• Nie Znaleziono Wyników

Od wyjazdu z Odessy nie widziałem nigdzie trawy, chyba wyjątkowo przy źródle

37

pieczołow itości i sta ra n ia . Tylko n a szczycie p a g ó rk a , o g rod zo ne mu- rem wysokim , sto ją kioski i b u d y n k i seraju , a z pom iędzy nich w y­

g lą d a ją d rzew a w lepszym stanie. W idać ta k że d o b rze k o lum nę Teo- dozyusza, niegdyś n ied o stęp n ą i niew idzialną.

I tożto są owe pyszne, cieniste ogrody, k tó re p o d rażn io n a w yo­

b ra ź n ia ciekaw ych w ędrow ców zalu d n iała nieziem skiej piękności isto ­ tam i? Te zapylone, niechlujn e drożyn y , m iały być nieg d y ś w ysy pan e sre b rz y sty m piaskiem i d ep tan e lekkiem i stopam i, po k tó ry ch ślad ledw o zostaw ał; n a tych połam anych gałęziach, w śród tych drzew p o pielatych od pyłu, śp iew ały słowiki, tu gdzieś k w itły ró że i k w ia­

tów tysiące!

P oszedłem n a p o w ró t k u m orzu i zostaw iłem p rzew o d n ik a p rzy łodzi — chciałem być sam, bo mi się m yśli w głowie, a uczucia w sercu kłębiły gw ałtow nie. P rzy p o m n iałem sobie p ro roctw o Iz a ja sz a 0 B abilonie: »1 będzie on B ab ilo n zaw o łan y w k rólestw ach, zacny p y ch ą C haldejczyków : ja k o P a n w yw rócił Sodom ę i Gom orę. Nie b ęd ą w nim m ieszkać aż do końca i nie o sad zą go aż do n a ro d u 1 n aro d u , ani tam ro zb ije n am io tu A rabczyk, ani p a ste rz e tam odpo ­ czyw ać będą. Ale się tam b ę d ą chow ać zw ierzow ie i n ap ełn ią się dom y ich sm okam i i m ieszkać tam b ęd ą strusio w ie, a kosm aczow ie tam sk ak ać b ęd ą; i b ę d ą się odzyw ać sow y w dom iech jego, a sy ren y we zborach rozkosznych« ').

P rz y sz ły mi n a m yśl słow a F ird u s s i’ego, k tó re p o w tó rzy ł Ma­

hom et II, w chodząc do opuszczonego p ałacu b y zan ty ń sk ich cesarzy:

» W strętn y p a ją k rozściela sw e sieci w salach królew skich, a ze w sp a­

niałych szczytów E ra s z a b u śle k ru k sw ą pieśń złow różbną«. T eraz m ożna to do następców i dziedzictw a jego zastosow ać. O grom ny gm ach ottom ań skieg o p ań stw a o d d aw n a ju ż zary so w ał się i zaczął ro zp ad a ć n a części; w ew nątrz ro zm aite p a ją k i o sn u ły go gęsto sie­

ciam i sw ojem i; zew nątrz h isto ry czn a N em ezys, albo m ów iąc w y­

raźniej, spraw iedliw ość B oska, n a p o ry so w an y ch ścianach i sklepie­

niach, pisze B altazaro w em i zgłoskam i - »Buina«.

W iedziałem o tern o d daw n a, a depcąc teraz po części tych ru in niezm iernych, doznaw ałem p raw dziw ej a rzad k iej ro zk oszy —

wi-') Izaj. XIII. 19-22.

działem , że po k rzy w d zo n ej spraw iedliw ości zadość się w reszcie staje.

Bo przecież olbrzym ie p ań stw o m uzułm ańskie, toż to n ajd o sk o n alsze w swoim czasie uosobienie idei szatań sk iej, to wcielenie ok ru cień ­ stw a, niewoli, ro zp u sty , w szelakich zbrodni, w szelakiej g łu p o ty ; w szak ono pow stało n a krzyw dzie, łzach, ru in ie całych narodów , k tó ry ch je d y n ą w iną w zględem m uzułm anów było to, że się im o przeć nie mogły. Jak ież uczciwe serce nie zad rż y z rad o ści n a w idok ro z p a d a ­ nia się tego p otw o rn eg o Molocha?

A u to r psalm u 136 kończy go tą en erg iczn ą ap o stro fą: »Córko B ab iloń ska, nędznico!... błogosław iony, k tó ry pochw yci i ro ztrą ci dzieci ci tw e o opokę«. Z astosow ałbym to do tego, czy do tych błogosła­

w ionych, k tó rz y ro ztrącą, rozm iażdżą, n a p ro ch zam ienią i precz ze św iata w ym iotą ten zlepek fałszu, g łu p o ty i zbrodni, k tó ry się zwie m ahom etanizm em . C zyjekolw iek to ręce uczynią, niech się święcą i błogosław ione będą, bo zniszczą »rzecz o b rzy d liw ą p rzed Panem «, uczynią zadość spraw iedliw ości i b ędą m ścicielam i niepom szczonych krzyw d, krw i i łez ludzkich.

T ak rozm yślając, szedłem w zdłuż m orza i zdało mi się, że sły­

szę, ja k z p ag ó rk a, z za m urów , z pałaców , ze w szystkich kątów tej ogrom nej siedziby, w znosił się jed en o g ro m n y płacz i n arzek an ie, jed n o n ie u stan n e w ołanie o pom stę do N ieba tych tysięcy kobiet, k tó re w szystkie m iały p raw o do życia i miłości, a uw iędły tu taj gw oli k a p ry s u i ro z p u sty jed n eg o ; tych b lad y ch książąt, k tó rz y tam zm ar­

nieli pod sklepieniam i k l a t k i p t a s i e j ; tych słu g i d y g n itarzy , k tó ry ch głow y setkam i w isiały na h ak ach p rz y b ram ie W spaniałej, tych milionów nieszczęśliw ych, k tó ry m ro z k a z y stąd w ydane niosły m ord, pożogę, niew olę i m u zułm ańsk ą głupotę.

Z dało mi się, że widzę w stęp u jący z tego w zg ó rza i rozściela­

jący się szeroko sm rodliw y dym w ystępków , n a k tó ry ch w idok So­

dom a i G om ora z a k ry ły b y sobie oczy ze w stydu. A tym czasem u stóp m ych m orze szeptało łagodnie, d ro b n e fale ro zb ijały się z lekkim szum em o g ran ito w e i m arm urow e podw aliny, ja k b y niosły cichą sk a rg ę tych w szystkich, k tó rzy w nich poginęli; w o dd alen iu w ró ż ­ nych k ie ru n k a ch p rzelaty w ały czajki m orskie, piszcząc żałośnie.

L ud tu tejszy utrzy m uje, że to są dusze p otopionych w B osforze i w m orzu M arm ora i że la ta ją tak bez u sta n k u o p ow iad ając ludziom

39

0 swej k rzy w d zie — i o m uzułm ańskiej szczęśliwości, w śród k tó rej De Amicis p ra g n ą ł żyć i um ierać. P rzed em n ą ciągnęła się bez końca k u zachodow i p rz e strz e ń lazuro w a, m ieniąc się, cieniując, o d b ijając prom ienie słoneczne, n ad nią w znosiły się daleko, zam glone w yspy K siążęce; w y n u rzały się k u południow i b rz e g i i p a g ó rk i azyatyckie, a w szystko k ąp ało się w ciepłem, p rzeźro czystem pow ietrzu. T akie to w szystko było piękne, czyste, szerokie, sw obodne, ja k b y dla w y­

k a z a n ia różnicy pom iędzy n a tu rą stw orzon ą przez B oga a m ieszka­

niem i dziełam i człowieka.

Lecz oto zaczy n ają się m u ry daw ne, greckie; p atrz ałem n a nie z ciekaw ością i z uczuciem ja k iejś nieokreślonej zadum y, to w arzy ­ szącej zw ykle o g lą d an iu daw ny ch h isto ry czn y ch p am iątek. W 'l/t w y­

sokości ściany ciągnie się p a s białych kam ieni, n a nich d o tąd pozo­

stał nap is grecki. Szedłem w ązką d ro ży n ą m iędzy m orzem a rnuram i;

p u sto tu było zupełnie, tylko jak iś żeb ra k w białym zaw oju, schylał się co chw ila, w y b ierając coś ze śmieci p rzez m orze w yrzuconych 1 chow ając do to rby . W idzę wielki sk ład d rzew a — tu kiedyś by ł p ię k n y kiosk m arm u ro w y. Dalej w załom ie m urów p rz y tu liła się

ka-Mury m ie jsk ie w s tro n ie p ó łn o cn o -w sch o d n iej.

w iarnia, p rz y niej trochę gości; tu gdzieś d o tąd je st otw ór, przez k tó ry w rzucano do m orza zaszy te w w orku z j:>sem i w ężam i ko­

biety. W idać w ysoki ta ra s n a czterech łukach, n a ta ra sie kiosk, to sław ny G iul-H ane (kiosk róż), w k tó ry m w 1839 r. p o d p isan y hatti szeryf, u zn ający urzęd ow nie w y znania chrześcijańskie. Z a nim ru in y arcyd zieła zb y tk u i w ykw intu In d ż u lu - kiosk (kiosk pereł) — aż w końcu zam y k ają d ro g ę k o szary k aw alery i, n iegdyś stajn ie pałacow e.

W róciłem , bo dość już było tej sam otnej przechadzki, m u ry zresztą ciągn ą się jed n ak o w e przez kilka kilom etrów , aż do Jedi-kule.

W siadłem ted y do łodzi i nie pam iętam już, ja k ą uliczką dostałem się do stojącej n ied alek o od Z łotego R ogu Jeni Walide dzami.

D ż a m i (m e c z e t) s u ł t a n k i W a lid y .

Tu m uszę zrobić uw agę, że św iąty nie m uzułm ańskie, w zniesione przez sułtanów i ich rodziny, albo odznaczające się w ielkością, n a z y ­ w ają się dzami, m niejsze zaś mesdzid, sk ąd n asze meczet. N iew ielkie kaplice n ad gro b am i sułtanów n a z y w a ją się tiurbe. Meczet Jeni Wa­

lide (poniew aż dzami mało je st u nas znany, więc p o d aw n em u u ży ­ wam w y razu meczet), lubo nazy w a się now ym , (jeni — now y, je st

41

n a jsta rsz y m z czterech noszących tą n azw ą; fu n d o w ała go w 1615 r.

su łta n k a, w dow a (W alide) po Achmecie I, a m a tk a M u rada IV i Ib ia - him a I (myli sią wiąc G natow ski, m ając go za n ajnow szy, a ks. Ho łow iński, n a z y w a ją c tę su łta n k ę żoną Ib ra h im a I). Z zachodniej stro n y m a on dziedziniec, otoczony k ru żg an k iem , z dw óch stro n k tó ­ reg o w znosi się po dw a m in arety o b a rd z o pięknych g alery ach ; my je d n a k poszliśm y stro n ą północną, w ychodzącą n a w ązką, g w a rn ą i b ło tn istą ulicę. W p raw d zie je st o n a wcale d o b rze b ru k o w an ą, ale dla ochron y od p y łu zap ro w ad zo n o sikaw k i do polew ania, a że to niedaw no w idocznie zrobiono i gorliw ość polew aczy jeszcze nie o sty ­ gła, więc po lew ają ta k gorliw ie, że w p raw d zie p y łu niem a, ale je st błoto.

T ak sam o dzieje się n a w szystkich eleganckich ulicach, szcze­

gólnie n a P erze. Ulica przech odzi pod w ielkim lukiem kam iennym , n ad k tó ry m są p o k o je su łtańsk ie, p rz y ty k a ją c e do m eczetu. Do nich to p ro w ad ził m nie mój dośw iadczony S p an o s i d o b rze zrobił, bo w arto je było oglądać. P od eszliśm y do długiego d rew n ian eg o b u ­ dynku, p rz y drzw iach k tó reg o siedział siw ob ro d y imam, p aląc spo­

kojnie nargile. K onieczny bakczysz p rzeleciał n ied o strzeżon y do k ie­

szeni s tra ż n ik a św iąty n i i w eszliśm y do k o ry ta rz a , idącego wciąż w górę. T ru d n o sobie w yobrazić, co to za sz k a ra d n e było przejście w śród śm iecia i ru m o w isk a; to jed n o tłóm aczy w części stan tak i że p rz e d trzem a m iesiącam i było trzęsien ie ziemi i uszkodziło ściany.

S tam tąd w eszliśm y do k ilk u pokoi, w k tó ry ch su łtan ze św itą sw oją z atrzy m u je się, gdy do tego m eczetu p rz y je ż d ż a n a p ią tk o w ą m o­

dlitwę.

W idocznie b a rd z o daw no tu nie był, bo w szystko w stan ie wiel­

kiego zaniedb an ia. Ś ciany w y k ład an e są ślicznem i taflam i starej p o r­

celany o b łęk itn y m ry su n k u , w k ażd ym p o k o ju innym . O k n a kolo­

row e stan o w ią cenny a rz a d k i okaz tureck iej sztu k i w ty m ro d zaju . N a drzw iach ła d n e d rew n ian e desenie (p opsute fa rb ą ) i in k ru sta cy e z perłow ej m asy. Słowem, p raw d ziw ie królew sk i ap a rta m e n t, g d y b y tylk o b y ł d o b rze u trzy m an y . Z tych pokoi w eszliśm y do loży snł- tańsk iej w meczecie i oglądałem go z góry. W szystkie, d aw niejsze p rzy n ajm n ie j, m eczety, b u d o w an e są p o d łu g jednej m odły, różnice są tylko w szczegółach, poniew aż one dla ogółu czytelników b y ły b y

W r a ż e n i a z p ie l g r z y m k i ^

obojętne, a n aw et niezrozum iałe bez ry su n k ó w i planów , więc o nich zam ilczę zupełnie, o ogólnym zaś plan ie m eczetów będę m ów ił pó ­ źniej. ł eraz pow iem tylko, że ten w ydał mi się dużym i pięknym , że je st w yłożony białym m arm urem , zżółkłym ju ż od czasu, że m a p ię­

k n e ozdoby z tafli po rcelanow ych; zresztą m niej go od in n ych p a ­ m iętam , bo późn iejsze w rażen ia znacznie o braz jeg o zatarły .

P o w yjściu z meczetu, d ążąc do dom u, a raczej do hotelu, z n a ­ leźliśm y się w krótce n a niew ielkim placu Balulc-bazar, zap ch an y m tak, że z tru d n o ścią m ożna było d ro g ę sobie utorow ać. Szły tam d o ­ rożki, w m ałych sklepach sp rzed aw an o p rzeró żn e drob iazg i, cisnęły się tłum y w ędrujących p rzekup n iów , w y k rzy k u jąc co siły w piersiach i n ie u stan n ie m ieszały się z sobą dw a p r ą d y przech o d nió w : idących do G alaty i w racający ch do S tam bułu.

T rzy m ają c się pilnie rę k a w a mego p rzew o d n ik a, znalazłem się n a sław nym , głośnym , opisyw anym , rzekłbym , p raw ie opiew anym , wielkim moście n ad Złotym Rogiem . W yo b rażałem go sobie jak o ósmy, a ju ż co n ajm n iej ja k o dziew iąty cud św iata, tymczasem... ale pierw ej słów ko o jego historyi. P ierw szy m ost w tern miejscu rzuciła su łta n k a W alide, m atk a A bdul M edżyda, w 1845 ro k u ; — b y ł on d rew ­ n ia n y n a łyżw ach. K iedy się zestarzał, to w arzy stw o an gielskie z b u ­ dow ało now y, d o tąd istniejący. Na dużych, żelaznych, nie z a n u rz a ją ­ cych się b ark ach , sto ją żelazne w iązania, a n a nich b a rd z o zw y czajny dębow y most. Źle je d n a k mówię »zwyczajny« — w łaśnie je st on nie­

zw yczajny. G dyby ta k i m ost (mówię nie o mocy jeg o , lecz o stro n ie zew nętrzn ej) b ył gdzieś w K oziegłow ach lub W ilczych Ł apach, m ógłby uchodzić za dziw o — w K o n stan ty n o p o lu zg o rszy ł m nie nie n a żarty. P ro sz ę sobie w yobrazić n a jg ru b s z ą i n ajzw y c zajn iejszą cie­

sielską robotę, dyle stanow iące p o k ład m ostu g ru b e w praw dzie, ale krzyw e, nie p rz y sta ją c e do siebie; pom iędzy nimi ogrom ne szp ary , przez k tó re w idać błęk itn e m orze; b lach y żelazne n ie zd arn ie p rz y ­ k ry w a ją otw o ry m iędzy przęsłam i, podejm ow anem i dla p rzejścia okrętów , a brzęczą p rzeraźliw ie za lad a p o trąceniem nogą. I to m a być ów cud i dziw C aro g ro d u , o k tó ry m się tyle słyszało, a o k tó ­ ry m G natow ski po w iada: »środkiem niew idzianej piękności p ły n ą fale ludzkie«. Powiem , ja k P o d b ip ię ta do Z agłoby: »Mój d obrodzieju, ch y b a kpiny?« N iedość tego; d aw n y m ost W alid y nie został

całko-43

wicie zniesiony, lecz szczątki jego p o zo stały p rz y obydw óch końcach now ego (idąc ze S tam b u łu po p raw ej stronie). N a tych resztk ach po b u d o w an o b u d y drew niane, a w nich sklepy, g o larn ie i t. p.

Otóż ch y b a gdzieś w żydow skiej m ieścinie m ożna znaleźć coś b ard ziej stareg o , czarnego, koszlaw ego, m izernego n a d resztk i ow ego m ostu i n ad sklepiki n a nim sterczące. P om iędzy nim i do p rz y sta n i m ałych parow ców p ro w a d z ą schodki drew niane, koszlaw e, m okre, zabłocone, bez poręczy. Ż eby się d ostać do statk u , trz e b a p rzech o ­ dzić przez inne statki, sk ak ać po łodziach, b łą k ać się p o z a k a m a r­

kach ja k ich ś zak azan y ch . W szy stk o razem sp raw ia w rażen ie n ie d b al­

stw a, op uszczenia i b ru d u , co tem b ard ziej razi, że n a obydw óch k o ń ­ cach m ostu stoi po czterech poborców w białych chałatach, któ ry m ręce m d leją od p o b ie ra n ia m yta (10 p a r a = 2 '/ 2 kopiejki, od każdeg o pieszo idącego; ty lko żołnierze są wolni, zresztą n aw et żebracy płacą).

M ożnaby z tych pienięd zy zbudow ać m arm u ro w y m ost pozłacany, bo p rz y olbrzym im ru ch u m iliony w pływ ają do kieszeni p o b o rcó w ,—

choć p ra w d a , że niew iadom o, co z nich w ypływ a, bo k on tro li niem a żadnej, a g d y b y i była, to m ożeby jeszcze mniej w ypłynęło.

O statecznie, doznałem tu w ielkiego rozczaro w an ia, bo m o st choć d ługi n a 450 m etrów , je st stosunkow o za w ązki, a p od w zględem ochędóstw a, pierw szy lepszy m ost w mieście pow iatow em stanow czo go p rzew yższa.

S w oją d rogą, tłum tu i ścisk ogrom ny, a w idok n a obydw ie stro n y rozległy i ciekaw y. P rzeszed łszy m ost i p a rę uliczek p rzep e ł­

nionych i zapchanych, stanęliśm y u w ejścia do tunelu, k tó re trz e b a było zdobyw ać, ro zp y ch a jąc g ro m ad ę chłopców, rzu cający ch się na k ażd eg o z pu d ełk am i zap ałek w oskow ych. R e g u larn ie za każd y m razem , g dym się w y n u rzał z ciem ni tunelow ych, lub chciał w nie za­

puścić, m usiałem odb ijać a tak tych łobuzów , dokuczliw ych ja k ko­

m ary. Kolej podziem na w yniosła m nie w p a rę m inut n a g ó rę i w krótce znalazłem się w Byzcincyum, gdzie ze S pan o sem ułożyliśm y p lan wy­

cieczek ju trzejszy ch , m ających się zacząć od zw iedzenia m uzeum w kioskach seraju.

W spom niałem już w yżej o tern, że jeszcze M ahom et I I zaczął bud ow ać pałace na szczycie p ierw szeg o p a g ó rk a , sam on je d n ak m ieszkał z p o czątk u w sta ry m s e ra ju (eskiseraj), n a tern miejscu,

gdzie obecnie gm ach se ra sk ie ry a tu . P o nim jeszcze niejed en sułtan b u d o w ał i dodaw ał, nim s ta n ą ł obecny seraj. (P o kazy w ano mi n ie­

w ielki kiosk zb u d o w an y z ro z k a z u dzisiejszego su łtana). O pisyw ać go szczegółow o nie będę, bom część jeg o tylko zwiedził, ale p o staram się w kilk u słow ach dać ogólne o nim pojęcie. W śród rozległych ogrodów , rozłożonych z trzech stro n n a pochyłości p a g ó rk a, ciągną się długim , niepraw idłow ym czw orobokiem , ukośnie z północy na południe, p ałac i jego dziedzińce. W ejście głów ne je st ze stro n y p o ­ łudniow ej p rzez b ram ę W sp an ia łą albo cesarsk ą (bab-i-humujum).

W chodzi się przez nią n a ogrom n y dziedziniec janczarów . Z lewej jego stro n y je st d aw n y kościół św. Ire n y i m ennica. N a przeciw ­ ległym , północnym końcu dziedzińca, w lewym rogu, je st szkoła sztu k p ięk ny ch i m uzeum starożytności, p o śro d k u zaś m u ru b ra m a Orta- kapu, p rzez k tó rą w chodzi się n a drugi, znacznie m niejszy d ziedzi­

niec; lew ą jeg o stro n ę zajm u je sala tron o w a, p ra w ą kuch nie p a ła ­ cowe. P rzez trzecią B ram ę Szczęścia (bab-i-seadet), w kracza się do w łaściw ego seraju . Tam je st w ejście do sali tronow ej, biblioteka, s k a r­

biec, a p rzed nim klatka ptasia (kafess), to je st pokój czy paw ilon o k rato w an y , w k tó ry m su łta n i więzili sw ych braci i k sią ż ą t, m ogą­

cych być d la nich niebezpiecznym i. (Tam był trz y m a n y A bdul-A zis p rz e d sw ą śm iercią trag iczną).

N a sam ym końcu z n ajd u je się n ied o stęp n y d o tąd dla g iau ró w paw ilon, Hir,ka-Szeryf-Odassi, chron iący płaszcz M ahom eta, jeg o cho­

rągiew , łu k i t. p.

Na tern p o p rzestan ę, o d sy łając ciekaw ych do opisów p o d ró żn i­

ków, zw łaszcza De Amicisa, k tó ry w ro zd ziale swej k siążk i » S tary seraj«, b a rd z o żyw o i zda mi się, p raw d ziw ie o p isał życie, ja k ie tu n iegdyś prow adzono. D odam jeszcze tylko, iż zw iedzający zg a d z a ją się n a to, że w ew nątrz nic niem a szczególnego, że p raw d ziw ie w sp an iałą je st tylko sala tronow a, a kiosk B ag d ad z k i sam jed en tylko m a w artość arty sty czn ą, że w sk a rb c u obok przedm iotów nie­

ocenionej w artości, są fatałaszk i, a um eblow anie p ałacu p rz y p o ­ m in a dom zam ożnego b ou rgeois ').

) W tych szczegółach, jak również w przytaczaniu dat, nazw miejscowości i rzeczy, których sam dobrze nie widziałem, lub nie pamiętałem, szedłem prawie wyłącznie za wskazówkami >»De Paris a Constantinople« z kollekcyi »Guides

Jo-4B

O n aznaczonej godzinie p rzy b y liśm y do m uzeum p rzez b ram ę ogrodow ą, Souk-czesme kapu, to je st ze stro n y przeciw nej tej, k tó rą zw iedzaliśm y w czoraj. Jech aliśm y ła d n ą aleją, m ając z obydw óch stro n d rzew a i k rzew y w d o brym stan ie; p rzew o d n ik mi mówił, że ta część o g ro d u je st zasad z o n a i u trz y m a n a staran iem d y re k to ra m uzeum . W krótce zatrzy m aliśm y się n a niew ielkim dziedzińcu, za ­ pełnionym rozm aitym i zab y tk am i starożytności. Z lewej stro n y w zno­

sił się sław ny czynili-kiosk (porcelanow y), z p raw ej in ny znow u p a ­ łacyk o piętrze; w eszliśm y do ostatniego. Z p rzy jem n o ścią p rz e c h a ­ dzałem się po w ielkich i w ysokich salach, ro z p a tru ją c się p rzy tem ciekaw ie w zbiorach. B yły tam m um ie egipskie, sark o fag i rozm aite, w ykopalisk a z ró żn y ch k rajó w , dziś do T u rcyi należących; n a p iętrze m nóstw o pieczęci, walców, m niejszych i w iększych kam ieni, p o k ry ty ch n ajro zm aitszem pism em . Co to za ciekaw e m ogły być n apisy! — cóż kiedy p atrz y łem n a nie i nic nie rozum iałem . D oznaw ałem za to ob­

ficie tego dziw nego w rażenia ciekawości, sm u tk u i zam yślenia, jak ie m nie zw ykle o g a rn ia p rzy zetknięciu się z zab y tk am i czasów d aw no m inionych. G dzie ręk a, k tó ra ten nap is ry ła n a kam ieniu, jak iem było serce, w yjęte z tej oto mumii, co cza rn a i nieruchom a, w sw ych zw ojach i pieluchach leży p rzed em n ą? B iedne mumie! Z aw sze n a nie p atrz ę ze w spółczuciem , — n a to się zak o n serw o w ały i k ry ły w n aj- nied o stęp n iejszy ch schow ankach, b y po ty siącach la t leżeć w m uzeum jak o ciekaw y okaz i baw ić p rzec h o d n ia; — sm u tn y los!

P e rłą tego kiosku, a m oże i całego m uzeum , je st do sko n ale z a ­ chow any, p rz e p y sz n y sark o fa g z białego m arm u ru , k tó reg o boki p o k ry te są w yp ukłorzeźbą, p rz e d sta w ia ją c ą bitw y A lek san d ra Mace­

d ońskiego; d lateg o zapew ne n a z y w a ją go g ro bem jego. Nie mogłem się dość n a ń n a p a trz e ć i nacieszyć się nim — p raw d ziw e arcydzieło!

P odziw iać należy szczęśliw y traf, jak im ten sk a rb p rzech o w ał się tak dobrze, bez żadn eg o uszkodzenia, że n aw et ślad y fa rb n a fig u rac h są widoczne. Nie je st to jed n ak grobow iec A lek san d ra, lecz zapew ne

P odziw iać należy szczęśliw y traf, jak im ten sk a rb p rzech o w ał się tak dobrze, bez żadn eg o uszkodzenia, że n aw et ślad y fa rb n a fig u rac h są widoczne. Nie je st to jed n ak grobow iec A lek san d ra, lecz zapew ne

Powiązane dokumenty