• Nie Znaleziono Wyników

Krzyż Pański

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Krzyż Pański"

Copied!
176
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

G abrjeli Z apo lskiej.

(4)

DŻIEfcA GABRJEL1 ZAPOLSKIEJ )R “ Instytut literacki. duszy w nikniem y Córka Tuśki 1» Fin de siecle’istka

/

Jak tęcza V I tacy b y w ają... v Janka

y

K aśka K arjatyda K obieta bez skazy / K rzyż Pański

>*•" Łza »

X' M ałaszka

y

M enażerja ludzka

y

M odlitw a Pańska C czem się nie mówi

O czem się naw et m yśleć nie chce Pan Policm ajster Tagiejew

Pani Dulska przed sądem

• Przedpiekle

- Przez moje okno

Rajski ptak

f

»Sezonowa miłość

Śmierć Felicjana Dulskiego ^ Staśka Szaleństwo

y '

Szm at życia

y

W e krwi W ieczory teatralne • W irujące myśli . W odzirej

y

Zaszumi las

2

(łom y)

Z pam iętników młodej mężatki Znak zapytania

wydane przez „LHK1

:,A

gdy w głąb *Z A ntysem itnik

(5)

M brjeL

n

znPOiśKH

' N . : ':'

K R Z Y Ż P n r t S K I

’ (z cyklu „ f a n t a z j e i drobnostki"). W Y P A Ł : „ L EK T O R “ I N S T Y T U T LITERACKI S P . Z O . O . L W Ó W —W A R S Z A W A —P O Z N A Ń —K R A K Ó W —LUBLIN. 1923.

(6)

8 * 4 - 3

T>¡fM^LSKŁADY GŁÓWNE:

78713

WE LWOWIE:

„L E K T O R “, M IKOŁAJA 23. (DOM W ŁASNY) TEL. 5 2 5,

W WARSZAWIE:

„LEK TOR“, SIENKIEW ICZA 5.

TEL. 2 5 3 — 9 9 .

i S S B B S lg

W POZNANIU :

„LEK TO R “, R A TAJCZA KA 33. T el. 39-23.

w KRAKOWIE:

„L E K T O R “, R Y N EK GŁ. 22.

W LUBLINIE:

„LEKTOR*. SZ O P E N A 5.

(7)
(8)
(9)

S kąd się to w zięło ta k ie b ie d n e , k rzy w e , m iz e rn e w tej ro d z in ie ro słe j, ru m ia n e j, d o ­ b rz e o d ż y w io n e j, p ro s to s fo rm o w a n e j ?

D ość, że b yło .

M iało to sie d e m lat, n ie w ięcej, a w y ­ g ląd ało n a cztery. Uszy b y ły duże, p rz e ź ro ­ czyste, p rz y p ię te p o o b u s tro n a c h g ło w y tr o ­ ch ę szp iczastej, (głow y g a rb a ty c h ludzi).

T e uszy rz u c a ły się p rz e d e w sz y stk ie m w oczy p a trz ą c e m u , a p o te m jeszcze jakiś d z iw n y w y ra z całej tw a rz y c z k i, w y ra z n ie ­ śm ia ły tych , co p rz e c h o d z ą p o w o li, cich o p o d m u ra m i, ty ch , co ch cielib y , ażeb y ic h n ie w i­ d zian o . N a s u w a ją n a sieb ie a n ie lsk ie sk rz y ­ dła, k tó re za n im i tw o rz ą b ia łe tło . Są jak b y n a ty c h s k rz y d ła c h in n y m lu d zio m p o d a n i. A le ci in n i lu d zie tego tła n ie w id zą. O ni ty lk o d o strz e g ają d u że uszy, p o k rę c o n e ciało i m ó w ią : — T y lk o z d ro w i są este ty cz n i! I w y sta w ia ją b u tn ie n a p rz ó d sw o je k latk i p ie rs io w e , n ie p o m n i, że c zęsto w m a le ń k ie j, u b o ż u c h n e j k latce, n a p rę c ik u , w kącie p rz y ­ p a d ł p ta k o c u d o w n y m głosie, p o d n o sz ąc y m

(10)

h y m n e m sw y m lu d zk ie dusze w w y żyn y, gdzie b ó l ]est ro zk o szą, s m u te k — u ro k ie m c h w il sa m o tn y c h , a ra d o ś ć o lśn ie n ie m n ie sp o - d zian em , h a ła ś liw e m i zło w ró ź ą ce m .

— T y lko z d ro w i są e s te ty c z n i!

M ietek b y ł c h o ry , zaw sze c h o ry . Gdy m a tk a w y c z u ła k rz y w iz n ę k rę g o s łu p a p rzez k oszu lk ę „źle ro sn ą c e g o c h ło p c a “, p o d n ió sł się w c a ły m d o m u la m e n t i w rzask .

— O n b ęd zie g a r b a t y !

O jciec ze z m a rtw ie n ia p rz e z k ilk a d n i nie c h o d z ił „do h a n d e lk u “ n a śn ia d a n ie. M atka nie z a sta n a w ia ła się n a d k o lo re m w io sen n eg o en to u ł eas. G a rb a ty ! Ich sy n ! T a k h ig ie n i­ cznie c h o w a n y ! N ajlepszy d o w ó d : in n e dzieci. Gacka ! P ro ś c iu c h n e lalk i w g a rn itu rk a c h m a ­ ry n a rs k ic h , ja k a m e ty sty w złotej o p ra w ie lśn ią c y ch lo k ó w , alb o d ziew czyn k i b ia łe bou- les de neige, całe śnieżne, ró żo w e , z n ó ż k a ip i- p o e m a ta m i w b ia ły c h k am aszk ach . Aż w iało o d n ich z d ro w ie m .

T y lk o — ten... M ietek.

A p o te m — n o w y w y d a te k . T rz e b a ro z ­ p ocząć leczenie. In sty tu ty o rto p e d y c z n e i tam d alej. P ro s tu ją , w y ła m u ją , w yciągają. Może co p o ra d z ą . I co d zien n ie, n a jp rz ó d z m a tk ą lub ojcem , p o te m m n iej u ro czy ście z g u w e rn a n tk ą a lb o sług ą id zie sz aro u b r a n y M ietek „do p a n a d o k to ra “, Idzie cich o , m ilcząc, bez o p o ­

(11)

zycji. W sali p ełn ej d z iw n y c h p rzy rz ą d ó w , sto łó w i p a só w , leżą m a łe dzieci, ta k ie jak on b la d e i nędzne. Leżą, sto ją, w iszą n a p a ­ sach, rz e m ie n ia c h , desk ach , w s m u tn e j a tm o ­ sferze i ż ó łta w e m św ie tle sali o ścian ach sza­ ry c h , lśn ią c y ch la k ie re m , n ie p rz y tu ln y c h .

Bez p ro te s tu n a za ciśn ię ty ch u sta c h , sam e b ę d ą ce tra g icz n y m p ro te s te m p rz e c iw tej Grze w ielk iej, ro zp a c z n ej, k tó ra się życiem nazy w a.

M ietek z a jm u je p o m ię d z y n ie m i m ilcząco sw o je m iejsce. C zuje, że to je s t jego ś w ia t — jego lud zie. T o coś ja k b y o d cięte o d św iata, nie złączo ne z n im niczem na ch w ilę. Z aw ie­ szają go na p a sa c h . Z daje m u się, że p o d n ió sł go kto ś n a m o m e n t jed e n p o n a d ziem ię. C h w y ta go zaw sze s tra c h i ro z k o sz n e u ś w ia ­ d o m ie n ie , że b ęd zie tak sam , p o n a d w sz y st­ k ich ch o ćb y se k u n d ę jed n ą . I gdy go z d e jm ą i p o s ta w ią n a ziem ię, o lśn io n y , ze w z ro k ie m ja k b y z a m ą c o n y m , m a w sw ej tw arzy czce w y ra z ty ch , k tó rz y sp o jrz e li n a ś w ia t z od ­ d ali, z d ru g ie j s tro n y g ro b u i o d sło n iły się p rz e d n im i zasło n y d ziw n e, n a k tó ry c h b yły p o m a lo w a n e ty lk o s c e n y z ż y c i a — p o d ­ czas gdy p ra w d z iw a tre ś ć b y ła za te m i z a ­ s ło n a m i u k ry ta .

R odzice M ietka m a ją n a w e t szczery za ­ m ia r w y sła ć go n a d m o rze.

(12)

m ó w i ojciec. M atka m ó w i, ta k — i w m y śli jej p rz e s u w a ją się p laże O sten d y , L id a — w sz y st­ kich ty c h n ad z w y c z ajn o ści, o k tó ry c h czytała i sły szała tyle.

— Tak... trz e b a — m ó w i z przekonaniem * I m y śli.

— Czy r a n n y p la ż o w y k o stju m będzie lepszy z gład k iej flan eli, czy w p a sk i.

— Ale i m y p o je d z ie m y ! — w o ła ją in n e dzieci.

— Nie. T y lk o M ietek.

— D laczego ? P rzecież m y je ste śm y grzecz­ ne. My się u czym y, a on p ró ż n ia k nic nie ro b i. — C icho! — m ó w i s u ro w o ojciec, p o r a ­ ją c się z cy g arn iczk ą.

R o d z e ń stw o z za w iśc ią sp o g lą d a n a M ietka, k tó ry się k u rc z y i ra d b y w b ił się w ziem ię, a b y już w ięcej nie b y ło m o w y o m o rz u , o ty m w y jeżd zie, o niczem , co jego d o tyczy .

Ale m im o w o li, gdy się sp ać p o ło ży , w i­ dzi w ie lk ą p rz e s trz e ń b ia ła w o -z ie lo n o -s re b r- n o zło tą, a p o niej m k n ą b ia łe żagle — a n ad n ią się s n u ją jak ieś śn ieżn e p tak i.

A o n b łąd z i p o p ia sk u i fale c ic h u tk o m u u nóg się k ład ą .

N ie b o i się m o rz a , n ie b o i się tej m asy w o d y . P rz e c iw n ie , z d a je m u się, że ktoś śp ie ­ w a k o ły san k ę, a jak ieś m ięk k ie ra m io n a tu lą go k u sobie.

(13)

Lecz ro d zic e M ietka o sw a ja ją się p o w o li z tą m yślą, że jed e n z ich sy n ó w b ęd zie „do niczeg o “. P rz e s ta li go n a w e t p o sy ła ć do in sty ­ tu tu o rto p e d y c zn e g o — a ty lk o M ietek te ra z sy p ia z jak im ś d z iw a cz n y m p rz y rz ą d e m p rz y ­ czep io n y m u nóg. D ziecko p o d a je sam o w y ­ ch u d łe nó żki p o k o rn ie , jak b y p rz e p ra sz a ją c zato, że m u si tru d z ić kogoś, ab y je to r tu r o ­ w ał. I p o tem leży sp o k o jn ie, cicho, zaciskając oczy, u d ając, że śpi. D o k o ła niego w r e h a ła s g n iazd a u k ład a jąc e g o się do snu, on ju ż p o ­ k ończy ł sw o je d z ie n n e ra c h u n k i i te ra z m a p ra w o do siebie sam ego. C hce m y śle ć o m o ­ rzu , ale oto ściska m u się serd u szk o .

R odzice nie m ó w ią ju ż o m o rz u . P rz e s ta li.

A n a w e t jest m o w a , że ojciec jed zie do K a rlsb a d u , a m a m a z n a jsta rsz ą sio strzy czk ą do K rynicy.

0 n im ju ż n ik t nie m ó w i.

F a le m o rs k ie b ę d ą lśn ić s re b re m , ale o n już ich nie zobaczy. I k to ś b ęd zie w o d d a li śp ie w a ł k o ły sa n k ę , ale n ie d la niego i r a ­ m io n a te p rz y tu ln e ... i to w szystko ...

D zieci się k łó cą p o m ię d z y sobą. Z m ów iły p acierze, a te ra z się kłócą.

— Ja silniejszy... — Nie, ja.

— 0 ! P y tla siń sk i... — C yganiew icz...

(14)

Jak d w a k o g u ty ro zż a rte , śm ieszn e, stoją n a p rz e c iw sieb ie w sw y c h d łu g ich , n o c n y c h k o sz u lk a c h , p o d n ie c e n i b r u ta ln o ś c ią w s trę tn ą c y rk o w y c h zap asó w , z k tó ry c h w ró c ili. R a - d zib y rz u c ić się na siebie, bić, p o n iew ie rać po ziem i, a b y w y k a z a ć ty lk o sw ą siłę.

A M ietek m yśli, c ie rp ią c to r tu r y w sw y c h p rz y k u ty c h do c ię ż a ró w n ó ż k a c h :

— A m orze... m orze... tak ie sre b rn e ... ta ­ kie cudne... i żagle b i a ł e .. i tak ta m m u si być c u d o w n ie... ta k cicho.

R odzice p o sz li do te a tru . W zięli ze sobą dzieci, bo g ra ją „Jasia i M ałgosię“. M iejsca w loży b yło w ła ś n ie tyle, ile n a ro d zic ó w i dzieci, bez M ietka.

— On c h o ry , on w d o m u zostanie. — D o brze, m a m u siu !

W y le c ie li z szum em , hałasem , w r z a w ą D ziew czynki p o s tro jo n e b iało , ch ło p c z y k i w n o w y c h g a rn itu rk a c h . N ie p o ż e g n an o się n a w e t z M ietkiem , k tó ry je d n a k g rzeczn ie o d p ro w a d z ił ich do p rz e d p o k o ju . G u w e rn a n tk a w z ię ła go za ręk ę , m a n ife stu ją c tem , że się n im zao p iek u je. M am a w ła d n y m , gazo w ym k a p tu r k u o d w ró c iła się z u śm ie c h e m ode d rzw i.

—- A n iec h M ieczek b ę d z ie grzeczny. — Już ja go p rz y p iln u ję — o d p o w ie d z ia ła p a n n a Julja.

(15)

I gdy wSżyscy Wyszli, z a m k n ę ła d rzw i, w ło ż y ła k a p e lu sz i p o sz ła do p rz y ja c ió łk i, k tó ra o b o k m ieszk ała.

— N iech służące u w a ż a ją n a dziecko! — p o w ie d z ia ła s u ro w o do sług, ro b ią c y c h piek ło w k u c h n i ze stró ż e m o klucz od s try c h u , „który się gdzieś p o d z ia ł“.

W p o k o ja c h M ieczek b łąd z ił koło szyb, z k tó ry c h p a d a ły długie sm u g i ś w ia te ł z ulicy i m y ś la ł:

— Co ja m ó g łb y m złego z ro b ić ? D la ­ czego m a m c ia to p o w ie d z ia ła ? G d yb y m ch c ia ł być nieg rzeczn y, to n ie w ie m , jak się to ro b i !...

P o w o li — ta s a m o tn o ś ć , ta c ie m n ic a sa­ lo n u , ja d a ln i, g a b in e tu ojca, w k tó re j ginęły taje m n ic zo m eb le, zaczęła go p rz e jm o w a ć ja - k iem ś d z iw n e m w z ru sze n ie m .

— W lesie jeste m ! — m y ś la ł — w lesie! Z g u b iłem się... d o k o ła m n ie d rzew a... krzaki...

U siad ł n a fotelu.

— T a k d o b rze, ta k c ic h o !

Jak aś ra d o ś ć s p ły n ę ła m u do duszy. Z ro ­ zu m iał, iż życie m a dla niego c u d o w n e ch w ile. — Gdy d o ro sn ę , b ęd ę zaw sze ta k sam ! B ędę ta k i szczęśliw y!... Ś w iatło la ta rn i z a b ły ­ sło u k o se m i o św ie tliło o tw a rtą paszczę fo r­ te p ia n u , n a k tó ry m n a js ta rs z a d ziew czy n k a o d p ra w ia ła c o d zien n ie ła m a ń c e .

(16)

rz y ł dalej c h ło p c z y k — a le g ra ł c ich u tk o , z d a le k a , n ie tak , ja k g ra m a m c ia a lb o Tyńcia...

W s ta ł i ja k lu n a ty k p o s tą p ił do fo rte p ia n u . — O tak m i b ęd zie grał...

P o ło ż y ł n a k la w isz a c h rączk i. N ie zn ał a n i jed n ej n u ty . W ię c u d e rz a ł n a p r a w o i lew o , n a o ślep. B yła to s tra s z n a k ak o fo n ja. Ale M iet­ k o w i się z d a w a ło , że jest to... m elo d ja. Bo g rała m u p ie śń dziecięcy ch , p ry m ity w n y c h u łu d . G rał m u las, a p o te m cała p rz e strz e ń ja s n a m o rz a , p o z n a cz o n a s re b re m i b ie lą ża­ gli. G rały m u fale w ty c h k le k o ta c h s z a rp a ­ n ych , tłu c z o n y ch k law isz y . B yła to w n ie b o ­ w z ię ta c h w ila złu d zen ia. A o n sam sta ł n a d b rzeg iem , jak iś silny, lecz n ie tą siłą c y rk o ­ w y c h a tle tó w , p ro d u k u ją c y c h m u sk u ły i k la ­ szczących so b ie p o k a rk u , lecz siłą, k tó re j n i e r o z u m i a ł a ty lk o o d c z u w a ł . B yła o n a M o­ cą ty ch , k tó rz y p o tra fią p rz e z to sam o , iż istn ieją, p rze z d o b ro ć w sobie z a w a rtą , p o w s trz y m y ­ w a ć in n y c h o d c z y n ie n ia źle. W ła ś c iw ie oni są b o h a te ra m i życia, ch o ć n ik łe m w id m em s u n ą się p o ziem i...

W M ietku w z ra sta o w a Moc. Oczy jego ro z sz e rz y ły się, p ie rś n ie fo re m n a p o d a ła n a ­ p rzó d . F a le m u się g a rn ą do stóp, fale-lu d zie, g n a n e ro z p ę d e m lo su -z ie m i, z b u n to w a n e , g ry ­ zące brzeg, g ry zące s e rc a i istn ien ia . Lecz gdy go w y czu ją, gdy do stó p m u p rz y p a d n ą , cofają się k o rn e i ty lk o jęczą zcicha...

(17)

R ęce M ietka d ła w ią k law isze tak im jękiem , fo rte p ia n w y je, s tru n y d rżą.

— T a k płaczą... ta k p ł a c z ą !... — p o w ta ­ rz a M ietek.

I nie w ie, czy to fale, czy to jak ieś tłu m y ludzi, g a rn ą c y c h się d o k o ła niego.

— C hcieli b y ć źli... n ie d ałem ... grozili, ch cieli zabijać... niszczyć... te ra z się skarżą... L ep iej, n iech płaczą...

T e fale, czy ci ludzie.

N agle d rz w i sz arp n ięte . S m u ga św ia tła . B ru ta ln y głos słu g i:

— Co M ietek w y p r a w ia ? Ci p a ń s tw o zgóry p rzy sła li, co się tu d z ie je !... M ietek, p su je fo rte p ia n ... w a li k u ła k a m i ze złości, że go do te a tru nie w zięli... S z k a ra d n y M ietek... — Zła, c z e rw o n a , op u szcza ciężko d rz e w o f o rte p ia n u n a rę c e M ietka. Je m u zd aje się, że go ktoś s trą c ił z w ielk iej w y ż y n y w szare, bezbrzeże, b ez n ad z iejn e i s m u tn e .

W ięc on w a lił k u ła k a m i w f o rte p ia n ? P s u ł k la w is z e ?

A je m u się z d a w a ło !

Idzie cicho do dziecin n eg o p o k o ju . Coś jak b y go d ław iło . Coś ja k b y z o s ta w ił za sobą, coś b a rd z o m iłego.

— Nogi n iec h M ietek w yciągnie... założę M ietkow e fry k a sy — m ó w i d rw ią c o g ru b a,

(18)

b rz y d k a d ziew czy n a — a że M ietek ro ź w a la l fo rte p ia n , to b ęd zie dłu żej w n ich leżał!...

N a d ru g i d zień „ p a ń stw o z g ó ry “ p rz y ­ sła li do ro d zic ó w M ietka d łu g i list, w k tó ry m d o w o d z ili, iż działy się s tra s z n e rzeczy, całe p iek ło , że dzieci w a liły p ięśc iam i, a p o tem c h y b a k ija m i w fo rte p ia n , że w szy stk o się trzęsło... Z ak o ń czon y b y ł te n list sło d k o k w a śn ą n au czk ą, co do c h o w a n ia dzieci, czu w a n ia tro s k liw ie n a d d z ie c ia rn ią i o strz e że n iem , że jeśli się to ra z jeszcze p o w tó rz y , u c ie k n ą się ci p a ń s tw o do „ in n y ch ś ro d k ó w “, ab y so ­ bie sp o kó j z a p ew n ić .

R odzice M ietka c z u w a li b a rd z o p iln ie n ad tern, ab y m ie ć n ie p o sz la k o w a n ą o p in ję w k a ­ m ien icy , o p in ję lu d zi c ic h y c h , d o sk o n a le w y ­ c h o w a n y c h i u ło żo n y ch .

R ozpacz ich b y ła w ielka.

Z a łam a li ręc e i p a trz y li n a siebie.

P rz ez u c h y lo n e d rz w i w id z ia ł ich M ietek i tc h u n ie m ia ł ze s tra c h u i sm u tk u .

W reszcie p rz e m ó w iła m a tk a , c a ła ró ż o w a w fa łd a c h sz la fro c z k a k o lo ru b r z o s k w in i:

— B ęd ziem y m ie li z tern d z ieck iem ! B ę­ d ziem y m ie li !... Och, ja k n a s P a n Bóg p o ­ k a ra ł !...

(19)

— Co chcesz, m o ja d ro g a ! W ie s z !... G ar­ b aci są zło śliw i, to dlatego...

A m a tk a z w e s tc h n ie n ie m d o d a je i r e ­ zygnacją :

— K rzyż P ań sk i... I p u d r u je się w e lu tin ą ...

(20)
(21)

W S P O M N I E N I E . F A N T A Z J A .

(22)
(23)

„Le coeur malgré son abandon... jamais n’oublie!“

...O dłożyć trz e b a p ió ro . M rok z a p a d a i o w ija sz a rą siatk ą cie n ió w w szystk o, co się d o o k o ła m n ie zn ajd u je. W szystk o szarzeje... a p o d o k n a m i tłu m y lu d zi z le w ają się w je d n ą cie­ m n ie ją c ą strugę, p o ru sz a ją c ą się bez u sta n k u . N ad d a c h a m i d o m ó w n iebo szare, o ło w ian e , ciężkie — sy p ie n a zie m ię d ro b n y m ia ł d esz­ czu, k tó ry zm ie sza n y z w ęglem , u n o sz ąc y m się w p o w ie trz u , o p a d a n a c h o d n ik i w p o sta c i czarn eg o , tłu steg o b ło ta .

Ciężko o d d y ch ać, sm u tn o p a trz e ć ; lecz m im o to coś o d św ia tła o d trą c a i w sz ary c h ty ch cie n iac h zag rzeb ać się każe!...

N a p ró ż n o czło w ie k p rzez d zień cały p a n ­ cerz o b o jętn o śc i n a p ie rs i sw ej zacisk a! N a­ p ró żn o , w z ru sza ją c ra m io n a m i, m ó w i: „sil­ niejszy jeste m nad... to w s z y stk o “; n a p ró ż n o c ałą siłą w o li p r z y tłu m ia w so b ie g o rętsze se rc a b icie i s ta ra się w m ó w ić w siebie, że to, co u m a rło , n ie z m a rtw y c h w s ta n ie . N a p r ó ­ żno!... R azem ze sło ń c a p ro m ie n ie m p a n c e rz

(24)

w m gle się ro z w ie w a — i o te] szarej, b ie ­ dne] g odzinie, k tó ra ja k k o p c iu sz e k w o ln o się p rz e k ra d a , ginie c a ła b u ta , a lód, k tó ry m się obło ży ć ch cem y, to p n ieje... Serce zaczy n a bić ży w iej, g ło w a m im o w o li p rag n ie o p a rc ia, oko m g łą się z a sn u w a i czegoś w tej ciem nicy szuka... szuka...

* *

*

I coś w m og ile b u d zić się zaczyna, w tej m ogile, k tó rą z n a s k ażdy m a w sobie. Bo se rc e lu d zk ie to jed e n w ie lk i c m e n tarz . Od u ro d z e n ia w zn o szą się ta m m ogiłki, czasem b ied n e , sieroce, opu szczo n e i s m u tn e , — cza­ sem s tro jn e w k o ro n k o w e m a u z o le a i p e łn e św ieżej w o n i fio łk ó w w io śn ia n y c h . C m e n ta rz ten se rc o w y śp i w ciszy p o d p ro m ie n ie m sło ń c a lu b w o d b la sk u gazu. I ty lk o o szarej godzin ie g ro b y zaczyn ają się o ży w iać — i z p o d m ogiłek, o d g a rn ia ją c zesch łe ju ż liście lub św ieże k w ia ty , w s ta ją m a ry w y b la d łe , ażeby w s z a ry c h c ie n ia c h zn ikająceg o d n ia w ieść p o w o ln y , cich y ta n ie c du sz p o k u tu ją c y ch ... I człow iek, k tó ry d zień cały liczył cyfry, lu b s ta ra ł się b y ć o szu stem — i k o bieta, k tó ra u śm ie c h sw ój w a ż y ła na szali, a sp o jrzen ia m ia ła ty lk o dla p e re ł lu b sz afiró w — czują, że w se rc a c h ich coś się p o ru sz a , p rze m o cą oży w ia, z m a rtw y c h w s ta je . N a p ró ż n o c h w y

(25)

-łają n o ta tk i i przy b lask u zn ik ająceg o d n ia k re ślą cy fry z p o ś p ie c h e m : szary w o al tę­ s k n o ty w z ro k im zasłan ia. W o d d a li d ź w ię ­ czy sta ra , o śm ieszo n a p io se n k a ; n o tatk i z rą k w y p ad ają...

Serce ludzkie, to w ielk i c m e n tarz !...

* *

*

Ci, k tó rz y w życiu p o z u ją n a lu d zi z ka- m ie n n e m i sercam i, m ó w ią, że o w szy stk iem z a p o m n ieć m ożna.

K łam stw o !

Jakże z a p o m n ieć m o żn a c h w il łzam i i k rw ią w księdze życia zn a cz o n y c h ? Jakże z a p o m n ieć dni, w k tó ry c h dusza r w a ła się n a strzęp y , a serce z d a w a ło się być je d n ą w ie lk ą r a n ą ? Jakże z a p o m n ieć zn ów u śm ie c h u losu, u śm ie ­ chu p rzelo tn eg o , w iod ąceg o za so bą ro zp acz b e z d e n n ą ? Ja k za p o m n ieć rad o ści godzinnej, k tó rą się o p łac a ło la ta m i c ie rp ie n ia ? I jakże z p a m ię ci w y m a z ać k ro p lę rozkoszy, to n ąc ą w m o rz u goryczy, lu b zjaw isk o p ro m ie n n e , k re p ą żało b y przy ćm io n e?... L os — toć w ie rz y ­ ciel n ieu b ła g an y . Nic d a rm o ci nie da! W szy st­ ko p łac ić m usisz, i to n a ty c h m ia st, bez zw łoki. Za p ro m ie ń słoneczu y zapłacisz nocą b e z se n ­ n ą ; a jeśli d ło ń losu k w ia t ci p o d a, to tylko p o lo, a b y go złożyć n a d a rn io w e j m ogile!

Z a p o m n ie ć ?...

(26)

L e te jsk a w o d a d a w n o już w y sch ła, — a czas, ten lek a rz w ie lk o sk rz y d ły , zam iast le ­ czyć ra n y , ty lk o je ro z k rw a w ia . N ie m a za p o m n ien ia ! Jest tylko.,, w sp o m n ie n ie ! * * * W sp o m n ie n ie !... O ty s m u tn a m a ro , w p ajęczą tk an k ę tę­ sk n o ty s p o w ita ! Ty, z b ro jn a w sk a lp e l, n ad se rc e m lu d zk ie m się p o c h y la sz i z pod g ru ­ zów i p o p io łó w szkielety d o b y w a sz !... Szkie­ lety, w lo k ą c e za sob ą o b raz y ch w il d a w n o p rz e b y ty c h , k tó re jak c ie rń w m ózg w ra s ta ją i w y rw a ć ich n iep o d o b n a , bo raz e m z n iem i i życieb y z p ie rs i u lecieć m u s ia ło ! A w szystko p o d d o tk n ię c ie m tw e j d ło n i o żyw a, i, jak pieśń p o w ra c a ją c a z o d d ali, e c h em się w s e r­ cu odzyw a. I w idzi się ból i u śm iech y , i to, co sta n o w iło d u m ę życia, i to, co s ta n o w i h a ń b ę i p o niżen ie... I z p o ś ró d m g ieł szary ch p rz e b ija ją się z w o ln a k u n a m tw a rz e u k o ­ c h a n e, s p o w ite w c a łu n g ro b o w y , n iosące z so b ą w o ń tru p ią , a p rzecież ciągle drogie!... ciągle sercu m iłe!... I o d p y c h a ją c to, co nas otacza, co w tej c h w ili się ku n a m u śm ie ­ c h a — w y ciąg am y ręc e w s tro n ę ty ch m a r se rd e c z n y c h , k tó re z d ru g iej s tro n y g ro b u

(27)

sto ją sm u tn e , jak b y sk arżąc się n a sw o je o p u sz ­ czenie...

Lecz p o m ię d z y n iem i i n a m i staje tw o ja W ysm ukła p o stać, o s m u tn a m a ro ! I szatą tw o ja z m g ie ł u tk an a, ja k żelazn a z a p o ra , dzieli n as o d ty ch istot, zda się u m a rły c h , a p rzecież ży w y ch , k tó ry c h źrenice, szkląc się tru p io , grzeją n a m zziębłe se rc a i życie w sty ­ gnące dusze w le w a ją !

* *

W fałd a ch tw ej szaty, sn u jącej się cicho w ś ró d g ro b ó w i r u in — jak głos szklan ej h a r ­ m o n ik i p lącze się je d n o sło w o , k tó re p rzy każdej m o g ile dźw ięczy z p rz e ja s n ą czystością w p o w ie trz u .

S łow o to k ró tk ie , lecz ja k p c h n ię c ie noża stra szn e , jak is k ra p a lą c e ; tern sło w e m :

— „ P a m ię ta s z “ ?...

N ap o zó r, jak fra g m e n t nied o k o ń czo n ej p io sen k i, sn u je się d o o k o ła ciebie... P a m ię ta sz tę i tę c h w ilę ? P a m ię ta sz tę m e lo d ję ? P a m ię ­ tasz d źw ięk tego g ło su ? Lecz ile ci r a n s e r­ deczn y ch to sło w o w głębi d uszy o tw o rzy .,, o, w iesz o tem tylko ty sam , n ęd z n y ro b a k u , taczkę życia p ch ający , a ta k szum n ie... „czło­ w ie k ie m “ p rze z w a n y . I gdybyś p o sia d ł w sz y st­ ką w iedzę ziem sk ą, gdybyś w sk a rb a c h Gol- k o n d y b ro d ził, gdyby m iło ść n ajp ięk n iejsze

(28)

k w ia ty rz u c a ła ci p o d sto p y — to jeszczś o sz ary m z m ro k u po sły szy sz d o o k o ła siebie sło w o , k tó re zab ije w o ń k w ia tó w , zaćm i b lask d ro g ic h k a m ie n i, zniszczy d u m ę z n a b y te j w iedzy .

— „ P a m ię ta s z “ ?...

I jakieś śm ieszne, a m im o to rze w n e , d zie­ cin n e, a p rzecież ju ż d o jrz a łe w sp o m n ie n ie p rzy p lą cz e się do ciebie, w g ry z a ją c się w d u ­ szę tw o ją. I ujrzysz się w te d y m a rn e m , bez- siln e m stw o rz e n ie m , d rżą c e m p rze d w s k rz e ­ szo ną m a rą i p o w ta rz a ją c e m je d n o słow o, dźw ięczące w p rz e s trz e n i:

— „ P a m ię ta s z “ ?...

* *

Gi, k tó rz y p a m ię ta ć n ie chcą, ci p a m ię ­ ta ją n ajlep iej! Ach ! W szyscy m u sz ą p a m ię ta ć , czy to w p u r p u r ę sp o w ici, czy n ag iem ciałem p rze z ła c h m a n bły sk ający . I C h ry stja n , k ró l d u ń sk i — k o n ał, d ręcząc się w s p o m n ie n ie m lat sw o ich d z ie c in n y c h ; i b ie d n a w y ro b n ic a , p a trz ą c n a p u s tą k o ły sk ę z m a rłe j córeczki, p y ta m ę ż a :

— „ P a m ię ta s z “ ?...

A on p o trz ą s a głow ą, jak b y c h c ia ł z a p rz e ­ czyć — jak b y ch c ia ł o d p o w ie d z ie ć : „Nie, nic nie p a m ię ta m , d a w n o z a p o m n ia łe m “ !...

(29)

A jed n ak... p ie rś p o d g ru b ą b lu z ą p o d ­ nosi się w e stc h n ie n ie m , rę k a od p ra c y z g ru ­ b iała d rży n e rw o w o i p rz e d o czy m a tego, k tó ry „ d aw n o z a p o m n ia ł“ — w ś ró d p rą tk ó w ko ły sk i b ieleje d ro b n a p o sta ć dziew eczki, k tó ra klęcząc w długiej koszulce, w ś ró d b ia ły c h po^ du szek — w p ó łs e n n y m głosikiem o d m a w ia m o d litw ę w ie c zo rn ą .

A on, te n człow iek , zda się ze spiżu o d ­ lan y, k tó ry ż y w i się w ła s n y m p o te m i k r w a ­ w iąc sw e d ło n ie bez jęk u , ch leb p o w sz e d n i z d o b y w a — o c ie ra u k ra d k ie m łzy, sre b rz ąc e się p o d p o w ie k ą , i w ciąż o d p o w ia d a :

— „D aw no z a p o m n ia łe m “ !

* *

*

C zasem d w o je lu d zi sta n ie n a p rz e c iw sie­ bie, d w o je ludzi — m ężczy zn a i k o b ieta — k tó rz y lata całe n ie w id z ie li się i p rzeżyli z d ała o d siebie.

L u d z ie ci stoją i p a trz ą n a sieb ie, a p o ­ m ięd zy n im i m a ra s p o w ita w p a ję c z ą tk an k ę tęsk n o ty , z w o ln a się kołysze, n u cąc c ich ą p io ­ sen k ę m iło sn ą, k tó re j k a żd a stro fk a zaczyna się od słó w k a : „ P a m ię ta sz “ ?

A o n i — z a p a trz e n i w siebie, żyją cali przeszłością, tą przeszło ścią, k tó ra ich w o b ję ­ cia sob ie rzu c a ła , otaczając w ie ń c e m sn ó w

(30)

p ro m ie n n y c h i m a rz e ń o... w sp ó ln e] p rz y ­ szłości.

L os k azał im się ro zejść, ty m dw ojgu, k tó rz y du szę so b ie z u st w y p ija li i c h w ila m i z d a w a li się istn ieć ty lk o d la sieb ie ; n a św ia ta k ra ń c e p oszli o b oje po in n e życie i in n e u c z u ­ cia, i z d a w a ło się im , że to w szy stk o zaga­ sło, z a m a rło i b ę d ą się m ogli o b oje zejść k ie­ dyś sp o k o jn ie, łącząc w ściśn ięciu dłonie.

A jed n ak ... sto ją te ra z n a p rz e c iw siebie, m ilcząc, i rę c e im o p a d a ją bezsiln e, a p o m ię ­ dzy nim i, ja k n u ta h a rm o n ik i szklanej, b rzm i ciągle sło w o :

— „ P a m ię ta s z “ ?...

* *

*

Często n a ru in ie w ła s n y c h m a rz e ń i p r a ­ g n ień sta n ie czło w iek s m u tk ie m z ła m an y i p o ­ w oli, p o w o li g rze b a ć w ś ró d g ru zó w ty ch za­ cznie. I sam ra n i się d o b ro w o ln ie , d o ty k ają c ty ch k o lu m n p o d ru z g o ta n y c h , k tó re on w p o ­ cie czoła w z n o sił w górę, p ra g n ą c z n ic h uczy­ n ić p o d s ta w ę i ro z p o s trz e ć n a n ich d a c h , p o d k tó ry c h ro n iłb y się w c h w ili b u rz y lu b słoty życia. I liczy, liczy ciągle, ile lat, ty ch n a j­ p ięk n ie jsz y c h , p o św ię c ił złu d z e n io m , — ile czasu o d d a ł m a rz e n io m o d o jściu do tego, co lu d zie p rz y w y k li nazyw ać... d o sk o n a łe m szczę­ ściem . K ażda k o lu m n a strz a sk a n a , to jed n o

(31)

złu d z e n ie w p y ł ro zw ia n e , to skaza n a duszy, k tó ra , jak b ry la n t, bez skazy b y ła i ta k ą zo ­ stać p ra g n ę ła . K ażda k o lu m n a , to o łta rz ja k ie ­ goś b ó stw a , k tó re się czcić ch ciało i w czci tej c z erp ać potęgę do w alk i. Lecz... b ó stw o w p ro c h się ro z p a d ło i o łta rz ru n ą ł, w y d z ie ­ ra ją c z m łodego s e rc a jed n o w ie rz e n ie w ię ­ cej, niw ecząc jeszcze je d n o złudzenie. I p o ­ w o li nic nie p o zo staje! Nic, czem u b y bezw zglę­ d n ie ufać m o ż n a ; a przecież... czło w iek w c h w ili ostateczneg o z w ą tp ie n ia do ru in się z w ra c a i z ty ch ru in jeszcze coś o dszuk ać p rag n ie .

I czasem ... d ło ń sam o b ó jcza o p ad n ie, bo p o ś ró d zgliszcz i z w a lisk n ag le b łęk itn y , d r o ­ b n y k w ia t za k w itn ie, a k w ia te m tym ... „ w sp o ­ m n ie n ie “ !...

* *

*

W ięc ty n iety lk o łzę i tęsk n o tę dźw igasz n a sw y c h sk rz y d ła ch , ty w p ó łs e n n a m a ro , k tó ra o szarej godzin ie w p o ś ró d n as p rz e b y ­ w a s z ? — Ja k s tru m ie ń w o d y , jak p ro m ie ń słońca, tak o b ecn o ść tw o ja i ro z m a rz e n ie , w jak ie nas w p ro w a d z a sz , k o n ieczn e je s t dla du sz naszy ch , z b ie d z o n y c h , sta rg a n y c h w a lk ą o c h le b p o w sz e d n i! I cho ć n a m dusze ra n isz bezlito śn ie, u k azu jąc m in io n e b e z p o w ro tn ie ch w ile, toć przecież m y czekam y n a ciebie drżąc, gdy się zbliżasz, w słu c h u ją c się w k r y ­ staliczn y d źw ięk tw eg o głosu, k ry ją c tw a rz

(32)

łza m i z a la n ą w fałdy su k n i tw o je j!... W o k ru ­ cie ń stw ie sw o jem , ta rg a ją c n a m bez litości zb o lałe serca, do d ajesz siły do życia i te ra ź ­ niejszość d o z w a lasz zam ien ić c h w ilo w o w p r z e ­ szłość u k o c h a n ą ! G dyby n ie ty, n ie m ie lib y ­ śm y łez d o b ry c h , k tó re nie b o lą, p o eciby m ilczeli, a p ie śń tęsk n o ty p e łn a nie b rz m ia ­ ła b y w p o w ie trz u !

• Ś w ia tło cię p ło sz y .. z m ro k w ie c z o rn y je ­ dy n ie o w ija p o sta ć t w o j ą ! L ecz z szarej s u ­ k n i tw o jej b ije b la sk n a tc h n ie n ia , b lask św ie ­ tla n y , p ro m ie n n y !... C hoć o b e cn o ść tw a m o ­ giły o tw ie ra — n ie znikaj! P o z o sta ń dłużej, siejąc łzy i tęsk n o tę... Łzy te sm u te k u k o ją ; tęsk n o ta... b u n t duszy p rz y tłu m i!

(33)
(34)
(35)

Ja k cień p rz e m k n ę ła tw o ja m g ła w a p o ­ stać! Jeszcze s re b rn a sm u g a ro z ja śn ia p o m ro - kę n o c n ą i czuć w o ń h ia c y n tó w i ja śm in u , k tó re m i m asz u w ie ń c z o n e p o g o d n e czoło... Śm iech dźw ięczy w p o w ie trz u , p io se n k a d o ­ biega, k tó ra do sn u kołysze... Lecz ciebie tu niem a, ty n ie p o c h w y tn a m aro !... I p ró żn o w y ciąg am ra m io n a ... p ró ż n ia d o o k o ła m n ie, p ró ż n ia , w k tó re j ty lk o m ajaczy tw o je w s p o ­ m n ien ie.

O szczęście, ty jasn a, a przecież z a m g lo n a m a ro , z czego ci sk u ć k a jd a n y , byś w ięcej w c z a rn ą o tc h ła ń nie u la ty w a ła ?

O d po w iedz!... O d p o w ied z!...

* *

*

Lecz ty m ilczysz, w y n io sła i p o g a rd liw a isto to , b ielejąc zdalek a, jak sk rz y d ła m a r m u ­ ro w y c h a n io łó w w c m e n ta rn y m p ó łcie n iu . M ilczysz, jak sfinks lu b s re b r n a tafla jez io ra , w k tó re g o g łę b in a ch cały ś w ia t się m ieści. D o o k o ła ciebie ro zp acz, sm u te k , zw ątp ien ie... je d n y m ru c h e m tw eg o b iałeg o p łaszcza w sz y

(36)

st-kie te ż a ło b n e k ru k i ulecą w b e z d en n e o tc h ła ­ nie, je d e n u śm ie c h ro zja śn i h o ry zo n ty , u śp io ­ n e d u c h y z g ro b ó w egoizm u ob u d zi i sa m o ­ b ójcy z rę k i b ro ń m o rd e rc z ą w y trąc i! Jed en to n tw e j p io se n k i k o n a ją c y m żyć nakaże, w b r a tn i uścisk z w a śn io n y c h p ołączy, p iętn o g en iu szu n a czole w y b ra n y c h w yciśnie... T yś w sz ech p o tężn e, w sz e c h w ła d n e , ty ś m o ca rze m św ia ta ! S p o jrzen ie tw e łask a w e , to poczęcie w ie lk ic h czynów , o d ro d z e n ie z g rzech ó w , z m a rtw y c h p o w s ta n ie z leta rg u !,.. T yś z tch n ie-« n ia litości Bożej p o w s ta ło i u śm ie c h em sw y m litość, jak b ry la n ty , w p o m ro k ę lu dzk ą rzu casz!

O* szczęście! Tyś d o w o d e m B oskiego istn ien ia !...

* *

L ecz gdzie tw e sta łe sied lisk o , ty g w iazdo p ro m ie n n a , p rzy b lask u k tó re j g aśn ie n a w e t ju trz e n k a ? ... W id z iała m cię w szędzie! Lecz w szędzie ta k k ró tk o !... Jak złote sło ń ca p r o ­ m ie n ie ślizgałaś się po s tru n a c h h a rty eo l­ skiej, lu b d źw ięczałaś w p ie śn i A n a k re o n ta . I c z arem sw ym o p ro m ie n ia ła ś tw a rz c h rz e ­ ścijańsk iej d ziew icy, gdy s ta ła w k ręg u c y r­ k o w y m , a u nóg jej leżała b ia ła ró ża, z o sta - tn ie m rz u c o n a p o żeg n an iem !... W oczach F o r - n a rin y b łyszczałaś p rzeczy sty m ogn iem i s re ­ b rzy łaś się w łza c h M agdaleny, sch y lo n ej

(37)

u nóg C h ry stu sa . Gdzieżeś ty nie m ia ła p rz e ­ lo tn eg o odbicia, ty gw iazdo p ro m ie n n a ? J a ­ śn iałaś w oczach p a rja sa, gdy zn alazł p o ży ­ w ien ie, i d źw ięczałaś w p ie śn i N e ro n a , gdy R zym g o rza ł ja k w ie lk a p o cho d n ia!.!. W szę­ dzie b y łeś b ezcielesny , a przecież w id o czn y d u c h u , ty je d e n m oże nie b ęd ący b a ś n ią p rz e ­ szłości. Z r a ju w y n io sła cię E w a w złotych sw o ic h sp lo tach , u śp io n eg o w k ielic h u ró ż o ­ w ego k w iecia. A gdy s tru d z o n a u sia d ła n a d rzek ą, k w ia t w y p a d ł jej z w ło só w i ty p o p ły ­

nąłeś w dal, aby się b łą k a ć i lu d zio m z o sta ­ w iać... w s p o m n ie n ia !...

Tylko... w sp o m n ie n ia !...

* *

*

Gdzież bo ty się n ie b łąk asz i sk ąd ty nie u ciek asz? W szędzie cię sp o tk a ć m o ż n a ; lecz z a le d w ie ra m io n a w y ciąg n ięte ku so bie zo­ baczysz, uciekasz, jak b a ń k a m y d la n a , i k r ą ­ żysz d o o ko ła, p rzy c z y n ia ją c ty lk o b ó lu i w ie l­ kiego sm u tk u . Ja cię w id z ia łam już n a w e t w oku n ęd zarza, gdy g łó d sw ój za sp o k o ił; sp o tk a ła m cię n a p ro g u b a lo w e j sali, u c z ep io ­ n ą u ra m ie n ia u p u d ro w a n e j k o k ie tk i! T y lk o w tej sali b a lo w e j zd a w a ło m i się, że jesteś jak z m usu ... w o ń tw y c h h ia c y n tó w p rz y ­ tłu m ia ła V eloutina, a d źw ięk tw ego śm iech u zagłuszały to ny b a n a ln e g o w alca. Gdy u p u

(38)

-d ro w a n a -d a m a zaczęła tań czy ć z w y m u s k a ­ n y m m ło d z ie ń c e m , p lą ta ła ś się w fałd a ch jej m o ro w e j su k n i jak oś sennie... n iech ętn ie... aż w re szc ie z n ik n ę ło ś !... D a m a po tw e m z n ik n ię ­ ciu śm iała się jeszcze ciągle i z d a w a ła się b yć b a rd z o w esoła. T y lk o n a k a rn e c ik u b a lo w y m n a p isa ła w ro z ta rg n ie n iu : „ sm u tn o m i “... a k ą ­ ciki jej u st drżały...

W z ro k iem szu k ała czegoś, czy kogoś w sali. Może ciebie ? A m oże tego b iedn eg o c h ło p ­ ca, s tu d e n ta , k tó ry p e łn ił tego d n ia służbę h o ­ n o ro w ą w sali b a lo w e j? ...

W yszliście przecież raz e m . W id z iała m w as, jakeście p o w ró c ili do „jego“ p o k o ik u , m a łe ­ go, zim nego s c h ro n ie n ia , z a rzu co n eg o m asą z eszy tó w i książek...

S iedliście ra z e m do p racy .

On p isa ł ro z p ra w ę , a ty zag ląd ałaś m u ciągle w oczy, n a s u w a ją c w s p o m n ie n ie d r o ­ b n ej g łó w k i kobiecej.

Ale n ie b y ła to g łó w k a z b a lo w e j sali, u p u d ro w a n a i p ę k ie m w e rw e n y o zd o b io n a, — to b y ła g łó w k a sp o k o jn a , cicha, m arząca.

O n p isa ł ro z p ra w ę i do g łó w k i tej d z ie w ­ częcej się u śm ie c h ał. H ia c y n ty tw eg o w ia n k a p a c h n ia ły zn ó w jak d aw n iej, p io se n k a d ź w ię ­ czała w p o w ie trz u ..

N agle św ieca d o p a liła się i zgasła — s tu ­ d e n t p o z o sta ł w ciem no ści, z im n ie i o gło­ dzie. M arząca g łó w k a z n ik n ę ła, a ty, k a p ry

(39)

-śne szczęście, p ie rz c h n ę ło ś, z a b ie ra ją c ze sobą uśm iech , p io se n k ę i jasn o ść.

Lecz z w ia n k a tw ego o d czep ił się jeden h iac y n t.

U p ad ł tuż u nóg stu d e n ta .

B iedn y ch ło p ie c p o d n ió sł go i do ust p rz y ­ cisnął.

T en k w ia te k to była... n ad zieja!

* *

*

Nie w id z ia łam cię długo, aż w reszcie d oj­ rz a ła m cię u la tu ją c e z celi z a k o n n ik a . U cie­ kłoś, z a b ie ra ją c spokój i ab n eg ację z u p e łn ą . W iem , gdzie się sc h ro n iła ś, ty b ia ła m a ro — w fira n k i, o taczające ko ły sk ę śpiącej dzieciny. T am b y łaś ch w ile c z k ę ty lk o , bo dziecię u m a rło , b ia ły a k sa m it tru m ie n k i sp ło szy ł cię... p o b ie ­ głaś p ły n ą ć falą o k lask ó w , w y n a g ra d za jąc y c h sła w n eg o śp ie w a k a za g ó rn e c, w y rz u c o n e z p ie rsi. Lecz o zw ało się nagle g w izd an ie i z a ­ g łuszy ło oklask i, a ty u leciałaś, z b ie ra ją c fałdy sw ej szaty. P o te m b iela ła ś w p o ś m ie rtn e j w o li bogatej fila n tro p k i i ró ż o w iła ś się na p o lic z k ac h b ie d n y c h dzieci, b a w ią c y c h się p o d c ien iem lip p a c h n ą c y c h . S io stry m iło ­ sie rd z ia m a ją cię n iek ied y w fa łd a c h sw y ch h a b itó w , gdy w c h o d z ą do celi w a rja tó w , a cza­ sem z b rzę k iem m u szk i w p a d n ie sz do c iem ­ nicy w ięzien n ej i bu d zisz p rz e stę p c ę z uśpię-?

(40)

nia. C zasem b ły sk asz p o d h e łm e m zw ycięzcy, gdy p rze b ieg a p ła c b oju , zasłan y tru p a m i. Ale m a je sta t śm ie rc i i d u m a, b iją c a z tw a rz y tych, k tó rz y n a w iek i p o sn ęli, każe ci p rę d k o o p u ścić p o le w alki.

W ięc nigdzie stale n ie p rze b y w asz , ty p rze ­ lo tn y p ta k u ? N iem a cię w p u r p u rz e k ró le w ­ skiej, a n i w p a rc ia n e j ko szu li o r a c z a ! W fał­ d ach fira n ek , o taczający ch łoże k o b iety w su ­ k n i o b lu b ie n ic y , w u śm ie c h u sław y , w b rzę k u p ien ię d zy gościsz ty lk o c h w ilo w o ! Jesteś w szm erze p o c a łu n k u , w szale zm y sło w y ch p o ry w ó w i siadasz u d o m o w eg o o g n is k a .. L ecz płoszy sz się ciągle, ty cyg ań ska p ta sz y ­ no i łza m i u śm ie c h y p łac ić każesz, a p io sen k ę jęk iem zagłuszasz...

Gzem cię p rz e b ła g a ć ? Gzem cię zak u ć na w iek i? Czem sk rz y d ła ci z w ią za ć ?

O dpow iedz, szczęście! O d po w ied z!... L ecz nagle — w e m gle m y ch w s p o m ­ n ień ty m ajaczy sz jasn o śc ią n ajw yższą.

Z p o n u ry c h m ro k ó w w y stę p u je sz u w ię z io ­ ne, z a k u te n a w ieki, a m im o to jeszcze p ro - m ien n iejsze, jeszcze p iękniejsze...

U w ięziła cię rę k a ludzka, p o c h w y c ił cię g eniusz m a la rz a , a z ro d ziło cię tc h n ie n ie w sz ech p o tężn ej m iłości...

T ak ! T ak! Bez m o ty lic h sk rz y d e ł bły szcza­ łoś do m n ie z szarego tła o b raz u — i o d raz u S tanęłam jak p rz y k u ta p rz e d to bą i p rzez łzy

(41)

p a trz y ła m n a tw ą w ielką, n iesk o ń c z o n ą p ię ­ kność.

Nie m ia ła ś w ia n k a h ia c y n tó w n a tw y c h sk ro n ia c h , o b ezcielesn a m a ro ! I tw a p io se n ­ ka nie b rz m ia ła w e se ln ą n u tą. U w ięzio na w ry sa c h z ń ia rłe j, tyś b rz m ia ła w ie lk im h y ­ m n em o sw o b o d z e n ia ! D ooko ła śnieg, lód, p u s t­ kow ie... d o o k o ła w ieczna, s tra s z n a zim a. I ty l­ ko p rz y z m a rłe j z ro z p a c zo n y łk a człow iek, d la k tó reg o ona, św ięta, w ielka, n ie u stra sz o n a, p o szła w ta k ą noc m ro ź n ą , k rw ią sw y ch stóp p o ra n io n y c h znacząc ślad y n a z am arzłej g ru ­ dzie. Ty, szczęście, tyś p rzy sz ło ra z e m ze śm ie rc ią i w stą p iło w to m a rtw e ciało, oży­ w ia ją c je u śm ie c h em , w k tó ry m część Boga św ieci. T yś z tw a rz y tej nieszczęsnej, k tó re j c ie rn ie w rę c e i w nogi p o w ra sta ły , a w ło s od m o d łó w zb ielał i w a rg i sk a rg z a p o m n ia ­ ły — tyś w ty m tru p ie z a m a rz ły m w p o d ­ ziem n ej ja sk in i zaśw ieciło n a jja śn ie jsz y m b la ­ skiem , bo b laskiem ... łez!

A b la sk ten do sere n aszy ch tra fia —- o g rzew a — ośw ieca — b u dzi!

* *

*

A w ięc i ciebie o św iecić m o żn a w ielk ą potęgą p rzeczy stej m iło ści! U m iesz p rzy lg n ą ć do zasty g ły ch u st tr u p a i całą trag ed ję c ich e­ go p o św ię c e n ia p rz e d n a m i roztaczać! Nie 3*

(42)

w g w arze i w irz e św ia to w y m , lecz tu, p rzy łożu śm ierci, szuk ać cię należy!

I m o d lić się do cieb ie trz e b a — ta k w ielki o d ciebie b ije m a je sta t, i głow ę ch y lić p rze d p o tęg ą tw o ją i m ilczeć... a m y ślą w przeszłość sięgać! L ecz nie w p rze sz ło ść śm iech u i za­ b aw y , ale m ogił, c ie rp ie n ia i bólu...

T y tam jesteś, tam , p o m ięd zy g ro b a m i się błąkasz, kołysząc do sn u z n ę k an e tru p y — o w ijają c je fa łd a m i szat sw o ich , n u cąc im h y m n p rzeb aczen ia...

O szczęście! T y łzaw e, s m u tn e szczęście!... Ty, k tó re na c m e n ta rz a c h tak c h ę tn ie p rz e ­ byw asz...

(43)
(44)
(45)

W ięc n ic cię n ie p o ru sz y N a w e t m ę sk a łz a ?

Z Opowieści Hoffmana. — ...ten czysty, ja sn y k ry sz ta ł m igoce m i jak gw iazd a n a c ie m n em n ieb ie z w ą tp ie n ia m ego. M ęska łza!... to ć to u p la sty c z n ie n ie b o ­ leści b o h a te ra , to jęk lw a z ra n io n eg o , s k a r­ żącego się sło ńcu. M ęska łza... to cała p ieśń bez słów , d rżą c a w tej k ro p li, k tó rą n a d m ia r c ie rp ie n ia do ź re n ic sp ro w a d za . I w ie lk ą m u si b y ć boleść tak a, b oleść, k tó ra łzę z oczu „ p a n ó w s tw o rz e n ia “ w y ciska. I w ie lk i m u si być s m u te k taki, co im g ło w ę ku ziem i chyli, a p ierś łk a n ie m ro z ry w a ! „O n “, ten d u m n y , nieugięty, zim ny, egoista, s a m o lu b z a sk o ru ­ piały w sw y c h u ciech ach , „ o n “ płacze! G ło­ w ę ch y lę p rz e d p otęg ą takiego b ó lu , co s e r­ cem tem w strz ą sn ą ć zdolen, a gdy w y n ik iem jego łza, ta łza, k tó ra św ieciła w oku C h ry ­ stusa, zw ilżała oko A g am em n o n a, sp ły w a ła w u śm ie c h u H e in e g o ., m ilk n ę i w ierzę!

Łza taka m n ie ro z b ra ja ! Jed y nie jeszcze „jego“ łza..,

(46)

K uzyn ka M icia sp o k o jn ie w y s łu c h a ła słów m oich .

Gdy sk o ń czy łam , sp o jrz a ła n a m n ie, a ir o ­ n iczny u śm ie c h o k rą ż y ł jej u sta.

P o ło ży ła ro b o tę na sto jący m o b o k sto licz­ k u, a w sta ją c p o w o li, p o ciąg n ęła m n ie w e fra m u g ę o k n a.

— C hodź — w y rz e k ła — i d a ru j m i, że ja to w ła ś n ie ro zw ie ję tw ą o s ta tn ią u łu d ę. N a­ uczę cię nie w ierzy ć... m ęsk iej łzie!

S p o jrz a łam n a n ią ze z d ziw ien iem . Jak to ? O na, ta p o e ty c z n a , e g z alto w a n a isto ta, k tó re j n ie w id z ia ła m o d lat o śm iu , m ia ła b y n a w e t nie m ieć tak iej u łu d y ?

O dk ąd ją z n a ła m , b y ła n ie p o h a m o w a n ie e g z a lto w a n ą k o b ietą. N ieraz d z ie w cz y n k a m i m ło d e m i sp rz e c z ały śm y się o św ia t i jego czyny. O na — k ra ń c o w a o p ty m istk a , w ie rz ą ­ ca w cn otę, ideał, m iłość, k w ia tk i, p taszk i i... o w c e ; ja — w id z ą ca w szędzie czarn o , c z ar­ no i czarno.

D ziś r o le nasze się zm ien iły .

Micia, k tó rą są d ziłam o p ty m is tk ą n ie u le ­ czalną, p o p ię c io le tn ie m p o ży ciu m ałż eń sk ie m m ó w i o ro z w ia n iu m ojej o sta tn ie j u łu d y !

Z ycie w ięc jest lep szą szkołą, an iżeli p rz y ­ p u szczałam .

Lecz p rze z cóż p rze sz ła ta id e a listk a z b łę- k itn e m i o c z y m a ? Jak ież p rz e c iw n o śc i i ro z

(47)

c z a ro w a n ia u d e rz a ły w n ią jak g ro m y i ro z ­ d z ie ra ły tę tk an k ę iluzji, jak ą się o to czy ła?

O na w nic nie w ie rz y , n aw et... w m ęsk ą ł z ę !

O d c h w ili o p u sz cz e n ia p e n sji s tra c iła m ją z oczu. Z listó w , k tó re p isy w a ła do m n ie , w ie d z ia ła m , że b y ła zaw sze jeszcze ró ż o w o i tk liw ie u sp o so b io n a ; listy je d n a k sta w a ły się co raz rzadsze, ch oć egzaltacja p o tę g o w a ła się w n ic h sto p n io w o . N agle k o re s p o n d e n c ja n asza u stała. K uzy n ka zo stała żoną, p oczem m a tk ą — w ie d z ia ła m to, m ieszk ając p oza g ra ­ n ic a m i k ra ju , z u st o bcy ch , ale o n a sa m a nie o d z y w a ła się w cale.

I dziś p o ty lu latach , zeszły śm y się z n o ­ w u .pod jej d a c h em , w d o m u jej m ęża, czło­ w ie k a atlety czn ej p o s ta w y i w ła śc ic ie la c z w ó r­ ki n ajp ię k n ie jsz y c h ta r a n tó w n a cały p o w ia t... Co m ó w i ę ... n a całą g u b e rn ję . R o z m a w ia ły ­ śm y d łu g ą c h w ilę — M icia m ilczała p rz e w a ­ żnie, szyjąc p o w o li ró w n e m i ściegam i jak ąś b łę k itn ą su k ieneczkę d la córk i. U w ażałam w niej w ie lk ą z m ian ę, ale z m ia n y tej d o k ła ­ d n ie o k reślić nie m o g łam . F izy czn ie k u z y n ­ ka m o ja z a o k rą g liła się, w y p e łn iła , ro z ro s ła i... o g o rzała o d p ro m ie n i sło n eczn y ch . M o ra l­ nie zaś... ale p o z w ó lm y — n iech m ó w i sam a za siebie, n iec h zd ziera ze m n ie o sta tn ią ułudę, 4ako uleczonej, p o z w a la się jej... leczyć n a ­ w zajem .

(48)

S ta n ęły śm y w ięc w ok n ie i nagłe o b iaty n as p o to k i zacho d ząceg o słońca. D o ko ła n ie ­ p rz e b ra n a m oc zieleni, tej zielen i w iejskiej, z d ro w e j, m ło d ej, ja k jag od y m o ło d y c, sto ją ­ cych na p ro g u c h a ty ; w o d d a li m igoce staw , p o ro sły ta ta ra k ie m , p o k ry ty z ie len ią i b ielą k w ia tó w w o d n y c h . Od pól i łą k w ia ł za p ac h skoszonej tra w y i w ysy ch ająceg o sian a. O stra w o ń m a c ie rz a n k i i ru m ia n k u d o m in o w a ła n ad in n em i. N a tu ra z całem sw e m b o g actw em ro z ta c z a ła się p rz e d nam i.

N a k ra ju h o ry z o n tu c z erw ie n iły się sz m a ­ ty c h m u r, o b ra m o w a n y c h zło tem . N iebo z m ie­ n iło się w p u r p u r ę i fiolet. Słońce szło na sp o czy n ek p o p ra c y d n ia całego.

N a p ro g ac h c h a t sta ły k o b iety , z a sła n ia ­ ją c oczy i p a trz ą c n a drogę, k tó rą szło całe stad o k ró w , p ę d z o n y ch p rzez b o sy ch w y r o s t­ k ó w i w p ó ł n ag ie dzieci. K ro w y szły w oln o, klek o cąc d r e w n ia n e m i k o ła tk a m i, zaw ieszo - n e m i u szyi; w y ro s tk i śp ie w a li p io sen k ę, trz a ­ skając z d ług ich b a tó w i p o d n o sz ąc tu m a n y k u rzu .

C hw ilkę p a trz y ły ś m y n a tę w ieś, id ącą w ra z ze sło ń cem n a sp oczynek. W szystko p rz y c ic h a ło z w o ln a i w p a d a ło w p ó łse n n e ro zm a rz e n ie . K obiety zn ik ały z p ro g ó w , bydło w ch o d ziło do sw y ch zagró d , dzieci w biegały do chat, sło ńce z a p ad a ło coraz niżej.

(49)

H o ry z o n t m ie n ił się b a rw ą ciem nego sza­ firu z p u r p u ro w y m o d b lask ie m , sło ń ce sta ­ w ało się c ie m n a w ą p la m ą i p o w o li znik ło za w zgórzem . T e raz cale n ieb o p o k ry ła szara, je d n o s ta jn a zasłon a, b łę k it p o w o li p rze c h o d z ił w sta lo w ą b a rw ę .

N iebo o b u m ie ra ło .

M icia z d a w a ła się czekać tej ch w ili. Z da­ je się, że c h c ia ła m i pozw olić, ab y m ze z łu ­ d z en iem w se rc u p rz y jrz a ła się ra z o sta tn i za ch o d z ą c em u słońcu, R azem z o sta tn im p r o ­ m ie n ie m sło n eczn y m z n ik n ą ć m ia ło i z duszy m ojej słoneczne, o sta tn ie złu d zen ie

M icia o p a rła się o ra m ę o k n a i p o w o li, stłu m io n y m p ra w ie g łosem , zaczęła:

— W iesz, jak b y łam eg z alto w a n ą p a n ie n ­ ką. T o b ie m ó w ić nie m a m p o trz e b y . W y c h o ­ w a n k i m u ró w k la sz to rn y c h , c ie rp im y w sz y st­ kie na b łęd n ic ę i egzaltację. Nie w iem , co nas tak u p a ja : czy n ie z d ro w y d ym k a d z ie l­ nic, czy sło d k a p o k o ra zak o n n ic, czy ich b ia ­ łe z b łęk ite m h a b ity . N ie w iem , nie b ad a m , d o c h o d zić nie chcę. W iem , że c ó rk a m o ja c h o w a ć się b ęd zie po d okiem m a tk i i za­ w czasu cerę jej słońce o p a li; p acierz sw ój w ie c z o rn y o d m a w ia ć b ędzie p o d sk le p ie n ie m nieb a, a nie w m isty czn ej ciszy k ap licy , p e ł­ nej tajem n ic, cien i i ro z m a rz e n ia . C órce sw ej d a m z d ro w ie w iejskiej dziew czy n y i jej czy­ stą, n ie sc h o ro w a n ą , a m im o to p e łn ą p ięk n a

(50)

d uszę. Na to m u ró w k la sz to rn y c h nie trzeba. I o ro z m a rz a , ro z tk liw ia i każe od życia w y ­ m ag ać w o n i fio łk ó w i z a p ac h u lilij.

Ś w ia t p rzecież niezaw sze fiołki i lilje m a d la nas ty lk o w zapasie.

W yszed łszy z klasztoru* p o w ró c iła m do d o m u , gdzie sp o tę g o w ała się egzaltacja m oja. _ *esz’ że i e stem s ie ro tą — p o d w ó jn ą siero tą. W y c h o w a n ie m m o je m z a jm o w a ła się ciotka, b ie d n a isto ta, z ro d z o n a w p ie rw sz e j p o ło w ie naszego stulecia, w te d y , gdy „M odlitw a dzie* w ic y “ ro z b rz m ie w a ła dok o ła. I w s p ó ln ie w e d w ie d o p o m ag a ły śm y sobie w k ro cz e n iu po k ra in ie f a n ta z ji; jej sta ro p a n ie ń s k ie serce ro z - tk li w ia ło się b e z u sta n n ie w d a re m n e m ocze­ k iw a n iu n a t^go, k tó ry nie p rz y b y w a ł, — m o ja zaś d ziew częca w y o b ra ź n ia s tro iła tego, k tó ry m ia ł p rzy b y ć , w n ajp ięk n iejsze s z a ty ’ n ib y K irk o ra w b aśn i.

K rólew icz m ój m ia ł b y ć p ięk n y , kruczo* w ło sy , b ład o licy , b łęk itn o o k i, sm u k ły , szla­ ch e tn y , ry c e rsk i, śm ia ły , p o ety czn y , w zniosły, sło w e m m ia ł to b y ć ideał, p rz y k tó ry m w szy ­ scy b o h a te ro w ie b led li i w p y ł się rozsypy*

w ali. J

C iotka P elag ja c h ę tn ie ro z m a w ia ła Ze m n ą 0 ty m b a jeczn y m u tw o rz e m ej w y o b ra ź n i. 1 o n a u n o siła się w ra z ze m n ą w k ra in ę ułu* t y i fantazji, s ta w ia ła co raz n o w e w ym aga*

(51)

n ia — żądała, b y m ó] p rzy szły p isa ł w iersze w „ s z ta m b u c h u “ i g ry w a ł n a cytrze.

Ja b y łam jeszcze z u c h w a lsz a .

M arzy łam o p rze jaż d ż k a c h p o jezio rze p rz y k siężycu, o w y p a d k u , p rz e w ró c e n iu ło ­ dzi, r a tu n k u i... w d zięczn ości d la m ego w y ­ baw cy.

P o w o li egzaltacja p rze sz ła w stan c h o ro ­ b liw y .

P o d sy c a n a im a g in a c ja tw o rz y ła co raz to w sp a n ia lsz e o b ra z y — d n ia m i i n o c a m i ca- łe m i w id z ia łam p rz e d oczy m a m em i tw a rz p ięk n e g o b r u n e ta o w ielk ich , b łę k itn y c h ź re ­ n icach , w p a trz o n e g o w e m n ie z w y ra z e m b ez­ g ran ic zn e j m iło ści, ale i p e łn y m ry ce rsk ie g o szacu n k u .

W y o b ra ź n ia p ra c o w a ła g o rączk o w o . W y c h u d ła m , p o b la d ła m jeszcze b a rd z ie j— nie ja d ła m o b iad u , ż y w iła m się g a la re tą i nie­ d o jrz a ły m a g re stem , p ła k a ła m o szarej godzi­ nie i u b ie ra ła m się b iało , jak O felja c ie rp ią c a na p o m ię sz an ie zm y słó w .

N ieraz p ó ź n ą n o cą sn u ła m się p o szpale­ ra c h o g ro d u , a d ziew k i w p ie k a rn i m ó w iły , że „do p a n ie n k i m u si złe p r z y s tą p iło “.

Ciocia, z a m iast z a a p lik o w a ć m i co d zien n ie szklankę g o rzk ich zió łek i ze sześć p ig u łe k żelazn y ch, w z d y c h a ła w ra z ze m n ą , m a rz y ła , a o szarej godzinie b rz d ą k a ła „M odlitw ę dzie­ w ic y “.

(52)

Było to śm ieszne, c h o ro b liw e istn ien ie d w ó c h n ie z d ro w y c h , b e z k rw isty c h ko biet, tr a ­ w ią c y ch się w egzaltacji i n ied o rz ec z n e m ro z ­ m arz en iu .

W reszcie id e a ł m ój m ia ł znaleźć u p la ­ stycznienie.

P e w n e j n iedzieli, n a su m ie w p a ra fja ln y m k o śció łk u d o strz e g ła m w ysokiego, p ięknego b ru n e ta , w p a trz o n e g o w e m n ie z w y ra z e m u p o rn e j ciekaw ości. T e ra z w ie m , że nie b y ło to nic w ięcej, ja k ty lk o ciek aw o ść, ale ja d o ­ zn ałam w strz ą sa ją c eg o w ra ż en ia . S erce m oje było, n ib y w o sk ro zg rz a n y , g o to w e do p r z y ­ jęcia w y cisk u pieczęci. P ieczęcią tą by ły w tej c h w ili oczy b ru n e ta , w k tó ry c h w y o ­ b ra ź n ia m o ja w y c z y tała cześć i u w ie lb ie n ie . Z a p o m n ia ła m w ó w czas, że b y ła m je d n ą z n a j­ b o g atszy ch p a n ie n w okolicy, że w ieś m o ja czysta jak... m ęsk a łza, że g o rze ln ia daje d o ­ sk o n ały d ochód... 0 w sz y stk ic h tych d ro b n o s t­ k a c h z a p o m n ia ła m . C h ciałam być k o c h a n ą d la sw ej m iz e rn e j isto ty .

W ró c iła m do d o m u z siln y m b ó lem gło­ w y i z g o rą c z k o w e m i w y p ie k a m i na tw a rz y .

Z n alazłam sw ój id ea ł!

C iotka z a a p ro b o w a ła m ój gust i w y d a ła w yrok, że rzeczy w iście ów b r u n e t m oże być m o im ideałem .

Czyż p o trz e b u ję ci m ó w ić, że id e a ł w k r ó t­ kim przeciąg u czasu z o stał m i n a jp ro z aic z n ie j

(53)

z a p re z e n to w a n y p o dczas jak iejś sąsiedzkiej m ajó w k i, p o m ięd zy sto se m k u rc z ą t i m iz e rji ze ś m ie ta n ą ?

S erce m i b iło b a rd z o m o cn o i ze zm ię- szan ia n a ło ż y łam sobie cały ta le rz y k m izerji, co w y w o ła ło o lb rz y m ie z d z iw ie n ie ze s tio n y m ej są sia d k i

W ie d z ia n o b o w ie m , że żyję jed y n ie ro są k w ia tó w i g a la re tą z nóżek cielęcych. Id eał je d n a k m ój nie o d stra sz y ł się tą ilo ścią m i­ z e rji — o w szem , u śm ie c h n ię ty , z a p a trz o n y w oczy m oje, ro zp o c z ą ł ro zm o w ę , z p o czątk u b a n a ln ą , p o w o li je d n a k w p a d a ją c ą n a n ieb e z ­ p ieczn e to ry i m an o w ce.

B y łam d n ia tego w d z iw a cz n y m n a s tro ju , p ra w iła m sam e b re d n ie , a on s łu c h a ł z p o b ła ż ­ liw y m u śm ie c h e m n auczy ciela, k tó re m u dziec­ ko o p o w ia d a b a jk i w godzinie rek reacji.

G dybym b y ła m n iej ro zg o rą c zk o w an a , p o ­ w in n a b y ła b y m z au w aży ć te n uśm iech , jako też uw agę, z jak ą z d a w a ł się m ój id ea ł n o to ­ w a ć so b ie w p a m ię c i w szy stk ie m o je z a p a ­ try w a n ia i poglądy .

M ieszkał w sąsied ztw ie w ra z z m a tk ą i sio ­ strą , p a n ie n k ą cz erstw ą , ru m ia n ą , żyw ą, n ie- p o sia d a ją c ą w ielk iej m ej sy m p a tji. Że d a ­ w n ie j go nie w id y w a ła m , p o c h o d z iło to stąd , że stu d ja ag ro n o m icz n e o d b y w a ł w jed n y m z zak ład ó w z a g ra n ic z n y c h i d o p ie ro od ty g o ­ d n ia p rz y b y ł w nasze stro n y . M ów ił m i w iele

(54)

0 sw em z a m iło w a n iu n a tu ry , o z a ch o d z ą c em słoń cu , o jego b lask a c h , o p ro zie co d ziennego życia, o p o trz e b ie poezji, m iło ści i id ea ln y ch , n ie p o c h w y ln y c h uczuć.

P ie rw sz y to b y ł czło w iek , k tó ry m n ie z ro z u m ia ł, p ie rw sz y — bo n a w e t cio cia P e la - sia nie tra fiła tak w m ój to n i nie u m ia ła p o d d a ć tak w ła ściw e j n u ty m ej c h o ro b liw e j fantazji. W p ra w d z ie u śm ie c h a ł się p rz y te m 1 c h w ila m i p a trz y ł n a m n ie jak o ś dziw nie, jak le k a rz n a c h o reg o , ale ja nic nie w id z ia ­ łam , nic nie czu łam , — w ie d z ia ła m tylko, że je ste m szczęśliw ą, od czu tą, z ro z u m ia n ą , w n ie ­ bow ziętą !

Ja k dłu go tr w a ła nasza ro z m o w a , nie w ie m , — odgłos m u z y k i h a ła śliw e j n a m p rz e ­ rw a ł. Z aczy nało się zm ie rz c h a ć, słu żba ro z ­ w ie sza ła n a d rz e w a c h i z a p a la ła k o lo ro w e la m p jo n y , p a ry sta w a ły do k o n tre d a n s a , dzieci z a sy p ia ły n a sto sa c h szali, p le d ó w i p o d u sz ek p o w o z o w y ch .

T o w arz y sz m ój w sta ł, p o d a ł m i rę k ę i p o ­ szliśm y tań czy ć w ra z z in n y m i.

C h o d ziłam jak s e n n a ; p a n ie n k i śm ia ły się w eso ło d o k o ła m n ie , ja ro z m a rz o n a led w o d o ty k a ła m ziem i.

Z n alazłam sw ój id eał!

P o sk o ń c zo n y m k o n tre d a n s ie zb liży ła się do m n ie Mazia, sio strz y c z k a m ego tan c e rz a . U śm iech n ięta, z a ru m ie n io n a , w y d a ła m i się

(55)

p o s p o litą w sw ej k re to n o w e j ró ż o w e j s u ­ k ience.

P o r w a ła m n ie p o d rę k ę i p o c ią g n ę ła p o d d rz e w a .

— Bój się Boga, M iciu! — z a w o ła ła ze śm ie c h e m — o czem ty ro z m a w ia ła ś z m o im b r a te m ? W szak on ty lk o o sw o ic h c e trac h , tak sach , flin tach , k o n ia c h i y o rk s h ira c h m ó ­ w ić u m ie. My, p a n n y , nigd y z n im n ie ro z ­ m a w ia m y ! C hyba, że i ty znasz się n a y o rk ­ s h ira c h ?

S p o jrz a łam n a nią z p o lito w a n ie m . W y ­ d a ła m i się p ie rw e j p o sp o litą, te ra z je d n a k b y ła m a ło d u sz n ą i śm ieszną.

— T ak, M aziu, m ó w iliśm y o y o rk s h ira c h , o d rz e k ła m z o d c ie n iem w yższości.

Z dziw io na, sp o jrz a ła n a m n ie i w z ru szy ła ra m io n a m i. P o c h w ili w id z ia ła m , jak w g ru ­ pie sw y c h ró w ie śn ic z e k o p o w ia d a ła coś z w iel- kiem zajęciem . Z a p e w n e m ó w iła o m n ie i o sw o im b ra c ie . W szystkie p a n ie n k i śm iały się serd ecznie. Ale m n ie śm ie c h te n n ie d o ­ tykał. C zułam się w yższą n a d nie w szy stk ie. Z n alazłam sw ój id ea ł i nie d b a ła m o św ia t cały...

K u zyn k a m o ja u m ilk ła n a ch w ilę , jak b y o d d ając się w sp o m n ie n io m , Ja p a trz ą c na nią, tak zd ro w ą , ta k św ieżą, p e łn ą życia i en er- gji, d z iw iła m się w d u c h u p rz e w ro to w i, jak i n a stą p ić m u sia ł w tej kobiecie, k tó ra , w ed łu g

(56)

ałów w ła sn y ch , b y ła la t te m u k ilk a „ p ian k ą z m gły i g a la re ty 44.

— P o m ija m szczegóły k ro k ó w p r z e d w s tę ­ p n y c h — cią g n ę ła d alej k u zy n k a. — Znasz te n u d n e w ie jsk ie w iz y ty d w ó c h ro d zin , p r a ­ g n ący ch zaw iązać m a łż e ń s tw o ; w sz y stk o od- h y ło się p o fo rm ie : w izy ty , rew iz y ty , są żn i­ ste b u k iety , o św ia d cz y n y w a lta n ie n a klęcz­ k ach , z p y z a ty m k siężycem n a św ia d k a, p o ­ te m o św ia d cz y n y w p o k o ju , p o te m w sa lo n ie p rz e d cio cią P elasią, p o te m p ro ś b a jego m a t­ ki, p o te m zaręczy n y , aż w re szc ie ozn aczon o dzień ślu b u .

J a p ły w a ła m w b łę k ita c h .

On nie z m ie n ił się a n i n a c h w ilę . Czuły, tk liw y , ry c e rsk i, k o c h a ł, p rzy sięg ał, m a rz y ł i śp ie w a ł w ra z ze m n ą. Ż yliśm y w k ra in ie fan tazji, b u d o w a li k ry sz ta ło w e za m k i i n a b i­ ja li je ć w ie cz k a m i poezji.

On sa m m i te ćw ieczk i znosił, czasem w tak iej ilości, że c z u ła m się n iem i u tr u ­ dzoną.

L u d z ie d o o k o ła d ziw ili się tej zm ian ie, ja k a w n im zaszła. On, g o sp o d a rz w zo ro w y , m y śliw y z a w o łan y , on, m iłu ją c y do tej c h w ili ty lk o g o sp o d a rstw o , in w e n ta rz , p o la sw e i pługi, on, ro z m a w ia ją c y z p a n n a m i o p ło - d o zm ian ie, y o r k s h ir a c h i b a ra n a c h N egretti, o n s ta ł się cz u ły m C e lad o n em i w z o re m t r u ­ b a d u ra śre d n io w ieczn eg o .

Cytaty

Powiązane dokumenty

W jej oczach, jak w głębokiej, czystej wodzie odbija się to życie, które już przeszło, ale przede wszystkim teraźniejszość - już bez oczekiwania na nieznane,

Tadeusz Mysłowski, polski artysta mieszkający w Nowym Jorku, jest jednym z najwybitniejszych twórców współczesnej sztuki na świecie.. Jego prace znajdują się

Poniżej przestawiono kilka najważniejszych podstawników jednowartościowych, które pochodzą od różnych węglowodorów.. Wyróżnia się między innymi podstawniki

Znacznie częściej stosuje się uproszczone wzory strukturalne – wzory grupowe, w których pomija się większość wiązań między atomami węgla i wodoru, ponieważ wiadomo,

Później zaszła choroba płuc, tak zwane suchoty, to chyba z pięć osób umarło i córka też to poszła gdzieś do jakiegoś owcarza, z domu. Tak że na, na nic to

28 Wykaz nuncjuszy urzędujących na najważniejszych dworach Europy w latach 1623–1635 zamieszczony został na końcu pracy. 48 – korespondencję Viscontiego z Barberinim od

Mechanizm działania SPC przy praniu.. Kowal: „Odnowa Wody”, Politechnika Wrocławska, Wrocław 1996... Odnowa Wody - definicja. Zespółjednostkowych

Następnie na kolorowo zaznacz spółgłoski, które poprzedzają dwuznak RZ (do każdej spółgłoski dobierz inną kredkę!).. Ze słowami, do których