Wspólna pamięć historyczna nakazuje nam traktować coroczne świętowanie
Barbórki jako „odwieczną, niezmienną tradycję”. Bliższe przyjrzenie się
historycznym faktom pozwala bez najmniejszych wątpliwości dostrzec,
że w zasadzie żaden z elementów uroczystości (ani zakładowy, ani religijny)
nie pozostawał nienaruszony na przestrzeni dziejów
„Concordia” w 1901 roku otrzymali po 75 fenigów, ale stojący niżej w hierarchii zawodowej pchacze i ładowacze dosta-li w barbórkowym prezencie 50 fenigów.
Były także takie kopalnie, w których nie czyniono żadnego rozróżnienia ani ze względów osobistych, ani zawodowych.
Podarunek barbórkowy wypłacano każ- demu pracownikowi w takiej samej wyso-kości. W kopalni „Myslowitz” w 1905 roku wypłacono każdemu po 1 marca, a w kon-cernie „Borsiga” w 1912 roku po 80 feni-gów. Trudności z utrzymaniem wydobycia w okresie I wojny światowej spowodowa- ły, że kopalnie rezygnowały w ogóle z or-ganizacji obchodów innych niż religijne.
Decyzje takie podejmowały wszystkie ko-palnie na terenie Górnego Śląska.
Mogłoby się wydawać, że po zakończeniu wojny górnośląska rzeczywistość, także ta świąteczna, powróciła do stanu sprzed wojny. Tymczasem rewolucyjne zmia-ny polityczne, społeczne i ekonomiczne spowodowały zdecydowane zmiany w za-kresie udzielania drobnych podarunków.
Najistotniejszą było to, że od okresu powo-jennego kwoty, przeznaczane na poszcze-gólne cele w zakresie podarunków bar-bórkowych, były odgórnie ustalane przez Arbeitgeberveband der Oberschlesische Bergwerks- und Hüttenindustrie (Górno-śląski Związek Pracodawców Przemysłu Górniczo-Hutniczego). Zarząd organizacji wysyłał do wszystkich kopalń okólniki, w których podawano limit wydatków zwią-zanych z organizacją święta, jakie mogły ponosić zarządy w przeliczeniu na osobę.
Kwoty, wyliczane na osobę, podlegały mo- dyfikacjom z powodu ograniczeń w wydo-byciu czy gwałtownej inflacji.
Z kolei poczęstunki, które większość za-kładów fundowała swoim pracownikom w dniu 4 grudnia, zazwyczaj składały się z tych samych składników: 2 lub 3 bułek, półkilogramowej porcji kiełbasy, 2 lub 3 szklanek piwa oraz kilku cygar, a w póź-niejszym okresie także papierosów. Opi-sy prasowe wielokrotnie podkreślają, że poczęstunek ten miał charakter śniada-nia dla pracowników. Kwoty, wydawane przez kopalnie na zakup tych produk-tów żywnościowych, wchodziły w skład ogólnej sumy przeznaczonej na obchody święta. Wydawanie produktów żywnoś-ciowych wyglądało dwojako, w zależności od możliwości konkretnego zakładu. Za-zwyczaj po zakończeniu uroczystej mszy świętej górnicy udawali się na teren za-kładu. Tam uczestniczący w nabożeństwie
otrzymywali kupony na konkretne pro-dukty. Kupony te, na przykład w Dyrekcji Dóbr Książąt Pszczyńskich, były wykona-ne z kolorowego papieru i miały kształt koła bądź kwadratu. Od kształtu i koloru zależna była wartość poczęstunku oraz rodzaje darowanych produktów. Kupony te można było realizować bądź w zakła-dowej kantynie, bądź w restauracjach, z którymi kopalnia podpisywała umowę.
Z zachowanej dokumentacji archiwalnej wiadomo, że restauracje i lokale znajdu- jące się pobliżu kopalń zabiegały o podpi-sanie umowy z kopalniami na wydawanie tego poczęstunku. Często ich właściciele wysyłali oferty, proponując dogodne wa-runki lokalowe oraz finansowe. Na terenie
kopalni śniadanie spożywali między inny- mi górnicy kopalni „Königin Luise” w Za- brzu, podobnie było około 1890 roku w ko-palniach bytomskich, z wyjątkiem kopalni
„Hohenzollern”, której pracownicy reali-zowali kupony w „Gräffliche Gasthaus”.
Z kolei górników kopalń „Ludwiksglück”
i „Hedwigswunsch” goszczono w gospo-dach u Oschinskiego i Miarki. Wydaje się, że ani wojna światowa, ani wydarzenia, które nastąpiły po niej, nie powodowały istotnych zmian. Jedynie w trudniejszych ekonomicznie czasach zamawiano tań-szą kiełbasę i rezygnowano z zakupu cy-gar na rzecz papierosów. Piwo rozlewane do szklanek zastąpiono w 1934 roku pi-wem butelkowanym, znacznie tańszym.
Wspólne spożycie śniadania kończyło uroczystości dla całej załogi
Innymi prawami rządziło się honorowanie jubilatów górniczych obchodzących swój jubileusz w drugiej połowie roku. Stosun-kowo skąpe materiały archiwalne pozwa-lają przypuszczać, że w dużych zakładach jubilatów rozdzielano na dwie grupy. Ob-chodzący jubileusz 25-, 30- lub 50-lecia pracy do czerwca byli honorowani przez dyrekcje podczas specjalnie organizowa- nych uroczystości, związanych z organiza-cją „Freibier Fest” („Festynem Darmowego Piwa”), który był zabawowym zadośćuczy-nieniem za adwentowy post, obowiązujący podczas Barbórki. Jubilaci, którzy rozpo-częli pracę w drugiej połowie roku, byli honorowani podczas uroczystości barbór-kowych. Niezależnie od terminu dyrekcje otaczały ich szczególną atencją, bowiem jubilaci otrzymywali podarunek pieniężny w gotówce, prezent, zazwyczaj w postaci zegarka, podejmowano ich szczególnym poczęstunkiem, najczęściej obiadem. Po-nadto podczas przemarszów do kościoła jubilatów dekorowano szarfami dębowymi i zajmowali oni miejsce na czele pochodu.
Splecione z dębowych liści szarfy miały jak najbardziej symboliczne znaczenie, zbliżo-ne do symboliki wieńca laurowego. Miały gloryfikować długoletnią pracę wykony-waną na rzecz jednego pracodawcy. Szarfy te, zakładano jubilatom przez wymarszem do kościoła. Była to czynność niejako ho-norowa, dlatego powierzano jej wykona-nie między innymi gościom obchodów. Na przykład jubilatów w Wirku w 1894 roku dekorowała córka urzędnika górniczego Riedla. Nie wiadomo, czy obyczaj ten był praktykowany w kopalniach państwowych, jednak z całą pewnością przetrwał do lat 30. XX wieku w zakładach prywatnych na terenie Altreichu.
Poza symbolicznym honorowaniem ju-bilatów, każdy z obchodzących 25- lub 30-lecie pracy otrzymywał osobiście z rąk dyrektora lub właściciela zakładu poda-runek oraz nagrodę pieniężną. Wysokość kwoty była do wybuchu pierwszej wojny światowej ustalana indywidualnie przez poszczególne zakłady. Podobnie kwestia prezentu od pracodawcy. W znakomitej większości przypadków decydowano się na darowanie jubilatom zegarków. Do 1914 roku były to srebrne zegarki z łańcuszkiem z wygrawerowaną dedykacją. Procedu-ry przygotowania były przeprowadzane z ogromną starannością. Każdego roku w listopadzie sztygarzy podawali nazwiska
jubilatów. Informacje te podlegały weryfi-kacji w biurze zakładu, a następnie listę wywieszano na tablicy ogłoszeń, co da-wało zainteresowanym czas do składania reklamacji. Zdarzały się one najczęściej wówczas, gdy zainteresowany wielokrot-nie zmieniał miejsce pracy. W przypadku gdy z powodu nieścisłości w dokumentacji pomijano kogoś, zażalenia były weryfiko-wane, na przykład poprzez konfrontację z aktami znajdującymi się w innych ko-palniach. Pozwalało to na przyjęcie, bądź odrzucenie reklamacji. Po ostatecznym ustaleniu liczby jubilatów kopalnia doko-nywała zakupu zegarków w ściśle okre-ślonej liczbie. Liczne oferty od składów jubilerskich pozwalały na wybór najlep-szego, a nie najtańszego produktu. Około 1900 roku koszty zakupu jednego zegarka wahały się między 30 a 36 markami. Na przykład do biura kopalni „Hohenzollern”
napływały oferty z zakładów zegarmistrza i optyka Reinholda Scholza z Bytomia, ze- garmistrza D. Hentschela z Bytomia, Kar-la Klehra z Wirka, sprzedającego zegarki i złote precjoza, producenta zegarków Otto Kneifela z Wrocławia, A. Voelkela, jubi-lera z Nysy, jubijubi-lera i zegarmistrza Bern-harda Hahulskiego z Rozbarku. Kopalnie
były bowiem doskonałymi klientami. Jed-no zamówienie dyrekcji generalnej mogło opiewać nawet na 50 zegarków, co stano-wiło spory dochód. Jednak w latach 1902–
–1924 kopalnia „Hohenzollern” korzystała z usług kupca z Bytomia, Bruno Osswalda, oraz właściciela składu z precjozami, Bert-holda Biniasa z Zabrza. Po zamówieniu zegarków marki Omega kopalnia ustalała tekst grawerowanej imiennej dedykacji.
Każdy z jubilatów miał dokonać wery-fikacji treści tekstu i dopiero po spraw-dzeniu dedykacji przez zainteresowanych korespondencyjnie przekazywano listę zakładowi. Gotowe zegarki dostarczano do kopalni co najmniej trzy dni przed uro-czystością. Problem powstawał, kiedy ju-bileusz obchodziły pracujące w kopalniach panie. Damskie zegarki jako prezent jubi-leuszowy pojawiły się dopiero około roku 1925. Wcześniej jubilatki otrzymywały podarunki wpisujące się w dwa z trzech
„K”, opisujących wówczas obowiązki ko-biece („Küche, Kinder, Kirche”). Panie otrzymywały bowiem albo komplet srebr-nych sztućców (jak u „Borsiga” w 1895 roku), albo srebrny „zestaw dewocyjny”, składający się ze stojącego krucyfiksu oraz dwu świeczników (u Schaffgotschów Piwo rozlewane do szklanek zastąpiono w 1934 roku piwem butelkowanym, znacznie tańszym
i Donnersmarcków do lat 30.). Wartość damskiego podarunku jubileuszowego była mniej więcej tej samej wysokości co wartość zegarków.
W niektórych zakładach, jak na przykład w Schaffgotsch’e Werke już od 1900 roku, jubilatom dawano możliwość rezygnacji z prezentu na rzecz ekwiwalentu w gotówce.
Zainteresowani musieli to zgłaszać w ści-śle określonym terminie, zanim kopalnia dokonała zakupu zegarków lub „zestawów dewocyjnych”. Co ciekawe, po zakończeniu pierwszej wojny światowej w dalszym cią- gu utrzymywano obyczaj darowania zegar-ków jubileuszowych. Zamawiano je nawet w okresie galopującej inflacji i spadają-cych dochodów kopalń. Jednak po podziale Górnego Śląska między Polskę a Niemcy, wskutek problemów finansowych polskich kopalń, jubilaci masowo wybierali gotówkę jako formę gratyfikacji. Bywało więc i tak, że Dyrekcja Dóbr Hrabiego Donnersmar-cka w Świętochłowicach w 1932 roku nie kupiła ani jednego jubileuszowego zegarka.
Pracujący w Polsce górnicy woleli otrzymać gotówkę, a w tym samym czasie górnicy ko-palni „Beuthen” otrzymywali zegarki.
Poza zegarkami jubilaci otrzymywali także podarunki pieniężne w gotówce. W zakła- dach Ballestremów w 1895 roku obchodzą-cy 25-lecie pradach Ballestremów w 1895 roku obchodzą-cy otrzymali po 30 marek.
Dyrektor kopalni „Aschenborn” Würz-ner w 1900 roku każdemu z 11 górników z 30--letnim stażem wręczył kwotę wyso-kości 40 marek oraz, oczywiście, srebrny zegarek z łańcuszkiem. Dyrektor kopalni
„Ferdynand” w Katowicach, Edelmann, jubilatom obchodzącym 25-lecie pracy wręczał srebrne zegarki oraz podarunek
pieniężny w wysokości aż 50 marek. Do wy-buchu wielkiej wojny górnicy pracujący dla Schaffgotschów otrzymywali po 25 marek.
Porównywalne kwoty oferowano w najwięk-szej górnośląskiej kopalni, „Königin Luise”
w Zabrzu, gdzie w 1906 roku było 130 jubi-latów.
Na największy honor zasługiwali pracow-nicy, którzy zatrudnieni byli przez lat 50.
Jubilaci tacy otrzymywali od zarządów kopalń zawsze złote zegarki z osobistą de-dykacją oraz 50 Mk w złocie. Wydaje się, że był to powszechny obyczaj, przestrzega-ny przez wszystkie zakłady wydobywcze.
W tym przypadku nie tylko złoty zegarek, ale i złote monety nabierały znaczenia. Je-den z obdarowanych, obchodzący jubileusz w 1937 roku, rozmawiając z dziennika-rzem, mówił: „Tych pieniędzy się nie wy-dawało, tylko się je trzymało na szczęście, dawało się je dzieciom jako prezent ślubny albo wnukom «na wiązanie» przy chrzcie”.
Następnie jubilaci zapraszani byli na wspólny obiad z dyrekcją i gośćmi honoro- wymi. Posiłki te kopalnie zamawiały w sa-lach restauracyjnych, często w lokalnych hotelach. Uczestnicy obiadu z zakładów Ballestremów jedli wspólnie w kasynie
„Donnersmarckhütte”. Dyrekcja kopalni
„Preussen” w 1903 roku jadła postny obiad w „Neumark’schen Lokale”, a goście kopal- ni „König” w hotelu „Parkowym” w Królew-skiej Hucie. Obiady te przebiegały w ściśle ustalonym porządku. Dotyczyło to nawet sadowienia gości przy stołach. W doku-mentacji dotyczącej jednej z bytomskich kopalń zachowały się szczegółowe rysunki ze schematem ustawienia stołów i wyzna-czonym dla każdego uczestnika miejscem.
Rysunki te uzupełnione były o szczegółową listę gości, które kopalnia dostarczała do restauracji. Z kolei zarządcy lokalu propo-nowali menu na dzień obiadu. Urzędnicy kopalni, zapewne w porozumieniu z dyrek- cją odsyłali zatwierdzone propozycje. Kosz-ty posiłku oszacowano na około 2.50–3.50 marki. Trzeba przyznać, że menu w postaci zupy ogonowej, zupy mięsnej, dziczyzny z warzywami z sosem pieczarkowym, piwa Pilsner i koniaku odbiegało zdecydowanie od menu domowego obiadu barbórkowe-go. Brak innych źródeł archiwalnych nie pozwala stwierdzić, czy podane powyżej menu było regułą, czy wystawnym wyjąt- kiem, ponieważ jadłospis dla jubilatów ko-palni „Preussen” był diametralnie różny:
serwowano zupę grochową, bułkę i rybę, poczęstunek piwem i cygarami został od-sunięty na później.
Przyglądając się obchodom Barbórki z cza-sów ekonomicznej prosperity górnictwa, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wpro-wadzone przez nazistów obowiązkowe dla załogi akademie świąteczne czy rozdawa-nie górnikom butelek wódki po 1945 roku spowodowały, że trwale zapomniane zo-stały obyczaje. A warto pamiętać o czasach złotych zegarków i szarf uplecionych z dę-bowych liści.
Beata Piecha van Schagen Podczas przemarszów do kościoła jubilatów dekorowano szarfami dębowymi, zajmowali
oni miejsce na czele pochodu
O AUTORCE
Beata Piecha van Schagen urodziła się w Chorzowie. Jest absolwentką Wydziału Filologicznego Uniwersy-tetu Śląskiego.
Zainteresowanie kultem świętej Bar-bary, odziedziczone po stryju, księdzu Henryku Piesze, rozwija od momentu przygotowania pracy magisterskiej poświęconej kultowi tej świętej.
Otrzymała „Stypendium w dziedzi-nie kultury” Urzędu Marszałkow-skiego Województwa Śląskiego, co pozwoliło jej kontynuować badania.
Na podstawie zgromadzonych mate-riałów archiwalnych przygotowuje publikację poświęconą wizerunkom górniczej patronki, znajdującym się w kopalniach Górnego Śląska.
• Podczas wyprawy na Aconcaguę, trochę dla zabicia czasu przed próbą zdobycia andyjskie-go szczytu, pojawił się pomysł na niezwykły spływ…
– To było pod koniec grudnia ubiegłego roku. Decyzja o wyjeździe w dalekie strony w ten najważniejszy dla Polaka czas miała umożliwić szybką wspinaczkę w najlepszej letniej pogodzie, a tu… Zamiast zagłuszać nostalgię wysiłkiem zdobywania góry i obrazami cudownych andyjskich szczy-tów otępiać wyobraźnię, co uporczywie przywodziła obraz rodziny przy wigilijnym stole, przyszło nam siedzieć w wyludnionej
w święta Mendozie. Nasz sprzęt górski krą- żył gdzieś po świecie jako zagubiony lotni-czy bagaż. Na szczęście Piotr (mój drugi
„koniec liny” w górach) wytropił grupę wy-bierającą się na rafting na rzece Mendoza.
Oczywiście, planowaliśmy taką wyprawę, ale dopiero ewentualnie po zdobyciu Acon-cagui. Tymczasem los sprawił, że już teraz wydała się świetnym antidotum na tęskno-tę za śniegiem, pasterką i rodziną.
• Wydawałoby się, że rzucenie się w wir rwą-cej, najeżonej skalnymi progami rzeki wyma-ga nie lada odwagi i kondycji. Zanosiło się na wielką przygodę?
– O tak, ale, jak zwykle, i tym razem za-częła się dużo wcześniej i jak zwykle jej największą atrakcją byli także napotkani ludzie. Wsiedliśmy wczesnym rankiem do stareńkiego autobusu mercedes, dumnie błyszczącego trójramienną gwiazdą. Cała reszta rdzą i łuszczącą się farbą skutecznie dowodziła, że metryka maszyny pochodzi z końca lat sześćdziesiątych. Klimat za-tem budował się od początku. Rozbawione towarzystwo argentyńskich i chilijskich towarzyszy podróży, zajęte dotąd śpie-wem dyskusjami i podziwianiem niezwy-kłych krajobrazów przesuwających się za