• Nie Znaleziono Wyników

wojny światowej?

W dokumencie Śląsk, 2012, R. 18, nr 9 (Stron 31-34)

- Były takie próby podejmowane w latach 70. przez prof. Andrzeja Szefera, ale jest to zagadnienie trud­

ne do oszacowania, stąd bardziej sku­

piono się na w skazaniu okresów szczególnego terroru i strat. Ciekawe, że straty wśród ludności cywilnej bę­

dące efektem działalności aparatu terroru na obszarze Górnego Śląska były największe w pierwszym roku wojny.

- K tóre ze zja w isk sp o łe c z ­ nych II połowy XX wieku uważa pan za wynik i konsekwencję II woj­

ny światowej?

- Tak naprawdę wojna przyspieszy­

ła w dramatyczny sposób trwający już co najmniej od stulecia proces prze­

suwania się ludności w Europie środ- kowo-wschodniej ze wschodu na za­

chód. Rozpoczął się on w XIX wieku i miał początkowo głównie podłoże ekonom iczne. Takie zjaw iska jak I i II w ojna światowa były swego ro­

dzaju tragicznym akceleratorem tych migracyjnych zjawisk. Pewnie bez obydwu wojen odpływ ludności nie­

mieckiej i napływ polskiej na tereny leżące na wschód od Łaby wyglądał­

by inaczej i trwał przez całe stulecia.

Wcale też nie musiał być nieodwracal­

ny. Drugą, historyczną konsekwencją, według mnie, było to, że wojna w bi­

ła zdecydowany klin nienawiści m ię­

dzy Polakami i Niemcami. W cze­

śniej nie było takiego antagonizmu polsko-niemieckiego. Jeżeli już, to wy­

stępował w zupełnie innej postaci, właściwie tylko w zaborze pruskim.

Po II wojnie światowej bardzo trud­

no było przezwyciężyć historyczny ba­

last. Górny Śląsk jest tutaj pewnym wyjątkiem. Kiedy od lat 60. rozpoczął się mozolny proces pojednania polsko- -niemieckiego, poziom antagonizmu obydwu nacji był tutaj niższy, co pewnie wynikało z wielowiekowej ko­

egzystencji i nigdy nie zerwanych wię­

zi rodzinn ych . To p ro w a d zi nas i do trzeciej konstatacji. Ślązacy już

przed wojną byli traktowani jako tro­

chę „inni Polacy”, a nasiliło się to po 1945 r. N a przykład sprawa DVL odgrywała na tym obszarze niewspół­

miernie większą rolę niż na jakim kol­

w iek innym obszarze Polski. Nawet obecnie bywa nadal używana w dys­

kusjach politycznych. Ta tzw. polity­

ka historyczna jest jednak do zaakcep­

tow ania tylko wtedy, kiedy służy tworzeniu wspólnoty dziedzictwa kul­

turowego. Akurat w tym przypadku należy pochwalić władze w ojewódz­

twa, za ostatnio realizowaną prakty­

kę upam iętniania w drodze uchwał ważnych dla tego regionu ludzi poli­

tyki, gospodarki i kultury. To na tym w łaśnie polega, chodzi o w iedzę i tw orzenie pozytyw nych w zorów edukacyjnych. Kiedy jednak w poli­

tyce używa się argumentów historycz­

nych dla uzasadniania bieżących dzia­

łań, to trudno mi to zaakceptować.

Taka debata polityczna była typowa dla okresu, kiedy cenzura uniem ożli­

wiała dyskusję i trzeba było ją prowa­

dzić przy użyciu historycznych kostiu­

mów. Zawsze mi się wydawało, że w polityce należy szukać argumentów odnoszących się do teraźniejszości i przyszłości, a „wykopywanie trupów z szafy” jest mało produktywne. Kie­

dy na przykład myślę o aktualnych problemach województwa śląskiego, to biorąc pod uwagę problem y z za­

trudnieniem moich studentów wiem, że nie m a nic ważniejszego dla regio­

nalnego polityka niż wzrost gospodar­

czy, przezwyciężanie skutków bezro­

bocia, tworzenie realnych wizji karier zawodowych. Argumenty historycz­

ne (bo tak kiedyś było) są w tym przy­

padku mało przydatne. W historii traktowanej wybiórczo zawsze m oż­

na znaleźć argumenty „za” i „przeciw”

ja k im ś p o staw o m i d ziałaniom . To dotyczy również refleksji o II woj­

nie światowej. Wspólna Europa p o ­ wstała w w yniku odrzucenia katego­

rii h isto ry czn y c h , k tó re do niej doprowadziły. Zbliżenie niemiecko- -francusko-włosko-belgij skie byłoby niemożliwe, gdyby wówczas polity­

cy rozpoczęli dyskusję o historii.

- Nowe publikacje ostatnich lat podejmujące temat II wojny świato­

wej na Górnym Śląsku poszerzają naszą wiedzę, świadczą o żywotno­

ści tego zagadnienia w regionalnej historiografii. Jakie obszary badań związane z tym okresem historycz­

nym czekają jeszcze na opracowa­

nie, uzupełnienie czy nowe odczyta­

nie. Czy nowo utworzony Instytut B adań R egionalnych kierow any przez pana profesora planuje pra­

ce również na tym polu?

- II wojna światowa na Górnym Śląsku cieszyła się zawsze dość spo­

rym zainteresowaniem , aczkolwiek badania te m iały różne fazy. Nie jest na pewno tak, że stan badań jest w pełni zadowalający, ale w ostatnich latach ukazało się naprawdę sporo cie­

kaw ych prac. Wiele z nich powstało w ram ach badań IPN (m.in. Dziuro- ka, Bębnika, Sikory, Namysło, Kur- pierza). Moim zdaniem bardzo braku­

je dzisiaj badań , k tó re k ładłyb y w iększy nacisk na personalizację znanych nam ju ż niekiedy procesów historycznych. Do tej chwili nadal nie m am y biografii ani Josefa Wagnera ani Fritza Brachta (chociaż w tym dru­

gim przypadku m ożemy powiedzieć, że ten impas jest przełamany, powsta­

ła obszerna, świetnie udokumentowa­

na praca doktorska pióra M irosława W ęckiego na tem at górnośląskiego g auleitera). Także b rak b iog rafii osób odpow iedzialnych za terror na tym obszarze, m.in. M ildnera czy Thummlera. M yślę, że nadal czeka­

my także na dobre prace monograficz­

ne dotyczące kam panii wrześniowej na G órnym Śląsku w 1939 roku, a jeszcze bardziej działań militarnych w roku 1945. W iele m ożna by było oczekiwać rów nież od opracowań skoncentrowanych na zagadnieniach życia codziennego w czasie wojny.

Nie ulega wątpliwości, że wiele wska­

zanych ju ż przeze mnie aspektów działalności ruchu oporu czeka rów ­ nież na swoich autorów. Zazwyczaj w historii jest jednak tak, że najcie­

kawsze prace powstają nie na zam ó­

w ien ie, ale w w y n ik u d o tarc ia do now ych zasobów źródłowych.

W spom niałem już o nieznanych źró­

dłach związanych z sądownictwem wojskowym. Ale przecież wiemy, że m ateriały dotyczące Górnego Ślą­

ska w czasie wojny z pew nością są również w archiwach byłego Związ­

ku Radzieckiego. Kiedy, i czy w ogó­

le będą dostępne, to pytanie od lat jest stawiane przez historyków. Nie nale­

ży też w y k lu cz ać zn a jd o w an ia m ateriałów do tej pory nie udostęp­

n ian y ch , zaró w n o w P o lsce ja k i w Niemczech, czego przykładem są przygotow ywane obecnie do druku tylko częściowo do tej pory znane ra­

porty SD z Górnego Śląska. Z pew ­ nością będziem y się starali tę tem a­

tykę w prow adzić do działalności Instytutu Badań Regionalnych, uru­

chamiając od przyszłego roku projek­

ty dla badań indywidualnych. Jeżeli się to uda, to w perspektywie kilku lat, bo tak naprawdę taka jest perspekty­

w a solidnych badań historycznych, ---m oże---m y oczekiwać jeszcze wielu niespodzianek w opisie tego, co się wydarzyło na Górnym Śląsku w cią­

gu sześciu lat wojny.

Mimo wszystko Pani Krystyna nie pod­

daje się. W wolnych chwilach dużo czy­

ta - na tapczanie leży Infekcja Scott’a Sig- lera oraz zaczęta powieść Fleszarowej.

Uwielbia rozwiązywać krzyżówki, tym bardziej że już kilka razy udało jej się wy­

grać.

- Krzyżówki bardzo lubię. Wygrałam du­

żo nagród, co roku coś mi się trafiło. W ze­

szłym roku wygraną przeznaczyłam na wy­

cieczkę. A na samym początku wygrałam sprzęt AGD.

Te drobne rzeczy dająjej nadzieję na przy­

szłość. Dziś Krystyna dostała pracę i nadal marzy o wczasach w Chorwacji.

Po drugiej stronie - Zbigniew

O

siedle po drugiej stronie ulicy. Wśród drzew stoi dziewięć czerwonych, stu­

letnich bloków. Stare, zaniedbane i nieremon- towane od lat. Największy walor? Zachwy­

cająca zieleń, mimo zaniedbania nadaje temu miejscu wyjątkowy charakter. Miesz­

kańcy sami określili je „wsią w mieście”. Tu wszyscy się znają, pomagają sobie jak mo­

gą. Obcy od razu są tam zauważeni i bacz­

nie obserwowani. Spotykam pana Zbignie­

wa - górnika z dziada pradziada, który wychował się tu i spędził całe życie. Zna chy­

ba wszystkich. Choć musiał opuścić swoje mieszkanie, bardzo często wraca, by odwie­

dzić sąsiadów.

- Było nas 15 może 16. Z naszej starej paczki to nas tu tylko dwóch zostało: ja i Ste­

fek Po 54 latach musiałem się wyprowadzić!

Wiecie, jak tu się mieszkało z dawien daw­

na? - pyta.

- Tu było wspaniale, zielono, czysto, a dzi­

siaj?

- Dalej jest przyjemnie.

- Ale o tą przyjemność trzeba dbać, a nie jak teraz. Zarośnięte i zaniedbane - pokazu­

jąc na drzewa opowiada, że kiedyś było tam boisko. Za młodu wraz z kolegami całymi dniami grali tam w piłkę. Drzewa, które ro­

sną tu dzisiaj, sadzili sąsiedzi, prawdopodob­

nie z jego ojcem, chociaż tego akurat nie pa­

mięta. - Tam dalej - wskazuje na tereny za działkami - jest łąka na którą się szam­

bo leje. Jest inwazja owadów. Nikt się tym nie interesuje. Przecież od tych śmieci to nie­

długo szczury będą biegać

- Z tego co słyszałam po tamtej stronie ju ż się zaczęły pojawiać.

- Sama pani widzi, przy takiej stercie śmieci.

- Może opowie mi pan ja k się tutaj do­

rastało?

- Och piękna sprawa! Tu było wiele mło­

dzieży. Dorastało się tu fajnie i w zasadzie spokojnie. A wie pani, co to jest kaganek?

Jak przyszła moda, to wszyscy kręcili kagan­

kami! To jest puszka po konserwie, ta wy­

ższa, dwie dziurki i drut. W środku rozpa­

lało się ogień i się kręciło. Wieczorem, gdzie się nie spojrzało widać było światełka krę­

cących kagankami.

To nie była jedyna rozrywka młodych mieszkańców Mikołajczyka. Z każdą histo­

rią, twarz mężczyzny jaśnieje. Opowiada o rzucaniu juchą, zabawie w Indian i Zorro.

- Najlepsza zabawa to było Zorro! Pani Sasowej syn, Witek, on był Zorrem. Miał damkę, a m y wszyscy za nim. Ja chyba nie muszę mówić kim byłem - no, sierżant

Gar-Sprzedani “

Sosnowiec. 9.50. Słoneczny poranek. Niewielkie osiedle Kolonia Ludmiła.

Okolica skąpana w zieleni. Sielski widok zakłócają sterty kumulujących się śmieci wokół przepełnionych kontenerów i ścield płynące po chodniku.

Mieszkańcy budynków przy ulicy Mikołajczyka, zostali sprzedani wraz ze swoi mi mieszkaniami przez Spółdzielnię Sokolnia prywatnemu właścicielowi w lip­

cu ubiegłego roku. Lokatorzy zostali pozbawieni możliwości pierwokupu.

O sprzedaży dowiedzieli się, gdy do ich drzwi zapukał nowy właściciel.

Krystyna

J

esteśmy w jednym z trzech białych blo­

ków przy ul. Mikołajczyka. Malutki przedpokój bezpośrednio połączony z kuch­

nią. W zielonym pokoju na fotelu wylegu­

je się 11 -letni kot Kacper, a na stole suszy się domowy makaron. Ściany skromnego mieszkania zdobią stare rodzinne fotogra­

fie. W kuchni krząta się pani Krystyna - za­

parza kawę. Doświadczona przez życie, ale energiczna kobieta z niesamowitym bły­

skiem w oku. W wieku trzydziestu lat wy­

chowując swojego niespełna dziewięciolet­

niego syna, pochowała męża. W 2004 roku, kiedy rozpoczął dorosłe życie i potrzebował pieniędzy, zaczęły się problemy finansowe.

Pani Krystyna, aby mu pomóc, wzięła kre­

dyt. Potem drugi. Później konsolidacyjny.

Dziś kobieta musi przeżyć za 400 zł mie­

sięcznie. Tyle zostaje jej z renty - resztę za­

bierają banki. Ona jednak nie poddaje się i jest pełna optymizmu. Szulca pracy i ma­

rzy o wycieczce do Chorwacji.

Luty 1979 roku. Dziesięć lat po ślubie na­

gle umiera mąż Pani Krystyny. Młoda, trzydziestoletnia kobieta zostaje sama ze swoim ośmioletnim synem.

- Pojechał na badania okresowe do Gli­

wic, trafił do szpitala... na obserwację - głos jej się łamie - zdążył tylko podjechać pod okno i powiedzieć, ze idzie do szpitala.

Wypuścili go w sobotę, szedł pieszo kilometr do domu, a w niedzielę zabrało go pogoto­

wie. Zmarł na izbie przyjęć. - opowiada jak­

by było to wczoraj. Dla lekarzy niemożliwym było, żeby trzydziestojednoletni mężczyzna mógł być chory na serce. - Zostałam sama z dzieckiem, w jednej izbie na poddaszu. Do­

stałam mieszkanie w Tychach. Czekając jesz­

cze dwa lata dostałabym je w Mysłowicach i mieszkałabym tam do dziś...

Pośpiech nie był dobiym doradcą. Miesz­

kanie przy Mikołajczyka, na które Pani Kry­

styna zamieniła swoje rodzinne na Pawia­

ku, znajduje się na wiekowym, robotniczym osiedlu.

- Fajnie się tu mieszka. Jest dużo ziele­

ni, cisza i spokój. Wie pani, tu większość to sami starsi ludzie. Pamiętam, jak kiedyś dba­

no o nasze osiedle. Ja sama żywopłot przy­

cinałam, sprawiało mi to wiele przyjemno­

ści. Sąsiad z naprzeciwka kosił trawę, iglaki sadził - wspomina Krystyna. - Dopiero te­

raz zaczęły się problemy. Nie pamiętam, kie­

dy ostatnio kontenery na śmieci zostały opróżnione! Szambo cieknie po chodniku!

Co będzie jak przyjdą upały?

Niestety to nie jedyne problemy, z który­

mi się boryka. Większość jej emerytury za­

jął komornik i banki. Kobieta nie ukrywa jak jest jej ciężko.

- Jest okropnie ciężko! Ale się nie pod­

daję, bo jakby mi psychika siadła, to była­

by dopiero tragedia. Co będzie, to będzie!

Ważne, że jeszcze zdrowie jest. W życiu nie przypuszczałam, że mnie coś takiego spot­

ka. Takie problemy z mieszkaniem! Jakby mi to ktoś powiedział parę lat temu, to bym się biła, że głupoty gada i nienormalny jest.

Dajcie spokój starym ludziom!

cia! Mieliśmy szable, łeb podskakiwał tyl­

ko na wszystkie strony jak jeździliśmy po działkach. Kupa śmiechu była.

Na pozór niewinne zabawy dostarczały wiele radości, ale też niekiedy problemów.

Kiedy zaczyna opowiadać o psikusach ro­

bionych sąsiadom cierpnie mi skóra.

- Wieczorem podchodziło się do okna i we framugę wbijało gwózdek i zaciskało żeby zawiesić śrubkę, która swobodnie zwisała i ciągnęło się sznurek. Za któiymś razem śrubka się odchylała i zaczęła stukać w okno - a my w krzakach. Co chwile są­

siad do okna, a tam nikogo. W jednym z blo­

ków mieszkało dwóch takich których nie lu­

biliśmy. To co zrobiliśmy? Przywiązaliśmy sznurek bieliźniany do obu drzwi zapuka­

liśmy i w nogi. Oj tak, czasami nas pogo­

nili! Policję wzywali? Czasami wzywali, ale to musieliśmy bardziej nabroić.

Lata młodzieńcze szybko jednak minęły, koledzy trafili do wojska, potem pożenili się i wyjechali. Tak i Zbigniewowi przyszło wy­

dorośleć. Gdy wrócił z wojska też się oże­

nił, jednak jego historia nie skończyła się happy endem. Pracował ciężko na kopal­

ni - przenosił rury. W 1992 roku odszedł z kopalni, by w 1993 zacząć pracę w hur­

towni nabiału. Bez przerwy siedem lat na nocnej zmianie. Dziś, od ponad trzydzie­

stu lat jest szczęśliwie żonaty. Od czterech pracuje jako listonosz. Mimo iż pan Zbig­

niew doświadczył wielu zmian, raz lepszych czasem gorszych, jedno w jego życiu pozo­

stało niezmienne. Bez zastanowienia przy­

znaje:

-T o najpiękniejsze miejsce... Tu spędzi­

łem prawie całe życie.

Powiew młodości - Monika, Michał i Patrycja

M

onika. Trzydziestoczteroletnia matka pięciorga dzieci. Po osiemnastu latach życia w bloku wróciła do mieszkania, któ­

re odziedziczyła po swoich rodzicach.

Na Mikołajczyka docenia przestrzeń, zieleń i bezpieczeństwo, ponieważ ze względu na dzieci to dla niej najważniejsze. Miesz­

ka tu od trzynastu lat. Bardzo ważne są dla niej relacje między sąsiadami, którzy w większości się znają.

- Dzieci mogą biegać po podwórku na­

wet cały dzień. Nie boję się o nie, bo wiem, że w razie czego któryś z sąsiadów rzuci na nie okiem.

Dzieci są bardzo zżyte ze sobą mimo że wielu ich tutaj nie ma. Brak tu zawiści, a

są-siedzi wiedzą o sobie prawie wszystko.

W wolnych chwilach odwiedzają się, przy­

chodzą do siebie na kawę, a przy dobrej po­

godzie grillują wspólnie. Z dala od zgiełku.

Jest cisza, spokój. Choć na pewno mogło­

by być jeszcze lepiej.

- Spokojnie toczy się życie bez awantur rozrób, jeszcze żeby tylko pogoda dopisy­

wała, to wtedy widać że osiedle żyje.

Na pytanie czy lubi to miejsce po chwili zawahania stwierdza jednak, że lubi.

- Mam tutaj korzenie za głęboko by my­

śleć o czym innym... Całe życie marzyłam żeby mieszkać na wsi, a tutaj mam tego na­

miastkę.

- Jak się taką piątkę wychowuje? Cięż­

ko?

- Starszaki mi pomagają dużo, ale nie od­

czuwam jakiegoś zmęczenia czy nadmier­

nego obciążenia. Wiadomo, pięć razy wię­

cej sprzątania, gotowania. I miłość trzeba jakoś podzielić na całą piątkę. - zamyśla się.

W jej głosie słychać żal. I choć twierdzi, że czuje się spełnioną kobietą jalco matka, nie wydaje się być szczęśliwa.

Ładnie urządzone, przestronne mieszka­

nie w jednym z ceglanych bloków za­

mieszkuje sympatyczne małżeństwo: Michał i Patrycja. Oboje na Mikołajczyka mieszka­

ją od pokoleń i pochodzą z tradycyjnych gór­

niczych rodzin. Tu urodzili się, wychowali i tu rozkwitała ich miłość. Dziś są młodym małżeństwem z dwuletnim stażem i ocze­

kują swojego pierwszego dziecka.

- Przyjdzie na świat w grudniu, już nie możemy się doczekać! Zakochałam się w Michale już jak byłam dzieckiem. Podo­

bał mi się odkąd pamiętam - wyznaje roz­

promieniona Patrycja. - Wraz z sąsiadką uknułyśmy plan. Wymyśliłyśmy, ze pójdę do niego na korepetycje z matematyki i tak nas zapozna.

Wtrąca się rozbawiony Michał:

- Wiedziałem! Ja czułem, że z tymi kor­

kami to jakiś spisek, ale matematykę tłuma­

czyłem twardo. Gdy minęło parę lat owza- jemnił to uczucie i tak już pozostało. Michał pracuje na kopalni.

-T a praca przyciąga. Na dole jest zupeł­

nie inny świat, ale ciekawy. Jak zjeżdża się na dół, to jakbym był odcięty od rzeczywi­

stości. Trzeba na pewno dużo się nauczyć i być twardym. Szczęść Boże i do przodu!

Ja jestem akurat elektrykiem. Nie ma co my­

śleć o niebezpieczeństwach, bo wtedy czło­

wiek nie zrobiłby nic.

Żona bardzo bała się o męża, ale z cza­

sem się do tego przyzwyczaiła. W rodzinie Michała całe pokolenia pracowały na kopal­

ni. Patrycja od czterech lat pracuje jako spe­

cjalista sprzedaży w jednym z wydaw­

nictw.

- To jest ciężka praca. Tym bardziej że w okresie letnim zwykle jest przestój, gdyż bazujemy głównie na placówkach oświato­

wych.

Niebawem czeka ją obrona pracy inży­

nierskiej z logistyki. Oboje przyznają, że mieszkają tu dlatego, że trafiła im się do­

bra okazja. Cieszą się również, że ich ro­

dziny tu zamieszkują. Zawsze będą mogli liczyć na pomoc, gdy na świecie pojawi się dziecko. Michał marzy o własnym domu.

Jednak to tutaj szykuje już pokój dla dziecka. Przyszli rodzice uważają, że dzieci na Mikołajczyka mają rewelacyjne warunki. Mogą biegać, grać w piłkę, nie trzeba ich zanadto pilnować. Wokół dużo zieleni i sami swoi. Brakuje tylko placu za­

baw i boiska z prawdziwego zdarzenia.

Małżeństwo uwielbia spacery nad pobli­

skie stawy. Niedawno odkryli kolejne wspólne zainteresowania. Jak powiedział Michał:

-Nigdy wcześniej nie wiedziałem, że Pati gra w ping ponga i to tak dobrze! Może kie­

dyś pójdzie ze mną na ryby...

Michał i Patrycja mają przed sobą jesz­

cze wiele czasu, by odkrywać siebie wza- jemnie. Chcieliby tylko robić to w spoko- ■ ju o dalszą przyszłość na Mikołajczyka.

W dokumencie Śląsk, 2012, R. 18, nr 9 (Stron 31-34)

Powiązane dokumenty