G abrjeli Z apo lskiej.
DŻIEfcA GABRJEL1 ZAPOLSKIEJ )R “ Instytut literacki. duszy w nikniem y Córka Tuśki 1» Fin de siecle’istka
/
Jak tęcza V I tacy b y w ają... v Jankay
K aśka K arjatyda K obieta bez skazy / K rzyż Pański>*•" Łza »
X' M ałaszka
y
M enażerja ludzkay
M odlitw a Pańska C czem się nie mówiO czem się naw et m yśleć nie chce Pan Policm ajster Tagiejew
Pani Dulska przed sądem
• Przedpiekle
- Przez moje okno
Rajski ptak
f
»Sezonowa miłośćŚmierć Felicjana Dulskiego ^ Staśka Szaleństwo
y '
Szm at życiay
W e krwi W ieczory teatralne • W irujące myśli . W odzirejy
Zaszumi las2
(łom y)Z pam iętników młodej mężatki Znak zapytania
wydane przez „LHK1
:,A
gdy w głąb *Z A ntysem itnikM brjeL
n
znPOiśKH
' N . : ':'K R Z Y Ż P n r t S K I
’ (z cyklu „ f a n t a z j e i drobnostki"). W Y P A Ł : „ L EK T O R “ I N S T Y T U T LITERACKI S P . Z O . O . L W Ó W —W A R S Z A W A —P O Z N A Ń —K R A K Ó W —LUBLIN. 1923.8 * 4 - 3
T>¡fM^LSKŁADY GŁÓWNE:
78713
WE LWOWIE:
„L E K T O R “, M IKOŁAJA 23. (DOM W ŁASNY) TEL. 5 2 5,
W WARSZAWIE:
„LEK TOR“, SIENKIEW ICZA 5.
TEL. 2 5 3 — 9 9 .
i S S B B S lg
W POZNANIU :
„LEK TO R “, R A TAJCZA KA 33. T el. 39-23.w KRAKOWIE:
„L E K T O R “, R Y N EK GŁ. 22.W LUBLINIE:
„LEKTOR*. SZ O P E N A 5.S kąd się to w zięło ta k ie b ie d n e , k rzy w e , m iz e rn e w tej ro d z in ie ro słe j, ru m ia n e j, d o b rz e o d ż y w io n e j, p ro s to s fo rm o w a n e j ?
D ość, że b yło .
M iało to sie d e m lat, n ie w ięcej, a w y g ląd ało n a cztery. Uszy b y ły duże, p rz e ź ro czyste, p rz y p ię te p o o b u s tro n a c h g ło w y tr o ch ę szp iczastej, (głow y g a rb a ty c h ludzi).
T e uszy rz u c a ły się p rz e d e w sz y stk ie m w oczy p a trz ą c e m u , a p o te m jeszcze jakiś d z iw n y w y ra z całej tw a rz y c z k i, w y ra z n ie śm ia ły tych , co p rz e c h o d z ą p o w o li, cich o p o d m u ra m i, ty ch , co ch cielib y , ażeb y ic h n ie w i d zian o . N a s u w a ją n a sieb ie a n ie lsk ie sk rz y dła, k tó re za n im i tw o rz ą b ia łe tło . Są jak b y n a ty c h s k rz y d ła c h in n y m lu d zio m p o d a n i. A le ci in n i lu d zie tego tła n ie w id zą. O ni ty lk o d o strz e g ają d u że uszy, p o k rę c o n e ciało i m ó w ią : — T y lk o z d ro w i są este ty cz n i! I w y sta w ia ją b u tn ie n a p rz ó d sw o je k latk i p ie rs io w e , n ie p o m n i, że c zęsto w m a le ń k ie j, u b o ż u c h n e j k latce, n a p rę c ik u , w kącie p rz y p a d ł p ta k o c u d o w n y m głosie, p o d n o sz ąc y m
h y m n e m sw y m lu d zk ie dusze w w y żyn y, gdzie b ó l ]est ro zk o szą, s m u te k — u ro k ie m c h w il sa m o tn y c h , a ra d o ś ć o lśn ie n ie m n ie sp o - d zian em , h a ła ś liw e m i zło w ró ź ą ce m .
— T y lko z d ro w i są e s te ty c z n i!
M ietek b y ł c h o ry , zaw sze c h o ry . Gdy m a tk a w y c z u ła k rz y w iz n ę k rę g o s łu p a p rzez k oszu lk ę „źle ro sn ą c e g o c h ło p c a “, p o d n ió sł się w c a ły m d o m u la m e n t i w rzask .
— O n b ęd zie g a r b a t y !
O jciec ze z m a rtw ie n ia p rz e z k ilk a d n i nie c h o d z ił „do h a n d e lk u “ n a śn ia d a n ie. M atka nie z a sta n a w ia ła się n a d k o lo re m w io sen n eg o en to u ł eas. G a rb a ty ! Ich sy n ! T a k h ig ie n i cznie c h o w a n y ! N ajlepszy d o w ó d : in n e dzieci. Gacka ! P ro ś c iu c h n e lalk i w g a rn itu rk a c h m a ry n a rs k ic h , ja k a m e ty sty w złotej o p ra w ie lśn ią c y ch lo k ó w , alb o d ziew czyn k i b ia łe bou- les de neige, całe śnieżne, ró żo w e , z n ó ż k a ip i- p o e m a ta m i w b ia ły c h k am aszk ach . Aż w iało o d n ich z d ro w ie m .
T y lk o — ten... M ietek.
A p o te m — n o w y w y d a te k . T rz e b a ro z p ocząć leczenie. In sty tu ty o rto p e d y c z n e i tam d alej. P ro s tu ją , w y ła m u ją , w yciągają. Może co p o ra d z ą . I co d zien n ie, n a jp rz ó d z m a tk ą lub ojcem , p o te m m n iej u ro czy ście z g u w e rn a n tk ą a lb o sług ą id zie sz aro u b r a n y M ietek „do p a n a d o k to ra “, Idzie cich o , m ilcząc, bez o p o
zycji. W sali p ełn ej d z iw n y c h p rzy rz ą d ó w , sto łó w i p a só w , leżą m a łe dzieci, ta k ie jak on b la d e i nędzne. Leżą, sto ją, w iszą n a p a sach, rz e m ie n ia c h , desk ach , w s m u tn e j a tm o sferze i ż ó łta w e m św ie tle sali o ścian ach sza ry c h , lśn ią c y ch la k ie re m , n ie p rz y tu ln y c h .
Bez p ro te s tu n a za ciśn ię ty ch u sta c h , sam e b ę d ą ce tra g icz n y m p ro te s te m p rz e c iw tej Grze w ielk iej, ro zp a c z n ej, k tó ra się życiem nazy w a.
M ietek z a jm u je p o m ię d z y n ie m i m ilcząco sw o je m iejsce. C zuje, że to je s t jego ś w ia t — jego lud zie. T o coś ja k b y o d cięte o d św iata, nie złączo ne z n im niczem na ch w ilę. Z aw ie szają go na p a sa c h . Z daje m u się, że p o d n ió sł go kto ś n a m o m e n t jed e n p o n a d ziem ię. C h w y ta go zaw sze s tra c h i ro z k o sz n e u ś w ia d o m ie n ie , że b ęd zie tak sam , p o n a d w sz y st k ich ch o ćb y se k u n d ę jed n ą . I gdy go z d e jm ą i p o s ta w ią n a ziem ię, o lśn io n y , ze w z ro k ie m ja k b y z a m ą c o n y m , m a w sw ej tw arzy czce w y ra z ty ch , k tó rz y sp o jrz e li n a ś w ia t z od d ali, z d ru g ie j s tro n y g ro b u i o d sło n iły się p rz e d n im i zasło n y d ziw n e, n a k tó ry c h b yły p o m a lo w a n e ty lk o s c e n y z ż y c i a — p o d czas gdy p ra w d z iw a tre ś ć b y ła za te m i z a s ło n a m i u k ry ta .
R odzice M ietka m a ją n a w e t szczery za m ia r w y sła ć go n a d m o rze.
m ó w i ojciec. M atka m ó w i, ta k — i w m y śli jej p rz e s u w a ją się p laże O sten d y , L id a — w sz y st kich ty c h n ad z w y c z ajn o ści, o k tó ry c h czytała i sły szała tyle.
— Tak... trz e b a — m ó w i z przekonaniem * I m y śli.
— Czy r a n n y p la ż o w y k o stju m będzie lepszy z gład k iej flan eli, czy w p a sk i.
— Ale i m y p o je d z ie m y ! — w o ła ją in n e dzieci.
— Nie. T y lk o M ietek.
— D laczego ? P rzecież m y je ste śm y grzecz ne. My się u czym y, a on p ró ż n ia k nic nie ro b i. — C icho! — m ó w i s u ro w o ojciec, p o r a ją c się z cy g arn iczk ą.
R o d z e ń stw o z za w iśc ią sp o g lą d a n a M ietka, k tó ry się k u rc z y i ra d b y w b ił się w ziem ię, a b y już w ięcej nie b y ło m o w y o m o rz u , o ty m w y jeżd zie, o niczem , co jego d o tyczy .
Ale m im o w o li, gdy się sp ać p o ło ży , w i dzi w ie lk ą p rz e s trz e ń b ia ła w o -z ie lo n o -s re b r- n o zło tą, a p o niej m k n ą b ia łe żagle — a n ad n ią się s n u ją jak ieś śn ieżn e p tak i.
A o n b łąd z i p o p ia sk u i fale c ic h u tk o m u u nóg się k ład ą .
N ie b o i się m o rz a , n ie b o i się tej m asy w o d y . P rz e c iw n ie , z d a je m u się, że ktoś śp ie w a k o ły san k ę, a jak ieś m ięk k ie ra m io n a tu lą go k u sobie.
Lecz ro d zic e M ietka o sw a ja ją się p o w o li z tą m yślą, że jed e n z ich sy n ó w b ęd zie „do niczeg o “. P rz e s ta li go n a w e t p o sy ła ć do in sty tu tu o rto p e d y c zn e g o — a ty lk o M ietek te ra z sy p ia z jak im ś d z iw a cz n y m p rz y rz ą d e m p rz y czep io n y m u nóg. D ziecko p o d a je sam o w y ch u d łe nó żki p o k o rn ie , jak b y p rz e p ra sz a ją c zato, że m u si tru d z ić kogoś, ab y je to r tu r o w ał. I p o tem leży sp o k o jn ie, cicho, zaciskając oczy, u d ając, że śpi. D o k o ła niego w r e h a ła s g n iazd a u k ład a jąc e g o się do snu, on ju ż p o k ończy ł sw o je d z ie n n e ra c h u n k i i te ra z m a p ra w o do siebie sam ego. C hce m y śle ć o m o rzu , ale oto ściska m u się serd u szk o .
R odzice nie m ó w ią ju ż o m o rz u . P rz e s ta li.
A n a w e t jest m o w a , że ojciec jed zie do K a rlsb a d u , a m a m a z n a jsta rsz ą sio strzy czk ą do K rynicy.
0 n im ju ż n ik t nie m ó w i.
F a le m o rs k ie b ę d ą lśn ić s re b re m , ale o n już ich nie zobaczy. I k to ś b ęd zie w o d d a li śp ie w a ł k o ły sa n k ę , ale n ie d la niego i r a m io n a te p rz y tu ln e ... i to w szystko ...
D zieci się k łó cą p o m ię d z y sobą. Z m ów iły p acierze, a te ra z się kłócą.
— Ja silniejszy... — Nie, ja.
— 0 ! P y tla siń sk i... — C yganiew icz...
Jak d w a k o g u ty ro zż a rte , śm ieszn e, stoją n a p rz e c iw sieb ie w sw y c h d łu g ich , n o c n y c h k o sz u lk a c h , p o d n ie c e n i b r u ta ln o ś c ią w s trę tn ą c y rk o w y c h zap asó w , z k tó ry c h w ró c ili. R a - d zib y rz u c ić się na siebie, bić, p o n iew ie rać po ziem i, a b y w y k a z a ć ty lk o sw ą siłę.
A M ietek m yśli, c ie rp ią c to r tu r y w sw y c h p rz y k u ty c h do c ię ż a ró w n ó ż k a c h :
— A m orze... m orze... tak ie sre b rn e ... ta kie cudne... i żagle b i a ł e .. i tak ta m m u si być c u d o w n ie... ta k cicho.
R odzice p o sz li do te a tru . W zięli ze sobą dzieci, bo g ra ją „Jasia i M ałgosię“. M iejsca w loży b yło w ła ś n ie tyle, ile n a ro d zic ó w i dzieci, bez M ietka.
— On c h o ry , on w d o m u zostanie. — D o brze, m a m u siu !
W y le c ie li z szum em , hałasem , w r z a w ą D ziew czynki p o s tro jo n e b iało , ch ło p c z y k i w n o w y c h g a rn itu rk a c h . N ie p o ż e g n an o się n a w e t z M ietkiem , k tó ry je d n a k g rzeczn ie o d p ro w a d z ił ich do p rz e d p o k o ju . G u w e rn a n tk a w z ię ła go za ręk ę , m a n ife stu ją c tem , że się n im zao p iek u je. M am a w ła d n y m , gazo w ym k a p tu r k u o d w ró c iła się z u śm ie c h e m ode d rzw i.
—- A n iec h M ieczek b ę d z ie grzeczny. — Już ja go p rz y p iln u ję — o d p o w ie d z ia ła p a n n a Julja.
I gdy wSżyscy Wyszli, z a m k n ę ła d rzw i, w ło ż y ła k a p e lu sz i p o sz ła do p rz y ja c ió łk i, k tó ra o b o k m ieszk ała.
— N iech służące u w a ż a ją n a dziecko! — p o w ie d z ia ła s u ro w o do sług, ro b ią c y c h piek ło w k u c h n i ze stró ż e m o klucz od s try c h u , „który się gdzieś p o d z ia ł“.
W p o k o ja c h M ieczek b łąd z ił koło szyb, z k tó ry c h p a d a ły długie sm u g i ś w ia te ł z ulicy i m y ś la ł:
— Co ja m ó g łb y m złego z ro b ić ? D la czego m a m c ia to p o w ie d z ia ła ? G d yb y m ch c ia ł być nieg rzeczn y, to n ie w ie m , jak się to ro b i !...
P o w o li — ta s a m o tn o ś ć , ta c ie m n ic a sa lo n u , ja d a ln i, g a b in e tu ojca, w k tó re j ginęły taje m n ic zo m eb le, zaczęła go p rz e jm o w a ć ja - k iem ś d z iw n e m w z ru sze n ie m .
— W lesie jeste m ! — m y ś la ł — w lesie! Z g u b iłem się... d o k o ła m n ie d rzew a... krzaki...
U siad ł n a fotelu.
— T a k d o b rze, ta k c ic h o !
Jak aś ra d o ś ć s p ły n ę ła m u do duszy. Z ro zu m iał, iż życie m a dla niego c u d o w n e ch w ile. — Gdy d o ro sn ę , b ęd ę zaw sze ta k sam ! B ędę ta k i szczęśliw y!... Ś w iatło la ta rn i z a b ły sło u k o se m i o św ie tliło o tw a rtą paszczę fo r te p ia n u , n a k tó ry m n a js ta rs z a d ziew czy n k a o d p ra w ia ła c o d zien n ie ła m a ń c e .
rz y ł dalej c h ło p c z y k — a le g ra ł c ich u tk o , z d a le k a , n ie tak , ja k g ra m a m c ia a lb o Tyńcia...
W s ta ł i ja k lu n a ty k p o s tą p ił do fo rte p ia n u . — O tak m i b ęd zie grał...
P o ło ż y ł n a k la w isz a c h rączk i. N ie zn ał a n i jed n ej n u ty . W ię c u d e rz a ł n a p r a w o i lew o , n a o ślep. B yła to s tra s z n a k ak o fo n ja. Ale M iet k o w i się z d a w a ło , że jest to... m elo d ja. Bo g rała m u p ie śń dziecięcy ch , p ry m ity w n y c h u łu d . G rał m u las, a p o te m cała p rz e strz e ń ja s n a m o rz a , p o z n a cz o n a s re b re m i b ie lą ża gli. G rały m u fale w ty c h k le k o ta c h s z a rp a n ych , tłu c z o n y ch k law isz y . B yła to w n ie b o w z ię ta c h w ila złu d zen ia. A o n sam sta ł n a d b rzeg iem , jak iś silny, lecz n ie tą siłą c y rk o w y c h a tle tó w , p ro d u k u ją c y c h m u sk u ły i k la szczących so b ie p o k a rk u , lecz siłą, k tó re j n i e r o z u m i a ł a ty lk o o d c z u w a ł . B yła o n a M o cą ty ch , k tó rz y p o tra fią p rz e z to sam o , iż istn ieją, p rze z d o b ro ć w sobie z a w a rtą , p o w s trz y m y w a ć in n y c h o d c z y n ie n ia źle. W ła ś c iw ie oni są b o h a te ra m i życia, ch o ć n ik łe m w id m em s u n ą się p o ziem i...
W M ietku w z ra sta o w a Moc. Oczy jego ro z sz e rz y ły się, p ie rś n ie fo re m n a p o d a ła n a p rzó d . F a le m u się g a rn ą do stóp, fale-lu d zie, g n a n e ro z p ę d e m lo su -z ie m i, z b u n to w a n e , g ry zące brzeg, g ry zące s e rc a i istn ien ia . Lecz gdy go w y czu ją, gdy do stó p m u p rz y p a d n ą , cofają się k o rn e i ty lk o jęczą zcicha...
R ęce M ietka d ła w ią k law isze tak im jękiem , fo rte p ia n w y je, s tru n y d rżą.
— T a k płaczą... ta k p ł a c z ą !... — p o w ta rz a M ietek.
I nie w ie, czy to fale, czy to jak ieś tłu m y ludzi, g a rn ą c y c h się d o k o ła niego.
— C hcieli b y ć źli... n ie d ałem ... grozili, ch cieli zabijać... niszczyć... te ra z się skarżą... L ep iej, n iech płaczą...
T e fale, czy ci ludzie.
N agle d rz w i sz arp n ięte . S m u ga św ia tła . B ru ta ln y głos słu g i:
— Co M ietek w y p r a w ia ? Ci p a ń s tw o zgóry p rzy sła li, co się tu d z ie je !... M ietek, p su je fo rte p ia n ... w a li k u ła k a m i ze złości, że go do te a tru nie w zięli... S z k a ra d n y M ietek... — Zła, c z e rw o n a , op u szcza ciężko d rz e w o f o rte p ia n u n a rę c e M ietka. Je m u zd aje się, że go ktoś s trą c ił z w ielk iej w y ż y n y w szare, bezbrzeże, b ez n ad z iejn e i s m u tn e .
W ięc on w a lił k u ła k a m i w f o rte p ia n ? P s u ł k la w is z e ?
A je m u się z d a w a ło !
Idzie cicho do dziecin n eg o p o k o ju . Coś jak b y go d ław iło . Coś ja k b y z o s ta w ił za sobą, coś b a rd z o m iłego.
— Nogi n iec h M ietek w yciągnie... założę M ietkow e fry k a sy — m ó w i d rw ią c o g ru b a,
b rz y d k a d ziew czy n a — a że M ietek ro ź w a la l fo rte p ia n , to b ęd zie dłu żej w n ich leżał!...
N a d ru g i d zień „ p a ń stw o z g ó ry “ p rz y sła li do ro d zic ó w M ietka d łu g i list, w k tó ry m d o w o d z ili, iż działy się s tra s z n e rzeczy, całe p iek ło , że dzieci w a liły p ięśc iam i, a p o tem c h y b a k ija m i w fo rte p ia n , że w szy stk o się trzęsło... Z ak o ń czon y b y ł te n list sło d k o k w a śn ą n au czk ą, co do c h o w a n ia dzieci, czu w a n ia tro s k liw ie n a d d z ie c ia rn ią i o strz e że n iem , że jeśli się to ra z jeszcze p o w tó rz y , u c ie k n ą się ci p a ń s tw o do „ in n y ch ś ro d k ó w “, ab y so bie sp o kó j z a p ew n ić .
R odzice M ietka c z u w a li b a rd z o p iln ie n ad tern, ab y m ie ć n ie p o sz la k o w a n ą o p in ję w k a m ien icy , o p in ję lu d zi c ic h y c h , d o sk o n a le w y c h o w a n y c h i u ło żo n y ch .
R ozpacz ich b y ła w ielka.
Z a łam a li ręc e i p a trz y li n a siebie.
P rz ez u c h y lo n e d rz w i w id z ia ł ich M ietek i tc h u n ie m ia ł ze s tra c h u i sm u tk u .
W reszcie p rz e m ó w iła m a tk a , c a ła ró ż o w a w fa łd a c h sz la fro c z k a k o lo ru b r z o s k w in i:
— B ęd ziem y m ie li z tern d z ieck iem ! B ę d ziem y m ie li !... Och, ja k n a s P a n Bóg p o k a ra ł !...
— Co chcesz, m o ja d ro g a ! W ie s z !... G ar b aci są zło śliw i, to dlatego...
A m a tk a z w e s tc h n ie n ie m d o d a je i r e zygnacją :
— K rzyż P ań sk i... I p u d r u je się w e lu tin ą ...
W S P O M N I E N I E . F A N T A Z J A .
„Le coeur malgré son abandon... jamais n’oublie!“
...O dłożyć trz e b a p ió ro . M rok z a p a d a i o w ija sz a rą siatk ą cie n ió w w szystk o, co się d o o k o ła m n ie zn ajd u je. W szystk o szarzeje... a p o d o k n a m i tłu m y lu d zi z le w ają się w je d n ą cie m n ie ją c ą strugę, p o ru sz a ją c ą się bez u sta n k u . N ad d a c h a m i d o m ó w n iebo szare, o ło w ian e , ciężkie — sy p ie n a zie m ię d ro b n y m ia ł d esz czu, k tó ry zm ie sza n y z w ęglem , u n o sz ąc y m się w p o w ie trz u , o p a d a n a c h o d n ik i w p o sta c i czarn eg o , tłu steg o b ło ta .
Ciężko o d d y ch ać, sm u tn o p a trz e ć ; lecz m im o to coś o d św ia tła o d trą c a i w sz ary c h ty ch cie n iac h zag rzeb ać się każe!...
N a p ró ż n o czło w ie k p rzez d zień cały p a n cerz o b o jętn o śc i n a p ie rs i sw ej zacisk a! N a p ró żn o , w z ru sza ją c ra m io n a m i, m ó w i: „sil niejszy jeste m nad... to w s z y stk o “; n a p ró ż n o c ałą siłą w o li p r z y tłu m ia w so b ie g o rętsze se rc a b icie i s ta ra się w m ó w ić w siebie, że to, co u m a rło , n ie z m a rtw y c h w s ta n ie . N a p r ó żno!... R azem ze sło ń c a p ro m ie n ie m p a n c e rz
w m gle się ro z w ie w a — i o te] szarej, b ie dne] g odzinie, k tó ra ja k k o p c iu sz e k w o ln o się p rz e k ra d a , ginie c a ła b u ta , a lód, k tó ry m się obło ży ć ch cem y, to p n ieje... Serce zaczy n a bić ży w iej, g ło w a m im o w o li p rag n ie o p a rc ia, oko m g łą się z a sn u w a i czegoś w tej ciem nicy szuka... szuka...
* *
*
I coś w m og ile b u d zić się zaczyna, w tej m ogile, k tó rą z n a s k ażdy m a w sobie. Bo se rc e lu d zk ie to jed e n w ie lk i c m e n tarz . Od u ro d z e n ia w zn o szą się ta m m ogiłki, czasem b ied n e , sieroce, opu szczo n e i s m u tn e , — cza sem s tro jn e w k o ro n k o w e m a u z o le a i p e łn e św ieżej w o n i fio łk ó w w io śn ia n y c h . C m e n ta rz ten se rc o w y śp i w ciszy p o d p ro m ie n ie m sło ń c a lu b w o d b la sk u gazu. I ty lk o o szarej godzin ie g ro b y zaczyn ają się o ży w iać — i z p o d m ogiłek, o d g a rn ia ją c zesch łe ju ż liście lub św ieże k w ia ty , w s ta ją m a ry w y b la d łe , ażeby w s z a ry c h c ie n ia c h zn ikająceg o d n ia w ieść p o w o ln y , cich y ta n ie c du sz p o k u tu ją c y ch ... I człow iek, k tó ry d zień cały liczył cyfry, lu b s ta ra ł się b y ć o szu stem — i k o bieta, k tó ra u śm ie c h sw ój w a ż y ła na szali, a sp o jrzen ia m ia ła ty lk o dla p e re ł lu b sz afiró w — czują, że w se rc a c h ich coś się p o ru sz a , p rze m o cą oży w ia, z m a rtw y c h w s ta je . N a p ró ż n o c h w y
-łają n o ta tk i i przy b lask u zn ik ająceg o d n ia k re ślą cy fry z p o ś p ie c h e m : szary w o al tę s k n o ty w z ro k im zasłan ia. W o d d a li d ź w ię czy sta ra , o śm ieszo n a p io se n k a ; n o tatk i z rą k w y p ad ają...
Serce ludzkie, to w ielk i c m e n tarz !...
* *
*
Ci, k tó rz y w życiu p o z u ją n a lu d zi z ka- m ie n n e m i sercam i, m ó w ią, że o w szy stk iem z a p o m n ieć m ożna.
K łam stw o !
Jakże z a p o m n ieć m o żn a c h w il łzam i i k rw ią w księdze życia zn a cz o n y c h ? Jakże z a p o m n ieć dni, w k tó ry c h dusza r w a ła się n a strzęp y , a serce z d a w a ło się być je d n ą w ie lk ą r a n ą ? Jakże z a p o m n ieć zn ów u śm ie c h u losu, u śm ie chu p rzelo tn eg o , w iod ąceg o za so bą ro zp acz b e z d e n n ą ? Ja k za p o m n ieć rad o ści godzinnej, k tó rą się o p łac a ło la ta m i c ie rp ie n ia ? I jakże z p a m ię ci w y m a z ać k ro p lę rozkoszy, to n ąc ą w m o rz u goryczy, lu b zjaw isk o p ro m ie n n e , k re p ą żało b y przy ćm io n e?... L os — toć w ie rz y ciel n ieu b ła g an y . Nic d a rm o ci nie da! W szy st ko p łac ić m usisz, i to n a ty c h m ia st, bez zw łoki. Za p ro m ie ń słoneczu y zapłacisz nocą b e z se n n ą ; a jeśli d ło ń losu k w ia t ci p o d a, to tylko p o lo, a b y go złożyć n a d a rn io w e j m ogile!
Z a p o m n ie ć ?...
L e te jsk a w o d a d a w n o już w y sch ła, — a czas, ten lek a rz w ie lk o sk rz y d ły , zam iast le czyć ra n y , ty lk o je ro z k rw a w ia . N ie m a za p o m n ien ia ! Jest tylko.,, w sp o m n ie n ie ! * * * W sp o m n ie n ie !... O ty s m u tn a m a ro , w p ajęczą tk an k ę tę sk n o ty s p o w ita ! Ty, z b ro jn a w sk a lp e l, n ad se rc e m lu d zk ie m się p o c h y la sz i z pod g ru zów i p o p io łó w szkielety d o b y w a sz !... Szkie lety, w lo k ą c e za sob ą o b raz y ch w il d a w n o p rz e b y ty c h , k tó re jak c ie rń w m ózg w ra s ta ją i w y rw a ć ich n iep o d o b n a , bo raz e m z n iem i i życieb y z p ie rs i u lecieć m u s ia ło ! A w szystko p o d d o tk n ię c ie m tw e j d ło n i o żyw a, i, jak pieśń p o w ra c a ją c a z o d d ali, e c h em się w s e r cu odzyw a. I w idzi się ból i u śm iech y , i to, co sta n o w iło d u m ę życia, i to, co s ta n o w i h a ń b ę i p o niżen ie... I z p o ś ró d m g ieł szary ch p rz e b ija ją się z w o ln a k u n a m tw a rz e u k o c h a n e, s p o w ite w c a łu n g ro b o w y , n iosące z so b ą w o ń tru p ią , a p rzecież ciągle drogie!... ciągle sercu m iłe!... I o d p y c h a ją c to, co nas otacza, co w tej c h w ili się ku n a m u śm ie c h a — w y ciąg am y ręc e w s tro n ę ty ch m a r se rd e c z n y c h , k tó re z d ru g iej s tro n y g ro b u
sto ją sm u tn e , jak b y sk arżąc się n a sw o je o p u sz czenie...
Lecz p o m ię d z y n iem i i n a m i staje tw o ja W ysm ukła p o stać, o s m u tn a m a ro ! I szatą tw o ja z m g ie ł u tk an a, ja k żelazn a z a p o ra , dzieli n as o d ty ch istot, zda się u m a rły c h , a p rzecież ży w y ch , k tó ry c h źrenice, szkląc się tru p io , grzeją n a m zziębłe se rc a i życie w sty gnące dusze w le w a ją !
* *
★
W fałd a ch tw ej szaty, sn u jącej się cicho w ś ró d g ro b ó w i r u in — jak głos szklan ej h a r m o n ik i p lącze się je d n o sło w o , k tó re p rzy każdej m o g ile dźw ięczy z p rz e ja s n ą czystością w p o w ie trz u .
S łow o to k ró tk ie , lecz ja k p c h n ię c ie noża stra szn e , jak is k ra p a lą c e ; tern sło w e m :
— „ P a m ię ta s z “ ?...
N ap o zó r, jak fra g m e n t nied o k o ń czo n ej p io sen k i, sn u je się d o o k o ła ciebie... P a m ię ta sz tę i tę c h w ilę ? P a m ię ta sz tę m e lo d ję ? P a m ię tasz d źw ięk tego g ło su ? Lecz ile ci r a n s e r deczn y ch to sło w o w głębi d uszy o tw o rzy .,, o, w iesz o tem tylko ty sam , n ęd z n y ro b a k u , taczkę życia p ch ający , a ta k szum n ie... „czło w ie k ie m “ p rze z w a n y . I gdybyś p o sia d ł w sz y st ką w iedzę ziem sk ą, gdybyś w sk a rb a c h Gol- k o n d y b ro d ził, gdyby m iło ść n ajp ięk n iejsze
k w ia ty rz u c a ła ci p o d sto p y — to jeszczś o sz ary m z m ro k u po sły szy sz d o o k o ła siebie sło w o , k tó re zab ije w o ń k w ia tó w , zaćm i b lask d ro g ic h k a m ie n i, zniszczy d u m ę z n a b y te j w iedzy .
— „ P a m ię ta s z “ ?...
I jakieś śm ieszne, a m im o to rze w n e , d zie cin n e, a p rzecież ju ż d o jrz a łe w sp o m n ie n ie p rzy p lą cz e się do ciebie, w g ry z a ją c się w d u szę tw o ją. I ujrzysz się w te d y m a rn e m , bez- siln e m stw o rz e n ie m , d rżą c e m p rze d w s k rz e szo ną m a rą i p o w ta rz a ją c e m je d n o słow o, dźw ięczące w p rz e s trz e n i:
— „ P a m ię ta s z “ ?...
* *
Gi, k tó rz y p a m ię ta ć n ie chcą, ci p a m ię ta ją n ajlep iej! Ach ! W szyscy m u sz ą p a m ię ta ć , czy to w p u r p u r ę sp o w ici, czy n ag iem ciałem p rze z ła c h m a n bły sk ający . I C h ry stja n , k ró l d u ń sk i — k o n ał, d ręcząc się w s p o m n ie n ie m lat sw o ich d z ie c in n y c h ; i b ie d n a w y ro b n ic a , p a trz ą c n a p u s tą k o ły sk ę z m a rłe j córeczki, p y ta m ę ż a :
— „ P a m ię ta s z “ ?...
A on p o trz ą s a głow ą, jak b y c h c ia ł z a p rz e czyć — jak b y ch c ia ł o d p o w ie d z ie ć : „Nie, nic nie p a m ię ta m , d a w n o z a p o m n ia łe m “ !...
A jed n ak... p ie rś p o d g ru b ą b lu z ą p o d nosi się w e stc h n ie n ie m , rę k a od p ra c y z g ru b iała d rży n e rw o w o i p rz e d o czy m a tego, k tó ry „ d aw n o z a p o m n ia ł“ — w ś ró d p rą tk ó w ko ły sk i b ieleje d ro b n a p o sta ć dziew eczki, k tó ra klęcząc w długiej koszulce, w ś ró d b ia ły c h po^ du szek — w p ó łs e n n y m głosikiem o d m a w ia m o d litw ę w ie c zo rn ą .
A on, te n człow iek , zda się ze spiżu o d lan y, k tó ry ż y w i się w ła s n y m p o te m i k r w a w iąc sw e d ło n ie bez jęk u , ch leb p o w sz e d n i z d o b y w a — o c ie ra u k ra d k ie m łzy, sre b rz ąc e się p o d p o w ie k ą , i w ciąż o d p o w ia d a :
— „D aw no z a p o m n ia łe m “ !
* *
*
C zasem d w o je lu d zi sta n ie n a p rz e c iw sie bie, d w o je ludzi — m ężczy zn a i k o b ieta — k tó rz y lata całe n ie w id z ie li się i p rzeżyli z d ała o d siebie.
L u d z ie ci stoją i p a trz ą n a sieb ie, a p o m ięd zy n im i m a ra s p o w ita w p a ję c z ą tk an k ę tęsk n o ty , z w o ln a się kołysze, n u cąc c ich ą p io sen k ę m iło sn ą, k tó re j k a żd a stro fk a zaczyna się od słó w k a : „ P a m ię ta sz “ ?
A o n i — z a p a trz e n i w siebie, żyją cali przeszłością, tą przeszło ścią, k tó ra ich w o b ję cia sob ie rzu c a ła , otaczając w ie ń c e m sn ó w
p ro m ie n n y c h i m a rz e ń o... w sp ó ln e] p rz y szłości.
L os k azał im się ro zejść, ty m dw ojgu, k tó rz y du szę so b ie z u st w y p ija li i c h w ila m i z d a w a li się istn ieć ty lk o d la sieb ie ; n a św ia ta k ra ń c e p oszli o b oje po in n e życie i in n e u c z u cia, i z d a w a ło się im , że to w szy stk o zaga sło, z a m a rło i b ę d ą się m ogli o b oje zejść k ie dyś sp o k o jn ie, łącząc w ściśn ięciu dłonie.
A jed n ak ... sto ją te ra z n a p rz e c iw siebie, m ilcząc, i rę c e im o p a d a ją bezsiln e, a p o m ię dzy nim i, ja k n u ta h a rm o n ik i szklanej, b rzm i ciągle sło w o :
— „ P a m ię ta s z “ ?...
* *
*
Często n a ru in ie w ła s n y c h m a rz e ń i p r a g n ień sta n ie czło w iek s m u tk ie m z ła m an y i p o w oli, p o w o li g rze b a ć w ś ró d g ru zó w ty ch za cznie. I sam ra n i się d o b ro w o ln ie , d o ty k ają c ty ch k o lu m n p o d ru z g o ta n y c h , k tó re on w p o cie czoła w z n o sił w górę, p ra g n ą c z n ic h uczy n ić p o d s ta w ę i ro z p o s trz e ć n a n ich d a c h , p o d k tó ry c h ro n iłb y się w c h w ili b u rz y lu b słoty życia. I liczy, liczy ciągle, ile lat, ty ch n a j p ięk n ie jsz y c h , p o św ię c ił złu d z e n io m , — ile czasu o d d a ł m a rz e n io m o d o jściu do tego, co lu d zie p rz y w y k li nazyw ać... d o sk o n a łe m szczę ściem . K ażda k o lu m n a strz a sk a n a , to jed n o
złu d z e n ie w p y ł ro zw ia n e , to skaza n a duszy, k tó ra , jak b ry la n t, bez skazy b y ła i ta k ą zo stać p ra g n ę ła . K ażda k o lu m n a , to o łta rz ja k ie goś b ó stw a , k tó re się czcić ch ciało i w czci tej c z erp ać potęgę do w alk i. Lecz... b ó stw o w p ro c h się ro z p a d ło i o łta rz ru n ą ł, w y d z ie ra ją c z m łodego s e rc a jed n o w ie rz e n ie w ię cej, niw ecząc jeszcze je d n o złudzenie. I p o w o li nic nie p o zo staje! Nic, czem u b y bezw zglę d n ie ufać m o ż n a ; a przecież... czło w iek w c h w ili ostateczneg o z w ą tp ie n ia do ru in się z w ra c a i z ty ch ru in jeszcze coś o dszuk ać p rag n ie .
I czasem ... d ło ń sam o b ó jcza o p ad n ie, bo p o ś ró d zgliszcz i z w a lisk n ag le b łęk itn y , d r o b n y k w ia t za k w itn ie, a k w ia te m tym ... „ w sp o m n ie n ie “ !...
* *
*
W ięc ty n iety lk o łzę i tęsk n o tę dźw igasz n a sw y c h sk rz y d ła ch , ty w p ó łs e n n a m a ro , k tó ra o szarej godzin ie w p o ś ró d n as p rz e b y w a s z ? — Ja k s tru m ie ń w o d y , jak p ro m ie ń słońca, tak o b ecn o ść tw o ja i ro z m a rz e n ie , w jak ie nas w p ro w a d z a sz , k o n ieczn e je s t dla du sz naszy ch , z b ie d z o n y c h , sta rg a n y c h w a lk ą o c h le b p o w sz e d n i! I cho ć n a m dusze ra n isz bezlito śn ie, u k azu jąc m in io n e b e z p o w ro tn ie ch w ile, toć przecież m y czekam y n a ciebie drżąc, gdy się zbliżasz, w słu c h u ją c się w k r y staliczn y d źw ięk tw eg o głosu, k ry ją c tw a rz
łza m i z a la n ą w fałdy su k n i tw o je j!... W o k ru cie ń stw ie sw o jem , ta rg a ją c n a m bez litości zb o lałe serca, do d ajesz siły do życia i te ra ź niejszość d o z w a lasz zam ien ić c h w ilo w o w p r z e szłość u k o c h a n ą ! G dyby n ie ty, n ie m ie lib y śm y łez d o b ry c h , k tó re nie b o lą, p o eciby m ilczeli, a p ie śń tęsk n o ty p e łn a nie b rz m ia ła b y w p o w ie trz u !
• Ś w ia tło cię p ło sz y .. z m ro k w ie c z o rn y je dy n ie o w ija p o sta ć t w o j ą ! L ecz z szarej s u k n i tw o jej b ije b la sk n a tc h n ie n ia , b lask św ie tla n y , p ro m ie n n y !... C hoć o b e cn o ść tw a m o giły o tw ie ra — n ie znikaj! P o z o sta ń dłużej, siejąc łzy i tęsk n o tę... Łzy te sm u te k u k o ją ; tęsk n o ta... b u n t duszy p rz y tłu m i!
Ja k cień p rz e m k n ę ła tw o ja m g ła w a p o stać! Jeszcze s re b rn a sm u g a ro z ja śn ia p o m ro - kę n o c n ą i czuć w o ń h ia c y n tó w i ja śm in u , k tó re m i m asz u w ie ń c z o n e p o g o d n e czoło... Śm iech dźw ięczy w p o w ie trz u , p io se n k a d o biega, k tó ra do sn u kołysze... Lecz ciebie tu niem a, ty n ie p o c h w y tn a m aro !... I p ró żn o w y ciąg am ra m io n a ... p ró ż n ia d o o k o ła m n ie, p ró ż n ia , w k tó re j ty lk o m ajaczy tw o je w s p o m n ien ie.
O szczęście, ty jasn a, a przecież z a m g lo n a m a ro , z czego ci sk u ć k a jd a n y , byś w ięcej w c z a rn ą o tc h ła ń nie u la ty w a ła ?
O d po w iedz!... O d p o w ied z!...
* *
*
Lecz ty m ilczysz, w y n io sła i p o g a rd liw a isto to , b ielejąc zdalek a, jak sk rz y d ła m a r m u ro w y c h a n io łó w w c m e n ta rn y m p ó łcie n iu . M ilczysz, jak sfinks lu b s re b r n a tafla jez io ra , w k tó re g o g łę b in a ch cały ś w ia t się m ieści. D o o k o ła ciebie ro zp acz, sm u te k , zw ątp ien ie... je d n y m ru c h e m tw eg o b iałeg o p łaszcza w sz y
st-kie te ż a ło b n e k ru k i ulecą w b e z d en n e o tc h ła nie, je d e n u śm ie c h ro zja śn i h o ry zo n ty , u śp io n e d u c h y z g ro b ó w egoizm u ob u d zi i sa m o b ójcy z rę k i b ro ń m o rd e rc z ą w y trąc i! Jed en to n tw e j p io se n k i k o n a ją c y m żyć nakaże, w b r a tn i uścisk z w a śn io n y c h p ołączy, p iętn o g en iu szu n a czole w y b ra n y c h w yciśnie... T yś w sz ech p o tężn e, w sz e c h w ła d n e , ty ś m o ca rze m św ia ta ! S p o jrzen ie tw e łask a w e , to poczęcie w ie lk ic h czynów , o d ro d z e n ie z g rzech ó w , z m a rtw y c h p o w s ta n ie z leta rg u !,.. T yś z tch n ie-« n ia litości Bożej p o w s ta ło i u śm ie c h em sw y m litość, jak b ry la n ty , w p o m ro k ę lu dzk ą rzu casz!
O* szczęście! Tyś d o w o d e m B oskiego istn ien ia !...
* *
L ecz gdzie tw e sta łe sied lisk o , ty g w iazdo p ro m ie n n a , p rzy b lask u k tó re j g aśn ie n a w e t ju trz e n k a ? ... W id z iała m cię w szędzie! Lecz w szędzie ta k k ró tk o !... Jak złote sło ń ca p r o m ie n ie ślizgałaś się po s tru n a c h h a rty eo l skiej, lu b d źw ięczałaś w p ie śn i A n a k re o n ta . I c z arem sw ym o p ro m ie n ia ła ś tw a rz c h rz e ścijańsk iej d ziew icy, gdy s ta ła w k ręg u c y r k o w y m , a u nóg jej leżała b ia ła ró ża, z o sta - tn ie m rz u c o n a p o żeg n an iem !... W oczach F o r - n a rin y b łyszczałaś p rzeczy sty m ogn iem i s re b rzy łaś się w łza c h M agdaleny, sch y lo n ej
u nóg C h ry stu sa . Gdzieżeś ty nie m ia ła p rz e lo tn eg o odbicia, ty gw iazdo p ro m ie n n a ? J a śn iałaś w oczach p a rja sa, gdy zn alazł p o ży w ien ie, i d źw ięczałaś w p ie śn i N e ro n a , gdy R zym g o rza ł ja k w ie lk a p o cho d n ia!.!. W szę dzie b y łeś b ezcielesny , a przecież w id o czn y d u c h u , ty je d e n m oże nie b ęd ący b a ś n ią p rz e szłości. Z r a ju w y n io sła cię E w a w złotych sw o ic h sp lo tach , u śp io n eg o w k ielic h u ró ż o w ego k w iecia. A gdy s tru d z o n a u sia d ła n a d rzek ą, k w ia t w y p a d ł jej z w ło só w i ty p o p ły
nąłeś w dal, aby się b łą k a ć i lu d zio m z o sta w iać... w s p o m n ie n ia !...
Tylko... w sp o m n ie n ia !...
* *
*
Gdzież bo ty się n ie b łąk asz i sk ąd ty nie u ciek asz? W szędzie cię sp o tk a ć m o ż n a ; lecz z a le d w ie ra m io n a w y ciąg n ięte ku so bie zo baczysz, uciekasz, jak b a ń k a m y d la n a , i k r ą żysz d o o ko ła, p rzy c z y n ia ją c ty lk o b ó lu i w ie l kiego sm u tk u . Ja cię w id z ia łam już n a w e t w oku n ęd zarza, gdy g łó d sw ój za sp o k o ił; sp o tk a ła m cię n a p ro g u b a lo w e j sali, u c z ep io n ą u ra m ie n ia u p u d ro w a n e j k o k ie tk i! T y lk o w tej sali b a lo w e j zd a w a ło m i się, że jesteś jak z m usu ... w o ń tw y c h h ia c y n tó w p rz y tłu m ia ła V eloutina, a d źw ięk tw ego śm iech u zagłuszały to ny b a n a ln e g o w alca. Gdy u p u
-d ro w a n a -d a m a zaczęła tań czy ć z w y m u s k a n y m m ło d z ie ń c e m , p lą ta ła ś się w fałd a ch jej m o ro w e j su k n i jak oś sennie... n iech ętn ie... aż w re szc ie z n ik n ę ło ś !... D a m a po tw e m z n ik n ię ciu śm iała się jeszcze ciągle i z d a w a ła się b yć b a rd z o w esoła. T y lk o n a k a rn e c ik u b a lo w y m n a p isa ła w ro z ta rg n ie n iu : „ sm u tn o m i “... a k ą ciki jej u st drżały...
W z ro k iem szu k ała czegoś, czy kogoś w sali. Może ciebie ? A m oże tego b iedn eg o c h ło p ca, s tu d e n ta , k tó ry p e łn ił tego d n ia służbę h o n o ro w ą w sali b a lo w e j? ...
W yszliście przecież raz e m . W id z iała m w as, jakeście p o w ró c ili do „jego“ p o k o ik u , m a łe go, zim nego s c h ro n ie n ia , z a rzu co n eg o m asą z eszy tó w i książek...
S iedliście ra z e m do p racy .
On p isa ł ro z p ra w ę , a ty zag ląd ałaś m u ciągle w oczy, n a s u w a ją c w s p o m n ie n ie d r o b n ej g łó w k i kobiecej.
Ale n ie b y ła to g łó w k a z b a lo w e j sali, u p u d ro w a n a i p ę k ie m w e rw e n y o zd o b io n a, — to b y ła g łó w k a sp o k o jn a , cicha, m arząca.
O n p isa ł ro z p ra w ę i do g łó w k i tej d z ie w częcej się u śm ie c h ał. H ia c y n ty tw eg o w ia n k a p a c h n ia ły zn ó w jak d aw n iej, p io se n k a d ź w ię czała w p o w ie trz u ..
N agle św ieca d o p a liła się i zgasła — s tu d e n t p o z o sta ł w ciem no ści, z im n ie i o gło dzie. M arząca g łó w k a z n ik n ę ła, a ty, k a p ry
-śne szczęście, p ie rz c h n ę ło ś, z a b ie ra ją c ze sobą uśm iech , p io se n k ę i jasn o ść.
Lecz z w ia n k a tw ego o d czep ił się jeden h iac y n t.
U p ad ł tuż u nóg stu d e n ta .
B iedn y ch ło p ie c p o d n ió sł go i do ust p rz y cisnął.
T en k w ia te k to była... n ad zieja!
* *
*
Nie w id z ia łam cię długo, aż w reszcie d oj rz a ła m cię u la tu ją c e z celi z a k o n n ik a . U cie kłoś, z a b ie ra ją c spokój i ab n eg ację z u p e łn ą . W iem , gdzie się sc h ro n iła ś, ty b ia ła m a ro — w fira n k i, o taczające ko ły sk ę śpiącej dzieciny. T am b y łaś ch w ile c z k ę ty lk o , bo dziecię u m a rło , b ia ły a k sa m it tru m ie n k i sp ło szy ł cię... p o b ie głaś p ły n ą ć falą o k lask ó w , w y n a g ra d za jąc y c h sła w n eg o śp ie w a k a za g ó rn e c, w y rz u c o n e z p ie rsi. Lecz o zw ało się nagle g w izd an ie i z a g łuszy ło oklask i, a ty u leciałaś, z b ie ra ją c fałdy sw ej szaty. P o te m b iela ła ś w p o ś m ie rtn e j w o li bogatej fila n tro p k i i ró ż o w iła ś się na p o lic z k ac h b ie d n y c h dzieci, b a w ią c y c h się p o d c ien iem lip p a c h n ą c y c h . S io stry m iło sie rd z ia m a ją cię n iek ied y w fa łd a c h sw y ch h a b itó w , gdy w c h o d z ą do celi w a rja tó w , a cza sem z b rzę k iem m u szk i w p a d n ie sz do c iem nicy w ięzien n ej i bu d zisz p rz e stę p c ę z uśpię-?
nia. C zasem b ły sk asz p o d h e łm e m zw ycięzcy, gdy p rze b ieg a p ła c b oju , zasłan y tru p a m i. Ale m a je sta t śm ie rc i i d u m a, b iją c a z tw a rz y tych, k tó rz y n a w iek i p o sn ęli, każe ci p rę d k o o p u ścić p o le w alki.
W ięc nigdzie stale n ie p rze b y w asz , ty p rze lo tn y p ta k u ? N iem a cię w p u r p u rz e k ró le w skiej, a n i w p a rc ia n e j ko szu li o r a c z a ! W fał d ach fira n ek , o taczający ch łoże k o b iety w su k n i o b lu b ie n ic y , w u śm ie c h u sław y , w b rzę k u p ien ię d zy gościsz ty lk o c h w ilo w o ! Jesteś w szm erze p o c a łu n k u , w szale zm y sło w y ch p o ry w ó w i siadasz u d o m o w eg o o g n is k a .. L ecz płoszy sz się ciągle, ty cyg ań ska p ta sz y no i łza m i u śm ie c h y p łac ić każesz, a p io sen k ę jęk iem zagłuszasz...
Gzem cię p rz e b ła g a ć ? Gzem cię zak u ć na w iek i? Czem sk rz y d ła ci z w ią za ć ?
O dpow iedz, szczęście! O d po w ied z!... L ecz nagle — w e m gle m y ch w s p o m n ień ty m ajaczy sz jasn o śc ią n ajw yższą.
Z p o n u ry c h m ro k ó w w y stę p u je sz u w ię z io ne, z a k u te n a w ieki, a m im o to jeszcze p ro - m ien n iejsze, jeszcze p iękniejsze...
U w ięziła cię rę k a ludzka, p o c h w y c ił cię g eniusz m a la rz a , a z ro d ziło cię tc h n ie n ie w sz ech p o tężn ej m iłości...
T ak ! T ak! Bez m o ty lic h sk rz y d e ł bły szcza łoś do m n ie z szarego tła o b raz u — i o d raz u S tanęłam jak p rz y k u ta p rz e d to bą i p rzez łzy
p a trz y ła m n a tw ą w ielką, n iesk o ń c z o n ą p ię kność.
Nie m ia ła ś w ia n k a h ia c y n tó w n a tw y c h sk ro n ia c h , o b ezcielesn a m a ro ! I tw a p io se n ka nie b rz m ia ła w e se ln ą n u tą. U w ięzio na w ry sa c h z ń ia rłe j, tyś b rz m ia ła w ie lk im h y m n em o sw o b o d z e n ia ! D ooko ła śnieg, lód, p u s t kow ie... d o o k o ła w ieczna, s tra s z n a zim a. I ty l ko p rz y z m a rłe j z ro z p a c zo n y łk a człow iek, d la k tó reg o ona, św ięta, w ielka, n ie u stra sz o n a, p o szła w ta k ą noc m ro ź n ą , k rw ią sw y ch stóp p o ra n io n y c h znacząc ślad y n a z am arzłej g ru dzie. Ty, szczęście, tyś p rzy sz ło ra z e m ze śm ie rc ią i w stą p iło w to m a rtw e ciało, oży w ia ją c je u śm ie c h em , w k tó ry m część Boga św ieci. T yś z tw a rz y tej nieszczęsnej, k tó re j c ie rn ie w rę c e i w nogi p o w ra sta ły , a w ło s od m o d łó w zb ielał i w a rg i sk a rg z a p o m n ia ły — tyś w ty m tru p ie z a m a rz ły m w p o d ziem n ej ja sk in i zaśw ieciło n a jja śn ie jsz y m b la skiem , bo b laskiem ... łez!
A b la sk ten do sere n aszy ch tra fia —- o g rzew a — ośw ieca — b u dzi!
* *
*
A w ięc i ciebie o św iecić m o żn a w ielk ą potęgą p rzeczy stej m iło ści! U m iesz p rzy lg n ą ć do zasty g ły ch u st tr u p a i całą trag ed ję c ich e go p o św ię c e n ia p rz e d n a m i roztaczać! Nie 3*
w g w arze i w irz e św ia to w y m , lecz tu, p rzy łożu śm ierci, szuk ać cię należy!
I m o d lić się do cieb ie trz e b a — ta k w ielki o d ciebie b ije m a je sta t, i głow ę ch y lić p rze d p o tęg ą tw o ją i m ilczeć... a m y ślą w przeszłość sięgać! L ecz nie w p rze sz ło ść śm iech u i za b aw y , ale m ogił, c ie rp ie n ia i bólu...
T y tam jesteś, tam , p o m ięd zy g ro b a m i się błąkasz, kołysząc do sn u z n ę k an e tru p y — o w ijają c je fa łd a m i szat sw o ich , n u cąc im h y m n p rzeb aczen ia...
O szczęście! T y łzaw e, s m u tn e szczęście!... Ty, k tó re na c m e n ta rz a c h tak c h ę tn ie p rz e byw asz...
W ięc n ic cię n ie p o ru sz y N a w e t m ę sk a łz a ?
Z Opowieści Hoffmana. — ...ten czysty, ja sn y k ry sz ta ł m igoce m i jak gw iazd a n a c ie m n em n ieb ie z w ą tp ie n ia m ego. M ęska łza!... to ć to u p la sty c z n ie n ie b o leści b o h a te ra , to jęk lw a z ra n io n eg o , s k a r żącego się sło ńcu. M ęska łza... to cała p ieśń bez słów , d rżą c a w tej k ro p li, k tó rą n a d m ia r c ie rp ie n ia do ź re n ic sp ro w a d za . I w ie lk ą m u si b y ć boleść tak a, b oleść, k tó ra łzę z oczu „ p a n ó w s tw o rz e n ia “ w y ciska. I w ie lk i m u si być s m u te k taki, co im g ło w ę ku ziem i chyli, a p ierś łk a n ie m ro z ry w a ! „O n “, ten d u m n y , nieugięty, zim ny, egoista, s a m o lu b z a sk o ru piały w sw y c h u ciech ach , „ o n “ płacze! G ło w ę ch y lę p rz e d p otęg ą takiego b ó lu , co s e r cem tem w strz ą sn ą ć zdolen, a gdy w y n ik iem jego łza, ta łza, k tó ra św ieciła w oku C h ry stusa, zw ilżała oko A g am em n o n a, sp ły w a ła w u śm ie c h u H e in e g o ., m ilk n ę i w ierzę!
Łza taka m n ie ro z b ra ja ! Jed y nie jeszcze „jego“ łza..,
K uzyn ka M icia sp o k o jn ie w y s łu c h a ła słów m oich .
Gdy sk o ń czy łam , sp o jrz a ła n a m n ie, a ir o n iczny u śm ie c h o k rą ż y ł jej u sta.
P o ło ży ła ro b o tę na sto jący m o b o k sto licz k u, a w sta ją c p o w o li, p o ciąg n ęła m n ie w e fra m u g ę o k n a.
— C hodź — w y rz e k ła — i d a ru j m i, że ja to w ła ś n ie ro zw ie ję tw ą o s ta tn ią u łu d ę. N a uczę cię nie w ierzy ć... m ęsk iej łzie!
S p o jrz a łam n a n ią ze z d ziw ien iem . Jak to ? O na, ta p o e ty c z n a , e g z alto w a n a isto ta, k tó re j n ie w id z ia ła m o d lat o śm iu , m ia ła b y n a w e t nie m ieć tak iej u łu d y ?
O dk ąd ją z n a ła m , b y ła n ie p o h a m o w a n ie e g z a lto w a n ą k o b ietą. N ieraz d z ie w cz y n k a m i m ło d e m i sp rz e c z ały śm y się o św ia t i jego czyny. O na — k ra ń c o w a o p ty m istk a , w ie rz ą ca w cn otę, ideał, m iłość, k w ia tk i, p taszk i i... o w c e ; ja — w id z ą ca w szędzie czarn o , c z ar no i czarno.
D ziś r o le nasze się zm ien iły .
Micia, k tó rą są d ziłam o p ty m is tk ą n ie u le czalną, p o p ię c io le tn ie m p o ży ciu m ałż eń sk ie m m ó w i o ro z w ia n iu m ojej o sta tn ie j u łu d y !
Z ycie w ięc jest lep szą szkołą, an iżeli p rz y p u szczałam .
Lecz p rze z cóż p rze sz ła ta id e a listk a z b łę- k itn e m i o c z y m a ? Jak ież p rz e c iw n o śc i i ro z
c z a ro w a n ia u d e rz a ły w n ią jak g ro m y i ro z d z ie ra ły tę tk an k ę iluzji, jak ą się o to czy ła?
O na w nic nie w ie rz y , n aw et... w m ęsk ą ł z ę !
O d c h w ili o p u sz cz e n ia p e n sji s tra c iła m ją z oczu. Z listó w , k tó re p isy w a ła do m n ie , w ie d z ia ła m , że b y ła zaw sze jeszcze ró ż o w o i tk liw ie u sp o so b io n a ; listy je d n a k sta w a ły się co raz rzadsze, ch oć egzaltacja p o tę g o w a ła się w n ic h sto p n io w o . N agle k o re s p o n d e n c ja n asza u stała. K uzy n ka zo stała żoną, p oczem m a tk ą — w ie d z ia ła m to, m ieszk ając p oza g ra n ic a m i k ra ju , z u st o bcy ch , ale o n a sa m a nie o d z y w a ła się w cale.
I dziś p o ty lu latach , zeszły śm y się z n o w u .pod jej d a c h em , w d o m u jej m ęża, czło w ie k a atlety czn ej p o s ta w y i w ła śc ic ie la c z w ó r ki n ajp ię k n ie jsz y c h ta r a n tó w n a cały p o w ia t... Co m ó w i ę ... n a całą g u b e rn ję . R o z m a w ia ły śm y d łu g ą c h w ilę — M icia m ilczała p rz e w a żnie, szyjąc p o w o li ró w n e m i ściegam i jak ąś b łę k itn ą su k ieneczkę d la córk i. U w ażałam w niej w ie lk ą z m ian ę, ale z m ia n y tej d o k ła d n ie o k reślić nie m o g łam . F izy czn ie k u z y n ka m o ja z a o k rą g liła się, w y p e łn iła , ro z ro s ła i... o g o rzała o d p ro m ie n i sło n eczn y ch . M o ra l nie zaś... ale p o z w ó lm y — n iech m ó w i sam a za siebie, n iec h zd ziera ze m n ie o sta tn ią ułudę, 4ako uleczonej, p o z w a la się jej... leczyć n a w zajem .
S ta n ęły śm y w ięc w ok n ie i nagłe o b iaty n as p o to k i zacho d ząceg o słońca. D o ko ła n ie p rz e b ra n a m oc zieleni, tej zielen i w iejskiej, z d ro w e j, m ło d ej, ja k jag od y m o ło d y c, sto ją cych na p ro g u c h a ty ; w o d d a li m igoce staw , p o ro sły ta ta ra k ie m , p o k ry ty z ie len ią i b ielą k w ia tó w w o d n y c h . Od pól i łą k w ia ł za p ac h skoszonej tra w y i w ysy ch ająceg o sian a. O stra w o ń m a c ie rz a n k i i ru m ia n k u d o m in o w a ła n ad in n em i. N a tu ra z całem sw e m b o g actw em ro z ta c z a ła się p rz e d nam i.
N a k ra ju h o ry z o n tu c z erw ie n iły się sz m a ty c h m u r, o b ra m o w a n y c h zło tem . N iebo z m ie n iło się w p u r p u r ę i fiolet. Słońce szło na sp o czy n ek p o p ra c y d n ia całego.
N a p ro g ac h c h a t sta ły k o b iety , z a sła n ia ją c oczy i p a trz ą c n a drogę, k tó rą szło całe stad o k ró w , p ę d z o n y ch p rzez b o sy ch w y r o s t k ó w i w p ó ł n ag ie dzieci. K ro w y szły w oln o, klek o cąc d r e w n ia n e m i k o ła tk a m i, zaw ieszo - n e m i u szyi; w y ro s tk i śp ie w a li p io sen k ę, trz a skając z d ług ich b a tó w i p o d n o sz ąc tu m a n y k u rzu .
C hw ilkę p a trz y ły ś m y n a tę w ieś, id ącą w ra z ze sło ń cem n a sp oczynek. W szystko p rz y c ic h a ło z w o ln a i w p a d a ło w p ó łse n n e ro zm a rz e n ie . K obiety zn ik ały z p ro g ó w , bydło w ch o d ziło do sw y ch zagró d , dzieci w biegały do chat, sło ńce z a p ad a ło coraz niżej.
H o ry z o n t m ie n ił się b a rw ą ciem nego sza firu z p u r p u ro w y m o d b lask ie m , sło ń ce sta w ało się c ie m n a w ą p la m ą i p o w o li znik ło za w zgórzem . T e raz cale n ieb o p o k ry ła szara, je d n o s ta jn a zasłon a, b łę k it p o w o li p rze c h o d z ił w sta lo w ą b a rw ę .
N iebo o b u m ie ra ło .
M icia z d a w a ła się czekać tej ch w ili. Z da je się, że c h c ia ła m i pozw olić, ab y m ze z łu d z en iem w se rc u p rz y jrz a ła się ra z o sta tn i za ch o d z ą c em u słońcu, R azem z o sta tn im p r o m ie n ie m sło n eczn y m z n ik n ą ć m ia ło i z duszy m ojej słoneczne, o sta tn ie złu d zen ie
M icia o p a rła się o ra m ę o k n a i p o w o li, stłu m io n y m p ra w ie g łosem , zaczęła:
— W iesz, jak b y łam eg z alto w a n ą p a n ie n ką. T o b ie m ó w ić nie m a m p o trz e b y . W y c h o w a n k i m u ró w k la sz to rn y c h , c ie rp im y w sz y st kie na b łęd n ic ę i egzaltację. Nie w iem , co nas tak u p a ja : czy n ie z d ro w y d ym k a d z ie l nic, czy sło d k a p o k o ra zak o n n ic, czy ich b ia łe z b łęk ite m h a b ity . N ie w iem , nie b ad a m , d o c h o d zić nie chcę. W iem , że c ó rk a m o ja c h o w a ć się b ęd zie po d okiem m a tk i i za w czasu cerę jej słońce o p a li; p acierz sw ój w ie c z o rn y o d m a w ia ć b ędzie p o d sk le p ie n ie m nieb a, a nie w m isty czn ej ciszy k ap licy , p e ł nej tajem n ic, cien i i ro z m a rz e n ia . C órce sw ej d a m z d ro w ie w iejskiej dziew czy n y i jej czy stą, n ie sc h o ro w a n ą , a m im o to p e łn ą p ięk n a
d uszę. Na to m u ró w k la sz to rn y c h nie trzeba. I o ro z m a rz a , ro z tk liw ia i każe od życia w y m ag ać w o n i fio łk ó w i z a p ac h u lilij.
Ś w ia t p rzecież niezaw sze fiołki i lilje m a d la nas ty lk o w zapasie.
W yszed łszy z klasztoru* p o w ró c iła m do d o m u , gdzie sp o tę g o w ała się egzaltacja m oja. _ *esz’ że i e stem s ie ro tą — p o d w ó jn ą siero tą. W y c h o w a n ie m m o je m z a jm o w a ła się ciotka, b ie d n a isto ta, z ro d z o n a w p ie rw sz e j p o ło w ie naszego stulecia, w te d y , gdy „M odlitw a dzie* w ic y “ ro z b rz m ie w a ła dok o ła. I w s p ó ln ie w e d w ie d o p o m ag a ły śm y sobie w k ro cz e n iu po k ra in ie f a n ta z ji; jej sta ro p a n ie ń s k ie serce ro z - tk li w ia ło się b e z u sta n n ie w d a re m n e m ocze k iw a n iu n a t^go, k tó ry nie p rz y b y w a ł, — m o ja zaś d ziew częca w y o b ra ź n ia s tro iła tego, k tó ry m ia ł p rzy b y ć , w n ajp ięk n iejsze s z a ty ’ n ib y K irk o ra w b aśn i.
K rólew icz m ój m ia ł b y ć p ięk n y , kruczo* w ło sy , b ład o licy , b łęk itn o o k i, sm u k ły , szla ch e tn y , ry c e rsk i, śm ia ły , p o ety czn y , w zniosły, sło w e m m ia ł to b y ć ideał, p rz y k tó ry m w szy scy b o h a te ro w ie b led li i w p y ł się rozsypy*
w ali. J
C iotka P elag ja c h ę tn ie ro z m a w ia ła Ze m n ą 0 ty m b a jeczn y m u tw o rz e m ej w y o b ra ź n i. 1 o n a u n o siła się w ra z ze m n ą w k ra in ę ułu* t y i fantazji, s ta w ia ła co raz n o w e w ym aga*
n ia — żądała, b y m ó] p rzy szły p isa ł w iersze w „ s z ta m b u c h u “ i g ry w a ł n a cytrze.
Ja b y łam jeszcze z u c h w a lsz a .
M arzy łam o p rze jaż d ż k a c h p o jezio rze p rz y k siężycu, o w y p a d k u , p rz e w ró c e n iu ło dzi, r a tu n k u i... w d zięczn ości d la m ego w y baw cy.
P o w o li egzaltacja p rze sz ła w stan c h o ro b liw y .
P o d sy c a n a im a g in a c ja tw o rz y ła co raz to w sp a n ia lsz e o b ra z y — d n ia m i i n o c a m i ca- łe m i w id z ia łam p rz e d oczy m a m em i tw a rz p ięk n e g o b r u n e ta o w ielk ich , b łę k itn y c h ź re n icach , w p a trz o n e g o w e m n ie z w y ra z e m b ez g ran ic zn e j m iło ści, ale i p e łn y m ry ce rsk ie g o szacu n k u .
W y o b ra ź n ia p ra c o w a ła g o rączk o w o . W y c h u d ła m , p o b la d ła m jeszcze b a rd z ie j— nie ja d ła m o b iad u , ż y w iła m się g a la re tą i nie d o jrz a ły m a g re stem , p ła k a ła m o szarej godzi nie i u b ie ra ła m się b iało , jak O felja c ie rp ią c a na p o m ię sz an ie zm y słó w .
N ieraz p ó ź n ą n o cą sn u ła m się p o szpale ra c h o g ro d u , a d ziew k i w p ie k a rn i m ó w iły , że „do p a n ie n k i m u si złe p r z y s tą p iło “.
Ciocia, z a m iast z a a p lik o w a ć m i co d zien n ie szklankę g o rzk ich zió łek i ze sześć p ig u łe k żelazn y ch, w z d y c h a ła w ra z ze m n ą , m a rz y ła , a o szarej godzinie b rz d ą k a ła „M odlitw ę dzie w ic y “.
Było to śm ieszne, c h o ro b liw e istn ien ie d w ó c h n ie z d ro w y c h , b e z k rw isty c h ko biet, tr a w ią c y ch się w egzaltacji i n ied o rz ec z n e m ro z m arz en iu .
W reszcie id e a ł m ój m ia ł znaleźć u p la stycznienie.
P e w n e j n iedzieli, n a su m ie w p a ra fja ln y m k o śció łk u d o strz e g ła m w ysokiego, p ięknego b ru n e ta , w p a trz o n e g o w e m n ie z w y ra z e m u p o rn e j ciekaw ości. T e ra z w ie m , że nie b y ło to nic w ięcej, ja k ty lk o ciek aw o ść, ale ja d o zn ałam w strz ą sa ją c eg o w ra ż en ia . S erce m oje było, n ib y w o sk ro zg rz a n y , g o to w e do p r z y jęcia w y cisk u pieczęci. P ieczęcią tą by ły w tej c h w ili oczy b ru n e ta , w k tó ry c h w y o b ra ź n ia m o ja w y c z y tała cześć i u w ie lb ie n ie . Z a p o m n ia ła m w ó w czas, że b y ła m je d n ą z n a j b o g atszy ch p a n ie n w okolicy, że w ieś m o ja czysta jak... m ęsk a łza, że g o rze ln ia daje d o sk o n ały d ochód... 0 w sz y stk ic h tych d ro b n o s t k a c h z a p o m n ia ła m . C h ciałam być k o c h a n ą d la sw ej m iz e rn e j isto ty .
W ró c iła m do d o m u z siln y m b ó lem gło w y i z g o rą c z k o w e m i w y p ie k a m i na tw a rz y .
Z n alazłam sw ój id ea ł!
C iotka z a a p ro b o w a ła m ój gust i w y d a ła w yrok, że rzeczy w iście ów b r u n e t m oże być m o im ideałem .
Czyż p o trz e b u ję ci m ó w ić, że id e a ł w k r ó t kim przeciąg u czasu z o stał m i n a jp ro z aic z n ie j
z a p re z e n to w a n y p o dczas jak iejś sąsiedzkiej m ajó w k i, p o m ięd zy sto se m k u rc z ą t i m iz e rji ze ś m ie ta n ą ?
S erce m i b iło b a rd z o m o cn o i ze zm ię- szan ia n a ło ż y łam sobie cały ta le rz y k m izerji, co w y w o ła ło o lb rz y m ie z d z iw ie n ie ze s tio n y m ej są sia d k i
W ie d z ia n o b o w ie m , że żyję jed y n ie ro są k w ia tó w i g a la re tą z nóżek cielęcych. Id eał je d n a k m ój nie o d stra sz y ł się tą ilo ścią m i z e rji — o w szem , u śm ie c h n ię ty , z a p a trz o n y w oczy m oje, ro zp o c z ą ł ro zm o w ę , z p o czątk u b a n a ln ą , p o w o li je d n a k w p a d a ją c ą n a n ieb e z p ieczn e to ry i m an o w ce.
B y łam d n ia tego w d z iw a cz n y m n a s tro ju , p ra w iła m sam e b re d n ie , a on s łu c h a ł z p o b ła ż liw y m u śm ie c h e m n auczy ciela, k tó re m u dziec ko o p o w ia d a b a jk i w godzinie rek reacji.
G dybym b y ła m n iej ro zg o rą c zk o w an a , p o w in n a b y ła b y m z au w aży ć te n uśm iech , jako też uw agę, z jak ą z d a w a ł się m ój id ea ł n o to w a ć so b ie w p a m ię c i w szy stk ie m o je z a p a try w a n ia i poglądy .
M ieszkał w sąsied ztw ie w ra z z m a tk ą i sio strą , p a n ie n k ą cz erstw ą , ru m ia n ą , żyw ą, n ie- p o sia d a ją c ą w ielk iej m ej sy m p a tji. Że d a w n ie j go nie w id y w a ła m , p o c h o d z iło to stąd , że stu d ja ag ro n o m icz n e o d b y w a ł w jed n y m z zak ład ó w z a g ra n ic z n y c h i d o p ie ro od ty g o d n ia p rz y b y ł w nasze stro n y . M ów ił m i w iele
0 sw em z a m iło w a n iu n a tu ry , o z a ch o d z ą c em słoń cu , o jego b lask a c h , o p ro zie co d ziennego życia, o p o trz e b ie poezji, m iło ści i id ea ln y ch , n ie p o c h w y ln y c h uczuć.
P ie rw sz y to b y ł czło w iek , k tó ry m n ie z ro z u m ia ł, p ie rw sz y — bo n a w e t cio cia P e la - sia nie tra fiła tak w m ój to n i nie u m ia ła p o d d a ć tak w ła ściw e j n u ty m ej c h o ro b liw e j fantazji. W p ra w d z ie u śm ie c h a ł się p rz y te m 1 c h w ila m i p a trz y ł n a m n ie jak o ś dziw nie, jak le k a rz n a c h o reg o , ale ja nic nie w id z ia łam , nic nie czu łam , — w ie d z ia ła m tylko, że je ste m szczęśliw ą, od czu tą, z ro z u m ia n ą , w n ie bow ziętą !
Ja k dłu go tr w a ła nasza ro z m o w a , nie w ie m , — odgłos m u z y k i h a ła śliw e j n a m p rz e rw a ł. Z aczy nało się zm ie rz c h a ć, słu żba ro z w ie sza ła n a d rz e w a c h i z a p a la ła k o lo ro w e la m p jo n y , p a ry sta w a ły do k o n tre d a n s a , dzieci z a sy p ia ły n a sto sa c h szali, p le d ó w i p o d u sz ek p o w o z o w y ch .
T o w arz y sz m ój w sta ł, p o d a ł m i rę k ę i p o szliśm y tań czy ć w ra z z in n y m i.
C h o d ziłam jak s e n n a ; p a n ie n k i śm ia ły się w eso ło d o k o ła m n ie , ja ro z m a rz o n a led w o d o ty k a ła m ziem i.
Z n alazłam sw ój id eał!
P o sk o ń c zo n y m k o n tre d a n s ie zb liży ła się do m n ie Mazia, sio strz y c z k a m ego tan c e rz a . U śm iech n ięta, z a ru m ie n io n a , w y d a ła m i się
p o s p o litą w sw ej k re to n o w e j ró ż o w e j s u k ience.
P o r w a ła m n ie p o d rę k ę i p o c ią g n ę ła p o d d rz e w a .
— Bój się Boga, M iciu! — z a w o ła ła ze śm ie c h e m — o czem ty ro z m a w ia ła ś z m o im b r a te m ? W szak on ty lk o o sw o ic h c e trac h , tak sach , flin tach , k o n ia c h i y o rk s h ira c h m ó w ić u m ie. My, p a n n y , nigd y z n im n ie ro z m a w ia m y ! C hyba, że i ty znasz się n a y o rk s h ira c h ?
S p o jrz a łam n a nią z p o lito w a n ie m . W y d a ła m i się p ie rw e j p o sp o litą, te ra z je d n a k b y ła m a ło d u sz n ą i śm ieszną.
— T ak, M aziu, m ó w iliśm y o y o rk s h ira c h , o d rz e k ła m z o d c ie n iem w yższości.
Z dziw io na, sp o jrz a ła n a m n ie i w z ru szy ła ra m io n a m i. P o c h w ili w id z ia ła m , jak w g ru pie sw y c h ró w ie śn ic z e k o p o w ia d a ła coś z w iel- kiem zajęciem . Z a p e w n e m ó w iła o m n ie i o sw o im b ra c ie . W szystkie p a n ie n k i śm iały się serd ecznie. Ale m n ie śm ie c h te n n ie d o tykał. C zułam się w yższą n a d nie w szy stk ie. Z n alazłam sw ój id ea ł i nie d b a ła m o św ia t cały...
K u zyn k a m o ja u m ilk ła n a ch w ilę , jak b y o d d ając się w sp o m n ie n io m , Ja p a trz ą c na nią, tak zd ro w ą , ta k św ieżą, p e łn ą życia i en er- gji, d z iw iła m się w d u c h u p rz e w ro to w i, jak i n a stą p ić m u sia ł w tej kobiecie, k tó ra , w ed łu g
ałów w ła sn y ch , b y ła la t te m u k ilk a „ p ian k ą z m gły i g a la re ty 44.
— P o m ija m szczegóły k ro k ó w p r z e d w s tę p n y c h — cią g n ę ła d alej k u zy n k a. — Znasz te n u d n e w ie jsk ie w iz y ty d w ó c h ro d zin , p r a g n ący ch zaw iązać m a łż e ń s tw o ; w sz y stk o od- h y ło się p o fo rm ie : w izy ty , rew iz y ty , są żn i ste b u k iety , o św ia d cz y n y w a lta n ie n a klęcz k ach , z p y z a ty m k siężycem n a św ia d k a, p o te m o św ia d cz y n y w p o k o ju , p o te m w sa lo n ie p rz e d cio cią P elasią, p o te m p ro ś b a jego m a t ki, p o te m zaręczy n y , aż w re szc ie ozn aczon o dzień ślu b u .
J a p ły w a ła m w b łę k ita c h .
On nie z m ie n ił się a n i n a c h w ilę . Czuły, tk liw y , ry c e rsk i, k o c h a ł, p rzy sięg ał, m a rz y ł i śp ie w a ł w ra z ze m n ą. Ż yliśm y w k ra in ie fan tazji, b u d o w a li k ry sz ta ło w e za m k i i n a b i ja li je ć w ie cz k a m i poezji.
On sa m m i te ćw ieczk i znosił, czasem w tak iej ilości, że c z u ła m się n iem i u tr u dzoną.
L u d z ie d o o k o ła d ziw ili się tej zm ian ie, ja k a w n im zaszła. On, g o sp o d a rz w zo ro w y , m y śliw y z a w o łan y , on, m iłu ją c y do tej c h w ili ty lk o g o sp o d a rstw o , in w e n ta rz , p o la sw e i pługi, on, ro z m a w ia ją c y z p a n n a m i o p ło - d o zm ian ie, y o r k s h ir a c h i b a ra n a c h N egretti, o n s ta ł się cz u ły m C e lad o n em i w z o re m t r u b a d u ra śre d n io w ieczn eg o .