• Nie Znaleziono Wyników

Z LUKRECYUSZA KSIĘGI II

W dokumencie Horacyusza Ody Satyry i Listy (Stron 93-122)

Svave mari magna.

M i ł o p og lą d a ć z brzegu, ja k w ich ry zawzięte M iota ją wątłą naw^ę, drą żagle rozpięte — N ie, że czło w iek z o b c y c h nieszczęść cieszy ć

się je s t zdolnym , L e cz dla tego, że sam się w idzi od nich w oln ym . M iło z m iejsca, gd zie żadna p rzy g od a nie czeka, N a k rw a w e w polu b itw y pozierać z daleka, A le słodszem nierów nie, k ie d y pędem m ęztwa M ęd rzec p og lą d a z g ó ry na lu dzkie szaleństwa. W id z i, ja k w ielu ślepą u w iedzion ych żądzą F a łszy w em i ścieszkam i p o tym św iecie błądzą. L eżą dnie, n o ce całe, b y po pracach długich, . B ogactw am i, znaczeniem w y n ieść się nad dru­

gich,

S ięgn ąć szczytu potęgi, ob syp a ć się w złoto — O nieszczęsna próżności, o nędzna ślep oto!

NAŚLADOWANIE

Quid bellicosus.

C z y l i je s z c z e D on P ed ro z w ściek łym D o n M iguelem

Ż y d o w sk ą w ojn ę prow a d zą ,

K tó reg o John B uli w rogiem , a lb o .p r z y ja c ie le m ? C zy li je szcze H olen d rz y z B elgam i się wadzą, C zyli małe k rólą tko w A ten ach panuje, C z y się Ibrahim god zi, lub je s z c z e w oju je, N ie pytaj o to ; — lecz m yśl ja k potrzeba m ało N a tę ż y cia n aszego chw ilę krótko-trw ałą.

P om n ij, ja k ch y żo u cieka

U lotn a m łod ość nasza, starość się p rzyw lek ą , S tarość ju ż śnieżnym włosem się bieląca, M iłość, sn y łatwe przed sobą pędząca.

P am iętaj na t o : w iosna tak bogata w k w ia ty , C iągle je d n em i nie b ły s z cz y szkarłaty.

K się ż y c, co m iga w zw iercied le strumienia, Patrz, ja k ustaw nie k oło sw e odm ienia! C zem uż ty, g d y się w w szystkie zm iany tak

w patrujesz, W ie cz n e m i troski um ysł tw ój ka tu jesz?

C zem uż raczej ęne usiąść pod cieniem jabłoni., I w ło sy tw e sk rop iw szy rosą w d zięczn ej w oni, P ó k i w oln o, nie h u la ć? n iech w ięc w raz H ila ry

P ełne F alern u p od a je puchary,

B achu s rozp ęd za t r o s k i: niech C h loe p rzych odzi, I p rzy słoniow ej lutni pieśni swe rozw od zi, Z rozw ian ym w łosem , niech stop y lek k iem i P ląsa w esoło, n iety k a ją c ziemi.

*

P o d ob n ie n ieco, w o ln y trosk ów , p ra cy , S w o b o d n y n ucił H o ra cy . L e c z łatw o b y ło tem u Jeg om ości D a w a ć nam takie praw idła m ądrości,

N iezn a ją c, co w y g n a n ie, co p r z y g o d y tw arde, W y n o s ić złotą m ierność i b og a ctw pogardę. K ę d y ż ż y ł? — w świata stolicy,

A lb o w T y b r u w d zięczn ej o k o l i c y : K ie d y mu n ig d y nie brak ło na niczem , Ł a tw o on szczęściem p oga rd za ł zw odn iczem . Z k w iecistym w ieńcem , w pu rpurow ej szacie Z A ugustem , M ecenasem ż y ł za paniebracie. R zym ia n in , nie znał, co służyć ob cem u ! I ow szem , k róle h ołd ow a li jem u.

L e c z n iech b y g o zarw ała ta ok rop n a chw ila, G d zie b icz g n iew u B o ż e g o, ok ru tn y A ty la , L u d w y cin a ł i święte w y w ra ca ł ołtarze, K ie d y R zym , g d y K ap itol g o rza ły w pożarze.

P rzeję ty żalem , z sercem odrętw iałem N u ciłżeb y naów czas o um yśle stałym ?

N ie w esoły zapew ne, lecz z scliylonem czołem P osy p a w szy swe w ło sy n ik czem n ym p opiołem Innem i struny sw oją naw iązałby lutnię,

I ciężk ie klęski nasze opłak iw ał smutnie. N iech ci, co dzisiaj w szczęściu czoła wrznoszą

śm iałe,

G łoszą tryu m fy sw oje, ch oć pew nie nie trw ałe, N iech brzm ią ich złote lutnit kw iaeam i ozd obn e, A c h ! nasze ju ż o k ry ły c y p r y s y ża łob n e: C óż nam z o sta je ? stałość, p rzo d k ó w n ieod

ro-dność,

k.

KONIEC

S ło ń c e ciebie ostrzeże przez straszne zjaw iska, G d y ciężk iej tw ej p rz y g o d y ju ż ch w ila je s t

bliska.

K o g ó ż słońce w przestrogach sw oich o m y liło ? O ne to czarną chmurą czo ło twe zak ryło. T a k , że świat w w ieczn ej n o c y zdał się p o ­

grążon ym ,

G d y C ezar miał b y ć zbój czym sztyletem zg ła ­ dzonym .

W ten cza s to ziem ia, m orza bezdenne otchłanie, K rz y k i ptactw a n ocn eg o, b rz y d k ich psów szcze­

kanie,

M ord ten straszny w r ó ż y ły ; krw aw em łunem świetna,

P odziem n em i p o żog i trzęsąca się Etna W y z ie w a ła płom ienie i stopione skały.

W ten cza s lu d y w ob łok a ch szczęk bron i s ły ­ sza ły ;

T rz ę sły się szczytne A lp y , a po lasach c ie ­ m n ych

Sol tibi signa dabit.

G łos się rozch od ził, ja k b y z pod loch ów p o d ­ ziem nych ;

W ś r ó d n o cy blad e w idm a w pow ietrzu la ta ły ; Niem e b y d lęta ludzkim głosem przem aw iały; W y s c h ły ogrom ne rzek i, w p rzód w nurtach

sw ych ch yże, M arm ur łzam i się zlew ał, p o c iły się spiże; W y b r z e ż o n y E ry d a n pędem sw ych strumieni N iósł przez p oła w yd a rte drzew a z sw ych k o ­

rzeni,

1 z trzodam i o b o r y ; kapłan się zdum iew ał, G d y srogie g ro ź b y w trzew ach b y d lę cy c h od ­

k ry w a ł ;

S piekłe k rw ią , czyste niegdyś pien iły się w o d y ; R o z le g a ły się w y ciem w ściek łych w ilk ó w g r o d y ; P o g o d n e nieba częstym trzaskały p io r u n e m ; N ig d y k o m e ty szerszem nie g o rz a ły łunem . W id z ia n o ja k w F ilip a ch z ok rop n em i k r z y k i, P o ty k a ły się z sobą bratnie R zym ian szyki, I u p łod n ia ły własną k rw ią H e m u granice. P rz y jd z ie czas, w k tóry m , gdzie dziś bitw ty ch

ok olice,

R o ln ik ziem ię sk rzy w ion y m przew ra ca ją c płu ­ giem ,

W y r z u c i g ro ty , czasem przerdzew iałe długim S p otk a się z ciężk im m ieczem , k rw i n iegd yś

I zd ziw i się olbrzym im k ościom w y d o b y ty m . O ! w y , b og i o jczy ste, ty V e s t o d ziew ico, Jow iszu , c.o R zym strzeżesz potężną p ra w icą , D o zw ó lcie , z tylu k lęsek b y śm y w y p ocz ęli! D o s y će ś m y za T r o ję łez rzew n y ch w yleli. P atrzcie, ile to zb rod n i panuje na św iecie : P łu g w pogard zie, w y g n a n e z lepianek sw ych

k m ie c ie ;

N iw y leżą odłogiem , lem iesze strzaskane, A p łytk ie k o sy na m iecz z b ó je ck i przelane. E ufrat, G erm any, P arty ju ż na R zym pow stały,

S rogi Mars z ostrym m ieczem p rzeb ieg a świat ca ły,

J a k k ie d y dziarskie w ozy , w szrankach sw ych zaparte,

W y le c ą lotnym b iegiem na p ole otwarte, P ró ż n o w oźn ica w pędzie b ie g u n y w strzym uje, W ó z leci, a głos je g o z wiatrem ulatuje.

O fortunatos uimium.

T . . . . ^

J ak szczęśliw i w ieśniacy, g d y b y szczęście sw oje C enić umieli. Im to ziem ia, czyste zd roje, O p od al szczęku bron i łatw y pokarm dają. C óż, że się dla nich pyszn e drzw i nie otw ierają, Ż e z rana tłuszcza p od ły ch d w orza n ich nie

wita,

Ż e ich ścian nie ok ry w a lam a złotolita, Ż e ich kom nat nie zd ob ią k ryszta ły b ez skazy, 1 spiżow e posągi, w y tw orn e obrazy,

A n i złoto, kam ienie, ru bin y, lazury — Ż e ich szaty nie piją T y r y js k ie j p u rp u ry ? A le p ok ój um ysłu i czyste sumienie,

Ż y z n e z d ro jó w potoki, ch łod n y cli g a jó w cienie, P o p r a cy sny sw obodne, niczem nie przerwane, * D o m o w e bogi, żon a i dzieci k och a n e;

L u b o w n ik w łości takich roz k osz y kosztu je. M nie m iłość muz n a d ob n y ch całego za jm u je! L u b ię ja się w p atryw ać w te niebieskie znaki, W te na tle lazurow em iskrzące się szlaki,

Tłum em gw iazd n ie zliczo n y ch ; zg a d y w a ć za­ ćmieni a;

I jakim trybem k się ż y c k oło swe od m ienia; S kąd to trzęsienie ziem i, co miasta p o żera , Czem u się m orze cofa i znow u p rz y b ie ra ; Czem u się w zdym a, b rz e g i rw ie, lą d y zatraca I znow u z głębi sw oich też lądy p o w r a c a : S kąd latem słońce długo ja sn ość swą rozn ieca , A zim ą m dłym prom ieniem tak k rótk o p rz y ­

św ieca ;

W ja k im z innym i św iaty zn ajdu jem się rzę­ dzie,

D la czeg o śm y tu p rzyszli i co z nami będzie; Czemu, g d y ż y cie ciągłem jest dla nas strapie­

niem ,

Na samą śm ierć z tak strasznem patrzym y w z d ry g n ie n ie m ; Z k ą d ta niezbędna żądza przyszłości poznania, R az ślepa wiara, w chw ili zn ów pow ątpiew ania; W takich dum aniach, g d y się na próżn o za­

ciekam ,

K rew się w ży ła ch m ych ścina, n iepyszny, uciekam

W g łęb ie lu b y ch mi lasów , gd zie dąb nad strumieniem

O g rom n y ch konar sw oich o k ry w a mię cie ­ niem.

S zczęśliw y, kto w szech rzeczy p ozn a ć m ógł p oczą tek

I te w szystkie b oja źn i i sam ż y cia w ątek Stałym um ysłem um iał rzu cić p o d swe n o g i ! S zczęśliw y i ten, w iejsk ie co u k och a ł b ogi, C iebie stary Sylw anie, was m u zy p ie rz ch liw e ! T a k ie g o ni szaleńców n ie zg o d y burzliw e, Ni top ory kon sulów , ni k ró ló w purpury, N i ciągn ące z p ó łn o cy b a rb a rzy ń ców chm ury N ie zlękną. P rzecież je s t w nim serce litościw e Na zasługę w n ie sz cz ęściu , ubóstw o cnotliw e. T a k i stroni od świata, g m a ch ów n ie b o ty czn y ch , O d p y szn y ch trybu n ałów i ob ra d p u b liczn ych . W poziom ej swej lepiance sw ob odn ie przebyw a, P ije z w łasnego źródła, w łasny o w o c z r y w a ; P atrzy, ja k inni brod zą po m orzach b ezd en ­

n ych

L u b szerzą srogie m ord y w zaw odach w o je n ­ n y ch ;

Jak ten na pyszn e k ró ló w p rzecisk a się progi, O w m ieczem n isz cz y g ro d y i dom ow e b og i, Ż e b y ch o d z ić w purpurze i p ić w złotych cza ­

rach,

O w się w nadziei zysk ów czep ia przy Cezarach, T am ten zn iech ęcon z so b ą , z rodzinnej swej

ziem i

R oln ik k rz y w y m lem ieszem niw ę swą rozdziera, L em ieszem drobn e d zieci kraj ż y w i i w spiera: N ie zna co próżnow anie, w znosi siana stogi,

Snbpam i złotych k łosów napełnia swe brogi. P r z y jd z ie zima, zn ów inne je g o zatrudnienie: Z g ro n d ojrza ły ch win słodkie w y cisk a stru­

m ienie;

Spasłe żołędziem w ieprze z gęstych pędzi lasów. W te n cz a s po trudach w oln ych już kosztu je

w czasów .

K rząta się hoża żona, ja s n y ogień nieci, U szyi o jc a lube w ieszają się dzieci, S ły ch a ć ry czen ie w ołó w id ą cy ch z daleka, Z nabrzm iałych w ym ion k ro w y leją strugi

m le k a ;

Na p od w órzu , p om ięd zy try k i i k o ź lę ty P arciem się tw ardych ro g ó w w szczy n a b ó j za­

w zięty.

G d y dni w ielk ich pam iątek n adejdą ob ch o d y , On zgrom adza sąsiadów na skrom ne swe g od y , W ie ń c z y kw iatam i czoło i z pucharem w ina O daw n ych boh aterach pieśń n u cić zaczyna. D a le j w yzn a cza d ary dla sw oich pasterzy, K to p ierw szy lotną strzałą w śród ta rczy

uderzy.

P o d o b n e ż y cie w io d ły w ytrw ałe S abiny, T a k w zrośli E truskow ie i Rom ula s y n y ;

W ten sposób R zym nad światem w zniósł p y ­ szne swe czoło, I je d n y m m urem siedm g ór opasał w ok oło. W p r z ó d nim b ro d z ił po m orzach C y k lo p je d n o ­

oczn y ,

Nim się ciały lu d zk iem i pasł olb rzy m żarłoczn y, N im do b o jó w w zy w a ły trą b y dzielne męże, Nim się w ogniu p ła w iły zb ó je ck ie oręże, Nim w iek przyszedł żelazny, nim brat brata

zdradził,

SPIS RZECZY.

Oda I Horacyusza ksiągi I ... 1

XI. ,, Epodon ... 5 I I I . ,, księgi I I ... 11 XV I. II. . . . . . 15 III. „...„ I I ... 19 _ X X IX . H I ... 23 VII. IV. . . . 29

L ist I. Horacyusza księgi 1... 33

- V I 1... 41

— X V III. l )o L o liu s z a ... 47

Satyry I. Horacyusza n a ś la d o w a n ie ... 57

— ‘ II księgi II. Horacyusza naśladowanie . 67 Naśladowanie z Horacego ...

Z Lukrecyusza ...

Z Lukrecyusza księgi I I...

Naśladowanie Horacyusza ody X I. księgi II. . .

K oniec Georgików ksiągi I ...

Z W ir g iliu s z a ...

Biblioteka \

Uniwenytecka j

nednich Le^e!, <->

W dokumencie Horacyusza Ody Satyry i Listy (Stron 93-122)

Powiązane dokumenty