• Nie Znaleziono Wyników

Z MINIONYCH CHWIL

W dokumencie Krzyż Pański (Stron 145-173)

T e ra z p rzy fo rte p ia n ie Ju lja n p o z o sta ł sam jeden .

W szyscy u d a li się n a ko lację i z p o b li­ skich p o k o i d o la ty w a ły g w a ry , śm iech y , szczęk k ieliszkó w i z a p ac h d o b re j k u c h n i.

J u lja n p o w s ta ł — o d s u n ą ł ta b u r e t i o ta rł sp o c o n e czoło.

N ie ś m ia ł je d n a k o d ejść o d fo rte p ia n u , jak b y czując, że ty lk o k ilk a tafli p o śa d zk i w y ­ znaczo n o m u do p rz e b y w a n ia .

W yprostował znużone palce, aż trzasły w stawach — i przygasłemi oczyma spojrzał dookoła pustej sali.

N a posadzce, jak n a p o b o jo w isk u , w a la ły się strz ę p k i k o ro n e k i p ę k i p ió r r ó ż n o b a r w ­ nych. O pod al p rze w ró c o n e g o ta b u re tu le­ żał m a ły k a rn e c ik b a lo w y , o p ra w n y w s re ­ b ro i b łyszczący ja k gw iazd a.

J u lja n w p a try w a ł się w ten lśn iący p u n k ­ cik, jak czło w ie k blisk i o b łęd u , K ąciki u st jego d rg a ły n e rw o w o , p ie rś o d d y c h a ła szybko.

B ył to m ło d y jeszcze m ężczyzna, liczący n ajw y żej lat trz y d z ie śc i — lecz życiem d z iw ­ n ie znęk an y .

Oczy p o d sin iałe, policzk i za p ad łe , m ó w iły 0 n o cach n ie p rz e s p a n y c h , s tra w io n y c h przy tej k la w ja tu rz e , k tó ra , ja k zw ie rz ę ż ą d n e k rw i 1 c ia ła żyjącej isto ty , w y c ią g ała szereg sw ych b iały c h k law isz ó w .

C z te rn a stą noc z rzę d u Ju lja n g rał do ta ń ­ ca — i r ąk już nie czuł i d rż a ł cały z w y s i­ lenia.

L ecz cóż począć m ia ł?

W d o m u żona, A ndzia — bied n e, n iez a ­ ra d n e s tw o rz o n k o ; w sz a k jej p o trz e b a dać k ąt ciepły, obiad, sukienkę.

O na sa m a n ie zaro b i. Boże m iły... jakże ? C ó rk a u rz ę d n ik a , w y c h o w a n a na pen sji, nie jest s tw o rz o n a n a zw y k łą ro b o tn ic ę . Dosyć, jeśli m u p a n to fe le k do ze g ark a w y szy je, lu b so b ie k a p ę n a łóżko sz y d ełk iem zrobi.

O n jej tego n ie m a za z ł e ! O ! B ro ń B o­ że!... On ją k o c h a b a rd z o , b a rd z o — i c h ę tn ie g rałb y jeszcze d w a d z ieśc ia nocy, ty lk o dziś m u jakoś d z iw n ie nie idzie, p alce się plączą, rę c e w ło k c ia c h m d le ją , a p rz e d o czy m a ty ­ siące św ia te ł m iga...

A głow a... głow a c ała ro z p a lo n a jak w ę ­ giel i p ra g n ie n ie go dręczy.

W y c ią g n ą ł p o w o li ręk ę.

Ze stojącej w k ąciku p a lm y , liście, jak w ielk ie w a c h la rz e , z w ie sz a ły się nad jego głow ą.

Ju lja n k a w a łe k liścia u r w a ł i, w łożyw szy w usta, żuć począł.

S p ra w ia ło m u to ulgę, ch ło d ziło spieczo n e w arg i.

G w a r w sali jad a ln ej w zm ag ał się ciągle, P ito w ła śn ie z d ro w ie „p ięk n y ch d a m “ — d a m y ze śm ie c h e m d zięk o w ały .

Ju lja n n iesp o k o jn ie sp o jrz a ł ku d rzw io m . Czy w ty m d o m u n ie m a zw y czaju p o d a ­ w a ć g ra jk o w i coś do je d z e n ia ?

Nie d la niego — o, n ie! On sam gło d n y nie jest... ale... to... d la niej, d la Andzi!

O na tam czeka z p e w n o śc ią , n a k a w a łk i to rtu lu b n a m a n d a ry n k ę , k tó rą o n jej co ­ d z ien n ie n a d ra n e m w k ieszen i zniszczonego fra k a p rzy n o si.

S iada w ó w czas na łóżku, o d sn u cała cie­ pła, ró ż o w a i, w yciąg ając k sz ta łtn e rączęta, p y ta:

— A co b yło n a k o lację?

Z ajada p rz y te m to rt, lu b sk u b ie p o rn a- rań czk ę, nie o tw ie ra ją c p ra w ie zasp a n y c h ocząt _ a on, z d ejm u jąc d rżą c e m i o d w y c ie ń ­ czenia rę k a m i b a lo w e u b ra n ie , o d p o w ia d a n a jej p y ta n ie :

1 jakże często k ła m a ć on m u si!

Czyż m oże p rzy z n a ć się sw ej A ndzi, że „ w y n a jęty g ra je k “ rza d k o k ied y sia d a do p a ń ­ skiego sto łu i w ie, co „jest n a k o la c ję “ ?

N ajczęściej p rzy n o sz ą m u do sa lo n u i s ta ­ w ia ją n a fo rte p ia n ie z im n e resztk i, złożone n a jed e n ta le rz — o k ru c h y ciast i m a ły k ieli­ szeczek w in a .

C zasem lokaj n ie d o d a n o ża i w id elca, u w a ż a ją c te n a rz ę d z ia cy w ilizacji za n ie w ła ­ ściw e — czasem k re m lu b lody to p ią się w p o d lew ie s a rn y lu b zająca...

C zasem nie p rz y n o sz ą nic p ró cz szklanki h e rb a ty i su c h y ch ciasteczek...

L ecz J u lia n tego sw ej A ndzi o p o w ie d z ie ć nie m oże.

W szakże o n a z tru d n o ś c ią zgodziła się na „ w y n a jm o w a n ie s ię “ Ju lja n a p o d czas k a rn a ­ w ału . Częścią d u m a , częścią z a zd ro ść b y ła tu g łó w n y m czynn ik iem .

— B ędziesz g ra ł do tań ca, jak jak i k a ta ­ ry n ia rz — m ó w iła, w y d y m a ją c u steczk a.

On jej tłumaczył, że to nie jest uchybie­ nie, bo wielu jego kolegów z konserwatorjum czyni to samo.

Mówił — a przecież głos mu drżał i czuł, Że ciężko mu będzie talent swój skaczącej Zgrai dać na wysługi.

Lecz n ę d za b y ła za p ro g ie m — a lekcji c o raz u b y w a ło , bo n a w e t dzieci po k in d e rb a - lach p rz e sy p ia ły ra n k i, n ie ch cąc z a siad ać do fo rte p ia n u ,

ślu b n y fra k b e n z y n ą i o g ląd a zżółkły o d leże­ n ia k ra w a t.

O na zn ó w czepia się jego ra m ie n ia , za­ c h m u rz o n a , zm arszczo n a...

— T a k ! Idziesz tam , żeby się do p a ń u m i- zgać! A ja w iem ,., ja p rze c z u w a m , co to b ę ­ dzie !...

Bo zw yczajem żon b ie d n a A ndzia sądzi, że jej w y c h u d ły , kaszlący, b ie d n y Ju le k m u si z a ch w y c ać n a w e t „ d a m y “ i n a w z a je m je u w ie l­ biać.

A ty m czasem te „ d a m y “ śm ieją się i b a ­ w ią ochoczo, p o trz ą sa ją c u fry z o w a n e m i g łó w ­ kam i, ro z m a rz o n e w in e m i w alcem , k tó ry im jeszcze b rz m i w uszach , — n ie m y śląc n a w e t, że w o p u sto sz a łe j sali z o sta ł człow iek, z p o d k tó reg o w y c h u d ły c h p a lc ó w m e lo d ja tego

w alca p ły nęła...

I czło w iek te n stoi z p o c h y lo n ą g łow ą, o b la n y cały p o to k a m i św iatła, p a trz ą c szkla- n e m i o czym a w p rze strz e ń .

C ała trag ed ja b a lu , zn u ż en ia , p o n iże n ia a n a w e t głodu, bije z tej w y n ę d z n iałe j p o ­ staci, czerniącej się jak b y jak aś m a ra , c z ar­ n y m c a łu n e m w y ta rte g o fra k a o k ry ta , w ś ró d jasn o ści, ro zla n ej w p u ste j sali b alo w e j.

W reszcie w y n a ję ty lokaj o trz y m a ł z rą k p a n n y Pelagji, zarząd zającej d o m em p a ń s tw a Jó zefo stw a, m ały tale rz y k , na k tó rv ra ob o k p ożarsk ieg o k o tle ta złożono k a w a łe k p ro w a n c - kiego to rtu i o śn ie ż o n ą w c u k rz e p o m a - rań czkę...

— Z anieś tem u... ta m ! I w sk a z a ła d rz w i salo n u .

L ok aj k ie ro w a ł się już k u sali, gdy p a n n a P e la s ia z a w o ła ła go.

— Masz, daj m u to jeszcze!

I do ło ży ła strz e la ją c y c u k ie rek , o w in ięty w ró ż o w ą b ib u łk ę i zło tą b o rd ju rk ę .

— M usi m u się jeść chcieć — w y rzek ła, k iw a ją c d o b ro tliw ie głow ą.

P a n n a P e la sia b o w ie m m ia ła d o b re serce i lu b iła jeść d o b rze a dużo.

L o k aj n iezn aczn ie w z ru sz y ł ra m io n a m i. Je m u się ta m jeść nie chciało, bo s u m ie n ­ n ie p o d z ie lił się „ k a n a p k a m i“, a sam ego k a ­ w io ru zjad ł p ó ł talerza.

P o d ro d ze je d n a k ściąg n ął z ta le rz y k a p o - m a ra ń c z k ę i u k ry ł w kieszeni o d frak a.

W szedłszy do salo n u , p o sta w ił ta le rz y k n a fo rte p ia n ie i, nie m ó w ią c a n i sło w a, p e łe n godności, po czął la m p y p o p ra w ia ć i ta b u re ty u staw iać.

Ju lja n sp o jrz a ł n a talerzy k .

Z obaczył k a w a łe k to rtu i cuk ierek. U spokoił się w ięc ch w ilo w o .

M ała ty ra n k a b o w ie m nie p rz e b a c z a ła m u nigdy, jeżeli w ró c ił z p ró ż n e m i ręk a m i. D ą ­ sa ła się dzień cały — ba! Czasem m ó w ić nie c h c ia ła ..

Z d aw ało się jej, że on o niej z a p o m n ia ł w śró d b alo w ej w rz a w y , lu b — co g o rsza — m y śla ł o in n ej kobiecie.

— P e w n ie strz e la łe ś o czam i po ty ch w y - g o rso w a n y c h k o b ie tk a c h ! O n ie przecz... b a ­ w iłeś się p e w n ie w eso ło , szczególniej p odczas k olacji

Mój Boże!

G dyby o n a w ie d z ia ła !

Ju lia n zbliżył się te ra z do talerzy k a, Czuł, że p rz e łk n ą ć coś p o w in ie n , bo siły go o p u ­ szczają, a noc jeszcze p rze d nim długa... n ie­ skończona...

S p ró b o w a ł ije ś ć k o tlet, ale z im n a ta sie­ k a n in a , p o w a la n a to rte m , w y d a ła m u się w tej c h w ili p o p ro s tu w s trę tn ą . Z n ajw y ższem w y ­ silen iem p rz e łk n ą ł za le d w ie k aw ałek .

T e ra z szło m u g łó w n ie o u k ry cie to rtu i c u k ie rk a ; p a p ie r m ia ł zaw sze n a ten cel w k ieszen i p rzy g o to w a n y .

Sam a A ndzia p iln o w a ła , ab y czysty a rk u sz p a p ie ru z n a jd o w a ł się w kieszeni od frak a.

— D la Andzi, na to rt — m ó w iła z p rz y - m ilen ie m .

W sw e m u bogiem p o jęciu p rzy p u szczała, że żad en bal bez... to rtu się nie obejdzie.

Ju lja n o b e jrz a ł się po sali i sp o tk a ł się z z u c h w a łe m sp o jrz e n ie m lokaja, u s ta w ia ją ­ cego k rzesła.

N ajęty fagas — ru m ia n y , tęgi, d o b rze o d ­ ży w io ny , z d z iw n ą iro n ją sp o g lą d a ł n a w y ­ c h u d łe g o grajka.

I sta li tak n a p rz e c iw siebie ci d w a j „w o l­ n i n a je m n i“, o p ła c a n i za noce, w y n a jm o w a n i do z a b aw y d ru g ich .

Je d en o d d a w a ł sw ó j talen t, isk rę bożą p r z y tłu m ia ł w sie k a n in ie w a lc a lu b p olki — z a m ie ra ł p o p ro s tu o d z m ie rz c h u do św itu , o b lan y cały z im n y m po tem , z duszą z a m a rłą , p ląc z ą cą się w ś ró d p o w o d z i to n ó w , — d ru g i w y n a jm o w a ł sw e b a rc z y ste plecy, w y n io słą p o sta w ę , bezczeln ą aro g a n c ję i siłę fizyczną, b r u ta ln ą , zw ierzęcą, p e łn ą ch ęci rz u c e n ia się p o m ię d z y w iru ją c e p a ry i zg n iecenia ich w z u ­ c h w a ły m ru c h u p otężnego ra m ie n ia .

P a trz y li c h w ilę n a sieb ie i Ju lja n za­ zd ro śc ił ta m te m u jego b a ró w szero k ich i z d ro ­ w ia, try sk a ją c e g o z czerstw ej tw a rz y .

— G d yb ym ja m ia ł te siły — p o m y śla ł,— m ó g łb y m g rać jeszcze ze d w a tygodnie z rz ę ­ du... A ndzia m ia ła b y w io se n n e o k ry cie i m ie ­ szk an ie b y ło b y zap łacon e.

Lecz to k m y śli u rw a ł się nagle w jego* sc h o rz a łe j głow ie...

— Co ja jej dziś o p o w iem ? — m y śla ł d a ­ lej — co n a tę k olację w y m y śleć?... Kotlety..- w iem , lecz co d alej?... Co dalej?...

R ękę do czoła p o d n ió sł.

— Co d alej ? — p r a w ie głośno z a w o łał. F ag as ze z d ziw ien iem p o d n ió sł głow ę. — °A no nic — o d p a rł, z a b ie ra ją c się ku w y jś c iu ; - co m i dali, to m p rz y n ió s ł Jest ta m jeszcze m ajo n e z i s a rn in a , ale to... dla p a ń stw a ...

I p o w łó c z ąc nogam i, w yszedł.

Ju lja n sp o jrz a ł za n im oczam i, k tó re co c h w ila sta w a ły się w ięcej szk lan e.

— M ajonez... kotlety... sa rn in a ... szep n ął m a c h in a ln ie — do b rze, że w iem , b y le b y m nie z a p o m n iał... ta k m i się w głow ie m y śli d z iw ­ n ie plączą... U siad ł m a c h in a ln ie n a ta b u re c ie p rz y io r-tep ia n ie . O d e tc h n ą ł głęboko. B ył te ra z d z iw n ie b lad y , a s k ro n ie m u p ło n ę ły .

D ziw ne, dziw n e!... — m ó w ił sam do siebie - co m i je st? ... Co m i jest? ... m ój B oże!...

L ecz n ag le p o r w a ł się z m iejsca. T o r t !

Z a p o m n ia ł o to rc ie.

Szybko w y ją ł p a p ie r i w ło ży ł w e ń białą? to p ią c ą się m asę. C u k ie re k s c h o w a ł o so b n o .

T o r t p rz y k ry ł sw y m w y ta rty m cylindrem * i z a ją ł n a p o w r ó t sw e m iejsce.

S iedział ta k n ie ru c h o m y dłu g ą ch w ilę. Nagle d rg n ą ł, bo k rz y k p rz e n ik liw y ro z ­ legł się n a p ro g u sali :

— M azura!

I z p o d w y c h u d ły c h p a lc ó w J u lja n a ro z ­ legł się h u c z n y m a z u r, a n a salę w b ieg ło c a ­ łe g ro n o d a m i m ężczyzn, szeleszcząc tr e n a ­ m i, flirtu ją c , śm iejąc się, ro zta cz a jąc d o o k o ła tu m a n y p u d r u i w o ń n icejsk ich fiołków .

Zaczęto tań czy ć w esoło , ochoczo.

P a r y sk rę c a ły się, ro zw ija ły , sp la ta ły r a ­ zem | p ió ra n a g ło w a c h ta n c e re k podnosiły się ja k sk rz y d ła m o ty le.

Z ap ach, d o b y w a ją c y się ze s ta n ik ó w b r u ­ n e te k lu b w ło só w b lo n d y n e k , u n o s ił się w p o ­ w ie trz u ...

T e ra z m a z u r p rz e sz e d ł w w a lc a i zn ó w w szy stk o z a w iro w a ło w z m y sło w e m u p o jen iu .

B ył to w a lc h isz p a ń sk i, o k a s ta n ie ta c h i c z a rn y c h oczach szepczący...

J u lja n g rał go z g o rąc z k o w y m w y siłk ie m , p rz y m y k a ją c oczy i k u rc z ą c od czasu do czasu n e rw o w o sw e w y c h u d łe ra m io n a .

O tak, — te n w a lc h isz p a ń sk i on sam ze sw ej duszy w y ś p ie w a ł — jeszcze p rz e d laty, gdy m a rz y ł o życiu n iezależn em , w ś r ó d h a r - m o n ji, sła w y , sw obody...

Lecz ta m e lo d ja p rze z niego u k o c h a n a , w y p ieszczo n a, z tc h n ie n ie m m iło ści p o w sta ła , służyć m ia ła te ra z k ilk u n a s tu p a ro m do k r ę ­ ce n ia się w tak t, jak la lk o m w k a ta ry n c e !

I n ag le d w ie w ie lk ie łzy b ły sn ę ły z p o d sp u sz c z o n y c h p o w ie k g ra jk a i zsu n ęły się p o

w y b la d ły c h policzkach .

M elodja w a lc a c ic h n ą ć i z a m ie ra ć poczęła* D o fo rte p ia n u p o d b ieg ł m ło d zien iec „w o­ d z ire je m “ n az w a n y .

P a n ie ! k rz y k n ą ł — p a n z a sy p ia sz .... W eso ło , p a n ie , w e so ło !

Ł zy stoczyły się z tw a rz y g rajk a i p a d ły n a b ia łą k la w ja tu rę .

— D o brze, p an ie... w eso ło — p o w tó rz y ł J u lja n z d z iw n ą g o ry czą i w o sta tm e m w y s i­ le n iu p o c z ął g rać n a now o ...

P a r y zaczęły k ręc ić się jak szalone... Gdy Ju lja n w sz e d ł do sy p ialn eg o p o k o ju , d zień już b y ł z u p e łn y .

Szare z im o w e ś w ia tło n a p e łn ia ło m ały p o k o ik , z a sta w io n y sk ro m n e m i s p rz ę ta m i, w g ło w a c h łó żek św ieciły św ię te o b razk i, o p r a w n e w zło co n e r a m k i; k o m o d a , p o k ry ta sia tk o w ą se rw e tą , z a sta w io n a b y ła m a s ą p o r ­ c e la n o w y c h g racik ó w .

W k ącik u tu a le tk a , n a k tó re j d u ż a p u sz k a z p u d re m , sło ik z cold - erem em i flaszeczka w o d y k o lo ń sk iej.

N a o k n ie d o n iczk i liljo w y ch h ia c y n tó w i k a n a re k , sm u tn y , osow iały ...

Ju lja n z tru d n o ś c ią d o s ta ł się do d o m u . D rż a ł cały i b y ł o k ry ty zim n y m po tem .

Gdy d rz w i o tw ie ra ł, d o z n a ł ch w ilo w eg o o lśn ie n ia .

Z d a w a ło m u się, że u p a d n ie .

W szed ł je d n a k i te ra z s ta n ą ł p rz y łóżku żony, trz y m a ją c się je d n ą rę k ą k raw ę d zi.

D ru g ą rę k ą w y d o b y w a ł z k ieszen i fra k a to rt, c u k ie re k i jak iś o r d e r k o ty ljo n o w y , z n a ­ lezio n y w p rze d p o k o ju .

A ndzia już nie spała.

R óżow a, b iała , z jasn e m i w ło sa m i, p o ta r - g a n e m i n a d czołem , sia d ła n a łóżku, z a p in a ­ jąc ram iąc z k o o d k oszuli.

P rz e łk n ę ła k ilk a ra z y ślinę i sk rz y w iła się jak m a łe dziecko, k tó re ze sn u b udzą.

— Co b y ło n a k o lac ję? — zap y tała, nie o tw ie ra ją c oczów .

Lecz J u lja n nie o d p o w ia d a ł.

P o b la d ł jak tr u p i z a cisn ął zsin iałe usta. W p ie rsia c h i g ło w ie uczu ł jak b y w ie lk ą p ró ż ­ nię — z p o d nóg u s u w a ła m u się p o dło ga. — T o rt! — z a w o ła ła A ndzia, w y ciąg ając rę k ę .

P a c z k a z to rte m w y p a d ła z ręk i J u lja n a n a k o łd rę .

A n dzia in s ty n k to w n ie sc h w y c iła ją i m a ­ cać poczęła.

N a tw arz}7 jej p o ja w iły się d o łk i z a d o w o ­ len ia.

D obre... — w y sz e p ta ła — ale co b y ło n a kola...

D o k ończyć n ie m ogła.

U stóp jej łó żk a Ju lja n r u n ą ł n agle n a ziem ię, zim ny , siny, cały sk ą p a n y w b lask u zim ow eg o ra n k a .

W ło sy zle p io n e p o te m p rz y le g a ły do s k ro ­ ni, k tó ra m ia ła z ie lo n aw e o d cien ie, ro z k ła d a ­ jący m się tru p o m w łaściw e.

N a odgłos u p a d a ją c eg o ciała p o r w a ła się z łó żk a A ndzia i o tw o rz y ła oczy.

Z rę k i w y p a d ł jej k a w a łe k białego to rtu , a o n a p rz e ra ż o n a w p a try w a ła się w z e m d lo ­ nego m ęża, k tó reg o tw a rz m ia ła n ie ru c h o m o ś ć m a r m u ro w e j b ry ły .

— J u le k ! J u le k ! — w y sz e p ta ła w re sz c ie — to ty się ta k ta m d o b rz e baw isz, że aż p ija n y p o w ra c a s z do d o m u ? ... W staw aj... w sta w a j!... ty... b irb a n c ie !

Lecz on leż a ł w ciąż n ie ru c h o m y i ty lk o z p o d n a w p ó ł p rz y m k n ię ty c h p o w ie k lśn iły się jego szklane oczy — bez ru c h u p rz e d sie­ b ie w p a trz o n e ...

„A mnie dalej miejsce zrób, Tylko niezbyt znów daleko; Dziecko mi do serca daj — Niech nas jedno kryje wieko.

(F a u s t. S c e n a w ię z ie n n a ).

W ięc zn ó w stajesz p rz e d e m n ą z tw e m w ie c zn e m p y ta n ie m n a u sta c h . W b ia ły m w e ­ lo n ie p y ta ła ś m n ie o... „ n ie g o “ — dziś życie i „ o n “ sam z a sp o k o ili tw ą ciek aw ość — a te ­ raz, o b la n a p ro m ie n ie m p rzy szłeg o m a c ie rz y ń ­ stw a, ró ż o w a jak z o rz a p o ra n n a , rzu casz m i św ię te i w ielk ie zag ad n ien ie, bo p ro sisz, ab y ci p o w ie d z ie ć coś o... „ n ie m “ — o ty m m a ­ ły m sfinksie, k tó ry zjaw i się n agle w ja sn e m ś w ie tle m ajo w e g o ra n k a , jak p ie rw io sn e k z p o d śniegu ro zk w itły .

I k w ia te k ten w io se n n y , zro d z o n y w śró d tc h n ie ń w ielk iej, p rzeczy stej m iłości, od a n io ­ łó w pożyczy p ro m ie n i, jak ie w jego o czętach z a d rg a ją — i u śm ie c h , jak i zbierzesz z u ste k jego, ta rg n ie ci w se rc u s tru n ę najśw iętszego uczu cia, jak ie w p ie rs i k o b iety sied lisk o m a sw o je

p ie rw s z y płacz dzieck a — łzy ra d o śc i, p r z y ­ w ią z a n ia i w ielk iej d u m y , że ty życie tw o ­ rzy ć m ożesz,., życie ludzkie!

I łzy te zb liżą cię do Boga — bo choć „ o n o “ od N iego duszę w zięło, tyś d a ła m u ciało, w k tó re duszę Bóg p rze lał. W ie lk a to i... św ię ta p y ch a.

Gdy „ o n o “ do ciebie w y ciąg n ie sw e m ałe rąc z ę ta - śpiesz, c h w y ć je w objęcia... w r ą ­ czętach ty ch m asz sk a rb y , u k o jen ie b ó lu i tęsk ­ n oty , ucieczkę p rz e d p o k u są, p o ciech ę po

„jeg o “ zd radzie, zajęcie godzin bezczyn n ych, li k o ły sk i szuk aj p o ciech y , gdy serce tw e w ra n ę się p rz e m ie n i; u kołyski m ó w p a c ie rz tw ó j w ie c zo rn y , gdy szary w e lo n c ie n iem zie­ m ię owija! K ołyska — to tw ó j o łtarz, „ o n o “

u o so b ie n ie m najw y ższej w św iecie potęgi, w „ n ie m “ m ieści się zagad ka kobiecego is tn ie ­ nia...

W ielk a i ś w ię ta to is to ta , k o b i e t a - m a t ­ k a ! Gzy sa la b a lo w a , k ład ą c ci na czoło k o ­ ro n ę k ró lo w e j, d a ci ten u ro k , jak i bije z tw e j postaci... gdy p o c h y lo n a w słu c h u je sz się w o d ­ d ech tw eg o śpiącego d zie c k a ? P ow iedz, czy szelest tw ej b iałej je d w a b n e j szaty, w lo k ącej za sob ą sz m e r zd ziw io n y c h tw ą u ro d ą m ęż­ czyzn, w y r ó w n a ro zk o szy jed n ej, jed y n e j c h w i li ? ..

P a trz ... „ o n o “ w y ciąg a do cieb ie rąc z ę ta ! S łu chaj, m ó w i jed n o tylk o sło w o :

„ M a m o !“

Jakże szorstko, b o le śn ie b rz m i w o b e c te - uo sre b rz y ste g o d ź w ięk u b ru ta ln y szep t za­ k o c h a n eg o w to b ie m ężczyzny, k tó ry r a d o d e ­ r w a łb y cię o d k o ły sk i i za w ió d ł n a bezdroże...

p o to , ab y ś już do niej p o w ró c ić nie m ogła... n ie m ogła!

I są ćm y tak ie nieszczęśliw e, k tó re o d la ­ tu ją w noc c ie m n ą , n ie słysząc sło w a „ m a m o * , co jak sk arga bo lesn a jęc z y ' za n ie m i w o d ­ d a li !

P o te m ćm y te k o n a ją w b ó lu i tęsk n o cie, b o n ie m a łzy w ięcej gorzkiej, ja k łza, co m a t­ ce za d zieckiem oko p rz e p a la !

• M ów iłam już d a w n ie j, że często )?on w sw ej p y sznej n iesta ło śc i od ciebie odbiega, a ch o ć złączony o b rąc z k ą n a p o z ó r zostaje to d u sz a jego, serce, w szy stk o od cieb ie d a ­ leko... d aleko !

K ochasz tw ego m ęża... ach ta k — p r a w ­ d a ; lecz w to n ie tw ego listu ja czytam , p o ­ m iędzy lin jam i, że „ o n “ zaczy n a już od ciebie odbiegać... a ty b łąk a sz się, tłu m ią c w so b ie c ierp ien ie.

I oto zaczyna się z a w ó d d la ciebie, ja s n o ­ w ło s a m arz y cie lk o , k tó ra d rżąca, z o czy m a

w z n ie sio n e m i, s łu c h a ła ś jak u p a ja jąc e j m elo dji „jego“ ślu b n ej p rzysięg i?...

I oto p rz e d to b ą staje cały szereg d łu g ic h d n i sa m o tn y c h , w ie c z o ró w jesie n n y ch n ie sk o ń ­ czonych, w k tó ry c h ty lk o p lu sk deszczu to ­ w a rz y sz y ć b ęd zie tęsk n ocie tw o jej, szeieg n o ­ cy b e z se n n y c h , c z arn y c h , p o m im o b łę k itn e g o ś w ia tła tw e j jed n a k o p ło n ą c e j lam p y . I p a trz , nieszczęśliw a... p rz e d to b ą - p o d ru g ie j s tro ­ nie k o m in k a — fotel p ró ż n y w y ciąg a sw e r a ­ m io n a , a ty p rzez łzy spog ląd asz na tę p ró ż ­ nię i w se rc u czujesz b ó l p iekący ... l o „ o n o d szed ł o d ciebie, g a rd z ą c tw ą p rzeczy stą, n ie ­ sk a la n ą m iło ścią - to „ o n “, o d su w a ją c tw e św ieże, u ś m ie c h n ię te u sta , biega p o św ie cie , szuk ając in n ej ro zry w k i...

Płaczesz... m ó w iąc, że Bóg je st b ezlito śn y w sw y m g n iew ie — i jasn em i, .m ię k k ie m i ja k je d w a b s p lo ta m i ścierasz łzy, zale w a jąc e p r o ­ m ie n n e oczęta...

T o p u s tk a p o d to b ą se rc e ci ro z d z ie ra ? m ó w isz o „ śm ie rc i“ — b ie d n a o p u sz cz o n a ? T y m ó w isz o skon ie, ty, k tó ra stoisz n a p r o ­ gu życia i p o w in n a ś b y ć ta k szczęśliw ą ?

I nagle p rz e d to b ą r o b i się jasn o ść w ie l­ ka __ p a trz ! O trzyj łzy... w p u stc e tej ciem nej, m ajaczy jakieś św iatełk o ... n a jp iz ó d b la d a w e , s to p n io w o n a b ie ra ją c e c o raz w ięk szej ś w ia ­ tłości.

N ie jesteś już s a m a ! P rz e d to b ą, n a p u ­ sty m fotelu, p o ru sz a się m a lu c h n a , ja sn o w ło sa is to tk a ; n ieb ie sk ie p a n to fe lk i leżą n a d y w a ­ nie, p a n to fe lk i w y ta rte , z b ia łe m i p la m k a m i n a n o sk a c h ; d u ż a p iłk a toczy się, rz u c o n a sw a w o ln ą r ą c z k ą ; w o s k o w a la lk a to p i się p rz e d p ło n ą c y m o g niem k o m in k a...

D w o je błyszczący ch oczu śm ie je się do ciebie z p o d gęstych, ro z rz u c o n y c h k ę d z io ró w , s re b rn y głos w o ła jed n o , je d y n e sło w o :

— „M am o! M a m o !“

Ł zy o sch ły n a tw y c h oczach, u śm ie c h tw a rz ci ro z ja śn ia , se rc e b o leć p rz e sta je — ta k w ie lk ie n a p e łn ia je u czucie serd eczne.

I jasn o te ra z w tej p o n u re j p rz e d c h w ilą p u stc e — jasn o , ciepło , w esoło... Bo Bóg ten „ n ie s p ra w ie d liw y “ w y n a g ro d z ił cię jak k ró l za c ie rp ie n ia t w o j e .. i s re b r n o p ió r y a n io ł p rz y n ió sł ci p o ciech ę, k tó ra u śm ie c h n a b lad e tw e w a rg i w y w o ła ć m u si — p o w in n a !

T a p o c ie c h a — to... ono „ o n o “ !

I „ o n o “ z a b ie ra cię te ra z n a w y łą c zn ą w ła sn o ść — ty ra n to, egoista, sa m o lu b b e z ­ w zględny. „M am a“ do niego n ależy — „ m a ­ m a 4' w niem tylko istnieje, m ów i, żyje, o d ­ dycha.

Do... „ m a m y 44 n ik o m u zbliżyć się nie w o l­ no, „ m a m a 44 m a za le d w ie w o ln o ść w z ro k u , ale i to p o dleg a jeszcze silnej k o n tro li.

0 sło d k i to d e sp o ty z m ! R ozk oszna to ty ra n ja , k tó ra o d p o k u s św ia ta strzeże i k o ­ b ietę o d u p a d k u c h ro n i!...

1 p rze c z y sta ta isto ta, ten p ó ł-a n io ł a pó ł- człow iek, to „ o n o “ - z jaw iające się ze sw y m p r o ­ m ie n n y m u śm ie c h em w e w sp a n ia łe j sy p ia ln i m ag n a tk i, czy w ciem n ej izd ebce n ę d z a rk i — m a także w so b ie m o c w ielk ą, n ie z ró w n a n ą . Z m azuje b łęd y i p rz e w in ie n ia , m o d ląc się do n ie lito śc iw y c h ludzi — do su ro w e g o św iata... p ro sz ą c o p rzeb aczen ie d la M ałgorzaty, o p u ­ szczonej p rze z F a u sta ... d la H ag ary , d la L e i- ]i — d la ty lu , ty lu in n y c h k o b iet, k tó re , tonąc w p rz e p a śc i, m a c ie rz y ń stw e m n iem al o d k u ­ p io n e z o sta ły ! „ O n o “ — to a n io ł p rze b a c ze ­ nia, o d p o czy n k u , m iłości...

„O n o “ — to an io ł, go łąb sp o k o ju , z ja w ia ­ jący się nag le w ś ró d ciem n ej, ro zp a c z n ej

n o c y !

„ O n o “ — to ju trz e n k a o d ro d ze n ia! „ O n o “ — to sy m b o l św ię to śc i k ob iety! I b ard zo , b a rd z o często isto ta o b łąk a n a , o d e p c h n ię ta p rzez w szy stk ich , k tó ra jed y n ie śm iech ro z p u s ty sły szała d o o k o ła — k on a, słysząc głos sw ego dziecka...

N a tej tw a rz y zw ię d n ię te j, ja k k w ia t p o d u p a ln e m sło ń cem — n a ty c h u sta c h , sp a lo ­ n y c h ż a re m b ezsen n o ści, zjaw ia się w ielk i, p rzeczy sty m aje sta t. Jak ieś n ic w y sło w io n e szczęście, rz e w n e uczucie m iło ść do w szelk ich

p o św ię ce ń zd o ln a, o p ro m ie n ia ry sy nieszczę­ śliw e!. I m iło ść ta p o zo staje n a sty g n ącej tw a ­ rzy i tr u p m a tk i zim n y , n ie ru c h o m y , zd a się jeszcze w s łu c h iw a ć w głos p łaczącej dzie­ ciny — tru p , p rzeisto czo n y nagle... sz ac u n k u się do m agający...

O n o“ zostaje w p ra w d z ie rz u c o n e n a p a

W dokumencie Krzyż Pański (Stron 145-173)

Powiązane dokumenty