• Nie Znaleziono Wyników

W SPOM NIENIE POŚM IERTNE

WŁADYSŁAW hr. KOZIEBRODZKI

W SPOM NIENIE POŚM IERTNE

Ani z soli, ani z roli, ale z tego co mnie boli« mawiał Czarniecki, za­

zdroszczącym mu wzrastania w sławę i znaczenie. To samo niemal m ógł był powie­

dzieć ś. p. W ładysław Koziebrodzki. Nie szuka­

niem popularności, nie kłanianiem się przed wię- kszemi i mniejszemi ołtarzami politycznej wiel­

kości, nie elastycznością swych zasad, ale tw ardą i niezmordowaną pracą, w alką otw artą z prze­

ciwnikami, stałością charakteru, bezgraniczną od­

wagą w wykonywaniu swych obowiązków, zasłu­

żył sobie na szacunek i ogólne uznanie w narodzie. Bez protekcyi, bez poparcia, walczył całe życie, ufając tylko wła­

snym siłom. Szedł prostą drogą za gwiazdą miłości kraju, która mu przyświecała i wiodła go do celu. Szedł całe życie nie oglądając się ani na prawo ani na lewo, nie robiąc ustępstw ze swych przekonań, nie podłażąc, gdzie otwarcie przejść nie mógł. Józef hr. Męciński, żegnając imieniem ko­

legów sejmowych zwłoki ś. p. W ładysława, słusznie powiedział:

»Zmarły mógł mieć wielu przeciwników, bo nieugiętym był w swych zasadach, ale nie miał ani jednego nieprzyjaciela, gdyż wszyscy szanować go musieli dla jego niezłomności, dla dobrej wiary zawsze i na każdym k ro k u , dla praw ości, sumienności i pracowitości, która w sejmie stała się przysłowiową; nie żądał on nigdy nic dla siebie, ale żadna nawet drobnostka nie była mu obojętną, gdy takowa łączyła się z dobrem kraju«.

W ładysław hr. Bolesta Koziebrodzki, urodzony w Kołodzie- jówce, z ojca Adam a i matki M atyldy Zagórskiej, dzieciństwo swoje spędzał w Chocimierzu. Po sprzedaniu tego dziedzicznego familijnego majątku, rodzice jego przenieśli się do K rakow a dla wychowania dzieci: Karoliny, W ładysław a i Kazimierza. Tu nieboszczyk skończył — jako uczeń celujący — instytut techniczny, a później, po wyjeździć swym za granicę, uczęsz­

czał przez pewien czas na wykłady do College de France i Sorbony w Paryżu. Duch jego pełen zapału, miłujący ojczyznę i ogólną sprawę wolności narodów, objawił się już czynnie w dziesięcioletnim chłopcu. Na wiosnę r. 1849 wraz z trzema rówieśnikami powziął zamiar walczenia za niepodległość W ęgier i wybrał się w drogę za Karpaty. Ś. p. W ładysław lubiał nam młodszym opowiadać o tej wyprawie. Z trzema towarzyszami obmyślił cały plan kampanii. Zdobywszy dwa pistolety, z których jeden pozbawiony był kurka, zgromadziwszy skarb podróżny w sumie 2 złp. i 20 groszy, pożegnawszy cichemi ale rzewnemi łzami pe- naty domowe, pewnego dnia, rankiem, bohaterska czwórka ruszyła w drogę. Jednemu jednak już przy podgórskim moście zbrakło odwagi. W rócił do domu i zdradził zamiar D rugi zaszedł tylko do W ieliczki; W ładysław Koziebrodzki z Jasiem Zakliką dotarli aż poza Gdów.

się wyczerpały, nogi dzieciakom popuchły od marszu, siedli tedy przy gościńcu, niewesołe myśli

snu-jąc o dalszych losach zamierzonej wyprawy. Tutaj zakładu naukowego, do którego uczęszczali nasi emi­

granci, mniej widać był pobłażliwy, bo po konferen- z sześcioma przyjaciółmi — pomiędzy którym i byli Mie­

czysław Dzieduszycki i Kazimierz Miczyński — w kółe­

czko literackie, zasilające Gwiazdkę Cieszyńską -ęoWie- ściami i poezyami. B yły tp jego pierwsze próby pracy literackiej. Podpisywał się: pseudonimem : »Niezgoda«.

Po ukończeniu nauk mieszkał ś. p. W ładysław w R ą - cznej pod K rakowem , gdzie po śmierci ojca i siostry gospodarow ał w tym zadzierżawionym mająteczku.

Tu już pisywał większe i udatniejsze powieści. W la ­

staw ał w stosunku najserdeczniejszej i najszczerszej przyjaźni z Mieczysławem hr. Reyem , a ta ich trw ała przyjaźń znaną była w całym kraju. W roku też 1861 w ystępują obydwaj druhowie wspólnie na szerszej arenie pracy publicznej. Odczytali oni na ogólnem zgromadzeniu Tow arzystw a rolniczego odpowiednie wypracowania, które pozyskały szczere uznanie i zwró­

ciły na nich oczy, zaś zachęciły młodzież w kraju do poważniejszej myśli i pracy publicznej. Na drugi rok widzimy obydwóch przyjaciół sekretarzam i ogólnych zgromadzeń Tow arzystw a rolniczego i zakładającego się ogniowego. Z ich też inicyatyw y powstaje insty- tucya t. z. korespondentów przy Towarzystwie rolni- czem, która następnie po wybuchu powstania, prze­

tworzyła się na organizacyę narodową.

Gdy w Galicy i rozwijać się zaczął konstytucyo- nalizm i ludzie swobodniej oddychać mogli, w tymże samym czasie nad "Warszawą i K rólestw em grom a­

dziły się pełne gromów chmury, a dwa stronnictwa — stronnictwo ruchu i spokojnej, organicznej pracy — walczyły z sobą w cichości. Stronnictw o ruchu t. z.

kom itet czerwony, przygotow ujący powstanie, pragnął zapewnić sobie pomoc Galicyi i w tym celu zainicyo- wał zjazd do Lwowa ludzi wybitniejszych, po jednym lub dwóch delegowanych z każdego galicyjskiego obwodu. Zjazd ten odbył się w zimie r. 1862, w po­

mieszkaniu W ładysław a Koziebrodzkiego i Mieczy­

sława R eya. Tego ostatniego, pomimo bardzo m ło­

dego wieku wybrano przewodniczącym. Dzień pier­

wszy obrad zszedł na informacyach o stosunkach pod zaborem rosyjskim, zaś delegowani kom itetów w ar­

szawskich nie pokazywali się na zjeździe, ale tylko przez zaufane sobie osoby z nim się znosiły. Ogólny nastrój był tego rodzaju, źe przeciwko zamiarowi w y­

wołania zbrojnego narodowego ruchu nikt nie miał odwagi wystąpić. Dopiero ś. p. W ładysław i jego przyjaciel ośmielili się bardzo stanowczo przedstawić

najgorsze skutki powstania. Energicznem swem w y­

stąpieniem zachęcili oni i innych do otw artego wypo­

wiedzenia swego zdania, to też powoli rosła grom adka zasadniczych przeciwników zbrojnego ruchu, a do na­

szych dwóch przyjaciół przyłączyli się niemal zaraz Mro-.

zowicki i A ntoni Jabłonowski, później z a ś : Bronisław niczego doprowadzić nie mogła. Przyjęto zatem wnio­

sek przewodniczącego: w ybrania komisyi z poleceniem wypracowania program u narodowego, odnoszącego się do kw estyi powstania, któryby m ógł służyć za Sub­

strat dalszych obrad. Do komisyi tej powołało zgro­

madzenie : ś. p. W ładysław a, R eya, Mrozowickiego, Jabłonow skiego i Jakubowicza. Zaraz też wieczorem grono to zebrało się w mieszkaniu Jabłonowskiego, a gdy obrady trw ały za długo, dwaj druhowie serde­

czni wzięli się do pióra i spisali krótki, treściw y pro­

gram, streszczający się w trzech przeważnie punktach, brzmiących mniej więcej w ten sposób: »Nadzieja pomyślnego skutku zbrojnego powstania narodu może być tylko, a) w razie wielkiej wojny zewnętrznej w pole znacznych sił przeciwko powstaniu polskiemu;

c) po za temi dwoma warunkami, zgromadzenie oświad­

cza się stanowczo przeciwko pow staniu; nie wierzy w podniesienie się mas ludu, bo jeżeli rząd pow stań­

czy daruje ludowi pańszczyznę, to rząd rosyjski, sza­

fując z cudzej kieszeni, niezawodnie przyrzecze nie- tylko zniesienie pańszczyzny, ale i darowanie mu czę­

ści gruntów dworskich. Galicya tedy, oświadczając się przeciwko powstaniu, nie przyrzeka mu również swojej pomocy«.

Program powyższy, odczytany na zgromadzeniu w dniu następnym przez Mrozowickiego, po krótkiej dyskusyi został w całości przyjętym .

Szerzej nieco podałem tę część działalności ś. p.

W ładysław a, w edług opowiadania członków w ym ie­

nionego zjazdu, oraz w edług czytanych przezemnie zapisek współczesnych jednego z jego uczestników.

Podałem zaś w edług zupełnie wiarogodnych źródeł, gdyż jest to kartk a do historyi powstania 1863 r. F a k t sam

Ś W I A T szczęśliwy statek i wspólne dzielić niebezpieczeństwa«.

T ak też uczynił, a z nim i jego druhowie. Czas jakiś spełniał Koziebrodzki obowiązki referenta do spraw galicyjskich przy rządzie narodowym w Warszawie.

Następnie wysłany do Paryża, pracował wraz z W ła ­ dysławem ks. Czartoryskim, Gałęzowskim, O rdęgą i R uprechtem w zachodniej ambasadzie rządu naro­

dowego ; w misyach dyplomatycznych jeździł do Lon­

dynu i K onstantynopola; często też udawał się do W arszaw y. W jednej z tych podróży Moskale zatrzy­

mali pociąg tuż za granicą pruską, gdyż spodziewano się starcia z oddziałem Taczanowskiego. Ś. p. W ła­

dysław, zawsze sumienny w spełnianiu obowiązku, a nieznający co to osobiste niebezpieczeństwo, nie chciał czekać na uwolnienie toru kolejowego, lecz dobrze zapła­

ciwszy chłopa z parą końmi, puścił się drogą ku W ar­

szawie, lecz już na pierwszej mili wpadł w sam środek bitw y wojsk rosyjskich z oddziałem Taczanowskiego, a że jechał od strony, z której stali Moskale, przeto natychm iast został pojmany przez ich forpoczty i wraz ze swą torbą podróżną, wr której miał przechowane papiery — w owych czasach wprost na szubienicę wiodące — wpakowany został tymczasowo do chlewa, który zajmowała jego prawa wdaścicielka, otoczona małe- mi prosiętami. Siedział skulony w tem prowizorycznem więzieniu, słuchając, jak kule moskiewskie i polskie uderzały o ściany jego karceresu. Szczęściem dla ś. p.

W ładysław a, Moskale po przegranej bitwie cofnęli się, oczywiście zapominając o jeńcu, a oddział powstańczy poszedł w inną stronę. W wiosce nastała cisza. Do­

piero po dziesięciu godzinach niezbyt miłego oczeki- w^ania, jakaś poczciwa dusza otworzyła chlew i w y­

puściła zeń równie Koziebrodzkiego, jak i stałych mie­

szkańców tego schronienia.

Innym razem znów z wiosną 1864 roku jechał ś. p. W ładysław prosto z Francyi do W arszawy. A re ­ sztowano go na granicy za Toruniem, gdyż o jego wyprawie nadesłali denuncyacyę agenci rosyjscy z P a ­ ryża. Odstawiono go prosto do cytadeli i zamknięto po trzechtygodniowem więzieniu, odstawiono go pod eskortą do granicy pruskiej i tam go wolno puszczono. sobie: »Nie wiele jeszcze umiemy, krajowi potrzeba będzie ludzi wykształconych, którzyby mu należycie służyć mogli«.- Zabrali się więc gorąco do pracy, od­

dając się z całem zamiłowaniem naukom społecznym.

Pracowali systematycznie po 8— 10 godzin dziennie.

W tedy to w chwilach wolnych od poważnych badań, zaczął Koziebrodzki przygotowywać się do zawodu komedyopisarskiego. Studyował starożytną i nowoży­

tną literaturę teatralną, a nawet zaczął pisać historyę chmurka nie zaciemniała błękitnego firmamentu ko­

chających się małżonków, zwłaszcza, że i przezacna matka W ładysław a zamieszkała przy nich. On dzieląc serce swe pomiędzy dwa gorące i najświętsze uczu­

cia, z wrodzoną sobie energią, pracował znow u; zajął się gospodarstwem rolnem z wielką znajomością rze­

czy, z niezmiernem zamiłowaniem i pilnością, to też dzięki jego umiejętnej pracy, zrujnowany przedtem majątek, poczwórne zaczął przynosić dochody. W rok po ślubie — ubóstwiana m atka W ładysław a zasłabła śmiertelnie. Los tak zdarzył, że w tej samej godzinie, w której sędziwa rodzicielka Bogu oddawała ducha, w drugiej części domu przychodziła na świat Andzia, pierwsza córeczka zacnego obywatela i utalentow a­

nego pisarza. To też łzy żalu i radości jednocześnie do Chłopic, spotykał Koziebrodzkiego gdzieś daleko nad drogą, doglądającego robót polnych, z m aleńką trzechletniej wspólnej wędrówce, powrócił do kraju tylko cień jej męża, przywożącego z sobą zwłoki uko­

chanej żony, aby je pochować przy trumnie m atki na cmentarzu chłopickim. Powiedziałem, że powrócił tylko cień ś. p. W ładysława, bo istotnie wróciło tylko w y­

Obserwujący go badawczo koledzy nabierali przeko­

nania, że nieszczęśliwy Koziebrodzki nie wie o jakich sprawach mowa, co się w około niego dzieje. Boleść tę wszyscy uszanować umieli. W rodzona energia i mi­

łość obowiązku nakazały mu jednak zwalczyć przy­

gnębiający go smutek, a że wiedział, iż praca jest jedynem na wszelkie moralne złe lekarstwem, przeto powziął myśl spisania historycznego przebiegu wszy­

stkich spraw w sejmie podjętych od pierwszego po­

siedzenia naszego ustawodawczego ciała galicyjskiego.

Sprowadził do Chłopic całą bibliotekę sejmową z lat

zmordowanym pracownikiem, ślęczącym dnie i noce nad olbrzymim m ateryałem wniosków i ustaw, jakie każda kadeneya sejmowa ma do przetrawienia. Trze- baby księgę napisać chcąc wymienić i omówić wszy­

stkie zadania parlamentarne, w których nieboszczyk brał udział; ram y pośmiertnego wspomnienia w ystar­

czyć na to nie mogą. Dość powiedzieć, źe niemal w k a ­

sław Koziebrodzki w R adzie powiatowej jarosławskiej, ale ja k wszędzie, tak i tutaj gorliwość jego b yła nie­ chwili pisano obszernie. Długi przeciąg czasu prze­

wodniczył jarosławskiem u oddziałowi Towarzystwa rolniczego, poświęcając mu każdą wolną godzinę z naj- gorętszem oddaniem się jego interesom, tam bowiem — co dlań było najmilszem — solidarnie łączyła się szla­

chta z ludem w wspólnej im sprawie. W iejskie K ó łk a rolnicze i czytelnie miały w ś. p. W ładysław ie n a j­

gorliwszego przyjaciela i protektora. Nie było

po-Ś W I A T

W I E L K O P O L S K A W O B R A Z A C H p r z e z L. S T A S I A K A .

. m

jta. inxt/

- t i S ^ r t / j P r / z ć r t ' t n u ł f c ć ' S a f f ' o

i - a . t!?n*"rz!^ s ta n itju ti^ r ^ m J P j ^ t ‘J ]

.frt-r * B / r /‘ t U t J lfr ir z a h - JH>

G N I E Z N O .

Trum na św. W ojciecha.— Najstarszy tekst »Boga Rodzicy« i nuty do niej z 1408 roku.

Ornamenty kute w nawach katedry gnieźnieńskiej. Relikwiarz z głową św. W ojciecha.

16

święcenia, jakiegoby nie spełnił gdy chodziło o dobro niemoźebnem, gdyż obarczony najróżnorodniejszemi zajęciami w kraju, m usiałby część takow ych poświę­

cić, aby nowej dlań misyi uczynić zadość. To też w y­

mawiał się, usprawiedliwiał, ale gdy uporu ludności przełam ać nie zdołał, a do próśb włościan przyłączyli swoje wszyscy obywatele całego okręgu, wrazz komitetem centralnym przedwyborczym, którego był stałym człon­

kiem od pierwszego roku wejścia swego do sejmu, u le g ł— i m andat przyjął, poddając się woli ogółu w imię karności narodowej, zastrzegając jednakże, iż złoży go po pierwszej sesyi R a d y państwa. Tutaj atoli znowu K oło polskie nie pozwoliło mu zrzec się m an­

datu, oceniło bowiem odrazu należycie zdolności i ja ­ sny pogląd na spraw y publiczne nieboszczyka. — Gdy ks. Sanguszko — zostawszy marszałkiem krajowym — opuścił stanowisko prezesa w Towarzystwie tatrzań- skiem, to ostatnie jednogłośnie wybrało Koziebrodz- kiego swoim naczelnym przewodnikiem. Położył on też dla niego olbrzymie zasługi, wyrabiając —' między innemi — w W ydziale krajowym bardzo znaczne sub- wencye na żwirowanie dróg do Zakopanego i w Za­

kopanem samem. Um iał zainteresować W ydział k ra ­ jow y przyszłością tej uroczej stacyi klimatycznej i dzięki temu zajęciu przeprowadził cały system dróg bitych oraz ulic, od urządzenia których zależał po­

m yślny rozwój najpiękniejszej tatrzańskiej miejscowo­

ści, posiadającej dla kraju całego bardzo wysokie zna­

czenie. W spólnie z W ładysław em hr. Zamoyskim był najgorliwszym obrońcą gór naszych i Morskiego Oka, które W ęgrzy nieprawnie od naszej ojczyzny oderwać pragną. B ył wiceprezesem galicyjskiego Tow arzystw a rolniczego, oraz przewodnikiem jednej sekcyi przy­

szłej wystawy krajowej. Mimowoli nasuwa się tu p y ­ tanie : jakim sposobem m ógł on podołać tak wszech­

stronnie rozległej pracy? Zaprawdę tylko gorąca mi­

łość ojczyzny m ogła wzbudzić w nim tak nadzwyczajną energię, dzięki której czynił zadosyć naraz tylu obowiąz­

kom. Nie zaniedbywał żadnego; czego się ją ł— spełniał;

wszędzie umiał stać się użytecznym pracownikiem lub kierownikiem. Chwilki czasu nie zmarnował nigdy.

Pomimo wytężonej działalności na polu dobra publi­

cznego, zajmował się gorliwie wychowaniem swych córek i gospodarstwem w Chłopicach, a nadto, jako literat nie zaniedbywał pióra. W ostatnich czasach stworzył prześliczny dram at: »Nauczycielka«, prem io­

wany na konkursie warszawskim, k tóry znaczenie jego w naszem piśmiennictwie teatralnem podniósł wysoko.

Już to przyznać trzeba, źe marzeniem przedwcześnie tygodniach życia, gdy cierpienia fizyczne złam ały w nim hart woli, tylko rozmową o literaturze można było chorego rozerwać i uśmiech wywołać na jego usta.

Czy W ł. hr. Koziebrodzki należał całą duszą do którego z stronnictw krajow ych? Nie. U m ysł jego i patryotyzm wyźszemi były od wszelkich stronniczych celów. Nie patrzył on nigdy »kto mówi«, ale »co pielęgnował go z prawdziwie braterską pieczołowito­

ścią i na krok nie odstępow ał: »Wiem, że choroba m oja jest śmiertelną, ale czyli sztuka wasza nie p o ­ trafiłaby mi przedłużyć życia i dodać nieco sił, bo ta k pragnąłbym żyć jeszcze. Mam- tyle dzieł do ukoń­

czenia, tyle rozpoczętych zadań do przeprowadzenia, a w głowie tyle myśli i chęci służenia ukochanej oj­ naówczas w Chłopicach Mieczysławem Pawlikowskim.

To forsowne przygotowanie się na drogę wieczności, wyczerpało ostatek sił ś. p. W ładysław a. Dnia 13 lu­

tego, o godzinie 8 ll2 rano, oddał Bogu ducha na r ę ­ kach Mieczysława R eya, swego najdawniejszego i naj­

wierniejszego przyjaciela, który zam knął mu oczy, te oczy, które ta k jasno i z tak ą miłością patrzyły na wszystko, co dotyczyło dobra narodu i ojczyzny.

Pogrzeb odbył się 16 lutego w kościele chłopi- ckim. Był on najlepszym dowodem powszechnego uznania, jakiem się cieszył zmarły. W szystkie niemal korporacye krajowe, zacząwszy od K oła polskiego i W ydziału krajowego, przysłały delegacye, wieńce, pisma kondolencyjne dla nieszczęśliwych sierot. P o ­ mimo najgorszych dróg, widzieliśmy w około trum ny ludzi z całego kraju, od Biały aż po Zaleszczyki; od Zakopanego aż po W ołoczyska. Nastrój pogrzebow ych gości był tak uroczysty, szczery i rzewny, źe na k a ­

Ś W I A T żdej tw arzy odbijał się wyraz prawdziwego nie kon-

wencyonalnego sm utku i żałoby. W szystkie przemó­

wienia, począwszy od mowy wygłoszonej przez ks.

proboszcza Pastora, skończywszy na ostatniej: »poże­

gnanie przyjaciół«, wygłoszonej przez Mieczysława Pawlikowskiego, miały w sobie coś, co budziło w słu­

chaczach nietylko żal za zmarłym, ale i nadzieję, źe

duch zasłużonego męża nie zginął z nim razem, źe wrstąpił w piersi młodszych, źe każdy z nas będzie go żywił w sobie, pragnąc choć w części zastąpić pracą, miłością ojczyzny i poświęceniem tę ciężką stratę, jaką cały naród poniósł przez zgon ś. p. W ładysław a hr.

Koziebrodzkiego.

Dr Mi k o ł a j Re y.

S P R A W A T E A T R A L N A .

K iedy w czerwcu roku zeszłego rozstrzygnąć miała krakow ska R ad a miejska pytanie: własny za­

rząd teatru, czy oddanie go przedsiębiorcy, wówczas zarysowały się w toku obrad dwa mniemania. Jedna część R a d y uznawała konieczność własnego zarządu dlateg'o, źe tylko ten system — jej zdaniem — może podnieść wysoko poziom literacki i artystyczny na­

szego teatru, źe tylko przez oddanie sprawy reper­

tuaru, składu personalu itp. w ręce publicznej insty- tucyi, jaką jest gmina, można stworzyć istotnie przy­

bytek »narodowej sztuce«. Inni — większość — sądzili, źe wzięcie na siebie administracyi teatralnej jest bardzo niebezpiecznym eksperym entem finanso­

wym dla miasta, którem u nigdy, a w dzisiejszych wa­

runkach skarbowych szczególniej, eksperymentów ta­

kich czynić nie wolno.

Nie wdaję się w kry ty k ę tych dwTóch opinij, pozostawiam na boku pytanie, czy istotnie gminny zarząd w naszych warunkach daw ałjakiekolw iek rękojmie pod­

niesienia poziomu teatru krakow skiego — stwierdzam tylko fakta. Pow tarzam więc : za zarządem miejskim wytaczano argum ent moralny, dobro teatru, przeciw niemu argum ent materyalny, ryzyko pieniężne. W ia­

domo, jaką była ostateczna w tej mierze uchwała R ad y miejskiej.

I teraz dopiero zaczęła się kom edya z pomyłek, komedya, która byłaby bardzo śmieszną i zabawną, gdybyśm y ją czytali w jakiejś humoresce Marc Twaina, ale która, źe się rozgryw a u nas, a dotyczy sztuki polskiej i polskiego teatru, jest nad wyraz bo­

lesna i smutna.

Zadanie opracowania projektu umowy między miastem a przyszłym przedsiębiorcą, oddano w ręce specyalnej komisyi teatralnej, która znów powierzyła je jednem u z najgłośniejszych adwokatów tutejszych.

Można było mieć nadzieję, źe praw nik otrzymawszy takie zadanie do wykonania, postąpi sobie tak, jak każdy prawnik rozumny postępować musi, t. j. zbada naprzód wolę stron interesowanych, (w obecnym wy­

padku wolę swego mandanta, gminy) i w jej myśli, wyrażonej dokładnie w dyskusyach i uchwałach, spi­

sze projekt kontraktu. Ponieważ zaś, jak powiedzia­

łem, ta gmina, obawiając się finansowego ryzyka, m u­

siała zrzec się własnego zarządu t. j. prowadzenia i kierowania teatrem, przeto zniknęła zupełnie nasu­

wająca się w pierwszej chwili obawa, źe kontrakt bę­

dzie chybionym dla tego, iż wypracowanie jego od­

dano człowiekowi, nie mającemu wyobrażenia o spo­

sobie prowadzenia teatru, o artystycznych i literackich postulatach polskiej sceny, nie rozumiejącemu wcale, jakim powinien być repertuar, skład trupy, stosunek władz teatralnych do siebie, obowiązki i prawa reżysera, stosunek aktorów do dyrektora, obowiązki służby tea­

tralnej — jednem słowem wszystkie te tysiączne, wra- źne i mniej ważne rzeczy, które razem wzięte skła­

dają się na prowadzenie teatru. Zniknęła ta obawa,

powiadam, bo z chwilą, gdy gmina tego prowadzenia teatru się zrzekła, wszystkie te punkta naturalnie od­

padały, pozostawało czysto prawnicze zadanie unor­

mowania stosunku przedsiębiorcy do miasta. Można sobie wyobrazić zdumienie, przykre zdumienie, jakiego doznali ludzie, zajmujący się naprawdę teatrem, w chwili, kiedy elaborat referenta z poprawkami komisyi ujrzał światło dzienne. Po długim i ciężkim, sztucznie prze­

mowania stosunku przedsiębiorcy do miasta. Można sobie wyobrazić zdumienie, przykre zdumienie, jakiego doznali ludzie, zajmujący się naprawdę teatrem, w chwili, kiedy elaborat referenta z poprawkami komisyi ujrzał światło dzienne. Po długim i ciężkim, sztucznie prze­

Powiązane dokumenty