• Nie Znaleziono Wyników

Z Teresą Oleszczuk rozmawia Anna Czerwińska

Teresa Oleszczuk – graficzka, plastyczka, redaktorka graficzna

miesięcznika „Res Publica Nowa”, Biuletynu OŚKi oraz szeregu wydawnictw, obecnie pracuje w „Polityce”; od 1989 roku związa-na z polskim ruchem feministycznym. Współtwórczyni La Strady – Fundacji Przeciwko Handlowi Kobietami, prowadziła tam m.in. program „Media i Lobbing”.

powiedz mi, jak to było z tą La Stradą, czy to naprawdę było tak, że przyjechały Holenderki i wam powiedziały, że robią pro-jekt dotyczący handlu ludźmi, handlu kobietami, i was zabrały do siebie i nauczyły?1)

Tak.

Feministki wtedy w polsce nie zajmowały się prostytucją, handlem kobietami?

Nie. W ogóle nie wiedziałyśmy, że istnieje takie zjawisko, jak handel ludźmi, handel kobietami. To były początki Polskiego Sto-warzyszenia Feministycznego. Do kraju wróciła z Holandii Basia Limanowska, Ella Osuch, która wiele lat mieszkała w Utrechcie, pracowała w ambasadzie holenderskiej. Chyba przez nią dotarła do PSF, już na Mokotowskiej, Fundacja Przeciwko Handlowi Ko-bietami STV z Holandii, która szukała kontaktów z organizacja-mi w Polsce, bo chciała zaprosić do projektu organizacje z kra-jów, z których pochodziły kobiety pojawiające się w prostytucji na Zachodzie. Nam się od ich opowieści zjeżyły włosy na gło-wie. Zaprosiłam je do jakichś dwóch telewizji, nawiązałam też kontakty z policjantami, którzy pierwszy raz słyszeli o tym, że dziewczyny są wywożone i zmuszane do prostytucji. Tak to się

1 OŚKa, Biuletyn Ośrodka Informacji Środowisk Kobiecych nr. 2 (3) 1998,

R apoRt

zaczęło. W 1994 roku. Wyjechałyśmy do Holandii na warsztat, poczułyśmy się wtajemniczone i zaangażowane. Poza tym mia-łam osobiste odczucie zobowiązania, bo jak się pokazały te pro-gramy telewizyjne, trzeba było podać kontakt do którejś z nas. Dzwoniły do mnie wtedy głównie rodziny zaginionych kobiet, szukali pomocy, bo dawno już zgłosili zaginięcie córek, a wszyst-kie inne możliwości i scenariusze zostały wyczerpane, etc.

Te pierwsze lata były cudowne dla tych, którzy wierzyli w „obywatelskość” i bez kompleksów panoszyli się w nowej ojczyźnie. Jak miałaś sprawę do ministra albo do komendanta głównego policji, to znajdowałaś jego numer w książce telefo-nicznej i po prostu dzwoniłaś, epatując siłą organizacji femini-stycznej. I to działało. PSF – co to za siła. Kilkanaście bezczel-nych w wierze w prawa kobiet dziewczyn po prostu dzwoniło i wszyscy się z nimi umawiali albo przynajmniej wyznaczali ko-goś współpracy. Dziś raczej nie przebrniesz przez dziesiątki se-kretariatów, asystentów, połączeń tonowych, które nakazują nagrywanie się na automatyczne sekretarki.

Potem napisałyśmy wspólnie z Holenderkami – wielka w tym zasługa Elli Osłuch i Barbary Limanowskiej – program przeciw-działania handlowi kobietami dostosowany do naszych możli-wości. Kobiety z STV przeprowadziły ten projekt przez labirynt unijnej biurokracji i dostałyśmy pieniądze na trzy lata. Po wielu miesiącach oczekiwań – ziściło się.

Dołączyłyśmy, formalnie PSF i Polska YWCA, do międzynaro-dowego ruchu zwalczającego handel kobietami.

Pierwszą akcją La Strady była duża kampania medialna pod hasłem „Masz prawo marzyć. Masz prawo wiedzieć”2). Moim za-daniem było docieranie do ludzi z informacją, której celem mia-ło być uwrażliwienie przede wszystkim kobiet na oferty pracy

2 O kampanii szerzej w OŚCe, Biuletyn Ośrodka Informacji Środowisk Kobiecych nr.2 (3) 1998, Prostytucja/handel kobietami, wywiad ze Staną Buchowską, s. 24.

zagranicą i dostarczenie informacji, które pozwolą na przerwa-nie ewentualnej opresji.

a jakie wtedy było postrzeganie prostytucji przez feministki?

Bardzo różne. Dużo o tym dyskutowałyśmy. To było bardzo potrzebny ferment. Chyba do dzisiaj nie przegadałyśmy wszyst-kiego. Próbą zebrania stanowisk i podsumowaniem dyskusji był numer biuletynu OŚKi3), chętnie przeczytałabym po latach te teksty i zadała sobie ponownie te pytania. Starałyśmy się prze-konać siebie do poglądu, że kobieta ma pełne prawo wybrać taką ekonomiczną alternatywę. A społeczeństwo ma obowią-zek tworzyć atmosferę i prawo, aby zwalczać wyzysk i przemoc w tym erotycznym biznesie. Handel kobietami był przedstawiany przez media w ten sposób: „nasze niewinne dziewice” uprowa-dzane są przez cwanych, bezwzględnych sutenerów, wykorzy-stujących ich niewiedzę o świecie, tę niewiedzę zazwyczaj nazy-wano naiwnością. Niezwykle trudno mi się było przebijać z inną prawdą i przekonać do prawa kobiet do wyboru prostytucji przy jednoczesnym zabieganiu o taki sam ostracyzm wobec spraw-ców i stanowcze przeciwdziałanie kryminalnym nadużyciom, jakich dopuszczali się handlarze i system prawny. To była nasza „prawda i doktryna”: kobiety mają prawo się prostytuować na własnych warunkach i czerpać korzyści z własnej seksualności. Pamiętam, że próbowałam, nawet brawurowo, porównywać w mediach seksbiznes do prostytucji małżeńskiej.

pamiętasz, jak zaczęły powstawać w polsce agencje towa-rzyskie? Czy to było zaraz po 89 roku?

Nie pamiętam, pochłaniały mnie inne wydarzenia tak zwanej wielkiej polityki. Pracowałam już wówczas w Res Publice, piśmie historyków idei, byłam sekretarzem wydawnictwa książkowego, to były dla mnie ważne światy. I oczywiście bardzo ogólnie

poj- OŚKa, Biuletyn Ośrodka Informacji Środowisk Kobiecych nr. 2 (3) 1998,

R apoRt

mowane prawa kobiet jako podstawowe prawa obywatelskie. Pewnie agencje pojawiły się wraz z uwolnieniem rynku, czyli „wszystko przez Balcerowicza”. Agencja ma status podmiotu gospodarczego. Skoro karalne jest czerpanie zysku z prostytucji, przymuszanie do niej, to trzeba było ukryć prawdę, nazywając burdele agencjami towarzyskimi. Nie łamano prawa i obyczajo-wość społeczeństwa katolicko-konserwatywnego nie cierpiała. Poza tym to był kraj, który potrzebował ruchu gospodarczego. Ciągle się zabijamy o te wskaźniki i liczbę zarejestrowanych przedsiębiorstw. Więc interes musi kwitnąć: więcej agencji, wię-cej pieniędzy w kasie państwa. Łatwiej było przełknąć prawdę, że państwo jest sutenerem.

Potem dostrzegliśmy, że Polska jest tranzytowym i docelo-wym krajem, do którego przyjeżdżały kobiety z byłego Związku Radzieckiego i Bułgarii. Pewnie milion razy słyszałaś o tirówkach i doskonale wiedziałaś, że to nie Polki, podobnie jak w agen-cjach towarzyskich. To był taki moment medialnego przewartoś-ciowania i zrobienia z tego innej półprawdy, że tu oto jesteśmy krajem atrakcyjnym ekonomicznie – pierwszy przekaz. Drugi, że jesteśmy zalewani cudzoziemską siłą roboczą, trzeci przekaz, że za tym stoi straszna mafia ukraińska, rosyjska, bułgarska, etc. No i zaczęliśmy się epatować rozmiarami tego zjawiska. Co w ja-kimś stopniu ułatwiało nam pracę z mediami, ale też spłaszczało przekaz i utrwalało stereotypy. Bardzo szybko możemy się za-cząć straszyć liczbą tych agencji towarzyskich, bo przechodzisz przez centrum miasta i znajdujesz tych bilecików setki.

Co sprawia wrażenie, że mamy w pełni zalegalizowaną pro-stytucję…

To po pierwsze, a poza tym, że ona jest w każdej bramie, w każdym domu i przy wszystkich drogach naszej ojczyzny. Ale jak zaczniesz się wczytywać w te bileciki, których znajdujesz wiele za wycieraczkami samochodu, okazuje się, że to są cztery albo pięć powtarzających się numerów telefonów.

Jak się skończył twój trzyletni kontrakt w La Stradzie?

Było dla mnie oczywiste, po pewnym czasie, że ja raczej się nie odnajdę w roli dobrej pani filantropki. Męczyło mnie bycie taką medialną specjalistką od handlu kobietami i prostytucji. Po-myślałam: nie, to jest nadużycie, ja właściwie niczego naprawdę istotnego dla tych kobiet nie robię i w ramach legalizmu zrobić nie mogę. Bilet kupię powrotny. A to nie o to chodzi, żeby kupić im bilet do domu, one nie chcą do domu. Potrzebują bezpiecz-nej, płatnej pracy. Ja nie mówię, że marzyłam aby odmienić ich życie. Bezradne oglądanie na co dzień intymnych, osobistych dramatów konkretnych osób, konkretnych kobiet, ich rodzin i zawieranie kompromisów z własnym sumieniem były frustru-jące. Czułam że jestem na granicy akceptowalnej hipokryzji. W którymś momencie te kompromisy są bardzo frustrujące.

Mówi się teraz dużo o sponsorningu, w kinach pokazywany jest nagrodzony polski film „Galerianki” o dziewczynach, które się prostytuują w galerii handlowej. Czy taka forma prostytucji była zawsze, czy ona się pojawiła teraz?

Wydaje mi się, że pewien rodzaj zależności finansowej i czer-pania korzyści z tego, że się jest obiektem seksualnym, istnieje odkąd istnieją relacje patriarchalne między kobietami i mężczy-znami. Nie wydaje mi się to ani nowe, ani inne. To, że się teraz to da przyłapać i opisać – to jest ta różnica. Czym było małżeństwo, dopóki kobiety nie miały własnych pieniędzy? Niczym innym! To, że z tą całą wolnością wkradł się taki model mieszczański – ale w złym sensie – tych relacji: ona w domu, on zarobi, to nic nowego. Taki model, że trzeba dziewczynę wydać za mąż, bo na nią zapracuje facet. To, że się dziewczynie stawia, że się ją zaprasza, że się jej kupuje prezenty, to jest jednak ciągle ofi-cjalna norma relacji męsko-damskich. Niepokoi mnie takie upo-wszechnianie wizerunku dziewczyn, jak w „Galeriankach”. Czy ktoś upowszechnia model dziewczyny w bibliotece?

R apoRt

a czy widzisz jakieś rozwiązanie problemu prostytucji czy handlu kobietami? przez najbliższe kilka lat – gdybyś tak miała zaprojektować – co by się miało wydarzyć?

Po pierwsze musiałabym się bardzo mocno, z czyimś wspar-ciem i w dialogu, zastanowić, co jest problemem w prostytucji. Oczywiście nie ma takiego powodu, by to roztrząsać w przy-padku handlu kobietami czy handlu ludźmi. Ludzie są istotą, są podmiotowością każdego systemu prawnego, więc już z jego istoty wynika, że handlować ludźmi, wykorzystywać ekonomicz-nie ekonomicz-nie wolno. I o to się na każdym poziomie powinno zabiegać: czy to jest wykorzystywanie pani w Biedronce, czy też za granicą w seks-biznesie. Natomiast nie mam poukładanego, wyraźnego wizerunku prostytucji w naszym kraju: na ile on jest mroczny? co jest w nim dramatycznie niegodnego? na co nie wolno się nie godzić w stosunku do tych kobiet? Myślę, że ta cała otocz-ka obyczajowa wokół prostytucji jako zjawisotocz-ka, która powodu-je, że trudno jest zaakceptować prostytucję jako wybór kobiet, spowodowana jest przez nasz stosunek do kobiety. Bo jaka jest różnica między źle traktowaną nastolatką, która ma być hodo-wanym przez kulturę masową obiektem seksualnym i tylko tak postrzeganą osobą w relacjach rówieśniczych, w relacjach ze-wnętrznych, a osobą, która postanawia to wykorzystać, brać za to pieniądze?

Podległość seksualna kobiety jako element męskiej władzy – to jest coś, od czego powinno się rozpocząć każdą rozmowę o tym, co jest niebezpiecznego w prostytucji. I to jest ten wątek prostytucji akceptowalnej: jaką kobieta uprawiająca ten zawód ma świadomość i jak umie z tego korzystać, jak umie kontrolo-wać to przejmowanie władzy nad sobą, a może przejmuje wła-dzę? To jest dla mnie istotne w tym wszystkim, ale nie da się na tym poziomie rozmawiać, zawsze to trzeba uprościć i sprowa-dzić do tego „zamykać agencje, nie zamykać”.

Legalizować czy nie?

Co legalizować w prostytucji?

Wszyscy mówią, że zalegalizują prostytucję i dzięki temu wszystkim będzie lepiej: kobiety będą mieć ubezpieczenia, państwo podatki...

Tak, i będą miały emerytury w ZUS-ie. Ja pewnie będę miała emeryturę 860 złotych po trzydziestu pięciu latach pracy „przy-zwoitej”. A ile się pracuje w prostytucji?

R apoRt

prawne uregulowanie prostytucji nie