Tak zrzuciwszy z niego pęta i chwyciwszy za ramienia postawili na nogi i czera prędzej wy
prowadzili w pola i w las. Tu, widząc go już z daleka, powitali go przyjaciele, jeden po drugim ściskając mu ręce, ciesząc się źe jako zmartwychwstały znów stanął pomiędzy nimi.
On zaś, dziękując im za tyle przyjaźni i mi
łości, wskazał na Lubomirę i jej ojca mówiąc:
„Tym oto najprzód po Bogu pomóżcie mi dziękować, bo gdyby nie męztwo i cd waga tej panny i jej ojca, leżałbym teraz związany już może w ogniu na ołtarzu bałwany." — A zbliżywszy się Lucyusz dodał po łacinie:
„Widzisz, towarzyszu, jak oczy moje odda- wna już spostrcgały węża, który to ciągle koło stóp ci się snuje. Będzie czas, żebyśmy wy
ruszali w świat, nie dziwali się dalej tamtym dymom i płomieniom, lecz znowu wolnem od- detchlt powietrzem." A pomówiwszy na chwilę z Linusem, powrócił naprzód do obozu, aby wszystko przygotować do odjazdu.
Linus zaś pozostawszy jeszcze, zwrócił się do Ratbora i uchwyciwszy go za rękę, powiedział z powagą i wzruszeniem:
„Nadeszła chwila ważna, ważniejsza nad życie i nad śmierć. Widzę, źe wróg piekielny, wróg Boga i ludzi, którego nikt nie widzi,
krąży kolo was, jak wilk koło trzody. — Je
żeli więc Chrystusowi pozostać chcecie wierni, udzielę wam teraz jego chrztu świętego.«
»Przejrzeliśmy raz na zawsze, przejrzeli
śmy wszyscy, odrzekł Ratbór, i dotrzymamy mu wiary, po za grób na wieki.«
»Odej Iźmy tedy ztąd, tam bliżej ku niebu, aż na szczyt tej górki i wodę, którą tu macie zabierze;e ze sobą.«
Tak idąc zwolna w górę stali niedługo na samym wierzchu pagórka. — N a wscho
dzie zwiastowała zorza początek dnia a u dołu na cmentarzysku ustawała wrzawa zmęczonego już ludu. Nawet i płomienia niebyło widać na ołtarzu, znak, źe niebyło już wiele co palić.
B ył to czas, kiedy Lutosz z Cztrtwinem go
towali się na to, by o wschodzie słońca, swoję przyobiecaną ofiarować ofiarę, Linuse. W tym celu poszli ku stajni, by go ztąd wywlec na śmierć i złożyć na oltirzu bałwana.
W stąpiwszy jednak, z przestrachem spo
strzegli, źe go już n'ebyło, nie znalazłszy nic tylko kilka porzniętych powrozów. Zawstydzeni wyszli i oglądali się naokoło, czy się nie ukrył gdzie w bliskości. W szystko daremne.
Tylko stóp kilka, większych i mniejszych wska
zało im, k t) mu dopomógł i dokąd się ocalił.
Wściekła zemsta i wstyd głęboki ogarnęła
4
Lutosza a podniósłszy pięści ku górze, z klą
twami zaprzysiągł im nienawiść, śmiertelną nienawiść jemu i jego przyjacielem, wołając wściekle: »Poczekajcie wy lisy, ty gładki rzymski niewolniku, ty pyszny łupanie, co Lu- toszem tak umiałeś gardzić, a ty biała gołę
bico, chytrzejsza nad wszystkie żmije. Wypłaci wam Lutosz, wypłaci. Szukać będzie krwi waszej, choćby po całej ziemi; krwi dla Swan- towita!«
Potem zawstydzeni stanęli na nowo przed kapłanem z wieścią, źe Rzymianin wymknął im z sideł.
»To źle dla ciebie,« odezwał się tenże do Lutosza, »bo krwi ludzkiej ślubowałeś bo
gom, a jeśli ci się nie uda, złagodzić ich innego życia ofiarą, to przypłacisz własnem.«
»Ufam, źe mi się uda,« odrzekł Lutosz,
»a jeźli nie tego pysznego Rzymianina, to krew tej białej gołębicy, tej córki Ritbora, co onego uwolniła, bogom oddam w ofierze, i zemszczę się mej hańby i krzywdy.«
»Czyń tedy, co przyrzekłeś.«
N a tern skończyła się ich rozmowa, a kapłan zwróciwszy się znowu ku ołtarzowi, zamiast »najcelniejszej ofiary krwi ludzkiej,«
zabił przyprowadzonego sarnika, a włożywszy go na ołtarz, zapalił po raz ostatni ogień ofiarny.
Lutosz zaś i Czertwin nie doczekali jui ani końca ofiar, lecz czemprędzej popędzili na
przód, aby po drodze, gdziekolwiekby się udać mogło, napaść niespodziewanie na Ratbora i jego rodzinę, przypuszczając, źe i ci, po wyra
towaniu Linusa, by uniknąć podburzonego prze
ciw nim ludu, przyśpieszą swoje odejście.
W tym czasie jednak Ratbór ze swoimi i z Linusem jeszcze znajdował się na szczycie pa
górka, a podczas kiedy z dołu podnosiły się pieśni na cześć bałwana, wykładał tu wierny służebnik Chrystusa raz jeszcze wieczne pra
wdy o Bogu jednym w trzech osobach; po
czerń odebrawszy od każdego z osobna wyrze
czenia się bałwochwalstwa, pychy i djabła i wyznania wiary, zdjąwszy z siebie krzyż sre
brny, który nosił, umieścił go na dębie, pod którym stali, i kazał wszystkim poklękać naokoło niego. N a ostatek nabrawszy wody, którą dla napoju przy sobie mieli, udzielił każdemu chrztu św. i to, jako pierwszej, po
nieważ pierwszą przyznała się do wiary, Lu
bomirze, potem jej ojcu, siostrom, ich mężom i teściom, po ośm razy wymawiając z głęboką nabożnością święte słowa sakramentu: »Ja ciebie chrzcę w imię Ojca i Syna i Ducha świętego.«
B yła to chwila, kiedy tysiące u dołu
4»
biednych serc pogańskich z pragnieniem ocze
kiwało wst hodu słońca wiosennego, światła ziemskiego, czyli swojego Swantowita, ta sama chwila, kiedy po raz ostatni wybuchły i wzno
siły się w górę płomienie na ołtarzu bałwana, i w tejże samej chwili jako pierwsze dziecię tej ziemi przyjęła Lubomira chrzest święty, a światłość i ogień Ducha św. na wieki za
grzewający, ogarnął jej duszę; i podczas gdy u dołu ostatnią palili ofiarę bożkowi, u góry wraz ośm dusz czystych ofiarowało się w świę
tym zapale Bogu prawdziwemu. — U dołu tysiące ludzi śpiewało ostatnią pieśń na cześć swego bałwana, u góry wierny syn Chrystusa, w gorącej modlitwie chwalił Boga i dziękował Mu mówiąc:
* Cześć Tobie, Chryste Panie, i Królu wieków, żeś i tę ziemię przez niegodne ręce moje podbić sobie raczył. — Odkąd jej zeszło słońce Twojej prawdy, odkąd jej przyszła wiosna Twojej łaski, T y czuwaj nad nią i pobłogosław jtj i tym dzieciom jej, ich poko
leniom, aż przyjdziesz sądzić żywych i umar
łych. — A krzyż Twój święty, znak zwycię
stwa Twego, niechaj uświęci na zawsze to miejsce i niech zwiastuje wszystkim co go widzą, po wszystkie czasy, że Ty jeden jesteś Bóg nasz, który żyjesz i królujesz na wieki. Amen.«
Poczem zwróciwszy się do nowoochrzezo- aych, rzeki do nich: »Witam was bracia i siostry w Chrystusie, witam was jako naj
niższy sługa i żołnierz Jego, witam was w królestwie Jego, które wieczne jest, które ma być i waszem. Zachowajcie wierność Chrystu
sowi, szerz%c Jego cześć po tej waszej ziemi i gdziekolwiek poprowadzą was drogi wasze po świecie. — N ie bójcie się duchów ciemno
ści i służebników ich, wrogów Chrystusa, al
bowiem On, który cały świat od zguby ocalił, b gdzie i z wami. Chrystus dzisiaj i wczoraj, On też i na wieki. — A tak powitawszy was jako wasz brat w Chrystusie, żegnam was teraz wszystkich, ciebie czcigodny starcze, dzielny mój przyjacielu, i ciebie Lubomiro, pierwiastku panieński tej ziemi, wyrosły tedy, gdy wiosenne słońce wiary po raz pierwszy jej zajaśniało.
Pamiętaj bratniej duszy Linusa, ilekroć mo
dląc się podnosisz oczy twe ku temu niebu;
tedy bowiem i moje oczy skierują się tędy i serce moje w gorącem błaganiu pamiętać bę
dzie ciebie, aż da Bóg, raz dusze nasze zejdą się nad ziemią i nad gwiazdami w ojczyźnie wiecznej szczęśliwości. — A i was żegnam, kochani przyjaciele, którzy przez chrzest św.
staliście się moimi braćmi i siostrami, niechaj małżeństwa wasze pobłogosławi Pan Bóg w
— 54 —
długie, błogie lata. Bądźcie i pozostańcie z Bogiem.«
Na te słowa smutek ogarnął wszystkich, i nikt nie znalazł słowa odpowiedzi. Odrzekła więc Lubomira: »Bywaj nam z Bogiem, L i-nusie'; poznaliśmy wszyscy, poznałam i ja, szlachetne twoje serce, i wdzięcznie na zawsze pamiętać będziemy ciebie, wdzięczną będę i ja, nie, żeś mię chlubnie nazwał pierwiastkiem tej ziemi, dla cnót, które nie ja sobie, ale Pan Bóg mi nadał, ale iżeś nas nauczając, dał nam duszę swoją i gotów byłeś dać za nas i życie swoje. N ie znam uczuć piękniej
szych, prócz miłości do ojca i przyjaźni bra
tniej, a tak oprócz ojca znalazłam w tobie brata; bądź pewien, źe mi takim będziesz po wszystkie dni życia mego, zawsze aż do śmierci. Jedź więc z Bogiem, — drogi twej niechaj strzegą Anieli.«
»Niechaj strzegą i ciebie, Lubomiro,« od
rzekł Linus, a podawszy jej dłoń, dodał:
»8 1 0w twoich wdzięcznie pamiętać będę; będą mi bowiem zadatkiem czystej twej przyjaźni i pociechą w sercu w burzach i bojach mojego żywota. Matka Najświętsza i Najczystsza niech czuwa nad tobą.«
Poczem pocałowawsze serdecznie starego Batbora, jego zięciów i ojców ich, a podawszy
ręki W ili i Libiszy, rzucił się na konia, któ
rego mu Lucyusz już byt przyprowadził. — Pozdrowiwszy, obaj ruszyli w dal, gdyż i R zy
mianie wybierali się już z obozu, zwracając się na północ w las. Raz jeszcze obrocił się z dala Linus ku swoim przyjacielem a prze
żegnawszy ich znakiem krzyża św., znikł im z oczu w ciemnym gęstym lesie. A mimo źe go nie widzieli, patrzyli za nim z tęsknotą, jakoby własny brat lub ojciec na zawsze był ich opuścił, aż mimowolnie padły oczy ich na złoty krzyż, który przyprawiony na dębie, przypomniał im, źe nietylko dzielnemu wy
znawcy Chrystusa, lecz najprzód i przedewszys- tkiem Chrystusowi samemu cześć, miłość i wdzięczność się należy. — Rzuciwszy się na kolana przed św. znakiem zbawienia, podzię
kowali wespół Panu Bogu, że tak cudownie przyprowadził ich na drogę prawdy, szczęścia i spokoju. To miejsce pod krzyżem stało się im drogiem i świętem, i postanowili je za
chowywać tajnem przed bałwochwalcami, od
tąd po wszystkie czasy. Poczem wstawszy i pocałowawszy znak św. zwycięzki Chrystusa, z największą czcią i pokorą, najbliższą drogą leśną udali się napowrót ku Odrze.
W d a le k i ś w ia t .
Idąc lasami najprostszą drogą ominęli wę
drowcy nasi tłumy powracającego ludu i nie
długo stanęli znowu nad Odrą na miejscu, na którem poprzednio przeprowadzili się byli przez rzekę. Oprócz wielkiego płytu stały tam te
raz przygotowane dwie łódki. D o pierwszej większej wstąpili tedy Witosław, Libisza, W iła i teściowie, i w chwili, pochwyciwszy za wiosła, przedostali się na drugi brzeg rzeki. — Mniej
szą łódkę zajęli Ratbór, Dzierzysław i Lubo
mira, — ciesząc się, że bezpiecznie i szczęśliwie uszli rękom rozdziczonych bałwochwalców. — Omylili się jednak; — albowiem nagle, gdy eo dopiero stanęli w łódce, wypadają na nich z gęstwiny Lutosz i Czertwin. Z dzikim okrzykiem, z toporami w ręku, rzucają się na bezbronnych i nieprzygotowanych; a wściekły w swoim gniewie Lutosz uderza w głowę sta
rego Ratbora, tak, te natychmiast cały zalany krwią powalił się z łódki do wody, podczas gdy Czertwin jednym okrutnym ciosem pora
niwszy D zier zy sława w szyję, uchwycił upada
jącego i wyrzucił do rzeki. — Na widok ten, pełen krwi i okropności, osłupiała Lubomira, nie wydawszy tylko jeden straszliwy jęk trwogi i boleści; na jej głos jednak zwrócili się przy
jaciele, którzy już wyszli byli, na brzeg, ku
rzece i widząc, co się dzieje, zabrali się do ratunku. Sama zaś tyle jeszcze zdołała, ie uchwyciwszy ojca tonącego, wszelkiemi siłami powstrzymała go nad wodą. Lecz Lutosz przyskoczywszy a odepchnąwszy ją, rzucił mią o pokład łódki, a przystąpiwszy ją nogą, porwał z Czertwinem za wiosła, i tak umy
kając szybkim pędem za wodą, zawołał z szy
derczym śmiechem szatańskim na Witosława:
»Zapóźao, zapóźno, mój kochany zięciu! Już piekielna Nia pochłonęła teścia i towarzysza za to, że bogami swymi pogardził, i biednym Lutoszem umiał poniewierać. Czuwajcie, nie
cne wyrodki, żeby i wam tak się nie powiodło.
To białe jagnię, córeczka jego, pójdzie z nami w świat, albowiem jej krwi przysiągłem Swan- towitowi i wszystkim bogom, a tak zemszczę się ich i mojej krzywdy!« Tymczasem por
wali obaj jeszcze silniej za wiosła, aż łódka ich znikła w ciemnej dąbrowie, przez którą Odra naówczas nowe rwała sobie łoże. — Biedna ofiara Lutosza nie wiedziała i nie sły
szała jut nic z tych słów zemsty szatańskiej, leżąc bowiem pod nogą okrutnika, zemdlała zupełnie. Mimo to, powiązał jej ręce wstecz i na pół nieżywą porzucił w kąt łódki. — Daremno pośpieszyli jej na pomoc przyjaciele, puściwszy się w drugiej łódce za napastnikami.
Wstrzymani bowiem poratowaniem obu: W ito- sława i Batbora, nie zdołali jnż uchwycić morderców. — Ci zaś szybkim pędem prze
jechawszy przez dąbrowę, poza osadą Żywoty skręcili do Osobogi na miejscu, w którem po wiekach król Bolesław Chrobry wybudował twierdzę przeciw Czechom — oddawszy ją urzędnikowi, którego zwali »chrabią« czyli
»chrabko«; tegoż potomkowie lub ludzie byli więc i Chrabko wice«. Tu więc opuściwszy Odrę, podążyli Lutosz z Czertwinem po Oso- błodze dalej na zachód, w stronę gór moraw
skich. Po drodze przecuciła się Lubomira i zapłakawszy, głośno wołała ojca swego i przy
jaciół, na co rozbestwieni napastnicy odpowie
dzieli jej wściekłym piekielnym śmiechem.
Przeczuwając tedy, co ją czeka, uklękła i p d- niósłszy oczy zapłakane ku niebu, pomodliła się głośno: >Ojcze mój, Ojcze mój niebieski, przybądź mi na pomoc, strzeż sieroty Twojej«, i znowu zaśmiali się bezbożnicy.
Tak przyjechawszy w przedgórza, a opu
ściwszy łódkę, zmęczoną prowadzili z sobą cały jeszcze dzień przez góry aż na miejsce swego pomieszkania. Tu, gdy przybyli, oddali Lubomirę brudnym swoim niewiastom, po
mówiwszy wprzód z niemi, które zawarłszy ją
— 59 —
do bydła, oznajmiły jej, źe odtąd będzie tu u nich służebnicą i niewolnicą.
O tym samym czasie biedne jej siostry z pokrewnymi swymi szukały od rana do wieczora ojca swego Ratbora i jego zięcia;
dzień cały ukrywali się nieszczęśliwi, aby się nie zdradzić powracającym do domu ludziom, poczem nazajutrz znaleźli najprzód Witosława, który pomimo ciężkiej rany zdołał jeszcze wy
płynąć na kraj rzeki, lecz tu pozostał, leżąc ukryty krzakami. Już był bez zmysłów, — ale żył. — Później i dalej spostrzegli i sta
rego Ratbora z głową straszliwie i śmiertelnie poranioną. Widać było, że jeden okrutny cios Lutoeza zadał mu śmierć. -— Położyli ich obu w łódce i wśród płaczu i smutku poje
chali wzgórę do domu. Witosława pilnowali co mogli, by go utrzymać przy życiu. Atoli gorączka nie opuszczała go ani na chwilę.
Przyjechawszy więc do siedziby Dzierzysława, zostawili go tutaj u krewnych; z Ratborem zaś popłynęli dalej, nie chcąc, żeby tu według zwyczaju pogan został spalony na stosie.
Przewieźli go tedy wzgórę aż na granicę oko
licy, nad którą jako żupan za życia sprawował swoje urzędy. Tu na pagórka lesistym po prawej stronie Odry, wykopali mu grób; po
czem oczyściwszy go z plam i z krwi i wy
stroiwszy grób gałęziami jodłowemi, złożyli go w nim wśród modlitw i znaków żałoby. N a grobie zaś zasadzili młodą jodłę, do której przyprawili krzyżyk srebrny, w prędkości po
składany, i pomodliwszy się znowu nabożnie za duszę dzielnego żupana, powrócili rzeką do osady Dzierzysława, troszcząc się i obawiając, ezy ze śmiertelnej swojej rany jeszcze wyzdro
wieje. Niemniej ogarnął ich smutek i obawa 0 Lubom irę; i mimo trudności ze wszech stron postanowili, że czem prędzej Dzierzysław i ojciec jego udadzą się w drogę aby ją znaleśd 1 wybawić z rąk ciemiężycielL
Lubomira tymczasem uspokoiła się w opu
szczeniu swojem, codziennie oddawaj ąc się opiece Boga. Wykluczona od ludzi i przyró
wnana bydłu, nosiła swój krzyż z chęcią i z radością, rada przedewszystkiem z tego, że mogła pozostać z dala od ludzi bezbożnych naokoło a bywać z trzodą swoją, którą się zajmować musiała. D o tego i po górach za
panowało teraz prześliczne lato, tak że z trzodami swemi po całych dniach bywała sama, daleko od świata, pod błękitnem niebem, na rozle
głych kwiecistych łąkach górzystych. Niedługo jednak potrwały te kilka chwil spokoju i szczęścia. Nadszadł bowiem czas, w którym według ustanowień wiecu szczepy Słowian od
Odry a ż do Dunaju powstać miały przeciw gwałtom panowania rzymskiego. Ze wszech stron zbierali się wojownicy i widać było z gór rozliczne ich rzesze, śpieszące ku połu
dniowi. W ieść zaś o powstaniu przeciw R zy
mianom rozeszła się po wszystkich ziemiach słowiańskich, od Dunaju aż ku morzom pół
nocnym. Tak tedy i Linus z towarzyszami swoimi, gdy zwyczajną drogą przez Kalisz i Toruń a potem W isłą przybyli do Gdańska, wnet spostrzegli, źe rody Słowian ruszają się, aby zrzucić z siebie jarzmo rzymskie; i wro
gie to usposobienie było przyczyną, źe zała
twiwszy swoje czynności handlowe, nie wra
cali starą drogą, lecz puścili się na powrót przez morze tak daleko, źe mogli się lądem przedostać aż do Ł by. Ztąd zno* u poje
chali łodzią aż do krajów Serbów nadł.bski b, gdzie znowu opuściwszy drogę wodną, niezadługo przedostali się do Castra Rsgia, czyli do Ra- tyabony, w którem to mieście Rzymianie utrzy
mywali twierdzę i załogę. Tu przybywszy, znaleźli miasto przygotowane do wojny, wsku
tek czego Linus z Lucjuszem jako żołnierze natychmiast zgłosili się pod sztandary rzym
skie i niedługo z innymi wypłynęli okrętem po Dunaju na południe do granic morawskich, gdzie wojska ich się zbierały.
A le i Słowianie nie próżnowali zatem by
najmniej. Morawianie jako najbliżsi sąsiedzi Rzymian i często przez nich pokrzywdzeni, pośpieszyli pierwsi do boju. Z i nimi udali się Osowie, według zwyczaju zabierając z sobą wozy z dziećmi i żonami i bydło prowadzone przez służebników, dla wyżywienia w polu.
Pomiędzy służebnikami zaś była i Lubomira, której krew dziki Lutosz zamyślał poświęcić bożkom, jeżeli Słowianie poniosą zwyeięztwo nad orłami Rzymu. — Ztąd też dostrzegał jak najpilniej, by wśród drogi ofiara nie wy
dostała mu się z rąk drapieżnych, szczególnie że Barowie i Lugiowie postępowali poza Osa
mi także ku Dunaju.
P o tygodniu nareszcie zeszły się ludy sprzymierzone nad rzeką. Po wschodzie sta
nęli Morawianie, od zachodu Osowie, w środku zaś szczepy Lugiów i Barów. Rzymianie zaś zabrali miejsca swoje na górzystych brzegach Dunaju, mając za sobą rzekę i łodzie. Zapał był wielki po stronie Słowian, i gdy oprócz tego rozeszła się wieść, że cesarz kazał poza -bijać posłów panońskich, proszących o pokój, wybuchła na nowo nienawiść w sercach ucie
miężonych, tak że natychmiast przed nocą 1 gotowi byli puścić się na nieprzyjaciela. Mo
rawianie jednak, mając przewodnictwo nad
wszystkimi, a znając siły swojego wroga, ogło
sili, aby oprócz straży potrzebnych, wszyscy pozostali w obozie a dopiero a wschodzie słońca na hasło »swoboda« i na głos trąb wojennych zaczęli bój. Było więc czasu dosyć, aby po trosze odpocząć. N ikt jednak o tern nie my
ślał. Natomiast śpiew i muzyka rozlegały się po obozie, przyczem lirnicy i lotniarze dogry
wali pieśniarzom, którzy opiewali starodawne dzieje męstwa swoich ludów i narodów. Tak trwało aż do rana, i z śpiewem też i z mu
zyką wyruszając z obozów udali się w bój z nieprzyjacielem!.
Zaczęła się walka, jakich mało opisuje historya. Jakoby bowiem dwa morza zlewały się w kupę i znowu rozłączały się, aby powtórnie padać jedno w drogie, tak zlały się rzesze wa- leczników, raz górą będąc, raz ustępując mo
cniejszym. Morawianie szczególnie dali się we znaki Rzymianom, od których sami nauczyli się wojny. Dzisiaj miało się wykazać, czy uczniowie nareszcie nie zwyciężą mistrzów.
Nie mniej dzielnie trzymali się ich są
siadzi Lugiowie i Burowie. Inaczej jednak stało się z Osami. Ledwo bowiem, że R zy
mianie poza nimi spostrzegli wozy z dziećmi i żonami i trzody bydła, jednym gwałtownym napadem rzucili się na ten obóz drewniany,
zabijając dzieci i starszych, a młodszych za
bierając w niewolę, poczem wpędziwszy wy
straszone bydło w szeregi Osów, popsuli im szyki, napadli rozpłoszywszy ich, a w nieładzie uciekających, pobili lub pochwycili w niewolę.
Pomiędzy jeńcami byli także Lutosz i Czer- twin. Tak zwyciężywszy, po swojej stronie przeprowadzili łupy swoje i niewolników na drugi brzeg rzeki. Gorzej jednak powiodło się ich wspólnikom. Walcząc do upadłego nie zdołali jednak pokonać swoich przeciwni
ków. Całe szeregi rzymskie legły trupem pod mieczem zapalonych uciemiężonych Mora
wian i ich braci, a strumieniami lała się krew pobitych do Dunaju. Nareszcie, gdy jako burza północna, Słowianie wpadli na brzegi górzyste, znikały chwalebne orły rzymskie i
wian i ich braci, a strumieniami lała się krew pobitych do Dunaju. Nareszcie, gdy jako burza północna, Słowianie wpadli na brzegi górzyste, znikały chwalebne orły rzymskie i