• Nie Znaleziono Wyników

MONOLOG.

Ha! ha! ha!... to dobre! — znakomite! kapi­

talne nieporównane! nec plus ulra kwintesencji ext,raktu oportunistycznego!!.. Nie! toż to skonać można ze śmiechu! {po chwili dumnie). Ja... to jest ja... niby ja, według zdania reżyserów ope­

rowych nie mam głosu!! (Śm ieje się). Ha! ha, ha! Kogutkiewicz... {kłaniając się). Aha, zapom- niał-byin się przedstawić: jestem Polikarp Aga- pit Kogutkiewicz, śpiewak z Bożej łaski i szcze­

rego zamiłowania... (jakby słuchając czyjegoś pytania). Co takiego?.. Ah, o to idzie!... a no, ja mani głos barytonowy. Rozumie się że bary­

ton Panie dobrodzieju jak dzwon! I z takim to głosem nie mogę otrzymać nigdzie engagement.

Czyż to nie skandal fskoncentrowany nad skan­

dale?!.. Nie! to jest coś, co człowieka do reszty może ogłupieć! {po chwili). Co ja powiedzia­

łem?... ogłupieć?... no, niby tak dalece to nie ale w każdym razie i cierpliwość ludzka ma

20

swoje granice! Ja — Polikarp Agapit dwóch imion Kogutkiewicz nie mam głosu!!! Ha! ha! ha!

Wyobraźcie sobie państwo, że ja —szukając sce­

ny odpowiedniej do mojego potężnego org an u —■

zwiedziłem nieomal całą Europę. Phi, gdzie ja już nie byłem! Byłem zagranicą wszędzie: w Po­

znania — Lipsku — Paryżu; chciałem śpiewać w Budzie, starałem się o występy w Hiszpanji, Portugalji, zawadziłem nawet o... Pułtusk i Skierniewice!: bagatela! ’•— byłem nawet w Tur­

ku! tak jest —• w Turku! 1 cóż z tego — wszę­

dzie ta sama historja — powiadają mi, że tre- moluję jak rozbita piskolina. — O godny litości tłumie reżyserski, czy ty pojmujesz, co to jest szczera, serdeczna a z duszy płynąca wibracja głosu?! to takie pływanie fal powietrznych...

Eh — czy to warto nawet mówić o tem, gdy ci panowie nie umieją rozpoznać wibracyi od tremolanda! Skandal na skandalu i jeszcze raz skandal! niesprawiedliwość ludzka i tyle! Ja nie mam głosu! ja tremoInje! Jezus Marya — czy oni uczyli się krytyki wokalnej w Tworkach — czy co! bo już doprawdy nie wiem! (Po chwili)-.

Przepraszam ile ten instrument ma oktaw?...

21

siedm i pół {mierzy oktawy) Tak jest siedm i pół i jakiś zdaje rai się klawisz dodatkowy jeszcze. No to proszę państwa — ja mam... zaraz...

(liczy). Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedm... ja mam —- ośm oktaw głosu zacząwszy od centra c najniższego do ccisre... Eh, re to tak walę, że aż mury trzęsą! .Najlepszy dowód siły mojego głosu jest, że gospodarz domu — Klepacki... Państwo nie znacie Klepac- kiego? Ot taki sobie stary Klepacki!.. — Otóż Klepacki w zeszłym roku wymówił mi mieszka­

nie. Gdyby tego nie uczynił—kto wie czyby jego chałupa nie została porysowana. Złośliwi—a tych nigdy pono nie brak na. świecie — utrzy­

mują, że jemu nie tyle o głos mój chodziło, ile... no, otwarcie powiedziawszy... to nie za­

płaciłem za komorne, ale tylko za trzy kwar­

tały!... Marny kamienieznik, gdy nie pojmuje tego, że genialni artyści nie mają czasu myśleć o ta ­ kich znikomościach, jakiemi są wypłaty za lo­

kal — etcetera! To jest dobre dla kupców, prze­

mysłowców, cukierników i innych farmaceutów;

ale nie dla nas — ludzi fenomenalnych, którzy nie mają czasu bawić się w podobne ekspery­

22

-menty bytu... — Otóż tedy wyprowadziwszy się z domu Klepackiego, wyjechałem do Monte Car...

pardon! chciałem powiedzieć: — do Medjolanu i tam w teatrze „La Scala“ postanowiłem zdobyć pierwsze laury sceniczne. Dyrektor opery pyta mnie, czy umiem śpiewać! (Ze złościli). On się pyta, czy Kogutkiewicz umie śpiewać! a to kiep dopiero!... Kogutkiewicz czy umie śpiewać! Ha!

ha! ha! amico sinioro, uno majo colosalo vocaia yolumino timbre baritonica ad contra c do monte re, etcetera! A on mi odpowiada: „Qui bono?!“

A ja mu znów na to: „Sinior reżiseri! uno voja- żero Warsowientis via Pruszków... panie Dobro- brodzieju-.. do tego... do Medjolano, uno pro- jekto engagementis La Scala primo baritono opera! — A ten drab, wzruszywszy ramionami, wybałuszył na mnie oczy jak wół i wziąwszy się pod boki —- jak nie ryknie nieludzkim ja ­ kimś śmiechem! Myślałem, że dostał pomięszania zmysłów! ale — nie; po chwili, uspokojony, od­

wrócił się odemnie i poszedł a ja pomyślałem sobie: „bodaj? cię jasne gromy zatrzasnęły, ty m a­

karoniarzu! “ — W Budzie miałem znów inne zdarzenie, tam dyrektor operowy..>jakiś niemiec,

28

czy inny węgier, pyta się mnie czy śpiewam Violetę? Czy Kogutkiewicz Violetę śpiewa! to do­

bre — co?l „Czy ja śpiewam Violetę! nie tylko Violetę, a — nawet partję Janusza śpiewam w Halce Moniuszki4', — odpowiadam mu wy­

niośle. „Moniuśko? nie ślychal o nim!“ — Mo­

niuszki nie znasz, fabrykancie gulaszu! ty cho­

dząca papryko! no to posłuchaj “. I jak mu nie huknę: Hejże bracial a on złapawszy się za twarz... trzask!., rozstąp się ziemio! mignął jak kamfora! znaleziono go leżącego bez zmysłów za kulisami. Powiadają, że ze śmiechu stracił przy­

tomność, ale co mnie to obchodzi! — Gdy przy­

szedł do przytomności — powiadam mu dobi­

tnie: „Pan jesteś idjota, skoro nie znasz Moniu­

szki “, — a ten gardłacz dalejże do mnie z pię­

ściami. Myślałem, że mnie uderzy, ale ja go uprzedziłem troszeczkę... Ale też z tego zrobiła się taka awantura, że mi kazano wyjechać z Budy własnym kosztem, co też z ochotą uczyniłem! Ja z war jatam i nie lubię mieć do czynienia!

Po dość długich zawikłanych perypetjach przyjechałem wreszcie znów do Warszawy i tu postanowiłem starać się o debiuty: Wszakże

24

miałem już markę zagraniczną... a to u nas grunt! — Przychodzę do pana reżysera i powia­

dam: — „Mam glos, nie chwaląc się, jak armata Kruppa — postawę jak słoń“. No, boć ja prze­

cież jestem tęgi — prawda? — Następnie mó­

wię mu: — Widzisz pan dobrodziej, głos mój — to dzwon, to moździerz, to właściwie dwa moź­

dzierze!... no i co tu wiele dysputować: proszę pana o zakontraktowanie mnie na miejsce Batti- stini’ego“.— „Ha zobaczymy, usłyszymy!" — od­

powiada mi taki pan w binoklach z szeroką taśmą, spadającą mu wzdłuż jego olbrzymiej, końskiej twarzy. — Hm... bardzo to wszystko cacy, ale jakież| pan śpiewasz opery?“ — Masz znów babo redutę! jakie opery śpiewa Kogutkie­

wicz?!! — „Wszystkie, panie, śpiewam -— wszyst­

kie: „Violetę“, „T r u b a d u r a „ C y r u l i k a Sewil­

skiego", „Tannhausera", „Hamleta", „Rigoletto“,

„Carmen", „Straszny Dwór“, „Halkę", „Verbum Nobile“, „Flisa“, Wilhelma Telia", „Don Juana“,

„Bal maskowy'4, „Pajace", „Cawalerję Rusticanę",

„Żołnierze Ludwika X III-go“, „Aidę“, „Dziesięć cór na wydaniu", „Za oceanem", „Złote Runo“,

„Posłaniec 6666“, „Balet napowietrzny“

(zmę-— 25

ęzony).. — „Dość! dość tego! — woła pan w bi­

noklach, — jesteś pan wprost fenomenalnym śpiewakiem!1*. I usiadł do fortepianu... Bierze ton... Zaraz... zaraz... ja to lepiej pokażę przy instrumencie... (siada do fortepianu). Ot, tak — bierze akord z tonu C i powiada: —- „Jazda!" — A no, kiedy jazda, to jazda — śpiewam (bierze ton fałszywie') a on wstając od fortepianu, pyta mnie: — A czy pan przypadkiem nie śpie­

wasz z „Damy Kierowej11, lub z ■ Twardowskie­

go*? — Ho, ho, źle! — myślę sobie — bo zdaje mi się że on kpi sobie ze mnie! a więc na. złość odpowiadam mu, — „Śpiewam!"... Wtedy ten facet myślałem że trupem padnie tak się zaczął śmiać okrutnie. No i wyobraźcie sobie państwo, że ten pan poważył się nie dopuścić mnie do debiutu! Nadomiar złego — w tutej­

szych gazetach pojawiły się wiadomości, że jakiś fiksat cierpiący na manję śpiewaczą zamęcza re­

żyserów żądaniem przyjęcia go ira seenę! — Ja, śpiewak z Bożej łaski cierpię na manję śpiewa­

czą! Nie, to oszaleć można ze złości! Poczekaj­

cież wy, moi panowie od opery, ja wam pokażę jeszcze co Kogutkiewicz potrafi! Teraz będę

26

naczczo pił po dziesięć surowych jaj prosto od kury, będę jadł kogiel mogiel, będę płukał gardło bromem... będę... o tak jest... po tern wszyst- kiem w krótkim czasie pokażę wam co naprawdę potrafi baryton Kogutkiewicz!

Tu, matulu.

MONOLOG.

Oddajecie mnie, matulu, Moiście-wy! —oddajecie?!

Hej! do miasta, do wielkiego Ma odjechać wasze dziecię?!

Siłą-ż wy mnie odrywacie Od tej wioski i od siebie!..

Toć mi przy was, matuś luba, Jest tak dobrze, kiejby w niebie!..

Oj, nie chcę ja, matuleńko.

Znać wielkiego nie chcę miasta;

Tu-m zrodziła się—tu żyję-—

I tu um rę—tu —i

basta!.-— 27

Moiście-wy, drodzy moi, Powiedzcie-ż mi, najłaskawsi:

Czyż tam w mieście tak serdecznie Człowiekowi, jak tu na wsi?!

A toć patrzcie, matuleńko, Na ten siny bór, kochany, A toć patrzcie, matuś moja, Na te pola, na te łany...

A toć patrzcie na przedziwnie Ozłocone słonkiem zboże...

Przecie-ć tego nie ma w mieście!..

Przecie-ć tego być nie może!!

Tu, w noc cichą., w letnią nockę Coś gadają z sobą drzewa...

Tu w noc cichą słowik swoją Najcudniejszą piosnkę śpiewa...

Tu w noc cichą sierp księżyca Nad chatyną płynie... płynie...

Tu, matuchno, białe puchy Mgły kłębistej śpią w dolinie...

A gdy znowu świt się zbudzi, To, matuchno, na zagonie

Każdy listek, każdy mączek W rozpylonej tęczy pionie!

Toć się wsłuchaj, matuś mila, Jak po rosie echo niesie

Świergot ptaków, brzęk owadów, I szemranie listków w lesie...

Oj, nie czyń mi, matuleńko, Serdecznego nie czyń bólu!..

Tu-m zrodziła się—tu żyję—

I tu umrę! Tu, matulu!!

Kł ó t n i a .

MONOLOG.

M łoda osoba wchodząc n a estradę, zastanaw ia się, jakby sobie coś przyp o m in a ła .

Zaraz... zaraz jaka data?..

Tak, pamiętam, wrzesień zda się.

Ah, nieznośny jesteś czasie!...

Wrzesień... — Jak to czas ulata!

Zdaje mi się że to może

Wszystko do mnie wróci jeszcze,..

29

(Po chwili):

Dziś gdy do snu się ułożę, Marzeniami wnet się pieszczę...

Bo też śliczny był chłopczyna!

Oko żywe, twarz pogodna;

Z czary życia spijał wina,—

Jak mi mówił—zawsze do dna!

Demonicznej pełen siły, Jakieś dziwne miał on oczy, A gdy spojrzał... Boże miły!..

Zda się serce wnet wyskoczy I zawoła k o ...

(Ja kb y przestraszona obecnością słuchaczy)

...kokardy Moje gnieciesz pan przy dłoni!

Jesteś nazbyt dzisiaj hardy...

Tak nie można—niech Bóg broni!., Lecz on na to się nie patrzy,

Jeno szepcze:—To nic złego ^ '

A ja nagle... ot—raz... dwa... trzy..., I ze strachu—myk od niego!' # , ^ Od tej chwili coś się stało:

On się trzyma wciąż zdaleka, ,

“V

30

Chodzi zwolna, mówi mało,—

Z chłopca zrobił się kaleka!

Ah! tem lepiej!—myślę sobie—

Ja mam dumy także nieco!

Moje myśli w życia dobie Już za tobą nie ulecą.—

Rzeczywiście, od tej chwili Nie myślałam o nim wcale...

(Pokazując n a ■palcu)

Ani tyci! ani tyli!

Ani tysi!.. Ale... ale...

Raz z mateńką idę szybko, A wtem zdała... on się kłania!

Myślę sobie:—Ejże rybko, j Na ulicy te spotkania!

To umyślnie urządzone...

Tęsknisz, kociu?.. ale—co to?...

Już podbiegasz wgnaszą stronę?

Dasz mi rękę bo jest błoto.

Więc, zwalniając nieco kroku, Trochę wznoszę lewe ramię, A on, przy nas idąc z boku,—

Daje rękę... mojej mamie!!!

Nie! choć on mnie nie obchodzi Ani tyci! ani trocha!..

Ale tak-to się nie godzi!

31

(N a w pół z płaczem )

Choć kto kogo i nie kochał...

(Po chw ili)

Co ja robię? co ja czynię?!

Łzy mam w oczach dziś na nowo—

Ale zaraz... wszak to minie...

(Po chwili)

Już minęło daje słowo!..

U ciotuni na wieczorze Zaśpiewałam coś z pamięci,—

Wtem... on wchodzi—Wielki Boże!

Wśród uśmiechu wąsik kręci I... glos w gardle mi się łamie,—

Ale to tak spada nuta,

Że miast tryl zaśpiewać w gamie,—

Okrutnego tnę... koguta!!

On podchodzi wtedy do mnie, Słodziuteczki jak karmelki, Mówiąc: — „Cieszę się ogromnie, Że masz pani talent wielki".

Czy nie słyszał nuty wcale?

Nie wiem, lecz mię żałość taka

32

Pochwyciła... I w zapale,

■Wbrew mej woli—spiekłam raka!

Z tym pierwszym—poszedł wreszcie Drugi, trzeci i tak dalej!

Chcecie—wierzcie—nie—nie wierzcie, Lecz się rozległ śmiech wśród sali!

( Z oburzeniem)

Ja nań patrzeć już nie mogę!

Rzecz to przecież oczywista!

Po. coż mi więc wchodzi w drogę Ten... przebrzydły pesymista!..

Nie! doprawdy, mówiąc szczerze, To czy w domu, lub wśród miasta, Na raucie—na spacerze—

Jak z pod ziemi... on wyrasta!

Wszak, nie lubiąc się wzajemnie, Marzeń sprzeczne mamy niwy;

Zatem—czego chce odemnie Taki,, sceptyk!... niemożliwy?!

Raz posłaniec wchodzi do m nie—

List oddaje... list—od niego?!

A ja wtedy, zła ogromnie, Przeczuwając w tern coś złego;

Choć ciekawą byłam bardzo—

Szast... do pieca to pisanie!

Tak to panny listem gardzą, W takich razach, dumny panie!—

Po spełnieniu tego krokus Czuję w sercu... że... żal gości...

No i łezkę mając w oku, Zapłakałam... z ciekawości!..

Może on się tam spowiada?..

Może tęskni też do Luci?..

(Po chwili)

List spalony—trudna rada!

Co minęło—nie powróci.

Nawet dobrze się tak stało, Jak mamunię kocham z duszy!

Bo dokuczył mi nie mało

Ten pan, co się dmie i puszy! —■

Po spaleniu, od tej pory, Zniknął panicz jak kantora;

Był podobno nieco chory—

I ja... troszkę byłam chora...

Mija tydzień, dwa, trzy, cztery, O nim wcale już nie słyszę!

Monologi i deklamacje.

34

-Wydobywam więc papiery—

Akrostychon wierszem piszę...

Pieśń na jednej grajmy lutni, Bo bez ciebie—żyć nie mogę!!!1' Chciałam uciec... ale nogi Posłuszeństwa odmówiły...

I szepnęłam: — EdziuL drogi!..

Złoty!., luby!.. Edku... miły!!!...

Cóż mam czynić w owym względzie?..

(D o publiczności szybko)

Ślub u Fary w lutym będzie!..

(W ybiega z estrady).

Powiązane dokumenty