Ślisz, Andrzej
"Erika zdradza tajemnice", Adam
Ochocki, Łódź 1989 : [recenzja]
Kwartalnik Historii Prasy Polskiej 31/2, 107-109
RECENZJE I OMÓWIENIA
107
niepraw dopodobne kom binacje finansow e w ydaw ców , pociągające często za sob ą nagle przeo brażenia polityczne wielu stojących przed groźbą upadku gazet.
Stałe borykanie się z k łop otam i pieniężnym i i bezpośrednie pod porządkow yw anie się polityczne m aterialnym dysponentom było pow szechnym zjawiskiem w prasie śląskiej lat 1922 — 1939. O grom na jej część, nieustannie lawirująca na granicy bankructwa, m iała też krótkotrw ały żywot. Zdarzały się — jak podaje autor — i przypadki agenturałnego w ykorzys tyw ania prasy przez wyw iad niemiecki.
. N iezw ykle interesujące dane dotyczące uwikłań polityczno-finansow ych czasopiśm iennictw a w dw udziestoleciu międzywojennym , jakie przytacza Długajczyk, pozw alają nie tylko historykom prasy spojrzeć na ten zbyt często pom ijany problem głębiej, pow ażniej, bardziej wnikliwie. Niem niej w tej przydatnej książce przysłow iow e „drzewa” nadmiernie przesłaniają „las”. M a oczyw iście autor prawo do w yboru koncepcji studium , nad którym pracuje, ale m ają też prawo czytelnicy spodziew ać się, że znajdą w nim choćby hipotetyczne uogólnienia czy niechby naw et dyskusyjne syntezy, zwłaszcza gdy zgrom adzone m ateriały zdają się na nie pozwalać. Piszący te słow a był w łaśnie takim czytelnikiem.
A n d rze j Ślisz
Adam O c h o c k i , Erika zdradza tajemnice, Ł ód ź 1989, ss. 287.
Dziennikarskie w spom nienia ukazują się rzadko i pozostaw iają ną og ó ł poczucie niedosytu. Pierw szy fakt w pewnym stopniu wyjaśniają statystyki śmiertelności w poszczególnych zaw odach, które od lat nieodm iennie wskazują, że w życiu kończącym się średnio przed sześćdziesiątką brak czasu na rozpam iętyw anie zebranych doświadczeń, osiągniętych sukcesów i jakże częstszych porażek. D rugi natom iast wydaje się być bardziej złożony, organicznie zw iązany z charakterem i isto tą tego — jak go nazw ał Jerzy Surdykow ski — „najsm utniejszego zaw odu (od Ł aby do W ładyw ostoku)”.
Pam iętniki seniorów dziennikarstwa z reguły są interesujące, kolorow e, zabawne, wiele w nich redakcyjnych anegdotek, profesjonalnych ciekaw ostek, kom icznych sytuacji i dram atycznych przeżyć, w najbardziej am bitnych m ożna znaleźć próby dania św iadectwa prawdzie sw ego czasu. Trudno w nich jednak doszukać się głębszej refleksji nad sam ym zaw odem , jego znaczeniem , rolą, miejscem w opisywanej rzeczywistości. Autorzy są zazwyczaj niezw ykle wstrzemięźliwi przy podsum ow yw aniu w łasnego dorobku; poświęcając niekiedy nieco miejsca sprawom w arsztato wym, prawie nigdy nie podejm ują rozważań nad jego przydatnością społeczną, śladem, jaki m ógł pozostaw ić w pamięci odbiorców , niewiele też m ają do pow iedzenia swym uczniom bądź na stępcom . N ie b yłoby w tym nic zaskakującego, gdyby zaw ód ten składał się jedynie z techników informacji, m echanicznych przekazywaczy w iadom ości, rutynow ych mieszaczy słów, którzy z mniejszą lub w iększą wprawą i rzem ieślniczą zręcznością zaspokajają ciekaw ość coraz bardziej w ym agających czytelników , radiosłuchaczy, telewidzów. A le tak przecież nigdy nie b yło i — miej-
ray nadzieję — nie będzie. R óżne są, stale zresztą pączkujące, specjalności w e współczesnej
żurnalistyce zdom inow anej przez postęp techniczny, różna też byw a skala talentu, ambicje, a i charaktery ludzi prasy, ale — przynajmniej od czasu A reo p a g itik i... Johna M iltona — oni to w łaśnie w swej najwartościowszej części odw ażnie występow ali i stawali do walki w obronie w olności drukow anego słowa, dom agając się przyznania im prawa opisyw ania świata, tak jak go widzieli, rozumieli, chcieli poprawiać. ·
Z aniołam i łączą dziennikarzy pod obn o tylko pióra, uwikłani w m ałą i dużą politykę, uzależnieni od finansowych dysponentów , często, m oże nazbyt często, godzili się na m oralnie podejrzane kom prom isy, przekształcali w życiow ych konform istów , z trudną po latach do pojęcia naiw nością i zapałem służyli totalitarnym system om propagandow ym , szukali osobistych korzyści i przelotnej popularności na stopniach władzy. Stare porzekadło głosi, że pom yłki lekarzy kryją cmentarze, a praw ników mury więzień, natom iast błędy dziennikarzy krzyczą z pierwszych
108
RECENZJE I OMÓWIENIAstronic gazet. I m oże dlatego tak często odm aw ia się uznania ich dobrej w oli czy przynajmniej intencji, i to naw et wów czas, gdy nie oni zdradzali ideę, lecz byw ało wręcz odw rotnie. Nerw ow a, angażująca em ocjonalnie, pełna napięć i konfliktów, w obłędnym pośpiechu w ykonyw ana praca dziennikarska szybko niszczy ludzi, kto wie jednak, czy nie groźniejsze są dla nich skutki wewnętrznych rozdarć, jakie nieuchronnie z sob ą niesie, a w w yniku których niejednokrotnie stają się psychicznym i wrakami, rozdygotanym i neurastenikami o rozbitej osob ow ości. Rozdarci po m iędzy rzem ieślniczym profesjonalizm em a sw obodną twórczością, służebnością a służalcznością, opinią publiczną, która widzi w nich czasami „sprzedajnych pism aków ”, a niekiedy szanow anych przedstawicieli społecznie niezbędnego zaw odu, zm uszani do ciągłego weryfikowania swej przydat ności, codziennym pisaniem bronią się w różny sposób. Stąd też chyba tak często sp oty kana w środow isku poza pseudocynika lub wiecznego prześmiewcy i w esołka, który wbrew wszystkiem u i pom im o w szystko z uporem pozostaje optym istą, wierzy w pożyteczność tego, co robi i zafascynow any jest pozornie atrakcyjnymi stronam i zawodu.
K ilka tych nieskładnych uw ag o problem ie wartym poważnej dyskusji nasuw a trzeci tom wspom nień Adam a O ch ockiego, w ydany przez Res hum ana w 1989 r. Pierwszy, pośw ięcony pracy autora w przedwojennych łódzkich pism ach bulwarowych, w yszedł w 1980 r.; drugi — o jego perypetiach w latach 1939.— 1945 (Raz, dwa, wziałi), należy raczej d o pam iętnikarstwa wojennego, niż dziejów czasopiśm iennictw a.
Adam O chocki jest rasowym, rzutkim, pełnokrwistym dziennikarzem o wielkim d ośw iad czeniu zaw odow ym i niespożytej energii, dynam ice, pom ysłow ości. T o właśnie tacy jak on, nie zaw sze dostrzegani fanatycy zaw odu, których rozgłos jest równie ulotny jak aktualność kolejnego egzem plarza gazety, są rzeczywistymi anim atoram i wszelkich środków pow szechnego przekazu. P o pow rocie w 1946 r. z wojennej tułaczki do rodzinnej Ł odzi od razu podjął pracę w redakcji miejscowej popołudniów ki „Express”, później w „Łódzkim Expressie Ilustrow anym ”, a w końcu w „Karuzeli”, w której pełnił d o emerytury obow iązki sekretarza. Tem peram ent pisarski przy uniwersalności zainteresowań, a także talent satyryka p ołączon y ze słabością do m ow y wiąza nej, pozw oliły m u na utrzymanie współpracy z w ielom a, w tym ogólnokrajow ym i, dziennikam i i czasopism am i. U praw iał O chocki w szystkie m ożliw e formy wypow iedzi dziennikarskich, próbo w ał z pow odzeniem pisania słuchow isk radiowych, fraszek, widow isk telewizyjnych, a nawet scenariuszy film ów dla dzieci. N iezw ykle ruchliwy, dzięki darowi improwizacji, a i przebój o wości, uczestniczył czynnie w setkach przeróżnych „akcji” i imprez, z których bodaj najbardziej efektow ną i efektyw ną była wyprawa do M elbourne w 1956 r. na Igrzyska Olimpijskie.
Jest w Erice zdradzającej tajemnice m nóstw o faktów i fakcików, bez znajom ości których j^iż dziś byłoby nie sp osób odtw orzyć pełnego obrazu pow szednich zajęć, obow iązków , w arunków pracy, atmosfery i stosunków panujących przez przeszło trzy dziesięciolecia w dużym , i to pozawarszawskim , ośrodku wydaw niczo-prasow ym oraz radiowo-telewizyjnym . W iele miejsca w książce zajmują życzliwie skreślone charakterystyki przyjaciół, kolegów i znajom ych autora (jedną z nielicznych ujemnych następnie publicznie sprostował), naw et o brużdżących mu osobach (zazdroszczono O chockiem u oczywiście nie tyle inwencji, ile w ysokości honorariów) stara się pisać z podejrzaną, co prawda, ale dobrodusznością. Szczególnie ładne, żeby pow iedzieć wzruszające, jest przywiązanie autora do Ł odzi — ow ego „K om inogrodu”, którego stał się wiernym, aczkolw iek m oże nazbyt patetycznym , kronikarzem. Fascynuje go pow ojenny rozwój tego m iasta, porusza każde, choćby drobne cywilizacyjne osiągnięcie czy kulturalne wydarzenie. Ze zdum ieniem odkryw a żłobki ulok ow ane w daw nych pałacach fabrykantów, z dum ą śledzi, jak now oczesne budow nictw o wkracza do daw nych dzielnic nędzy i biedoty. Przypom ina starą Łódź, pisze o jej zm ieniającym się kolorycie, obyczajow ości, mieszkańcach, o tragicznym losie ludności żydowskiej. Zrazu ulega pow szechnem u zapałow i tow arzyszącem u odbudow ie kraju, z czasem staje się coraz bardziej krytyczny, chociaż — pozostając zaw sze bezpartyjnym — generalnie akceptuje, jak m ożna sądzić, pow ojenne przem iany ustrojow o-społeczne. N ie zajmuje się jednak nimi bliżej skupiając się na wykpiw aniu pleniących się nonsensów i absurdów w prasie, po 1948 r. beznadziejnie „sche matycznej i nudnej”. W spom ina pokrętne łam ańce „polityki prasowej”, bzdurne „zapisy” cenzury i groźne rozm ow y w instancjach partyjnych, niedow arzone pom ysły w rodzaju „w spółzaw odnic tw a m iędzyredakcyjnego”, wprow adzania „norm w ydajnościow ych” czy idiotycznej walki z tzw.
RECENZJE I OMÓWIENIA
109
gwiazdorstwem , abom inację zwłaszcza w nim budził n ałożony dziennikarzom ideologiczny kaganiec i wynikające z niego nakazy, jak np. szukanie natchnienia i niedościgłych w zorów publicystyki w dziełach klasyków marksizmu. B untow ała się dziennikarska natura O chockiego przeciw ko łam aniu podstaw ow ych zasad i reguł profesji, ale w protestach raczej nie przesadzał, uporczywie szukając i znajdując w ciąż now e m ożliw ości atrakcyjnego w ypow iadania się na ga zetow ych szpaltach. O ow ych złych dośw iadczeniach pisze jednakże bez zjadliw ości i żółci, w k on wencji żartu, dow cipu, groteski. W o góle poczucie hum oru p ozw alało mu — jak się zdaje — za chow yw ać rów now agę ducha w niewesołej rzeczywistości, a naw et pozornie d ostosow yw ać się do reakcji otoczenia, jak ow e okruchy tytoniu wciskane do oczu w godzinach obow iązkow ej żałoby po śmierci Stalina. Sporadyczne też są w je g o książce gorzkie wyznania w rodzaju: „Pisząc p o kornie entuzjastyczne artykuły w przetartych na kolanach spodniach, zam ykając oczy na dziejące się niesprawiedliw ości i błędy, staliśm y się [ ...] tubą, nie będąc sum ieniem narodu” (s. 112).
D la historyka czasopiśm iennictw a om aw iany pamiętnik stanow i wartościow y, źródłow y przyczynek d o poznania dziejów prasy w PRL, ale ju ż wątpliwe czy ułatwi mu zrozum ienie, w jaki sp osób i jakim kosztem tysiące uczciwych, zdolnych, rzetelnych dziennikarzy w spółtw orzyło niedobry, m onopartyjny system prasow y wydawcy staw iającego siebie ponad odbiorcę. N a pytanie to różne zapew ne padną odpow iedzi, jednak próżno ich szukać w pogodnych, dow cipnych, zabaw nych wspom nieniach A dam a O chockiego.
A n d rze j S lisz
Rafał H a b i e l s k i , Niezłomni, nieprzejednani. Emigracyjne „W iadom ości" i ich krąg 1940 —
1981, W arszawa 1991, ss. 244.
W polskiej nauce historycznej wyraźnie ożywiły się ostatn io zainteresow ania dziejami id eo logii, myśli politycznej, ich uw arunkowaniam i, inspiracjami, kierunkami przeobrażeń, funkcją w życiu politycznym . W tym kręgu zainteresow ań m ieszczą się również badania nad kom pleksem problem ów , związanych z działaniam i — po wrześniu 1939 r. — na rzecz odzyskania, a później utrzymania stanu posiadania Państw a Polskiego. D o takiego nurtu badań należy w ydana staraniem P aństw ow ego Instytutu W ydaw niczego książka Rafała H abielskiego, stanow iąca nieco zm odyfikow aną wersję rozprawy doktorskiej tego autora, powstałej w Pracow ni H istorii C zasopiś m iennictw a Instytutu Badań Literackich P A N . T ytuł książki w pełni odp ow iada pomieszczonej w niej treści. Traktuje ona m ianow icie o ukazującym się na w ychodźstw ie przez prawie 40 lat periodyku, redagow anym przez M ieczysław a G rydzew skiego, „W iadom ościach”, w okresie wojny w ychodzących pod tytułem „W iadom ości P olskie”. Rafał H abielski przedstawił ów tygodnik w jeg o wymiarze instytucjonalnym , w ykreow anym przez w ielość i różn ość zespołu piór w spół pracow ników pisma, autorów nierzadko zupełnie odm iennych orientacji. „O »W iadom ościach Literackich« (1924 — 9939) m ożna pow iedzieć — przypom ina autor — że były pismem zarów no pok olen ia w chodzącego w życie wraz z odzyskaniem przez P olskę niepodległości, jak i sw ego rodzaju formacji intelektualnej. W »W iadom ościach P olskich « (19 4 0 —1944) zabrakło tych wszystkich daw nych w spółpracow ników , którzy zostali w kraju i z których w ielu zgin ęło (Tadeusz B oy Żeleński, Emil Breiter i inni). G dy »W iadom ości« bezprzym iotnikow e zaczęły ukazyw ać się w 1946 r., nie było ju ż w nich również tych, którzy w 1945 r. opow iedzieli się za pow rotem do kraju (Julian Tuwim , A ntoni Słonim ski, Ksawery Pruszyński). G rydzewski posiadł jednak wszystkie tajem nice doboru autorów , potrafiąc nie tylko przyciągać d o współpracy, ale i stwarzać now ych krytyków , publicystów , pam iętnikarzy” 1. Ta szczególna „instytucja”, jaką były „W iadom ości”, skupiająca elitę intelektualną emigracji i wychodźczej inteligencji, stanow iła wyraźnie w yodręb nioną generację, ew oluującą wraz ze swym periodykiem , z w olna schodząc ze sceny z naturalnych 1 Z listów do M ieczysław a G rydzew skiego 1946 — 1966, wybór, w stęp i opracow anie Rafał H abielski, L ondyn 1990, s. 6.