° 30' szerokości północnej aż do wy­

brzeża zachodniego pod 64° 12' szerokości,

j poznał, że je s t ona osłonięta pancerzem łodo-

| wym, który pokrywa góry i doliny tak dalece, że ukształtow ania powierzchni zgoła rozpo­

znać niemożna. Prawdopodobnie cała prze­

strzeń w ewnętrzna G renlandyi na południo­

wej stronie równoleżnika 75° je st. w podobny

| sposób lodem pokryta; n a obszarze tym nie w ystępują zgoła oazy od śniegu wolne, chyba gdzieniegdzie sterczy odosobniony „nunatak,”

ja k eskimosi nazyw ają szczyty górskie lub

; nagie wyżyny, wyzierające po nad lodowiec.

N ansen zgoła ich nie widział, a w pewnej od­

ległości od brzegów niem a ich już wcale.

O w arunkach zresztą, jakie istnieją n a półno­

cy, po za 80° szerokości, żadnych nie posia­

damy wiadomości; o powłoce lodowej, rozcią-

gającej się na południe względem tego równo-

! leźnika, świadczą olbrzymie lodniki, schodzą­

ce aż do m orza, zarówno ja k i odrywające się od nieb góry lodowe.

Obliczenia, przeprowadzone n a podstawie dostrzeżeń, uczą, źe powierzchnia lodu tworzy prawidłowe sklepienie od jednego wybrzeża do drugiego; sklepienie to wznosi się od mo-

| rz a dosyć spadzisto, dalej jedn ak spadzistość

(2)

37 0 WSZECHSWIAT. N r 24.

słabnie, ta k źe powierzchnia lodu przedstaw ia postać tarczy, k tó ra od południa ku północy coraz się rozszerza, sta ją c się zarazem b a r­

dziej płaską. Pominąwszy drobne nierówno­

ści, znajdujem y, źe obwód przecięcia tej po­

włoki lodowej, w kierunku prostopadłym do osi podłużnej, zbliża się do linii krzywej, for­

my zupełnie m atem atycznej. Przyczyną tego je st plastyczność lodu, plastyczna bowiem m asa, spoczywająca n a płaskiej podstawie, jeżeli się może swobodnie rozpościerać, przy­

biera z czasem postać m atem atycznie skle­

pioną, powierzchnia zaś w przecięciu kształ­

tu je się w linią krzywą, zbliżoną do elipsy, k tó ra się zresztą zwolna przekształca, a im dłużej m asa ta k a pozostaje na miejscu, tem się silniej spłaszcza. Jeżeli natom iast po­

wierzchnia zyskuje stateczny przybytek masy, zarazem zaś z brzegów odpowiednia jej ilość zostaje usuniętą, w takim razie p ostać utworu pozostaje niezmienną. U kształtow anie i szor­

stkość podstawy n a powierzchnię masy od­

działyw ają tem słabiej, im grubość jej je st znaczniejszą; skoro więc pow łoka lodowa G renlandyi nieznaczne tylko od postaci m ate­

m atycznej okazuje odstępstw a, świadczy to o jej olbrzymim rozwoju. D okładny pomiar profilu drogi N ansena wykazał, źe schodzi się i

0 1 1 z lukiem okręgu koła, którego promień wynosi 10382 kilometry, a wyraźne zbocze­

nia m ają miejsce jedynie w sąsiedztwie wy­

brzeży, gdzie lód zniża się bardziej spadzisto.

Obie te strefy nadbrzeżne odróżniają się od przeważnej części środkowej również i w ła­

ściwościami fizyoznemi powierzchni. Okolice mianowicie przybrzeżne po siadają liczne szcze­

liny i przepaści, powierzchnia najeżona je st chropowatościami; strum ieni wody na po­

wierzchni nigdzie praw ie nie widziano.

W środkowej natom iast części powłoki lodo­

wej N ansen szczelin zgoła nie widział, niema też wcale strum ieni ani jezior. Od 30 sier­

pnia do 19 września, przez cały ciąg p rzepra­

wy, powierzchnia była g ła d k ą ja k zwierciadło, bez żadnych nierówności, krom śladów, które znaczyły łyżwy podróżników.

W szędzie powierzchnia lodu by ła pokryta śniegiem, gruboziarnistym w okolicach skraj­

nych, drobnoziarnistym zaś w pasie wewnętrz­

nym; lód błękitny lodowców ukazyw ał się je ­ dynie w szczelinach nadbrzeżnych, śnieg przedstaw iał osobliwą budowę warstwową,

pochodzącą zapewne ze spadków corocznych.

N a powierzchni śniegu nie napotkano we w nętrzu Grenlandyi pyłu ani brudu, podobnie ja k i n a wybrzeżu wschodniem; w pobliżu tylko brzegów zachodnich p rzytrafiał się w niewielu miejscach i w niewielkiej ilości kryokonit, to je st pył, którem u Nordenskjóld przypisuje pochodzenie kosmiczne. Nigdzie też, z wyjątkiem skrajnych, niewielkich od­

stępów stoków zachodnich, nie znaleziono k a­

mieni, głazów narzutowych, ani też m ułu mo­

ren. Lodowiec grenlandzki prowadzi w pra­

wdzie ze sobą ogromne ilości żwiru i kamieni, m ateryały te tw orzą wszakże tylko morenę na powierzchni g ru n tu , k tó rą unoszą głównie strum ienie pod powierzchnią lodu płynące.

Jakkolw iek lodowiec grenlandzki corocznie I zyskuje przyrost przez śniegi, nie powiększa

j się wszakże widocznie. Przeciw działać jednak tem u nie może topienie się lodu pod wpływem promieni słonecznych, je st bowiem zbyt nie­

znaczne, skuteczniej może działa ruch pozio­

my, czyli odpływ masy lodowej, wskutek w ła­

snego jej ciśnienia, do oceny wszakże natęże­

nia tego ruchu b ra k nam wszelkich danych.

Podobnież nie posiadamy żadnych wskazówek, któreby dozwalały wyprowadzić jakiekolwiek wnioski o grubości lodowca grenlandzkiego.

Jeżeli prawdziwym je s t dom ysł N ansena, że podkład lodowca je s t krajem górzystym, po­

dobnym pod względem ukształtow ania swego do Norwegii, to należałoby przyjąć, że g ru ­ bość pancerza lodowego, który jednostajnie pokrywa wszelkie nierówności, góry i doliny, musi być w różnych miejscach różną, a nie­

których punktach i nader znaczną. Chwiej- ności rocznej ulega tem p eratu ra tylko warstw wierzchnich lodu, w pewnej głębokości jest niezmienną, a poniżej tej warstwy w zrasta ju ż ku dołowi; gdyby więc przez zapuszczanie świdra dało się oznaczyć, w jakim stosunku wzrost ten zachodzi, możnaby stąd ocenić g łę­

bokość, w jakiej ju ż lód topnieje, a tem sa­

mem grubość całego pokładu; w rachunku tym należałoby n adto uwzględnić i ciśnienie, które, ja k wiadomo, znaczny wywiera wpływ na pnnkt topliwości lodu.

W ybrzeże wschodnie Grenlandyi, znane dobrze n a przestrzeni między 67° a 62° szer.

płn., obejm uje dwojakie, bardzo różne między sobą krajobrazy. Je d n e przedstaw iają m ia­

nowicie obszary porozdzierane, z wysokiemi

(3)

N r 24. WSZECHSWIAT. 3 7 I szczytami górskiemi i głębokiemi dolinami,

z wązkiemi fjordam i i licznemi wyspami.

D rugie natom iast są to krainy płaskie, sto­

sunkowo nizkie, prawie zupełnie śniegiem po­

kryte, bez form poszarpanych; gdzieniegdzie tylko wyziera podkład skalisty z pod śnieżnej i lodowej powłoki, wznosząc się rzadko w śmielsze szczyty lub nunataki.

Niepodobna przypuścić, by odmienne te lypy krajobrazów , występujące naprzemian, były dziełem przypadku; zależą one niewątpli­

wie od pewnej przyczyny, przedewszystkiem zaś nasuwa się domysł, że są one wynikiem geologicznych właściwości gruntu. N iektóre nawet okolice południowe wybrzeża wschod­

niego domysł ten napozór potwierdzają, formy bowiem płaskie i zaokrąglone przypadają granitowi, poszarpane zaś syenitowi. Do­

kładniejsze wszakże rozejrzenie wybrzeża, po­

mimo niedostatecznej znajomości budowy jego geologicznej wykazało, że w ogólności oba te typy napotykają się przy skałach jednakiego rodzaju. U derza natom iast okoliczność inna, a mianowicie, że wszędzie, gdzie kraj wysoko jest wzniesiony, je st też poszarpany i wycięty w wązkie fjordy, tam zaś, gdzie jest nizki, li­

nia brzeżna przedstaw ia mniej wgłębień, nie­

liczne jej fjordy są szerokie i płytkie, formy zaś g ru n tu zaokrąglone. W szystkie wszakże okolice nizkie są teraz, albo też dawniej po­

kryte były, śnieżną i lodową powłoką; wynio­

słości natom iast nadbrzeżne, sięgające wyso­

kości 1200 do 1 900 metrów, pancerzem lodo­

wym przywalone być nie mogły, można więc stąd wnieść, że przeobrażenie pierwotnych form geologicznych G renlandyi wschodniej jest dziełem lodu.

D ostrzeżenia meteorologiczne, zebrane przez N ansena, opracował znany meteorolog norweski, p. Mohn. Z zestawienia tego oka­

zuje się, źe obszerność dziennego wahania się tem peratury zależała przedewszystkiem od zachm urzenia nieba, im zachmurzenie to było słabsze, tem znaczniejszą b y ła różnica między najniższą a najwyższą tem p eratu rą w ciągu doby i odwrotnie. Jeżeli obłoki nie były zbyt gęste, tak , że przez nie słońce i gwiazdy przeświecać mogły, przebieg dzienny tempe­

ra tu ry zachodził ja k podczas pogody; niebo natom iast zupełnie chm uram i pokryte, z desz­

czem zwłaszcza, wszelką chwiejność tem pera- tury zupełnie prawie usuwało. Im wyższą

była średnia tem p eratu ra doby, tem słabszą była chwiejność, nizkie zaś tem p eratury śre­

dnie wiązały się z większą obszernością zmian dziennych. U jaw nił się nadto i wpływ wznie­

sienia różnych punktów nad poziom morza, w wysokościach mniejszych, gdzie tem p eratu ­ ra była wyższa, chwiejność okazywała się słabszą, oddziaływały tu wszakże i czynniki inne, a zwłaszcza różna gęstość powietrza i rozm aita w niem zawartość pary wodnej.

Minimum tem peratury dziennej przypadało na pół godziny przed wschodem słońca, ma- ximum zaś w półtorej godziny po jego kulmi- nacyi. W szystkie te okoliczności wskazują wyraźnie, źe ogólny przebieg tem peratury dziennej zawisł z jednej strony od promienio­

wania słońca za dnia i od promieniowania nocnego ziemi, z drugiej zaś od stopnia za­

chmurzenia, które osłabia wpływ promienio­

wania, zarówno dziennego ja k i nocnego.

Ponieważ lód posiada zaledwie bardzo sła­

bą zdolność pochłaniania ciepła, tem peratu­

ra zatem powłoki lodowej Grenlandyi przy naj silniejszem nawet promieniowaniu słońca wznieść się nad zero nie może; jeżeli więc tem peratura powietrza po nad takiem polem śnieźnem okazuje stopnic ciepła, może się to stać jedynie skutkiem wiatrów południowych, które wszakże rzadko tam wieją, najczęściej zaś występowały wiatry zimne, wiejące z wnę­

trz a kraju ku wybrzeżom. W ciągu dni 11 do 15 września, na stoku zachodnim G renlan ­ dyi, w wysokości 2 300 do 2 600 metrów, przy maximum barometrycznem i przy niebie do­

syć pogodnem, sprzyjającem silnemu promie­

niowaniu dziennemu słońca i nocnemu pro­

mieniowaniu ziemi, powietrze oziębiło się sil­

nie. Średnia tem p eratu ra doby wynosiła zaledwie —-33° do — 31° C; w nocy d. 12 i 14 września opadła do —45°, w nocy 13 i 15 wy­

nosiła —41° i —42°; podczas najcieplejszej pory dnia podnosiła się do — 20°, p rzed sta­

w iała tedy obszerność 23°. Dostrzeżeń zre­

sztą nocnych N ansen nie prowadził, przyto­

czone zaś tu liczby wyprowadzone zostały z obliczeń.

D la porównania przytaczam y tu tem pera­

tu ry , zaobserwowane również podczas peryodu zimna w międzynarodowej stacyi P o rt R ae w m arcu 1883. G ru n t był tu również śnie­

giem pokryty, zachmurzenie słabe, szerokości geograficzne nie różnią się znacznie (64° 15

(4)

i 62° 39'), wysokości słońca i długości dnia w tych porach są w obu m iejscach jednakie;

znaczne są natom iast różnice pod względem obfitości p ary wodnej, ja k o też wzniesienia n ad poziom m orza, a tem sam em ciśnienia atm osferycznego (759 m m w F o r t IIae a 549wm w Grenlandyi). Otóż, te m p e ra tu ra średnia w F o r t R ae wynosiła — 24,1°, w G renlandyi, ja k widzieliśmy,— 32°; gdy w G renlandyi tem ­

p e ra tu ra obniżała się w nocy aź d o —45°, schodziła w F o rt Iia e tylko do — 34°, obszer- ność kołysania się tem p eratu ry w G renlandyi obejm owała 23°, w F o r t R a e tylko 13°. P rz e ­ bieg zatem tem p eratu ry w G renlandyi może być uważany jak o charakterystyczny dla wy­

soko wzniesionej pustyni śnieżnej. P raw do­

podobnie też w G renlandyi przy p ad a drugi n a półkuli północnej biegun zimna, wprost praw ie przeciwległy syberyjskiem u, w jed n a­

kiej od bieguna odległości, W G renlandyi panuje w ogólności wysokie ciśnienie atmosfe­

ryczne; cyklony m órz otaczających rozciągają niekiedy wpływ swój aź do w nętrza k ra ju , po­

między obu wszakże tem i system am i wiatrów utrzym uje się ciśnienie wysokie, k tó re powo­

duje w iatry zstępujące, utrzym uje suszę po­

w ietrza, sprzyja silnemu promieniowaniu, niz- kiin tem peraturom i znacznej chwiejności dziennej.

Z orze północne ja śn ia ły podczas każdej nocy bezchm urnej, blask wszakże wybitny rzadko okazywały. N ie słyszano też przy nich żadnego zgoła szum u, nigdy nie widziano zorzy między chm urą a ziemią.

Z wielu zresztą innych szczegółów, przyto­

czymy jeszcze tylko re zu ltaty rozbioru próbek pow ietrza, sprowadzonych przez N ansena.

T rzy próby pow ietrza, zebrane n ad lodem grenlandzkim , zaw ierały 3/ )0ooo części dwu­

tlenku węgla; powietrze zaś zebrane na mo­

rzu, podczas podróży, okazało się w gaz ten n ader ubogie, bo ilość dw utlenku w ęgla nie przenosiła często 18/ 100000 a dwa razy nawet wynosiła zaledwie 9/io3ooo- S ła b a ta zaw artość dw utlenku w ęgla pochodzi może stąd , ja k autorow ie spraw ozdania przypuszczają, źe wo­

da m orska posiada w nizkiej tem peraturze znaczną zdolność pochłania tego gazu; w oko­

licach przylądka H o rn znaleziono w powietrzu także niewielką ilość dw utlenku węgla, około 25/i ooooo-

372

J a k wiadomo, obecnie wybiera się p. N a n ­ sen w podróż podbiegunową, a o k ręt „ F ra m ,”

na.w ypraw ę tę przeznaczony, gotów jest już do podróży, k tó ra m a się rozpocząć w ciągu bieżącego czerwca. Zachęcony powodzeniem swej wyprawy grenlandzkiej śmiały podró­

żnik tuszy sobie, źe zdoła dotrzeć do samego bieguna.

Okolice podbiegunowe tra c ą zresztą coraz bardziej swą cechę niedostępności. Donoszą mianowicie, źe pewien dom handlowy urządza w roku bieżącym wycieczkę letnią do Szpie- bergu, n a okręcie odpowiednio przygotow a­

nym i zaopatrzonym we wszelkie pożądane dogodności.

T. R . N r 24.

Z PODRÓŻY

K A LINOW SKIEGO (P ER U )

I B A R E J A ( T R A N S K A S P I A ) .

(Dokończenie).

G dy Kalinowski zajęty je s t badaniem P eru pod względem ornitologicznym, jednocześnie drugi korespondent muzeum kr. B ranickich prowadzi z zapałem eksploracyą kotliny ara- lo-kaspijskiej. P a n Tom asz B arej, w arsza­

wianin, u d a ł się w roku 1886 na K auk az, gdzie przez dwa la ta z g ó rą zajm ow ał posadę przy leśniczym rządowym w Łagodeekach, nadsyłając jednocześnie do m uzeum lir. B ra ­ nickich niewielkie p arty e ptaków, przez siebie zebranych. Skontraktow any w roku 1888 na stałego korespondenta m uzeum u d a ł się. na­

przód do L enkoranu, skąd po kilkomiesięcznym pobycie przejechał do A schabadu, m iasta głównego k ra ju Zakaspijskiego, gdzie dzięki protekcyi ówczesnego generał-gubernatora, g enerała K om arow a (mówiąc nawiasem do­

skonałego entomologa), m ógł swobodnie po całym k ra ju podróżować, m ając sobie zape­

wnioną wszelką pomoc ze strony w ładz m iej­

scowych. Pierwsze swe ekskursye ^odbywał WSZECHŚWIAT.

(5)

N r 24. WSZECHSWIAT.

w okolicy A schabadu, skąd też w ysłał pierw- [ szą swą posyłkę '). N astępnie w ciągu kwie­

tnia 1889 roku zwiedził G iaurs, stacyą kolei zakaspijskiej, skąd wróciwszy zrobił paromie­

sięczną wycieczkę do G erm abu o 80 wiorst od A schabadu, położonego w górach na g ra­

nicy Persyi. P o odbyciu m ałej wycieczki na drodzeD żerystaćskiej, p. B arej ud ał się przeZ Merw do posiadłości cesarskich Sułtan-B ent, położonych nad rzeką M urgabem , w odległo­

ści 80 wiorst od Merwu. W początkach grudnia 1889 podi-óżnik nasz wrócił do Ted- żenu oazy sąsiadującej z Merwem, gdzie za­

baw ił do m arca roku następnego. S tą d u d ał się do Serachsu, czyniąc wycieczki aż do g ra ­ nicy afgańskiej (P u l—i—H atum ). W po- j

czątkach grudnia 1890 roku widzimy go znów w Merwie, gdzie bawi przez ciąg roku 1891, czyniąc liczne wycieczki w dalsze okolice, a mianowicie zwiedził przez ten czas D órtko- ju (na zachód od M erwu), Geok-Tepe i Yolo- tan (na południo-wschód od Merwu nad rzeką M urgabem ), wreszcie Pieski, Rawninę, Ucz- Adzi i R ep ete k —stacye kolei zakaspijskiej między M erwem i Czardźujem . W począt- j

kach roku 1892 opuszcza kraj Zakaspijski, aby się udać do K okandu, m iasta głównego prowincyi P ergańskiej (w Turkiestanie rossyj- skim).

W ciągu trzechletniej ekspłoracyi k ra ju Zakaspijskiego p. B arej nadsyłał ciągle p a r­

ty e ptaków do muzeum hr. Branickich. S p ra­

wozdanie z tej wyprawy ogłosił Sztolcman w „Bulletin de la Societe Im periale des Na- turalistes de M oscou” za rok 1892, pod tyt.

„Contribution a 1’Ornithologie de ]a T ransca- spie.”

W spisie tym nie znajdziemy ani nowych gatunków, ani nowych odmian, gdyż kraj Z a ­ kaspijski w faunie swej przedstaw ia wielką jednolitość z doskonale zbadanemi krajam i ościennymi, a nadto sam był wielokrotnie zwiedzany przez ornitologów, mianowicie pp.

Z aradnego i Raddego; niemniej wszelako, ma­

ją c wszystkie wybitne cechy całej prowincyi, aralo-kaspijskiej dostarczyć może dla zbio-

') Spis ptaków tej posyłki drukowany był przez Sztolcmana w „Memoires" de la Societe zoologique de France”, 1890, p. 88.

rów wiele rzadkości, których w handlu dostać niepodobna.

Ażeby dać ogólne pojęcie o charakterze avifauny prowincyi aralo-kaspijskiej nadm ie­

nić muszę, źe główną masę stanowią tu g a­

tunki palearktyczne (europejskie i północno- azyatyckie), których wypada około 6 5 % ogól­

nej liczby. Do tego dodać należy pewien pro­

cent gatunków afgano-perskich, nieco him a­

lajskich i indyjskich, a także egipskich i sy­

beryjskich. F o rm właściwych tej prowincyi wypadnie ledwie 8 % i to włączając do niej część Persyi, A fganistanu i K aukazu.

W liście ptaków k ra ju Zakaspijskiego, ogłoszonej przez pp. R addego i W a lte ra w roku 1889 '), znajdujem y wymienionych 297 gatunków ptaków. N astępne eksploracye pp.

B a re ja i Z aradnego przysporzyły tem u k ra ­ jowi jeszcze 54 gatunki tak , źe według obec­

nego stanu wiedzy co do avifauny T ranska- spii—kraj ten liczy 351 gatunków ptaków.

Kolekcye p. B a re ja zawierały ich 230, b rak nam zatem 121 reprezentantów avifaUny za­

kaspijskiej.

Pomiędzy ptakam i B areja znalazł się je ­ den gatunek nieznany jeszcze w nauce, a m ia­

nowicie Regulus (mysikrólik), w chwili jednak, gdy opis jego przesłanym został wraz z po­

wyżej wymienioną p racą do Moskwy, p. Ple- ske, jeden z kustoszów akadem ickich zbiorów w P etersb u rg u , wydał w „M elanges biologi- ques” m onografią rodzaju R egulus, w której opisał ten nowy gatunek pod nazwą Regulus tristis na podstawie egzemplarzów z Tian- Szanu oraz p ary ptaków (samca i samicy), przesłanej do porównania z kolekcyi B areja.

Z pomiędzy wybitnych form prowincyi a ra ­ lo-kaspijskiej wymienić należy: piękny i do­

brze odznaczony gatunek puhacza (Bubo tu r- comanus), różniący się od zwykłej europej­

skiej formy mniej szemi rozm iaram i i bardzo bladem , płowem ubarwieniem; podobne różni­

ce przedstaw ia także i syczek (Scops B rucei) znacznie od europejskiej formy jaśniejszy. Do najciekawszych jed n ak ptaków tej prowincyi należy ta k zw ana ziemna sójka (Podoces pan- deri). R odzaj Podoces, liczący obecnie 4 zna­

ne gatunki, odkryty został przed 70-u laty;

’) Patrz Raddo i Walter, Die Vógel TranSCit- spiens—w czasopiśmie Ornis za rok 1889.

(6)

374 WSŁECHSW1AT. ]STr 24.

pierwszy gatunek opisany został w roku 1823 przez Fischera; do niedawnego jed n ak czasu j znany był tylko jeden gatun ek wspomniany powyżej. Dopiero przed kilkunastu laty anglicy odkryli trzy inne gatunki. Podoces p anderi je st to p ta k wielkości drozda z dość długim, nieco łukow atym dziobem (fig. 1).

Ubarwienie m a jasno-popielate, n a spodzie ciała winnym kolorem pociągnięte; skrzydła i ogon czarne granatow o połyskujące; na pier- j si czarna plam a. P ta k ten należy do rodziny krukow atych (Corvidae). W szystkie znane g a­

tunki zamieszkują stepyr, lub pustynie Azyi środkowej i zachodniej, a mianowicie część Tybetu, K a sz g a r, Y a rk a n d , T urk iestan i kraj Zakaspijski. T rzym ają się m ałem i stadkam i po 4— 6 sztuk, biegając po ziemi nadzwyczaj szybko; Przew alski mówi, że postrzelonego p ta k a niepodobna piechotą dogonić. L ęgną się w norach, k tóre zajm u ją po gryzoniach stepowych. K a rm ią się wyłącznie owadami, których po ziemi szukają, a według pułkowni­

k a B iddulpha nierzadko widzieć je można szperające w pomiocie końskim. L o t m ają słaby i niewytrzym ały, podobny do lotu n a­

szego dudka.

Do największych rzadkości nadesłanych przez p. B a re ja należy g atun ek białorzytki (Saxicola vittata), znanej ledwie z kilku egzemplarzów, zebranych przez d-ra Scullyego w Gilgicie i przez Siewiercowa w T u rk iesta­

nie. P . B arej n ad e sła ł dotychczas trzy egzem plarze tego rzadkiego p tak a.

W ybitnym ptakiem T ranskaspii je s t bażant książęcy (P hasianus principalis), zamieszku­

jący brzegi M urgabu. N azw ę principalis n a­

d ał mu p. Condie Stephen n a cześć księcia W alii; jednocześnie zaś praw ie prof. Bogda- now opisał go pod nazw ą P hasian u s K om aro­

wi, na cześć g enerała K om arow a; utrzym ała się jed n ak pierw sza nazwa, jak o kilku m iesią­

cami wcześniejsza. Liczne okazy tego pię­

knego bażanta, nadesłane przez p. B a re ja po­

służyły do handlu zamiennego z innemi m u­

zeami.

Oprócz wymienionych powyżej gatunków, kolekcye B a re ja zaw ierały wiele cennych ptaków, właściwych tej prowincyi, ja k np.

P a ru s bocharensis i P a ru s phoeonotus (dwa gatunki sikor); oryginalny i rzadki po zbio­

rach gatunek dziewonii (Rhodopechys sangui- nea), gatun ek szczygła azjatyckiego (C ar-

duelis caniceps); piękny wróbel turkiestański, odkryty przez Siewiercowa (P asser ammo- dendri) i wiele innych.

W początkach roku zeszłego p. B arej opu­

ścił kraj Zakaspijski, udając się przez Sa- m arkandę, do K okandu, m iasta głównego prowincyi F ergańskiej. P odróż pomiędzy Sa- m arkandą i K okandem odbył końmi w dni ośm i natychm iast z a ją ł się zbieraniem kole- kcyi, na czem spędził czas aż do początku m aja 1892 roku. D nia 8 m aja p. B arej udał się do Zardoli, miejscowości, leżącej w górach 0 ośm dni drogi od K okandu n a wysokości 9000 nad poz. m orza i tu spędził część m aja 1 cały czerwiec, poczem wrócił do K okandu, skąd w ysłał swą o statnią kolekcyą, k tó ra n a­

deszła do W arszaw y we wrześniu 1892 roku.

O kazało się, że K okand a osobliwie Z ardoli były doskonałem i miejscami do badań ornito-

| logicznych, posyłka bowiem p. B areja zawie­

r a mnóstwo ciekawych gatunków7, charak tery­

stycznych dla T urkiestanu i niespotykanych w k ra ju Zakaspijskini. Czuć tu już bezpo- I średni wpływ Mongolii i Tybetu. Z 80-ciu

| gatunków przesłanych przez p. B are ja w jego

j pierwszej przesyłce turkiestańskiej-—21 (czyli 2 5 % ) nie było dotychczas odnalezionych w T ranskaspii przez pp. E addego, Z aru dne-

| go i B are ja . W spom nieć je d n a k muszę, że stosunek ten przy objęciu całej ayifauny obu krajów zmniejszy się znacznie, gdyż posyłka p. B a re ja zawiera bardzo m ały procent ptas- tw a błotnego i wodnego, które, jako bardzo rozpowszechnione, je s t wspólne obu krajom .

Z wymienionych 20-u gatunków tylko 4 są właściwe Turkiestanow i, a i to jeden z nich znaleziony już był w K aszgarze, a w dodatku z tych 4 gatunków — 3 stanowią tylko dość słabe odmiany gatunków zamieszkujących k ra je ościenne. I ta k dziewonia (C arpodacus rhodochlam ys) stanowi słab ą odmianę dzie­

wonii him alajskiej (C. grandis); inny gatunek wróblowaty (B ucanetes incarnatus), opisany przez Siewiercowa, niewiele się różni od mon­

golskiego (B. mongolicus), a pełzacz opisany również przez Siewiercowa pod nazwiskiem C erth ia toeniura zdaje się, że je s t tylko od­

m ianą indywidualną pełzacza him alajskiego (C. him alayana), od którego m a się tylko różnić wielkością. Jedynym samodzielnym gatunkiem turkiestańskim w kolekcyi B a re ja je s t sikora z żó łtą piersią (P a ru s thuipectus),

(7)

W S Z E C H S W I A T . 375 zbliżona do sikory lazurowej z Sybiru, lecz

różniąca się żółtą a nie białą piersią.

Z pozostałych 17 gatunków największy procent bo 12 gatunków należy do fauny H i- malayów, przyczem kilka z nich sięga aż po półwysep wschodnio-indyjski. Pozwolę sobie wymienić niektóre ciekawsze z tych gatunków.

Microcichla Scouleri, m ały ptaszek o ubarwie­

niu czysto białem i czarnem, zaliczany był niegdyś do rodziny pliszek (Motacillidae);

tylko jeden spotkał parkę tych ptaków i zdo­

był j ą dla W arszawy. Do tej też rodziny Timeliidae należy p tak wielkości sójki o cie­

mno szafirowem ubarwieniu (Myiophoneus Temmincki), którego 3 egzemplarze otrzym a­

liśmy w ostatniej kolekcyi B areja. B ardzo też pięknym je st gatunek wilgi himalajskiej (Oriolus kundoo), różniący się od naszej pięk­

nie złocisto-żółtą, nadzwyczaj żywą barwą.

G atunek grzywacza (Columba casiotis) różni

Fig. 1. Podoces Panderi.

obecnie pomieszczono go w bardzo obszernej, lecz bardzo źle odgraniczonej rodzinie Tim e­

liidae, k tó ra w system atyce ornitologicznej służy za m agazyn do składania wszystkich wątpliwych (przejściowych) rodzajów. M i­

crocichla, podobnie ja k bliski jej rodzaj Heni- curus, właściwą je st górom Him alajskim , gdzie trzym a się wyłącznie w blizkości wodo­

spadów i kaskad. W górach Tian-Szaniu rzad k ą musi być bardzo, gdyż p. B arej raz

się od naszego blado-cynamonową barw ą plam szyjnych, które w gatunku europejskim są czysto białe. N iektórzy ornitologowie odm a­

w iają samodzielności tem u gatunkowi. Do najciekawszych ptaków tej posyłki należy g a­

tunek p tak a błotnego (Ibidorhyncha S tru t- hersi), odkryty w H im alayach przez d-ra S tru th ersa, a następnie znaleziony w Chinach przez ks. D ayida i w T urkiestanie przez Sie- wiercowa, Russowa i B areja. P ta k ten z bu­

(8)

3 7 6 WSZECHSW1AT. jtfr 24.

dowy blizkim je st siewek, według jed n ak zda­

nia ks. D avida obyczaje m a raczej brodźców i bekasów. Siewiercow opisał go w 1873 ro­

ku p. n. F a łc iro stra K auffm anni na cześć g e­

n e ra ła K auffm ana, w krótce jed n ak okazało się, źe g atunek ten b y ł identycznym z him a­

lajskim , w skutek czego u trzy m a ją się dawna jego nazwa, nad an a mu przez Y igorsa.

N ajw ażniejszym nabytkiem d la nas z osta­

tniej kolekcyi p. B a re ja są dwa egzem plarze grubodzioba H um ea (C oecothraustes H um ii) opisanego przez anglika S k arp ea w 1886 ro­

ku. Dotychczas, ja k się zdaje, znane są tylko 3 egzem plarze, znalezione przez H um ea w Pendźabie i będąoe ozdobą B ritish Museum.

Skutkiem więc odkrycia tego g atu n k u w T u r­

kiestanie, przybyw a jeden nowy gatunek do fauny ornitologicznej C esarstw a.

P rze d tygodniem wreszcie nadeszła osta­

tnia posyłka p. B areja, zaw ierająca również ptaki z okolic K okandu i Z ardoli. N a 61 g a ­ tunków ptaków mieszczących się w tej kole­

kcyi— 21 nie znajdow ało się w pierwszym transporcie, tak , źe obecnie z obu przesyłek znamy 101 gatunków, reprezentujących faunę turkiestańską. D w a ptaki tego tran sp o rtu posiadają bardzo wielkie znaczenie, poraź bowiem dopiero pierwszy znalezione zostały w tej krainie, znane zaś były dotychczas z Sybiru wschodniego i Chin; p tak i te są: mu- chołówka (A lseonax latiro stris) i trzciniak (A crocephalus orientalis). Do pięknych też nabytków należy m ały ptaszek z rodziny si­

kor (Leptopoeciłe Sophiae), opisany poraź pierwszy jako nowy rodzaj przez Siewiercowa i dotychczas n ad e r po zbiorach rzadki. Pię- knemi też nabytkam i dla naszych zbiorów są:

sikora czubata (P a ru s rufonuchalis) i wspa­

n iała kuropatw a królew ska (T etraogallus lii- m alayensis), ta o statn ia nadesłan a w dwu okazach. W reszcie piękna sery a świeżo opi­

sanego m ysikróla (R egulus tristis, Pleske), przyczyni się niem ało do zdobycia d ro g ą wy­

miany ciekawych rzeczy dla naszego muzeum.

Obecnie p. B arej prowadzi nadal swe po­

szukiwania w okolicach K okandu, skąd zrobił kilkotygodniową wycieczkę do O try; lato spę­

dzi zapewne w górach Tian-Szaniu. M iejmy nadzieję, że ta k on, ja k i p. K alinow ski, pro­

wadzący eksploracyą wschodniego skłonu pe­

ruwiańskich Andów, wzbogacą jeszcze naukę

niejednym nowym gatunkiem , a muzeum n a­

sze niejednym ciekawym okazem.

J. Sztolcman.

Z o d c z y t u H e n r y k a C a r o .

O R OZW OJU

FABRYKACYI BARWNIKÓW

ZE SM OŁY G A ZO W EJ.

(Dokończenie).

„Czy jedn ak sztuka nasza polega wyłącznie na tworzeniu nowych kombinacyj, jakich nie dostarczają w arunki, rządzące m atery ą pozo­

staw ioną samej sobie? A oweż barwniki, w które ta k bardzo obfituje świat roślinny i zwierzęcy — czy tych fabryka chemiczna, w swych kotłach i re to rta c h nie potrafi sztu­

cznie wytworzyć?” — „W łaśnie — odpowiada przew odnik— wchodzimy teraz do oddziału fabryki, w którym chemik wyzyskuje przeisto­

czoną przez siebie m etodę otrzym ywania b ar­

wnika, wyrabianego dawniej tylko przez słoń­

ce w subtelnej pracowni komórki roślinnej.

Cenny al-izari, który żywością i trw ałością swej barwy zachwycał jeszcze naddziadów naszych, panosząc się na ciężkich jedwabiach i cienkich wełnach lewanckich, oddawna już p rz e sta ł być w yłączną własnością W schodu.

M arzanna, której korzeń dostarczał już w głębokiej starożytności najlepszego po in- dychcie barw nika, od X V I I wieku była u p ra ­ wiana na bardzo wielkich przestrzeniach n a j­

lepszych gruntów we wszystkich k rajach , le­

żących n ad m orzem Sródziemnem, a szcze­

gólniej we F ran c y i południowej. Dziś ziemie te w całośei zwrócone są rolnictwu, a produk- cya alizaryny, podniesiona do rozmiarów,’

o jakich m arzyć naw et nie było można przed niespełna ćwierćwieczem. Jednocześnie zby t­

kowna niegdyś czerwień turecka, dawniej tyłr ko dla możnych dostępna, s ta ła się obecnie zwykłym i tanim produktem . J e d n a tylko A nglia spotrzebow ała w 1885 roku 3400 tonu

(9)

N r 24. W SZECHS WIAT. 377 pasty alizarynowej 20 procentowej, a wartość

tej pasty stanow iła 456 960 funtów sterlin- gów. Gdyby takąż sam ą ilość barwnika wy­

dobyć z m arzanny, należałoby zużyć 61200 tonn k rąp u czyli wyciągu z jej korzeni, co, według cen z przed r. 1870, kosztowałoby 2907000 funtów sterlingów. Sam a więc oszczędność wyrażona w pieniądzach za jeden rok i dla jednego k ra ju dochodzi poważnej cyfry półtrzecia miliona funtów sterlingów, czyli 25 milionów rubli, a jakież znaczenie dla gospodarstw a narodowego m a ta okoli­

czność, źe wszakże A nglia ów krap musiałaby sprowadzić z zagranicy, gdy alizarynę sztu­

czną w yrabia u siebie w dom u.”

W 1868 r. G raebe i Lieberm ann, badając alizarynę, przygotow aną z krapu, między in- nemi doświadczeniami, dążącemi do wyświe­

tlenia jej natu ry , poddali j ą ogrzewaniu z pył­

kiem cynkowym. A lizaryna przeszła wtedy w antracen, co dzisiaj je s t dla nas łatw o zro­

zumiałem; ponieważ wiemy, że jest ona jednym z produktów U tlenienia tego węglowodoru, pyłek zaś cynkowy, ciało wogóle odznaczające się działaniem silnie odtleniającem, odbierając alizarynie wszystek tlen, przeprowadza j ą właśnie w odpowiedni węglowodór.

W iedząc, że an tracen znajduje się w smole z W ęgla kamiennego, wymienieni chemicy nie mogli oprzeć się pokusie próbowania takich sposobów utlenienia go, któreby doprowadziły do alizaryny. A le droga od antracenu do ałizaryny chociaż bliska, wcale nie je s t pro­

sta. W rzeczy samej antracen, Cu H , 0 przez utlenienie przechodzi w chinon antracenowy, czyli antrachinon, C, 4 H 8 0 2, a dopiero z tego chinonu, przez zastąpienie dwu atomów wo­

doru grupam i hidroksylowemi powstaje dwu- oksyohinon antracenow y, C, 4 H a (OH ); 0-2 czyli 0,4 H 8 0 4. Ciało z takim wzorem ogólnym może mieć kilka odmiennych wzorów budowy chemicznej, czyli przedstaw iać się w postabi kilku związków izomerycznych. Z nich je ­ den ') będzie alizaryną. Z adanie więc pole­

gało na tem , żeby z antracenu otrzymać nie

') Z budową:

Ca I V ( 1)

,CO (4) OH

\ f Tł ^

CO N (3) OH

(2)

jakikolwiek, ale jeden ściśle określony dwu- oksychinon antracenowy. P o licznych pró­

bach samych odkrywców i wielu innych uczo­

nych, pokazało się, źe najkorzystniej będzie postępować w sposób następujący: A n tracen zapomocą kwasu chromnego przeprowadza się w antrachinon — który następnie przez bardzo staranne oczyszczenie uwalnia się od wszelkich ciał obcych; chinon przez słabe ogrzewanie z bezwodnikiem siarczanym, S 0 3, zmięszanym pół na pół z kwasem siarczanym, zamienia się n a kwaś sulfoantrachinonowy, C 14 H 7 ( S O 3 H ) O2; ten ostatni stapia się z so­

dą gryzącą w przystępie powietrza, albo z do­

daniem ciał utleniających, np. chloranu potasu i wtedy tworzy się z niego sól sodowa alizary­

ny C14 H 0 (ONa)> O2; dopiero z roztw oru tej soli, za dolaniem kwasu solnego, osiada aliza­

ryna.

F a b ry k a barwników, wobec trudności, od­

stępuje od zwykłej zasady i nie otrzym uje pierwotnego produktu, antracenu, w stanie zupełnie Czystym, lecz zadaw alnia się nadsy­

łanym z dystylarni smoły gazowej surowym produktem , zawierającym zaledwie około 50% czystego antracenu. Zapom ocą dysty- lacyi z p arą wodną, produkt ten zamienia się na bardzo delikatny proszek, ażeby go uczy­

nić przystępniejszym działaniu czynnika u tle­

niającego. Takim czynnikiem w danym razie je st dwuchromian sodu, którego roztw ór wo­

dny, umieszczony w wielkich kufach drew nia­

nych, rozgrzewa się zapomocą pary wodnej do wrzenia i w tym stanie rozprow adza się w nim antracen oraz dolewa się zwolna roz­

cieńczonego kwasu siarczanego. N astępuje utlenienie i surowy chinon antracenowy osia­

da w postaci szarego proszku; oddzielają go od cieczy, przem ywają, suszą i rozpuszczają w kwasie siarczanym (angielskim) ogrzanym do 110°; dolanie wody do ochłodzonego tak ie­

go roztw oru powoduje wydzielenie chinonu, który nakoniec sublimuje się w strum ieniu przegrzanej pary wodnej. P o całej tej kolei chinon antracenowy przedstaw ia się jak o lek- ki_'proszek żółty i zawiera zaledwie około 2%

zanieczyszczeń.

T eraz następuje najważniejsza czynność:

„sulfonowanie.” J e s t ono ważne nietylko ze względu na zajm ującą nas w tej chwili aliza­

rynę, lecz również, jak o m etoda bardzo czę­

sto pow tarzająca się w fabryce barwników

(10)

378 W SZECHSW IAT. N r . 24.

sztucznych, jed n a z metod ch arak tery sty ­ cznych tego przem ysłu, na równi z opisanem poprzednio amidowaniem. I pu nkt widzenia je st tu taj ogólny: amidowanie wprowadza do składu przerabianej m ateryi ruchliw ą, to je st skłonną do przem ian grupę zasadową N H 2, sulfonowanie w prow adza również ruchliwą, chociaż tym razem kwasową, grupę sulfono­

wą, SO,j H . M a ona w istocie mnóstwo cen­

nych przymiotów, a między innem i—posłu­

szeństwo, z jakiem zależnie od woli chemika wchodzi do składu związków we wskazanym z góry punkcie ich budowy i wchodzi poje- dyńczo, dwa lub trzy razy, zastępując odpo­

wiednią liczbę atomów wodoru. J e j prze­

znaczeniem bywa albo pozostać w składzie związku dla nadania mu rozpuszczalności w wodzie—i w tem znaczeniu je s t podstaw ą barwników t. zw. kwaśnych, bardzo powszech­

nie i chętnie używanych dziś przez farbiarzy, albo też w następstw ie uledz wymianie na inną grupę — nitrow ą, hidroksylow ą— i ten ostatni rodzaj jej zastosowania obchodzi nas tu ta j ze względu na alizarynę. Sam a czyn­

ność sulfonowania na oko je s t nadzwyczaj prosta. K ocioł z lanego żelaza z urządze­

niem do m ięszania, do ogrzew ania i oziębia­

nia stanowi cały a p a ra t. A le zato stężenie kwasu musi być dobrane odpowiednio do za­

mierzonego celu i z zupełną ścisłością zacho- | wane koniecznie, a gran ie tem p eratu ry , w któ­

rych odbywa się przem iana, pilnować trzeba pedantycznie. N ajm niejsze uchybienie w je ­ dnym lub drugim względzie prow adzi do nie­

powodzenia.

Niem niej w ażną czynnością fabryczną, ja k ­ kolwiek pozbawioną tego rozległego znacze­

nia, jakie posiada sulfonowanie, je s t topienie z wodanami alkalij. S tapianie odbywa się j albo w kotłach otw artych i ta k właśnie otrzy­

m ują alizarynę, albo też w szczelnie zam knię­

tych i zbudowanych tak , żeby mogły znosić wysokie ciśnienie. W yłącznie dawniej do to ­ pienia z alkaliam i używane przyrządy srebrne, albo przynajm niej posrebrzane, dzisiaj nie spotykają się w fabryce. Okazało się, że lane i ku te żelazo równie dobrze w ytrzym uje działanie alkalij, ja k i stężonych kwasów i ten j

m ateryał, najcenniejszy ze wszystkich we wszelkich konstrukcyach, panuje dzisiaj w fa­

bryce barwników praw ie wszechwładnie.

C zysta alizaryna nie je s t jeszcze barw ni­

kiem, podobnie, ja k olej anilinowy. A lizary­

na, będąc dwuoksyantrachinonem, m a w swym składzie dwa atom y wodoru należące do grup hidroksylowych, one to, na wzór wodoru hi- cłroksylowego w fenolach, m ogą być zastępo­

wane przez m etale, a tworzące się wtedy sole są ju ż barwnikami. Lecz nadto przez roz­

m aite kombinacye alizaryny z wieloma innemi j ciałam i tworzy się cała grom adka barwni-

j ków, trw ałych na światło, niezmieniających się pod słabem i wpływami chemicznemi i po­

siadających żywe i czyste odcienie. Są to wszystko wysokiej wartości przetwory.

„Czas szybko płynie — odzywa się przewo­

dn ik — w naszej wędrówce poznaliśmy nie­

wielką cząstkę dopiero tego rozległego pola pracy ludzkiej, i ani myśleć, żebyśmy zwiedzić je mogli w całej rozciągłości. N iepodobna jednakże opuścić nam fabryki barwników ze smoły gazowej bez zapoznania się, choćby najpobieźniejszego, z trzecim jej wielkim od­

działem związków azowych. Gdy w oddziale anilinowym oddaliśmy cześć pamięci Hofinan- na, w alizarynowym— skłoniliśmy czoła przed żyjącym współcześnie G raebem , związki azo­

we niech dadzą nam powód do wspomnienia o P io trze Griessie, którego śmierć przedwcze­

śnie z a b rała nauce i przemysłowi.”

Anilina je st ciałem zasadowem, pochodzą- cem od amoniaku, od którego tem się odró­

żnia, że na miejscu jednego z atomów wodo­

ru m a grupę fenilową, C6 H 3. A lizaryna, ze swym charakterem zbliżonym do fenolów, a także ze swemi dwiema grupam i karbonilo- wemi, CO, m a własności podobne do kwasów.

W związkach azowych grupę charakterysty­

czną tworzy kompleks dwu atomów azotu, N>, któ ry łączy dwie jakiekolwiek grupy '), n a j­

częściej arom atyczne, to je s t pochodzące od benzolu, naftalinu i z niemi spokrewnionych węglowodorów. G ru p a N 2 wnosi wprawdzie z sobą do składu związków pewne szczątki własności zasadowych, jednakże tworzenie się derywatów azowych odbywa się inaczej, ani­

żeli tworzenie się soli. Możemy powiedzieć, że w stosunku do barwników g ru p a ta je st obojętna. I znowu główny pun kt wyjścia tych barwników, azobenzol, C0 H 5. N*. C0 H 3

‘) Jednowartościowe, gdyż kompleks ten ma budowę =-N — N — .

(11)

N r. 24. WSZECHSW1AT. 379 sam przez się nie je s t barwnikiem, lecz posia- !

da cudowną ruchliwość atomów wodoru feni- j

lowego, które m ożna zastępować prawie bez j

wyboru wszelkiemi atomami i grupam i, a wte- I dy powstają, ju ż ciała barwiące. T ak np. ' amidoazobenzol, C0 H 5. Ni. C0 H 4 N JŁ , już je st barwnikiem, znanym w praktyce pod n a­

zwą żółci anilinowej, a dwuamidoazobenzol, C6 H 5. N r C8 H 3 (N Hi)!, nazywany chryzoi- dyną, szczególniej zaś trój amidoazobenzol, CG H* (N H j). N i. Co H 3 (N H t> , zwany b a r­

wnikiem brunatnym B ism arka, są to już pro­

dukty m ające ważne znaczenie w farbiarstwie.

Gdy zaś grupy zastępujące urozm aicą się co do swego składu, gdy mianowicie przybędą grupy sulfonowe i metylowe, pow stają szeregi pięknych, jaskraw ych oranżów i tropeolin.

Lecz prawdziwą koronę barwników azowych stanowią ciała pochodzące od naftalimu: Od­

cienie ich podnoszą się w gamie barw do n aj­

żywszego ponsu i szkarłatu.

Barw niki azowe nazywamy inaczej dwuazo- wemi, żeby przypomnieć o charakterystycznej w nich grupie N-2 i żeby je zarazem odróżnić od czteroazowych, tetrazowych, zawierających w swym składzie ta k ą grupę dwakroć powtó­

rzoną. Pomiędzy tetrazow em i — spotykamy rozgłośne w ostatnich czasach barwniki kon- gowe, gwoli których czynimy tu taj tę kró tką wzmiankę o całej gromadce, której szczegóło­

wo rozpatryw ać niepodobna.

Ja k ż e odmienny pozór m a oddział fabryki, w którym przygotow ują barwniki azowe od wszystkiego, co widzieliśmy dotąd. T am j wszędzie na pierwszym planie były urządze­

nia do ogrzewania: piece, kąpiele piaskowe i wodne, ru ry dostarczające pary zwykłej i przegrzanej; tu na każdym kroku staranie o te m p e ra tu rę jaknaj niższą: lód i rury, w któ­

rych krąży woda słona, oziębiona skroplonym amoniakiem. Związki azowe otrzym ują się z amidowych przez działanie kwasu azotawe­

go, a kwas ten je s t ciałem niewytrzymującem bez rozkładu naw et bardzo słabego ogrzewa­

nia. Co większa, kwas azotawy naw et w p ra ­ cowni naukowej i w rę k u wprawnego badacza nigdy dotychczas nie był otrzym any w stanie niezaprzeczonej czystości. F a b ry k a n t musi go chwytać, m ożna powiedzieć, w przelocie, w tej krótkiej chwili, przez k tó rą on istnieje pomiędzy utworzeniem się swojem a rozkła- j dem. D la tego też używa tylko mięszaniny, ]

z której kwas azotawy wydzielać się może i przygotowuje całą robotę w taki sposób, żeby kwas odrazu znajdował tuż obok siebie związek amidowy, który m a przemienić w azo­

wy. I związki azowe niewszystkie są ciałami trw ałem i, i ich przeto nie otrzym ują oddziel­

nie, ale przygotowawszy je w postaci roztwo­

ru, zaraz przeprow adzają w owe bardziej zło­

żone kombinacye, które są już barwnikami.

A le za to, jeżeli powyższe ostrożności będą zachowane, przem iany chemiczne odbywają

| się ta k sprawnie i gładko, że trudno znaleźć w całym przemyśle chemicznym porównania dla ich prawidłowości.

„Otóż dobiegła końca—mówi przewodnik—

ta chwila czasu, ja k ą zakreśliliśmy sobie na zwiedzenie fabryki barwników sztucznych.

Szkoda, bo opuścimy sposobność zobaczenia kilku jeszcze odrośli przem ysłu chemicznego, w yrastających na bujnym gruncie studyów nad smołą gazową. N asza fabryka d ostar­

cza wszakże medycynie i higienie coraz no­

wych i coraz w różnych względach doskonal­

szych środków dezynfekcyjnych, począwszy od starego ju ż dzisiaj fenolu i kwasu salicylo­

wego, betanaftolu i trójchlorofenolu, aż do salolu, sozolu, sozojodolu i barwników pyokta- ninowych. D ostarcza też dzielnych leków, z których anty febry na je st w blizkiem pokre­

wieństwie z aniliną, fenacetyna również po­

chodzi od benzolu, gdy antypiryna w dalszym już z nim znajduje się stosunku.

„A le w przeciwległym końcu zabudowań fabrycznych widzimy gm ach osłonięty wałem ziemnym i w znacznej odległości od wszyst­

kich innych stojący. T am człowiek daleki od filantropijnych dążeń lekarza i higienisty, przygotowuje straszne m ateryały wybuchowe, których przedstawicielami są sole kwasu pi- krynowego czyli trójnitrofenolu. Z nich to rodzi się proch bezdymny, który przy swojej przerażającej sile niszczącej może jed nak w przyszłości będzie m ateryalnym punktem wyjścia dla ta k doskonałych środków wza­

jem nego krzywdzenia się, że aż chęć sam a korzystania z nich przerazi ludzkość i wojnę doprowadzi do absurdu.

„Nasz przem ysł aromatyczny m a jeszcze i inne kierunki. Nietylko zaspakaja zam iło­

wanie różności barw człowiekowi wrodzone, leczy go lub niszczy, ale m a i dla jego powo­

nienia olejek gorzkich migdałów, będący aide-

(12)

3 8 0 W SZECHS WIAT. N r 24.

hydem kwasu benzoesowego, blizką m u co do składu wanilinę, od jednego z najściślej spo­

krewnionych z benzolem węglowodorów po­

chodzące sztuczne piźmó i mnóstwo nieprzeli­

czone innych zapachów. M a też dzisiaj i dla sm aku naszego stokroć od cukru słodszą sa­

charynę, której rodzicem je s t znowu kwas benzoesowy.

„Spójrzmy ra z jeszcze n a całość tej fabryki przetworów ze smoły gazowej i pomyślmy, j a ­ kiego to olbrzymiego, jakiego zarazem szyb­

kiego je s t ona źródłem postępu. W szakże najstarsze je j oddziały m ają niewiele nad la t trzydzieści, a ileź to gałęzi działalności ludz­

kiej zreformowało się n a wskroś pod jej wpły­

wem, ile nowych do życia powołanych zostało.

A gdyby naw et innych zasług fabryka ta nie m iała, to jedno w ystarcza do postaw ienia jej w naszych oczach niezm iernie wysoko, że w nieporównany sposób w ykazała, ile korzyści ludzkość spodziewać się może od ścisłego so­

juszu pomiędzy teoryą a p ra k ty k ą .”

Zn.

SEKCYA CHEMICZNA.

Posiedzenie sekcyi chemicznej miało miejsce d. 13 maja w budynku muzeum Przemyślu i Rol­

nictwa.

1) Protokuł posiedzenia poprzedniego został odczytany i przyjęty.

2) P. Suligowski wyłożył rzecz o postępach urządzeń lamp gazowych. W roku zeszłym Eu­

ropa obchodziła 100 letnią rocznicę zastosowania gazu świetlnego do użytku praktycznego. Prze­

mysł gazowy napotykał w początku liczne trudno­

ści, lecz po kilkudziesięciu latach istnienia rozwi­

nął się bardzo szybko. W r. 1862 w Niemczech było już 350 gazowni, oświetlających 266 miast;

zaś obecnie w Anglii jest 395 gazowni, należących do towarzystw akcyjnych, 173 gazowni, będących własnością miast, a kapitał ogólny zakładowy wszystkich gazowni wynosi 59 milionów funtów sterlingów. W Rossyi wraz z Królestwem Pol- skiem i Finlandyą zaledwie 29 miast oświetla się gazem, wyrabianym przez 31 gazowni; prócz te­

go znajduje się 179 gazowni fabrycznych. W osta­

tnim dziesiątku l?t, gdy przemysł gazowy w Eu­

ropie zachodniej znajdował się w pełnym rozwoju otrzymał on współzawodnika w postaci światła

elektrycznego. Chociaż niepomyślne finansowe rezultaty,. osięgnięte przez centralne stacye elek­

tryczne, uczyniły to współzawodnictwo mniej strasznem, jednakże dało ono bodźca technikom gazowym do postępu i skierowało ich pracę mię­

dzy innemi w kierunku dokładniejszego spalania gazu w palnikach i zwiększania siły światła ich płomienia. W szeregu wynalezionych lamp wy­

mienić należy lampę Albo-Carbone, w której gaz zostaje nasycony parą naftalinu w celu zwięk­

szenia w gazie zawartości elementu świećącego j w płomieniu t. j. węgla i lampy Siemensa, Weii- i hataa, Schiilkego, w których gaz i powietrze, do­

prowadzane do lampy są uprzednio ogrzewane

| w celu zwiększenia temperatury, a zatem i j asńo- ści płomienia. Ulepszenia te pozwalają podnieść j o 50% siłę świetlną gazu. Auer V. Welsbach zapoczątkował inny rodzaj palników. Jako ele­

ment świecący lampy zastosował on ciało stałe w postaci siatki z delikatnych włókien złożonej, rozżarzanej płomieniem gazowym lampy Bunsena.

Rozbiory chemiczne siatek lamp Auera wykazały skład następujący: w jednym wypadku znaleziono 40% tlenku lantanu 20% tlenku toru i 40 '/0 tlenku cyrkonu, w drugim wypadku: 60% tlenku lantanu 40% tlenku cyrkonu, w trzecim wypadku:

! 80% tlenku toru i 20% tlenku itru, Materyałem surowym do wyrobu azotanów pierwiastków z gro-

; mady cerowej i cyrkonowej, lstóremi Auer nasy­

ca siatki bawełniane są minerały: monacyt, toryt, j oranżyt, gadołinit i ortyt. Słabemi stronami lamp j Auera są nietrwałość siatek i zmniejszanie siły ich światłą. Zmniejszanie to na zasadzie pomiarów je- neralnego dyrektora Towarzystwa gazowego des- sauskiego,Oechelhausera,jest mniej wTięcej tej samej j wielkości, co zmniejszenie siły światła lampy ża­

rowej elektrycznej. Pomimo tych ujemnych stron wykazuje Fahndricli, dyrektor Towarzystwa gazo­

wego austryackiego, na podstawie własnych do­

świadczeń jeszcze 13°/0 oszczędności w porówna­

niu z kosztami utrzymania zwykłego palnika, nie- uwzględniając 3— 4 razy większej siły światła, jaką otrzymuje się przy stosowaniu palnika Auera.

Profesor Lambert w Londynie na podstawie własnych dostrzeżeń obliczył koszt utrzymania światła, pochodzącego z różnych źródeł, a siły jednakowej. Znalazł on i podaje, że koszt utrzy- I mania 3 palników Arganda o sile 48 świec w cią- j gu 2 000 godzin w Londynie ma się tak do kosz-

! tów utrzymania. lampy Wenhama o takiej samej [ sile światła, jak 93 :41, do lampy Albo-Carbone jak 93 : 55, do palnika Auera jak 93 : 30 do lam­

py naftowej, jak 93 :44 do lampki żarowej, jak 93 : 245. Te liczby wskazują o ile są korzystne lampy gazowe ulepszone. W dyskusyi nad tą rzeczą, p. Znatowicz zaznacza, że szczególną jest własność tlenków metali Z gromady cerowej, a mianowicie pewna spójność i wytrwałość w po­

staci bardzo cienkich nitek, powstałych z azota­

nów, napawających bawełnę. Te cieniutkie a ognio­

trwałe włókienka, rozgrzewając się do białości,

(13)

N r 24. WSZECHSWIAT. 381 świecą bardzo jasno. Przyczyną zmniejszania

się świetności lampy Auera może być zbijanie się, osiadanie masy siatki czyli grubienie jej nitek, albo też powolne chemiczne zmiany siatek, jaki®

mogą mieć miejsce z biegiem, czasu,: ponieważ tlenki lantanu i toru przyciągają wodę i dwutle­

nek węgla z powietrza.

Na tem posiedzenie zostało zamkniętem.

Wiadomości bibliograficzne.

-—jn m . L. Rouie. L’Embryologie generale.

Paris 1893. Avec 121 figures intercalees dans le texte, p. 510.

Autor zapoznaje nas w tem dziele z ogólnemi zasadami procesów embryonalnych. Książka za­

wiera dziesięć rozdziałów następującej treści: 1) Historya nauki o rozwoju. 2) Rozmnażanie się w ogólności. Autor rozpatruje tu rozmnażanie się pierwotniaków, sprzęganie się czyli koniUgacyą, którą słusznie uważa za punkt wyjścia dla płcio­

wego rozmnażania się ustrojów. 3) Rozmnażanie się bezpłciowe (dzielenie się, pączkowanie, sporu- lacya i pączkowanie wewnętrzne). 4) Elementy rozrodcze: jajko i ciałko nasienne; tutaj też mowa 0 dzieworództwie. 5) Zapłodnienie, segmentacys, 1 powstawanie listków zarodkowych. Rozdział ten traktuje autor bardzo obszernie i szczegółowo, przedstawiając główne typy oraz liczne modyfika- cye procesu przewężania się, formowania entoder- my pierwotnej oraz wtórnej entodermy i mezoder- my. 6) Rozwój tkanek— rzecz przedstawiona krótko i pobieżnie. To samo daje się powiedzieć 0 rozdziale 7, traktującym rozwój organów.

Rozdział 8 zapoznaje nas z kwestyą rozwoju bez­

pośredniego i pośredniego, t. j. odbywającego się drogą przeobrażeń; tutaj też mowa o heterogonii 1 metagenezie. Bardzo interesujący jest rozdział dziewiąty, traktujący o prawach dziedziczności i przystosowania. Autor nie zgadza się na po­

gląd Weismanna co do meodziedziczania cech na­

bywanych, nieprzy taczając zresztą żadnych do­

wodów naukowych na swą korzyść. Ostatni roz­

dział autor poświęca klasyfikacyi świata zwierzę­

cego na podstawie danych embryologii. Pomijając zanadto dane anatomo-porównawcze, wpada tu i owdzie w jednostajność; łączy np. pierścienice, Gephyrea oraz wszystkie mięczaki w jednę wspól­

ną grupę: Trochozoa, na zasadzie obecności u nich larwy Trochophora.

Wogóle dzieło czyta się z wielkiem zajęciem i jest bardzo umiejętnie napisane, grzeszy jednak tu i owdzie niedokładnem, a miejscami nawet nie- zgodnem z rzeczywistością przedstawianiem fa­

któw.

— jn m . Oscar Hertwig. Die Zelle und die Gewebe. Grundziige der allgemeinen Anatomio und Physiologie. Mit 168 Abbildungen. Jena 1893, pag, 296.

We wszystkich,prawie podręcznikach histolpgii fizyologią komórki traktowana jest bardzo krótko i niedostatecznie. Otóż Hertwig uzupełnia w zna­

komity sposób ten brak i daje nąm w dziele pod powyższym tytułem obszerne streszczenie faktów, zapatrywań i. poglądów nowoczesnych nietylko na budowę komórki, lecz także na jej czynności.

Autor tak w tej, jak i we wszystkich innych pra­

cach swoich mą wciąż na względzie ogólne, teo- retyoane wyniki nauki i dlatego dzieło jego jest nadzwyczajnie, zajmujące.

Dzieło składa się z dziewięciu rozdziałów, na­

stępującej treści: 1) Historya teoryi komórkowej i teoryi protoplazmy, 2) C.hemiczno-fizyczne i mor­

fologiczne własności komórki. 3) Objawy ruchu u komórek. 4) Obj awy pobudliwości protopla­

zmy. 5) Przemiana materyi i wydzielanie. 6) Rozmnażanie się komórki na drodze podziału. 7) Zapłodnienie i teorya tego procesu. 8) Wzajemne oddziaływanie pomiędzy protoplazmą, j ądrem i produktami komórki. 9) Komórka jako zawią­

zek (Anlage), ustroju (teorye dziedziczności).

Każdemu, kto pragnie zapoznać się z dzisiejszym stanem wiadomości naszych o budowie i czynno­

ściach komórki (tak zwierzępej, jako,też w zna­

cznej mierze i roślinnej),: gorącp polecamy piękne dzieło Hertwiga.

— jn m . A. B. Griffiths, Ph. D. F. R. S. „The Physiology of the Invertebrata. ” London, 1892, pag. 477 i 80 rysunków w tekście.

Dzieło to, poświęcone H. T. Huxleyowi, przed­

stawia dosyć obszerny podręcznik fizyologii zwie­

rząt bezkręgowych. Dotąd istniał w literaturze jeden tylko podobny podręcznik, a mianowicie niemiecki, Krukenberga, zatytułowany „Yerglei- chend— Physiologische Yortrage.” Po ogólnym wstępie, t. j. po rozpatrzeniu ogólnych zasad fi­

zyologii i klasyfikacyi zwierząt bezkręgowych, autor daje krótki treściwy opis chemicznej budo­

wy protoplazmy. Następnie rozpatruje trawienie u zwierząt bezkręgowych w ogólności i w szcze­

gółach u pojedyńczych grup, począwszy od pier­

wotniaków i kończąc na osłonicach (Tunicata).

Z kolei opisuje fizyologią pochłaniania czyli absorpcyi, dalej krew i krążenie. Opisowi krwi i jej własności fizyologicznych poświęca wiele miejsca. Dalej znajdujemy fizyologią oddychania i wydzielania, fizyologią układu nerwowego, zmy­

słów, organów ruchu i. rozmnażania się. Wszędzie autor postępuje od pierwotniaków do coraz wyż­

szych grup zwierząt bezkręgowych.

— jn m . August Weisman, Das Keimplasmą, Eine Theorie der Yererbung. Jena 1892, stronic 628.

W dziele tem Weismann przedstawia w szcze­

gółach opracowaną i szeroko rozwiniętą swoję

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeżeli innych źródeł wilgoci niema, las ukazuje się na stronie gór, zwróconej do morza tam, gdzie się zaczynają tworzyć mgły, a kończy się po drugiej

nicach surowica zaw iera takie same ilości cukru, ja k w wielkich pniach tętnicznych, gdy tymczasem ogólna ilość cukru we krwi niewątpliwie zmniejsza się w

ca; gdy jednak przenikną do gałki ocznej, m ogą się stać przyczyną ślepoty, a dostawszy się do mózgu, mogą spowodować paraliże, na­.. pady epileptyczne i

kiem do utrzym ania się w powietrzu daleko lepiej służyć może ogon złożony ze sterówek krótszych lecz sztywnych, aniżeli duże, nader wiotkie i bardzo

jenie to obrazu świadczy, że w przejściu przez kryształ spatu islandzkiego promień światła rozdwaja się, czyli załamuje podwójnie, co zresztą, uwidocznić można

P odobnież i okręt na m orzu m ógłby rospościerać dokoła siebie niew idzialną strefę fal elekti-ycznych, któ- reby ostrzegały każdy inny zbliżający się

cącem u i um ieścił je we krw i wypuszczanój ze zdrow ego talitru sa i orchestyi czyli ros- skocza, następnie igiełką sterylizow aną u k łu ł dziesięć

postępuje od powierzchni ku wnętrzu. Im dalej odsuwa się ta granica, tem większa ilość wody może wsiąknąć w pokłady. O czy­.. wiście i ten ostatni proces