• Nie Znaleziono Wyników

Pani Janina zdała maturę w czerwcu 1939 r. i, jak wspomina, od dłuższe-go czasu mówiło się wtedy o wojnie. Postanowiła wraz z koleżankami zgłosić się na szkolenie sanitarne, organizowane przez PCK. Prowadzący je lekarze pokazy-wali, jak należy się zachować i jak udzielać pierwszej pomocy.

Z dumą trzymałam w rękach zaświadczenie o ukończeniu kursu, a moim zada-niem było chodzenie po domach i demonstrowanie, jak powinno się używać maski gazowej. [...] Dostałam taką jedną, pokazową maskę i prezentowałam mieszkań-com Wilna jak ją montować, zakładać i zdejmować.

Kiedy wybuchła wojna, wszyscy wierzyli, że nie potrwa ona długo. Sądzo-no, że szybko pokonamy Niemców i znowu zapanuje ład i porządek. 17 wrze-śnia 1939 r. armia wroga wkroczyła do Wilna. W zasadzie walk o miasto nie było. Okupanci opanowali okolicę. Bardzo szybko zamknięto większość szkół i zaczęto uczyć w języku rosyjskim i litewskim. Ale prawie natychmiast myślano o tajnym nauczaniu.

Brat pani Janiny, Stanisław, brał udział w obronie Lwowa. Dowodzący pol-ską obroną generał Władysław Langner od 12 września stawiał skuteczny opór niemieckim wojskom pancernym. Wszystko się zmieniło, kiedy niespodziewa-nie z innej strony miasta nadciągnęli Rosjaniespodziewa-nie. Sytuacja stała się beznadziejna i generał Langner poddał miasto 22 września Armii Czerwonej. Nasz obrońca Janina Awgulowa

186

Lwowa wrócił do domu pieszo, idąc tylko nocami, by uniknąć spotkania z Ukraiń-cami, którzy mordowali polskich żołnierzy.

Przypominam sobie również, jak oddziały Armii Czerwonej wkroczyły do Wil-na. Litewskie flagi. Wjazd wojska, wręcz humorystyczny. Patrzyłam na to jak na dziwny film. Była to dla mnie farsa, która zaraz się skończy. Przecież ja, urodzo-na w Wilnie przez osiemurodzo-naście lat nie słyszałam ani jednego słowa po litewsku.

Spoglądaliśmy na nieznane litewskie napisy. Kupowaliśmy za lity... a litów nie mie-liśmy. Przed sklepami wiły się długie kolejki, kolejki... Mieszkańcy byli zaskoczeni, panował strach, rozpacz i panika. Już chyba nikt nie wierzył, że wojna szybko się skończy...

Podjęte przez Litwinów działania, miały doprowadzić do relituanizacji Wi-leńszczyzny. Po zajęciu Wilna zwolniono większość polskich pedagogów. Usu-nięto z klas polskie symbole państwowe, powieszono godła litewskie i portrety prezydenta Smetony, ograniczono prawa polskiej ludności.

W tych ciężkich czasach Pani Janina podjęła pracę w klinice dziecięcej prof. Bujaka. Oto jak wspomina ten okres swojego życia:

W 1939 r. zaczęłam pracować jako siostra w Klinice Dziecięcej profesora Bu-jaka w Wilnie. Jako wolontariuszka organizowałam małym pacjentom zajęcia rekreacyjne, terapeutyczne. Czytałam im książki. Naszą ulubioną zabawą były

„zgadywanki”. Ktoś wycinał coś z papieru, a potem reszta odgadywała, co to jest.

W tych trudnych czasach uśmiech dziecka znaczył dla mnie tak wiele. W wileńskiej klinice przebywały dzieci z okolic, z pobliskich wiosek i miasteczek. Nie zawsze ich rodzice byli w stanie je odwiedzić, toteż one najbardziej cieszyły się, kiedy przy-chodziłam. Uwielbiały słuchać bajek. Zarówno tych opowiadanych przeze mnie, jak i tych z książek.

Kolejne wspomnienie z tego okresu to decyzja o przekazaniu nieznanej osobie własnej krwi. Pani Janina była dziewczyną drobną i szczupłą. Gdy nastał okrutny czas wojny, w tajemnicy przed rodziną postanowiła określić swoją gru-pę krwi. Podczas dyżuru w szpitalu przeczytała anons w gazecie:

Dla umierającej poszukuje się dawcy krwi grupy B Rh+. Anons ten przywołał mnie do szpitala. Obudził się we mnie niepokój. Po co ta ofiara. Umierającej nie pomoże nic... jakiś lęk i żal. Gdy po kilku minutach leżałam w sali operacyjnej nie-pokój i żal ucichł. Krew sączyła się wolno w szklane strzykawki. Rozczerwieniły się

Michał Polak

187

czerwone pieczęci życia dla życia. Prymitywna, wojenna transfuzja trwała długo.

Ktoś gładził ręce i szeptał po polsku słowa otuchy. Ale zbyteczne już były [...] Żad-ne słowa nie zdołają wyrazić późniejszej radości, gdy zaprowadzono mnie do łóż-ka nieznajomej. Jej rumieńce w miejscu bieli, uśmiech i wdzięczność, przepełniał moje serce dziwną błogością. Jakże wzruszył mnie jej mąż, czekający w poczekal-ni z dzbankiem rosołu. Powtarzał wciąż: jak dziękować za tak cudowny dar? Jak dziękować, jak się odwdzięczyć? Odwdzięczyć? Jakiej można żądać zapłaty, gdy się tak wiele otrzymało. A jednak poprosiłam. Poprosiłam o książki dla chorych dzieci z mojej kliniki. I wyszłam. Lekka i szczęśliwa w siarczysty mróz. Lekka i szczęśliwa i osłabiona, w płaszczu wiatrem podszytym, niepomna lekarskich zaleceń. Patrzy-łam w kilka dni później na roześmiane buzie chorej dzieciarni. Uśmiechał się życzliwie pan profesor. Ale wcale nie wiedział, że książki te mają cenę mojej krwi.

O tym nie wiedział nikt.

Przychodziłam do kliniki tak długo, jak byłam w Wilnie.

Wraz z rozwojem wydarzeń wojennych zaczął się proces ubożenia społe-czeństwa. Zaczęło brakować towarów w sklepach. Drożał chleb, nie było mąki i cukru. Zbliżała się zima. Robiło się coraz chłodniej. Pani Janina zdecydowa-ła się wtedy pójść do pracy.

Postanowiłam, że pomogę rodzicom. Dowiedziałam się, że niedaleko Wilna w małym „upaństwowionym” majątku potrzebują ludzi do wykopków ziemniaków.

Pojechałam tam wraz z koleżankami i kolegami z Instytutu Psychopedagogiczne-go, prowadzonego przez ks. prof. Wojtukiewicza. Instytut był oczywiście tajny. Byli razem z nami uchodźcy z Warszawy. „Predsiedatiel” (z rosyjskiego kierownik) wymyślał nam od „białoruczków” (określenie inteligencji). Budzono nas do pracy o godzinie 6 rano. Zimno. Ziemia zmarznięta. Kopałyśmy na kolanach. Mężczyźni nosili kosze. Posiłki składały się codziennie z kartofli i z zsiadłego mleka. Ale mimo to, gdy był późny wieczór, zapalaliśmy nad brzegiem pięknego jeziora ognisko i mimo ogromnego fizycznego zmęczenia śpiewaliśmy różne pieśni: patriotyczne, harcerskie, religijne, a nawet popularne tanga i walce. Litwini początkowo byli na nas źli, wściekli, jak możemy śpiewać skoro padamy ze zmęczenia. Budzili nas jesz-cze wjesz-cześniej następnego dnia. Potem, gdy to nie dawało skutków, tylko się dziwili.

Później wróciłam do domu z żywnością na zimę. Przypłaciłam to ciężkim zapale-niem płuc z powikłaniami. Kiedy trochę mi się polepszyło, rodzice wysłali mnie Janina Awgulowa

188

na wieś Asotniki. Zmiana klimatu, świeże powietrze, dużo mleka i zdrowszego je-dzenia. Powoli wracałam do zdrowia.

Zaczęłam uczyć. Najpierw młodszą kuzynkę Irenkę, potem przychodziły dzieci sąsiadów, aż w końcu zebrałam sporą grupkę małych uczniów, chłonących wiedzę i to, co mówiłam jak gąbki. Od tego momentu zaczęło się moje tajne nauczanie.

Część mieszkańców Wilna, a zwłaszcza ludność żydowska, zamieszkująca te-reny Wileńszczyzny „była zadowolona” z wkroczenia Armii Czerwonej do mia-sta. Chętnie uczestniczyli w wiecach propagandowych i defiladach. Podobali się nowym władzom i kiedy likwidowano przedsiębiorstwa polskie, Polacy tracili pracę, a na wysokich stanowiskach zatrudniano Żydów. Z jednym z nich zetknę-ła się pani Janina, kiedy poszzetknę-ła do kolejnej pracy.

Następnym miejscem, gdzie pracowałam był port rzeczny. Zbierano tam pia-sek i żwir, żeby móc umocnić brzegi. Zarządca, który był Żydem, zapytał mnie, czy wolę pracować na akordzie za większą zapłatą, czy na dniówce za mniejszą. Pie-niądze były potrzebne, wolałam pracować ciężej. Kierownik popatrzył na mnie z powątpiewaniem, ale kazał mi nasypać żwiru na taczkę i przewozić w wyzna-czone miejsce. Nabrałam żwiru, przejechałam kawałek i musiałam przewieźć ła-dunek po wąskiej kładce. Ledwo najechałam i wszystko się wysypało. Taczki były bardzo, bardzo ciężkie. Nasypałam jeszcze raz, ale znowu wylądowało na ziemi.

Zaczął się tworzyć za mną korek, bo mężczyźni chcieli przejechać. Dałam za wy-graną. Wróciłam do kierownika i powiedziałam, że chcę pracować na dniówce.

Pomimo tego, że trwała wojna, bardzo chciałam dalej się uczyć. Szkoły funk-cjonowały w językach: rosyjskim i litewskim. Działał też Instytut Germanistyki, w którym można było kształcić się odpłatnie. Bardzo zależało mi na tym, żebym mogła tam chodzić, ale jednocześnie nie chciałam obciążać finansowo rodziców.

Znalazłam pracę w Urzędzie Celnym. Pracowałam głównie nocą. Miałam nawet przepustkę nocną, że pracuję nocą i mogę wtedy przebywać poza domem. Ale prawda była taka, że żołnierze nie patrzyli, czy ktoś ma pozwolenie, czy nie, po prostu strzelali. Jakzabili kogoś z przepustką, traktowali to jak wypadek przy pra-cy. Musiałam więc przemykać się szybko, niezauważona. To był dość trudny okres w moim życiu. Rano chodziłam do kliniki prof. Bujaka, potem do instytutu, nocą do pracy, ciągle pamiętając o zadaniach z AK. Czasem spałam parę godzin, cza-sem wcale. Jednak bardzo chciałam uczyć się. Był to też pewnego rodzaju bunt,

Michał Polak

189

nie dość, że działałam w konspiracji, to jeszcze kształciłam się, a przecież władze niechętnie patrzyły na ludzi z oświaty. Podnosiło to również moje kwalifikacje na-uczycielki, bo w dalszym ciągu chciałam uczyć.

Zajęcie Wileńszczyzny przez Niemców w 1941 r. nie poprawiło życia ludno-ści polskiej. Pani Janina, zaangażowana w konspirację i tajne nauczanie, musiała się ukrywać. Opowiada o tym tak:

Jesienią 1941 r. musiałam się ukrywać, bo byłam już poszukiwana przez Gesta-po. Mieszkałam u przyjaciół, miałam wtedy swój pokój. Początkowo mieli mnie zatrzymać tylko 2 tygodnie, może mniej… ostatecznie zostałam ponad pół roku.

Uczyłam tam ich córkę Danusię. Sprawdziło się też w moim przypadku stare pol-skie przysłowie, że najciemniej jest pod latarnią. Mieszkanie znajdowało się na-przeciwko komisariatu policji. Nie mogłam co prawda wychodzić na balkon, ani pokazywać się w oknie, ale mnie nie znaleźli. Nie mogłam jednak dłużej narażać tej rodziny na niebezpieczeństwo, z jakim wiązało się ukrywanie mnie. Od tamtej pory mieszkałam w różnych miejscach, żeby zmylić Gestapo. Żartowałam nawet czasem, że zmieniłam się w „Latającego Holendra”.

Śledząc zapiski z lat wojny, znajduję wspomnienie ze Świąt Bożego Narodze-nia – z Gwiazdki 1941 r.

…I tak rok za rokiem. Gwiazdka za Gwiazdką. Zgodnie z tradycją. I tak wielka radość, że Bóg się nam rodzi, że Bóg się rodzi w nas, więc nieustająca:

„Gloria, gloria, gloria In excelsis Deo!”.

Aż nagle zmieniło się oblicze świata. Zmieniła się mapa Polski podzielonej mię-dzy czarną swastykę a czerwony sierp i młot. Tragicznie zmienił się nasz los. Ale Bóg się rodził w blaskach Gwiazdy Betlejemskiej, na przekór złym mocom, ro-dziła się wiara, nadzieja i miłość.

I jeżeli głos się łamał, jeżeli trudno było śpiewać przez łzy, to nasze polskie serca wołały:

„Podnieś rękę Boże Dziecię Błogosław Ojczyznę miłą!”.

Poszukiwana przez Gestapo musiała ponownie opuścić Wilno, zamieszka-ła w Asotnikach u rodziny.

Mieszkałam tam u Wujostwa i znowu potajemnie uczyłam. Całe wieczory spę-Janina Awgulowa

190

dzałam na nauce i zabawach z dziećmi i tylko nasłuchiwałam, czy za głośno nie szczekały psy… W dzień pomagałam na roli, gotowałam. Przez wiele miesięcy nie byłam już w Wilnie, ale nawet nie tęskniłam za miastem, tylko za rodziną…

Jednej nocy miałam straszliwy sen. Śniło mi się, że byłam w Wilnie i oglądałam witrynę sklepową. Nagle ujrzałam w niej odbicie żołnierza Gestapo stojącego za mną. Zaczęłam uciekać, a on podążał za mną… Obudziło mnie szczekanie psów.

Podejrzewałam najgorsze, wyjrzałam ostrożnie przez małe okienko wychodzące na drogę prowadzącą do domu. Z radością zobaczyłam, że to idzie moja siostra.

Przerażona i zziębnięta. Radość minęła i ogarnął mnie niepokój, że w domu coś się stało. Kiedy przy-witaliśmy się z płaczem, Tosia, siostra, powiedziała, że w domu Gestapo szukało mnie. Wywrócili dom „do góry nogami”, rewizja, groźby, zabrane listy, zabrane foto-grafie… Koleżanki już aresztowane. Co robić? Dokąd pójść?

I ten nagły spazmatyczny płacz i krzyk Irenki [7-let-nia kuzynka – przyp. autora] „Ja cię nie oddam Niem-com! Ja cię ukryję! Ja nie pozwolę, żeby cię zabili!”.

Zatarło się wiele w pamięci, ale nie zatarła się nigdy pamięć krzyżyka kreślonego drżącą dłonią Wujenki na czole…

Wyszłam z Siostrą z domu, ukryłyśmy się i widziałam, jak gestapowcy już jadą w kierunku gospodarstwa. Nie oglądałyśmy się za siebie, tylko ruszyłyśmy wolno, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Działo się to w połowie lutego. Straszna zima. Strasz-ny mróz. StraszStrasz-ny śnieg i zaspy. Dowiedziałam się potem, że Gestapo nic u Wujo-stwa nie znalazło, a dzielna mała Irenka nawet słowa nie pisnęła, kiedy pytali ją czy mnie zna.

Nie wiem, jak to Tosia zrobiła, szła pieszo 40 km całą noc, żeby mnie ostrzec.

Uchroniła mnie przed więzieniem i Ponarami, gdzie zginęły moje koleżanki.

Ponary, pierwszy raz usłyszałem tę nazwę od Pani Janiny i dopiero rodzice przybliżyli mi tragiczny wymiar tego miejsca. Zaintrygowany, znalazłem w wy-szukiwarce internetowej informację o tym miejscu.

Michał Polak

2. Siostra Tosia, która ura-towała Panią Janinę przed aresztowaniem

191

Ponary, podwileński las, w któ-rym w latach 1941–1944 zginęło ponad 100 tysięcy obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Byli to mieszkańcy Wilna, głównie inteligencja, harcerze, działacze podziemia, Żydzi z Wileńszczyzny.

Wykonawcami tych strasznych zbrodni, na zlecenie Gestapo, byli młodzi Litwini, ochotniczo zgła-szający się do egzekucyjnych od-działów o nazwie „Ypatingas Bu-rys” (Oddział Specjalny Strzelców Litewskich).

W cieniu wysokich, szumiących drzew spoczywają tu koleżanki i koledzy Pani Janiny z

konspira-cji. Konspiracja. W pamiętnikach Pani Janiny mało jest zapisków utrwalających konkretne zadania, strukturę organizacyjną czy zakładane cele. Wynika to oczy-wiście z zasad konspiracji i możliwych konsekwencji, gdyby pamiętniki wpadły w niepowołane ręce. Niektóre z notatek i tak są spisane z ogromnym ryzykiem.

Wraz z koleżankami prowadziła działalność pisania listów do będących w niemieckiej niewoli lub na przymusowych pracach w Rzeszy kolegów z Wi-leńszczyzny i nie tylko. Na ogromne znaczenie tych listów zwrócił mi uwagę mój Tato. Podtrzymywały one na duchu tych mężczyzn, którzy przebywali daleko, setki kilometrów od domu. W archiwum Pani Janiny zachowały się listy, które dostawały w odpowiedzi. Fragment z ostatniego listu kolegi, będącego na robo-tach w Niemczech – 1944 r.

[…] Tuż obok ogólnego, olbrzymiego pokoju jest mój maleńki, w którym od nie-dawna mieszkam. Na stoliku, przy którym piszę, stoi zegar, głośno tykający, leży list od Ciebie i „Pan Tadeusz”, który mi ofiarowałaś, słowniczek polsko-angielski i inne papiery. Jestem po nocnej zmianie. Jest godzina siódma rano. Koledzy już Janina Awgulowa

3. Skromny pomnik w ponarskim lesie

192

śpią, z zewnątrz od czasu do czasu dolatują różne odgłosy. W nocy był alarm, lecz dzień budzi się w spokoju. W tej godzinie u mnie cisza – spokój – nadzieja. Tylko zegar odmierza czas. Ja do Ciebie piszę. Bądź mi zdrowa. Pozdrawiam wszystkich w Twoim domu. Rodziców, Tosię i Stacha. Pozdrawiam przyjaciół Jadzię i Bronka, i wszystkich, którzy mnie jeszcze pamiętają.

Ciebie uściskam i proszę – PISZ!

Tadek Tadek był rówieśnikiem i we wrześniu stracił całą rodzinę. Przez lata wojny był na przymusowych robotach na terenie Niemiec, prawie tysiąc kilometrów od domu. W tym czasie nastąpiła wymiana kilkudziesięciu listów. Na tym ostat-nim dopisek.

Na moje następne listy – odpowiedziała cisza.

W Toruniu

Gdy umilkły wojenne odgłosy, przyszło pani Janinie pożegnać ukochane Wilno.

Obce mocarstwa zdecydowały, że Wilno znalazło się poza granicami Polski. Wraz z rodzicami, siostrą i bratem oraz ukochanym Bronisławem Awgulem ps. z AK „Be-rezyna”, latem 1945 r. wyjechała do Torunia. Miasto ją zauroczyło. Już po kilku

dniach zamieściła swoje wiersze w miejscowej prasie.

Tu, w Toruniu, zawarła związek małżeński ze swym bardzo wysokim, bardzo szczupłym, z bardzo błę-kitnymi oczyma i bardzo czarnymi zrośniętymi na czo-le brwiami, który był tak jak ja oszołomiony wolnością i zdumiony faktem, że jednak wojnę przetrwaliśmy, uko-chanym. Byli ze sobą razem na dobre i na złe z masą planów, energią i twórczym zapałem.

Przez całą wojnę, i zaraz po niej, i do dnia dzisiejsze-go, największą miłością Pani Janina otaczała najmłod-sze dzieci. Te dzieci, którym głupi dorośli zniszczyli dzie-ciństwo, pozbawili je uśmiechu.

Michał Polak

4. Bronisław Awgul ps. „Berezyna”

193

Już siedemnastego sierpnia 1945 r. organizuje wraz z toruńskimi artysta-mi, w sali późniejszego pałacu biskupiego przy ulicy Żeglarskiej, przedstawie-nie, w którym wzięła udział prawie setka dzieci, w tym kilkadziesiąt z Wilna.

Dzieci te jechały do Torunia pociągiem kilka tygodni. Ta miła impreza pozwoliła na poznanie się z dziećmi z Torunia, wspólną zabawę, akceptację i jak zaznaczy-ła uśmiech dziecka nie opuszczał nas ani na chwilę podczas całego wieczoru.

Rozpoczęła współpracę z Polskim Radiem, organizując Rodzinkę Radiową, łącząc rolę aktorki, autorki i reżysera audycji dla dzieci i młodzieży. Zaczęła zaoczne studia polonistyczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Indeks ma nr 1. Utworzyła działający pod jej artystycznym kierunkiem Międzyszkol-ny Teatr Młodego Widza, który prezentował swoje spektakle w Teatrze Ziemi Pomorskiej (obecnie Teatr im. Wilama Horzycy). W tym też okresie, jako osoba niezwykle wrażliwa na krzywdę dzieci, na ich losy wojenne, pełniła funkcję ku-ratora dla nieletnich oraz pracowała w świetlicy z dożywianiem dla najuboż-szych dzieci.

Przejęta losem dzieci bezdomnych, z rodzin patologicznych, dzieci zagrożo-nych alkoholizmem założyła z koleżankami w najbiedniejszej dzielnicy Toru-nia, Dębowej Górze, świetlicę. Po kilku dniach miała ponad dwustu podopiecz-nych. Karmiła, uczyła, wychowywała.

To wszystko łączyła z nauką i obowiązkami matki. W czerwcu 1946 r.

zostaje szczęśliwą matką. Tak opisuje w pamiętniku ten dzień.

Syneczku drogi! Z Twoim przyjściem na świat rozpoczął się nowy rozdział w naszym życiu – najpiękniejszy okres Życia Rodzinnego. Postanowiliśmy też, że aż do czasu nim się zapoznasz z mądrą sztuką pisania, o Twoich jasnych i pięknych dniach pisać będzie Twoja matka i Twój ojciec.

W Toruniu, w 1946 roku dnia trzynastego czerwca o godzinie 1 minut 50, przy-szedł na świat mały, nieznany Człowiek, malutki Obywatel Rzeczypospolitej Pol-skiej – nasz ziszczony sen, Najpiękniejsza baśń, nasz Syn!...

13 czerwiec, wieczór. Otrzymaliśmy Jureczku róże. Białe i purpurowe – od Twego Tatusia. Na pewno i Ciebie oczarowały tak, jak i mnie… I otrzymaliśmy list, to Twój pierwszy, Syneczku, list…

Potem modliłam się. O zdrowie dla Ciebie. O jasną przyszłość. O same pogod-ne dnie. O szczęście. I dziękowałam Bogu i Bożej Matce – że jesteś… Teraz jesteś Janina Awgulowa

194

jeszcze Maleńką Kruszynką, Maleńkim Złotym Promyczkiem – z mojej radiowej audycji, którą właśnie dziś usłyszały toruńskie dzieci...

Wielkiej pomocy udziela jej najbliższa ro-dzina, gdyż mąż inżynier budownictwa, pra-cuje w zniszczonej, spalonej Warszawie.

W 1950 r. J. Awgulowa utworzyła teatrzyk dla najmłodszych „Zaczarowany Świat”. Teatr ten sprawił nie tylko w Toruniu, ale w całym regionie ogromną radość najmłodszym. Dzieci z Torunia i ich rodzice mogli oglądać przed-stawienia „O sierotce Marysi”, „O Koszałku--Opałku, co wiosny szukał”, „W Wojtusiowej izbie” i wiele, wiele innych. Teatr Lalek „Za-czarowany Świat” istnieje już 60 lat. Założony w małym baraku na Kaszowniku, obecnie ma siedzibę na Wrzosach, edukując i bawiąc dzieci z całego Torunia. Jednocześnie w programie Rozgłośni Pomor-skiej emitowane są audycje dla dzieci i młodzieży, których autorką jest nasza Pani Janina.

Jak wspomina, wychowywała się na bajkach i powieściach Kornela Maku-szyńskiego. Przed wojną przeczytała wszystko, co tylko mogła z twórczości tego wielkiego miłośnika dzieci. Wyszukiwała „złote myśli” z jego twórczości. Uczyła się na pamięć, wpisywała do pamiętnika, cytowała w szkolnych dyskusjach. Na-pisała do niego długi list. I nie zawiodła się. Po pewnym czasie nadeszła z Pol-skiej Akademii Literatury w Warszawie piękna dedykacja, zdjęcie i autograf.

Zdjęcie to towarzyszy jej do dzisiaj. Do dzisiaj zapamiętała i wciela w życie jedną z jego maksym – uśmiechem trzymać na uwięzi – łzy.

Wkrótce do małego Jerzyka dołączyła siostrzyczka Anna Maria. Dla Pani Jani-ny to kolejJani-ny powód, by tworzyć nowe spektakle, pisać nowe bajki, nowe

Wkrótce do małego Jerzyka dołączyła siostrzyczka Anna Maria. Dla Pani Jani-ny to kolejJani-ny powód, by tworzyć nowe spektakle, pisać nowe bajki, nowe