O D Y S A T Y R Y I LISTY.
P R Z E K Ł A D Y I N A Ś L A D O W A N IAJ U L I A N A U R S Y N A N I E M C E W I C Z A .
L I P S K . N A K Jo A D K S I Ę G A R N I P A W I A R H O D E , 1867.Biblioteki
ODA I.
H O R A C Y U S Z A K S I Ę G I I.
M e c e n a s ie , co k rólów liczy sz w sw oim rod zie, O ty ! ma chlubo, w sparcie! w k a żd ym m ym
zaw odzie.
Są, co lubią na -wozach w pośród w id zó w liczn ych Z b ie ra ć tum any kurzu w szrankach olim
picz-n ych,
B acząc, b y nietknąć m ety osią rozpalon ą, W z n ie ść się do B o g ó w palm ą w zaw odach
usczknioną.
T e n się cieszy, g d y ciżba zebran ych k w iry tów D o p o trójn y ch g o w k ra ju w yn osi za szczytów : Ó w , k ie d y w sw ych obszern ych stodołach zaw iera P lon żn iw oblity, co się z pól L ib ijsk ich zbiera, T e g o , co ciężk im pługiem własną niw ę porze, B ogactw am i nie skłonisz, b y bu rzliw e m orze P ły tk ą , cy p ry jsk ą sztabą p rzecin ał lęk liw y. N ieraz w pośród szalon ych w ich rów k u piec
ch ciw y ,
G d y nim zburzona fala w czarnej n o c y ciska, W z d y ch a do sp ok ojn eg o sw ej chatki o g n isk a ;
i* Maecenas atavis.
W ra ca , naprawia żagle i szkód in n y ch mnóstwo, Z n o w u się puszcza, b o nie wie, ja k znosić ubóstw o, A ta cy, co nie gardzą F a l e r n e m w ystałym , I lubią się w y sy p ia ć p o poran ku ca łym , C zyli to rozciągn ien i p o d ch łod n ym drzew cie
niem,
C z y li też nad m ru czącym po cich u strumieniem. In n ym m iłe o b o z y , dźw ięk trąb, szelest z b ro jn y I nienawistne m atkom za p a lczy w e w ojn y . N iep om n y lubej żo n y m yśliw iec o c h o cz y Stoi p od m roźn ym niebem , w lep ion e ma o cz y , C zyli p rzed ogaram i sarna nie w y leci,
L u b czyli d zik nie przerw ie rozstaw ion ej sieci — C iebie blu szcze, n a g rod y, czy n ó w tw o ich god n e, (M ieszczą ju ż m ięd zy b o g i; a mnie g a je ch łodn e ' I w esołych n im f pląsy i satyrów ch óry
O d d ziela ją od lu d z i: cóż g d y z w ieszczej g óry E u t e r p e , lub P o l y m n i a lutni sw ej u ż y cz y A M ecenas mię w poczet liry k ów p olicz y , Pienia me będą szczytne, rym śmiały, w y so k i, I ja k orzeł p o d ja sn e w z b iję się o b ło k i.
ODA n.
Beatus ille .
S z c z ę ś liw y mąż ten, co nad w od y strugiem W śró d 'w iejskiej m ieszka zaciszy, O jco w sk ą niw ę w łasnym sprawia pługiem
I w rza w y świata nie słyszy.
H uk m orza, trąba budząca do trw ogi Nie wstrzęsą je g o za g rod y , N ie będ zie dźw igał zm ord ow an ej nogi
N a w yn iosłe panów sch ody.
L e c z a lb o wuna, ju ż się w górę pchnące, P o giętk ich w iąże topolach,
A lb o p og lą d a na błędn ie ch odzące T r z o d y po łą k a ch i polach.
Z r z y n a ja ło w e , na ich m iejsca sadzi L a torości d ob roczy n n e,
L u b słod k ie m io d y w ytłacza do kadzi, L u b strzyże o w ce niew inne.
A g d y w jesie n i ja b ło ń urodziw a O k aże plon swój z ło co n y , Z ja k ą ż radością ręka je g o zryw a
O w o c przez siebie szczepion y.
Nieraz się k ła d zie p o d gęstą k rzew in ą , S łodk im pow iew em się chłodzi, Siedzi rob a czk a , m aleńką ptaszyn ę,
I znow u dum a i ch od zi.
G d y zim ą deszcze ze śniegi gęstemi Sprow adzą w ich ry zaw zięte, N apędza dziki o g a ry rączem i
W szerok o sieć! rozpięte.
Potrząsa ziem ię łudzącem i ziarny, W a b i w sidła szpaki chciw e, P rzeszyw a strzałą w iatron ogie sarny,
G on i za ją ce lęk liw e.
Na wsi, w śród tak ich zatrudnień d om ow y ch , W ś r ó d takich zabaw i god ów ,
K tóż nie zapom ni k łop otów ja ło w y c h ? C iężk ich m iłości zaw odów .
Z n u żo n y pracą g d y w raca do chatki, A c h ! ja k ż e żona mu rada,
Z grom ad za w k oło śm iejące się dziatki I św ięty og ień rozkłada.
Z a m y k a trzodę w za g rod y bezpieczn e, Św ieżo p rzy b y łą z pastwiska, I białą ręką słodkie zd ro je m leczne
Z nabrzm iałych w ym ion w ycisk a.
N iek u p n y pokarm na stole mu stawi, M ilsze mu nad F a zu ptaki,
N ad ry b ę, co się w Jońskim m orzu pławi, N ad o b cy c h krain przysm aki.
P rzekłada nad nie oliw ki dojrzałe, S łod k ie ja g o d y rumiane, W o li baranka lub k oźlą tk o małe,
W ilk o w i z pa szczy w yrw an e.
W ie cz o re m w idzi, ja k biegn ą z ochotą O w ie czk i w szyk u skupionym , J a k idą w o ły , znużone robotą
Z pługiem w g ó rę obrócon y m .
M iło mu w n ocn ej spoglądać p og od zie, G d y ja s n y k sięż y c ze drżeniem P o je g o niw ach, po łąkach, po w od zie
N iech świat się w ich rzy, n iech ludy, m ocarze Nastają na siebie zb rojn ie,
O n w tym pow szech n ym natury pożarze Spi i budzi się spok ojn ie.
ODA III.
Aeąuam memento.
I miej za ch ow a ć um ysł je d n o s ta jn y
W ciężk ich p r z y g o d a c h : lub g d y szczod rod a jn y L os na cię świetne w y leje sw e dary,
N ie ciesz się zbytn ie, nie w y n oś bez m iary, C h oćb y ś ob ch od ził dzień ja k i w eselny, P am iętaj z a w s z e : żeś człow iek śm iertelny. C zyli-to sm utkiem w ciąż będziesz dręczon y, C zy na zielonym sm ugu rozcią g n ion y , C ie szy ć się będziesz butelką w ęgrzyn a, W sz y stk o to jed n o. W y b ije g od zin a ! W ię c gęlzie dąb rosły i topole drżące L u b ią p o łą cz y ć swe cienie ch łod zące, G d zie c z y sty strumień b ie g n ą cy z daleka P o ch y ły m nurtem w dolinie u ciek a , T am wina, w on ie i p rzem ijające K aż p rzy n ieść róże pachnące,
P ó k i dni słu żą , co lecą tak św ietn ie, D o p ó k i parka p rzę d zy twej nie przetnie. P rz y jd z ie ustąpić z tw ych kom nat złocistych, Z pyszn ych zw ierzyń ców , z ogrodów' kw iecistych ,
I z w łości; co j e zakupujesz wszędzie. R ozrzu tn y ja k i dziedzic tw ój posiędzie. C zyli się pysznisz z og rom n y ch d och od ów , R ód od dwunastu liczysz w ojew o d ó w , C zy li z m otłochu, płachtą się odziew asz, P od golem niebem n o c y tw e przebyw asz, W s z y stk o to za n ic ; b o g a ty c z y bieden, Z a w sze cię k o n ie c o cz e k u je je d e n . J a k ieb ą d źk olw iek są nasze zalety,
W sz y scy dążem y do je d n a k ie j mety. Na w ierzchu urny, alboliteź na dnie,
P rędzej cz y p óźn iej, g d y los tw ój w ypadnie, W ep ch n ie cię C haron w swe czołn o szerokie, A p rzeb y w a ją c je z io r a g łęb ok ie,
Z a w iezieć, g łu ch y na tw e narzekanie, W kraj bez p ow rotu, na w ieczn e w ygnanie.
ODA XVI.
Zalękn ion y żeglarz na m orzu E giejsk iem G d y zgasną zorze i ro z b icia bliskim , K ie d y nim zew sząd czarn a m iota flaga,
S p oczy n k u błaga. W śró d z n o jó w w o jn y nad dzikim Kubanem K a łm u k o z d o b n y stalistym k ołczan em , S p o c z y n k u ! w oła, co d rogie kam ienie
P rzew y ższa w cenie. N i skarby, ani w y so k a d ostojn ość
Z je d n a ć ci m ogą um ysłu sp o k o jn ość, A n i od d a lić z tw ych kom nat b ły sz cz ą cy ch
T ro sk ów d ręczących . Ż y je sw ob od n ie, kto sw ych p rzod k ów pom ny, J a k oni, stawia na stół pokarm skrom ny, K tórem u b oja źń , ani żądza ch ciw a
Snów nie przeryw a. W tak krótk iem ż y c iu , czem uż trosk ów ty le ? C zem uż p o d ob cem niebem pędzić ch w ile ? K to k ra j sw ój r z u c a , za obcem i goni,
Sam siebie stroni. Otium divos rogat in patenti.
18
G dzie się ob rócisz, n iesp ok ojn ość blada N a okręt, na w óz, w raz za tobą siada, P rędsza nad sarny i nad w yp u szczon e
W ic h r y szalone. K to rad ze stanu, co g o dziś posiada, C o ju tro b ęd zie, bynajm niej nie bada, C ierp k ie dotk n ięcia g d y nań los p rzy w od zi,
U śm iechem słodzi. K ró tk o A ch illes na tym św iecie gościł, Śmiałe T y t a n y n iedłu go szaleli, M oże ty ch g od zin co im los zazdrościł
M nie B ó g udzieli. P o b łon iach tw oich liczn e ch od zą trzod y , Sto tw oich k o n i pędzi się w za w od y, U cz on ą ręk ą tkane dla cię szaty
B arw ią szkarłaty. M oim udziałem n iew ielka zagroda,
W o k o ło lasek, spodem czysta w oda,
S tałość w p rzygod a ch , dla b liźn iego tk liw ość I muz życzliw ość.
ODA III.
H O R A C Y U S Z A K S I Ę G I II.
DO D E L I U S Z A .
Aeąuara memento.
S ta te cz n y um ysł w ciężk ich tw y ch strapieniach M ój D eli, umiej z a ch o w a ć;
R ów n ie też w zb ytn ich tw oich p ow odzen iach W ie d z , ja k twą radość ham ować.
W iesz, że każdem u z nas um rzeć potrzeba, C zy zaw sze w smutku ż y ć będziesz,
C zyli też w chw ilach p og od n eg o nieba W og ro d a ch tw oich usiędziesz.
G d zie rosła jo d ła i biała topoli G ościn ne łączą sw e cienie, I k ę d y przez zw ir strumienie S ączą swe nurty p ow oli,
T am n iech w y rostek tw ój m ały Niesie c i F a lern w ystały,
N iech znosi w onie i k rótk o trw ające R óże pachnące,
P ó k i te lata, co prędk o m ija ją , U ż y ć c i ich pozw alają.
R ozstać się p rzy jd zie z m ajątkiem niezm iernym , Z tw ym i ogrod y , z tw ym gm achem ob szern y m ;
22
A bogactw am i, co dziś b ły szczą wszędzie, D z ie d z ic tw ój cieszy ć się będzie.
C zy ród tw ó j z m ożn y ch m ocarzy w yw odzisz, C z y się w śród gm inu u b o g ie g o rodzisz,
N ic to nie z n a c z y ; próżn e te zalety, W s z y s c y do je d n e j d ą ży ć musim mety. L o s tw ój na w ierzchu, a lboli też na dnie, P rędzej czy p óźn iej w ypadn ie,
W łod zi Charona, chętny cz y niechętny, Przepraw isz się przez Styks smętny.
ODA X X IX .
Tyrrhena Regum Progenies.
S zla ch e tn a królów rod zin o ! Już w m ej p iw n icy w ytraw ione w ino, I w d zięczn e róże i kosztow ne w onie, C o się na tw oje w y la ć m ają skronie, C zekają d a w n o : m iej p o rzu cić śmiałość,
U p rzy k rzon ą okazałość. W zn iesion e p o d o b ło k i pyszn e gm a ch y R zym u I ry n ek je g o pełen hałasu i dym u,
M iło je s t m ożn ym kom n aty swe złote • Z am ien ić czasem na w iejsk ą prostotę. I zamiast stołów od srebra się gn ą cy ch , D w orsk ich p różn ia k ów w o k o ło stojących, Usiąść sw obodn ie p od bukiem cienistym , R w a ć o w o c z drzew a, czerpać w zd ro ju czystym . Patrz, ja k po nieba błęk itn em sklepieniu
S łoń ce w sierp n iow ym g o r e ją c płom ieniu, Ciągłą zdaje się ro k o w a ć p o g o d ę ;
Już pasterz pęd zi zem d lon ą swą trzodę W cieniste ga je, gd zie zefir w śród suszy N ajm niejszym tchnieniem pow ietrza nie w zru szy;
C zem uż ty ciągłą i pracą i zn ojem Czuw asz nad miasta i państwa p ok ojem , T ro sk liw y ciągle, co się w B aktracłi dzieje, I c z y się w w ierze S cy t błędn y nie chw ieje. B ó g swą m ądrością n iedość od nas znaną Z a k r y ł nam p rzyszłość n ocą nieprzejrzan ą, I litu je się z w y s o k o ś c i nieba,
G d y cz łe k się troszczy w ię ce j niźli trzeba. U ży w a j chwili w szak że niedalek iej,
Reszta n iech idzie nurtem bystrej rzeki. T a raz sp ok ojn ie w o d y sw oje sączy, A ż z niedalekiem m orzem się p ołą czy, • Z n ó w g d y podm ie w ezbrane swe w od y ,
W y w ra c a drzew a i w łoście i g rod y, W ś r ó d g ó r łoskotu, trzęsącej się ziemi, Z a l e c a w szystko p otok i szumnemi. T e n k rótk ie ż y cie przepędza przyjem nie, K to rzec m oże co d z ie n n ie :
Ż y łem , na ju tro patrzę obojętnie,
C zy li dzień ja sn y , c z y się chm urzy smętnie, R ą czej g od zin y , co leci i ginie,
N ie cofn ę nazad, k ie d y raz u płynie, A n i odm ienię tego, co się stało.
Ślepa fortuna z śm iałością zuchwałą, D ziw a czn e z ludźm i w ypraw ia igrzysk a, T y ch w znosi w górę, o w y ch w przepaść ciska, R a z na tych , znow u na in n ych łaskaw a,
Ślepo swe dary rozdaw a. W ie lb ię ją , pók i m i św ieci,
L e cz g d y skrzydłem u d erzy i na b o k odleci, W ra ca m je j nazad w szystkie dary złote, O b w ija m się w m oją cnotę
I sk rom n y szukam ubóstw a bez plam y. G d y E o l wiatrom swym o tw o rzy bram y, A z g u b n y w ich er i szalona bu rza Połam ie maszty i naw ę zanurza, N ie błagam b o g ó w k lę c z ą c y u styru, B y me tow a ry z b og a teg o T y ru C h ciw eg o m orza łupem się nie sta ły , P ły n ę ja na łó d ce małej,
K ę d y w ód rów n ina cicha, L e k k i mię w ietrzy k p opycha,
I tam, gd zie w szystkim m iejsce je st w skazane, B e zp ie czn y stanę.
ODA VII.
Biblioteka
Uniwersytecka
Diffugere nives.
U n ik n ę ły śn ieg i, łąka się zieleni, W ezb ra n a rzek a w ylew a, C o raz się inna pora ro k u mieni,
D rzew o się liściem odziew a. K a ż d y dzień, k ażda godzina,
Ż e n ic nie trwałem , zawsze przypom in a. M roźn e pow ietrze m iła w iosna słodzi,
Z n ó w lato ogniem się zarzy,
P o niem jesie ń ciężarna o w ocem n adchodzi, A ż zim a -wszystko p ow arzy.
T e szk od y je d n a k po sobie idące W ra z napraw iają m iesiące.
L e c z z nas co będzie, g d y ż y ć przestaniem y P ro ch znikom y i cień niemy.
K tóż ci za ręczy , że do dni dzisiejszych B ó g ci p ozw oli ju tr z e js z y ch ?
Z tego co d zied zic tw ój zagarnie ch ciw ie P otrzebn ym u ży j życzliw ie.
G d y śm ierć ostatnie od bierze ci tchnienie C zarną o k r y je cię n o cą ,
S k a rb y, w ym ow a, świetne urodzenie, Już cię do ży cia nie wrócą. K to raz na w ieczn e skazany w ygnanie,
W śró d łez k rw a w y ch i rozp aczy K to raz się z światem rozstanie,
LIST I.
H O R A C Y U S Z A K S I Ę G I I.
Prima dicte mihi.
J a k p ierw szy rym mój złożon w rannej życia dobie,
P ozw ó l, b y m i ostatni dziś pośw ięcił tobie, M ecen asie! lecz czem uż, g d y mię w iek przyciska, C hcesz m ię w y w o d z ić w szranki na now e
ig rz y sk a ?
Nie ten ju ż w iek i u m y sł: W e j a n osiw iały, Z a w iesiw szy w świątyni swą tarczę i strzały, B y g o lud n iew y śm iew a ł, w w iejskie swe
schronienie,
J a k n iezdatny, k r y je się m ięd zy b u k ó w cien ie: I mnie coś ju ż do ucha poszeptuje w c is z y : W y p r z ą ż starego konia, w przód nim się zadyszy, I upadając na łeb nie będzie w y śm ia n y ; T a k i ja dotąd muzom , m iłostkom oddany, Już to w szystko porzucam i w tem jestem cały, B y to, co je st praw dziw em , co jest bez zakały, Co jest przystojnem , pozn ać i tego pilnow ać. Spytasz, ja k ie g o m ędrca m yślę n aśladow ać:
O dpow iem , że żadnego — nie mera pow ołaniem C zołg a ć się niew oln iczo za czy jem ciś z d a n ie m ; T am lą d u ję , gd zie ciężk a zaniesie mię bu rza; Czasem się myśl ma w spraw ach p u b liczn ych
zanurza, N ieraz mię i A ry sty p zajm uje u czon y ,
L e cz zaw sze prawej cn oty czciciel niesk ażon y, Nie siebie rz e cz y , ale rzecz sobie p o d d a ję , T a k ja k snu p o z b a w io n y m n oc długa się zd aje, D zień najem nikom , a n o c tym, co [są] pod opieką, T a k i m nie w szystkie chw ile len iw o się w leką, C hw ile, co przeszk adzają tej trzym ać się drogi, Z k tóry ch rów n ie k orzy sta b og a cz i u bogi, K tóra starym i m łodym zarów nie szkodliwą. J e źli zam iast iść prosto udadzą się k rzyw o. C óż nam czy n ić z o s ta je ? oto, co m ożem y, J eźli dla bolu oczu d obrze nie w id ziem y, U ż y ć lekarstw a, co w tym razie nieom ylnem . Nie jesteś, ja k ó w szerm ierz, w ytrw a łym i silnym, P rzecież w zm acniaj tw e c z ło n k i; i to rzecz nie
próżna
D o jść do p ew n ego stopnia, g d y dalej nie m ożn a; Jeźli cię m ęczy skąpstw o, ch ciw ość cię u w odzi, Są słowa, je st głos, co tę słabość u łagodzi. N ad ym ać żądza sław y, jesteś nazbyt dum nym , I acz m łodzik, sam je d e n sądzisz się rozu
Są i na to sp o so b y ; czytaj, czytaj pilnie R ozsądne książki, a teć u leczą niem ylnie. Z a w iśn ik , p ija k , burda, w zem ście swej zażarty, N iem asz człek a, c o b y b y ł tak srogi, uparty, K tó ry b y się nie zm iękczył, nie dał u d obruchać, B y le ty lk o cierpliw ie ch ciał p ra w d y posłuchać. Cnotą je st wad unikać, m ądrością, mem zda
niem, *
Starać się nie b y ć głu pim : patrz, z ja k iem staraniem
U nikasz tego, co ci przykrem , nienawistnem, B ie ży sz za tern, co m n iem asz, że ci jest ko-
• rzystnem —
W y sta w ia sz się na trudy, znosisz prace twarde, B y od ep ch nąć od siebie ubóstw o, p og a rd ę ; L e c i przez ogień , m orza, skały najeżone C h ciw y kupiec, na Indu brzegi oddalone, B y p ow ięk szy ć swe s k a r b y ; a g d y m ędrzec ja k i U c z y g o, że w zw od n icze zapuszcza się szlaki, G łupstw o je g o na rady tak zdrow e nie zważa. G d y b y szerm ierz, co śmiało swe ży cie naraża, C h cą c w szrankach olim piczn ych , w śród patrzą
cy ch w rzaw y,
Z y sk a ć u w ity z laurów w ieniec, nieraz k rw a w y, G d y b y on, m ó w ię , w iedział, że rów n eż n a g rod y O siągnąć m oże, w ciężkie nieidąc zaw ody, C zy liżb y się narażał? S łow a nie dzisiejsze,
S rebro od złota, złoto od cn oty podlejsze. A le w y , p rzyjaciele, latacie za złotem,
P ierw sze u was dukaty, cnota gdzieś tam potem .
T e to p raw id ło żądze b og a ctw w was rozzarza, T e po ulicach m łod y i stary powtarza.
Masz rozum , o b y c z a je , lecz do sta ty sięcy Jeźli ci nie dostaje pięć, ajbo coś w ięcej, P o lic z ą ć do pospólstwa*, nie lepiejże w nosi M łodzież, co w śród sw ych zabaw takie zdanie
g ło s i:
„ W y ż s z y m będziesz od in n y ch , jeżeliś cn otli w ym . “
W reszcie to je st praw idło n ig d y niew ątpliw em . „N ie cierp ieć żadnej skazy, m ieć czyste su-
. mienie
P ow iedz, ja k ie u cieb ie zdanie w w yższej ce n ie ? C zy tego co ci praw i, ch o ćb y ś się i zm azał M niejsza o to, b y le b y ś sw ojeg o dokazał, C zy tam tego, c o ć m ów i — na cn o cie twej
w sparty,
Staw m ężne piersi, g d y cię los g n ęb i z a ż a r ty ; G d y b y mię lud nasz sp yta ł, co się z sw obód
chlubi,
Czem u j a nie pochw alam tego, co on lu b i? D la czeg o w zdaniu m ojem przeciw ię się je m u ? R zek łb y m , co n iegdyś liszka rzekła lwu ch o re m u :
„Ś la d y mię trw ożą, w idzę k a żd y tw ór zw ierzęcy, „ G d y rad w nijdzie do c ie b ie , nie pow raca
w ięcej.
„ L u d jest bestyą stog łow ą , p ójd ę ż z nim w za w od y ?u
C i w dzierżaw ę ch w y ta ją pu bliczn e d och od y, T en łak ociam i ująć ch ce m ajętne b aby, Ó w starca, zw łaszcza k ie d y bezd zietn y i sła b y; T em u rośnie m ajątek przez lich w y szkaradne, Inni biorą sp osob y, rów nie ja k te zdradne. L ecz trw ająż w p rzedsięw zięciu ch oć je d n ą
g od zin ę?
B og a cz na m iłą B a jó w g d y patrzy k r a in ę , W o ła , ja k ż e na św iecie rów ne położen ie, J a k ta m orska zatoka, te w od y , te cien ie I w raz ju ż w oła, niechaj p rzy jd ą z o k o licy P ię k n y dom mi b u d ow a ć biegli rzem ieślnicy. D am on, je ź li ma w dom u sw ym m ałżeńskie łoże, M ów i, bezżen n y ty lk o szczęśliw ym b y ć m oże, J eźli g o nie ma, śm iało przed w szystkiem i plecie, „Ż o n a ty m tylk o lu d ziom dob rze je st na św iecie.“ Z m ien n eg o P roteusza któż k ie d y ustali?
I bied n eg o z m ajętn ym na jed n ej k ła d ź szali. Patrz, i on n auczon y przez lek k ości nasze, Z m ien ia ła źn ie, garku chn ie, swe biedne poddasze, P ły n ą ć na m ałej łod zi, tak nudzi się prawie J ak b og a cz, g d y żeglu je na przestronnej nawie.
G d y b y m ja na spód kładąc bogatą czam arę, W ło ż y ł na w ierzch odzien ie w ytarte i stare, L u b g d y b y m włos zaczesał na stronę przeciw ną, Ś m iałbyś się do rozpu ku . C zem uż c i nie dziw no, Ż em j a cod zien n ie m oje z w y k ł odm ieniać zdanie, C zegom p ra g n ą ł, tern g a rd z ę , to com chwalił,
g a n ię ,
J a k m orze nadym am się i zn ow u osłabiam, B u d u ję, zrzucam , ok rą g w czw orok ą t przerabiam , N ie pow iesz że, g d y szał ten we mnie się pow tarza, T rze b a g o w ziąść w o p ie k ę , lub p rzy d a ć lekarza, O M ecen a sie! m oja ob ron o i w sparcie,
G d y b y mię k to ch ciał sk rzy w d zić skrycie,' lub otw arcie,
W ie m , żeb y ś się ty ujął za tw ym p rzyjacielem , K o ń c z ę w ięc, m o w y m ojej b yło ty lk o ce le m : D ow ieść, że człek nieskażon przez drożne nałogi, S łow em , p ra w d ziw y m ędrzec je st w y ższy m nad
b o g i;
Jest pięknym , jest bogatym , słow em królem k rólów ,
LIST VI.
Nil admirari.
?N i czem u się nie dziw ie w tym św iecie fał szyw ym ,
Jest je d y n y m sposobem b y ć zaw sze szczęśliw ym . S ą , k tó rzy na to słońce jasn e, w szystk o-rod ne, N a zm iany w p ora ch rok u n igd y niezaw odne, N a zja w isk a natury patrzają bez trw ogi, Z n a ją c, że w szystk o idzie ja k k a za ły bogi. Cóż ty trzym asz o d ob ra ch d oczesn y ch tej ziem i, 0 tem m orzu, przez które ok ręty lotnemi K u p iec n a b rzegi Indu wśród burzy się cisk a ? J ak spoglądasz na pyszne R zym u w idow iska, Cóż m niem asz? ja k m ęd rcow i p rzy jm ow a ć należy Szum ne ok la sk i ludu, szaleństwa m ło d zie ż y ? T e n co ich pragnie, lub się, niem ając ich, m ęczy, Z a rów n o niepotrzebn ą bojaźn ią się d ręczy. C ieszy ć s ię , g d y nam w szystko pom yślnie się
w iedzie,
Z b y t się m artwić, fortuna k ie d y nas zaw iedzie, S zaleń stw em ; w szędy środek najlepszą zasadą, 1 przesadzona cnota ju ż staje się wadą.
44
Id ź w ięc zazdrościć drugim tych sreber oz d ob n y ch ,
T y c h ateńskich posągów , cu d ów sztuk n a d o b n ych ,
T y c h pereł, tych kam ieni, ty ry jsk ich szkarłatów , C o nam In d y p rzyn oszą od dalekich światów. Ciesz się, g d y na u licy, tłum nie zgrom adzon y, J a k na raroga patrzy na cię lud zdziw ion y.
Spiesz rano na targ, późno p ow racaj do dom u, Ż e b y się nie zdarzyło p rzedać lep iej kom u W niw ach zebrane z b o ż e : maż M u c y u s z nie
g od n y,
Nie tego ja k ty w zięcia, nie w y so k o rodny, Z n a c z y ć coś w ięcej ja k t y ? A c h ! to się nie
g od zi.
C o ty lk o ziem ia k r y je , czas na ja w w y w od zi, C how a, co dziś się b ły s z c z y : cóż, że tłuszcza
m noga
Z n a c ię , i gm ach A g r y p p y , A piusza droga. C h oć się z tego napusza twa n iew czesna duma, P ójd ziesz je d n a k , gd zie poszedł i A n k u s i
N u m m a.
B o k cię zaboli, szukasz, aż cię k to u leczy, C hcesz ż y ć s w o b o d n ie : P r z e b ó g ! któż tego nie
ż y c z y ?
L e cz je ź li cn ota je d n a m oże ci to sprawić, C zem uż zbieraniem b o g a ctw je d y n ie się b a w ić ?
T rze b a i drugie tyle, tu żądza rosnąca, L e p ie j będzie, zd aje się, do ucha ci w róży ć, K apitał tw ój acz piękny, w czw orosób p om n oży ć. W s z a k wiesz, żonę, urodę, talenta dobrane, W s z y stk o to d ają człek u pieniądze kochane. Z pieniędzm i ży d z pejsam i panu będzie rów n ym , Z niem i nieuk u czon ym i g łu p iec rozum nym . M ó w ią , że do L u k u l i a trzech przyszło ak torów P rosić, b y im p o ż y c z y ł sto sw oich u biorów , Z o b a c z c ie , rzecze, sami, a ile znajdziecie, C zy część, czy całość, w szystk o w ziąść sobie
m ożecie.
P oszli słudzy do szatni i ni mniej ni w ięcej T o g i c h 1 a m y d posłali całe p ięć tysięcy. U b og im dom , gdzie sam pan nie w ie co się dzieje, I czeg o nie u żyw a, to kradną złodzieje. L e cz je ź li sam dostatek człek a uszczęśliw ia, N iech a j cię żaden sposób nie g orszy , nie zdziw ią, J a k im g o dosiądź m ożesz: ch oć ci żona chora,
Lataj za talarami z rana do w iecz ora ; A je ź lić ch ęć u rzędów i znaczenia łudzi, N ajm ij sobie ja k ie g o z popularn ych ludzi, T e n po ulicach nawet będ zie pok a zow a ć, K o g o masz sobie sk a rb ić i k o g o u jm ow ać. C h o ćb y ś w ied zia ł, że k tó ry czystym je s t zło
N azyw aj g o tw ym bratem , ojcem , dob rod ziejem , A jeźli spotkasz jakie d zien n ik ów szerm ierze, U ca łu j ich z obu s tro n , zaproś na w ie c z e r z ę , U traktuj, wraz Jozafat ch w a lić cie b ie będzie, I ch oć głu pca, postawi w w ielk ich ludzi rzędzie. J e ź li ten, co j e d obrze, dob rze ty lk o ży je, N iech się żaden przed nami przysm ak nie u k ryje. Id źm y na p olow anie, idźm y łow ić ry b y , Z a k u p y w a ć ostrygi i trufle i g r z y b y ;
J a k ro b ił ów G arillus, co w śród dnia p oło w y Słał przez miasto m yśliw ców z sieciam i na ło w y , Ci w racając w iecz orem , g d y ich lud spotyka, N a rosłym mule wieźli k u pion ego dzika. Z ja d łsz y g o sm aczno, szedł on bez żadnej b o-
ja źn i
Z obład ow anym brzuchem do g orą cej łaźni. Jeźli sp rzyjasz M im n e r m a d ość sławnemu
zdaniu,
Ż e całe szczęście nasze w żartach i kochaniu, Żartuj i k o c h a j. . . teraz bądź zdrów , m iły bracie, Jeźli co lepszego nad to w szystk o znacie, U d z ie lcie ; lecz p rzeciw nie, w ierzcie, nie zaw adzi K orzy sta ć z te g o , co ci człek p o c z ciw y radzi!
LIST XVIII.
H O R A C Y U S Z A D O L O L I U S Z A .
Z n a m ja d ob rze od dawna, L oliuszu luby, Ż e ja k w praw ej p rzy ja źn i zw yk łeś szukać
chluby,
T a k pogardzasz trefnictw em . Jak czystą dziew icę I gorszącą swem życiem p od łą nierządnicę W s z y s tk o ro zróżn ia ; tak w k a żd ej potrzebie P r z y ja c ie l i poch leb ca d a le cy od siebie. — A le je s t inna wada, tej p rzeciw na w ca le , T a się oznacza szatą noszoną n ied b a le, N ieog olon ą b r o d ą , zębam i brudnym i,
P rzy k ry m , rubasznym tonem , p rzy cin k i ostrym i; Ma to b y ć n ib y szczerość, co n ic nie szanuje; A le p ra w d ziw a cnota środ k a się pilnuje. Tam ten ch cą c z m ożn iejszym i n ib y ż y ć pospołu, Ś m ieje się z tych, co siedzą ostatni u stołu, N a gosp od arza z słod k im pogląda uśmiechem, R óżn ić się z panem w zdaniu je s t u n iego
g rz e ch e m ;
I ow szem , g d y ten ja k ie w aln e głupstw o pow ie, O n to zaraz w y ch w a la i d ow cip em zow ie.
4
D ru gi z m iną zuchw ałą i n a jb ezp ieczn iejszą G o tó w się z tobą sprzeczać o bredn ię najm niejszą. I w tw ierdzeniach sw ych przekleń stw
nieumie-ją c sk ą p ić, W o lę , rzecze, wraz um rzeć, niżeli ustąpić. O cóż id z ie ? b y w ie d zie ć, c z y śp iew aczk a
w łoska,
Czyli milszą na scenie je st panna Ż u k osk a . L u b która krótsza droga, ja d ą c za gran icę, C zyli b rać się na K alisz, c zy na K ozien ice. K to przez k ob iety , karty, m ajątek utraca, K om u p różn ość nad siły sła b y m ózg zaw raca, K o g o zgłodniała ch ciw ość bez przestanku nęka, K to się od drugich niższym , u boższym b y ć lęka, T a k ie g o m ożn y czło w ie k w ystrzegać się będzie, A lb o przyn ajm n iej m ieć g o w sług poślednich
rzędzie.
Nieraz z g ó r y mu p o w ie : to rzeczą d a rem n ą , T o b ie , n ik czem n y ciu ro, ch cie ć rów n a ć się ze
m ną;
K ażdem u własną piędzią m ierzyć się przystoi, N iech k a ż d y p od łu g m ienia ży w i się i stroi, M nie w oln o je ś ć bażanty, lśknić się bław atam i, T o b ie dość m ieć surdut, je ś ć kaszę z skw ar
kami.
G ra f P a m p u ch , k ie d y kom u chciał k ied y za szk od zić,
ch od zić,
Już się sądził szczę śliw y m ; spał do w pół do d ru giej,
P uszczał się na rozpu stę, brnął po uszy w długi, A ż zostaw szy bez grosza, w ostatniej potrzebie K o ń c z y ł nędzne swe ż y cie o żebranym chlebie.
N ie pytaj o to, co wiesz, że ch cą m ieć taj o nem, A je ż e łić co tak iego będzie pow ierzonem ,
C h oćb y ś się gniew ał, ch o ćb y p rzy pełnej szk la n icy,
Nie zdradzaj p ow ierzon ej tobie ta jem n icy. — Strzeż' się w y ch w a la ć siebie, nie przyganiaj
drugim ,
L u b k ie d y tw ój p rzy ja cie l po siedzeniu długiem , C hce w y je ch a ć z chartami do z a ję cy szczwania, N ie zabieraj się w tenczas do w ierszy pisania. N ieraz z takich p o w o d ów i za bredn ię małą D w ó ch za żyłych p rzy ja ciół z sobą się rozstało.
D o w oli m ożn iejszego umiej się stosow ać. Ile k roć panu hrabi zech ce się p olow a ć, K ie d y w dziaw szy swą kurtkę, długie szaraw ary, Głośną trąbką zaw oła d zw on iące o g a ry , K ie d y każe na w o z y gęste w ło ż y ć siecie 1 spędzi na obław ę ok oliczn e km iecie,
Piorunem wstawaj złoża , leć gd zie gon ią zw ierze, B yś nabrał apetytu na późną w ieczerzę.
•My śliwstwo b y ło zaw sze P ola k ów za b a w ą , K rzep ili niem swe siły ; to cz y ć koniem żwawm, W y ś cig a ć, u b iega ć rą czo charty w y p u szczon e, L u b p rzeb ija ć oszczepem od y ń ce spienione, T o ry cersk ich ich ćw iczeń z dawna b y ło pole. je s z c z e w d ziecin n ym w ieku niezrosłe pach ole B iją c się w k ije, u czą c zręczn ie niemi składać, Sposobiło się wcześnie, ja k orężem władać. N ieraz u czniow ie na dw ie części podzieleni W y c h o d z ili do w a łe k , w rozleg łej przestrzeni, T en b y ł hufcem ojczy sty m , a tamten b y ł w ro
giem ,
Staczali sławne w alki nad D on em i B ogiem , U cz y li się, ja k z m ężem mąż w ręcz się ma
spierać,
J ak im szykiem bój w s zcz y n a ć, ja k śmiało na cierać.
Z ta k iej to szk oły, z takich d ziecin n y ch o r szaków
W y s z li nasi hetmani, dziś chluba P olak ów , O w Ż ó łk ie w s k i, co M o sk w y p od biciem się
w sław ił,
I ty Janie, coś W ied e ń n iew d zięczn y w ybaw ił. Jeszcze je d n a uw aga (je ź li nie uw łacza), O d natrętnego um iej u cie k a ć badacza, G d y ż on jest gadatliw ym , co ty lk o usłyszy, Z a ra z w ypapla, ch o ć b y pow ied zian e w ciszy,
N ic u n iego ta ważna praw da nie popłaca: Ż e słow o ras w ym k nięte ju ż n ig d y nie w raca.
K o g o za leca sz, pilne miej w przód na to w zględ y,
B yś się późnie] za cudze nie p ow stydził b łę d y ; N ie jed n eg o w tem ch y try oszukał K ostera, P oznasz go, niech g o w ięcej twe ramie nie
wspiera.
A le k o g o znasz z gruntu, k to cnotę szanuje, G d y g o obm ow a, b rz y d k a zaw iść prześladuje, Stań p rzy nim, n iech g o p om oc tw oja nie odbiega, N iech jak na skale na tw ej obron ie polega.
K o g o oszczerca szarpie, p od a je oh ydzie, B roń go, bo i na cieb ie k ole j m oże p rzy jd zie, Strach o ciebie, k ie d y się u sąsiada pali, P ożar je ż e li niezgaszon, ciebie nie ocali. N ied ośw ia dczon y lubi b y ć na m ożn y ch dw orze, L ę k a się zn a w ca ; ty g d y w yn ijd ziesz na m orze I nawie tw ej pom yślne służy żeglow anie, C zyń że tak, że p rzeciw n y wiatr k ie d y powstanie, B y cię na w stecz nie zaniósł. C złek z natury
smutny,
N ie lubi w e so łe g o ; sk ąpego rozrzu tn y ; Ż a rto b liw y i le k k i sensatem się b rz y d z i; T e n co rano i w ieczór upić się n iew styd zi, M iłośnik wina, ciężkim uzna ci to grzechem , Jeźli idąc do ciebie z potężnym kielichem
I nagląc, jak mię k ochasz, w y p ij za me zdrow ie, T y mu odrzekniesz, że to szk odzi tw o je j głow ie.
Z d e jm z brw i tw oich posępność. N ieraz człek m ilczą cy
P rzy krem się m ieni, skrom n y coś w sobie tający.
W w szystk ich p rzy g o d a ch m ędrców nie p rze stań się radzić.
J a k najsw obodn iej dni twe będziesz m ógł pro w adzić,
Jak im sposobem m ożna uniknąć ubóstwa, J a k im bojaźn i, ja k im próżnych chuci mnóstwa. N atura c z y nauka nadaje nam cn otę,
♦ J a k b y ć sam z sobą w zg od zie i zm niejszać zgryzotę.
C o cię czy n i szczęśliw ym , czy li h ojn e z y sk i? C zy W yniosłość na setne w yd a n a p o c is k i? C zy li g d y świat o tob ie ustaw icznie słyszy, ^ zy myjesz n ieznany na w iejsk iej zaciszy.
C o do m n ie: ile lata i stargane zdrow ie P ozw olą w skrom nem m ojem m ieszkać U rsy
now ie,
G d y na m ój lasek, łą czk ę rzu cę me w ejrzenie, W ie szże , ja k ie je st m oje najpierw sze ż y cz en ie ? O B o ż e ! m ów ię, daj mi po tylu cierpieniach S zczętek ż y c ia m o je g o z a k o ń czy ć w tych cie
T o mało co mam, zostaw ; daj um ysł sp ok ojn y, I co trzeba do życia, i ksiąg zapas hojny. N iech na stole nie w ytw ór przysm aczków d z i
w a czn y,
L e cz w a rzy w o z ogrod u i drób m ój folw a rczn y Ż y w ią m i ę : n iech b y ucztę u cz y n ić przyjem ną W ik tu s ia z m ałą P olcią *) zasiadają ze m n ą: N aclew szystko, ch ocia ż ju ż kres mój niedaleki, S praw , bym , nim zaw rę drżące na zawsze po
w ieki,
P o tylu ciężk ich sm utkach, z radością rzew liw ą U jrza ł zgn ębion ą P olsk ę w olną i szczęśliwą. W te n cza s niech anioł śmierci w serce mię ugodzi, N iech w m ie jscu , gd zie pod m ostkiem w ąw óz
się rozw od zi,
W głębi przepaści ciem nych skrom nie zagrze bany,
D ozn am , co to jest p ok ój na ziem i n ie z n a n y !
*) Córeczki Ludwika Y ogta, wiernego i poczciwego sługi Autora.
NAŚLADOWANIE
S A T Y R Y I. H O R A C Y U S Z A .
Qui fit Maecenas.
P o w i e d z , o M ecen asie! zkądże to poch odzi, Ż e k ażdy, c z y to w pew nym stanie się urodzi, C zyli sam g o obierze, na nim nie przestaje, W y ch w a la stany innych, a sw ojem u łaje. S zczęśliw y k u piec, w oła żołn ierz, g d y pod bronią Z nu żon e b ark i ju ż mu ku ziem i się słonią. P rzeciw nie m ów i k u piec, g d y go w ściekła burza Raz w znosi aż pod niebo, znów w przepaść
zanurza,
J a k lepszy stan żołnierski, natrze i w godzin ie C hlubne zw y cięztw o lub śm ierć, co n ig d y nie
minie.
P a tron , co się ustawnie nad sprawam i trudzi, G d y go z pieniem koguta pieniacz ze snu budzi, Stan roln ika w y n o s i: km ieć z skrom nej za g rod y W szed łszy do miasta, w id ząc gm a ch y i og rod y , P od nosząc o cz y w g ó r ę , m ów i swej n iew ieście: A c h ! ci tylko szczęśliw i, co m ieszkają w m ieście. K a ż d y tego, co nie ma, nie przestaje ż y c z y ć , L e cz któż zdoła ich w szystkie szaleństwa policzyć.
Z a trzy m y w a ć się nad tem nikom u nie radzę, P osłuchaj w ięc, do czeg o rzecz całą prow adzę.
G d y b y b ó g ja k i rzekł im , u czynię co ch ce cie : T y k u pcze, coś tak długo żeg low a ł po św iecie, Będziesz żołnierzem , ty zaś wieśniakiem pa
tron ie,
\
T en niech staje po praw ej, ów po lew ej stronie. C zem uż stoicie . . . nie ch cą — w szakże ż y ć
szczęśliw ie
P o d łu g ż y cze ń m o ż e cie : ach godn i praw dziw ie, B y wam rozgniew ali Jow isz pow iedział w tej
chwili,
Z e się drugi raz do próśb w aszych nie p rzy chyli.
A le p orzu ćm y ża rty ; ch oć m ożna i żartem P ow ied zieć praw dę temu, co w błędzie upartym . ri rosk liw y roln ik ranne g d y uprzedza zorze, I sch y lon y nad pługiem tw ardą ziem ię porze, K u p iec, co szparką nawę pędzi na kraj świata, P ra cu je m , m ó w ią , ż e b y na podeszłe łata M ieć w y g o d ę i p o k ó j: tak, ja k pracow ita M rów ka, co k ę d y m oże, drobn e źd zieb ło ch w yta, N iesie do składu, baczna, że zim a nadchodzi. J a k o ż, g d y m roźnym wiatrem B oreasz u godzi, O na pom na na przyszłość, śniegi, zaw ieru ch y, S kłada na je d n ą ku pę le k k ich ziarn ok ru ch y. L e cz m rów ka skryta w ja m ie, ja k zim a nastąpi,
s k ą p i:
L e cz ciebie, bezrozum ny, ni skw arne upały, Ni zim na, ogień , m orze, ostre je g o skały Ocł ch ciw ości nie cofn ą : i poty się biedzisz, A ż b o g a ctw y tw ojem i w szystk ich nie w y p rze
dzisz.
C óż ztąd, że w y jd ziesz w n ocy , m oże nawet bosy, L e d w ie zdolen u d źw ign ąć ciężk ie złota trzosy, A śledząc w k o lo , czy li kto nie patrzy na to, W dół skarb tw ój spuszczasz i wraz zak ryw asz
łopatą —
Jeźli g o nie używ asz, ch ociaż b ęd ą c w nędzy, Pytam , co ma p ięk n ego trzos w ielk i p ie n ię d z y ? C h o ćb y się tysiąc k o r c y w twem gum nie zm łacało, Nie w ięcej z nich u żyjesz, ja k ja, co mam mało. C złek u m ieją cy k a rcić swe ch uci burzące, C z y dziesięć m orgów orze, cz y li też tysiące, W sz y stk o mu je d n o . — Na to m oże m i pow iecie, M iło brać z skarbu, k ęd y w szystk iego obficie. Szczęśliw szym ja z m ych sn op k ów starannie
zebran ych,
Jak ty z n iezm iernych zasiek tw y ch stodół na-pchanych.
Z n ó w rzeczesz, m ilej czerp a ć z rzek i niż z stru mienia,
In n y się ozw ie, w idm y z w ied zion y ślepem i, T y le zn a cz y sz , ile m a s z ... C óż czy n ie z
ta-kiem i ?
Z osta w ić ich w tem gdupstwie . . . m ów ią , że przed laty
Ż y ł w A ten ach m ieszkaniec ch ciw y i bogaty, T en m ów ił, w idząc, ja k nań lud palcem
wska-zuje,
Śm ieją się ze mnie, ‘lecz ja sobie p oklasku ję, S zczęśliw y, g d y sam je d e n w pośród mej k o m o ry L icz ę je d n e po drugich pełne złota w ory. J a k ów T a n t a l , ustawnie napoju pragnący, C h ciw y , patrzy na ów z d r ó j, tuż przed nim
p łyn ący.
Śm iejesz się; praw da się tu w śród cieni nie chow a,
O dm ień im ię, a w b a jce je st o tobie mowa. P oglądasz na tw e skarby, cz y całe, bez skazy, I patrzysz na nie, ja k b y na piękne obrazy. W ie s z - ż e , co wart jest p ien ią d z, ja k ie zeń
u ży cia ?
Chleb, olej, w ino i co potrzeba do życia, B ez c z e g o b y cierpiało tw oje przyrodzenie, W sz y stk o zań nabędziesz i w pom iernej cenie. D la czeg óż w dzień i w n o c y w m ęczarniach
niezm iernych
P ow iedz, ja k a w tern słod y cz i u żytki ja k ie , S to k ro ć w olę ubóstwo, niż bogactw a takie.
T en , co dla sw ych, dla siebie grosza nie żałuje, C z y g o ciężk a ch orob a "do łoża p rzy k u je, M a takich, co g o cieszą , co nad nim czuw ają, P rzy w ołu ją lekarzy, tyzan n y podają.
L e cz cieb ie żona, syn y, córk i i sąsiedzi, W s z y s c y się tobą b rzy d zą , nikt cię nie odw iedzi.
D la cze g ó ż mię się ch ron ią , za d ziw ion y badasz'? J ak że, g d y ty pieniądz nad w szystk o p rz e k ła
dasz,
C zyż się n ig d y nie sk o ń cz y tycią b o g a ctw zb ie ranie,
C z y i z w ielk iem i sk arby ch ciw ość nie ustanie? C hcesz-że m ieć taki k on iec, ja k przed k ilk u laty M iał U rn i d y , ów sk ą p iec: ten tak był bogaty, Ż e pełnem i k orca m i pieniądze swe liczy ł, A le z tych je d n e j drach m y sobie nie u ży czy ł, C h od ził w brudnej od zieży przez lat dziesięć
przeszło,
Z bojaźn i, b y mu k ied y na groszu nie zeszło. I cóż się stało? oto przez k re w n y ch nam ow ę N iew oln ica siekierą rozcięła mu głow ę.
T u spytasz, co mi radzisz, kto ma b y ć m ym w zorem ?
M am że trzym ać z U m i d i m , czy li też z M e -d o r e r n ?
C zem uż chcesz łą cz y ć z sobą sprzeczne w cale r z e c z y ?
G d y ć w skazuję, co m ówi sam rozum człow ieczy, G d y ć nie każę b y ć sk ą p y m , dla siebie ok ru
tnym,
Nie doradzam ci przeto, żebyś b y ł rozrzutnym , W sz a k je st środek we w szystkiem , są granice
wszędy,
Z a które, g d y kto p rzejd zie, w pada w grube * błędy.
W r ó ć m y do rzeczy, k a żd y z nas w sw ojej
4 chciwmści
N ie przestaje na sw ojem , drugiem u zazdrości, G ry zie s ię , schnie i martwi, ustawnie narzeka, Z e k oza u sąsiada daje w ięcej m leka — N iech ce się rów n ać z tłumem n ęd zn ych i u b o
gich,
L e cz pragnie przem ódz takich, co w d och odach m n ogich
Są w yższym i od n ie g o : w p od ob n y m zaw odzie Z aw sze się ktoś bogatszy zn ajd zie na przeszko
dzie.
Jak z szranków w y p u szczon y , k ied y w óz w y leci,
Z a p a lo n y w oźn ica k on ie głosem nieci, Na pozostałych w tyle ju ż się nie ogląda, L e cz b y ć pierw szym u m ety n iecierpliw ie żąda.
Z tą d idzie, że p o krótkim , n iesp ok ojn em b y ciu , N ikt z nas nie p o w ie : b yłem szczęśliw ym w tem
życiu.
N i ja k g o ść zaproszony, w śród św iętych o b c h o dów
W sta je syty i kontent od sk oń czo n y ch g od ów . T a k w yra ziw szy, co się w m ym u m yśle snuło, S łow a nie pow iem , byś mię nie nazw ał gadułą.
.
■
:V n r, ■ Ot'.y.C V'*.- ■
O '
W O L N E
N A Ś L A D O W A N I E II O
U
AC EGO
Quae virtus est ąuanta, boni, sit vivere parvo.
J a k a z sk rom n ego ż y cia k orzy ść na nas spływ a, W n astęp n ych rym ach muza m oja nie opiew a, P rzem aw ia cło was w ieśniak prosty, n ieu czon y, A le zd row y m rozsądkiem h ojn ie obd arzon y. „ N ie p rzy stołach, gd zie próżn ość sto potraw
zastawia, “
M ów i o n , „g d z ie się w szystk o dziw acznie za prawia,
Nie w śród srebrn ych p ółm isk ów i bron zów z ło cistych,
N ic w śród rżn iętych k ry szta łów i czar p rzeźro czy sty ch ;
L e cz na czczo, w p rzód nim w inem zaćm i się twe zdanie
S ądźm y co lep sze, z b y te k c z y u m ia rk o w a n ie ? C z u je ś z -ż e w tw y m żołąd k u k w asy pow stające, Ś ciga j po rów n y ch błoniach p ierzch liw e zające. N iech przed obied n ia w polu w idzi cię godzina, R zu con a przez cię piłk a niech w ia try przecina.
C hodź z drugim i w zapasy, a g d y ś się zm or dow ał,
U jrzy sz, że i ch leb su ch y będzie ci sm akow ał. Stracisz tw ą ociężałość, p rzy ciśn ion y głod em N ie zawołasz o fa le n i rozw ied zion y m iodem .
S k ądże t o ? — spytasz m oże — ja ci w raz o d p ow iem :
N ie w tern ch ęć do jed zen ia, co m y smacznem zow iem ,
L e cz się m ieści w nas sam ych ; ty na w zór w ieśn iaków
W p ra cy aż do spocen ia szukaj tw ych p rz y sm aków .
T em u , co g o utuczą w yk w in tn e obiad y, C o je s t przez zbytn i napój n abrzm iały i blady, Nie będą sm ak ow ały k asp ijskie sterlety, N i z za m orza ostrygi, k osztow ne pasztety. T ru d n o, rzeczesz, w strzym ać się, g d y w ieczorn ą
dobą
Z ło ty bażant z truflami zabłyśn ie przed tobą, P rzekładasz g o nad k u r cz ę : zk ąd bażant w tej
cenie ?
B o ju ż ca łk iem spalone tw o je podniebien ie. M ów isz: z daleka ba rd zo przyszła ta ostryga, J a k złocistym ogon em p ięk n ie bażant miga. L e c z g d y bażant u p ieczon ja k d om ow a kura, B ędziesz-że ja d ł naówczas złote je g o p ió ra ?
M ięso prawie jed n a k ie, ch ociaż pierze różne. W id z isz , że cię u w iod ło u przedzenie próżne. L e cz m niejsza o t o ; ale zkądżeś n a u czon y , Ż e ten karp nie w je z io rz e , lecz w W iśle z ło
w ion y ?
P ow iadasz, że rów n ego nie ma w całem .m ieście I że w a ży coś w ięcej ja k funtów dw adzieście. P rzecież k ra ja ć g o musisz na pom n iejsze dzw ona, I tu widzisz;, że chuć twa pozorem zw iedziona. W o lę ja , m ów isz często, ry b w ielk ich postacie E ozcią g n ion e szeroko na og rom n y m b la cie. M asz j e ; i cóż ztą d ? sama potraw ty ch obfitość Już spraw ia w tobie niesm ak, odrazę i sytość, P różn o ci kuchm istrz sarny, k u rop a tw y stawia, T o , czeg o o c z y ła k n ą , żołą d ek odm aw ia, W ś ró d m nóstwa potraw , siedząc z miną za
kw aszon ą,
G ry ziesz p ok orn ą rzod k iew , lub śliw kę suszoną. D łu g o sterlet bezp ieczn ie w głębi W o łg i p ły
wał,
D łu g o b ocia n bez trw ogi w gn ieżd zie sw em spoczyw ał,
A ż im d ob ry nasz P am puch w y p ow ied zia ł w o jn ę I ją ł z ry b ą pożerać b o cia n y sp ok ojn e.
J a k że silną je st m oda na b o g a c z ó w d w o rz e : N iech kto rzekn ie, że sm aczne p ieczon e p isk o
N
W r a z pasibrzuch co w szystk ich n o w o ści się ch w yta
L e c i po targach, w szęd y o pisk orze pyta. T u słyszę zapytanie w od p ow iedzi trudne, Co g orsze: c z y rozrzu tn ość, cz y li skąpstw o bru
d n e ?
W s z ę d y zach ow aj m ia rę, rozsądkiem się w ła d a j, Strzegąc się je d n e j w ad y, w przeciw ną nie
w p a d a j.
P atrz, K leon , co na obiad ca łe j sw ej d ru żynie Stawia kaszę sm ażoną w zw ietrzałej słoninie, P rzytem ży tn ie g o ch leb a k aw ałek nie w ielki I w cz o ra jsz e g o piw a m niejsze p ół butelki, A g d y o b ch o d z i św ięto lub w ielką n ied zielę, A lb o je d y n e j córce w y p ra w ia wesele,
W d z ie w a , m ieniąc, że dzień ów n ajbard ziej uświetni,
M undur, co zapam ięta sejm nasz czteroletn i; B ierze misę kapusty ju ż spleśniałej w ielce, S puszcza je łk ie j o liw y k ro p lę p o k rop elce, D o niej starego octu w ca le nie żałuje,
L e cz za to m iodem w inem g o ś ci sw ych częstu je. P rz y ja cie lu zlituj się n ad m oim kłopotem , Stawiasz mię bow iem m iędzy kow ad łem a młotem. C z łe k rozsądn y w ja k im ż e um ieści się r z ę d z ie ? K o g ó ż z ty ch d w óch ich m ościów n aśladow ać
N iech się trzym a przepisów rozsądkiem skre ślonych,
A n i k ładzie przed g ośćm i serw et poplam ion ych , B o i w tern w ielk a w a d a : w każdym ż y cia
w ieku
P o m n ij, ja k w strzem ięźliw ość d o b r o cz y n n ą , człeku.
N a jp rzód, że zd ro w y m b ęd z ie sz : u czy d ośw iad czenie,
J a k po obfitych u cztach ciężk ie je s t traw ienie, G d y zmieszasz z ostrygam i sm ażeniny tłuste, A z słodkiem i tortami kw aszon ą kapustę, Ileż to flegm y, k w asów i żółci d od a je, J a k a ztąd naw ałnica w żołąd k u pow staje. Patrz, ja k ten, co się cały obżarstw u pow ierzy, I z n apełnionym brzuchem w staje od w ie
czerzy,
J a k niezdatn y do p ra cy , z p o liczk i bladem i Cząstkę B o sk ie g o ducha n achyla k u ziemi. In n y , k ie d y się skrom nem jed zen iem posili, I p ó jd z ie do sp oczy n k u w n iespóźnionej chwili, W s ta je le k k i i rzeźw y, ja k w stają w ieśn iacy, I z ochotą pow raca do z w y cz a jn e j pracy. T a k i bez trw ogi, b y g o coś m ogło zabolić, M oże sobie czasam i coś w ięcej p ozw olić. C zy się lata na cieb ie szy b k o grom adzące C oraz bardziej osłabią siły tw e m dlejące,
74
A smutna- starość w iększej w ym aga w y g od y , P ok rzep i w in o.— L e cz , gd y ś n adużył g o w p rzód y, N ie p om oże ci, bo ju ż stało się nałogiem . O jc o w ie nasi (niechaj s p o czy w a ją z B ogiem ) Saletrą nacierane w ęd zon k i chw alili;
Nie, b y św ieżego m ięsa w ięcej nie lubili — L e c z zw y k li m a w ia ć, lepiej k ie d y g ość p rzy
-je d zie ,
Ż e ju ż coś g o to w e g o zn ajdzie p rzy obiedzie. W o lę z g ośćm i w ęd zon k ę i piw a szklanicę, N iźli k ie d y sam jestem , świeżą polęd w icę. C zem uż los, co nie przestał w e w szystkim mi
szkodzić,
N ie dał mi się w tych czasach szczęśliw ych u r o d z ić !
L e c z od ezw ie się m łodzian pierw szego w y tw oru : P rzecież coś czy n ić trzeba dla sw ego honoru, W y z n a m , że mi to miło, g d y się słyszeć z d a rz y : A ch , ja k ich to ma E rast fra n cu zk ich ku charzy, C o to za w o 1 o w a 11 y , ja k przednie s i u p r e m v, J a k ie z konfituram i p rzew yborn e k r o m y , J a k przecu dn y ten szam pan , g d y z kork iem
w y try sk a
I na sied zą cy ch w k o ło szparkie isk ry pryska. I có ż ztąd ? — czyż nie w idzisz, ja k takie trw o
nienia
J a k a rozp a cz; k ie d y się u jrzysz bez szeląga, I g d y ten, coś g o karm ił, z cieb ie się urąga, G d y się nie ma ju ż z czeg o ni najeść, ni upić, Z e cb c e sz się w iesza ć, nie ma za co stryczka
k upić.
C o za stan o p ła k a n y . . . bardzo spraw iedliw ie, O z w ie się D am on, że tak pow stajesz straszliwie N a E ra sta , co nie w iem z czego się zb og a cił, I to, co niecnie zysk a ł, b ezrozu m n ie stracił — A le ja , co posiadam pow iat praw ie ca ły, M am w banku i w zastaw nych łjstacli kapitały,
C zem uż mi nie pozw alasz, b y m sobie poszum iał? A c h ! ja k niedobrześ b o g a ctw u żytek z rozu m ia ł? C zem u ż, g d y w tak obfite opływ asz dostatki, M rą z głod u b iedn e d z ie ci, b ez o jc a i m atki? Czem uż, g d y na szalone nie żału jesz zb ytk i, Z g n ie cio n e w iek iem , św ięte walą się p rzy b y tk i, C zem uż sobie nie szukasz p ięk n ej z tego ch lu by, B y ś co p rzecie p ośw ięcił dla o jc z y z n y lu bej,
C zyliż zakładasz całe szczęście tw oje na tym , B yś dla siebie sam ego b y ł ty lk o b og a ty m ? — Z a w szeż to p ow od zen ie będzie tobie w iernem ? M ożesz i ty się rozstać z m ajątkiem niezm
ier-nym .
I do k o g ó ż się udasz w tw ojem o p u szczen iu ? N ie do tego zapew ne, co w p rz ó d w d obrem
N a w y k ł zm y ślon y ch potrzeb nie odm aw iać sobie, L ecz do tego, co w m iernej ż y ją c zaw sze d o b ie , B a c z n y na przyszłość, w cześnie, nim się świąt
zachm urzy,
D o nastąpić m ogą cej gotow a ł się bu rzy. :— T a k im b y ł ów m ój szlach cic, K o rcz a k je g o im ie, P łu cia n y żupan latem a bekiesza w zim ie B y ły je g o u b iorem : b y ł n ieco otyły,
W p o ż y ciu swem u p rzejm y, w e so ły i m iły ; M iał n ieg d y ś zn aczne dobra, le cz z m ożn ym
w zaw odzie
Z licz n y ch w łości na małej u jrzał się zagrodzie. Z n ió sł on cios ten d o tk liw y z umysłem w y
trw ałym ,
O bw in ął się w swą cnotę i przestał na małem. Z a m łodu w p u łk ach naszych m ężnie się p otyk ał, P óźniej ob y w a telsk ich usług nie unikał*; C zyli g o utność ziom k ów za posła w ybrała, C z y sporna ja k a strona za sędzię m ieć chciała, N ieskazitelnie zaw sze z w y k ł w szystko od b y w a ć, •Nie znał, co n a d zw y cza jn y ch nagród poszu kiw ać, Skrom ny, du ch wzniesienia się n ig d y g o nie
nęcił,
P od eszły , dziś się całkiem roln ictw u p ośw ięcił. R ozk oszą je g o , bu jn ie g d y w sch od ziły n iw y, W ię k sz ą je s z c z e , g d y w id zia ł, że ch łop ek szczę
J ed n ą jeg o zabaw ą T a c y t lub H ora cy .
S łyszałem g o ja k nieraz do dzieci sw ych m a w ia ł:
N ig d y m ja w dzień pow szedni na stół m ój nie stawiał
J a k rosół, lub bauszcz d o b ry z kaw ałkiem wę-dłiny,
I półm isek w y b orn ej z ogrod u ja r z y n y ; L e c z je ź li mię czasami g o ść ja k i odw iedzi, L u b przed deszczem p od dach m ój zejd ą się
sąsiedzi,
K ie posyłam p a ch ołk a do blisk iego miasta, P o świeżą p o lęd w icę i fran cu zk ie ciasta, B o je st w szystko p od ręk ą ; dobra m oja żona B ić każe w dom u ja g n ię , karm nego kapłona.
K a w ety, nie *cukram i b iszk ok ty oblane, L e c z orze ch y i ja b łk a w p iw n icy schow ane. P otem do m iodu . . . . w szklance do b rzeg ów
nalanej
P ije m y za p om yśln ość o jc z y z n y k och a n ej, K ieraz m ów ią c: N iechaj tym , co j e j d obrze
służą,
Ł a sk a w e n ieba ż y cia n a jd a lej przedłużą — N iech że teraz los na nas srogość swą w y
w iera,
I cóż n a m .s zk o d z ić m o ż e ? dziś m ało licz y m y , N ieg d y ś wiele, je d n a k ż e zarów no ż y je m y . — N ikt praw am i z natury samej w yn ikłem i, Z w a ć się nie m oże w ieczn ym w łaścicielem ziem i; D ziś ten, p o ju t r z e in n y będzie j e j dziedzicem , P r a w d z i e nam naszą w y d a r ł, ktoś in n y
z P r a w d z i c e m R ozp oczn ie spraw ę, a g d y spór potrw a uparty, W y g r a ją • . . lecz n ied łu go weźm ie ją ktoś
czw arty,
I ten k rótk o posiedzi, g d y ż na własną biedę P rzeg ra ją w karty, albo odda ją pod kredę. T a k , d zieci m oje, g d y się w szystko w św iecie
mieni,
D n i u słodki, cich y, ja sn ość, co cię krasi, K rótk o będziesz roz p o ście ra ć; W ie c z o r n a zorza światło tw oje zgasi,
I tobie p rz y jd z ie um ierać. *
R ó ż o ! dziś tch n ą ca zapachem p rzyjem n ym , Ja k m iło na cię s p o z ie r a ć !
L e cz tw e k orzen ie rosną wr g ro b ie ciem nym , I tob ie p rzy jd zie umierać.
*
W io s n o ! ozd ob n a w kw ieciste roślin y — C órko p o g o d n e g o nieba,
Z w ię d n ą tw e róże, opadną ja śm in y , I tobie um rzeć potrzeba.
❖
Ś m ierteln y! krótk ie są tw oje n adzieje, D zień za dniem skw apliw ie b ieży, Nieraz n ieb a czn y, co się dzisiaj śm ieje,
N azajutrz na m arach leży.
Z L . U K B E C Y U S Z A .
Aeneadum Genitrix. P i ę k n a W e n e ro , B o g ó w i ludzi rozkosze*, P rzez cię św iaty p od n iebios g d y się tłem unoszą, I m orze pełne jia g ló w , ziem ia w żniw a płodna Z a ż y w io n e są. O t y ! m atko w szystk o-rodna, P rzez cię k a żd e stw orzenie ży cie swe odbiera, I m dłe je s z c z e źren ice ku słońcu otw iera. P rz e d to b ą , o b o g in i! i w iatry i ch m u ry U ch o d z ą : tob ie ziem ia, g d y zstępujesz z g óry , K w iatam i ściele d ro g ę : tobie lśkni się m orze I w rozla n y ch niebiosach ja sn e św iecą zorze, B o skoro w iosna ciepłem ziem ię tę za g rzeje, A F a y o n i rod zajn em tchnieniem swem za w ieje, N a p rzód lotne ptaszęta lek k iem p iórek drżeniem O z n a c z a ją , ja k tw ojem zajęte płom ieniem . P rzez cię g on ią się trzod y w śród łąk i obszarów , P rz e z cię, co ż y je , tw oich d ozn a je pożarów . K ę d y k o lw ie k ob rócisz lek k ie tw o je k ro k i P rzez m orza, bystre rzeki, gd zie szczyt gór
w y sok i,
W e so łe pola, ptak ów cieniste mieszkania, W s z ę d y bu d zą c po ży ła ch p łom ien ne k och ania, Spraw iasz, że ród po rod zie odn aw ia się w ieczn ie. G d y w ięc całą naturą ty w ładasz bezp ieczn ie,
G d y ty św iata ca łeg o je d y n y m żyw iołem , G d y n ic bez cieb ie nie jest szczęśliwem , w esołem , J a o rzecza ch natury g d y n u cić zam ierzam , T w o im boskim natchnieniom ry m y me p ow ie
rzam.
M e m ja d o w i śp iew a m ; ty, coś g o b ez m iary H o jn e m i w przyszłe w iek i w z b o g a ciła dary, U ż y cz m i tw oich w d zię k ów i s ło d y c z y tw o je j, L e c z spraw w p rzód , n iech w zb u rzon y świat się
ten u k oi,
N ie ch się lą d y uśm ierzą, u ciszy się murze, N iech stałego p o k o ju rozjaśn ię ją zorze.
T y jed n a zdolna ludziom z je d n a ć b y t sp ok o jn y . W s z a k sta cza ją cy b o je M ars w żelazo z b ro jn y N iera z się na tw e łon o ch y li rozczu lo n y , I w pięk n e lice tw o je w zrok m ając wdepiony, R z u ca n ie zb ro jn ą ręk ę na tw ą białą szyję I p o tok i m iłości z oczu tw oich pije, W te n c z a s b o g in i rozsuń usta k ora low e
I z uśm iechem do M arsa słodką podnieś m ow ę, N iech R z y m o w i lu b eg o da u ż y ć p o k o ju ; G d y ż w takim ja k dziś stanie, w śród cią g łeg o
znoju,
A n i m y ry m ó w n aszych składać m ożem płynnie, A n i M em jad k ra jow i słu ży ć m oże czy n n ie!
Svave mari magna.
M i ł o p og lą d a ć z brzegu, ja k w ich ry zawzięte M iota ją wątłą naw^ę, drą żagle rozpięte — N ie, że czło w iek z o b c y c h nieszczęść cieszy ć
się je s t zdolnym , L e cz dla tego, że sam się w idzi od nich w oln ym . M iło z m iejsca, gd zie żadna p rzy g od a nie czeka, N a k rw a w e w polu b itw y pozierać z daleka, A le słodszem nierów nie, k ie d y pędem m ęztwa M ęd rzec p og lą d a z g ó ry na lu dzkie szaleństwa. W id z i, ja k w ielu ślepą u w iedzion ych żądzą F a łszy w em i ścieszkam i p o tym św iecie błądzą. L eżą dnie, n o ce całe, b y po pracach długich, . B ogactw am i, znaczeniem w y n ieść się nad dru
gich,
S ięgn ąć szczytu potęgi, ob syp a ć się w złoto — O nieszczęsna próżności, o nędzna ślep oto!
NAŚLADOWANIE
Quid bellicosus.
C z y l i je s z c z e D on P ed ro z w ściek łym D o n M iguelem
Ż y d o w sk ą w ojn ę prow a d zą ,
K tó reg o John B uli w rogiem , a lb o .p r z y ja c ie le m ? C zy li je szcze H olen d rz y z B elgam i się wadzą, C zyli małe k rólą tko w A ten ach panuje, C z y się Ibrahim god zi, lub je s z c z e w oju je, N ie pytaj o to ; — lecz m yśl ja k potrzeba m ało N a tę ż y cia n aszego chw ilę krótko-trw ałą.
P om n ij, ja k ch y żo u cieka
U lotn a m łod ość nasza, starość się p rzyw lek ą , S tarość ju ż śnieżnym włosem się bieląca, M iłość, sn y łatwe przed sobą pędząca.
P am iętaj na t o : w iosna tak bogata w k w ia ty , C iągle je d n em i nie b ły s z cz y szkarłaty.
K się ż y c, co m iga w zw iercied le strumienia, Patrz, ja k ustaw nie k oło sw e odm ienia! C zem uż ty, g d y się w w szystkie zm iany tak
w patrujesz, W ie cz n e m i troski um ysł tw ój ka tu jesz?