• Nie Znaleziono Wyników

Najnowszy i najweselszy "Deklamator Warszawski". Zbiór monologów i deklamacji

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Najnowszy i najweselszy "Deklamator Warszawski". Zbiór monologów i deklamacji"

Copied!
76
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

'• ' j . / . .

Stanisław Żyżkow ski.

248573

u

I NAJNOWSZY i NAJWESELSZY

Deklamator Warszawski".

WARSZAWA.

N akładem Księgarni Popularnej Ś-to K rzyska 42.

1 9 0 9.

C ena 3 0 k ^ i,

(6)
(7)

Stanisław Żyźkowski.

Najnowszy i najweselszy

„MaatorWmti”

Z i zbloruMan Przyby te k

Piekary Si, ftaia 9.3?^

WARSZAWA

N akład em K sięgarni Popularnej, ul. Świętokrzyska Jfe 42.

1909.

Monologów Deklamac:ji.

(8)

i{-Cjl/t-fM

t h . M j ' V M i t

uT :

' j l f c k

D ru k W . C y w iń sk ieg o , N o\vy-Ś w iat 36.

(9)

My rządzimy światem!...

W pewnej knajpce drugorzędnej.

Uczęszczanej licznie pono,

Nie przypadkiem raz z wieczora Zebrało się mężów grono.

Był tam Błażej, Kwiryn, Opat, Co się wymknął tu po pracy, Gwidon, Kandyt, Prot, Martynian, Flawian, Donas, Pius, Pankracy, Robert, Marek, Marcin, Dydak, (Ten ostatni trochę „cięty14...) Kryspin, Narcyz, Tytus, Tomasz, Placyd, Łazarz i Gaudenty.—

A ponieważ cel zebrania Nie miał w sobie cienia blagi,

(10)

_ 4

Więc ten Dydak, wstawszy z ławy, Wśród nastroju i powagi,

Choć się jąkał biedak nieco,

(Wtedy tylko gdy miał „w głowie") Rzekł pamiętne owe słowa:

— Pa... pa... pa... pa... pa... panowie!..

Dość rzą... rządu naszych kobiet!

Co za czu... czub nas powoli

Wziął do k...ata!.. do... dość wstydu!

Do... do... do... do... dość niewoli!!!

Czy... czy... wyjść chcesz z domu [trochę, Lu., lub spotkasz się z kolegą,—

Zawsze żona zrobi scenę,

A więc do... do... do... dość tego!!!

Jako woły chodzim w jarzmie, A żyjemy—jak nędzarze!

Raz pokażmy co umiemy!

Ja... ja... żonie też pokażę!..

— Dość!—wrzasnęli męże chórem,—

Mądrość w tem tkwi! a więc taka Rada niech się upamiętni!..

Hejże!., w górę Imć DydakaU!

I wnet uniósł w górę chłopa, Zacnych mężów poczet cały,

(11)

Jako piłkę go ciskano,

Aż kończyny mu trzeszczały!...

Wtem... gdy Dydak jest w powietrzu, Robi się historya nowa,

Do knajpeczki nieproszona Wchodzi nagle... Dydakowa!!!...

Przystanąwszy tuż na środku, Jest wybuchu zda się bliska-, Nic nie mówiąc, coś paskudnie, Parasolkę w dłoni ściska.

Cisza padła!.. Każdy z mężów Z pochylonem stanął czołem.

Jeden tylko Dydak siedział,

Le... le... Je... le... lecz—pod stołem!!..-

W iw a t! — zgoda!

Ponieważ szpital[w ciasnym Iksowie Ku upadkowi dach zgięty chyli, Więc nader chętni amatorowie Urządzić teatr postanowili.

Radzono z miesiąc wieczór i rano, Wznosząc wciąż nowych projektów

[sterty,

(12)

6

Aż wreszcie sztuki zgodnie wybrano:

„Consiljum“ Fredry,— „Fortepian Ber- [ty“;

Zaś na dodatek „Marcowy“ pono

„Kawaler4' pójść miał, lub też „O chle­

wie “, Bowiem fakt znany i tu stwierdzono, Ze role w sztukach „grają za siebie".

Gdy zatwierdzono program na stole, (Od czego wszystko przecież zależy)—

W net rozesłano do domów role Cnym amatorom i cnej młodzieży,—

Znanej w Iksowie z fertycznej talji Pannie Pelagji, (wszak nic w tem złe-

[go!) Posłano rolę pstrej Eulalji,—

Referentowi—Grzempielewskiego.

W „Consiljum" —• Kasię — (rolę su- [brety,—

Aptekarzowa grać miała pono;

Anusi—damy rolę niestety!

Dano wójtównie(fakt ten stwierdzono!..)

(13)

7

A w „Fortepianie4* Bertę grać miała Beferentowa!—istna rozwora!

„Jak ona taką rolę wziąć śmiała?!u Syczała żona Imć prowizora.

W parę dni potem—historya cała!

Oto, z ferworem, w groźnym zapale, Aptekarzowa w liście pisała: —

„Na rolę—sługi nie zdatna-m wcale!!!“

Panna Pelagja reżyserowi Znowu nietaktu wytyka drogę,

Pisząc:—„Szanowny pan niech się do- [wie, Że ról straszydeł ja grać nie mogę!!!“

Inne znów widząc że już upada Projekt podjęty w najlepszej wierze, Rzucają role... i trudna rada!

Teatr w Iksowie w łeb raptem bierze!..

A że dziś szpital, rzecz wszak nie [nowa...), Dach ma dziurawy—pożal się Boże!—

FurdaL lecz pani aptekarzowa Grać roli sługi przecież nie może?!!!

(14)

Politycy Warszawscy.

— Skoro znasz, cny Agapicie, Sytuację w każdym względzie, To mi powiedz, mianowicie*

Będzie wojna, czy nie będzie?

Bo to Niemiec stracił pono Wawrzynowych nieco liści!

Ameryka — jak stwierdzono — Coraz mniejsze ma korzyści;

Zaś w Afryce •— mówiąc szczerze Jak wiadomo ci, kochanku, — Syn Albionu cięgi bierze Jednakowo, bezustanku! — Z tego widać, że za czuby Wziąć się mogą naraz wszędzie;

Powiada zatem, Gapciu luby;

Będzie wojna? czy nie będzie?

Niemcy zdaje się przez złego Wodzireja biorą lanie?...

— Niemcy?... Prociu... hm... ten... tego..

Ho!... ho!... Niemcy... mociumpanie!..

— No, a jakże Filipiny?,

Czy się dadzą tak raz, dwa, trzy?

— Ho!... hol... Prociu... to nie kpiny!...

Hm... ten... tego... jak się patrzył...

(15)

_ 9

— A Anglicy — sprawą płochą Czy nie stracą sławy w świecie?

— Hol... ho!... Anglik... tego... ho!... hnL.

Tak... tak... Prociu... a no... przecie!...

— Ostatecznie — wykrztuś zdanie, Najzacniejszy mój kolego?!

— Zdanie moje a no, panie...

Tego... ten... tak... no... ten... tego!!!

H I M E R Y .

MONOLOG.

Okoliczne sąsiedztwo znało Imć Marcina, Szarmanta jakich mało, choć zawadyjakę, Który lubił pić grzecznie najprzedniejsze wina A podwiki by pieścił, lecz nie byle jakie!..

Imć pan Marcin, właściciel Kociego Rozdołu, Choć wcale nie miał przywar groźnego satrapy,-—•

Gdy jednak czasem w pasyi schwycił za łeb wołu, To go za jednym zamachem kładł na przednie

[łapy!

Kombinacja szlachcica była bardzo krótka:

Mnie—mówił—dwie gwiazdeczki na mem niebie [świecą;

(16)

10

Kocham Klarę! Choć to jest jak gdyby rozwódka, Bo nie żyje z małżonkiem i kapryśna nieco.—

Nie pomogły perswazye, ni też inne racje, Jeździł Marcin w sąsiedztwo do nadobnej Klary.

Jej usta—-głosił jawnie—są jakby pistacye, A dźwięk mowy pieszczonej, to dźwięczne fanfary!

Kogóż miłość nie zmieni, gdy weźmie w obroty, Choćbyś krzepkim był nawet jako dwa lamparty:

Więc i Marcin wpadł w sidła wśród szczerej [ochoty, Wpadł w dodatku po uszy, wcale nie na żarty.—

Raz—a było to w lipcu, wśród upalnej pory,—

Rozwodniczkę zajęła myśl kapryśna płocha, Więc też Klara, słabując na serca amory, Zapytała Marcina, czy ją bardzo kocha?

Czy cię kocham! o moje marzenie urocze!

Ty pytasz czy też dusza ku twojej się skłania?...

Gdy serce w mojej piersi okrutnie łomocze, Fakt taki jest najszczerszym dowodem kochania!

Dobrze—rzekła figlarka—ale mówiąc szczerze—

Dziś mężczyzna zbyt często chwieje się i zmienia;

Ja choć w cnotę kochania Imci pana wierzę—

Lecz daj dowód że spełnisz wszystkie me życze- [nia?

Miast dać inną odpowiedź, Marcin padł jak długi Przed swą panią, wołając:—Tyś wielka niewiasta!

Całe mienie i życie pokornego sługi Dziś należy do ciebie! do ciebie—i basta!

(17)

z « zbioru.lan Przyby*ek

{Mekiary Sl. Rs i a 9.

Tak to lubię!—odrzecze Klara na te słowa:

Patrz na niebo, Marcinie, jak je słońce złoci;

Lecz gdy nocka się zbliży, jam czekać gotowa Byś mi przyniósł, mój panie, kwiat żywej pa-

[proci!..

Jazda! — wrzaśnie Imć Marcin, bez wszelkiego [kwasu, — W chwili żądań mej Klary rzucam myśl złowiesz-

[czą I biorąc dwa różańce, rżnę prosto do lasu, By ci przynieść wiadomość gdzie skarby się mie-

[szczą.

Jako przyrzekł tak spełnił kapryśne żądanie:

Przyniósł korzeń paproci, co wyrósł pod skałą, A Klara wpośród śmiechu mówi:—Mości Panie, Dziękuję za chęć dobrą, lecz... korzonka mało!

Próżno szlagon tłomaczył że go całą siłą Coś szarpało w tym lesie jakby lwi zażarci!

Serce Klary przykrością tą się nie wzruszyło, Więc z żałości szlachciurę porwali aż czarci!..

Uczyń inną dziś próbę—rzekła znów nie skrycie Jeśli chcesz! bym cię szczerze kochała mój złoty Zbij małżonka mojego, lecz tak znakomicie, By się spotkać już z tobą nie miał on ochoty.—

Tu się Marcin zamyślił, jak wieść głosi pono, Lecz coś w tydzień już potem wśród cienia ogrodu Grzmotnął męża w kark pięścią-—co zresztą stwier­

dzono,—

(18)

12

Gnębiąc srodze biedaka, ot tak—bez powodu!

Wówczas Klara, samotnie wpadłszy do Rozdołu, Masz mnię!—rzekła—mój luby! gdy mi dusza pło-

[nieL Bom ja twoja w całości od góry do dołu!—

I to mówiąc, wyciąga do Marcina dłonie.

Lecz ta cała historya wikła się złowrogo:

Oto, Marcin, miast klęknąć, jak wielbiciel stary, Ukłon piękny uczynił korpusem i nogą

I w te słowa zagadał do przepięknej Klary:

— Gdym tak wyszedł zwycięzko z prób ciężkiej [osnowy, A ty serce mi, pani, oddajesz w ofierze,—

T o wysłuchać chciej, proszę, najszczerszej wymo- [wy, Którą szlachcic Imć Marcin głosi w zacnej wierze:

Wolę djabła z rogami schwycić za badyle!

Lub przed wściekłym warchlakiem sunąć przez za- [gony, Niż z kapryśną niewiastą żyć przez jedną chwilę!

Co rzekłszy składam ukłon! Służka uniżony!—

Zniknął Marcin z przed, oczu, a zdumiona Klara Wzrok zlękniony zwróciwszy, już myśli nie pieści, Jeno stała przez moment jak posąg, lub mara, Wreszcie padła zemdlona... I koniec powieści.—

(19)

Kandydat na krytyka.

MONOLOG.

A bo ja, proszę państw a... a i ow szem byłem i jezdem do wszystkiego, ,,K urjer R a d o s n y 4' ro zprzedać prędzej od jenszych fid ry g an tó w potrafię, a w łaściw ie m ó w iąc

— p o tra fiłem — a i co p r a w d a najlepiej nie c h w alą c y się n a ten przykład, a i o w szem . R an o w o łam : K uljerek R a d o s n y — pięć ko- piansów ! w p ołudnie już krzyczałem : K ul­

jerek R a d o s n y — trzy kopianse! a w ie c z o ­ re m d a rłe m się na cały gardziel: R a d o s n y za kopiansa, jak ra n y miłuję! a i owszem!

Ze nie d a w n o jeszcze sp rz ed a w ałe m kur- jerki, to niechaj się p a ń stw o z n o w u ze m nie po próżności nie w y śm ie w a ją . N ie takie kry tyko wie przysięgłe, a i ow szem jak na ten p rz y k ła d — ja-—to ci daw niej żelowali kam asze, a teraz — co!... piszą recenzje z ty jateru po dwie kop. ode wiersza, bez wszelakich a k a p ita łó w a i owszem . A i ja

(20)

przecież to ci już raz n a p isa łe m s p r a w o ­ zdanie z jednego ogródka, gdzie to latem te g ło d o m o r y z t ru p p y R ajtu rk iew icza grali

„ T r z e c h P o m i d o r ó w '', a p a n o w ie pili striczkie i ode czasu do czasu fundow ali kolaje arty stk o m o d wszystkiego, takim co to daw niej h a n d lo w a ły re z ed ą i goździkam i w alejach U jazdow skich, a i owszem! a te­

raz to jeno k a m a lje noszą w edle ło n a n a ten przykład... B yło tak; sp rz ed a łe m sto czterdzieści R ad o sn y c h , razem za trzy b la­

ty i dw adzieścia sześć pfeningów , to ci kom binuję, co będzie m o ż n a coś w druto- wać, coś p o p rzed n ieg o a i owszem... Ł a ­ godnie tedy syp ię przez C h m ie ln ą aż tu ci p an ie z a h a c z a m nie jakaś im ość z glanso- w a n ą m a la tu rą n a cyfrze.— Chcesz zarobić czterdziestkę? — p y ta m nie a i owszem! — p a d a m — dla czego by nie, na ten przykład.

T o w eź ten koszyk i zanieś go za m ną. -—

A dokąd? — Do ty a tru n a scynę. — A i o- wszem! — C h w y ta m ci tedy ła d u n ek i w dziesięć m inut p o te m byliśmy już w o g ró d k u .— Ze to już p rzed staw ien ie się za-

14

(21)

czynało, w ięc też i ja fuksem zostałem w tyjatrze a choć m n ie zagab n ął kontroler, to jak się dow iedział, że ja jezdem re d a k ­ cyjny, to się z a ra z zm itygow ał: — A h a, to p a n p e w n ie krytyk? — A 110 niby, a i owszem! — bełknąłem nie zbity z p aniały- ku, — ode krytyki, na ten p rzykład. — T o p rzepraszam ! — I poszedł sobie, a ja puści­

łem perskie z m akagigą n a scynę n a ten przykład i ow szem . — Grali to ta m i grali a k to rz y jak który m ógł i potrafił, ale że mi' jakoś ta k o w e ich granie z p a sk u d n e m fry- m a rc ze n ie m fizysów i z p rzy śp iew k am i k o m p le m e n tó w n ie p rz y sto jn y ch w c ale nie sztam o w ało , w ię c też nie wiele się u b aw i- szy— w śró ciłem d o red akcji R ado sn eg o , gdzie o d jedenastej w ie c z o re m m iałem pełnić d e żu r w przed p o k o ju p a n u re d a k ­ to ra. — W p ó ł godziny później pan re d a k ­ tor, w y jrz a w s z y ze swego gabinetu, z ap y ­ t a ł : — Kostek, a przynieś tu recenzję, pana W staw ialsk ieg o i p o p ro ś go do mnie. P a n

„Wstawiałski był to krytyk teatraln y od o g ró d k ó w — w zimie pisał z lu d o w eg o

15

(22)

16 -

i w zm ianki z R o z m a ito ś c ió w i z M ałego.

K iedy prze p a n a r y d a k t o r a —-p o w ia d a m — p a n a W staw ialskiego to nie m a jeszcze a i owszem ! — Jak to jeszcze go nie ma?! — w rzasnął ry d a k to r, c h w y ta ją c się za łysinę.

A cóż będzie ze s p ra w o z d a n ia z „ T rz e c h p o m id o r ó w “ ,— A to ja nie w iem , prze p a n a ry d a k to ra , — T o ć leć że d u c h e m do W a jw ilu po W staw ialsk ieg o .— A i o w szem , ale kiedy go ta m nie m a .— A ty zkąd wiesz o tem? — Bo ja ta m by łem a i owszem. — Byłeś n a prem ierze? —- z aw o ła ł p a n ry d a k ­ tor, u r a d o w a n y n a w e t co p r a w d a nie w ie m z czego. — P r e m ie r y to m ja co p r a ­ w d a nie widział, ale „ T r z e c h P o m i d o r ó w 41, to i o w sz e m .— Poczekaj trz e b a zatelefono­

w a ć do O n d o n u ... W staw ialsk i ta m być musi niezaw odnie- — I to m ó w ią c p a n r y ­ d a k to r zaczął r o z m a w ia ć przez telefon.

Jużcić nie słyszałem co m u o d p o w iad ali bez telefon, ale to co p o w ia d a ł, to m dok u ­ m entnie k a p o w a ł: — Co... w gabinecie?...

Kto stawia?... za w c zo rajszą reklam ę... Co takiego?.., a h a, nie, nie trzeźw y... ro z u ­

(23)

17

m iem ... przepraszam ... — I zakręcił k o rb ą, aż trzasn ął te lefo n .— Słuchaj-no, K ostek,—

rzekł nagle...— D o usług p a n a r y d a k to ra a i owszem.'— P isa ć przecież umiesz? hę?...—

A i owszem , jeno nie koniecznie krzepko.

— Omyłki ortograficzne ro b ią nie ta cy jak ty... to się p opraw i... o styl także mniejsza...

to się w ygładzi, idzie tylko o to, abyś jako ta k o opisał treść ,,T r z e c h P o m i d o r ó w ^ . — A gdzież bym ja śmiał, prze p a n a r y d a k ­ to ra. -— Głupiś, W staw ialsk i nie m a takich skru p u łó w , c h o ć nie wiele w ięcej od ciebie potrafi! —w rz a s n ą ł red aktor, trzęsąc się ze złości, jak g a la re ta m łodego cielak a.— A no, kiedy tak, to i zab rałem się do ro b o ty a i o w szem . —-

O pisałem n a w e t siako tako, że w c a ­ łej szopce nie m a za grosz kadencji, z e r ­ żnąłem ci w szystkich a k to ró w i wszystkie aktorki po kolei a kiedy o d d a łem mój „pa- s e k u, to ci p a n ry d a k to r poklepał m n ie po g ło w ie .— N o , mój chłopcze, — p o w ie d z ia ł u d o b ru c h a n y już zupełnie,— d o brze... b a r ­ dzo dobrze... a p rzed ew szy stk iem bezstron-

Monologi i deklamacje. 2

(24)

18

nie! - O d d a w n a już nie m iałem tak b ez­

stronnej krytyki!!! Dziękują ci, żeś mnie w y b a w i ł z tak w ielkiego k ło p o tu . O d dzi­

siaj zostajesz jako stały członek re d a k cy i w c h a ra k te rz e s p r a w o z d a w c y teatralnego.

G dy zajdzie p o t r z e b a — będziesz m a c h a ł także krytyki m u z y cz n e z o p e r i k o n c e r­

tów... — A ja stałem w y b a łu sz y w sz y oczy n a o ty łą osobistość p a n a ry d a k to ra , bom nijak nie m ógł się p o ła p a ć dla czego to m oje pisanie jest lepsze o d k ry ty k pana W staw ialskiego, k tó ry przeciec zna lepiej n a tu rę a k to ró w , bo m u oni pono fu n d u ją striczkie i antrykoty, a z d y re k to ra m i o g r ó d ­ k ó w jest n a w e t tak dobrze... że już te ra to i n o w y g a rn itu r sobie sp ra w ił za g o tó w k ę i z ap a so w e nastki i la k ie ro w a n e galopki, jako się p atrzy a i owszem!...

(25)

19

Wieczny debiutant.

MONOLOG.

Ha! ha! ha!... to dobre! — znakomite! kapi­

talne nieporównane! nec plus ulra kwintesencji ext,raktu oportunistycznego!!.. Nie! toż to skonać można ze śmiechu! {po chwili dumnie). Ja... to jest ja... niby ja, według zdania reżyserów ope­

rowych nie mam głosu!! (Śm ieje się). Ha! ha, ha! Kogutkiewicz... {kłaniając się). Aha, zapom- niał-byin się przedstawić: jestem Polikarp Aga- pit Kogutkiewicz, śpiewak z Bożej łaski i szcze­

rego zamiłowania... (jakby słuchając czyjegoś pytania). Co takiego?.. Ah, o to idzie!... a no, ja mani głos barytonowy. Rozumie się że bary­

ton Panie dobrodzieju jak dzwon! I z takim to głosem nie mogę otrzymać nigdzie engagement.

Czyż to nie skandal fskoncentrowany nad skan­

dale?!.. Nie! to jest coś, co człowieka do reszty może ogłupieć! {po chwili). Co ja powiedzia­

łem?... ogłupieć?... no, niby tak dalece to nie ale w każdym razie i cierpliwość ludzka ma

(26)

20

swoje granice! Ja — Polikarp Agapit dwóch imion Kogutkiewicz nie mam głosu!!! Ha! ha! ha!

Wyobraźcie sobie państwo, że ja —szukając sce­

ny odpowiedniej do mojego potężnego org an u —■

zwiedziłem nieomal całą Europę. Phi, gdzie ja już nie byłem! Byłem zagranicą wszędzie: w Po­

znania — Lipsku — Paryżu; chciałem śpiewać w Budzie, starałem się o występy w Hiszpanji, Portugalji, zawadziłem nawet o... Pułtusk i Skierniewice!: bagatela! ’•— byłem nawet w Tur­

ku! tak jest —• w Turku! 1 cóż z tego — wszę­

dzie ta sama historja — powiadają mi, że tre- moluję jak rozbita piskolina. — O godny litości tłumie reżyserski, czy ty pojmujesz, co to jest szczera, serdeczna a z duszy płynąca wibracja głosu?! to takie pływanie fal powietrznych...

Eh — czy to warto nawet mówić o tem, gdy ci panowie nie umieją rozpoznać wibracyi od tremolanda! Skandal na skandalu i jeszcze raz skandal! niesprawiedliwość ludzka i tyle! Ja nie mam głosu! ja tremoInje! Jezus Marya — czy oni uczyli się krytyki wokalnej w Tworkach — czy co! bo już doprawdy nie wiem! (Po chwili)-.

Przepraszam ile ten instrument ma oktaw?...

(27)

21

siedm i pół {mierzy oktawy) Tak jest siedm i pół i jakiś zdaje rai się klawisz dodatkowy jeszcze. No to proszę państwa — ja mam... zaraz...

(liczy). Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedm... ja mam —- ośm oktaw głosu zacząwszy od centra c najniższego do ccisre... Eh, re to tak walę, że aż mury trzęsą! .Najlepszy dowód siły mojego głosu jest, że gospodarz domu — Klepacki... Państwo nie znacie Klepac- kiego? Ot taki sobie stary Klepacki!.. — Otóż Klepacki w zeszłym roku wymówił mi mieszka­

nie. Gdyby tego nie uczynił—kto wie czyby jego chałupa nie została porysowana. Złośliwi—a tych nigdy pono nie brak na. świecie — utrzy­

mują, że jemu nie tyle o głos mój chodziło, ile... no, otwarcie powiedziawszy... to nie za­

płaciłem za komorne, ale tylko za trzy kwar­

tały!... Marny kamienieznik, gdy nie pojmuje tego, że genialni artyści nie mają czasu myśleć o ta ­ kich znikomościach, jakiemi są wypłaty za lo­

kal — etcetera! To jest dobre dla kupców, prze­

mysłowców, cukierników i innych farmaceutów;

ale nie dla nas — ludzi fenomenalnych, którzy nie mają czasu bawić się w podobne ekspery­

(28)

22 -

menty bytu... — Otóż tedy wyprowadziwszy się z domu Klepackiego, wyjechałem do Monte Car...

pardon! chciałem powiedzieć: — do Medjolanu i tam w teatrze „La Scala“ postanowiłem zdobyć pierwsze laury sceniczne. Dyrektor opery pyta mnie, czy umiem śpiewać! (Ze złościli). On się pyta, czy Kogutkiewicz umie śpiewać! a to kiep dopiero!... Kogutkiewicz czy umie śpiewać! Ha!

ha! ha! amico sinioro, uno majo colosalo vocaia yolumino timbre baritonica ad contra c do monte re, etcetera! A on mi odpowiada: „Qui bono?!“

A ja mu znów na to: „Sinior reżiseri! uno voja- żero Warsowientis via Pruszków... panie Dobro- brodzieju-.. do tego... do Medjolano, uno pro- jekto engagementis La Scala primo baritono opera! — A ten drab, wzruszywszy ramionami, wybałuszył na mnie oczy jak wół i wziąwszy się pod boki —- jak nie ryknie nieludzkim ja ­ kimś śmiechem! Myślałem, że dostał pomięszania zmysłów! ale — nie; po chwili, uspokojony, od­

wrócił się odemnie i poszedł a ja pomyślałem sobie: „bodaj? cię jasne gromy zatrzasnęły, ty m a­

karoniarzu! “ — W Budzie miałem znów inne zdarzenie, tam dyrektor operowy..>jakiś niemiec,

(29)

28

czy inny węgier, pyta się mnie czy śpiewam Violetę? Czy Kogutkiewicz Violetę śpiewa! to do­

bre — co?l „Czy ja śpiewam Violetę! nie tylko Violetę, a — nawet partję Janusza śpiewam w Halce Moniuszki4', — odpowiadam mu wy­

niośle. „Moniuśko? nie ślychal o nim!“ — Mo­

niuszki nie znasz, fabrykancie gulaszu! ty cho­

dząca papryko! no to posłuchaj “. I jak mu nie huknę: Hejże bracial a on złapawszy się za twarz... trzask!., rozstąp się ziemio! mignął jak kamfora! znaleziono go leżącego bez zmysłów za kulisami. Powiadają, że ze śmiechu stracił przy­

tomność, ale co mnie to obchodzi! — Gdy przy­

szedł do przytomności — powiadam mu dobi­

tnie: „Pan jesteś idjota, skoro nie znasz Moniu­

szki “, — a ten gardłacz dalejże do mnie z pię­

ściami. Myślałem, że mnie uderzy, ale ja go uprzedziłem troszeczkę... Ale też z tego zrobiła się taka awantura, że mi kazano wyjechać z Budy własnym kosztem, co też z ochotą uczyniłem! Ja z war jatam i nie lubię mieć do czynienia!

Po dość długich zawikłanych perypetjach przyjechałem wreszcie znów do Warszawy i tu postanowiłem starać się o debiuty: Wszakże

(30)

24

miałem już markę zagraniczną... a to u nas grunt! — Przychodzę do pana reżysera i powia­

dam: — „Mam glos, nie chwaląc się, jak armata Kruppa — postawę jak słoń“. No, boć ja prze­

cież jestem tęgi — prawda? — Następnie mó­

wię mu: — Widzisz pan dobrodziej, głos mój — to dzwon, to moździerz, to właściwie dwa moź­

dzierze!... no i co tu wiele dysputować: proszę pana o zakontraktowanie mnie na miejsce Batti- stini’ego“.— „Ha zobaczymy, usłyszymy!" — od­

powiada mi taki pan w binoklach z szeroką taśmą, spadającą mu wzdłuż jego olbrzymiej, końskiej twarzy. — Hm... bardzo to wszystko cacy, ale jakież| pan śpiewasz opery?“ — Masz znów babo redutę! jakie opery śpiewa Kogutkie­

wicz?!! — „Wszystkie, panie, śpiewam -— wszyst­

kie: „Violetę“, „T r u b a d u r a „ C y r u l i k a Sewil­

skiego", „Tannhausera", „Hamleta", „Rigoletto“,

„Carmen", „Straszny Dwór“, „Halkę", „Verbum Nobile“, „Flisa“, Wilhelma Telia", „Don Juana“,

„Bal maskowy'4, „Pajace", „Cawalerję Rusticanę",

„Żołnierze Ludwika X III-go“, „Aidę“, „Dziesięć cór na wydaniu", „Za oceanem", „Złote Runo“,

„Posłaniec 6666“, „Balet napowietrzny“ (zmę-

(31)

25

ęzony).. — „Dość! dość tego! — woła pan w bi­

noklach, — jesteś pan wprost fenomenalnym śpiewakiem!1*. I usiadł do fortepianu... Bierze ton... Zaraz... zaraz... ja to lepiej pokażę przy instrumencie... (siada do fortepianu). Ot, tak — bierze akord z tonu C i powiada: —- „Jazda!" — A no, kiedy jazda, to jazda — śpiewam (bierze ton fałszywie') a on wstając od fortepianu, pyta mnie: — A czy pan przypadkiem nie śpie­

wasz z „Damy Kierowej11, lub z ■ Twardowskie­

go*? — Ho, ho, źle! — myślę sobie — bo zdaje mi się że on kpi sobie ze mnie! a więc na. złość odpowiadam mu, — „Śpiewam!"... Wtedy ten facet myślałem że trupem padnie tak się zaczął śmiać okrutnie. No i wyobraźcie sobie państwo, że ten pan poważył się nie dopuścić mnie do debiutu! Nadomiar złego — w tutej­

szych gazetach pojawiły się wiadomości, że jakiś fiksat cierpiący na manję śpiewaczą zamęcza re­

żyserów żądaniem przyjęcia go ira seenę! — Ja, śpiewak z Bożej łaski cierpię na manję śpiewa­

czą! Nie, to oszaleć można ze złości! Poczekaj­

cież wy, moi panowie od opery, ja wam pokażę jeszcze co Kogutkiewicz potrafi! Teraz będę

(32)

26

naczczo pił po dziesięć surowych jaj prosto od kury, będę jadł kogiel mogiel, będę płukał gardło bromem... będę... o tak jest... po tern wszyst- kiem w krótkim czasie pokażę wam co naprawdę potrafi baryton Kogutkiewicz!

Tu, matulu.

MONOLOG.

Oddajecie mnie, matulu, Moiście-wy! —oddajecie?!

Hej! do miasta, do wielkiego Ma odjechać wasze dziecię?!

Siłą-ż wy mnie odrywacie Od tej wioski i od siebie!..

Toć mi przy was, matuś luba, Jest tak dobrze, kiejby w niebie!..

Oj, nie chcę ja, matuleńko.

Znać wielkiego nie chcę miasta;

Tu-m zrodziła się—tu żyję-—

I tu um rę—tu —i basta!.-

(33)

27

Moiście-wy, drodzy moi, Powiedzcie-ż mi, najłaskawsi:

Czyż tam w mieście tak serdecznie Człowiekowi, jak tu na wsi?!

A toć patrzcie, matuleńko, Na ten siny bór, kochany, A toć patrzcie, matuś moja, Na te pola, na te łany...

A toć patrzcie na przedziwnie Ozłocone słonkiem zboże...

Przecie-ć tego nie ma w mieście!..

Przecie-ć tego być nie może!!

Tu, w noc cichą., w letnią nockę Coś gadają z sobą drzewa...

Tu w noc cichą słowik swoją Najcudniejszą piosnkę śpiewa...

Tu w noc cichą sierp księżyca Nad chatyną płynie... płynie...

Tu, matuchno, białe puchy Mgły kłębistej śpią w dolinie...

A gdy znowu świt się zbudzi, To, matuchno, na zagonie

(34)

Każdy listek, każdy mączek W rozpylonej tęczy pionie!

Toć się wsłuchaj, matuś mila, Jak po rosie echo niesie

Świergot ptaków, brzęk owadów, I szemranie listków w lesie...

Oj, nie czyń mi, matuleńko, Serdecznego nie czyń bólu!..

Tu-m zrodziła się—tu żyję—

I tu umrę! Tu, matulu!!

Kł ó t n i a .

MONOLOG.

M łoda osoba wchodząc n a estradę, zastanaw ia się, jakby sobie coś przyp o m in a ła .

Zaraz... zaraz jaka data?..

Tak, pamiętam, wrzesień zda się.

Ah, nieznośny jesteś czasie!...

Wrzesień... — Jak to czas ulata!

Zdaje mi się że to może

Wszystko do mnie wróci jeszcze,..

(35)

29

(Po chwili):

Dziś gdy do snu się ułożę, Marzeniami wnet się pieszczę...

Bo też śliczny był chłopczyna!

Oko żywe, twarz pogodna;

Z czary życia spijał wina,—

Jak mi mówił—zawsze do dna!

Demonicznej pełen siły, Jakieś dziwne miał on oczy, A gdy spojrzał... Boże miły!..

Zda się serce wnet wyskoczy I zawoła k o ...

(Ja kb y przestraszona obecnością słuchaczy)

...kokardy Moje gnieciesz pan przy dłoni!

Jesteś nazbyt dzisiaj hardy...

Tak nie można—niech Bóg broni!., Lecz on na to się nie patrzy,

Jeno szepcze:—To nic złego ^ '

A ja nagle... ot—raz... dwa... trzy..., I ze strachu—myk od niego!' # , ^ Od tej chwili coś się stało:

On się trzyma wciąż zdaleka, ,

“V

(36)

30

Chodzi zwolna, mówi mało,—

Z chłopca zrobił się kaleka!

Ah! tem lepiej!—myślę sobie—

Ja mam dumy także nieco!

Moje myśli w życia dobie Już za tobą nie ulecą.—

Rzeczywiście, od tej chwili Nie myślałam o nim wcale...

(Pokazując n a ■palcu)

Ani tyci! ani tyli!

Ani tysi!.. Ale... ale...

Raz z mateńką idę szybko, A wtem zdała... on się kłania!

Myślę sobie:—Ejże rybko, j Na ulicy te spotkania!

To umyślnie urządzone...

Tęsknisz, kociu?.. ale—co to?...

Już podbiegasz wgnaszą stronę?

Dasz mi rękę bo jest błoto.

Więc, zwalniając nieco kroku, Trochę wznoszę lewe ramię, A on, przy nas idąc z boku,—

Daje rękę... mojej mamie!!!

Nie! choć on mnie nie obchodzi Ani tyci! ani trocha!..

Ale tak-to się nie godzi!

(37)

31

(N a w pół z płaczem )

Choć kto kogo i nie kochał...

(Po chw ili)

Co ja robię? co ja czynię?!

Łzy mam w oczach dziś na nowo—

Ale zaraz... wszak to minie...

(Po chwili)

Już minęło daje słowo!..

U ciotuni na wieczorze Zaśpiewałam coś z pamięci,—

Wtem... on wchodzi—Wielki Boże!

Wśród uśmiechu wąsik kręci I... glos w gardle mi się łamie,—

Ale to tak spada nuta,

Że miast tryl zaśpiewać w gamie,—

Okrutnego tnę... koguta!!

On podchodzi wtedy do mnie, Słodziuteczki jak karmelki, Mówiąc: — „Cieszę się ogromnie, Że masz pani talent wielki".

Czy nie słyszał nuty wcale?

Nie wiem, lecz mię żałość taka

(38)

32

Pochwyciła... I w zapale,

■Wbrew mej woli—spiekłam raka!

Z tym pierwszym—poszedł wreszcie Drugi, trzeci i tak dalej!

Chcecie—wierzcie—nie—nie wierzcie, Lecz się rozległ śmiech wśród sali!

( Z oburzeniem)

Ja nań patrzeć już nie mogę!

Rzecz to przecież oczywista!

Po. coż mi więc wchodzi w drogę Ten... przebrzydły pesymista!..

Nie! doprawdy, mówiąc szczerze, To czy w domu, lub wśród miasta, Na raucie—na spacerze—

Jak z pod ziemi... on wyrasta!

Wszak, nie lubiąc się wzajemnie, Marzeń sprzeczne mamy niwy;

Zatem—czego chce odemnie Taki,, sceptyk!... niemożliwy?!

Raz posłaniec wchodzi do m nie—

List oddaje... list—od niego?!

A ja wtedy, zła ogromnie, Przeczuwając w tern coś złego;

(39)

Choć ciekawą byłam bardzo—

Szast... do pieca to pisanie!

Tak to panny listem gardzą, W takich razach, dumny panie!—

Po spełnieniu tego krokus Czuję w sercu... że... żal gości...

No i łezkę mając w oku, Zapłakałam... z ciekawości!..

Może on się tam spowiada?..

Może tęskni też do Luci?..

(Po chwili)

List spalony—trudna rada!

Co minęło—nie powróci.

Nawet dobrze się tak stało, Jak mamunię kocham z duszy!

Bo dokuczył mi nie mało

Ten pan, co się dmie i puszy! —■

Po spaleniu, od tej pory, Zniknął panicz jak kantora;

Był podobno nieco chory—

I ja... troszkę byłam chora...

Mija tydzień, dwa, trzy, cztery, O nim wcale już nie słyszę!

Monologi i deklamacje.

(40)

34 -

Wydobywam więc papiery—

Akrostychon wierszem piszę...

Słowo „kocham\“ się powtarza Ze sto razy w tym utworze; — Wszak nikogo nie obraża, Że... ktoś kogoś kochać może?..

Lecz nie czując żadnej zdrady, Patrzę, a tu drzwi od sali—

Skrzyp!.. I wchodzi—on!., tak blady!..

Jednak... wzrok mnie jego pali...

I powoli, smętny, cichy, Wśród pokory i nie dumnie, Pyta: — „Czy te akrostychy Nie zwróciły-by się ku mnie?..

Bo ja... kocham!., kocham szczerze!..

Całą duszą! sercem całem!

I w szlachetność twoję wierzę,—

Tyś mej duszy ideałem!!

Miłość moja—sercu dana—

To jak kryształ ów przezroczy, Taka czysta, nieskalana!

A tak jasna—jak twe oczy!“ — A ja... stałam zapłoniona, Drżąca, blada, jako chusta,—

On mię zlekka wziął w ramiona I... całował moje usta!!...

Szeptał przytem:— „Dość tej kłótni!

Idąc w szczęścia wspólną drogę—

(41)

Pieśń na jednej grajmy lutni, Bo bez ciebie—żyć nie mogę!!!1' Chciałam uciec... ale nogi Posłuszeństwa odmówiły...

I szepnęłam: — EdziuL drogi!..

Złoty!., luby!.. Edku... miły!!!...

Cóż mam czynić w owym względzie?..

(D o publiczności szybko)

Ślub u Fary w lutym będzie!..

(W ybiega z estrady).

Przepraszam czy można?.

MONOLOG.

Jęczy mąż wszelaki, Kwili dziś niewiasta,

Że zwyczaj pół-dziki Przyjął się wśród miasta:

(42)

36

Kwartał płynie nowy — Z nim ciężkie zadanie!

Jeśli cny człowiecze Zmieniasz swe mieszkanie.

0 dziewiątej rano, Gdyś w pościeli jeszcze, Słychać z przedpokoju Pytania złowieszcze 1 głowa się jakaś Wychyla zostrożna I pyta się słodko:

Przepraszam!... czy można?...

Naciągasz wnet kołdrę Pod samą aż brodę,

Klniesz w duchu do licha Warszawską tę modę;

Mimo to do ciebie Wchodzą jakieś panie, — Oglądają lokal —

Meble... i ubranie;

Wre; zcie sto zapytań Sypie się — niestety!

Jakże tu więc milczeć,

(43)

37

Wszakże to kobiety! — Czy sucho u pana? — Pyta starsza dama — Czy nie ma wilgoci?...

A co tam za plama?!...

Więc krztusisz z pod kołdry Odpowiedź dość głuchą:

— Wybaczcie, cne panie, Lecz u mnie jest sucho!...

Po chwili znów dzwonek I nowa wizyta:

0 cenę mieszkania Małżeństwo się pyta — Chcesz spożyć śniadanie, Wtem do drzwi ktoś wali Jak gdyby młotami

Stu bilo kowali — 1 nowy znów przysmak Wyjęty wprost z rożna!

Frant jakiś się pyta:

Przepraszam!... czy można?...

Z obiadem to samo!

Toż samo z kolają!

(44)

O lokal dzień cały Wciąż ciebie pytają!!

Zbadali co jadasz

Na obiad — śniadanie, —•

Zmacali tapety,

Zbłocili mieszkanie! — Gdy cały tak miesiąc

Trwa przegląd zostrożna, —■

Człek we śnie już słyszy:

Przepraszam!... czy można?...

Nowy „Letnik14.

Piotr Sikora z Rudej Woli, Chłop stateczny i uczciwy, Zacnie chadzał koło roli.

Skrzętnie orał zbożne niwy.

Żył przykładnie, jak się patrzy, W najmilejszej ducha wierze, To też co dzień był bogatszy, Bo go Pan Bóg darzył szczerze.

(45)

Chlebuś kładł mu się na łanie, Kłosy chyląc znakomicie,

A on w szarej wciąż sukmanie Chodził skromnie całe życie.

Pięknie mu się powodziło, Zbrojny był też w byczą minę,—

Babę śwarną miał, aż miło!

Grosz w kalecie i gadzinę.

Na raz—dziwna przyszła pora—

Jezusieńku Ty mój święty!

Zmienił postać Piotr Sikora W mig—od czuba aż do pięty:

Wdział amelusz z czoła nieco;

Marynarkę kupił w kraty.

Buty mu się dziwnie świecą, Jakby uszył je z ceraty!

Miast parćiaków, wziął spodenki, I krawacik malowany,

W dłoń uchwycił dość maleńki Kij—(laseczką w mieście zwany).

Powrót Piotra do chałupy, Któż opisać tutaj zdoła!

39

(46)

_ 40

Toć po drodze ludu kupy Zbierały się dookoła.

Lecz historya całkiem nowa Wnet zaczęła się w tej porze, Gdy ujrzała go Piotrowa...

Chryste Panie! Święty Boże!!!

Coś ty zrobił z siebie chłopie?!

Z pasją baba wnet go pyta.

Godaj mi tu, bo cię skropię!

Jak Bóg miły! no i kwita!

A Piotr sterczy, bo go zda sięf Wzrok kobiety trochę piecze, Lecz ująwszy się wnet w pasie, Kalkulując, tak odrzecze:

Niepotrzebnie robisz krzyki, Próżno ozór ci się szasta!

Toć się stroją tak letniki;

Trza za modą iść—i basta!

Nie dokończył należycie Wypowiedzieć jak się patrzy;

Babsko łap go za poszycie I o ziemię—bęc! raz, dwa trzy.

(47)

41

Przyszły kreski na Matyski Za Piotr o we szaty głupie, Baba chłopu sprała pyski, Aż dudniło po chałupie!

Dziś—gdy modna szata z miasta Nie przykrywa chłopu ciała,—

Uszanuje go niewiasta I człek wszelki i wieś całal

—V(pł5«^P<—

Całe życie zbierał złoto, Gdy okazja się zdarzyła,

Tlił w nim bowiem zapał szczery I pragnienia wielka siła.

Przezornością się odznaczał, (Od dzieciństwa był już taki!) W bakalarni zaoszczędzał

„Śniadaniowe" trzygroszniaki.

Jeśli kiszki — jak to mówią Grały marsza z całej mocy,

(48)

42

On — nie bacząc na to wcale Ciułał grosze w dzień i w nocy.

Będąc potem już młodzieńcem, Na szwindlarskiej orząc niwie, Setki rubli do kalety

Umiał wpędzać dość szczęśliwie..

Choć nielada miał apetyt,

„Przemysłowiec* zdrów i młody,.

Żył zazwyczaj suchym chiebem I herbatką bez osłody.

W późnych latach dojrzałości Miał pragnienia wciąż bogate, Ale chcąc mieć więcej złotka Przestał nawet... pić herbatę!...

Pieszcząc w duszy zacne myśli I projekty przewyborne,!

Zbudowawszy piękny pałac, Wciąż podwyższał w nim komorne.

Wyższym celom poświęcony, Przestał jadać chleb potrosze;

Miast herbaty — pijał wodę — W dalszym ciągu kując grosze.

(49)

43

Nie zdoławszy się podobać Ani ludziom, ani Bogu,

Nasz Harpagon umarł wreszcie W swym pałacu na... barłogu!

Evivva 1’arte L .

Gumy po bruku stukają głucho.

Żłobiąc w ulicy błotniste rowy,

Kto się nie umknie — będzie z nim krucho:

Zostanie zlany od stóp do głowy!

Próżno się sępi twarz twoja, człecze, Gdy w dryndzie siedzą „damy“ rozparte...

Błoto dziś w modzie... więc niechaj ciecze...

Evviva Parte!...

Widzisz... cukiernia, solidna pono, — Na ścianach szkice — barwne winiety, — Więc na herbatę idziesz tam z żoną Na kilka pączków i na gazety,

Lecz — cóż!... i tutaj tych Bdam“ gromada..»

Czelne spojrzenia... czoła wytarte!...

Błoto ma dzisiaj walor nielada...

Evviva 1’arteL.

(50)

_ 44

Scena... przybytek żywego słowa —

Sztuka, co z serca cierń smutku strąca, — Spieszysz więc z córką, bo dziś rzecz nowa, Reklamowana coś od miesiąca;

Wtem... myśl spokojna wnet cię odlata, (Modne secesje sto djabłów warte!...) Sztuki osnową... „dama“ z półświata...

Evviva 1’arteL.

Słowem — dokoła, gdzie spojrzeć jeno —

„Te damy" błyszczą z dziwną ochotą I jak na scenie tak i za sceną Nazbyt się leje przebrzydłe błoto...

Bawmy się zatem z temi „damami"

Stawiając honor na jedną kartę...

My rządzim światem, zaś one — nami...

Evviva 1’arte!...

SCaraawat n a Srowarnej.

Na Browarnej w suterenie

„Bal“ wydaje pani Marta:

Jest moc sznapy, łupa sera, Monopolki cała kwarta.

(51)

45

Na „zyd.elku“ w rogu „szali14 Półantałek skromnie czeka;

Boć przez wódzi i przez piwa Nic nie warty żywot człeka!

Na Browrarnej w suterenie Goście schodzą się, a ino:

Pan Jaezenty gra „Stajery“, Z „harmoniei" tony płyną.

Świr, świr, świr, świr za kominem?

Śpiewa jeden — śpiewa drugi — A Jantoni tnie oberka,

Aż mu z czoła płyną strugi!

Chwycił Krysię bez pół ciała, Aż jęknęła coś dziewucha...

Hu! hal wrzeszczy tancerz chwacki,.

Za nim inni Jav;yczą: hu! ha!

Hejże dalej a wesoło!

Suną pary w lewo - - prawo; — Brawo! Krysia i Jantoni!

Hu! ha! brawo! hejże! brawo!

Na Browarnej w suterenie Ludzie zacni, ludzie prości,

(52)

46

Więc bez żadnej obstrukcei Pani M arta bawi gości.

Na znak dany Jaczentemu {Na którego Marta zerka...), Dech ostatni z harmoniei Puścił — uciął w pół oberka.

I zatrzymał taniec nagle, (Nie bez próżnej jednak racji), Gdyż w tej chwili ktoś zawołał:

Hej — panowie — do kolacji! — Są szerdelki, — łokieć kichy, — Jest obrzednia łupa sera, — Moc okrutna monopolu, — Kadryl, — piwo, — etcetera.

Jaligancko więc hulano, Aż do świtu (toć nie żarty!) Tak to szeźon się rozpoczął U przezacnej pani Marty.

(53)

W s p o m n i e n i a .

DYALOG.

47

— Ongiśmy byli Zuchy chłopaki!

Dzisiaj... Jasieńku Dajno tabaki!...

Teraz ci Jasiu, Życzę w tej porze Zdrowia i szczęścia, Dajże ci Boże!

Bo niewiadomo Dnia, ni godziny, Co nas ma spotkać, Jasiu jedyny!

Obaśmy bowiem Blizcy już celu Wędrówki życia, Mój przyjacielu. — W znużonych sercacb Drżą jeno echa,

W przebrzmiałej pieśni Cała pociecha!...

(54)

48

Czy pomnisz Jasiu, Te błogie chwile, Gdyśmy obadwaj, Jakby motyle,

Czując, że w piersiach Płomień się pali — Z kwiatka na kwiatek Przelatywali?...

A czy pamiętasz Tę... jakże ona?...

No, tę, co zawsze Była spłoniona...

Ilekroć razy

Pod „Dwoma Klami“

Stawiała z miodem Lampki przed nami?...

— Czy tę, co mając Pieprzyk na brodzie — Zawsze go w twoim Maczała miodzie!...

Toć, Marku, Frania!...

— Ot — to!... to!... to!... to!!

Frania — Franusia!

Dziewczę jak złoto,!...

(55)

A czy ty Jasiu Pomnisz te chwilki, Gdyś się umizgał!...

— Ach!... do Emilki?!...

Tej... tej z pod „Słonia“

Co — dając kawę — Rzucała na mnie Spojrzenia łzawe?...

Co raz spostrzegłszy, Że jest stroskana...

Z „pod Słonia-mu przeniósł Ją „pod Bociana?!...

Pomnę!... Byliśmy Zuchy chłopaki!...

D zisiaj...

49

Mój Marku — Daj-no... tabaki!!,

Monologi i deklamacje.

(56)

50

Teatr w Pyskatkach.

MONOLOG.

T y p numerowego z za ja zd u małego m iasteczka: Obdarty, za ­ błocony, z brudną serwetką pod pachą, z num erem świecą­

cym na klapie m a ry n a rk i■ W chodzi zapalając papierosa- .N agle odwraca się.

— Czego ta znów?! O, jak to się drze jak nieprzymierzając stąry obrus... ZaraL. a cóż tam znów — pali się, czy co, u djabla?! No, już do­

brze! zara przyńdę. Niech ta pan krzynkę za­

czeka, ręcznik zaraz przyniosę.

D o publiczności:

— O, jak to mu pilno! patrzcie państwo!

Powiada że się umył i czeka na ręcznik... A cóż to — nie możesz z mokrą, gębą trochę poczekać?!

Ręcznik zajęty pod czwartym numerem. Jak się panna Trzaskalska obetrze to i ty ręcznik do­

staniesz..

— Jak ja się. raz wytarłem takim ręcznikiem po jednej damie z tyjatru, to mi później twarz pachniała przez dwa tygodnie! Jak Bozię kocham!

(57)

51

A i teraz mam też gości z tyjatru. Dobre go­

ście, uczciwe goście, ruchliwe goście!

— Do naszych pyskatek przyjechał trup, czy jak się to tam nazywa — trupa! No, niby taka heca z trupami.

— A jakie mamy artystki! ha, ha, jak Py«

skatki Pyskatkami — takich jeszcze nie było — dalibóg! — Przyjechali tu oni w budzie takiej co to wozi pasażerów z Płocka do jenszych miej­

scowości.

Jak się to wyroiło, tośmy z początku się przestraszyli, bo wysiada!' sami panowie, a oni to — prawdę rzekłszy — trochę z tej podróży byli podobni do rozbójników. Zakurzone to, pomę­

czone co prawda, nie wywczasowane no i cokol­

wiek jakby to powiedzieć — obszarpane, ale to nie dowód aby zaraz to byli rozbójnicy! W po­

dróży to się ubranie drze okrutnie! Co prawda, oni do tej pory jeszcze chodzą w tern samem ubraniu. A 110 — oszczędne panowie, to irn jeno się chwali. A zresztą •— co mnie do tego! niech sobie chodzą nawet przez odzienia, aby tylko człek miał napiwki — to o resztę się nie dba!

- A najlepszy to jest ten derektor od trupów!

Cytaty

Powiązane dokumenty

--- Wybiegł wreszcie pan do m iasta, Za nim drżąca też niewiasta, Zdała, śledząc pana pani, Czarną trw ogą ducha

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z

ii. Uczniowie oglądają fragment filmu Richarda Schenkmana Kolęda primadonny jako nawiązanie do przyszłych zadań, które będą wykonywać w grupie. Williams) jest jedną

W mchu utuliłam zziębnięte dzieciny, W nieboszczykową odziawszy sukmanę. Ale najmłodszy nie spał, a był siny, Oczy otwarte miał i jakby szklane, I po powietrzu rączkami

Ma prawo zatem, o ile treść monologu pozwala na to albo tego żąda, chodzić, biegać po scenie, może wdziać na siebie kostjum, jakiego domaga się odnośna rola, a więc

Polędwica łososiowa – 42 zł/kg Polędwica sopocka – 38 zł/kg Boczek wędzony – 38 zł/kg Boczek parzony – 38 zł/kg Słonina wędzona – 18 zł/kg Pstrąg wędzony – 20

własnych, zrozumiałam, czego wspinacz musi się nauczyć, jaki ro- dzaj doświadczenia cielesnego musi osiągnąć, by móc w ogóle za- cząć się wspinać i wykonywać zjazdy oraz

- Czy wiecie jak nazywa się góral, który zajmuje się wypasem owiec na halach?. „Zabawy z mapą” – otwórzcie atlas Polski (jeżeli posiadacie taki w domu) lub popatrzcie na