• Nie Znaleziono Wyników

Złoty zegarek i dębowe liście

W dokumencie Kompania Węglowa, 2011, nr 11 (33) (Stron 42-46)

Wspólna pamięć historyczna nakazuje nam traktować coroczne świętowanie

Barbórki jako „odwieczną, niezmienną tradycję”. Bliższe przyjrzenie się

historycznym faktom pozwala bez najmniejszych wątpliwości dostrzec,

że w zasadzie żaden z elementów uroczystości (ani zakładowy, ani religijny)

nie pozostawał nienaruszony na przestrzeni dziejów

„Concordia”  w  1901  roku  otrzymali  po  75 fenigów, ale stojący niżej w hierarchii  zawodowej  pchacze  i  ładowacze  dosta-li  w  barbórkowym  prezencie  50  fenigów. 

Były  także  takie  kopalnie,  w  których  nie  czyniono  żadnego  rozróżnienia  ani  ze  względów  osobistych,  ani  zawodowych. 

Podarunek  barbórkowy  wypłacano  każ- demu pracownikowi w takiej samej wyso-kości. W kopalni „Myslowitz” w 1905 roku  wypłacono każdemu po 1 marca, a w kon-cernie  „Borsiga”  w  1912  roku  po  80  feni-gów. Trudności z utrzymaniem wydobycia  w okresie I wojny światowej spowodowa- ły, że kopalnie rezygnowały w ogóle z or-ganizacji  obchodów  innych  niż  religijne. 

Decyzje takie podejmowały wszystkie ko-palnie na terenie Górnego Śląska.

Mogłoby  się  wydawać,  że  po  zakończeniu  wojny  górnośląska  rzeczywistość,    także   ta  świąteczna,  powróciła  do  stanu  sprzed  wojny.  Tymczasem  rewolucyjne  zmia-ny  polityczne,  społeczne  i  ekonomiczne  spowodowały  zdecydowane  zmiany  w  za-kresie  udzielania  drobnych  podarunków. 

Najistotniejszą było to, że od okresu powo-jennego  kwoty,  przeznaczane  na  poszcze-gólne  cele  w  zakresie  podarunków  bar-bórkowych,  były  odgórnie  ustalane  przez   Arbeitgeberveband  der  Oberschlesische  Bergwerks-  und  Hüttenindustrie  (Górno-śląski  Związek  Pracodawców  Przemysłu  Górniczo-Hutniczego).  Zarząd  organizacji  wysyłał  do  wszystkich  kopalń  okólniki,  w których podawano limit wydatków zwią-zanych  z  organizacją  święta,  jakie  mogły  ponosić  zarządy  w  przeliczeniu  na  osobę. 

Kwoty, wyliczane na osobę, podlegały mo- dyfikacjom z powodu ograniczeń w wydo-byciu czy gwałtownej inflacji.

Z  kolei  poczęstunki,  które  większość  za-kładów  fundowała  swoim  pracownikom  w  dniu  4  grudnia,  zazwyczaj  składały  się  z tych samych składników: 2 lub 3 bułek,  półkilogramowej  porcji  kiełbasy,  2  lub  3  szklanek  piwa  oraz  kilku  cygar,  a  w  póź-niejszym  okresie  także  papierosów.  Opi-sy  prasowe  wielokrotnie  podkreślają,  że  poczęstunek  ten  miał  charakter  śniada-nia  dla  pracowników.  Kwoty,  wydawane  przez  kopalnie  na  zakup  tych  produk-tów  żywnościowych,  wchodziły  w  skład  ogólnej  sumy  przeznaczonej  na  obchody  święta.  Wydawanie  produktów  żywnoś-ciowych wyglądało dwojako, w zależności  od  możliwości  konkretnego  zakładu.  Za-zwyczaj  po  zakończeniu  uroczystej  mszy  świętej  górnicy  udawali  się  na  teren  za-kładu. Tam uczestniczący w nabożeństwie 

otrzymywali  kupony  na  konkretne  pro-dukty. Kupony te, na przykład w Dyrekcji  Dóbr  Książąt  Pszczyńskich,  były  wykona-ne  z  kolorowego  papieru  i  miały  kształt  koła  bądź  kwadratu.  Od  kształtu  i  koloru  zależna  była  wartość  poczęstunku  oraz  rodzaje  darowanych  produktów.  Kupony  te  można  było  realizować  bądź  w  zakła-dowej  kantynie,  bądź  w  restauracjach,  z  którymi  kopalnia  podpisywała  umowę. 

Z  zachowanej  dokumentacji  archiwalnej  wiadomo,  że  restauracje  i  lokale  znajdu- jące się pobliżu kopalń zabiegały o podpi-sanie umowy z kopalniami na wydawanie  tego  poczęstunku.  Często  ich  właściciele  wysyłali  oferty,  proponując  dogodne  wa-runki lokalowe oraz finansowe. Na terenie 

kopalni śniadanie spożywali między inny- mi górnicy kopalni „Königin Luise” w Za- brzu, podobnie było około 1890 roku w ko-palniach bytomskich, z wyjątkiem kopalni 

„Hohenzollern”,  której  pracownicy  reali-zowali  kupony  w  „Gräffliche  Gasthaus”. 

Z  kolei  górników  kopalń  „Ludwiksglück” 

i  „Hedwigswunsch”  goszczono  w  gospo-dach u Oschinskiego i Miarki. Wydaje się,  że  ani  wojna  światowa,  ani  wydarzenia,  które  nastąpiły  po  niej,  nie  powodowały  istotnych zmian. Jedynie w trudniejszych  ekonomicznie  czasach  zamawiano  tań-szą  kiełbasę  i  rezygnowano  z  zakupu  cy-gar  na  rzecz  papierosów.  Piwo  rozlewane  do  szklanek  zastąpiono  w  1934  roku  pi-wem  butelkowanym,  znacznie  tańszym. 

Wspólne spożycie śniadania kończyło uroczystości dla całej załogi

Innymi prawami rządziło się honorowanie  jubilatów  górniczych  obchodzących  swój  jubileusz  w  drugiej  połowie  roku.  Stosun-kowo  skąpe  materiały  archiwalne  pozwa-lają  przypuszczać,  że  w  dużych  zakładach  jubilatów  rozdzielano  na  dwie  grupy.  Ob-chodzący  jubileusz  25-,  30-  lub  50-lecia  pracy  do  czerwca  byli  honorowani  przez  dyrekcje  podczas  specjalnie  organizowa- nych uroczystości, związanych z organiza-cją „Freibier Fest” („Festynem Darmowego  Piwa”), który był zabawowym zadośćuczy-nieniem za adwentowy post, obowiązujący  podczas  Barbórki.  Jubilaci,  którzy  rozpo-częli  pracę  w  drugiej  połowie  roku,  byli  honorowani  podczas  uroczystości  barbór-kowych.  Niezależnie  od  terminu  dyrekcje  otaczały  ich  szczególną  atencją,  bowiem  jubilaci otrzymywali podarunek pieniężny  w  gotówce,  prezent,  zazwyczaj  w  postaci  zegarka,  podejmowano  ich  szczególnym  poczęstunkiem,  najczęściej  obiadem.  Po-nadto  podczas  przemarszów  do  kościoła  jubilatów dekorowano szarfami dębowymi  i zajmowali oni miejsce na czele pochodu. 

Splecione z dębowych liści szarfy miały jak  najbardziej symboliczne znaczenie, zbliżo-ne  do  symboliki  wieńca  laurowego.  Miały  gloryfikować  długoletnią  pracę  wykony-waną na rzecz jednego pracodawcy. Szarfy  te, zakładano jubilatom przez wymarszem  do  kościoła.  Była  to  czynność  niejako  ho-norowa,  dlatego  powierzano  jej  wykona-nie między innymi gościom obchodów. Na  przykład  jubilatów  w  Wirku  w  1894  roku  dekorowała  córka  urzędnika  górniczego  Riedla.  Nie  wiadomo,  czy  obyczaj  ten  był  praktykowany w kopalniach państwowych,  jednak  z  całą  pewnością  przetrwał  do  lat  30. XX wieku w zakładach prywatnych na  terenie Altreichu. 

Poza  symbolicznym  honorowaniem  ju-bilatów,  każdy  z  obchodzących  25-  lub   30-lecie pracy otrzymywał osobiście z rąk  dyrektora  lub  właściciela  zakładu  poda-runek  oraz  nagrodę  pieniężną.  Wysokość  kwoty  była  do  wybuchu  pierwszej  wojny  światowej  ustalana  indywidualnie  przez  poszczególne  zakłady.  Podobnie  kwestia  prezentu  od  pracodawcy.  W  znakomitej  większości  przypadków  decydowano  się  na darowanie jubilatom zegarków. Do 1914  roku były to srebrne zegarki z łańcuszkiem  z  wygrawerowaną  dedykacją.  Procedu-ry  przygotowania  były  przeprowadzane  z  ogromną  starannością.  Każdego  roku  w listopadzie sztygarzy podawali nazwiska 

jubilatów. Informacje te podlegały weryfi-kacji  w  biurze  zakładu,  a  następnie  listę  wywieszano  na  tablicy  ogłoszeń,  co  da-wało  zainteresowanym  czas  do  składania  reklamacji.  Zdarzały  się  one  najczęściej  wówczas,  gdy  zainteresowany  wielokrot-nie  zmieniał  miejsce  pracy.  W  przypadku  gdy z powodu nieścisłości w dokumentacji  pomijano  kogoś,  zażalenia  były  weryfiko-wane,  na  przykład  poprzez  konfrontację  z  aktami  znajdującymi  się  w  innych  ko-palniach. Pozwalało to na przyjęcie, bądź  odrzucenie  reklamacji.  Po  ostatecznym  ustaleniu  liczby  jubilatów  kopalnia  doko-nywała  zakupu  zegarków  w  ściśle  okre-ślonej  liczbie.  Liczne  oferty  od  składów  jubilerskich  pozwalały  na  wybór  najlep-szego,  a  nie  najtańszego  produktu.  Około  1900 roku koszty zakupu jednego zegarka  wahały  się  między  30  a  36  markami.  Na  przykład do biura kopalni „Hohenzollern” 

napływały oferty z zakładów zegarmistrza  i optyka Reinholda Scholza z Bytomia, ze- garmistrza D. Hentschela z Bytomia, Kar-la  Klehra  z  Wirka,  sprzedającego  zegarki  i złote precjoza, producenta zegarków Otto  Kneifela  z  Wrocławia,  A.  Voelkela,  jubi-lera  z  Nysy,  jubijubi-lera  i  zegarmistrza  Bern-harda  Hahulskiego  z  Rozbarku.  Kopalnie 

były bowiem doskonałymi klientami. Jed-no zamówienie dyrekcji generalnej mogło  opiewać  nawet  na  50  zegarków,  co  stano-wiło spory dochód. Jednak w latach 1902–  

–1924 kopalnia „Hohenzollern” korzystała  z usług kupca z Bytomia, Bruno Osswalda,  oraz właściciela składu z precjozami, Bert-holda  Biniasa  z  Zabrza.  Po  zamówieniu  zegarków  marki  Omega  kopalnia  ustalała  tekst  grawerowanej  imiennej  dedykacji. 

Każdy  z  jubilatów  miał  dokonać  wery-fikacji  treści  tekstu  i  dopiero  po  spraw-dzeniu  dedykacji  przez  zainteresowanych  korespondencyjnie  przekazywano  listę  zakładowi.  Gotowe  zegarki  dostarczano  do kopalni co najmniej trzy dni przed uro-czystością.  Problem  powstawał,  kiedy  ju-bileusz obchodziły pracujące w kopalniach  panie. Damskie zegarki jako prezent jubi-leuszowy  pojawiły  się  dopiero  około  roku  1925.  Wcześniej  jubilatki  otrzymywały  podarunki  wpisujące  się  w  dwa  z  trzech 

„K”,  opisujących  wówczas  obowiązki  ko-biece  („Küche,  Kinder,  Kirche”).  Panie  otrzymywały bowiem albo komplet srebr-nych  sztućców  (jak  u  „Borsiga”  w  1895  roku),  albo  srebrny  „zestaw  dewocyjny”,  składający  się  ze  stojącego  krucyfiksu  oraz  dwu  świeczników  (u  Schaffgotschów  Piwo rozlewane do szklanek zastąpiono w 1934 roku piwem butelkowanym, znacznie tańszym

i  Donnersmarcków  do  lat  30.).  Wartość  damskiego  podarunku  jubileuszowego  była  mniej  więcej  tej  samej  wysokości  co  wartość zegarków. 

W  niektórych  zakładach,  jak  na  przykład  w  Schaffgotsch’e  Werke  już  od  1900  roku,  jubilatom  dawano  możliwość  rezygnacji  z prezentu na rzecz ekwiwalentu w gotówce. 

Zainteresowani  musieli  to  zgłaszać  w  ści-śle  określonym  terminie,  zanim  kopalnia  dokonała  zakupu  zegarków  lub  „zestawów  dewocyjnych”. Co ciekawe, po zakończeniu  pierwszej  wojny  światowej  w  dalszym  cią- gu utrzymywano obyczaj darowania zegar-ków  jubileuszowych.  Zamawiano  je  nawet  w  okresie  galopującej  inflacji  i  spadają-cych dochodów kopalń. Jednak po podziale  Górnego  Śląska  między  Polskę  a  Niemcy,  wskutek  problemów  finansowych  polskich  kopalń, jubilaci masowo wybierali gotówkę  jako formę gratyfikacji. Bywało więc i tak,  że  Dyrekcja  Dóbr  Hrabiego  Donnersmar-cka  w  Świętochłowicach  w  1932  roku  nie  kupiła ani jednego jubileuszowego zegarka. 

Pracujący w Polsce górnicy woleli otrzymać  gotówkę, a w tym samym czasie górnicy ko-palni „Beuthen” otrzymywali zegarki.

Poza  zegarkami  jubilaci  otrzymywali  także  podarunki  pieniężne  w  gotówce.  W  zakła- dach Ballestremów w 1895 roku obchodzą-cy  25-lecie  pradach Ballestremów w 1895 roku obchodzą-cy  otrzymali  po  30  marek. 

Dyrektor  kopalni  „Aschenborn”  Würz-ner  w  1900  roku  każdemu  z  11  górników  z  30--letnim  stażem    wręczył  kwotę  wyso-kości  40  marek  oraz,  oczywiście,  srebrny  zegarek  z  łańcuszkiem.  Dyrektor  kopalni 

„Ferdynand”  w  Katowicach,  Edelmann,  jubilatom  obchodzącym  25-lecie  pracy  wręczał  srebrne  zegarki  oraz  podarunek 

pieniężny w wysokości aż 50 marek. Do wy-buchu wielkiej wojny górnicy pracujący dla  Schaffgotschów  otrzymywali  po  25  marek. 

Porównywalne kwoty oferowano w najwięk-szej  górnośląskiej  kopalni,  „Königin  Luise” 

w Zabrzu, gdzie w 1906 roku było 130 jubi-latów. 

Na  największy  honor  zasługiwali  pracow-nicy,  którzy  zatrudnieni  byli  przez  lat  50. 

Jubilaci  tacy  otrzymywali  od  zarządów  kopalń zawsze złote zegarki z osobistą de-dykacją  oraz  50  Mk  w  złocie.  Wydaje  się,  że był to powszechny obyczaj, przestrzega-ny  przez  wszystkie  zakłady  wydobywcze. 

W tym przypadku nie tylko złoty zegarek,  ale i złote monety nabierały znaczenia. Je-den z obdarowanych, obchodzący jubileusz  w  1937  roku,  rozmawiając  z  dziennika-rzem,  mówił:  „Tych  pieniędzy  się  nie  wy-dawało, tylko się je trzymało na szczęście,  dawało się je dzieciom jako prezent ślubny  albo wnukom «na wiązanie» przy chrzcie”.

Następnie  jubilaci  zapraszani  byli  na  wspólny obiad z dyrekcją i gośćmi honoro- wymi. Posiłki te kopalnie zamawiały w sa-lach  restauracyjnych,  często  w  lokalnych  hotelach.  Uczestnicy  obiadu  z  zakładów  Ballestremów  jedli  wspólnie  w  kasynie 

„Donnersmarckhütte”.  Dyrekcja  kopalni 

„Preussen” w 1903 roku jadła postny obiad  w „Neumark’schen Lokale”, a goście kopal- ni „König” w hotelu „Parkowym” w Królew-skiej Hucie. Obiady te przebiegały w ściśle  ustalonym  porządku.  Dotyczyło  to  nawet  sadowienia  gości  przy  stołach.  W  doku-mentacji  dotyczącej  jednej  z  bytomskich  kopalń zachowały się szczegółowe rysunki  ze  schematem  ustawienia  stołów  i  wyzna-czonym dla każdego uczestnika miejscem. 

Rysunki te uzupełnione były o szczegółową  listę  gości,  które  kopalnia  dostarczała  do  restauracji. Z kolei zarządcy lokalu propo-nowali  menu  na  dzień  obiadu.  Urzędnicy  kopalni, zapewne w porozumieniu z dyrek- cją odsyłali zatwierdzone propozycje. Kosz-ty posiłku oszacowano na około 2.50–3.50  marki. Trzeba przyznać, że menu w postaci  zupy  ogonowej,  zupy  mięsnej,  dziczyzny  z warzywami z sosem pieczarkowym, piwa  Pilsner i koniaku odbiegało zdecydowanie  od  menu  domowego  obiadu  barbórkowe-go.  Brak  innych  źródeł  archiwalnych  nie  pozwala  stwierdzić,  czy  podane  powyżej  menu  było  regułą,  czy  wystawnym  wyjąt- kiem, ponieważ jadłospis dla jubilatów ko-palni  „Preussen”  był  diametralnie  różny: 

serwowano  zupę  grochową,  bułkę  i  rybę,  poczęstunek  piwem  i  cygarami  został  od-sunięty na później.

Przyglądając się obchodom Barbórki z cza-sów  ekonomicznej  prosperity  górnictwa,  trudno  nie  oprzeć  się  wrażeniu,  że  wpro-wadzone  przez  nazistów  obowiązkowe  dla  załogi  akademie  świąteczne  czy  rozdawa-nie górnikom butelek wódki po 1945 roku  spowodowały,  że  trwale  zapomniane  zo-stały obyczaje. A warto pamiętać o czasach   złotych zegarków i szarf uplecionych z dę-bowych liści.

Beata Piecha van Schagen Podczas przemarszów do kościoła jubilatów dekorowano szarfami dębowymi, zajmowali

oni miejsce na czele pochodu

O AUTORCE

Beata Piecha van Schagen urodziła się w  Chorzowie. Jest absolwentką Wydziału Filologicznego Uniwersy-tetu Śląskiego.

Zainteresowanie kultem świętej Bar-bary, odziedziczone po stryju, księdzu Henryku Piesze, rozwija od momentu przygotowania pracy magisterskiej poświęconej kultowi tej świętej.

Otrzymała „Stypendium w  dziedzi-nie kultury” Urzędu Marszałkow-skiego Województwa Śląskiego, co pozwoliło jej kontynuować badania.

Na podstawie zgromadzonych mate-riałów archiwalnych przygotowuje publikację poświęconą wizerunkom górniczej patronki, znajdującym się w kopalniach Górnego Śląska.

• Podczas wyprawy na Aconcaguę, trochę dla zabicia czasu przed próbą zdobycia andyjskie-go szczytu, pojawił się pomysł na niezwykły spływ…

–  To  było  pod  koniec  grudnia  ubiegłego  roku. Decyzja o wyjeździe w dalekie strony  w ten najważniejszy dla Polaka czas miała  umożliwić szybką wspinaczkę w najlepszej  letniej  pogodzie,  a  tu…  Zamiast  zagłuszać  nostalgię  wysiłkiem  zdobywania  góry  i  obrazami  cudownych  andyjskich  szczy-tów  otępiać  wyobraźnię,  co  uporczywie  przywodziła obraz rodziny przy wigilijnym  stole, przyszło nam siedzieć w wyludnionej 

w święta Mendozie. Nasz sprzęt górski krą- żył gdzieś po świecie jako zagubiony lotni-czy  bagaż.  Na  szczęście  Piotr  (mój  drugi 

„koniec liny” w górach) wytropił grupę wy-bierającą się na rafting na rzece Mendoza. 

Oczywiście,  planowaliśmy  taką  wyprawę,  ale dopiero ewentualnie po zdobyciu Acon-cagui. Tymczasem los sprawił, że już teraz  wydała się świetnym antidotum na tęskno-tę za śniegiem, pasterką i rodziną.

• Wydawałoby się, że rzucenie się w wir rwą-cej, najeżonej skalnymi progami rzeki wyma-ga nie lada odwagi i  kondycji. Zanosiło się na wielką przygodę?

–  O  tak,  ale,  jak  zwykle,  i  tym  razem  za-częła  się  dużo  wcześniej  i  jak  zwykle  jej  największą  atrakcją  byli  także  napotkani  ludzie.  Wsiedliśmy  wczesnym  rankiem  do  stareńkiego  autobusu  mercedes,  dumnie  błyszczącego  trójramienną  gwiazdą.  Cała  reszta rdzą i łuszczącą się farbą skutecznie  dowodziła,  że  metryka  maszyny  pochodzi  z  końca  lat  sześćdziesiątych.  Klimat  za-tem budował się od początku. Rozbawione  towarzystwo  argentyńskich  i  chilijskich  towarzyszy  podróży,  zajęte  dotąd  śpie-wem  dyskusjami  i  podziwianiem  niezwy-kłych  krajobrazów  przesuwających  się  za 

Boże Narodzenie

W dokumencie Kompania Węglowa, 2011, nr 11 (33) (Stron 42-46)

Powiązane dokumenty