• Nie Znaleziono Wyników

Z domu Zamoyska: była córką Ludwiki, starszej sio

W dokumencie Pamiętniki : T. 2 (Stron 59-74)

55 salonie przyjętem było zachwycać się wszystkiem, co

J) Z domu Zamoyska: była córką Ludwiki, starszej sio

stry króla Stanisława Augusta.

57

n o siła g w ia z d ę od niej p rzy w sz y s tk ic h sp o so b n o ­ ścia ch , tak, ż e w W ied n iu p rzezw a n o ją H ra b i­

n ą z G w ia zd ą . W y sta r c z a ło jej za p o m o c ą p rze­

p ych u p o d trz y m y w a ć b lask u rod zen ia. W P ary­

żu n a u słu g a ch jej b y ł m arszałek d w oru n ieszczęsn ej k siężn iczk i de L am balle. S ek retarz jej, pan dc V ille, b y ł to jed en z d a w n y c h p a n ó w , k tórego stosun k i, z a r ó w n o n iezap rzeczaln e, jak za p o m n ia n e, m iały u ż y ­ cz a ć, ja k sąd ziła, w ie le św ie tn o śc i je j d o m o w i. W y ­ d a w a ła p y sz n e k o la cy e , bardzo n ud ne, ale w sp an iałe, n a które zap ra sza ła n ic n iez n a c zą c y ch w ielk ich p a ­ n ó w i n iez n a n y ch literatów . D latego też w y m y k a n o się, jak ty lk o n a to p o z w a la ła p rzy z w o ito ść, co jej w c a le n ie d ogad zało, g d y ż m niem ała, ż e ob o w ią zk iem jej je st p o d tr z y m y w a ć ro z m o w ę . N ie w ie d z ą c dobrze, ja k się do teg o w z ią ć , poleciła, ż e b y n ie z d e jm o w a ­

n o obrusa.

— Najbardziej o ż y w io n e r o z m o w y — m ó w iła — p row ad zi się p rzy n ak rytym stole.

Dw'a lata sp ęd ziła w e F ran cyi i za m y śla ła o w y - jeździe; ch ciała w ię c przed o p u szczen iem s w e g o w y ­

b ran ego kraju zw ie d z ić w s z y s tk o , co jej w sk a z a n o ja k o rzecz g o d n ą w id zen ia.

O tw orzon o w ła śn ie p asaż Panoram.. N a le ż a ­ ło do dobrego ton u robić tam sp raw u n k i. C iot­

ka m oja zap ro w a d ziła tam sw o je córk i— a n ajm łod ­ sz a i n ajd ow cip n iejsza z córek k sięcia L ign e (k siężn i­

cz k a F lora) to w a r z y sz y ła n am . O rszak n a sz byl ś w ie tn y i lic z n y . M iałyśm y d w ó c h lo k a jó w w liberyi szkarłatn ej, z g alon am i na w sz y s tk ic h s z w a c h , m u ­ rzyn a i Strzelca. Z a trz y m y w a n o się n a u licach, ab y się n am p rzypatrzeć.

S zla c h e tn y sekretarz jech ał za n am i w m ałym p ow ozik u , zaop atrzon y w w o re cz ek dobrze n a p ełn io ­ n y . K ie d y śm y ty lk o w y sia d ły , o to c z y ła n a s ch m ara uliczników ; p rzy k ażd ym sk lep ie, do którego w c h o ­ d ziliśm y, tłum sta w a ł się g ę s tsz y , w c h o d z o n o na balustrady m a g a z y n ó w , a b y n a s lepiej w id zie ć. M oja bied na ciotka, ze lek try zo w a n a w ra żen iem , jakie m n ie­

m ała, ż e w y w ie r a , p od w o iła w y b r y k i, k azała od kład ać na stron ę n a jn o w sz e i n ajd roższe r z e c z y , zalecając panu V ille bardzo głośno, ż e b y s ię n ie targow ał, g d y ż ten gm inny zw y c z a j b y ł dla niej w strętn y m . Z w r a ­ cając się tak do k siężn iczk i F lo r y , N jak i do m nie i do córek s w y c h , błagała n a s o w y b r a n ie so b ie te­

go, co b y m ogło zrob ić n am p rzy jem n o ść i o b s y p y ­ w a ła n a s podarunkam i.

N ie trzeba b y ło n a w e t ty le, a b y w zb u d z ić cie­

k a w o ść gap iów ; w k rótce u licz n icy u stąpili m iejsca p różn iaczym p aryżan om , k rążącym b ezu stan n ie, a ż e ­ b y n ie w y m k n ę ło się im nic, c o b y m o g ło b y ć o p o ­ w ied zian e w jakim d zienniku.

N ie o b lic z y w s z y się z e skutkiem n ie r o zw a żn eg o sło w a , k siężn iczk a F lora p o w ied zia ła do jed n e g o c ie ­ k a w sk ieg o , za gląd ającego p rzez ramię:

■— C zy w iec ie , kto jest ta pani?... To lerólowa polsJca.

S io w o to n a ty ch m ia st p o b iegło z u st do ust;

przeskakują k ontuar sk lep u , otaczają n a s, duszą;

p o w staje n ieop isan e zam iesza n ie, a u cieczk a je st n ie- m ożeb n a. N a sz c z ę śc ie , p o c z c iw y kupiec sp o str ze g ł­

s z y b ezsk u te cz n o ść w y s iłk ó w , jak ie robiła n a sz a słu ż ­ ba, a b y u torow ać n a m p rzejście, o tw o r z y ł ukryte d rzw iczk i i ty m sp o so b e m dał n am m o ż n o ść w y ­

59

m k n ięcia się. A m oja ciotk a, n ie w ie d z ą c o figlu, w y p la ta n y m p rzez k sięż n icz k ę F lorę, p o w tarzała b ez­

u stan n ie, i e niektóre osoby n ie mogą bezkarnie uka­

zy w a ć się publicznie.

P o s ta n o w iw s z y ob ejrzeć w s z y s tk o , o b e s z ły - ś m y p raco w n ie. M alarze rod zajow i w’y d a li .m i się bardzo m iłym i. S z c z e g ó ły ich o b ra zó w b y ły bardzo p o w a b n e, le c z teść m ój n a u c z y ł m n ie z a c h w y c a ć się ty lk o sz k o łą w ło sk ą i zd ziw iłam się , ż e m ając przed o c z y m a n ajp ięk n iejsze w z o r y , m alarze s z k o ły francu­

skiej zrobili tak m ałe p o stęp y , n a w e t, rzec m ożn a, n ie zrobili ich w cale; w n a jn o w s z y c h u tw o ra ch nie m o żn a b y ło sp o strzed z n ic w ielk ie g o , n ic sz la ch etn e­

g o , n ic śm ia łe g o . M łodzi m alarze b yli rz e c z y w iśc ie m niej zm a n iero w a n i od B ou ch er’ó w ł) i V a n lo o ’ó w !), ale nie zm ierzali ani do p o p ra w n o ści L estieu r a 3), ani do śm ia ło śc i PoussiiY a 4), an i do k olorytu L ebrun ’a 5), m o żn a b y p o m y śle ć , ż e g e n iu sz w y s z e d ł z m ody!

‘) Franciszek Bouchcr, nr. 1704, zm. 1770 r., zwany

„malarzem Gracyj“, niewyczerpany w przedstawianiu zmysłowo- zalotnych obrazów.

*) Jest to nazw isko licznej rodziny m alarzów holender­

skich, z których najgłośniejsi: Jan Chrzciciel i.K arol A ndrzej.-s) Piotr Lcsucur, ur. 1636, zm. 1716 r., znakomity drze­

worytnik francuski.

"*) Mikołaj Poussin, ur. 1594, zm 1665, bj’ł jednym z najznakomitszych - francuskich m alarzy historycznych i pejzaży­

stów; odznaczał się w ykończoną techniką.

5) I^afol Lebrun, ur. w Paryżu 1619, zm. 1690 r. Od­

znaczał się bogactwem w yobraźni i wielką umiejętnością układu.

S zk o ła n o w o c z e sn a o k a z y w a ła ja k b y p ogard ę dla tych w ielkich m istrzów . Jeden tylk o D avid *) b y ł kla­

sykiem ; bądźcobądź, je g o trupi k o loryt p rzyn osił uj­

m ę d okład ności rysun ku , o b ra zy w y g lą d a ły n a p ła­

sk o rzeźb y Obraz, k tóry, w e d łu g m eg o zd an ia, za p e­

w n ia D a v id ’o w i n ieśm ierteln ość, je st h isto ry cz n y m p o r­

tretem N apoleon a, w d ziera ją ceg o się na gó rę Ś w ię te g o Bernarda n a czele s w e g o w o jsk a , które w id a ć w w ą ­ w o zie . S ied zi on spokojnie n a ognistym koniu 2).

Girodet p o w in ien b y ł u m rzeć, s k o ń c z y w s z y

„ D y d o n ę” ; żad n e z je g o d zieł n ie je st w arte tego m ałego obrazka. Co praw da, E n e a s z jest trochę dre­

w n ia n y , brak m u ży c ia , ale n a drugi sc h o d zi on plan, tak p rzyciąga grupa d w ó c h kobiet.

Gerard 3) zrobił kilka p ięk n y c h portretów — c e ­ luje w ty m rodzaju. A le daje się p ociągn ąć ch ęci m a low an ia zb y t w ielu sz c z e g ó łó w , za dużo p o ś w ię c a dla p rzyp od oban ia się c h w ilo w e m u sm a k o w i i zb y t starannie m aluje sz a le k a szm iro w e i a żu ro w e p o ń c z o ­ ch y. S u k n ie d w orsk ie, b ogato h a fto w a n e i ubrane koronkam i, w ło s y w grajcarek i krótkie sta n y 'spra­

w ią, ż e je g o d zieła w y jd ą z m o d y . Z ręczn y m alarz

*) Jakób Ludwik David, ‘ur. 1746, zm. 1825 r. Malarz, stanowiący epokę w rozw oju m alarstwa francuskiego, do którego wprowadził wysoki nastrój, powagę i silę.

') Ten wspaniały portret, porw any przez Blücher’a, znaj­

duje się teraz w Jabłonnie. (Przypisek autorki.) 3) Franciszek Gerard, ur. w Rzymie 1777, zm. w Paryżu 1S24 r., znakomity malarz historyczny, naśladowca D avid’a. Naj­

znakomitsze są jednak jego portrety.

81

p o w in ie n tak robić, ż e b y je g o portrety b y ły obra­

za m i.

B y ła m bardzo zd ziw io n a w id zą c, ż e p racow n ie ty ch p a n ó w p rzepełn ione są rozp oczętem i p łótnam i, zn ając olb rzym ie ce n y , jak ie m alarze tej ep ok i n ak ła­

dali n a s w o je dzieła. B y ły to p raw ie w sz y s tk o sz k i­

ce, k reślon e z natury, p rzed staw iające rod zinę cesar­

sk ą lub b ogatych cu d zo ziem có w ; F ran cu zi n ie p o­

z w a la li so b ie zu p ełn ie na te drogie p rzyjem n ości.

M łode k obiety, op ow iad ające sw o ją podróż, czu ­ ją się p raw ie w sz y s tk ie w ob o w ią zk u p o św ię c ić j e ­ d en lub d w a rozd ziały głębokim rozm yślaniom nad p ostęp am i c y w iliz a c y i, n auk etc. Po w ięk sz ej części d y ser ta c y e te są ściągn ięte z jak ich ś za p om n ian ych k siążek , alb o s ą u ło żo n e p rzez ja k ie g o ś uczonego lub p rzy ja c ie la . C zasam i zw racają s ię do n iez n a n y ch pi­

sa r z y , k tórzy dają w y p r a c o w a n ia po ty le a po tyle za stron icę. Co do m nie, p o sta n o w iw sz y bj^ć s z c z e ­ rą w całem zn a cz en iu tego s ło w a , m u sz ę p rzyzn ać, ż e n ie szu k a ła m literatów . A b y o ce n ić ich w ed łu g istotnej ich w a rto ści, w y sta r c z a są d zić o n ich z tego, co w y d a ją n a w id o k p u b liczn y. Jedna w iz y ta w y ­ d a w a ła m i s ię z a w s z e za r ó w n o niep otrzebn ą, jak i n ie sto so w n ą . N ie n a le ż y ch od zić o gląd ać u c z o n e ­ g o , jak osoblm ość. T e n p o w ie r z c h o w n y z w y c z a j w y p r o sz e n ia so b ie zd an ia p raw ie z a w s z e m a za p o ­ budkę głu p ią p różn ość. W r ó c iw s z y do siebie, osoba ta pisze:

„T ak i to pan, z n a n y d obrze z e sw o ic h z n a k o ­ m itych dziel, p rzyjął m n ie w sp o só b najbardziej za ­ c h w y ca ją cy ; r o z m a w ia liśm y p rzeszło god zin ę; był zd ziw io n y ła tw o śc ią , z jak ą w y r a ż a ła m się jego ję­

zyk iem i poradził mi sp is y w a ć s w o je w sp om n ien ia.

Jest* to c z ło w ie k rzadkich zasług; m a w ie le d o w c ip u etc., jed nem sło w e m , jest to jed en z tych u c z o n y c h ; których sp o ty k a się tylko w e F ran cyi i p om ięd zy F rancuzam i; gdzieindziej trzeba sk u p o w a ć n au k ę za cenę n u d ó w etc. e tc .”

T o m n ie zd ziw iło , ż e w to w a r z y s tw ie rzadko sp otyk ało się s ła w y n a jśw ie ższ e. Z a tak iego w ła d c y niwelatora, jakim b y ł N ap oleon , k tóry pragnął, ab y w szelk a z a słu g a m iała p raw o do z a s z c z y tó w , p o w in - n oby się b y ło sp o ty k a ć w salon ach w ięcej a rty stó w i literatów .

U pani S c u z a w id y w a ła m z a w s z e ty lk o k sięd za iM orellet:). T o on, o ile m i się zdaje, o c a lił się p od ­ czas R ew o lu cy i 17 9 9 od p o w ie sz e n ia n a latarni d ow cipem : „C zy będzie w a m p rzez to w idniej?”

W bardzo p o d e szły m ju ż w iek u , n ie w ie le m ó w ił i p rzychod ził n a obiad jed y n ie , a ż e b y z a sp o k o ić okru­

tny apetyt; po ob ied zie o d b y w a ł siestę. C hrapał p rzez dobrą god zin ę i w końcu budził się; W ó w cza s p ro­

szon o m nie o o d w iezien ie g o a ż do bram y; w y w ią z y ­ w ałam się z tej m isy i chętnie, g d y ż m ieszk ał w m ojem są sied ztw ie. Z a c h o w y w a liś m y z a z w y c z a j n a jg łęb sze m ilczenie, ale w ch w ili, k ied y lokaj m ój otw ierał d rzw iczki, k siąd z p o czu w a ł się do o b o w ią zk u p od zię­

k o w an ia i ju ż z e stop n i s w e g o p o w o z u z w r a ca ł się i m ó w ił sw o im n o so w y m głosem :

— D zięku ję, m oja m iła i p ięk na pani!

A ja m u ż y c z y ła m dobrej -nocy.

’) Ksiądz Morcllet, przezwany przez Yoltera .1 forel-lcs, jeden z najradykalaiejszych .pisarzy XVJI[_ w., ur. 1727— 1819 r.

63

N a ty ch obiadach, g d zie r o z m a w ia n o w e so ło o w sz y s tk ie m , k toś z a c zą ł m ó w ić o p an n ie Lenor- m a n d — z p o w o d u p rzep ow ied n i, zrobionej cesarzow ej Józefinie, p rzep ow ied n i, której p o ło w a ju ż się spełn iła.

W y ra z iła m w ielk ą c h ę ć zo b a cz en ia tej sław n ej S y b illi, ale m n ie zn iech ęco n o , zap ew n iając, ż e w y r o ­ cz n ię m ierzyła u m ó w io n ą zap łatą i ż e p r zy szło ść tak ota k so w a n ą sp rzed a w a ła po d w a n a śc ie do trzyd zie­

stu sz e śc iu fran k ów . Z łud zenie n ie m ogło się oprzeć tej p rozie.

P ani S o u z a , która n ie zap ierała się, ż e jest bar­

dzo przesąd na, op ow ied zia ła n am , iż z n a w różbiarkę zn a c z n ie le p sz ą od p a n n y L enorm and; jak m ó w iła , p rzep ow ied ziała jej on a n a d z w y c z a jn e rzeczy .

— G d y b y m nie hala się p o w tó r z y ć ic h — doda­

ła p ani S o u z a — b y lib y ście ogro m n ie zd u m ieni, tak d a lec e s ą o n e n iep raw d op od ob n e.

Jeden z e w sp ó łb ie sia d n ik ó w o śm ielił się zap ytać, c z y ta w różb iark a n ie ozn ajm iła upadku cesarstw a?

Parii S o u z a p otrząsn ęła tylk o g ło w ą i nie ch cia ła nic p o w ied zieć.

A ż e b y p rzerw ać te n ied ysk retn e pytan ia, zap ro­

p o n o w a ła m i, ż e m n ie zap row ad zi do kabalarki. Z g o ­ d ziłam się ch ętn ie i n a trzeci dzień w p r o w a d z iły śm y w c z y n ten projekt. N ie p rzyp om in am ju ż sob ie, gd zie m ieszk a ła ta k ob ieta. P o s z ły ś m y p ieszo , o zm r o ­ ku, d obrze zak u tan e, dobrze przebrane. M oja p rze­

w o d n ic zk a p rzeb yła p ier w sza z rzadk ą n ieu stra sz o n o - ścią cztery piętra stra szliw ie strom ych sc h o d ó w . S z ła m z a nią, trochę z a w sty d z o n a .

N a h ałas, sp ra w io n y p rzez n as, w y s z ła kobiet­

ka je sz c z e d o ść m łoda i zap ytała, c z e g o so b ie ż y ­ c z y m y .

— T o j a — rzekła m oja to w a r z y sz k a — p rzyp ro­

w ad zam pani jed n ę z m oich k rew n y ch , k tóra p rzy ­ b y w a z p ro w in cy i i pragn ie d o w ied zieć się , jaki lo s czeka ją w P aryżu .

K obietka zd a w a ła się n a m y śla ć, a n ie m o g ą c p ozn ać pani S o u za , w y tłu m a c z y ła się z teg o tak:

— P rz y ch o d z i do m nie ty le osób — p o w ied zia ­ ła — nic zatem d ziw n eg o , iż tw arze m iesza ją m i się, tem bardziej, ż e p o n ie w a ż nikt nie w y m ie n ia s w e g o n azw isk a, n ic nie d op om aga m ojej pam ięci.

Z a c h w y c o n e tym d ysk retn ym p oczątk iem , rze­

k ły śm y , ż e w o ln o za p o m in a ć o p rzeszłości, k ied y m a się dar czytan ia w p rzy szło ści. N ie z d a w a ło się, a b y k om p lem en t ten poch leb ił jej, są d zę n a w e t, ż e g o nie zrozum iała, będąc bardzo prostą tak u m y słem , ja k i w yra ża n iem się.

M oja to w a rzy szk a , ch cą c d odać m i o d w a g i, p ier w sza zabrała m iejsce p rzy czarod ziejskim stole, p rosząc o karty, a n ie o fu sy z k a w y . N ie rozu ­ m iem , z jak iego p o w o d u m ała w ró żk a za b a w ia ła się p rze szło śc ią , zam iast zająć się p rzy szło ścią . D o w ie ­ działam się p o te m , ż e p ani S o u z a m iała b urzliw ą m ło ­ d o ś ć — b yła bardzo czaru jąca i n ie z a w s z e o k a z y w a ła się obojętną n a h o łd y , sk ład an e jej d o w c ip o w i. P rze­

sz ło ś ć sta w a ła się n ieb ezp ieczn ą , trzeba b y ło p rze­

rw a ć n ied ysk retn e odkrycia.

— Ma pani jed n e g o tylk o sy n a , a s y n ten , cz u ­ le k o ch a n y , będ zie n ara żo n y n a w ielk ie n ieb ezp ie­

c z e ń stw o — p o w ied ziała S y b illa do m ojej to w a ­ rzyszk i.

65

B ied na m atk a, n ie m o g ła p o w str zy m a ć ok rzyk u przerażenia.

„N iech się pani u sp ok oi — d odała kobieta — jest ocalon y! M ożn ab y p o w ied zie ć, ż e niebo u czy n iło cud! G w iazd a je g o n a le ż y do n a jsz c z ę śliw sz y c h . M ogę tw ierd zić, ż e n ieb ez p ie cz eń stw o , n a jak ie w tej ch w ili b y ł w y s ta w io n y , n ie p och od ziło z p r z y c z y n y lucMciej: w a lc z y ł p rzeciw k o ży w io ło m ; nie potrafiła­

b y m d okład nie o z n a c z y ć , c z y to je s t w o d a , c z y o g ień , p o n ie w a ż karty m oje n ic d o ść p e w n e g o n ie m ó w ią m i w tym w z g lę d z ie , a le n iech p a n i będzie sp ok ojn a, d o w ie sz się p rzez w d o w ę jed n e g o z e sw o ic h przyjaciół o sz c z e g ó ła c h tej p rzy g o d y , w której s y n tw ój n ie s a m b y ł za g r o żo n y .

S p o g lą d a ły śm y na sieb ie w m ilczen iu . Nie ch cą c n ic w ięcej w ied zieć , to w a r z y sz k a m oja zm u siła m nie do zajęcia s w e g o m iejsca. N ie m o g ę się p o c h w a ­ lić, a że b y m n ie b y ła w y str a sz o n a , a le p o w zięła m s z y b k o p o sta n o w ien ie i z d e c y d o w a n a n ie o d m a w ia ć so b ie n icz eg o , p oprosiłam i o karty i o fu sy , ciągle so b ie p ow ta rza ją c, ż e trzeb a b ęd zie w ysp ow d ad ać się z tego p rze stęp stw a w z g lę d e m p rzyk azań k o ście ln y ch .

P rz esz ło ść m oja sk ład ała s ię je s z c z e z tak n ie ­ w ielu fak tów . Ż ycie m oje b y ło sp o k o jn e i cich e, w y p e łn ia ły je o b o w ią zk i i u czu cia, nad którem i zb ie . rała się burza w p raw d zie, ale i ta om in ęła m nie n astęp n ie. D w ó je m oich z a c h w y c a ją c y c h d zieci z a ­ tem sta ło n a p ier w szy m p lanie teg o rod zinn ego obrazu. P o sta w iła m z a w aru n ek , a ż e b y n ie m ó w io n o m i, ja k d łu go b ęd zie trw a ło ż y c ie dro­

g ich m i o sób . P o długim n a m y śle i k o m b in o w a

-B ib lio tek a. — T. 3S. 5

niu fu só w z kartam i m ata w ró ż k a za p e w n iła m nie, ź e los m oich dzieci p od ob n y b ęd zie do m ojego. W jej s ło ­ w ach jednak z a u w a ż y ła m ja k iś od cień w a h a n ia , który m nie przeraził. T rzeb a w ielk ie g o z u c h w a lstw a , a b y nie ob aw iać się podn iesien ia d ob roczyn n ej z a sło n y , kry­

jącej przed nam i p rzyszłość; n iestety! a ż n ad to się dobrze przekonałam , jak w ie le o b a w ia ć się m iałam w p rzy szło śc i l).

K obieta sp o str z e g ła z a p e w n e strach, jaki m ną ow ład nął, g d y ż p o w ied zia ła mi:

— Nie m ó w m y o d zieciach , ja k ie p ani ma; lo s ich, p ow tarzam , n ic n ie z a w ie ra n a d z w y c z a jn e g o , ale po p ow rocie do kraju, w y d a s z n a św ia t sy n a , o k tó­

rym będą m ów ili. N ie w iem w ła śc iw ie , zkąd pani p rzyjeżd ża, ani jak a je st tw oja o jcz y zn a , ale n ajp e­

w niej je st pani z m iejsca, g d z ie n ig d y n ie jest się sp okojnym , a w m oich k artach w id z ę w o jn ę i krew . O tóż s y n ten, który p rzyjd zie n a św ia t pod n a jsz cz ę­

śliw szą z g w ia zd , b ęd zie d o w ó d c ą p o tę żn eg o stron ­ n ictw a, m o że n a w e t zo sta n ie królem .

Z aczęłam się. śm ia ć i sp ojrzałam n a panią S o u - za; m yślałam , ż e to o n a p rzy g o to w a ła tę m istyfik a- c y ę i p o d y k to w a ła w sz y s tk ie te g łu p stw a . A le on a p rzysięgła m i, ż e od w ielu lat n o g a jej nie postała w tym dom u. K obietka, d o m y śla ją c się m oich p o ­ dejrzeń, w y d a ła się n iem i dotkniętą i a b y dodać sw o im p rzep ow ied n iom w ięcej w a g i, p rzedstaw iła m niem an e próby, z a p o m o c ą k tórych m o g ła b y m się u p e w n ić o p ra w d z iw o ści jej w różb.

h Jest to aiuzya do przedwczesnej śmierci Natalii Poto.

ckiej, księżnej Sanguszkowej.

67

— W kilka m iesięc y po p o w ro cie do kraju z o ­ sta n ie p ani b rzem ien ną i na krotko przed słab ością zd a rzy się pani w y p a d ek , k tórym n ie n a le ż y się je ­ d nak niepokoić; d zieck o pani p rzyjd zie w c z a sie o z n a ­ cz o n y m , urodzi się w czepku, będ zie p iękne, siln e i będzie m iało zn ak bardzo w id o c z n y n a le w y m bo k u. N adto, m o g ę panią za p ew n ić, ż e b ęd zie ob d a rzo ­ n e tern, co n a z y w a m y m iłością ludzi; w sz ę d z ie , w k ażd ym w iek u , będ zie k och an e za ró w n o p rzez sta­

rych, jak i p rzez m łod ych , b ied nych, jak i b ogatych , f r z e z m ę ż c z y z n tyle p raw ie, co p rzez kobiety; urok je g o b ęd zie n ieprzeparty i b ęd zie z a leż a ł g łó w n ie od je g o d obrego charakteru.

T e s ło w a w y r y ły się w m ojej p am ięci i m o g ę -

*; za p ew n ić, ż e w sz y s tk ie p rzep ow ied n ie sp ra w d z iły się.

W c z a sie mej c ią ż y m iałam lekki w ypad ek ; -dziecko urodziło się zu p ełn ie zd row e, tv czepku, a zn am ię z a ­ p ow ied zian e, p odob ne do m a lin y , bardzo jest w i­

d oczn e.

G d yb ym b yła ro z m y śla ła nad tą p rzepow iedn ią, m o g ła b y m p rzy p u ścić, ż e w y o b r a źn ia p odziałała na naturę, ale w y je c h a w s z y z P aryża, nie m yślałam ju ż o tern w ca le. M iałam in n e rad ości i in n e troski.

D opiero w c h w ili, g d y s y n mój p rzy szed ł na św ia t, w sz y s tk ie te s ło w a m alej w ró żk i sta n ę ły m i w p a­

m ięci.

Malmaison. — Wyznanie.

Józefina. — Sypialnia Napoleona. — Smak Józefiny.—Galerya obra­

zów .—Ogrody i cieplarnie. — Zaproszenie cesarza.-R o zm o w a Na­

poleona z ministrem w ojny — List Karola F... — Wyjaśnienie. — Miłość oficera.—Nieznajoma.

W k ró tce po tej w y p r a w ie p rzy jech a liśm y z w ie ­ dzić M alm aison, które op u ściła Józefina, udając się do S zw a jc a ry i. P o n ie w a ż cesa rz cz ęsto sk ład ał w i­

z y ty ex-m on arch in i, M arya L u d w ik a obraziła się, p o sta ­ n o w io n o w ię c , ż e b y J ózefin a n a ty ch m ia st s ię oddaliła. Pragnęłam b y ć jej p rzed staw ion ą, ale n ie p rzyjm o­

w a ła ob cych ; u k a z y w a ła się tym tylk o, k tórzy p rzez sw o je stałe p rzy w ią z a n ie ok azali się g o d n y m i jej z a u ­ fania i ż y c z liw o śc i. T o biedne, zb o la łe serce z a m y ­ k a ło się w sobie; o ile Józefin a lubiła d aw n iej św iat, o ty le teraz szu k a ła sa m o tn o śc i. P rzynajm niej w M al­

m aison nie p rześlad ow ała jej n ied ysk retn a ciek aw ość;

za p ew n ia n o , ż e dużo płakała i bynajm niej n ie starała się u k r y w a ć s w e g o sm u tk u . B ęd ąc głęb o k o p r zy w ią ­ za n ą do N ap oleon a, d alek o w ięc ej żal j e j .b y ło jeg o sa m e g o , n iż św ie tn e g o sta n o w isk a , którego ją p ozb a­

w io n o .

69

P o k a za n o n am M alm aison od d ołu do g óry. N ie p otrafiłabym w y p o w ie d z ie ć , z jak iem zajęciem i z ja ­ ką c h c iw ą cie k a w o ś c ią o g lą d a liśm y te m iejsca , b ę­

d ące św ia d k a m i n a jw a żn ie jsz y ch w y p a d k ó w

T y le m iło ści i ty le sła w y ! B a jeczn e s p r a w o ­ zdania, n iez lic zo n e tryu m fy, upojenia, jakim r ó w n y ch n ie b yło! C a ły dram at ż y c ia bohatera r o z w in ą ł się tam w ciągu lat d ziesięciu *), a te d rgające je sz c z e w sp o m n ien ia n a d a w a ły te r a źn iejszo ści ja k b y odblask m in io n y ch c z a só w .

S y p ia ln ia N ap oleon a, ta, w której jak o p ierw ­ s z y k o n su l m arzył ju ż o so b ie jak o o cesarzu , o p a­

n o w a n iu nad św ia tem i w której n astęp n ie, jak o ju ż m onarch a a b solu tn y, k o ły sa n y ch w ałą, sz u k a ł s p o ­ c z y n k u , jest j e s z c z e teraz taką sa m ą , jaką op uścił, a b y ju ż do niej n ie w rócić! Józefin a zab ron iła tam w c h o d z ić ciek a w y m . I ty lk o p r z y p om oc}' złota i u p o rn y ch n aleg a ń p ok azan o ją nam .

G d yb y k ie d y ś św iętoliradzka m oda ośm ieliła się zm ien ić u rząd zen ie teg o pokoju, b y łb y to jed en z tych w y stę p k ó w , k tóreb y p o to m n o ść m iała p raw o w y r z u ­ ca ć n arod ow i, ż e tem u n ie za p o b ieg ł. M alm aison p o- w in n o b y sta ć s ię w ła sn o śc ią n arod ow ą.

P o m in ą w sz y ju ż zajęcie, jak ie obudzają z a w s z f n ajd rob niejsze s z c z e g ó ły z ż y c ia w ie lk ie g o czło w iek a , pokój ten sa m p rzez się b y ł jed n y m z najpiękniej sz y c h , jak ie m o żn a b y ło w id zieć. R zeźb ion e ło ż e ma form ę sta ro ży tn ą , prostą i b ez zarzutu; sto i o n o n a w zn iesien iu , p okrytem olb rzym ią sk órą ty g r y sią n a d ­ zw y c za jn e j p ięk n ości. W sp a n ia ły n am iot, zastęp u jący

*) Malmaison nabyła Józefina w roku 1798.

firanki, podtrzym ują trofea w o je n n e, z k tórych k ażd e p rzyp om ina jak ieś z w y c ię z tw o lub jak iś podbój. K ie s ą to n ic n ie zn a cz ą ce ozn ak i w o js k o w e , ani b ogate ozdoby; to jak b y ż y w a kronika, op ow iad ająca o w ie l­

k ich czy n a ch żołn iersk ich i ch w a le w o jo w n ik a , k tó­

rego b y ły zd ob yczą.

W sz y stk o , co p rzem aw ia do w y o b r a źn i, m im o- w o li w y w o łu je sza cu n ek i sk u p ien ie ducha. P rzez ca ły c z a s, k ied y śm y rozglądali się w sz cz eg ó ła c h tej k o m n aty odtąd h istoryczn ej, m ilczen ie b y ło p rzery­

w a n e tylk o g ło se m k u stosza, do k tórego od cz a su do cza su zw r a ca liśm y s ię cich o z pytaniam i; m o żn a b y b yło p o m y śleć, ż e pan św ia ta m ó g łb y n a s u sły sz e ć .

A partam ent J ózefin y n iczem nie zw racał n a sie ­ bie u w a g i, ch yb a brakiem sm aku, g u stu i h arm o­

nii, jaki w nim się rozpościerał. U rząd zen ie jest z ło ­ żo n e z w sze lk ich b arw i w sze lk ich sty ló w ; — jest to kupa ca cek , gd zie n ie d ostrzega się an i w y tw o rn ej prostoty, an i a rty sty cz n e g o z m y słu — n iem a w ca le w sp om n ień , w s z y s tk o tam je s t w cz o ra jsze . M oda, tak p otężn a w P aryżu, panuje tu w sze ch w ła d n ie . N ie m o ­ głam obronić się u czu ciu p różn ości, p o ró w n y w a ją c apartam ent J ózefin y ż ty m , który u rządziłam w N a­

nii, jaki w nim się rozpościerał. U rząd zen ie jest z ło ­ żo n e z w sze lk ich b arw i w sze lk ich sty ló w ; — jest to kupa ca cek , gd zie n ie d ostrzega się an i w y tw o rn ej prostoty, an i a rty sty cz n e g o z m y słu — n iem a w ca le w sp om n ień , w s z y s tk o tam je s t w cz o ra jsze . M oda, tak p otężn a w P aryżu, panuje tu w sze ch w ła d n ie . N ie m o ­ głam obronić się u czu ciu p różn ości, p o ró w n y w a ją c apartam ent J ózefin y ż ty m , który u rządziłam w N a­

W dokumencie Pamiętniki : T. 2 (Stron 59-74)

Powiązane dokumenty