• Nie Znaleziono Wyników

Jak źródło jasne, przejrzyste, Niech twe słowa będą czyste.

Bo każda człowieka gadka Ma, jak czyn, Boga za świadka.

Choć o tobie nie wić świat, W czynach kiedyś znajdzie ślad, I wszechwiedny widzi Bóg, Ż eś nie schodził z Jego dróg.

Słuchaj sumienia dorady, Głos jego niemyli przecię;

Kto z nićm nigdy niema zwady, Żyje ueciwie na świecie.

Kto więcej chce strawić, Niż pług może sprawić:

Ten sobie powróz gotuje I szubienice buduje.

Wszystkie stworzenia, co żyją na świecie, Mają tćż czucie, tak jak ty! człowiecze;

Przeto im nie czyń najmniejszej przykrości, Ani ich nie m ęcz, z próżnej złośliwości.

Żwawo, żywo do pracy, przyjaciele młodzi!

Goni chwila za chwilą, czas szybko uchodzi, A kto wiernie dopełnia powinności swojej, W esół czeka wieczora, śmierci się nie boi.

Nie stanu godność, nie skarby, złota, Wpajają w serce ukontentowanie;

Źródłem pokoju jest tylko cnota,

I na swćm małem skromne przestawanie.

Od k o g o w s a y s t k o !

Kto dal śliczne światełko, gdy się dzićcię budzi?

Kto dal kwiatki, i drzćwka, i ptaszki dla ludzi?

Kto dał wodę w źródełku, i na chlebek zboże?

B ó g — co go człowiek w id zieći pojąć nie może!

W szystko, wszystko od N iego, o dziecino droga!

Módlże się więc pobożnie i kochajże Boga.

C o m a m y o d B o g a ?

Slimaczek ma skorupkę, zwierzątka kożuszki;

Przezroczyste skrzydełka pszczółeczki i muszki, A motylki i ptaszki — jak ślicznie odziane! —

Cóż wy macie od Boga dziateczki kochane?

O ! my mamy bez liczby dobrodziejstw od Boga, Lecz najmilsze: nasz Ojciec, nasza Matka droga.

Ci nam dają koszulkę, pończoszki, trzewiczki, Sukienki, kapelusik — nawet rękawiczki. —

G d z i e j e s t B ó g ?

O! Bóg jest wszędzie; — w niebie i na ziemi, Najbardzićj lubi przebywać z dobrymi. — Choć Panem świata i wszystko jest Jego, On wyszukuje serduszka dobrego:

Tam mu najmilćj, śród tej komoreczki;

Mićjcieź ją czystą, kochane dziateczki.

Niech na przybycie Pana tego czeka, Fana, co z nieba schodzi do człowieka.

D o b r o ć B o g a .

W ię ce j Bóg ma, niż rozdał. On człeka żadnego Nie opuszcza, i nasza cząstka jest u niego.

A kto w zakonie je g o prowadzi sw e życie, Temu w szystko się zdarza i płynie obficie.

W s z y s t k o o d B o g a . Próżne nasze staranie — A cokolwiek czynimy, Na mieki Boskie zdanie. i cokolwiek cierpimy Co B ó g rzekł, to tak będzie, W szystko pochodzi z Niel/a

Człowiek tego niezbędzie. O tem wątpić nietrzeba.

U słu żn ość.

Pewien podróżny szedł przez wieś, gdzie się kilku chłopców na drodze bawiło. Gdy się do nich zbliżył, rozstąpili się natychmiast na dwie stróny, a zdjąwszy czapki, grzecznie go powitali. Obcy p o ­ zdrowił ich także uprzejmie, a uszedłszy kilka kro­

ków, obrócił się ku nim i zapytał o drogę do Sokoło­

wa. „Na prawo idzie droga do Sokołowa!" natych­

miast zawołali wszyscy. Jeden zaś z nich pobiegł za nim i zaprowadził go na wzgórze, z kąd mu wyra­

źniej drogę pokazał.

Chłopcy te były usłużne. Wszystkie dzieci ta­

ki emi bydź powinny.

B ra te r s k a m iłość.

Staś i Władyś, dwaj bracia, prawdziwie braterską kochali się miłością. Starszy brat Staś zawsze ustę­

pował młodszemu i tem swojem łagodnćm postępo­

waniem sprzeczek wszelkich unikał i coraz bardziej Władysia do siebie przywięzywał. Ztąd taka się między niemi zawiązała miłość, iż się ani chwilę jeden bez drugiego obyć nie mógł. Jednego razu zdarzyło się Stasiowi stłuc piękną filiżankę, za co słusznie obawiał się kary. Widząc to Władyś, żal mu się brata zrobiło; pobiegł tuż do rodziców i z płaczem ich błagał o darowanie winy Stasiowi, który szkodę niechcący popełnił. Ta z obopólna miłość tak mocno wzruszyła i ucieszyła rodziców, iż i Stasia uwolnili od kary i onych lubych chłopczyków czule uściskali. T e dziatki i nadal przez trwałą wzajemną miłość, przez pilność w nauce sprawiały rodzicom i nauczycielom swoim pociechę i stały się zaczasem zdatnymi, użytecznymi i ssosęśliwymi ludźmi.

48

P o s łu s z n e d zie cię .

Antosia zawsze była posłuszna rozkazom rodzi­

ców i nauczycieli. Razu jednego matka wyszła do kościoła i powiedziała j ć j , aby pilnowała małego bra­

ciszka, który spał w kolebce. Ledwo wyszła matka, gdy do nićj przyszła towarzyszka j e j , Helenka, i prosiła, aby się z nią bawiła. Nie mogę, mówiła An­

tosia, matka kazała mi 'pilnować brata, a rodziców zawsze słuchać trzeba, nawet i wtenczas, kiedy nie są obecnymi.

Powiem nauczkg Antosi:

Ale niech ją w sercu nosi, Niech zawsze o tem pamięta:

„ Z e s ł u c h a ć r o d z i c ó w — J e s t p o w i n n o ś ć ś w i s t a . "

N ie p o s łu s z e ń s tw o .

Mały Kostuś poszedł ze swoim ojcem do bardzo pięknego ogrodu. Niezmiernie w nim było wiele róż prześlicznych. „ O jc z e ! ja urwę różę, powiedział, czy można?“ — „D a j pokój/* odpowiedział ojciec, „ t o nie nasz ogród, cudzych rzeczy nigdy ruszać nie trzeba.” I tak mówiąc poszedł dalćj. Kostuś został w tyle, a tak mu się te róże podobały, że, pomimo przestrogi ojca, chciał koniecznie urwać choć jednę.

Wyciągnął rączkę, porwał za gałęź, i wnet krzyknął przeraźliwie, bo kolce od róży strasznie go ukłóły.

Obejrzał się ojciec na krzyk jego, domyślił się zaraz co się stało, i zamiast żałować Kostusia, tak mu po­

wiedział: „D o b rz e ci chłopcze! nie ruszaj cudzych rzeczy; ile razy do nich rękę wyciągniesz, tyle razy na złe ci to w yjdzie."

Starszych rady słuchać nigdy nie zawadzi, j Kto tego ni« czyni, ten często się zdradzi.

U z e te ln o ść.

Szczepan znalazł nożyk na drodze. Oglądając go, ucieszył się bardzo, gdy spostrzegł, że nóż miał dwa nożyki w jednćj okładce. Zeszedłszy na bok zaczął sobie rznąć pręciki w przyległym gaiku.

W tćm nadchodzi człowiek, który Szczepana nie do­

strzega, i spogląda na ziemię, jak gdyby czegoś szukał. Szczepan atoli widział dobrze człowieka tego i myślał sobie: zapewne to on ten nóż zgubił. Przy­

stąpiwszy więc do niego, zapytał go, czego szuka?

„N oża z dwoma nożykami w jednej okładce,“ odrzekł ów człowiek. — Szczepan wydobył natychmiast no­

żyk, który znalazł, i oddał go człowiekowi onemu.

Szczepan postąpił sobie ućciwie. Tak wszystkie dzieci postępować powinni, gdy co znajdą. Ućci- wość i rzetelność jest najpiękniejszą ozdobą każdego.

Poćciwym zawsze, prawym bądź D o samćj śmierci tw ćj;

Idź drogą cnoty! Bądź — co — bądź.

Na krok nie zstępuj z nićj!

A wtenczas sićj i orz twój łan, A Bóg ci doda sił;

I milszym będzieć wody dzban, Niż gdybyś wino pił.

A wtenczas ci z uśmiechem róż Zakwitnie życia głóg,

I staniesz wśród wybranych dusz, Gdy cię zawoła Bóg.

I przyjdzie wnuk swą rosić łza Mogiłę, gdzieś ty legł;

I wonny kwiat obrośme ją, A anioł będzie strsegł,

M iło s ie r n y .

Raz dwóch ludzi szlo podczas mroźnego dnia w zimie przez pole. Przy drodze napotkali niezna­

jomego człowieka w śniegu leżącego, i zdawało im się, że spał twardo; jeden z nich ulitował się nad nim, i bo­

jąc się, żeby nie zmarzł, przybliżył się do niego, aby go ze snu obudził. Poruszaj go ty jak chcesz, rzecze drugi z uśmiechem, on się nie przebudzi, bo jest pijany. Niech sobie leży, pójdź, bo zimno. Nie, odpowiedział tamten, tak niemiłosiernym być nie umiem, jakżeby łatwo ten bićdny człowiek mógł zmarznąć; niech on sobie będzie pijany, jednakże jest człowiekiem, a nadto człowiekiem potrzebującym pomocy, uczynię co m ogę, żebym mu życie ura­

tował. Róbże więc co chcesz, zawołał towarzysz z niechęcią, nie chce mi się stać dłużćj i marznąć.

Wtćm poszedł dalej. Pozostały zaś prędko okrył śpiącego śniegiem, gdyż był słyszał, że śnićg grzeje, i pobiegł do najbliższćj wsi po wóz. Szczęściem spotkał także przyjacielskiego wieśniaka, który właśnie jechał do miasta, i przy pomocy tego, wkrótce owego zdrętwiałego człowieka ocucił. W esoło więc sobie powracał do domu. Co sądzicie o tych obudwóch?

Którego postępek wzięlibyście sobie za wzór?

Bliźniemu życie ratować, W potrzebie go opatrować;

T o jest, miłe dzieci, cnota,

Co nieba otwićra wrota!

K o lę d a .

SI

Jeden rzemieślnik siedmiu czeladnikom i uczniom swoim chciał w dzień nowego roku dać kolędę.

Zwołał ich zatóm, a zasiadłszy za stołem, na którym sićdm książek i sićdm talarów leżało, tak im po­

wiedział: „Jesteście pracowici i posłuszni; przezna­

czyłem wam przeto w nagrodę kolędę i daję z was każdemu do wyboru, co woli, talara czy książkę z powieściami P i s m a ś w i ę t e g o ? " Sześć z nich wzięli talara, a książkami wzgardzili. Został jeszcze siódmy; był to chłopak lat 14 mający, rozgarniony i pracowity; ten spoglądał raz na książkę, drugi raz na talar. „ A ty, Marcinku, co sobie wybierasz?" spytał go się rzemieślnik łagodnie. „ J a sobie myślę," odpo­

wiedział uczeń, „ż e talar dobry, ale podobno lepsza książka; pieniądz się rozejdzie, pismo zostanie. Mam t;6ż starą babusię, będę jćj w święta czy ta ł." I to mówiąc, sięgnął po książkę. „K to ma rozsądek, ma i rozum, rzekł majster, bierz jakoś obrał, i patrz coś wziął." Chłopiec otworzył książkę i znalazł w niej 5 talarów papierami. Towarzysze jego spuścili oczy, a pan ich powiedział: „N ie moja wtćm wina; w ka- żdćj książce był takiż upominek, wszyscy jednakowo byliście wezwani; żałuję mocno, że tylko jeden z was dobry wybór uczynił.

Lepssy jest tosum, niż słoto,

PUmiętajciwż daieci na to!

4

G r z m o ty .

Bardzo nierozsądnie mówisz, odpowiedział ojciec, grzmoty są wieikiein dobrodziejstwem Boskićm, one czyszczą powietrze od szkodliwych waporów i uży­ strzedz niebezpieczeństwa piorunu. Jeżeli chcesz być bezpiecznym od szkodliwych skutków piorunu, mówił mu, to stań podczas burzy w środku izby

Z ia r n k a ja b ł k o w e .

Kasia, zjadłszy jabłko, chciała już zjeść i ziarnka, gdy wtćm starszy jśj brat Michałek powrócił ze szkoły, i wstrzymał ją cd tego, mówiąc: „S iostro ko­

chana! gdybyś ty wiedziała to, co ;a wirm, zapewnie- byś tych ziarnek nie ja d 'a ," Przestraszona tćm zaga­

dnięciem Kasia, zap- a Ja brate: .,J cóżże ty wićsz takiego?" A Michałek odpow' ^ział jćj w te słowa:

„Nauczyciel nasz mówił: że gdy w jesieni ziarnka za­

siejemy, z każdego urosnąć mo e czasem drzewo, wydawające tak pięta? jabłka, p s . oto zjadłaś." — Dziewczynka choć tęga pojąć nie mogła, ale uwierzyła s!owom brata. — N:’.e u! y\ pr; 6m poszły dzieci te razem do sadu i zasiały ziarnka v odległym kąciku.

Z nadeiśc.em wiosny ujrzany z niemałą radością wscho­

dzące jabłonec , z których w kilka lat póżniśj p o ­ rządne wyrosły drzćwka. Dzieci pilnie je podlewały, i oczyszczały z chwastu na około korzonków ziemię, często ją poruszając, aby wilgoć i słońce lepićj przej­

mować ją mogły; poprzywięzywaJy je także do koł­

ków, żeby prosta rosły. Michałek nauczył się w szkole szczepić i oczkow ać; postarał się więc o do­

bre latorośle i popraw'1! swoje dziczki. W krótkim czasie tćż doczekali się tćj serdecznej rozkoszy, iż s wychodowanych własną ręką jabłonek oboje pićrwszy zebrali ow oc; a gdy już one jabłonki wyrosły na duże drzewa, wtedy co rok mieli tę radość, bo co rok ob­

ficie obradzaly owocu.

Jednego więc razu, gdy się znowu z tego daru Bożego cieszyli, rzekł Michał do Kasi: „ A c o , sio­

strzyczko! czy to nie było dobrze, żeś onych ziarnek nie zjadła?" „ O ! zapew ne;" odpowiedziała Kasia,

„a le to temu zawdzięczye powinniśmy “ żeś ty cho­

dząc do szkoły, tak pożytecznych nauczył się rzeczy*

Jak.il> są dobre te s?,ko!y,“

u

Powiązane dokumenty