/ ' O
f
s *
/
/
W Ł A D Y SŁ A W TRZCIŃSKI
W IEŻA BABEL
P O E Z Y E K R A K Ó W G. G E B E T H N E R I S P Ó E K A W A R S Z A W A — G. G EBETH N ER I W OLFF1899
U S T Ó P
M A T K I M O J E J
S K Ł A D A M .
Z GŁĘBI DUCHA
W I E Ż A B A B E L .
Dusza — to wieża Babilonu: W głębi jej tysiąc słychać gwarów I tysiąc wznosi się sztandarów D o wieczystego piękna tronu.
I niezliczone uczuć tony Idą w nieładzie i natłoku, Jak fale w górskim gdzieś potoku A lb o orkanu wir szalony. Dusza poety — niewolnica, Uczucie srogim dla niej panem, I próżna walka z tym tytanem, Co ją biczuje i zachw yca... R ozum nie starczy dla natchnienia I niezbadanych praw żywota,
W ię c duch, jak w klatce, wciąż się miota W otchłaniach prawdy i złudzenia.
B E Z D R O Ż E .
Szatan, z piekielnych zbiegły bram, Przed moim stoi progiem ,
K ied y w natchnieniu sam na sam Z Przedwiecznym gadam B o g ie m ...
B óg na mem czole kładnie d łoń, Jak tęcza zórz świetlana,
Gdy w chwili zwątpień lecę w toń Zwodniczych m ów szatana...
I chodzę tak rozwianą mgłą I staję śród bezdroża, B o nie opuszcza mnie ni zło, N i hojna łaska Boża.
Śród nienawistnych sobie sił N a krzyżu mam konanie:
Szatan m ię rozpiął, gw oździe w bił, A B óg m i dał w ytrw anie...
D U C H M Ó J .
Jam nie boleści krwawy bóg, A tylko boży sługa: Orzę mą glebę jako pług, A skiba m oja długa.
Jam nie zwątpienia czarny cień, A tylko dziecię w ie k u :
W ierzę, lecz tęsknię w noc i w dzień I nie mam na to leku.
Jam nie kwilący wiosny ptak, A tylko dusza młoda, K tórą pociąga niebios szlak I m órz bezdenna woda.
Jam nie zepsucia zgniły kwiat, A tylko syn tej ziem i, K tóry w m iłosny leci świat Z wichrami wiosennemi.
6 W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
Jam nie burzyciel dawnych wiar, A tylko iskra B oża,
Co nowych świtów niesie dar I świeci śród bezdroża.
Jam nie przedwiecznej prawdy m oc A le krzyż na rozdrożu
Dla tych, co błądzą w ciemną noc N a życia szumnem m o rzu ...
W P O R A N K U Ż Y C I A .
W poranku życia, jak we śnie, K roczyłem wiotką marą, K ochała tylko matka mnie, Pieszcząc piosenką starą.
Dzień za dniem płynął, życia gwar Uderzał w piersi moje,
Myślą owładnął jakiś czar, A sercem n iep ok oje...
Biegłem za prądem dziwnych sił Bez opamiętali prawie — M łodzian pierwiosnki białe śnił I patrzał w świat ciekawie. Chylił się błękit d o mych n óg , T w orzył się cud p o cudzie : K och a ć mnie uczył wielki B ó g , A nienawidzieć ludzie. . .
Z Ż A L E M P O G L Ą D A M ,
Z żalem poglądam w ludzki tłum , Idący gdzieś bez drogi,
Bez jasnych dni, bez jasnych dum , Piekielnej pełen trwogi.
Serce uderza w jeden ton I czarne chwile mierzy, Jak pogrzebowy, cichy dzwon
Z kościelnej, starej w ieży... Ziemia usuwa się z pod nóg, N ad głow ą pustka szara,
W duszy nie mieszka żaden B óg , A w sercu żadna wiara.
N ieczu łość patrzy z bladych lic, Chwile bez celu biegą, W ierzym y tylko w jedno nic, Dążymy d o n ic z e g o ...
Z Ł O T E K R Ę G I .
Cicho i jasno na nieba sklepieniu, Zda się, w przestrzeni nic się nie porusza, Milczący tonę w natury milczeniu I w dal bezdenną patrzy moja dusza. . . W id z ę w błękitnem , milczącem przestworzu N a falach światła życie naszej ziemi, Co idzie, płynie, jak fale na m orzu, Chwila za chwilą kręgami złotem i. . . W tym nieskończonym nad głow ą błękicie, T o nie pustkowia zimne oceany,
T o naszych dziejów ruchome odbicie, Płynące w bezdeń wieczystą bez zm iany... I ja, i m oje stęsknione oblicze
I myśli chyżych niepochwytne fale, Lecim y wszyscy w kręgi tajemnicze, B y w nieskończonym zatonąć krysztale. A m oże kiedyś duch m ój, w ciele skryty,
Gdy się rozstanie z tym ziemskim popiołem N a fali światła uleci w błękity
W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I I O
I pozostanie wiecznem blasku k ołem ; M oże nie jedna chyża myśl ziemicy Poleci za mną i dogoni w pędzie, A powróciwszy lotem błyskawicy, Jedną tęsknotą za mną tęsknić będ zie; Jak ja dziś myślą oddalone wieki
Gonię przez nieba bezbrzeżne otchłanie I rosą Bożą om ywam pow ieki,
Z E J D4 P O S I E W Y .
N ie schylę czoła przed waszym bożyszczem, Piekielną marą,
Niech lepiej serce m oje będzie zgliszczem, Czystą ofia rą ...
I nie wyciągnę drżącego ramienia D o tego boga,
Za którym idzie aniołów zwątpienia R zesza przemnoga;
B o mnie B óg inny otulił swej szaty R ąbk i białem i,
I duch mnie inny, czysty a skrzydlaty W iedzie p o ziemi.
M ój B óg mnie m ó w i: łącz myśli z nadzieją, Serce z m iłością,
Duchem leć wyżej, kędy zorze tleją Ponad lu d zk ością ... Ciemno mi ranek dzisiejszy połyska
1 2 W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
B o przez popioły idę i zwaliska D o m ego życia;
Przez p opiół idę spalonych K ainów , Judaszów marnych
I po zwaliskach barbarzyńskich czynów I duchów czarn ych ...
Id ę i widzę nad szumiącą rzeszą Jak iskry płyną,
Z których się blaski p o niebie rozwieszą, A ciemnie zgin ą ...
Dalekie świty, za głębokie ciemnie I noc za głucha,
L ecz dzień nastanie, jakiś głos tajemnie Szepce d o ucha;
Nadejdzie doba, gdy z wiatrem ulecą O d ziarna plewy,
Nad czarnym łanem blaski zórz zaświecą, Zejdą p osiew y...
Bądź pozdrowiona, zbawicielko świata, Z nieśmiertelnego uwita promienia, M iłości święta, potężna, skrzydlata, Umiłowana matko wszechistnienia! Za tobą idę życiową ścieżyną Przez ciemne noce i strome urwiska, K ę d y , jak rzeki, łzy pokoleń płyną I dawnych świątyń czernieją zwaliska. Stwórca mi ciebie dał za przewodnicę, B y głosić światu bratnie miłowanie, D ał niezwalczoną d o świtów tęsknicę, Przez którą w idzę przyszłości zaranie. Skrzydła mi twoje dał i lot szeroki, Bym ponad ludźmi leciał, jak łabędzie, I dał hart duszy twardszy od opoki N a to, co by ło, i na to, co będzie. Tak id ę ! Żadna siła mnie nie zmoże, Bom siłą świata potężny i dumny, Id ę , by z grobu wyswobadzać zorze, A konających nie puszczać d o trumny...
C O B Ę D Z I E — Ś W I E C I .
Niezmienną koleją losu Przez nockę ciemną Poszedłem , słuchając głosu , Co drżał nade mną.
Blaski mi złote migocą W tajnej oddali
I brzegi wspomnieniem złocą Ubiegłej fa li...
W ciąż jako stado gołębi Dzień za dniem le c i:
Co jest — pustkowiem duch ziębi, C o będzie — ś w ie c i...
W W I Ę Z I E N I U .
Okna zasnute siecią krat, W ilg o ć zczerniałych murów, Daleki szumny, wielki świat, Daleka toń lazurów.
Pragnienie, jak fontanny zdrój, W e własną pierś opada, N a chyżych myśli długi zwój M yśl własna odpowiada.
W dzień woda, chleb — więzienia dar Niezmienny i znajomy,
W nocy — zdwojonej ciszy czar, P od głow ą wiązka słomy.
Zazdroszczę wolnym ludziom stąd, Gdy myśli w świat wynurzę: M oje więzienie — szczupły kąt, A ich więzienie d u ż e ...
W C H W I L I S M U T K U .
W iruje w życiu m oja dusza, Jako w otchłani pełnej sromu;
N ie m ów ię nigdy, nic, nikom u, Jaka się we mnie myśl porusza.
B o naga prawda, gdy się zbliża I woła wszystko po imieniu, Czuję się w bólu i cierpieniu, Jakby mnie przybił kto do krzyża.
Nas od życiowych uczą świtów Ukrywać prawdę wedle w oli, A szept występku i swawoli D o bohaterskich wznosić szczytów.
Czyny głupoty i próżności Okrywać maską przekonania, A zgniłe orgie wyuzdania Chować pod skrzydła niewinności.
W I E Ż A B A B E L 1 7
W ię c nie powiadam nic, nikom u, Jakie się w e mnie budzą szumy, B oby wrzaskliwe rzekły tłumy, Żem się z waryatów wyrwał dom u !
J E D N O S T A J N O Ś Ć .
Jednostajności tego św iata! T y ś mi straszniejszą od konania, O d b oju , gdzie brat zdradza brata, O d najdzikszego wyuzdania!
Jednostajności — wieczny wrogu M yśli, uczucia i natchnienia! Czego na moim siedzisz progu, Jak srogi anioł potępienia?
O , jeśli jednostajna rzeka Błogości płynie dla nas w niebie, T o jednakowy los nas czeka I w blaskach raju i w E re b ie !
N I E W O L N I C T W O .
B óle i wady naszej duszy P łyną nam w e krwi od pokoleń, Żadna potęga ich nie skruszy, Próżno czekamy z nich wyzwoleń.
Już nad kolebką, jak straszydła, Czekają bóle i cierpienia, B y w niewidzialne schwytać sidła Siłę mych zm ysłów i natchnienia.
N apróżno w oli zw ę się panem I tęsknię w życia tym O g rojcu : Niem a schronienia przed tyranem, C o przyszedł do mnie p o praojcu.
Bom ja ogniwem w tym łańcuchu, C o łączy z sobą pokolenia I w nieprzepartym idzie ruchu O d ranka świata i istnienia.
2 0 W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
I tak bez prawa własnej w oli, Jako niewolnik idę w pętach, P óki ból życia nie przeboli, W wieczystych kryjąc się odmętach.
N I C W I Ę C E J . . .
Kwitnij, kwitnij, mój zielony gaju,
W blaskach zorzy, w złotych barwach tęcz, Dźw ięcz fujarko, jak skowronek w maju I ty, strugo, w ciemniach leśnych dźw ięcz!
Jak świat starą, ale wiecznie nową Pieśń słowiczą w serce m oje lej, Niechaj lipa szumi ponad głow ą, A ty, wiosno, śmiej się d o mnie, śm iej!
W ięcej życie nic mi dać nie może T ylko słońcem rozmarzoną b łoń , Pieśń słowiczą i różane zorze, I dziewiczą aksamitną d ł o ń !
I nie żądam o d życia nic więcej, Prócz zapomnień na żale i ból I rozkosznej pieszczoty dziewczęcej, Pieśni czystej i kwiecistych p ól!
B Ł Ę D N E K O Ł A .
Czasem ze wspom nień, jak trujące żmije, W yrzucam chwile goryczy złowieszcze, Pragnę odczuwać, że na now o żyję I dawną wiarą serce m oje pieszczę.
A le niestety! d o rajskiego cienia Niewinnych myśli wzbroniona mi d ro g a : W sercu już inne ozw ały się drżenia, Dusza w innego uwierzyła B o g a . . .
Czasem w pustynię uciekam od ludzi, K ę d y B óg tylko m odłów ziemi słucha, M y ś lę : tu nikt mi serca nie ostudzi I nikt p olotów nie obniży ducha.
A le niestety! próżny trud i praca, B o z tą natury cudną epopeją Dusza bezwiednie d o ludzi powraca, Ludzkiego szczęścia pojąc się n a d zieją ...
L E C I D U S Z A . . .
Leci dusza w gwiaździste sklepienia, Ponad światem w niezmierzoną dal, Pośród ścieżek niezmiennych istnienia, Pośród czasu niewstrzymanych fal.
Niepochwytne chyżej myśli loty X zagadek nieprzebyta noc Idą ku mnie falami tęsknoty Jako gorzkich', czarnych zwątpień m oc.
N a ziemicę p ó jd ę , na rodzoną, N a d ąbrow ę ciem ną, kwietną b ło ń , Niechaj spokój zejdzie w drżące łono, Niechaj chmurną wypogodzi skroń.
Na blask łąki pójdę i na ciszę, W dal rozwieję roje smutnych d u m , Niech do pieśni duch mój ukołysze Leśna struga i dąbrowny szu m !
Z A J A S N4 . G W I A Z D ą .
Za jasną gwiazdą dążyłem w dal siną Przez życie moje,
Za m oją wiarę niezłom n ą, jedyną Staczając boje,
Za ten ideał, co się g o schwyciło Z matczynej pieśni,
Za to, co moim blizkim drogie było, Co się nie prześni;
Za wielkie słow o, co nam zeszło z nieba, Jak promień bosk i,
Za tych, dla których zbrakło słońca, chleba Śród szarej w ioski. . .
A los mnie za to obdarzył sowicie Przyjaźnią Matki,
K tóraby za mnie oddała swe życie I sił ostatki;
M atką, dla której jestem jed n o dziecię Przez życia d rogę,
W IE Ż A B A B E L
Nad którą nie mam przyjaciela w świecie I m ieć nie m ogę.
A jej modlitwa taka dziwnie tkliwa, Tak pała szczerze,
Tak, idąc z serca, niebiosa odkrywa, Że ja w nią w ierzę... I jeśli w górze są te wielkie siły,
Co bóle koją,
T o ja zbawienia czekam u mogiły Przez M atkę m o ją ... K ie d y modlitwa własna taka pusta,
Jak wicher z łanu,
Błogo, gdy można ch oć przez matki usta M odlić się P a n u !...
O D W I E C Z N A D R O G A .
T en wielki Mocarz ludzkiej duszy, Co cicho skonał na Golgocie,
W cierniowym wieńcu, w krwawym pocie, P ośród sromoty i katuszy;
T en , co miłością świat oplata, Żyw y z pokoleń w pokolenia, Uczy, że życie — marność świata, A śmierć — to wrota d o zbawienia. . . Czy za tą bramą B óg w koronie W jasności swojej nas powita, Czy wieczny spokój nas owionie I nikt o grzechy nie zapyta, — Jednaka dla nas w tern pociecha, Gdy myśl przygniata rozpaczliwa, Śmierć nam zbawieniem się uśmiecha I duch się ku niej w lot porywa. W abi ku sobie kusicielka, Gdy wyczerpane pragnień zdroje, Gdy na myśl pada ciemność wielka,
W I E Ż A B A B E L
A duszą władną niepokoje. Gdy serce w yschło w dzikim boju, Pragnienie życia nie ozłaca, D o m ogilnego mkniem spokoju, Jak ten, co d o ojczyzny wraca. Jak ćma, co ginie śród płomienia,
G dy ku światłości lot swój nagnie, Szukamy w wiecznym śnie schronienia, By nie zaginąć w życia bagnie. . . Tak zawieszeni w mgle błękitów I wirujący w błędnem kole, Pragniemy nowych dusz rozświtów A lb o zapomnień na n ied ole. . .
L A G O M A G G I O R E .
R ozchw iałem skrzydeł moich lot W wieczorną cichą porę Nad A lpy aż po morski brzeg I nad L ago Maggiore.
N ie śmiałem słowa puścić z ust, B łękitów skrzydłem trącić, N ie śmiałem myśleć ani chcieć, B y ciszy tej nie zmącić.
Jako spragniony gołąb mknę N ad toń jeziora szklaną,
Nurzam się w ciszę, chwytam czar I piję w oń różaną.
Takbym rozkoszy nektar pił Od zmroku aż d o świtu, L ecz na San Carlo cichy dzwon Obudził m ię z zachw ytu ...
3 2 W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
Zeszła zaduma, jako cień, B y serca żar uśmierzyć — Słyszę modlitwy, dzwony, śpiew I pragnę wierzyć, w ie r z y ć ...
W duszy jako natchnienia wiew Spokojność idzie błoga,
A śród natury cudnych fal Bezwiednie szukam B o g a ...
Z N E A P O L U .
I.
Nad Neapolem błękit drży, Niezacieniony mgłami, Serce się p o i, dusza śni Brylantowemi snami.
Cicha, miłosna dźwięczy pieśń N a ciepłych ust koralach I , jak jaskółka, puszcza lot P o niezmąconych falach.
Upojeń słodkich niosą dar P ó ł rozchylone róże
I niknie, niknie ciemna m yśl, Że są na świecie b u rz e ...
II.
P ośród kaktusów, pośród palm M iłosne szepty słyszę, Przechodzę wolno, jako cień,
S irocco mną kołysze. . .
Słońca gorący spływa blask I drażni do kochania, P o żyłach biega wrząca krew, N a trawkę m ięką skłania...
I jakieś dreszcze biorą mnie W objęcia niepojęte — Pragnę pieszczoty, drżących ust I dolce f a r niente...
III.
Zwątpienia, bóle, cichy żal W ylata z duszy ptakiem I dalej, dalej w niebios toń Błękitnym niknie szlakiem.
Czuję, że wspomnień cały rój, Co się nade mną błąka, W upojeń ciepłej niknie mgle, W cichą niepamięć w sią k a...
S irocco p oi, łechce wciąż,
K rew burzy się goręcej I marzyć, kochać, pieścić chcę, A c h ! co raz więcej, w ięcej. . .
IV .
W upajającej woni róż K oły szę wzrok na fali, Chwila za chwilą now y czar Tęczuje i krysztali...
I żadna siła, żadna m oc N ie wyrwie m ię z u p o je ń , Z ciepłych, lubieżnych serca snów I duszy dziwnych r o je ń ...
T ylko ustami szukam ust, M iłości i pieszczoty,
A ż się przepełni ogniem żądz R ozkoszy puhar z ło ty ...
V.
Bez dźwięku m owy, szmeru słów Źrenicą pałającą
M ów im y sobie tysiąc dziw Tak ciepło, tak gorąco!
P o co nam słowa, próżny g w a r! Serc lutnia nastrojona,
H ym n czarodziejski niesie nam I pieśń Anakreona.
Dziewicze puchy, naga pierś Pieszczotne budzą drżenie, A c h , bliżej, bliżej — jeden dech, W jedno się zlać istnienie!...
K rew przyspieszona ogniem żądz Świadom ość w ogniu pali I wszystkie zmysły w jeden żar Połączą i krysztali.
38 W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
Z fali na falę, ja ko łó d ź , Nad upojenia tonią,
Z ustami usta, z piersią pierś Ruchom e ognie g on ią . . .
Bez dźwięku mowy, szmeru słów , Źrenicą pałającą
M ów im y sobie tysiąc dziw Tak ciepło, tak g o r ą c o !...
VI.
R óżow e blaski wysłał świt D o ziemi na podsłuchy, Czy już umilkły gwary serc, Czy puhar żądz już suchy.
Czarowną rosą leje znów Nektarów strumień boski, Z pam ięci, z myśli w cichą dal Odsuwa życia troski.
Znów niebo, ptaszę, fala, kwiat Prastare nucą pieśni — Chwytaj miłości krótki czas, B o prześni się — ach! p rześn i...
I znów od świtu aż po zmrok Pieszczoty wir nie spocznie, T ylk o pożądań płonie stos Co chwila mocniej, m ocn iej. . .
VII.
Serce się pali, życie wre, K rew ogniem się porusza Przy tej marzącej pieśni fal P od stopą W ezu w iu sza...
N ic nie rozgania marzeń, snów, N iedola serc nie gniecie, B o głos natury szepce wciąż, Że m iłość jest na świecie.
»Mniejsza, czem ciało okryć mam W purpury czy w łachmany, B o mnie okrywa palmy cień I słońca blask świetlany.
Mniejsza, co będ ę dzisiaj ja d ł, Pragnienie czem ugaszę: P od falą leży cały skarb, A w morzu wszystko nasze.
W I E Ż A B A B E L
Najpotężniejszy życia czar, Najmilszy zdrój kojący L eży na ustach lubej mej I na jej piersi drżącej...
Niech cały świat w szalony wir W nieznaną leci drogę — Jam król nad falą, świata król, B o kochać wiecznie m ogę!«
Z W E N E C Y I .
I.
Leciuchna w locie jako wiatr, Skrzydlata nieś mnie barko W prost do weneckich starych bram, D o fiiazza d i S a n M a rco .
Gdzie wiek za wiekiem , dzień za dniem O płytę granitową
Fala uderza, pluska, drży, A wiecznie jednakowo.
Czyli za dożów ciężkich chwil Płynęła krew różowa, Fala pluskała, jako dziś, A zawsze jednakowa.
Czy Tiziana ujrzał świat Z blaskami zórz nad g ło w ą , Fala, jak dzisiaj, drżała wciąż Półsennie, jed n a k ow o...
W I E Ż A B A B E L 4 3
Czy, jak świetlany czysty duch, P o ziemi szedł Canova, Fala się tłukła w twardy brzeg W ciąż zimna, jednakowa.
T ylk o duch ludzki jako ptak, Jako różowa chmura, Leci i zdobi skrzydła swe Coraz w jaśniejsze p ió ra ...
T ylk o duch ludzki dzień za dniem Pom yka w dal tęczow ą,
Choć fala chłodna pluska, drży Przez wieki jed n a k ow o...
II.
Błyszcząca, mięka, letnia noc Tysiącem gwiazdek mruga, Przez kanał, jak cudowny most, Srebrzysta leży smuga.
Cisza dokoła — miasto śpi, T ylko z wyniosłej wieży Czasem spokojnie, jak przez sen, Godzinę dzwon uderzy.
N a placu cisza, lekkim snem Błękitne drżą głębiny,
T ylk o gdzieś zdała idzie dźwięk Marzącej mandoliny.
A lb o przechodni jaki cień W y szepce : b u o n a sera , L ub się rozleje srebrny głos Piosenki gondoliera.
W I E Ż A B A B E L
A nad tą ciszą siwy czas Potężnem skrzydłem wieje
I puszczyk gdzieś z kościelnych nisz T rzepocąc się zaśmieje.
B o nim palący serca ból Czarowna noc ukoi, Już ranek wrzący, życia wir
Za mgłą przejrzystą sto i...
Za chwilę zniszczą srebrny most Poranku chłodne dłonie, A pieśń natchniona, marzeń rój W życiu, jak w mgle, u ton ie...
O, krótki, krótki złudzeń czas, Natchnienia nitka rwie się, B o rzeczywistość chwyta sny I w szarą otchłań niesie.
L ecz nim poranku wrzawa, krzyk D źw ięk mandoliny zgłuszą,
Chwytam czar nocy, marzeń blask Rozkołysaną d u sz ą ...
III.
Stanąłem cichy, drżąca dłoń Zakryła m oje o c z y ;
N a moście westchnień cały rój, A z proga krew się to cz y ...
W strzymałem od dech, a mój duch Poleciał w czasy ow e,
K ied y tu zbrodnia, jako król, W znosiła dumną głow ę.
K ied y gwałt, przemoc, jako gad, Pełzały pośród świata,
A co godzina ofiar tłum Umierał w ręku kata. . .
Lecz cały w lęku wracam znów, Z łona wybucha łkanie,
N a pierś, odchodząc, kładę krzyż I szepcę: chroń nas, Panie ! . . .
IV .
Dalej od ludzi, bliżej fal, Co chłodem na mnie dyszą, Niech rozpaloną m oją skroń Uśmierzą i uciszą.
N a L ido jako delfin mknę W leciuchnej sam gondoli, B y ukołysać burze dum I ból mej ludzkiej doli.
Znowu z naturą sam na sam N a pełne biegnę morze, Gdzie z duszą m oją gada Bóg, A w sercu świecą zorze.
I wierzę w siłę, drżącą w nas, Utkaną z boskiej szaty, C zuję, żem tęcza, światło, duch I biały ptak skrzydlaty...
W O D L O C I E .
P o ś wiecie lecę, ja ko ptak, Z natury wdziękiem gadam, T o ponad A lp y wznoszę lot, T o ponad morze spadam . . .
T o jako orzeł patrzę z gór N a migocące miasta, Gdzie namiętnym, jako żar, Uśmiechem drży niewiasta. T o płynę m ewą z obcych w ód Nad włoskiem gdzieś jeziorem — N a sercu lekko, w duszy blask Tęczow ym lśni kolorem.
I wszystkie czary chwytam wnet, Jako sen , co się prześni,
N a lutnię ducha, wspomnień sieć, N a złotą nitkę p ieśn i. . .
BLIŻEJ NA T UR Y
I.
W I T A J C I E M I !
W itajcie rai łąki, witajcie mi bory! Kaskado srebrząca się, witaj!
W skrześ duch mój zbolały, rozbity i chory, Skąd wracam d o ciebie — zapytaj! W itajcie m i, kwiecia stubarwne gromady, Co B óg was otula i strzeże,
Niech wrócę d o waszej kojącej biesiady, Niech wasze wyszepcę p a cierze!... Leciałem daleko za szczęściem przez grody, Gdzie szumi, jak mrowie, tłum ludzi, Szukałem ukojeń, szukałem sw obody I zd roju , co skroń m i ostudzi...
Tam b y łem , gdzie świątyń kopuły złocone W niebiosa wpatrują się szare,
A tłumy przeżyte, spróchniałe, zgnębione Obłudne spalają ofiary.
Tam byłem , gdzie prawa skrzydłami trzepocą, Gdzie czołga się g łó d , jak pantera,
52 W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
Tam byłem , gdzie prawda, gwałcona przemocą, N a łożu Prokrusta umiera.
Gdzie rozpacz i przesyt od mroku d o świtu D o śmierci wyciąga ramiona,
Gdzie piosnka, nim dojdzie przeźrocza błękitu, Usycha i milknie i k o n a ...
Tam byłem goniony zapałem m łodości, Jak motyl schwytany przez burze, Tam objął me serce chłód gorzkiej żałości, Jak szron, co upada na r ó ż e ...
Jak syn marnotrawny, na łono przyrody Powracam bez żalu i troski,
D o rosy, do kwiecia, do słońca, d o wody, Gdzie serce okrywa duch b o s k i... Witajcie mi łąki, witajcie mi bory, Kaskado srebrząca się, w itaj!
W skrześ duch mój zbolały, rozbity i chory, Skąd wracam — już więcej nie p yta j! . . .
T Y Ś M O J A O B R O N A ! . . . I I .
Naturo kwiecista, tyś moja ob ron a ! Nie rzucaj mnie w otchłań przesytu,
Gdzie serce próchnieje, gdzie duszy m oc kona, Gdzie niema ni zorzy ni świtu.
Nie rzucaj mnie w otchłań, gdzie lutnia pieśniarza Bezduszną odzywa się nutą,
Gdzie świeżość wiosenną dech zgniły zaraża, Pierś chwyta w o ń , śmiercią zatrutą... Nim życie upłynie, jak złota nić z motka, A duszę śmierć z ciała wypłoszy, Nim czara zachwytu wychyli się słodka, Daj wonnej, daj świeżej rozkoszy.
Niech dłonią zbrodniarza nie sięgam po kwiaty, Gdy pierś rozłamana i pusta,
Niech pieśń leci czysta, jak duch mój skrzydlaty, A żądzą rozkoszy drżą usta.
Nie zrywaj przedwcześnie strun złotych upojeń Z tej lutni okrytej k w ia tłh i,
5 4 W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
N iech róże uwiędną śród pieśni i rojeń I wspomnień owiną się snami.
Gdy nektar wysączy się boski z amfory, Niestartej przedwcześnie na pyły, Niech pieśni polecą za góry, za bory, A duch niech wspomina, że b y ły ... Niech kwiecie uwiędłe rozpaczą nie dyszy, Przesytem nie kala serc lu d zi,
L ecz jako krzyż sielski w cmentarnej zaciszy Westchnienie w przechodniu o b u d z i... Naturo kwiecista, tyś m oją obroną! Nie rzucaj mnie w otchłań przesytu, Lecz z duszą świetlaną i pieśnią natchnioną, Przez życie wiedź w głębie b łę k itu ...
III.
N I E Ż Ą D A M .
Nie żądam od ludzi słów marnej pociechy, Gdy sercem owładnie tęsknota,
N ie koją mych- b ólów łaskawe uśmiechy, Ni uczuć kłamanych p o z ło ta ...
P ołożę me skrzydła na lasy, na góry, Pierś drżącą przytulę d o ziemi I słuchać tak będ ę szeptania natury, Czar chwytać ustami d rżącem i... I cicha tęsknota, w te szepty wpleciona, Poleci ode mnie daleko,
W otchłani wspomnienia zastygnie i skona Za siódmą gdzieś górą i r z e k ą ...
Z otuchą niech d o mnie tłum ludzki nie spieszy, Gdy mara przygniata zwątpienia.
B o wiary nie wskrzesi oziębła dłoń rzeszy, N i chłodne spółczucia w estchnienia... Polecę na góry i stanę na szczycie
5 « W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
W noc bożą i ciemną i głuchą, Gdzie potok piorunów wiruje w błękicie, Tam serce okryję o tu c h ą ...
Gdy ziemia drżeć będzie śród grom ów odgłosu, Jak zbrodniarz w przedśmiertnej katuszy, Tam Boga odczuję śród świata chaosu I wiara powróci d o duszy...
Nie żądam od ludzi napojów kojących, Gdy gorycz d o życia się wkradnie B o w kubkach złotemi winami kipiących Obłuda ukrywa się na d n ie ...
K w ieciste doliny, dąbrowy, jeziora W dal nęcą mnie siłą tajemną —
Tam pójdę pod skrzydłem srebrzystem wieczora, Dziewico, ty ze mną bądź, ze m ną!
N a ustach powabnych, na piersiach jedwabnych Gorycze się zmienią w nektary...
Daj, dziewczę, pieszczoty! upojeń płyn złoty D o życia spragnionej lej czary! . . .
IV .
G D Y B Ę D Ę U M I E R A Ł
Gdy będę umierał w marzonym spokoju, Jak ptaszka o wiośnie skrzydlata,
T o niech dusza ze mnie wybiegnie przy zdroju, Jak w oń , co od kwiecia ulata.
Jak szmer, co od leśnej oddziela się strugi, P o listkach chwiejących się płynie, W ton echa się zmienia niknący a długi, Z błękitem się łączy i ginie.
Gdy jasnym rumieńcem zapali się zorza, A rosą zasrebrzy się trawa,
Niech z pieśnią duch z ciała odejdzie w przestworze^ Jak cicha ostatnia oktawa.
A odłam granitu złożony na grobie, Niech ludziom ni światu nie będzie K u żadnym napisom , złoconej ozdobie — Murawa g o wieńcem obsiędzie.
W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I 5 *
B o jeśli nie dosyć będzie mej mogiły, B y dać nieśmiertelność tej skale,
T o mchy niech ją kryją jako dawniej kryły I ros czystych zdobią o p a le !
J A M D O L I N I E W O L N I K .
V.
Jam doli niewolnik i uczuć mych sługa I sługa mej wiary w te świty, Co jako tęczowa, iskrząca się smuga, G łębokie rumienią błękity.
A duch mój — niewolnik tajemnej tej chwili, Co wzięła go z głębi przestworza
I jako kwiat polny do dusz bratnich chyli, I kłoni w tę stronę, gdzie z o rz a ... A dała mi skrzydła natura d o lotu N ad zorzy i świtu purpury,
Bym widział i czekał ludzkości powrotu Świadomie a bliżej natury.
Kazała przenikać serc ludzkich tęsknotę I słuchać przyszłości szeptania,
I czuć, idąc cicho przez życia G olgotę, Zbliżanie się chwil Zm artw ychw stania!...
VI.
P O T Ę Ż N A M Y Ś L N A S Z A .
Potężna myśl chyża, potężna myśl złota, G d y ogniem się bożym rozpali,
Olbrzym i duch ludzki, co w niebios mknie wrota, Olbrzym i, bo m yśmy tak mali!
Potężna ludzkości z postępem biesiada, C o naprzód potrąca i wabi,
Potężny głos czasu, co wiekiem o włada, Potężny, bo m yśmy tak słab i! Bez celu to życie, bez celu tłum szary W cmentarne podąża gdzieś bramy, Bez celu łez tyle, bez celu ofiary, Bez celu, b o my go nie znam y!
L eć duszo płomienna nad światy, za światy, A gdy cię duch pustki wypłoszy,
Zniż lot twój ku ziem i, na łąk i, na kwiaty — Tam szukaj kojącej rozk osz y !
Śród wdzięku natury, śród cudów ziemicy, Jak róża rozkwitnie twe serce,
W IE Ż A B A B E L
R ozp yli się żałość, jak cień bladolicy, N a kwiatów bogate kobierce.
Gdy rozpacz pochwyci w przemocy ramiona, A śmierć się uśmiechnie z oddali,
Pieszczoty twej słodkiej dziewoja spragniona N iech duszę mdlejącą o ca li. . .
W o ń kwiatów, blask zorzy, upojeń zdrój boży I ciche płomienne pieszczoty
W e wianki tęczowe okryją twą głow ę I dadzą spokoju dzień złoty.
VII.
T O M O R Z A P I O S E N K A . . .
Szum fali, plusk w ody i wichru gwizdanie W pierś m oją, jak w lutnię uderza — T o morza piosenka, to w ieków szeptanie, T o fala tak fali się zw ierza. . .
Zbielały fal grzbiety, wiatr leci jak strzała, I budzi uśpione m órz tonie,
Już pianą nadbrzeżna okryła się skała, Już bryzgi mi lecą na skronie. . . Jak delfin do fali przytulam się łonem I z morzem się razem kołyszę,
I z pianą się ślizgam p o morzu spienionem, I żyję tą burzą i dyszę.
Blask gromu wezbrane odm ęty krysztali, A bryzgi tęczami oplata,
Jak łabędź na żywej kołysze się fali, Coś z burzą mnie łączy i brata.
P ył wodny i piana skał brzeżnych nie wzruszy, W głąb pójdzie i tam się ukoi —
W I E Ż A B A DEL 63
L e ć falo, jak mewa, a struny mej duszy N iech twoja piosenka nastroi...
L e ć wichrze szalony, pioruny niech biją, N iech głos ich głębina usłyszy:
P o burzy, po grom ach, gdy wicher się skryje Tak błog o powracać d o ciszy! . . .
V III.
P O R A N E K .
Zbudziło mnie ze snu stukanie dzięcioła I szmery półsennej przyrody,
I w rosie porannej kąpiące się zioła, I dźwięczny w pobliżu szum wody. Jak stado g ołęb i, w niebiosa przeczyste M gły poszły wstęgami białem i, A głosy poranku, jak piosnki srebrzyste P o kwiatach biegają i ziemi.
Nim słońce przybędzie z dalekiej krainy, Już błądzą odblaski różowe
I gonią noc szarą z dąbrownej gęstwiny, I w rosy się kryją tę c z o w e ...
Dzień idzie! Dzień idzie, bo płonie szczyt góry, Tłum dźw ięków w ypływ a z ukrycia,
I kwietna ziemica wysyła w lazury H ym n czysty, potężny hymn życia! . . .
I X .
P R Z Y J D Ź , P I E Ś N l !
Przyjdź, pieśni miłosna, ty życia m istrzyni! N a falach kwitnącej przyrody,
D o serca m ojego wybranej świątyni, D o życia ubogiej zagrody.
M yśl moja cię szuka śród nocy pomroku I w złotym promieniu jutrzenki,
I w cichej dąbrowie, i w srebrnym potoku, I w dźwiękach zbłąkanej p iosenki!
S O N E T Y
W I T A M W A S !
W itam was, którzy ze mną czuwacie w pom roku, Myślami zawieszeni na niebios krysztale,
Słuchający śród ciszy przytłumione żale T ych , co bez echa giną w życiowym p otoku ;
I was m yśli, w płomiennym idące natłoku, Jak wzburzonego morza niezwalczone fale,
I ciebie piękna, dobra jasny ideale, I ciebie, śród lazuru niknący o b ło k u !
W itajcie, o chleb marny walczące miliony, I ty prawdo, żyjąca sama z sobą w Kłótni, I wy, którym los twardy od m ów ił obrony;
W szyscy, co tu żyjecie dum ni, chociaż smutni, Jak różnymi d o duszy przemawiacie tony,
D A J C I E M I N I E B I O S G R O M U . . .
Dajcie mi niebios gromu, płomieni wulkanu, Żebym głębie mej duszy odzwierciedlił jasno, Dajcie mi orlich skrzydeł, bo na ziemi ciasno, G dy pragnę z myślą pędzić lotem huraganu!
Słowa — blade promienie, co przez mur tumanu N im przenikną, już w drodze zimnieją i gasną; Nasz lot — to ruch polipa, co skorupą własną Przygnieciony umiera w mętach oceanu.
Szkoda tych iskier ognia, co nim dotkną lodu Już je chmura przykrywa, jak deska grobowa, A coby żyć pragnęło — umiera od ch ło d u !
A c h ! gdyby schwytać blaski, nim je mgła pochowa, G dyby nas koncha ciała nie gniotła za m łodu , G dyby dzieje serc naszych opisać bez sło w a !
M A T K O M E G O I S T N I E N I A . . .
Matko mego istnienia, matko moich losów, Ziem io szara, pokryta cierniami i g łog iem ! Rzuciłaś mnie samotnie przed wieczności progiem, Jak obłok między ziemią i tęczą niebiosów. ..
Czekam śród ludzi tłumu dla duszy odgłosów, Lecz niema dla mnie echa w odm ęcie złowrogim, I leżą czarne pola, jak dawniej, odłogiem, N ie wschodzi dla mnie trawa chlebodajnych kłosów.
L ecz rzucając me losy na życia wichury, Zdmuchnęłaś, matko, welon zwątpienia ponury I w przyrodzie kazałaś szukać odpocznienia ..
W ię c czerpię spokój, siłę w objęciach natury, Z jej zdrojów życiodajnych uśmierzam pragnienia, R an y leczę tęczową kroplą up ojenia...
W Y P O G O D Ź T W O J E C Z O Ł O !
W y p og od ź twoje czoło, na którem spoczywa Zwątpienie, jako obłok zwiastujący burze,
N ie wierz temu, że w gaju zw iędły wszystkie róże, Że pozostały tylko piołun i pokrzywa!
R ozw esel twe oblicze, które ból okrywa, Jak słońce, gdy go chmura spotyka w lazurze, N ie wierz temu, że prawda zamarła w naturze, Ż e piękno z ziemi naszej na wieki od pływ a!
N ie wierz temu, że serce ludzkie skołatane W alką o chleb powszedni, życie, prawo bytu, N ie odżywa, gdy spotka uroki wiośniane!
Daj nadzieję spoczynku, daj promienie świtu, A pójdzie z tobą rzesza, jak fale wezbrane, W krainę piękna, dobra, d o marzeń zenitu!
b ą d ź b ł o g o s ł a w io n a
,
b u r z o.
W ich er zdmuchnął mi z czoła chmurą, co drzemała Jako zgryzoty mara, jak tęsknoty cienie,
I dziękowałem burzy za życia zbawienie, B o dusza skołatana cierpieniem om dlała. . .
Błyskawica z przed oczu ciemności rozwiała, C o gnębiły, jak przesyt i jako zwątpienie — Błogosławiłem burzę za duszy wskrzeszenie, B o w ciemni, jako w grobie, powolnie konała. . .
Gdy huragan przeleciał, ścichły grom ów bicia, Gwiazdy zabłysły, miesiąc wyszedł z chmur powicia — Jakże błogiemi były uśmiechy p rzyrody!
O, bądź błogosławiona, burzo m ego życia, Co jako kwiatom polnym życiodajną w o d ę , Darzyłaś duszy sp ok ój, a myśli sw obodę 1
S Z A Ł .
(Przed obrazem Podkowińskiego).
N a rumaku szalonym bez uzdy i siodła,
W pleciony w grzywę konia, jako w pęk płomieni. Ponad wąwozy, góry i grudy kamieni
L eciałem , kędy m iłość gorąca m ię wiodła.
Zakrwawiona ostroga wciąż rumaka bodła, Pędzimy lotem ptaka, w jeden dech złączeni, Nad nami namiętności gwiazda się czernieni, A purpurowy ranek maluje swe godła.
W zapomnieniu, ustami spieczonemi żarem, N a poły rozwartemi upojenia czarem, Chwytam fale powietrza w pierś rozkołysaną;
Przyćmione oczy patrzą w jakąś dal nieznaną, B ól w objęciu rozkoszy nieświadomie tonie — Piekło i niebo w jednem spotkały się łonie !
J E S I E Ń I D Z I E .
N a skrzydłach, tęczowem i barwy nakrapianych, P o niezmąconych szlakach niebieskiego morza, Z całym rojem m oty li, w różach rozkochanych, Uleciała czarowna wiosna gdzieś w przestworza.
Poszło bogate lato, kędy świeci zorza, Sypiąc w koło klejnoty ze źródeł świetlanych, Podścieliwszy pod stopy złotokłose zboża — Ziszczenie snów uroczych i marzeń wiosnianych.
Jesień id z ie ! L iść zeschły odleciał z topoli I wnet na mokrej glebie na wieki już zaśnie: T o zwiastun niknącego i życia i w o li!
O słonko! Zaświeć jeszcze choć na chwilę jaśniej, Zbudź wiosenne zachw yty... O, jakże to boli, G dy serce życia pragnie, a życie już gaśnie!
C I S Z A W I E C Z O R N A .
Łagodne, miękie, ciche, wiosenne w ieczory ! W ietrzyk skrył się w gęstwinie i zmienił się w ciszę, I żadnym listkiem drzewa już nie zakołysze — A n ioł spokoju dłonie p ołożył na bory.
Rum iany miesiąc wyszedł na odwieczne tory I zda się, że ruch jeg o śród niebiosów słyszę, Oddechem przytłumionym senna ziemia dysze, W net wystąpi na wschodzie rumieniec Aurory.
I przed oczami ducha wspomnienia półsenne Przechodzą pośród ciszy długiemi szeregi, Jak po spokojnej wodzie białe mgły wiosenne. . .
I nikt ich nie zatrzyma, daremne zabiegi, Idą jak przyjaciele m łodości niezmienne, A t złotą czarę marzeń napełnią po brzegi.
J E S T E Ś B Ó S T W E M .
K o b ie to ! Jesteś bóstw em , nieba szatą białą, W której możesz duch ludzki tulić jak dziecinę, W znosząc go oskrzydlona w słoneczną dziedzinę — Jesteś aniołem cnoty i dobroci chwałą!
A le jesteś szatanem, zimną, nagą skałą, Gdy w duszy wyhodujesz bezwstydu gadzinę, A samolubstwa wątłą snując pajęczynę Jesteś przekleństwem świata, ludzkości zakałą!
P o promieniach twej duszy, czystych jak łza matki, Biega człowiecze myśli ponad chmur powicie, Zbierając serca spokój, jak na łące k w iatki...
I w ciemniach twojej duszy, skalanego życia, Giną, jako w bagnisku, nadziei ostatki, K on ają ideały, gasną wiary śn icia...
P O C O Z W Ą T P I E N I E ?
Jeżeli w sercu biją pełne życia zdroje, A dusza w niekłamane puszcza się porywy, Jeżeli czar m iłości otacza nas żyw y —
P o co rozpaczy bóle, zwątpień niepokoje ?
Jeżeli, jak poranku różanego zwoje,
Zycie darzyło wiarą w jutra dzień szczęśliwy, Jeżeliś nie spróchniały, jak pień robaczywy —
P o co przesytu jęk i i narzekań roje?
K t o zgadnie jutra brzaski ? P o mglistym wieczorze P o natłoku złych m yśli, co cierpieć zniewala, K t o wie, czy nie zabłysną promieniste zorze. . .
Szczęścia naszego zmienna i kapryśna szala, Zawieszona, jak wstęga na sine przestworze, W aży się w ręku tego, co słońca zapala!
J E S T J E D E N S Ę D Z I A .
Ja nie chcę słów spółczucia, wyrazów pociechy, B o mnie spółczucie b o li, a pociecha gnębi, N ie m ogę łez wylewać, b o mnie łza w yziębi, Nie chcę wzdychać pokutnie za spełnione grzechy
Niech moja duma wzbudza złośliwe uśmiechy T y c h , co marzą wylecieć, jak stado g o łę b i, Prosto na łono raju, ch oć m ęt z ducha głębi
W ciska ich w błoto życia i kala oddechy!
Jest jeden srogi sędzia, co występnych gniecie, I mieszka w serca m ego wybranej dziedzinie — T o sumienie-spowiednik, niebios drogie d zie cię ...
T o stworzyciel zgryzoty, której złe nie minie, T o bóg sprawiedliwości rozsianej po świecie, I jemu w duszy mojej buduję świątynie!
J E S T E Ś P O T Ę G Ą .
T y potęgo ludzkości, królow o stworzenia, K tóra sercem odczuwasz ruchy gwiazd w błękicie, Co czujesz, jakiem tętnem bije ludzkie życie, K obieto, zejdź jak anioł bożego natchnienia!
W ładczyni nad przepaścią ludzkiego sumienia, W idząca okiem serca każdej duszy śnicie, Tworząca raj na ziemi w miłosnym zachwycie, K obieto, rozwiń białe skrzydła wybawienia!
Niech u stóp twych tęczują m iłości kryształy, Płosząc mary zwątpienia, bóle niepokoju, Niech pod wieszczą twą dłonią rosną id ea ły ! . . .
T y umiesz spokój czerpać z życiowego zdroju I tłum ić wyuzdane namiętności szały, I jedna b y ć rozjemcą śród krwawego b o ju ...
S Z A R A G O D Z I N A .
Byw a w życiu godzina w m gły cienie ujęta, Jak ta chwila wieczorna niewyraźna, szara,
Gdy się nutą tęsknoty odzyw a pieśń stara I w dal wylata smętna, dziwna, niepojęta.
W ted y m yśl, jako korab’ gdy kotwica zdjęta, A żagiel poszarpany m igoce jak mara, Płynie po morzu zdarzeń, jak marna ofiara, W błędnych kołach życiowych, jak w grobie zamknięta;
A lb o leci bezwiednie od ziemi w błękity
I zda się z niebios krańca w nieskończoność wkroczy, Gdzie świat cały przyszłości w mgłach leży sp ow ity;
W o k o ło się unosi śpiew jakiś proroczy, O ko w idzi w ciemności promieniste szczyty, I wszystkie sny ludzkości tłoczą się przed oczy ...
C Z Y N I E D O S Y Ć ? . . .
Czy nie dosyć w dzień patrzeć na te ciężkie rany, Co, jak robaki, toczą tyle nędzy ziem i?
Czy nie dosyć oczami błądzić skrwawionemi P o tym tłumie, co z głodem bojuje znękany?
Gdybym m ógł, to z piosenki usnułbym sutanę I osłonił smaganych wichrami zimnymi I obdarzyłbym głodnych kioskami żytnimi, Gdybym m ógł w kłosy zmienić struny poszarpane!
Lecz nie m ogę, i cierpię, i śród nocnej ciszy, K ied y ucho uśpionych ję k ó w nie usłyszy,
W złudzeniu leków szukam, w ciemności wytchnienia;
B o gdybym w pasmo życia, co zwątpieniem dyszy, N ie wplatał złotej nitki marzeń i złudzenia, T o b y się w ję k rozpaczy zmieniły me p ien ia!
Ł Z A B O L E Ś C I .
Precz ode mnie, łzo marna, ty ziemi krwawico, Płynąca wielką rzeką p o dziejowym łanie ! T y światu chmurą ściemniasz każde dnia zaranie, T y ludzi ze snu budzisz marą bladolicą.
Precz ode mnie, łzo krw aw a! Niechaj mi nie świecą T w oje blaski niknące, jak ciche konanie,
Promienie duch gnębiące, jak boże skaranie, Ognie, rozpaczy czarnej drżące błyskaw icą!
Tyś wiecznym ludzi w rogiem , i jak skorpiona, Co piekącymi jady pielgrzyma zaraża, Pragnę ciebie wyrzucić z głębi m ego ło n a ...
Bądź przeklęta trucizno, co bóle rozżarza, Co w szponach twych odrazu ofiara nie kona, B o zwolna ją prowadzisz d o śmierci ołtarza!
M Ó W I Ą Z E S T W Ó R C Ą .
K ied y burza szaleje, a piorun z łoskotem R ozryw a czarne chmury i do dołu zgina, K ied y ziemia, jak zbrodniarz, cała drżeć zaczyna, Przykryta ciemnej nocy posępnym namiotem,
Gdy owinięta chmury ołowianej splotem Ostatnie jęki światu leśna szle gęstwina, Gdy huragan dąb stary jak kłos żytni ścina I zieloną koronę z czarnem miesza błotem -—
W ted y sp okój, jak anioł stróż, skrzydły białemi, Otula duch m ój, niosąc daleko od ziem i, A blaskami niebiosów oczy rozpromienia,
Usta m oje uświęca słowam i B ożem i, Zda się, że blasków duszy ciało nie ocienia, Że cichem sercem m ów ię ze Stwórcą istnienia 1
S T R Z E C H A R O D Z I N N A .
I.
Czy widzisz wieś, odzianą w poranne purpury, I jeziora spokojne, kryształowe tonie,
Co niebios błękit cały mieszczą w swojem łonie, A nocą przeglądają złotych gwiazdek chóry ?
T o p o lę , co spokojnie wystrzela d o góry, I wiosny białem kwieciem okryte jabłonie, I mchem porosłą strzechę w ogrodów koronie, P od stopą w ód przeźrocze, nad głow ą lazury ?
T o m oje niebios krańce, kwiecisty świat cały, T o moja stara strzecha, obszar łąk wspaniały, Co się złotego słońca otoczył promieniem 1
Bo sam je pogrążyłem w miłości kryształy, Ozłociłem m ojego dzieciństwa wspomnieniem, W błękity otuliłem mej duszy natchnieniem!
I I .
G dy jak łódka, rzucona w nieznane bezdroża, Błądziłem na błękitów włoskich oceanie, L ub bezsenną źrenicą spotykał świtanie, Sterując łód ź zachwytu pośród kw iatów m orza;
L ub gdy z alpejskich szczytów promienista zorza Złote wianki sypała na m oje spotkanie
I jak młodzieńcze lica m iłości wyznanie Rum ieńcem okrywała jezior sennych łoża —
W szęd zie i zawsze ze mną wspomnienia ptak złoty Leciał i patrzał w duszę oczami tęsknoty
I wabił ku ojczyźnie rodzinnym spokojem ;
W k o ło mnie otaczały niewidzialnym rojem : M oja wieśniacza strzecha i wioska i cmentarz, Szepcąc c ich o : Pielgrzym ie! czy o nas pamiętasz ?
III.
Z rodzinnej mojej ziem i, ze znanego pola Leciałem w kraj daleki za szczęściem i sławą, Jak skrzydlate motyle, co wieczną zabawą
Snują jedną nić życia, lekką jak swawola.
Marzone sny i baśnie, nieugięta wola K ierowały, jak łodzią, szaloną wyprawą, K roczyłem w dal bez końca, okryty kurzawą, W idziałem , gdzie głód walczy, gdzie bluźni niedola.
Poszedłem — gdzie się słońca pochyliła głowa, W róciłem — skąd poranny blask czerpią niebiosa, Stanąłem — gdzie mój dom ek i moja d ąbrow a;
I ujrzałem tu skarbiec sławy niespożyty, Ujrzałem, że się szczęście za góry nie chowa, Ź e najdroższy kęs ziemi własną łzą omyty.
Z Ł U D A .
Lubię złudę, co w skrzydła pochwycą ogniste I unosi w kraj piękny dla oka, jak tęcza, Co za swoją znikomość blaskiem się w ywdzięcza I do stóp twoich schyla nieba przeźroczyste.
L ubię obrazy w blasku księżyca srebrzyste, Gdy mgła biała, subtelna, jak przędza pajęcza, Wzlatując, jako ptaszę, do niebios obręczą, W abi cię pieszczotliwie w przestworza wieczyste.
N ie lubię złudy, gdy się w świat idei wkrada I na lodach buduje zamki tajemnicze,
Z których każdy z kolei w pyły się rozpada,
A nowy fałsz, odziany w blaski prawd zwodnicze, Jak zwycięzca na dawnych zwaliskach zasiada
N A S Z C Z Y C I E .
Stoję na białym szczycie, gdzie mroźna dłoń chmury Nie dosięga i m ego nie zasmuca c z o ła ;
W id z ę stąd szerzej, niźli wzrok bystry sokoła, W yżej, niźli nade mną rozpięte lazury.
U moich stóp sinieją doliny i góry, Daleki obszar morza i nadbrzeżne sioła,
Gdzie stoję — słońce świeci, tam — już zmrok ponury, T u życie, tam znużenie panuje dokoła.
T ak na obszarach życia; kto potęgą ducha W zn iósł się nad poziom tłumu, nad ciemne doliny, Ponad chmury złych losów do szczytów krainy,
T ego jasność ogarnia, spokój i otucha, Ten czuje tętno w ieku, dawnych haseł słucha I pierwszy wita słońce ze swojej wyżyny!
N A J E Z I O R Z E .
Odtrąciłem łód ź wiosłem od skalnych wybrzeży I już po mokrej fali podróż się zaczyna — Przede mną od księżyca srebrna droga leży, A za mną białej piany wije się ścieżyna.
Czas płynie szybko, szybko! Za chwilą godzina Umknie chyżo, nim łódka w drugi brzeg uderzy, Naglę sam siebie, wiosło silniej toń rozcina, Fala kłębiąc się za mną aż pod łód k ę bieży ...
Niema chwili spoczynku, ch oć m oże potrzeba, Cicho zmęczony miesiąc usuwa się z nieba I ostatnimi blaski żegna podróżnika,
Złocista moja droga blednie i zanika,
Za chwilę będzie w k oło i głucho i ciemno — Ulata czas, a długa wędrów ka przede m n ą !
P R Z Y J Ś C I E M I Ł O Ś C I .
Spłynęła d o mnie piękna, jak różane zorze, Promienna, czysta, jako poranek majowy, Biała, ja ko lilija, od stóp aż do głowy, A tak tęczowo jasna, jak natchnienie Boże.
Jak senny biały łabędź na cichem jeziorze, Drzemała dusza moja, nie znając tej m owy Miłosnej, co przede mną odkryła świat nowy, A serce nigdy, nigdy zapomnieć nie może.
Ocknąłem się, gdy zeszła, czując, że ramiona Jak orzeł mam skrzydlate, a do m ego łona Spłynęły sił nieznanych płomienne p o to k i.. .
I odleciałem cicho raz pierwszy w ob łok i, R az pierwszy podsłuchałem archanielskich głosów I skrzydłami natchnienia dosięgłem niebiosów !
P Ó K I N A S D Z I E L I Ł P R O M I E Ń . . .
Póki nas dzielił jeszcze promień z nieba szczytu I szliśmy jak dwie białe lilie z ukrycia, P ókim serca dziewicy nie usłyszał bicia — Byłem spokojny pośród niemego zachwytu.
P óki mi usta lubej nie błysły śród świtu, Jak puhar win cypryjskich gotów d o wypicia, P ókim z oczu now ego nie wyczytał życia — B yłem spokoju pełen śród marzeń błękitu.
K ied y płomienny oddech uczułem na skroni I usta za ustami w bezwiednej p ogon i, I serce drżące z m ojem , i dłoń ciepłą w d łoni,
W ted y świat cały zniknął w rozżarzonej toni, Cała krew rzeką ognia do g łow y uciekła — I przez podw oje raju wkroczyłem d o p iek ła . . .
U C I C H Ł Y S E R C A , , .
Ucichły przyspieszone serca kołatania
W naszych sercach, co drżały jeszcze upojeniem I miodowej rozkoszy świeżem przypomnieniem, I dźwiękiem urywanych zaklęć i wyznania.
Luba moja przede mną już się nie osłania N i listkiem winorośli ani brzozy cieniem I tylko pyta ciepłej dłoni uściśnieniem, Czy ten szał wróci jeszcze przed chwilą skonania
Usteczka roztulone, jak do całowania, E chow o powtarzają skargi i kochania,
Jak strumyk przez pogodną biegący d ą b row ę. . .
Ciszej i ciszej płyną te serca szeptania, A ż d o mej piersi drżącej przytuliwszy g ło w ę , Umilkła — wzrokiem dalszą prowadząc rozm owę
C O L O S E U M .
Świątynia dzikich zabaw i krwawych rycerzy, C o nieśli ciżbie życie z wzniesionemi czoły, Stoi wieki i dotąd nie runie w popioły, Chociaż taka jej dola dawno się należy.
Zimne dreszcze przejmują, a dusza nie wierzy, Ż e nad tym barbarzyńcą latały anioły, Ż e g o niebieskie gromy nie zdarły na poły, A szczątków nie zaniosły d o L ety wybrzeży.
Dzielą nas od tych czasów dziejowe tumany, Jednak to samo słońce świeci ludziom z nieba I ten sam miesiąc wschodzi nad ziemią rumiany..
B o g o w ie ! czy się znowu krwią ma znaczyć gleba, Czy p o to sterczą jeszcze te omszone ściany, B y świat krzyknął jak d aw niej: igrzyska i ch leba!.
C H W I L A C Z U W A N I A .
Chcę myśl jakąś przewodnią w ydobyć z mej głowy, Pragnę myśleć o jednem , lecz próżne starania — Jakiś czar niepojęty w koło m ię osłania,
Chęć łamie się bezsilna, jak maszt okrętowy.
Gdy wicher się rozigra i chwyta w okow y W szystko, co spotka w drodze; tak chwila czuwania Śród cichej letniej nocy pragnienia rozgania, Tęczuje, jako pryzmat promień księżycowy.
M yśl rozbita, jak jasnych promieni gromada, Bryzgami spada w szafir życia i wszechświata, Jak rosa, co nim dotknie kwiecia, już opada,
I znowu we mgłach białych ponad ziemią lata, A ż ją porannych blasków złocista kaskada L ub drużyna zefirów pochwyci skrzydlata. . .
N A D M O R Z E M .
W zrok zagłębia się w olno w przejrzystej oddali, Gdzie niebo chwyta ziemię w błękitów ramiona, Jak nurek, co się rzuca, gdzie g łąb’ niezmierzona, Szukając na dnie morza pereł i korali.
M yśl, jak mewa, szybuje ponad grzbietem fali I leci tam, gdzie kwitnie kraina wyśniona, Gdzie nie znajdzie — z własnego wysnuwa ją łona, Jak pająk, gdy mu sidła obca dłoń obali.
Razem z myślą i wzrokiem coraz śmielej, śmielej N a skrzydłach wyobraźni przelatam przestrzenie — N a duszy coraz jaśniej, a w sercu w eselej. . .
Zda się , że z morską falą żyję nieskończenie, P łynę gdzieś w bezgraniczność z marzenia potokiem — I jawa i złudzenie łączą się przed o k ie m . . .
K O C H A M L U D Z I .
E nulla stringo e tutto ’ 1 raondo abbraccio.
Petrarka.
Nie mam kogo uścisnąć, chociaż świat wspaniały Kocham i pragnę ludzi przygarnąć d o łona, Pragnę pochwycić wszystkich w przyjaźni ramiona I podnieść ponad ziem ię, ja ko orzeł biały.
Pragnę poruszyć duchy, by w miejscu nie stały, Powiedzieć, że jest przyszłość jasna, co nie skona, Że jest 'Ziemka ojców krwią i łzą zroszona, N a której jeszcze serca i siły zostały.
A jednak nie mam serca, co zadrży wraz z mojem Przyjaźnią, której twarda dola nie ostudzi, Co do dalekich celów zechce iść przebojem ;
Co nim różana zorza ze snu się o b u d zi, Ujrzy ją i powita wiarą i s p o k o je m .,. N ie mam kogo uścisnąć, chociaż kocham ludzi!
N O W Y R O K .
Odszedł blady z przesytu, zmęczony rok stary, Za nim drogą wieczności poszły bez szemrania N a życiowym ołtarzu spalone ofiary:
Ł z y rozpaczy, radości, nadziei, błagania.
Jak demon piękny, niosąc zwycięstwa sztandary, Idzie rok nowy, jasny, i światu odsłania N ow ych nadziei błogich kryształowe cza ry : P otęg i, sławy, uciech, rozkoszy, kochania. . .
I świat, widząc młodzieńca okrytego blaskiem, W ita now ego zbawcę wesołym oklaskiem, I nowych pragnień roje z nadziejami społem
Szle za tym kusicielem, demonem - aniołem , K tóry, gdy mu ofiary ułożą p od nogi, Odejdzie, jakby nie b y ł, w wiekuiste d r o g i...
W I D Z I A Ł E M . . .
W id ziałem , kiedy strzała zdradziecko puszczona Dosięga orlę w locie, kędy pływ a chmura, Jak orlę pada, brocząc we krwi własnej pióra,
I jak pogląda w oczy wroga, zanim skona.
W idziałem , jako siła dzika, niezwalczona K rzyw dzi ludzi otwarcie zimna i ponura, W idziałem , jak się śmiercią zakańcza tortura, K ied y d o skrzywdzonego nie spływa obrona.
W idziałem , kiedy dusza czysta, nieskalana Odkrywa się, jak koncha, co skarb w sobie mieści, Oczekując spółczucia z wieczora do rana,
I jak potem , odarta z praw ludzkich i części, K ryje się przed spółczuciem i okiem profana I ginie bez szemrania, łamiąc się w boleści!
S E R C A M I D A J C I E . . .
Serca, serca m i dajcie, bo przedwcześnie zginę I klątwę na was rzucę w godzinie konania, Uproszę u niebiosów siłę zmartwychwstania I wrócę niepokoić dusz waszych głębinę.
Przebojem opanuję sumienia dziedzinę, Zgryzotą wam od zmroku będę d o świtania, A w uszach waszych wiecznie drgać będą wezwania Serca, serca mi dajcie, bo w otchłań p o p ły n ę !
A jeśli jaka dusza, łaknąca spokoju,
Sięgnie p o złotą czarę w zapomnień świątyni — Upiorem stanę w progu i nie dam n a poju !
Niechaj ofiary składa cierpienia bogini,
Niechaj, jak ja śród świata, usycha przy zdroju, Niechaj z pragnienia ginie, jak Hagar w pustyni!
B Y Ł C Z A S . . .
B ył czas rozsłowiczony rzewnie, błog o - smutnie, Epoka odrodzenia p o zimowej m roczy... Natrętna m iłość wszystkim zaglądała w oczy, Strojąc ptasim poetom złotostrune lutnie.
K r ólow ę pszczół w błękicie otaczają trutnie, A m or po kwietnej ziemi jak zwycięzca kroczy, Słow ik w krzaku ze skóry mało nie wyskoczy, Deklamując miłosne z lubą bałamutnie.
Stanąłem i słuchałem tych słowiczych bredni, Lecz p o chwili krytyczne ułożywszy dane I słysząc każdy sonet takim, jak uprzedni,
W ydałem o słowiku sądy niezachwiane: Umie kochać i marzyć, zapał niepośledni, A le treść jak świat stara, rymy oklepane.
I J A M P O E T A !
N ikt mnie nie kocha, żaden duch człowieka, Jak strąconego z niebiosów anioła,
K ażdy ode mnie z przestrachem ucieka, Jakby coś czytał w fałdach m ego czoła.
Nikt mnie nie lubi i tylko zdaleka, Jak skazanego obchodzi dokoła, Nikt pragnień serca sercem nie docieka, Nikt do biesiady swojej nie zaw oła!
I cierniem moja nabijana droga, N ikt serca krwawej rany nie ostudzi, Id ę i w każdym widzieć muszę w ro g a !
I jam poeta! Jam ten, co za ludzi Idzie przebojem do samego B o g a ! Jam ten, co duchy ludzkie ze snu budzi!
D O Ś W I T U I D Ę . . .
D o świtu m ego idę wciąż, Choć wiecznie źle p ojęty ; T o w żalu wiję się, jak wąż, T o padam , jak dąb ścięty...
Nie dziw, że gdy mnie srogi los Gniótł od kolebki prawie, Żałością dźwięczy serca głos, A oczy patrzą łza w ię!
N ie dziw, że serca mego żar I duszy kryję śnicia,
Że pośród przykrych życia mar N ie błogosław ię ży cia !
Słyszę w e wspomnień szarej mgle, Jak się nić życia przędzie, Jak starsi ludzie m ówią m n ie:
W Ł A D Y S Ł A W T R Z C IŃ S K I
106
A lb o poważny, siwy klech, Badając m ię surowo,
W palących oczach czyta grzech X smutnie kiwa g ło w ą . . .
L ub jak jedyny w świecie brat, Spijając wino przednie, N a cały marzeń moich świat R z e k ł jedno słow o : brednie ! . . .
Samotnie szukam moich dróg Ze światem wciąż w rozterce, Id ę — gdzie wiedzie mnie mój B óg I m oje drżące serce.
Sam do niebieskich stukam bram, Śród ludzi duch wyklęty, I d o mych świtów idę sam I wiecznie źle p o j ę t y ! ...
Ś R Ó D N O C Y .
Coraz szersze błękity, Coraz głębiej zmrok pada, Coraz dalsze gór szczyty, Gwiazd jaśniejsza gromada. Zawieszona w przestrzeni W aży się nocy szata, W alka świateł i cieni Brzaski dzienne w yzw ala. . . Zwolna blask się przelewa Od zachodu d o wschodu, Lazur w złoto przywdziewa P ośród gwiazd k orow od u . . . Dolina w e śnie tonie, A już na szczycie góry Przedświtu drżące dłonie Rozw iesiły purpury... I nakształt tego szczytu, C o w blaskach się porusza, Z tęsknoty d o zachwytu Przechodzi moja dusza . . .
N A Ł O N I E N A T U R Y . . . N a łonie natury Kwiecistej a hojnej, Tonącej w purpury, W kolory tęcz strojnej, N a miękkiej pościeli Z m chów leśnych i kwiatów, Gdzie stokroć się bieli Śród róż aromatów, N a złotych fal grzbiecie Upojeri, marzenia, K oły sze się dziecię W ieszczego natchnienia. T o harfa złocista, Zakuta w kształt ciała, N a której przeczysta Pieśń dźwięczy i pała, I świeci jak rosa, I błyszczy jak złoto, I łączy niebiosa
W I E Ż A B A B E L 109
Z tą ziemską tęsknotą. . . Nad cienie złej d oli, N ad wszystko, co gnębi, N ad wszystko, co boli, Nad wszystko, co ziębi, W yry w a się ptakiem N ad ziem ię, daleko,
Gdzie mlecznym — h e n ! szlakiem W ieczności dnie cieką.
I skrzydły białemi Piosenka nieznana Powraca d o ziem i, Jak łza nieskalana, Znów do tej natury, Kwiecistej a hojnej, Tonącej w purpury, W kolory tęcz strojnej. . .