• Nie Znaleziono Wyników

Wrażenia z pielgrzymki do Ziemi Świętej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wrażenia z pielgrzymki do Ziemi Świętej"

Copied!
540
0
0

Pełen tekst

(1)

WRAŻENIA

£ PIELGRZYMKI

(2)
(3)
(4)

I

_ í *

(5)

í

il

t

'

(6)

_______

(7)

y

r

n >

(Urażenia \ fielgr^mßi

lemi

I&s. if^arola ilied^iatóowsfueop

Z licznemi ilustracyami w tekście

PETERSBURG

NAKŁADEM KSIĘGARNI K. GRENDYSZYŃSKIEGO

1898

«“ «SN

(8)
(9)

WRAŻENIA Z PIELGRZYMKI DO ZIEMI ŚW IĘTEJ

(10)
(11)

S

(12)
(13)

WRAŻENIA Z PIELGRZYMKI

DO

ZI EMI Ś W I Ę T E J

PRZEZ

Ks. K A RO LA N IED ZIA ŁK O W SK IEG O

Z LICZNEMI ILUSTRACYAMI W TEKŚCIE

PETERSBURG

NAKŁADEM KSIĘGARNI K. GRENDYSZYŃSKIEGO

1898

(14)
(15)

CZĘŚĆ PIERWSZA

(16)
(17)

P R Z E D M O WA .

N ik t się zapew ne nie zdziwi, g d y powiem, że z książek tr a k tu ­ jących o Ziem i Św iętej, m o żn aby sp o rą ułożyć bibliotekę; o czemże bo częściej i więcej m ożna było pisać, jeźli nie o tym uprzyw iliow a- nym k ra ju , k tó ry stał się środk o w ym p u n k tem dziejów ludzkich? To też liczba auto rów opisujący ch P alesty nę, od Ś w .H iero n im a począw szy, a n a ks. V ig o u ro u x sk o ń czy w szy 1), je st ogrom ną.

D aw niej zajm ow ano się nią p rzew ażnie ze stan o w isk a biblijnego, h isto ry czn eg o , archeologicznego, w w ieku naszy m zb ad an o ją i pod w zględem p rzy rod n iczym ta k , że kto obecnie chce n au k ow o poznać Ziem ię Ś w iętą, m ateryałów w ielką obfitość zn ajd zie w k ażd y m b a r ­ dziej rozpow szechnionym cudzoziem skim języku. W iadom ości znow u więcej d ostępn e ogółow i ro z sz e rz a ją niezliczone, a ciągle pom n ażające się op o w iad an ia i opisy p rzeró żn y c h p ielg rzy m ek , któ ry ch i m y p o ­ siad am y kilka. W iedziałem o tem, gdym zam ierzy ł i obiecał spisyw ać moje w rażenia i b y łe m , p rz y z n a ję , w niejakim z tego pow odu kło­

pocie. Z jak ieg o p u n k tu w idzenia, m yślałem , p rzed staw ię moim czy­

telnikom owe w rażen ia i w spom nienia?

O naukow ych b ad an iach i sp raw o zd an iach nie było co myśleć, bo kilkanaście ty g o d n i p o d ró ży n a to było za m ało; nęciło mnie b a rd z o p oznan ie stosunków relig ijn y ch w ew nętrzn y ch i zew nętrznych k ażd eg o z w y zn ań chrześcijańsk ich (rzecz d o tą d nig dzie przezem nie nie sp o tk a n a ), ale n a to trz e b a było conajm niej kilka la t m ieszkać

i) Obecnie właśnie wychodzi ważny i ciekawy jego Dictionnaire de la Bibie.

W r a ż e n i a z p i e l g r z y m k i .

(18)

gody i w rażenia, wcale nie nadzw yczajne, m ogłyby w tenczas chyba zająć, g dy b y m je um iał zajm ująco o p o w iedzieć, a tego n ig d y nie próbow ałem ; m ogłem , co p r a w d a , zdać ja k o tak o sp raw ę ze sta n u m iejsc św ięty ch , k tó re zw iedziłem , ale n ajp rz ó d w szystkich ich nie zw iedziłem , a p o w tó re , daleko lepsze w iadom ości znaleźć m ożna w dziełach specyalnych choćby np. w Guide indicateur des sanctuaires et lieux historiques de la terre Sainte p a r le fr. L iévin de H am m e; — zresztą w naszych pism ach sp otykałem najśw ieższe p od tym w zglę­

dem n o ta tk i ks. Jeło w ick ieg o , k tó ry w P ale sty n ie ro k p raw ie baw ił i m ógł w szystko widzieć i poznać dokładnie. Ciągle więc p o w racało p y ta n ie — ja k p isać?

O dpow iedź zn alazłem , g d y podró ż m oja k u końcow i ju ż się chyliła. P ostanow iłem sobie spisać m oje w rażenia, k tó re z naukow ej stro n y nie będ ą m iały m oże żad n eg o zn ac zen ia , dla w ielu je d n a k m ogą być pożyteczne z pow odu w i e r n o ś c i k o l o r y t u .

W inienem w ytłóm aczyć, co przez to rozum iem . F a n ta sty c z n e n a tle w schodniem pow ieści d zieciń stw a, m arz en ia poetów , p ełn e entu- zyazm u o p o w iadan ia po dróżników to spraw iły, że m am y nadzw yczaj pochlebne w y o brażenie o W schodzie. P o e ta »na sk rzy d łac h pieśni«

chce unieść sw ą najm ilszą »nad b rzeg i G angesu« (Heine). Młodzieniec, zn u d zo n y »konw encyonalną atm o sferą naszeg o cyw ilizow anego św iata«

jedzie do K o n sta n ty n o p o la , b y »na chwilę w yrw ać się , zapom nieć, puścić w odze w y o b ra ź n i, sk ąp ać się w p o to k ach św iateł i b arw g o ­ rący ch , odżyć życiem od codziennego odm iennem w śród ja sk raw y ch łachm anów i k a p ry śn ie w ijących się zaułków w schodniego m iasta«.

(G natow ski). G dy kto w rozpo ety zow an ej w y o b raźn i b u d u je sobie jak ieś ra jsk ie gniazdo, to je uw ije w śród fal szafirow ych, n a szczycie jednej z w ysp K siążęcych lu b arch ip elag u g reck ieg o , k tó re p o eta ogłosił za n ajcu d n iejszy kącik n a ziemi. (B yron). G dy w reszcie d u sza pob o żn a zam arzy o m iejscu cichego sp o czy n k u , gdzie się jednoczy św iętość i u ro czy w dzięk n a tu ry , n iechybnie pom yśli o Ziem i Św iętej, bo i ona w w y o b raźn i ogółu p rz e d sta w ia się ow ianą czarem historyi, w spom nień relig ijn y ch i opuszczonej p rzez ludzi ale pięknej p rzy ro d y . A utor n a jp o p u larn ie jszej u n a s p ie lg rzy m k i, ks. A rcy b isku p Hoło- w iński, n a p isa ł właściwie fo rm alny p o em at, tyle tam poetycznych

(19)

1 ł

opisów, p ię k n y ch widoków, tyle ro zrzew n ie n ia ze stro n y pielgrzym a, p ro sto ty i w szelkich d o b ry ch przym iotów ze stro n y m ieszkańców . Ks. P elczar znacznie je st trzeźw iejszym , ale za to Ks. G ondek w swych, p isan y ch dla lu d u »W spom nieniach z pielg rzy m k i do Ziem i Św iętej , je st w ciągłej ekstazie. Jeśli nap isze k a rtk ę o jakiem m iejscu, to z pew nością d o d a dw ie ro zm aity ch rozm yślań, m odlitw i zachw ytów . N aw et M anna » P o d r ó ż n a W s c h ó d « , barw nem opow iadaniem p o k ry w a sm u tn ą rzeczyw istość. Cóż już mówić o fran cu sk ich p isa ­ rzac h ? Tam wciąż zachw y t bez granic. P o d ró ż o d b yw a się g ładko i p ięk n ie, ja k p rzec h ad zk a po p ark u , ludzie »tak dobrzy, ja k ich cukierki« (Siem ieński), a n a każdem m iejscu św iętem ta k ie w sp a­

niałości, że pióro ich nie op isze, i tak ie słodycze, że języ k ich nie wypowie.

W pow rocie z Ziemi Św iętej, byłem zm uszony zabaw ić w Jaffie dłużej niż chciałem , chw ytałem w ięc, co było pod r ę k ą , by. skrócić nieznośnie w lokące się god zin y i zab rałem się do p odręcznej biblio­

teki b r a ta W italisa, przełożo n ego n a d hospicyum . N atrafiłem n a opis przez księd za fran cu sk ieg o p o b y tu w B etlejem ie. J a k ie to t a m, p o ­ dług niego, p y szne h a fty p o k ry w a ją ściany św iętej g ro ty , co za w spa­

niałość nabo żeństw a, ja k tam rozk o szn ie modlić się! Na dw a ty g o d nie p rzed tem byłem w łaśnie w tern m iejscu i w swoim czasie opowiem, ja k w niem m odlić się ro zk oszn ie; ale pierw ej w ierzyłem tym opo­

w iadaniom , ja k do tąd w ierzą im p raw ie wszyscy. W p raw d zie ks. Dor- szew ski inaczej te rzeczy p rzed sta w iał; ciągle w spom ina w swych

»Z apiskach i w rażeniach z p o d ró ży do Ziem i Św iętej i E giptu«

o dziczy i p u s ty n i, ale m yślałem sobie: chory b ył k a n o n ik , więc w szystko czarn o widział.

Z tem p rzek o n an iem w yjechałem . J u ż je d n a k n a sam ym początku d ro g i zaczęły mi się p rzed sta w iać rzeczy w św ietle i k olorze zupełnie innym , niż w opisach: w iadom a zaś rzecz, co św iatło i kolor znaczą w m alarstw ie i w n atu rz e. Otóż zam ierzyłem opisać, to co w idziałem w św ietle i kolorycie praw dziw ym . Może m nie je d n a k kto posądzić o zarozum iałość i z a p y ta ć , ja k ie też m am dan e do m n iem an ia, że m oje o b ra z y b ę d ą p raw d ziw szy m i od inny ch ? S łu sz n a , bym n a to odpow iedział. W czasie po dró ży , zw łaszcza n a m o rzu , m ając sporo czasu do ro z m y śla n ia , zastan aw iałem się nieraz n ad te m , sk ąd po-

3

(20)

chodzi owo zab arw ien ie n a różow o opisów W schodu wogóle, a Ziemi Św iętej w szczególności.

Z dało mi się, żem doszedł p rzy cz y n tego zjaw isk a i niek tó re z nich, najw ażn iejsze może, tu w ym ieniam . W ięc n ajp ierw sz ą będzie zdolność do e n tu z y a z m u , k tó ry w ludziach m ło d y ch, n astro jo n y ch poetyczn ie, w rażliw y ch , do takiego dochodzi sto p n ia , że z m ałych rzeczy ro b i olbrzym ie, z pięk n ych — »boskie«, z b rzy d k ich — piękne, że oczy zasłan ia pięknie zabarw ionem i szkłam i, przez k tó re w szystko w y daje się cudow nem .

T ak sam o , może jeszcze siln iej, działa entuzyazm religijny.

Człowiek ro z p ła k a n y n a Golgocie lub u stajen k i B etlejem skiej nie zw raca zw ykle u w ag i n a otoczenie, a raczej w idzi je oprom ienione tern św iatłem i ciepłem, k tó re we w łasnem nosi sercu. Za d ru g ą p rz y ­ czynę uw ażałbym w łaściwość ogrom nej w iększości ludzi p a trz e n ia n a rzeczy przez o k u la ry au to ra, k tó reg o się k siążk ę przeczytało. J e ­ żeli, m ów iąc o K o nstantyn o polu, P e rth u s ie r słów nie zn ajd u je, T our- n efo rt pow iada, że m ow a lu d zk a je st niezd o ln ą w yrazić tego, co się czuje w d uszy n a w idok S ta m b u łu , P ou q u ev ille sądzi, że je st p rz e ­ niesionym do innego św ia ta , L a C roix je st u p o jo n y m , w icehrabia M arcellus w p ad a w zachw yt n ajw y ższy i t. d .1) — to ja k że m ożna w raz z nimi nie w padać w zachw yt n a w idok tego m iasta ? B yłoby to o zn ak ą b ra k u estetycznego w ykształcenia, a takim pro fan em n ik t nie chce się okazać.

P oniew aż autorow ie pielg rzy m ek do Ziem i Ś w ięte j, pod w pły­

wem pobo żn eg o en tu zy azm u p rz e d sta w ia ją zw ykle m iejsca św ięte otoczone nim bem jasności, więc i ich n astęp cy idą w te ślady. S łyszą głosy pro ro k ó w n a gó rach ju d z k ic h , w idzą ślad y Zbaw iciela i A po­

stołów n a p iask ach ; p u sta a sp alo n a P a le sty n a sta je się p o d o b n ą do błękitu, o k tó ry m mówi poeta:

»Tak zebrał wszystkie chmury z siebie, Że ledwo nie widać Pana Boga w niebie.«

T rzecią w końcu p rzy cz y n ą nazw ałb ym , ch w alebn ą zresztą, chęć p rz y sp o rz e n ia Ziemi Świętej ja k najw iększej liczby pielgrzym ów . Co do mnie, to posiad am p rzy m io ty przeciw ne — w olno je uw ażać

’) De Amicis. Konstantynopol,

(21)

5

za w ady lub zalety. N igdy nie doznaw ałem ataków en tu zy azm u lub zapału, a n ajg łęb sze i n ajsiln iejsze uczucia nie m ogły stępić zm ysłu kryty cznego , k tó ry wiecznie ja k szydło z w ork a w yłaził, — czasam i wcale nie p ożąd an y . M ając p ły n ą ć do w ysp K siążęcych siedziałem na sta tk u koło w ielkiego m ostu n a Złotym R ogu i czekałem . P atrzałem n a błęk it nieba, n a śliczny la z u r m orza, n a ru ch różn o ro d n ej ludności, d o skonale pam iętałem o dziejow ych p rzejściach i znaczeniu Caro- g ro d u ; pom im o tego w ydały mi się g o rz k ą iro n ią słow a de Amicisa:

»w ietrzyk p rzy n o si od C zarn eg o m orza woń dziesięciu tysięcy o g ro ­ dów« bo w rzeczyw istości zew sząd dochodziła m nie woń smoły, dym u w ęgla k am ienn eg o i ch y b a »dziesięciu tysięcy« kloak, m ających ujście do Złotego R ogu.

K iedym klęczał u G ro b u P a ń s k ie g o , byłem b a rd z o w zru szon y ; pom im o to dosk on ale czu łem , że zap ach n ap ełn iający św iąty n ię nie pochodził wcale z w ody ró żan ej, lecz z b a rd z o w yraźn ej m ieszaniny gazów siarki, w odoru i am oniaku. N a K alw aryi d ozn aw ałem n a jsil­

niejszych bez w ątpienia uczuć w mem życiu; ale pom im o to d o skonale słyszałem , że O rm ianie śpiew ający gdzieś n a dole, beczeli h an ieb nie i fałszow ali, ja k b y zgoła sum ienia im brakow ało.

P o dobnie nie m ogłem się n ig d y nau czy ć p atrz eć na rzeczy oczam i innych ludzi. W ierzyłem jużci opisom i o p o w iad an io m , ale kiedym zobaczył p rzed m io t opow ieści, doznaw ałem zaw sze w rażeń sam odzielnych, często b a rd z o ró żn y ch od tych, k tó re słyszałem . O czy­

wiście, w rażen ia m oje nie zaw sze b y ły zgodnem i z rzeczyw istością; — dla b rak u znajom ości d an eg o p rz e d m io tu , lu b z pow odu n ie d o k ład ­ nego p rz y p a trz e n ia s i ę , myliłem się n ie r a z , czułem je d n a k i d o zn a­

w ałem w rażeń swoich w łasnych. W moich op o w iad an iach z piel­

grzy m k i ta k sam o pom ylę się nieraz z pew nością, boć humanum est errare, ale to jed n o p rz y z n a ć sobie m u szę, że co czułem — czułem sam, nie n a słowo innych.

W końcu i co do trzeciego p u n k tu , pozw olę sobie ró żn ić się w zd an iu od b a rd z o wielu z moich to w arzy szy w p ow ołaniu i kolegów po piórze. I ja , ja k o n i, p ra g n ą łb y m szczerze, b y ja k najw ięk sza liczba pobożnych pielgrzym ów zw iedzała corocznie Ziem ię Świętą, ale chciałbym , b y ich tam p ro w ad ziła p raw d a, nie złudzenie. P a le sty n a je st m iejscem jedyn em dla p o k u ty i zadośćuczynienia i w tym celu

(22)

m iałbym je d n a k sobie za grzech niem ały, g d y b y m w y p raw ił kogo ja k o tu ry stę , bo tam dla niego tylko m ęk a i ro zczaro w an ie — p o d łu g m ego zdania. N ietylko m ego zresztą. N a w yjezdnem z -Tafty, byłem z p ożegnaniem u przełożonego tam tejszeg o z a k ła d u b raci szkół ch rze­

ścijańskich, p ozn an eg o uprzednio. Ten w śród rozm ow y z a p y ta ł m nie:

»-Takie też w rażenie k siąd z k an o n ik w ynosi z Ziemi Świętej?« I utkw ił we m nie swe ro zu m n e i p rzen ik liw e oczy. O dpow iedziałem , że pod względem duchow nym znalazłem w ięcej, niż się spo d ziew ałem , ale pod k ażd y m innym spotkało m nie najzu p ełn iejsze rozczarow anie.

A ten mi n a to z uśm iechem : — »Nie słyszałem jeszcze ani jednego pielgrzy m a, k tó ry b y w yjeżd żając stąd, co innego pow iedział«. To też on i w szyscy k sięża , z k tó ry m i mówiłem, litu ją się b a rd z o n a d roz- en tuzyazm o w any m i p ielg rzy m am i-tu ry stam i, k tó ry ch tu sp ro w a d zają różow o zab arw io n e opisy, bo z tego w y n ik ają n ieraz sm utne b ard zo skutki. W cale też nie są w dzięcznym i tak ieg o ro d z a ju autorom .

Czy je d n a k w rażen ia z podobnem i usposobieniam i o d b ieran e nie b ęd ą g rzeszy ły w adą p rzec iw n ą, czy nie b ęd ą czarn iejszem i od rzeczyw istości? Chcąc być zupełnie szczerym , p rzyzn am , że się tego trochę obaw iam . Z drow ie wątłe, tru dam i, klim atem i szpetnem jadłem , pod koniec zw łaszcza podróży, mocno w yszczerbione, jużci nie p rz y ­ czyniało się do p rzy je m n y ch w ra ż e ń , więcej jeszcze m ogły w płynąć n a ich ostudzenie pew ne właściwości m ego c h a ra k te ru , k tó re spraw iały, że n ie jed n a rzecz zaciek aw iająca b a rd z o w ielu, b y ła dla m nie obo­

ję tn ą, inne znow u ob ojętn e dla p rzeciętneg o tu ry s ty czy pielgrzym a, b y ły mi n a d w y raz w strętn e i obm ierzłe. C zując to do siebie, m am zam iar być b a rd z o w strzem ięźliw ym w sądach o rzeczy i pop ierać je zaw sze dow odam i i przy k ład am i. P ozw olę za to sobie nieraz p rz y ­ taczać fa k ta d ro b n e i p o d rzęd n e n a pozór, dlatego, że z nich m ożna lepiej często poznać ludzi, niż z czynności, p rzy g o to w an y ch i obm y­

ślanych. Tyle uw ażałem za p o trze b n e w ypow iedzieć, b y u p rzedzić moich czytelników , co w o pow iad aniu m ojem znaleźć m ogą, a teraz p rz y stę p u ję do rzeczy.

(23)

/

R O Z D Z IA Ł I.

Z domu do Konstantynopola.

12 września — 24 września 1894 roku.

P e w n e g o zim ow ego p o ra n k u 186* roku, siedziałem z k ilk u kolegam i n a lekcyi archeologii b iblijnej w P e ­ te rsb u rsk iej A kadem ii D uchow nej. Chociaż b y ła już 9 godzina, w audy- to ry u m p a liły się jeszcze lam py, bo n a dw orze było m roczno i sm utno, ja k tam nieraz b y w a w ch m u rn e , w ilgotne, a k ró tk ie dni zimowe. J a je d n a k nie uw ażałem n a to, bo m yśl i w y o b raźn ia m oja la tały daleko, daleko za sinem i m orzam i, pod skw arnem , lazurow em niebem P a le ­ styny. P ro feso r w y k ład ał w łaśnie g eo g rafię d aw n ego k ró lestw a J u d z ­ kiego, a w y k ład u zu p ełn iał ry su n k a m i om aw ianych m iejscow ości i co więcej opow iad aniam i z w łasnej do Ziem i Św iętej pielgrzym ki. B yłem zasłu ch an y i o świecie B ożym zapom niałem . W łaśnie m ow a b y ła o K a r­

m elu; pro feso r ted y p raw ił o nim różne ciekaw e rzeczy, opo w iadał o E liaszu i p ro ro k ach , o bł. Szym onie S to k u i erem itach, k tó rzy tam daw niej m ieszkali, o p iękn ym klasztorze, stojącym te ra z n a p rzy lą d k u , 0 w spaniałym w idoku z ta ra s u k la szto rn eg o i o m orzu szum iącem n ie u stan n ie u stóp góry. Ks. B. nie dom yślał się n a w e t, ja k pilnego m iał we m nie słuchacza. Ja m już w tenczas g ó rę K arm elu w idział 1 słyszałem ja k m orze tłukło się niesp o kojn ie n a dole.

(24)

T a lekcya b y ła pierw szem ziarnem rzuconem do m łodego serca, w yrosła z niego potem chęć s iln a , a w końcu mocne p ostanow ienie odw iedzenia m iejsc św iętych. P rzeczy tałem p ielg rzy m ek k ilk adziesiąt, kilkanaście ich m iałem w mej bibliotece, grom adziłem ry su n k i, m apy, fotografie. Z tych stndyów w yłoniła się w ko ń cu p rzed e m n ą Ziem ia Ś w ięta z całą dokładnością, n iby w ielka w ypukła m apa. Z nałem jej skały, p u sty n ie i doliny, znałem jej źró d ła i rzeczki, w iedziałem w y­

b o rn ie gdzie je st ja k i k la sz to r lub h isto ry czn a ru in a ; dość było w spom nieć gło śniejszą m iejscow ość, żeby mi zaraz cała jej h isto ry a stan ęła w pam ięci — i byw ało n ie ra z , że ro zg ad a w szy się, opow ia­

dałem ta k żyw o i szczegółow o, iż n aw et ci, co zw iedzali Ziemię Ś w iętą p y ta li mnie, czy d aw no tam byłem .

Miałem więc w pam ięci i w y o b raźn i P a le sty n ę w cale dokładnie, a p rzy te m ow ianą urokiem wielkiej przeszłości i wielkich nieszczęść — w idziałem ja k n a w esołych p ag ó rk ac h i dolinach G alilei ro z b ija ją nam ioty p oetyczn i beduini, ja k po skalistych ścieżkach Ju d e i kroczą pow oli pielgrzym i z E u ro p y , ja k n a m iejscach św iętych czu w ają i m odlą się św iątobliw i zakonnicy, i lam p y cicho płoną, n alan e n a j­

czystszą oliwą.

T ak przeszło la t 30 i oto stoję n a sam ym końcu ogrom nego o k rętu po śro d k u m o rza C zarnego — n ad em n ą niebo, p o d em n ą w oda i nic więcej dokoła. P o b u rzac h rów nonocnych po g o d a u sta la ła się pow oli; słońce, choć to było południe, świeciło ja k o ś łag o d n ie i blado, a niżej do k rańców h o ry zo n tu słały się d elik atn e ja sn e obłoczki.

M orze odbijało słońce i obłoki i w łaśnie w tę stro n ę po su w ał się okręt. Z daw ało mi się, jak b y m z nim razem w kraczał w k ra in ę ciepła i św iatła; a d a le j, za tym jasn y m h o ry zo n tem rozścielały się p rzed oczym a w y o b raźn i nieziem skie piękności B osforu i C a ro g ro d u , n a la zu rach m o rza dońskiego leżały w yspy greckie, niby zak lęte d ro gie kam ienie i kw iatów w iązan ki, a jeszcze dalej n ad zielonym i szczytam i L ib an u odw ieczne cedry szum iały z cicha pieśń s ta rą o Salom onie i H iram ie, n a cyplu K arm elu stał cień olbrzym i E liasza, za pięknym i p ag ó rk am i G alilei, w śród skał sam otnych drzem ało m iasto, sm utne, ciche a święte, z niego pow staw ał olbrzym i K rzyż zak rw aw io n y i rósł mi w oczach od k ra ń c a do k rań ca św iata, cień jeg o p a d a ł n a dalekie p iram id y i p o k ry w a ł sfinksa, co legł n a stra ż y u stóp ich. U śm iecha

(25)

9

się zagadkow o, i ta k się z a p a trz y ł n a słońce w schodzące, ta k się z a ­ m yślił o czasach d aw no m inionych, że nie czuł i nie sp o strz e g ł, ja k go p iask i p u sty n i zasy p ały po cichu.

I ja to w szystko m am zwiedzić! Co za pełn ia w rażeń religijnych, n a u k o w y ch , arty sty czn y ch czeka n a mnie! B ęd ę je ch w y tał tern ła c n ie j, że m am kilkan aście ty g o d n i zupełnej sw obody, że in teresy, tro sk i i kło p o ty zostaw iłem daleko po za sobą. Ach tak, ale też tam zo stała g a rs tk a p rzy jació ł i blizkich moich, a z nich p raw ie w szyscy m a ją ja k ą ś ciężką tro sk ę n a sercu i pochylili czoła k u ziemi w tr u ­ dnej p ra c y n a życie, a te ra z jeszcze p rz y b y ł im niepokój o mnie.

Uczułem ro d zaj zg ry zo ty sum ienia; pocieszałem się tem tylko, że g d y wrócę, to im będę p isał i o p o w iadał o cudach i dziw ach w idzianych i będzie d la nich ta opow ieść n ib y w iatr w onny z dalekiej szczęśli­

wej A rabii, ochłodzi im czoła i serce rozw eseli.

T rz e b a je d n a k opow iadać po rząd n ie, to je st od początku. P o s ta ­ now iw szy w yjechać tej je sie n i, zab rałem się do p rzy g o to w ań , k tó re mi p oszły g ład ko nadspodziew anie. W y ruszy łem z Ż y to m ierza 12 w rześnia. Na kilk an aście dni p rzed tem sp ad ły śniegi w g ó rach O lbrzym ich i w K a r p a ta c h , więc stam tąd w iał ciągle w iatr halny, przejm u jąc, jeśli nie do szpiku, to w każdym ra z ie do kości. W wa­

gonie nie dbałem o ń , ale trz e b a było m iejscam i d ojeżdżać końm i, bom też zboczył trochę z p ro stej d ro g i dla p o żeg n a n ia się z ro dziną.

U daw ało mi się je d n a k szczęśliw ie p rzebyw ać p rz e strz e n ie nie m ające d ro g i żelaznej w chw ilach czasow ego u sp o k o jen ia się w ichru. P o kilku dniach ja z d y rzem iennym dyszlem stan ąłem w Odesie.

K toś ze znajom ych p o ra d z ił mi hotel, k tó ry o k azał się szp etn y m żydow skim zajazdem (hôtel d ’A ngleterre) ze w szystkiem i o b rzy d li­

w ościam i tego ro d z a ju hotelom właściwem i. N iedaw no byłem w śród swoich, otaczało m nie ciepło ro d zin n eg o kółka, teraz oto jestem sam je d en w chłodnym pokoju, w śród obcego mi m iasta, zm ęczony nocą b ez­

senną; — rażą ce p rzejście i w stęp do dalszej p o d ró ży b a rd z o niew esoły.

Zrobiło mi się ja k o ś n iew yraźnie. N iedługo je d n a k to trw ało.

P roboszcz m iejscow y ks. R. zaprosił mnie u p rzejm ie do siebie, księża otoczyli n ajżyczliw szą gościnnością, od szu kałem znajom ych i szkol­

nych kolegów i k ilk a dni czekan ia n a o k rę t u p ły n ęły mi już zupełnie dobrze, spokojnie, ba, wesoło naw et.

W r a ż e n i a z p ie l g r z y m k i . 2

(26)

C zekając n a odejście p a ro sta tk u , chodziłem tym czasem po O desie i p rzy p atry w ałem się jej ciekaw ie, bom p ierw szy ra z ją widział. Z b y t to zn an e m iasto, bym p o trze b o w a ł je opisyw ać, zresztą, k ró tk o w niem b y łe m , więc też k ró tk o o niem w spo m n ę, m ając n a w zględzie tych k tó rzy tam wcale nie byli. O desa nie ma p iękn eg o położenia ja k na- p rz y k ła d Kijów lub P r a g a c z e sk a , choć leży n ad morzem. P o k ry ła ona znaczną część w y b rzeża piasczy steg o i m onotonnego i p o d o b n ą je st do wielkiej szachow nicy. Ulice jej szerokie p rzec in ają się pod kątem pro sty m i ro zd zielają dom y, jeśli niezupełnie je d n a k o w e , to nie odznaczające się niczem szczególnem . U chodzi też O desa za m iasto w ygodne ale n u d n e i nieestetyczne. Byłem także tego z d a n ia , lecz potem , g dym się sk ą p a ł w potokach św iateł i b a rw gorących, »gdym czas ja k iś po m ieszkał w śród łachm anów i k a p ry śn ie w ijących się zaułków w schodniego m iasta«, o ja k że p ię k n ą w y d aw ała mi się O desa, ja k tęskniłem do jej je d n o stajn o ści, kw itując n a resztę życia m ojego ze słońca, barw , łachm anów i w szystkich m ożliw ych pow abów wsi, m iast, m iasteczek i w szystkiego co je st n a W schodzie.

O architektonicznej piękności niem a co mówić. J u ż to o d ra z u widać, że m iasto po w stało pod egidą M erkurego, a o A pollina i dzie­

więć muz nie troszczyło się wcale (w yjąw szy ch y b a T erpsychorę).

H an d el to w zniósł i w znosi ciągle O d esę, k tó ra się teraz ro z ­ ro sła w ogrom ne m iasto o 350,000 m ieszkańców , z k tó ry ch 110,000 żydów . W ięc, p o w iad am , o piękno O desa d b a niew iele i m ało go w niej w idziałem . O prócz b a rd z o piękneg o o b ra z u W niebow zięcia N.

P a n n y , w w ielkim o łta rz u kościoła katolickiego, b a rd z o ła d n eg o p a ­ łacyk u w sty lu w łoskiego o d ro d z e n ia , gdzie mieści się ja k a ś insty- tucya kred y to w a, i może jeszcze dom u biblioteki publicznej, nic mej uw agi nie zwróciło. J e s t tam k ilk a pom ników , ale te nie zro biły n a mnie, pod w zględem estetycznym , do d atn ieg o w rażenia. N a początk u bu lw aru, naprzeciw ko giełdy stoi olbrzym ie bronzow e po p iersie P u sz ­ kina. G dyby ono stało gdzieś n a skale, n a kolum nie, gdzieś w ysoko, jednem słowem, — m ogłoby b yć ozdobą; p o staw io n e nizko, ra z i n ie­

przyjem nie. Ci, k tó rzy je ustaw ili n a nizkiej p o d sta w ie , tuż p rzed oczam i w id za, dali dow ód w yraźny, że się arty stó w nie ra d z ili, bo może ich zresztą w O desie niem a. Na dru g im końcu b u lw aru stoi pom nik księcia Richelieu. Ten znow u dobroczyńca m iasta p rzed sta-

(27)

11

w iony je st p o d łu g p ąn u jącej daw niej m ody a la romaine. O k ry ty rzy m sk ą to g ą , z pod k tó rej w yg ląd a goła n o g a i bose stopy, m a minę, ja k b y szedł w p rześcierad le użyć kąpieli w m o rzu szum iącem n a dole. W iem , że tak ie b y ły pojęcia w pierw szej połow ie naszego w iek u , ale nie m ogę się w strzym ać od ru szen ia ram io n am i, g dy w idzę w ojaków , eleganckich św iatow ców , albo p o w ażn y ch księży uw iecznionych w stro ju , w k tó ry m ich tylk o ch y b a w łaźn i w idziano.

W id o k p o r t u i m o r z a o d p o m n i k a P u s z k i n a w O d o sie.

M ieszkańcy O desy szczycą się wielce now ym teatrem ; p rzy p o m n iał mi on b a rd z o k tó ry ś z te atró w w iedeńskich. Może on i ładn y , ale w ydał mi się zan a d to w yk rygow anym , linie architek to niczn e po łam an e i pokręcone, p o sąg i ta k że w k o n to rsy ach — chyba, że te a tr w ym aga tego ro d z a ju a rch itek tu ry . Nie znam się n a tern dostatecznie.

B łąd ząc po ulicach O desy p rzek o n ałem się, że ją je d n a k zb yt o g ad ali i okrzyczeli. P ia s k u i pyłu, o k tó ry m daw niej wciąż pisano i m ówiono, niem a dziś ani śladu, bo m iasto całe w y b ru k o w an e b ard zo

(28)

d o b rze i p orząd n ie. Od czasu p rzep ro w ad ze n ia w odociągów w ody nie b r a k , zieloności coraz więcej; koło te a tru n a p rz y k ła d b a rd z o ła d n y skw er, ulice tak że w ysadzone drzew am i. Toż sam o p ow iedział­

bym co do w idoku n a m orze. Ciągle słyszałem p o w tarzający ch : »ze­

p suli w idok n a m orze, pob u dow ali kolej obw odow ą, po rt, m ag azyn y , nie w idać już morza«. P rz e sa d a ; m orza w idać b a rd z o dużo, pom im o p o rtu , m agazynów i okrętów . I to rzecz d z iw n a , że w O desie p o rt i o k ręty m a ją p rz e sz k a d z a ć , a w K o n sta n ty n o p o lu , gdzie dziesięć ra z y więcej je st p rzeró żn y c h statków i budow li, jeśli w ierzyć o pisu ­ ją cy m , d o d ają one ow szem do piękności w idoku i stan o w ią je d en więcej p rzedm iot zachw ytów . Z aw sze bo ludzie p o trz e b u ją p ow tarzać, jeżeli nie pacierz za p a n ią m atką, to ró żn e frazesy i zd an ia en vogue.

N a L an żero n ie i n a F o n ta n a c h , dużym i m ały m , m o rza w idać jeszcze więcej i nic go nie zak ry w a; w y p raw ian o m nie tam tędy, ale w iatr zim ny nie d o d aw ał ochoty do zam iejskich wycieczek, a co n a j­

b ard ziej nie potrzebo w ałem szu kać w idoku n a pełne m orze, bom się w krótce m iał n a niem znaleźć. P rz y p a try w a łe m m u się tym czasem z b ulw aru . M iędzy pom nikiem P u sz k in a a g iełd ą je st b a rd z o p iękne i w ygodne m iejsce k u temu. W śró d krzew ów i kw iatów sto ją ławki, a n a nich n ig d y nie b ra k u je widzów ; byłem często w ich liczbie i zad u m an y p atrz ałem n a m orze, ja k ciem ne i ru ch om e ciągnęło się daleko k u południow i aż do krańców h o ry zo n tu . Co za tym h o ry ­ zontem czekało w ędrow ca, k tó ry po m o rzu dalej ja k do w eneckiego Lido n ig d y jeszcze nie p ły w ał? P atrza łem więc zam yślony i n iesp o­

k o jn y i wciąż mi p o w racały słow a poety : *

y>0 morze, wpośród twoich wesołych żyjątek Jest polip, co śpi na dnie, gdy niebo się chmurzy, A na ciszę długiemi wywija ramiony«...

więc zaklinałem ow ego głow onoga, by w swej pożytecznej g im nastyce nie ustaw ał, p o k ąd ja nie wrócę, potem , p rzez zimę odpocznie sobie do syta. I w yznać muszę, że zacny polip nie b y ł g łuchy n a zaklęcia — w yw ijał p raw ie zaw sze »długiem i ram iony«.

C zasam i w praw d zie p rz e sta w a ł i b u rz a m nie w tenczas ścigała, ale n ajp ierw ej rz a d k o to stosunkow o byw ało, a p o w tó re i ro b ak o w i spoczyn k u p o trzeb a. Nie m iałem m u tego za złe, bom się też w końcu do m orza nieco przyzw yczaił.

(29)

•'T

O k r ę t C z ic h a c z e w .

N ad szed ł w reszcie dzień 22 w rześnia, w k tó ry m po p o łu d n iu o k rę t odchodził. U czynny mój znajo m y p a n Z. W. zaw iózł m nie do p o rtu i pod sam ym okrętem z d orożki w ysadził. Zadziw iłem się nie mało, g dym ta k ie m on stru m m orskie zobaczył, ja k Czichaczew'), n ig d y bow iem po do bn ie w ielkiego o k rętu nie w idziałem . D ość pow iedzieć, że m iał on 400 stóp długości, a 7.000 to n objętości. W idok ta k i d o dał mi otuchy, bo p o d o bneg o gm achu la d a fala nie p o ru szy . W szedłem

► te d y n a okręt, zająłem k aju tę, mój znajo m y p o żeg n ał m nie i wrócił do sw ych obow iązków — zostałem sam je d en w śród obcych mi tłum ów . Ż eg n an o się n a w szystkie stro n y ; niew iasty całow ały się i p ła ­ k ały — m ężczyźni k łan iali się k apeluszam i, pow iew ali chustkam i.

Mnie n ik t nie żegnał. P ocieszałem się m yślą, że za 10 do 11 ty g o d n i b ęd ą m nie za to w itali — byle tylko witali, by le gdzie p rzed tem nie p ow itały m nie rekin y, o k tó ry ch bez abom inacyi m yśleć nie mogłem, albo in ne m orskie straszy d ła , k tó ry ch p o zn ać ta k że nie b a rd z o byłem ciekaw y. Ale oto Czichaczew zary czał trz y ra z y p rzeraźliw y m głosem , zd ejm u ją m ostek — ru szam y. To je st w łaściw ie nie m y ru szam y , ale n a s ru sz a ją . P a ro s ta te k je st ta k wielki, że sto jąc p rz y sam ym b rzeg u , nie m oże m anew row ać, więc go o d ciąg ają pierw ej. W tym celu z pre- ciw nego b o k u m ajtkow ie n a p rzo d zie o k rę tu n a w ija ją linę uczepioną do nieruchom ej beczki portow ej, ze stro n y znów s te ru p ra c u ją n ad tern dw a m ałe p aro statk i, klekocąc i p y tlu jąc bez ustan k u .

') Nie należy go mieszać z innym, znacznie mniejszym parostatkiem tegoż nazwiska, który przed kilku laty rozbił się na skałach Jaffy. Widziałem jego resztki, dotąd sterczące nad wodą.

(30)

W yciągnięto w końcu nasz statek n a śro d ek p o rtu i dopiero tam począł się poruszać, w krótce też w yp łyn ął za gro b lę portow ą.

S tało się — alea ja d a est i R ubikon przek ro czo n y ; — stanow czo ja d ę n a W schód. O dsuw am y się pow oli od O desy; dość długo widać żółte, p u ste brzegi, w końcu zn ajd u jem y się n a pełnem morzu.

Morze — co za poetyczny w yraz dla m ieszkańców stałego lądu!

Ile to w estchnień słyszałem : »żeby choć raz m orze zobaczyć«, ile to m arzeń ten jed en w yraz w yw ołał — b a , ileż to ra z y ja sam p rag n ąłem tej chw ili, k tó rej się w końcu doczekałem , bo oto je­

stem n a m orzu. Oczywiście p rz y p a tru ję m u się ciekaw ie i - d o znaję zaw odu.

P rzy zw yczailiśm y się słyszeć, czytać i w y o brażać sobie m orze jak o bezm iar, a n a nim o k rę t ja k o łu p in ę orzecha.

Z apełnić tego w rażen ia nie doznaw ałem ; m orze nie p rzed sta w ia się ja k o bezm iar, ani o k ręt ja k o łupina. Z o k rę tu b a rd z o tru d n o znaleźć miejsce, z k tó reg o b y b a rd z o wiele m orza o g lądać było m ożna, zaw sze coś p rzeszk ad z a; n ajlepiej stać u ste ru albo n a przodzie, ale i stam tąd n aw et m orze nie w ygląda ta k w spaniale, jak, siedząc w dom u, myślim y. O k ręt je st nie w ysoki (bo w ysokość piętrow ego dom u, to jeszcze nie wiele) i nie m ożna z niego objąć dalekiej p rz e ­ strzeni, a ta naw et, k tó rą widzimy, w ydaje się m niejszą niż jest, bo niem a n a niej żadnych przedm iotów , p om agających o k u do o trz y ­ m ania w rażenia wielkiej odległości.

O k ręt znow u wcale nie w ydaje się łupiną, ow szem rob i w rażenie w ielkiego b u d y n k u i je st nim w sam ej rzeczy. Ż eby o trzy m ać w ra­

żenie, o jakiem mowa, trze b ab y ch y b a w znieść się w ysoko w górę.

W tenczas m oglibyśm y porów nać o k ręt z otaczającem go m orzem i w ydałby nam się b ard zo m ałym . Toteż p rzy zn am , że d aleko w spa­

nialej w ydaw ało mi się m orze z b rzeg u , n a p rz y k ła d z ta ra s u k la sz to r­

nego n a g ó rze K arm elu. N ap raw d ę było w spaniałe, a p ły w ające po niem statk i w ydaw ały się łupinam i, jeśli nie zw ykłego, to p rz y n a j­

mniej kokosow ego orzecha. N ato m iast n a okręcie doznaw ałem innego, b a rd z o szczególnego w rażenia. S tatek p ły n ą ł dość szybko (12 mil, tj. 21 w iorst n a godzinę), więc ro zd zielał gw ałtow nie w odę n a ob y ­ dw ie stro ny , k tó ra pieniąc się i bałw aniąc, rozch o dziła się dość d a ­ leko, w skutek zaś złudzenia op tycznego zdaw ało się, że sta te k stoi

(31)

15

a m o le n ib y o g ro m n a rz e k a pły n ie ciągle wstecz. S p raw iało mi to z po czątk u lekki zaw ró t głow y w czasie spacerów po pokładzie.

N iedługo je d n a k trw ało p rz y g lą d a n ie się m orzu, bo zadzw oniono n a obiad, a p rz y nim p o d ró żn i p rz y p a try w a li się sobie i p o znaw ali potrosze. B yło nas niew ielu i zajm ow aliśm y tylko dw a stoły. P rz y pierw szym siedziało g reckie to w arzy stw o z kilku dam i kilk u m ężczyzn, k a p ita n i d y p lo m ata ak re d y to w a n y p rz y dw orze ateńskim . W klatce z p ap u g am i nie m ogło być g w arn iej niż p rz y tym stole — dam y g ad ały (oczywiście w szystkie razem ) kilkom a język am i; — dodać też muszę, chcąc być praw dom ó w ny m opow iadaczem , że p a p u g i chy b a o bardziej b łahych przedm io tach m iędzy sobą nie skrzeczą. S łu ch ając tych ro z­

p raw (a słuchać m usieliśm y w szyscy) m yślałem sobie: i w artoż to było tracić p ien iądze na n au k ę kilku języków , żeby w k ażdy m p raw ić 0 p o dobnych b łah ostkach . C opraw da, nie sam e G reczynki ta k robią.

Szczególnie u trap io n y m b y ł p rzez nie nasz dyp lo m ata. B y ł to nie­

młody, schorow any, n ad w yraz d y sty n g o w an y i u p rzejm y człowiek.

Źle b a rd z o n a tern w ychodził. G reczynki form aln ie go p rześlad ow ały , ta k ą im w idocznie sp raw iało p rzyjem ność w ym aw ianie co k ilk a słów w y razu Excellence.

To też b ied n a ekscellencya nie m ogła w yjść b ezk a rn ie z kaju ty , z a ia z ją ktoś z g reck ieg o to w arzy stw a b ra ł w opiekę i oprym ow ał.

W K o n stan ty n o p o lu rozstałem się z nimi, ale mi m ów iono potem , że Excellence dźw ig ał k rzy ż swój aż do P ireu su . N iezaw sze to d o b rze być ekscellencyą i w d o d a tk u z b y t uprzejm ą.

P o jedzeniu, to w arzy stw o helleńskie lokow ało się n a po kładzie 1 tak i tam sp raw iało h arm id er, że uciekałem od niego n a d ru g i koniec statk u ; n ato m iast delfiny, zaniepo k ojone hałasem , całemi stad am i p ły ­ w ały z tej strony, w y sk ak u jąc n a w yścigi je d en n ad drugiego, by zasięgnąć język a, co to za g w ałt niezw yczajny tam w górze.

P rz y m oim stole spraw o w aliśm y się b a rd z o statecznie, jedząc, p a trz ą c w m ilczeniu jed en n a drugiego, słu ch ając zresztą z m usu g re ­ ckiego p ap lan ia, tylko siedzący obok m nie p ro feso r odeskiego uni­

w ersy tetu ro z p ra w ia ł półgłosem z dw om a m łodym i ru sk im i u rz ę d n i­

kam i z Aten, o bizan ty ń sk iej archeologii i o p rzesad zo n y ch preten- syach G reków do wielkości, chociaż pod k ażd y m w zględem są mali, — n a co mu w m ilczeniu daw ałem zup ełn ą ap ro b atę.

1*

(32)

N iedługo je d n a k i u n as trw a ł spokój; zakłóciło go m łode ży ­ dow skie m ałżeństw o, siedzące u d ru g ieg o końca stołu. B yli to ludzie b a rd z o przyzw oici, b a rd z o grzeczni; m ieszkali w Ja p o n ii i do niej te ra z w racali. On wcale p o p raw n ie mówił po ru sk u , m iędzy sobą ro ­ zm aw iali po an g ie lsk u , znali też niem iecki i fran cu sk i języki, i nie byłob y im nic do zarzucenia, g d y b y nie nieszczęsne żydow skie py- szalkow stw o. P a n i ta k usiłow ała ciągle zw racać n a siebie u w ag ę, że mi ustaw icznie p rzy p o m in ała m rów kę z b ajk i K ryłow a, co to w tym sam ym celu w lazłszy n a wóz z sianem i w jechaw szy tak do m iasta, aw an tu ro w ała się tam n a w ierzchu.

G orzej je d n a k nierów nie dokuczył nam jej mąż, k tó ry ja k siadł n a k o n ik a Jap o nii, to jeździł n a nim aż do końca. W ym ów ił kto jak iś w yraz, a ten zara z: »A wiecie co to znaczy po japońsku?« W spom niał ktoś o galern ik ach, ten zara z: »u n as w Jap o n ii« ... o m isy o narzach katolickich: »u n as w Jap o n ii« ... słowem, czy b y ła m ow a o m aśle czy o m otylach, o drzew ach czy o m ateryacli w ełnianych, o teleg rafach czy o po low aniu n a wilki, zaw sze m usieliśm y z łask i jeg o w stąpić do Ja p o n ii i dow iedzieć się, ja k tam pod tym w zględem rzeczy stoją.

P rześw id ro w ał mi u szy tą u tra p io n ą Jap o n ią.

P ierw sza w życiu noc n a m o rzu p rzeszła mi b a rd z o spokojnie.

P rzy po m niałem sobie w praw dzie czyjąś m yśl w podobnej okoliczności, że tam przez g ru b o ść deski czeka śm ierć i otchłań, ale m nie to nic nie rozczuliło. G dzie bo śm ierć n a biednego człow ieka nie czeka?

K iedyś go złapie naw et; nim to je d n a k n astąp i, zasnąłem sm acznie.

O budziłem się; o k rę t sunie wciąż n aprzó d , cicho wszędzie, słychać tylko p rzy tłu m io n y stu k m aszyny, a księżyc b lad o świeci p rzez o k rąg łe okienko. P o p atrzałem w nie; — m o rze , p raw ie zupełnie czarne, b ał­

w ani się p rz y okręcie, a św iatło ła g o d n e kładzie się n a falach, n a białej pianie i n a dalekiej d rg ają cej wodzie. O braz pełen łagodnej m elancholii i w dzięku.

N azaju trz poznałem się ze zw ykłą to w arzy szk ą dłuższej m orskiej p o d ró ży — nu dą. N iew iadom o co z sobą zrobić; o p ra c y um ysłow ej nie było co myśleć, modlić się m ożna było ty lko w swej kajucie, bo zresztą w szędzie p rzeszk ad z an o ; to w arzy stw a znajom ego nie było, - więc p rzy g ląd ałem się m orzu. Nie p o w ie m , żeby było b a rd z o p ię­

kn eg o k o lo ru — ja k ieś ciem no-błękitno-stalow e. W ia tr wciąż d ął dość

(33)

17

silny i ostry, w zb u d zając n a m orzu fale, p o k ry te n a w ierzchu pianą.

Ż eg larze ruscy n a z y w a ją je zajączkami, F ran cu zi zaś moutons. Nasz Czichaczew nie uw ażał n a nie i ani się n aw et zachw iał, później je d n ak przekonałem się, że m orskie zajączki są daleko od ziem skich szko­

dliwsze, że są to n aw et zgoła niem iłe stw orzenia.

W ielką ro z ry w k ą było, że dzw onek kilk a ra z y w zyw ał nas do stołu, i ta k się ja k o ś dzień skończył, a późno w nocy stan ęliśm y n a kotw icy u w rót B osforu. C hodziłem , zaglądałem — nic nie widać, tylko ognie i ciem ne m asy skał. N iem a rad y , trze b a czekać do ju tra.

De Amicis p o w ia d a , że p rzez całą noc p o p rzed z ając ą w jazd do K o nstantynopo la, oka nie zm rużył. Nie naślad o w ałem tak chw ale­

bnego p rzy k ła d u , bo też nie byłem ani W łochem, ani młodym, ani p o etą; w szakże poszedłem spać, obiecując sobie wielkie estetyczne rozk osze n a ju tro . To też zaledw o n a »górach zaśw itał dzionek«, i jeszcze słońce nie zaczęło się p o k azyw ać po azy atyckiej stronie, już byłem n a pokładzie.

B yłem — bo m usiałem ; m ajtkow ie bowiem, sp u szczając szalupy, takie w ypraw iali h arce w łaśnie n ad m oją głow ą, że m usiałem p atrzeć n a ju trzen k ę, choć niekoniecznie byłem jej w idoku ciekaw y. W yszło potem słońce z za g ó ry i obaczyłem n a p raw o w oddali skały cya- neńskie, k tó re to m iały p ły w ać kiedy ś w staro ży tn o ści; bliżej p rz y ­ ląd ek skalisty, z lewej stro n y tak że w ysoką skałę, a n a niej z ru jn o ­ w an y s ta ry zam ek, p rzed sobą o b szern ą szafirow ą, zlekka pom arszczo n ą zatokę, u ję tą w ra m y n iezb y t w ysokich pag órkó w . Z bo k u w y g ląd ał m aleńki m in aret p rzy tu lo n y do w z g ó rz a , g d zien ieg d zie k ry ły się ch atk i w śród drzew , a dalej m gła biała zasłan iała w szystko.

Cicho i p usto dokoła; czasam i p ta k przeleciał, lub przem kn ęło sam otne czółenko. P odjechaliśm y trochę dalej i stan ęli naprzeciw ko konaku t. j. fortecy czy zam ku, z po za okopów k tó reg o p a trz y ły na n as d ziała; w idzieliśm y w nim jak ieś b u d y n k i, zapew no k oszary , i żołnierzy chodzących n a warcie. R ozpoczęły się długie form alności sa n ita rn e i p aszp o rto w e; n u d n e one b y ły b ard zo , ale m iały tę d o b rą stronę, że m gła tym czasem się po dniosła i m ogłem d o b rze już widzieć to, co m iałem opisyw ać.

Z n an y je st pow szechnie w y k rzy k n ik De Amicisa n a w idok K on­

stan ty n o p o la: »a te ra z opisuj szaleńcze!« R zeczyw iście, trz e b a być

W r a ż e n i a z p ie l g r z y m k i . 3

(uniwersytecka ' v— ** Torunlu__

(34)

szaleńcem , żeby się rzucić n a ta k ą im prezę. Ż adn e o pow iadanie nie je st zdolne od tw orzyć do kładnie w naszej w y o b raźn i choćby ta k p ro ­ stej rzeczy, ja k n a p rz y k ła d ch atk a w ogrodzie. N ajg o rszy ry su n e k zrob i to w ierniej, niż n ajd łu ższe i n ajb ard ziej szczegółow e opisy.

K ra jo b ra z y m ożem y m alow ać słowem, tylko za pom ocą k ró tk ich a do­

b rze w yb ran y ch rysów , k tó re w znaw iają w naszej w y o b raźn i znane skądinąd , a p odobne o b razy i b u d u ją o b raz żyw y, ogólnie może po­

dobny, ale n ig d y tak i sam ja k opisyw any, a n aw et w w y o braźn i k a ­ żdego czytelnika inny. Jeśli szczegółów je st za wiele, m ieszają się one nam w głow ie i o b raz znika za m głą. W iedzieli o tem S ienkie­

wicz i Mickiewicz; — opisyw ali kró tk o , ale k a ż d y ry s b y ł m istrzo w sk ą rę k ą kładziony, to też ich k ra jo b ra z y w idzim y. P ro sz ę n ato m iast odtw orzyć w idoki opisyw ane p rzez p. W itkiew icza w »Na przełęczy«.

Tyle tam szczegółów, tak rzecz k a ż d a dro b iazg ow o o pisana, że po p rzec zy tan iu d an eg o ustępu, nie p o zo staje w głow ie ani ogółu, ani szczegółów, tylko szczery zam ęt.

Tej sam ej m etody trzy m ał się De Amicis; za nim znów po ­ szedł a u to r »Listów z K onstantynopola«. W yszli n a tem n ajg o rz ej, bo jeśli z m ałym w idokiem nie m ożna sobie w opisie dać rad y , to cóż mówić o takim olbrzym im ? P o d ali m nóstw o szczegółów o k ra ­ szonych poezyą, z k tó ry ch ogólnego pojęcia w yrobić w sobie nie sposób. De Amicis n ad to pozw alał sobie n a ta k ą p rzesad ę, m ówiąc grzecznie, że tylko ram io n am i m ożna ruszyć, g d y się opis z rzeczy­

w istością porów na.

Nie m ając p rete n sy i do m istrzow stw a w o p isach , podam tylko w krótkości kilk a szczegółów o Bosforze. J e s t to cieśnina łącząca m orze C zarne z m orzem M arm ora i je d y n e ujście d la zb y tk u w ody p ierw ­ szego. P rzesm y k ten, długi IB mil m orskich, t. j. p raw ie 26 w iorst, idąc z północnego w schodu n a p ołudniow y zachód, wije się i w ykręca n a różne stro ny , form ując liczne zatoki, raz ścieśniając się, to znow u rozszerzając. W sku tek takiego zm iennego k ieru n k u , widz m iew a b a rd z o p rzy je m n e n ie sp o d zian k i, bo często o d k ry w a się n ag le o b szern y i p ięk n y widok, tam, gdzie zdaw ało się, że g ó ry n aw et p rzejścia o k rę­

tow i nie zostaw ią.

P ra w d ą je st także, co pow szechnie mówią, że w m iarę zbliżania się do K o n stan tyn op ola, rośn ie stopień piękności b rzegów B osforu. O bydw a

(35)

19

brzegi, a zw łaszcza europejski, p o k ry te są p raw ie bez p rzerw y do­

m am i , w io sk am i, m iasteczkam i i rozm aitem i p am iątk am i daw nych czasów. W spom nę tylko o tych, k tó re mi się b ard ziej godnem i uw agi w ydały. W ięc zaraz n a początku, sto ją n a azyatyckim b rz e g u w spo­

m niane już p u ste m u ry genueń skiego zam ku. Na d ru g im b rz e g u był podobny, lecz teraz w ru in ach. D alej po tej sam ej stron ie n ajw y ższa n ad B osforem g ó ra O lbrzym a, a n a niej g ró b tego bezim iennego bo-

W e jś c ie d o B o s f o ru z m o r z a C z a rn e g o .

h a te ra licznych b aśn i m uzułm ańskich i chrześcijańskich. N aprzeciw ko rozściela się szeroko w ielka zatoka, a n a jej końcu u stóp g ó ry m iasto B ujuk-D ere, (co w łaśnie po tu reck u znaczy w ielka zatoka), za nią więcej n a po łu dn ie T erapia.

O bydw a m iasteczka m ają pałace letnie ró żn y ch am b asad o rów N a stro n ie azy aty ck iej dalej zasłu g u ją n a w zm iankę leżące n ad p ię­

k n ą zato k ą m iasteczko B e jk o s, S u łta n ieh (pałac su łtań sk i) i w ioska fig (Indżir-kioi). W m iejscu gdzie się B osfor n a jb a rd z ie j zwęża, (B50 m etrów ) i gdzie form uje p rą d zw an y szatań sk im (szejtan akin- disi), sto ją naprzeciw ko siebie dw a zam ki eu ro p ejsk i i azy aty ck i (Ru-

(36)

p rzez M ahom eta I I n a ro k p rz e d wzięciem K o n stan ty n op o la.

Z a azyatyckim zam kiem w p a d a ją do m o rza dw a strum ienie zw ane n ie b iesk im i, a m iędzy nim i zn a jd u je się dolina służąca za m iejsce p iątkow ego sp aceru eleganckiem u to w arzy stw u tureckiem u.

S ą to słodkie wody azyatyckie.

T ak n a obydw óch b rzeg ach ciąg ną się je d n a za d ru g ą wioski i m iasteczka, aż do eu ro pejsk iej O rta-kioi i azy atyckiej Czengil-kioi, k tó ry ch p rzek rac zać nie będę, bo czas mi w racać do okrętu, stojącego p rz y konaku i załatw iającego się z form alnościam i. S kończyły się one w reszcie. D ano nam praktykę i ruszyliśm y.

De Amicis opow iada, że n a jego okręcie od k a p ita n a zacząw szy, a skończyw szy n a ostatn im T u rk u z pokładu, w szyscy byli w n a ­ stro ju uroczystym , w szyscy p ałali niecierpliw ością, w szyscy zw racali głow y, oczy i serca k u K onstantynopolow i; — szczęście, że palacze sw ych pieców nie opuścili i nie w ybiegli tak że n a p okład, bo o k ręt b y nie do p ły n ął i nie b y ło b y m oże książki, k tó rej do końca św iata n ik t nie p rzew y ższy ilością w y k rzy knikó w i su perlatyw ów .

N a naszy m Czichaczewie było zupełnie inaczej. K ap itan stał na swej g a le ry i i kom enderow ał, oficerow ie biegali zafraso w an i z ra c h u n ­ kam i, pocztą, p ak u n k am i, m ajtkow ie zajęci byli służbą, p o d ró żn i zbie­

ra li m a n atk i; w salonie G reczynki siedziały p rz y pianinie, a żydów ka m ysim głosem kaleczyła im śliczną piosnkę R u b in stein a; n a k an ap ie zaś m ąż jej p rz y ła p a ł kogoś i piłow ał Jap o n ią. B osforow i p r z y p a ­ tryw ałem się ja tylko i dw aj czy trzej jeszcze podróżni.

P rzeb ieg ałem po pokładzie tęd y i ow ędy, p a trz a łe m pilnie i — d o ­ znaw ałem rozczarow ania. J a k to , zapytacie zdziw ieni, więc B o sfor nie je st piękny? Owszem, piękny, (id zie je st szafirow e m orze i niebo, gdzie są g ó ry i trochę drzew , tam tru d n o , żeby p ięk n a nie było.

B osfor je st n a p ra w d ę pięknym , ale b y łb y daleko piękniejszym , g d y b y nie b y ł tak srodze przechw alonym . N aczytaw szy się pochw ał, śpiew any ch n a n ajw y ższą nutę, w y o b rażam y sobie ra jsk ie ob razy, tym czasem nie zn ajd u jem y ich wcale. Bo pro szę: — cieśnina je st d łu g ą około 30 w iorst, więc choćby tam b y ły sam e cu d a n a tu ry , w rażliw ość ta k b y się stępiła, że m nóstw o p ięknych w idoków zginęłoby dla n as i czulibyśm y znużenie, D aje się to w łaśnie czuć n a Bosforze,

(37)

21

tem b ard ziej, że cudów n a tu ry wcale tam niem a. G óry w łaściw ie nie góram i, lecz pag ó rk am i, a te p a g ó rk i po w iększej części m a ją je d n a ­ kow ą, b a rd z o m onotonną p o d łu g o w atą form ę. U stóp ich ro z k ła d a ją się w ioski i m iasteczka sz k a ra d n ie zap chan e dom am i i dom kam i, zbudo w any m i bez n ajm n iejszeg o pojęcia o pięk n ie architektonicznem , natłoczonym i je d n e n a dru gie, zasm arow anym i koloram i, k tó re b ard zo ra ż ą oko, choć en tu zyaści w y ra ż a ją się poetycznie, że tak ie a tak ie m iasteczko »świeci tysiącam i kolorów «. N ap raw d ę kolorów je st nie tysiąc, lecz trz y tylko: — mocno żółta ochra, ja k a ś b ru d n o czerw ona fa rb a i sina u ltra m a rin a ; czw artym może być ko lo r stary ch, po czer­

niałych, często p o o b ry w an y ch desek, którem i tureck ie dom y b y w ają poobijane, bez żad nego ty n k u ni farby .

U dołu p a g ó rk i m ają o g ro d y i trochę drzew , ale w yżej są zu­

pełnie łyse, p u ste i szare, bo bez jed n eg o źdźbła traw y. P rzy p uszczam , że na w iosnę znacznie piękniej w yg ląd ają, g d y słońce jeszcze zielo­

ności nie w ypaliło. G dy b y te p a g ó rk i nie b yły ta k do siebie podobne, g d y b y je p rz e ry w a ły od czasu do czasu sk ały i u rw isk a, g d y b y b y ły p o k ry te zielenią lasów , g d y b y w końcu w ioski i m iasta b yły lepiej

W id o k w sc h o d n ie j części B osforu.

(38)

zabudow ane, B osfor b y łb y rzeczyw iście b a rd z o pięknym . I te ra z , g d y zejdą się p rz y ­ padkiem te w aru n k i, w idoki są prześliczne. P am iętam na- p rz y k ła d n a b rz e g u azyatyc- kim w jednem m iejscu zatok a ro zszerzy ła się n ib y szerokie jezioro. Bliżej n as pięło się k u g órze b rzy d k ie kolorow e m iasteczko, ale dalej n ad sam ą w odą w znosił się w spa­

n iały biały pałac, za nim zielone tło o g rom nego ogrodu, a za o g ro ­ dam i niew ysokie góry.

W idok b y ł n a p ra w d ę śliczny, ale takich je st niewiele, tym czasem auto row ie p o dróżn icy opisali B osfor tak... że opisy do rzeczyw istości zupełnie niepodobne.

Oto p a rę p rzy k ła d ó w : A utor „Listów z Konstantynopola“, m inąw szy g órę O lbrzym a, w idzi ja k »olbrzym ia p rz e strz e ń w odna rozściela się p rzed nam i w zam knięte p raw ie koło; n a jeg o k raw ęd ziach z trzech stro n rów nocześnie o k rą ż a ją n as g ó ry w yniosłe, p o k ry te n ie p rz e b y ­ tym i lasam i dębów , pinii, buk szp an ó w cza rn ą sm u g ą w ijących się po wierzchołkach... Na p raw o w am fiteatr p ię trz y się m iasto, ogrom ne dom y w sp in ają się n ad dom am i, o g ro d y w iszą n ad p łaskim i dacham i, białe m in arety w zbijają się w niebo, lekkie i dum ne, ja k p alm a k ró ­ lu jąca w arab sk iej oazie. W yżej jeszcze w idać szerokie łany... i znow u m iasto i znow u ogrody, pałace, wille... B yłem olśniony; spełnił się więc sen mój długoletni, spełnił się pięk n iejszy o wiele, niż m arzyłem . W idzę więc p rz e d sobą stolicę św iata, królow ę m órz i lądów , p ełn ą blasków i czaru, — p ró b u ję w yszukać ko p u łę św iętej Zofii, o g ro d y seraju , las cm en tarza w Skutari... Ależ to nie K o n stan ty n o p o l (mówią mu)... To dopiero B u j u k - D e r e . . . W ięc cóż dalej będzie? W głow ie zaczyna się kręcić«...

B o d ajto być m łodym i poetą! Jeżeli cały ten u stęp (i wiele in ny ch w pom ienionej książce) nie je st poetycznym środkiem dla podniecenia zajęcia w czytelniku, to ch y b a b y ł pisan y m znacznie

(39)

23

p o te m , g d y się w idziane o b ra z y po m ieszały razem w pam ięci autora.

P rzy p u ściw szy naw et, że lite ra t ja d ą c y um yślnie do K o n stan ty n o ­ pola, ta k nie znał to p o g rafii B osforu, że m ógł B u ju k -D ere wziąć za S tam buł, tru d n o pojąć, jak im sposobem w idział rzeczy, k tó ry ch tam ja k o żyw o niem a. B u juk -D ere leży u stóp n ie zb y t w ysokiej góry, ze stro n y zachodniej p o k ry tej drzew am i, z przeciw nej zupełnie bezleśnej;

mówią, że n a p ra w d ę je st to dość duże m iasto, ale zd alek a w y daje się ja k je d en szereg domów, zb u d o w an y ch tuż n a d m orzem , i nie w idać wcale, ja k się one w sp in ają je d n e n a d drugim i. J a k tam było szukać kopuły św. Zofii, k ied y k ażd em u w iadom o, że o n a je st n a p a ­ g órku, a tu p a g ó re k lasem p o k ry ty , nie dom am i. Z pow o du tego lasu, niem a tam ta k że żadn ych zgoła łanów , nied op iero szerokich; g ó ra bow iem zw ęża się coraz i kończy dość spiczasto.

W idok rzeczyw iście p iękny, ale ch y b a nie olśniew ający; — m nie p rzy n ajm n ie j nie olśnił bynajm n iej.

De Amicis ucieka się do jeszcze silniejszych figlów literackich.

D opływ a np. do A natoli-hissar i p o w iad a: »Ze stro n y przeciw nej, p a trz ą c przez lornetkę, m ożna było d ostrzed z g ru p y p ań, m uzułm anek, któi'e p rzec h ad zały się p od d rzew am i słodkich wód A zyi lub siedziały w m alow niczych kółkach n a b rz e g u niebieskiego strumienia, g d y ty m ­ czasem ro je kaików i łodzi z baldachinam i, pełne T urków i T u rczy n ek szybow ały w zdłuż w ybrzeża. W y g ląd ało to dziw nie św iątecznie. B yło w tern coś a rk a d y jsk ie g o i m iłosnego, coś, co rodziło chęć n iezm iern ą rzu cen ia się ze s ta tk u w p rz e jrz y ste fale i popłynięcia tam n a jed n o z tych uroczych w ybrzeży, ab y w ychodząc n a b rz e g zaw ołać: »Niech się co chce stanie, ale to n a d m oje siły opuścić tę ziemię; tu śró d m uzułm ańskiej szczęśliw ości chcę żyć i umierać!«

To ci d opiero ro zp alił się m łodzieniec do m uzułm ańskiego szczęścia! Szkoda, że go przez i’ok ja k i nie kosztow ał; — nie w ątpię, że rzuciłby sw oją A rkady ę, choćby m u p rzy szło w pław p rzez »przej­

rz y ste fale« do staw ać się n a pierw szy lepszy eu ro p ejsk i okręt.

Czego w arta m u zu łm ań sk a szczęśliwość, nikom u ch y b a nie tajno.

De Amicis sam zresztą d aje w swem dziele liczne jej ilu stracy e; p o ­ ciągnęła go tu taj nie ona, ale ty lko owe p rzec h ad zające się pod drze- aw m i »panie m uzułm ańskie« — no, i żeby było p rzy n ajm n iej dla

(40)

kogo sk ak ać do m orza! Kto nie widział, nie w y o b razi n aw et sobie ja k te dam y szpetn ie w yg ląd ają. S ą one zw ykle małe, p ęk ate, aż do stóp n a k ry te zasłonam i bronzow em i albo czarnem i i w y g ląd ają ja k duże p o zasłan ian e sam ow ary chodzące. W idok ich m ógł ro zen tu zy az- m ow ać ch y b a tylko m łodego, gorąceg o W łocha i to je d y n ie w n a j­

b ard ziej u p aln e dni k an ik u ły , k ied y to złośliwe h u m o ry u d e rz a ją do głow y i w y p ęd zają z niej stateczność i rozsąd ek .

T ak to sobie ra d z ą m łodzi literaci-entuzyaści, k ied y zd alek a p rz y ­ chodząc, o p o w iad ają o tem, co w idzieli i co zdaw ało im się, że wi­

dzieli. J a e n tu z y a stą n ig d y nie byłem , ty lk o n ieb aczn y w ierzyłem im n a słowo i za to te ra z doznaw ałem zaw odu.

D ojechaliśm y w reszcie do O rta-kioi; statek zaw rócił n a p raw o i ro zw in ął się p rzed oczym a m ojem i w idok n a p ra w d ę w spaniały.

Z lewej stro n y , azyatyck iej, p ałac su łta ń sk i B ejlerb ej i tegoż n azw isk a m iasteczko, dalej Ista u ro s, K u sg u n d żu k i p o czątek w ielkiego m iasta S k u tari, n a d któ rem w znosi się n a g i szczyt najw y ższej tu g ó ry Bul- gurlu. Ze stro n y , p raw ej w iększy p rzep y c h i w iększy ru ch ; — oto lu d n e tu reck ie przedm ieście B esziktasz, og ro m n e k o szary , pałace baszów . N ad m orzem w sk a zu ją mi su łta ń sk i p ałac O ziragan, gdzie p rzeb y w ał, a m oże i d o tąd p rz e b y w a b ra t i p o p rzed n ik p an u jąceg o dziś sułtana, M urad Y. N ad pałacem p ię trz ą się w ysoko ogrody, a gdzieś tam w g órze w śród nich u k ry ta rezy d e n cy a A b d ul-H am ida, Jiłdiz-kiosk.

D alej długą, b ia łą linią w ystaje z m o rza fa n ta sty c z n y Dolma- B agcze, u lu b ion e m ieszkanie A bdul-A zisa. W ysoko n a gó­

rze w idzę cza rn y las cy p ry ­ sów i zg aduję, że to wielki cm entarz P ery . Tuż p rz y nim o g rom n y gm ach am b asa d y niem ieckiej. P otem już drzew i ogrodów coraz m niej, tylko dom y je d en p rz y drugim , n ib y s z a ra law a k am ienna, schodzą aż n a dół ku w odzie, po sto k u w zgórza. W połow ie

P a ł a c D o ln i a -B a g c z e n a d B o s fo re m .

(41)

25

pochyłości w y strzela n a nie zn an a mi z ry su n k ó w wieża — po niej poznaję, że to G alata.

W p ro st p rzed nam i w ybiega w m orze p rzy ląd ek , n a k tó reg o szczycie sto ją p ałace i w idać drzew w ierzchołki. To p rz y lą d e k s e ra ju — a dalej w g łąb ląd u je d n a m asa kam ienna, tylko n a w ierzchołkach p ag ó rk ó w w znoszą się p rzy sad ziste m eczety, około k tó ry ch sm ukłe ja k strz a ły m in arety strz e la ją w górę.

Cała p rz e strz e ń o g ro m n a m iędzy tem i ram am i zalan a m orzem lazurow em , po któ rem ro ją się łodzie i sta tk i ja k m rowie, n a k tó re słońce rzuca całe pęki złotych prom ieni, o d bijający ch się w wodzie, a od tego b la sk u m rużą się oczy i w idzą niejasn o ogrom ne m iasto, przesło n ięte d elik atn ą zasłoną z pow ietrza, m gły i prom ieni. Z ap raw d ę w idok w spaniały!

O k ręt zw alnia biegu, zw raca na p raw o i stajem y n a kotw icy naprzeciw ko G alaty, — tej sam ej G alaty, gdzieto ongi Z agłoba

»palmę otrzym ał« i jedn o oko po strad ał.

W zy w ają n as n a śn iadanie, więc p o słu szn y w ezw aniu, idę do spełnienia n iezb y t ciężkiego obow iązku, nim się z Gzichaczewem ro z ­ stanę. Tym czasem zaledw ie w połow ie go spełniłem , g d y w pada służący jeden, po nim d ru g i z w iadom ością, że ja k a ś »znaczna osoba«

p rz y p ły n ę ła z m iasta i chce się ze m ną widzieć.

P om n y n a s ta rą m aksym ę łacińską: »co czynisz, czyń dobrze«, dokończyłem śn iad an ia i w yszedłszy na pokład, widzę, że to mój d aw ny znajom y, p an M aryan L., h u śta się w łodzi na fałach i srodze się n a mnie niecierpliw i. B ył on w K onstan ty n op o lu , dow iedział się, że m am w tych dniach być tam także, w ziął więc p rzew o d n ik a i z nim w yjechał n a m oje spotkanie.

B o d ajto mieć, a zw łaszcza n a obczyźnie spotykać, poczciw ych znajom ych! Nie w iedziałem n aw et n a razie, ja k ą mi p rzy słu g ę wy­

św iadczył, alem się b ard zo ucieszył, zobaczyw szy tw arz znajom ą.

W jednej chwili zebrałem m anatki, pożegnałem k a p ita n a , lżej o de­

tchnąłem n a myśl, że o Jap o n ii nic już nie będę sły szał i zbiegłem do łodzi, gdzie obok n as zn alazł się jeszcze w ysłaniec hotelu „Byzan- cyum u, w k tó ry m m iałem zam ieszkać.

P łyniem y do b rzegu , ale nie tak to było łatw o, ja k się kom u zdaje.

T rzeb a było ciągle w ym ijać łodzie, kaiki, szalupy, o k ręty ; — głow a

W r a ż e n i a z p i e lg r z y m k i. ^

(42)

chodziła ja k n a zaw iasach. T n z szum em p rzem k n ął o kilkanaście kroków za nam i spacerow y p aro statek , a fale p rzez niego w zburzone p o d rzu ca ją łódź n aszą w ysoko; w tej chwili widzim y, że leci n a nas ja k strzała k aik , k tó reg o kaidżi nas nie w id zi, bo w ioślarze sie­

dzą obróceni plecam i k u p rzodow i łodzi; więc k rzy k i i hałas. Je- dziem y dalej obok p o tw o ru czarnego, k tó ry w odę w yrzuca otw o ­ ram i, czarnym dym em w ybucha z kom ina i po św istu je sobie cza-

G a lttta i w ie lk i m o s t n a d Z ł o ty m R o g ie m .

sami. Kety! — toż g d y b y się ruszył, coby z nam i było? R obi mi się n a tę m yśl zimno — nie, gorąco — zd aje się naw et, że zim no i go­

rąco razem .

N iem a je d n a k czasu n a rozm y ślan ia, bo gd y m y sobie płyniem y bez żadnej złej myśli, w ysuw a się n a n as cichutko z za jak iego ś sta tk u o g rom na zasm olona b a rk a , n a k tó rej p rzo d zie w iszą n a p o ­ w rozach kloce n a łokieć p rzeszło długie (nie wiem do czego służące) W y suw a się i jedzie w p ro st n a nas; — um y k am y co tchu na stro n ę — i ta k law irujem y, krzycząc, kręcąc głowam i, czasam i o d p y ch ając rę-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wszyscy uczestnicy obozu stawili się rano, 2 września, na dworcu PKP w Koszalinie, skąd nastąpił wspólny już przejazd do Kołobrzegu, a następnie autobusem

można było bezpłatnie zwie- dzać Muzeum Miejskie w Wadowicach, Replikę Domu Rodzinnego Jana Pawła II w Domu Katolickim, Muzeum Emila Zegadłowicza w Gorzeniu Górnym, Izbę

miaia miejsce historyczna piel­ grzymka Ojca Świętego Pawła VI, który jako pierwszy następca apostoła Piotra udał się do Ziemi Świętej, by modlić się w świętych

Jeśli Stolica Apostolska n ie ustanow iła osobnego leg ata p rzy organizacji m iędzynarodow ej, jego obowiązki spełnia przedstaw iciel dyplom atyczny tejże Stolicy

Prawda, że przejście z feudalizmu do silnej monarchii utrud­ nione było także przez konfiguracyę terytoryalną półwyspu bał­ kańskiego. Na wielkich, równych

U rzędnicy ci dworscy, zgodnie z objaśnieniem Kromera, w y­ stępują w aktach i dyplomatach różnie tytułowani: bądź jako urzędnicy „k ró la “ lub

Charakterystyka absorpcji i fluorescencji kumaryny zmienia się wraz z różnorodnością grup funkcyjnych przyłączonych do jej pierścienia. Wheelock udowodnił, że wprowadzenie

To illustrate each of these potential ways how values can influence the ele- ments of institutional change, we draw from the current transition to low-carbon energy systems as a