• Nie Znaleziono Wyników

O "Dziedzictwie cnoty" Alasdaira MacIntyre'a

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O "Dziedzictwie cnoty" Alasdaira MacIntyre'a"

Copied!
38
0
0

Pełen tekst

(1)

Piotr Machura

O "Dziedzictwie cnoty" Alasdaira

MacIntyre’a

Folia Philosophica 20, 71-107

(2)

je s t jed n y m z n ajstarszy ch p roblem ów filozofii m oralnej. Już filozofow ie jo ń - scy, choć nie uzn aje się ich za filo zo­ fów m oralności p ar excellence, p o zo ­ staw ili po sobie sentencje w skazujące na to, że tem atyka m oraln a nie była im obca. P ó ź n iejsz e zaś d zieje filo zo fii, zw łaszcza w okresie h ellenistycznym , to rozw ój zagadnienia cnót i ich pielęg­ nacji.

„N ic tak n ie zd o b i ja k c n o ta ” - m ów i przysłow ie. W ydaje się, że je s t ona jed n y m z n a jw ażn iejszy ch p ojęć, do m in u jący m w p u b lic z n ej d y sk u sji. W ychw alają j ą w szy scy w okół - w y ­ chow aw cy, pedagodzy, nato m iast m o­ raliści n ieodm iennie n arz e k a ją na p o ­ w szechny je j zanik...

M ożn a by się je d n a k z astan o w ić nad p rzed m iotem ow ych w ypow iedzi.

C zym że bow iem je s t cnota? C zym s ą c n o ty p o sz u k iw an e p rze z e ty k ó w i w p ajan e n am p rz e z w y ch o w aw có w i opiekunów ? C zem u służą? Przy głęb­ szym zastan ow ien iu staje się jasn y m , że cn o ta je s t p o ję c ie m ró w n ie isto t­ nym , co tajem niczym .

Dziedzictwo cnoty1 A lasd aira M a c ln ty re ’a zd aje się kieru n k o w sk azem w tym zam ęcie. K siążk a ta stanow i in teresu jącą p ró b ę ro zw iązania patow ej sytuacji w e w spó łczesn y m d yskursie m oralnym i p rezen tację p ro p ozycji au­ tora, która w ydaje się w arta rozpatrzenia. N in iejszy arty k u ł stanow i p ró b ę scharakteryzow ania stanow iska zaprezentow anego przez M a cln ty re ’a. W jeg o pierw szej części p rzed staw ię p o g ląd y autora na stan w spó łczesneg o dy sk u r­ su m oralnego i je g o przyczyny. W części drugiej zaprezentuję historię upadku *

PIOTR MACHURA

0

D ziedzictw ie cnoty

Alasdaira Maclntyre’a

'A. M a c I n t y r e : Dziedzictwo cnoty. Studium z teorii moralności. Przeł. A. C h m i e ­ l e ws k i . Warszawa 1996.

(3)

d aw nego sc h em atu m o raln eg o , k tó ry to u p a d e k sp o w o d o w ał z a istn ie n ie znanego nam z autopsji status quo. W części trzeciej sch arak teryzuję p ro p o ­ n o w an ą przez M a c ln ty re ’a m eto dę w yjścia z patow ej sytuacji w sp ó łczesn o ­ ści, w części czw artej zaś spró bu ję poddać to stanow isko analizie.

Punkt wyjścia koncepcji Maclntyre’a

Punktem w y jścia rozw ażań M a c ln ty re ’a je s t pat pan ujący w e w sp ó łcze­ snym d y sk u rsie m oraln y m o raz n iek o n stru k ty w n o ść w y p o w ie d z i w nim form ułow anych. Z daniem b ryty jsk ieg o filozofa w spó łczesne debaty m oral­ ne są z jednej strony okazją przede w szystkim do w yrażenia niezgody na coś, z drugiej zaś ciąg n ą się w n ieskończoność, a to dlatego, że w swej istocie najp raw d o p o d o b n iej nie m ają k ońca. W naszej ku ltu rze, k o n sta tu je M a c ­ Intyre, nie m a określonej m eto d y doch o d zen ia do m oralnej zgody.

S tw ierdzenie takie, sform ułow ane w odniesien iu do kultury, któ ra szczy ­ ci się sw o ją racjo n aln o ścią, na niej się opiera i w niej u p atru je pow o du do dumy, m oże dziw ić. To p rzecież zd o b y czą tej w łaśnie ku ltury je s t o d rzu ce­ nie w szelk ich n iera cjo n a ln y c h „z ab o b o n ó w ” . T ym czasem w y d aje się, że należy przy znać M a c ln ty re ’ow i rację. O drzucenie ow ych „zabobonów ” na nic się nie zdało. N ie ułatw iło w ypraco w an ia jed n e j, pow szechn ie o bo w ią­ zującej doktryny m oralnej, będącej zarazem ak cep to w an ą przez w szystkich p o d staw ą o sądzania lud zk ich czynów. W sp ółczesn a dy sk usja o m oralności p rzy p o m in a raczej z b ió r m o n o lo g ó w n iż rz e c z y w istą d y sk u sję, a p y tan ie o rację danych tw ierd zeń najczęściej pow oduje przejście adw ersarzy na p o ­ zycje obrony fundam entów ich przekonań, które w p rzew ażającej części nie są racjon alnie w eryfikow alne.

Z d a n iem a u to ra o m aw ian ej p ra c y w sp ó łc z e sn y d y sk u rs m o ra ln y je s t raczej k o n flik tem o d m ienny ch ideo lo g ii i ro zlicz n y c h form w iary niż p ró ­ b ą u z g o d n ie n ia p rze k o n a ń i d o jśc ia do k o n se n su su . D e c y z je m o ra ln e są p o d y k to w an e w w y ższy m sto p n iu w zg lęd am i p o z a m e ry to ry cz n y m i (poza- racjo n aln y m z a sto so w an iem siły i p e rsw az ji) i sta n o w ią raczej do w ód sk u ­ teczn o ści o k reślo n ej g ru p y czy id eo lo g ii niż dow ód z w y c ięstw a w m ery ­ tory cznej dy sk u sji.

O w a n iew sp ó łm iern o ść p rezen to w an y ch stano w isk m a, zd an iem M a c ­ ln ty re ’a, sw oje źródło zarów no w nieadekw atności pojęć stosow anych przez strony dyskusji, ja k i w zw odniczości w spółczesnego pojęcia m oralności. Jak pisze w om aw ianej pracy:

Jeżeli mam rację, to w naszym posiadaniu znajdują się jedynie fragmenty ja­ kiegoś schematu pojęciowego, części oderwane od kontekstów, z których nie­ gdyś czerpały swe znaczenie. Posiadamy jedynie pozory moralności, choć nadal posługujemy się widoma kluczowymi dla niej pojęciami. Utraciliśmy jednak,

(4)

w znacznej mierze, a może zgoła w całości, nasze teoretyczne i praktyczne ro­ zumienie moralności.2

To je d n o z k luczow ych tw ierdzeń M a c ln ty re ’a. O w a fragm entaryczność w yw odzi się z o d rzu cen ia p rzednow oczesnego schem atu m oralności, b io rą­ cego swój początek w koncepcji A rystotelesa, a uzupełnionego przez średnio­ w iecznych kontynuatorów jeg o m yśli. W ieki późniejsze spow odow ały w nim je d n a k sp ustoszenie, w y p aczając nasze pojęcie m oralności, odryw ając p o ję ­

cia d y sk u rsu m o raln eg o od k o n tek stu sp o łe c z n eg o , w k tó ry m p ierw o tn a m oralność w yrosła. W spółczesne stanow iska m oralne, nie dość że red u k u ją się do przesłanek n ieracjonalnych, to jesz c ze p o ch o d zą - przynajm niej część z nich - z różny ch okresów historycznych. P oza tym część z nich w ciągu w ieków , przech o dząc od różnych kontekstów , z których się p oszczególne te term iny w yw odziły, do naszej w spółczesnej kultury, zm ieniła sw e zn acze­ nie tak znacznie, że term iny pierw otnie w ręcz w zajem nie się w ykluczające używ ane s ą w sp ó łcześn ie na określenie cnót, które w niek tóry ch p ro p o n o ­ w anych zestaw ien iach n iezw ykle blisk o z so b ą sąsiadują.

W szystko to prow adzi do sytuacji, w której dom inującym kierunkiem staje się em otyw izm . To w kon frontacji z nim form ułuje M acInty re tezę swojej k siążk i. E m o ty w izm je s t b o w iem , zd an iem b ry ty jsk ie g o filo zo fa, te o rią niew ystarczającą, w y w o łu jącą jed y n ie dodatkow y zam ęt i u n iem o żliw iającą dy skusje na tem aty m oralne.

M acInty re form ułuje trzy argum enty p rzeciw em otyw izm ow i:

1. T eoria ta, chcąc objaśniać znaczenie pew nych klas zdań, m usi zaw ie­ rać sposób iden ty fikacji i charaktery sty k i uczuć i skłonności o pisyw anych w tych zdaniach. To je d n a k p row adzi do b łędnego koła. Jeśli bow iem tw ier­ dzim y, że sąd y m oralne są w yrazem aprobaty, to - podążając dro g ą log icz­ nego w yw odu - m usim y odpow iedzieć na pytanie o rodzaj tej aprobaty. A to zdaniem om aw ianego autora je s t niem ożliw e, poniew aż sam o zdefinio w a­ nie takiej aprobaty sp row adza się do o kreślenia jej ja k o aprobaty m oralnej, w yrażanej w sądzie m oralnym .

2. E m otyw izm staw ia, w sposób zdan iem M a c ln ty re ’a nieuzasadniony, z n ak ró w n o ści p o m ię d z y zd an iam i w y ra ż ają cy m i o so b iste p refe re n c je a zdaniam i w artościującym i; zdania te p e łn ią jed n a k w ję z y k u różne funk ­ cje. Je d n ą z racji p rzep ro w ad zen ia rozró żn ien ia p om ięd zy tym i dw om a ro ­ dzajam i zdań je s t to, że siła persw azy jn a zdań pierw szego rodzaju zależy od osoby je w y g łaszającej, p o d czas gdy w p rzyp ad k u drugiego ro dzaju zdań sytuacja ta nie m a m iejsca.

3. Em otyw izm , form ułow any przez sw oich zw olenników ja k o teo ria zn a­ czeń zdań, zdaje się nie zauw ażać różnicy m iędzy ich fu nk cją a znaczeniem .

(5)

P rzedstaw ione uw agi dopro w ad zają autora Dziedzictwa... do p rze k o n a ­ nia, że em o ty w izm p o w in ien być ro zp a try w a n y nie ja k o te o ria z n aczeń elem entów pew nej k lasy w yrażeń, lecz ja k o teo ria traktu jąca o ich użyciach, p o jętych ja k o cele lub funkcje.

M acIntyre u w aża3, że teo ria głoszona przez M o o re ’a je s t w w ielu m iej­ scach w oczyw isty sposób błędna, lecz pad łszy na pod atny grunt u n iw ersy ­ tetu C am brid ge (ch o d zi p rze d e w sz y stk im o g ru p ę B lo o m sb u ry ), zo sta ła zaakceptow ana i w prow adzona do w spółczesnego dyskursu m oralnego. Jego zdaniem je s t to koncepcja, z k tó rą w iąże się pew ien schem at u padku m o ral­ nego (czy też m oże raczej to em otyw izm zw iązany je s t z ow ym upadkiem ). Schem at ów ch arakteryzuje, pisząc:

Na pierwszym etapie teoria i praktyka wartościowania - a w szczególności praktyka i teoria moralna - uchodzi za ucieleśnienie obiektywnych i bezosobo­ wych norm stanowiących racjonalne uzasadnienie [...] określonych rodzajów polityki, czynów i sądów, [...] które z kolei również można poddać racjonal­ nemu uzasadnieniu; na drugim etapie mamy do czynienia z nieudanymi próba­ mi zachowania obiektywności i bezosobowości sądów moralnych, lecz projek­ ty dostarczające racjonalnych uzasadnień za pomocą tych norm - oraz dla nich samych - stale się załamują; na trzecim etapie zaś pojawiają się teorie emo- tywistyczne, które uzyskują szeroką, wyrażaną implicite akceptację dzięki powszechnej i ujawniającej się implicite w praktyce - chociaż nie wyrażonej wprost w teorii - tezie, że żądaniom obiektywności i bezosobowości kryteriów nie można uczynić zadość.4

E m otyw izm ja w i się w ięc sw oim zw olennikom ja k o ostatnia z ciągu teorii i jed y n a praw dziw a, od słan iająca „bezp o d staw no ść” sw oich poprzedniczek.

F ilozofow ie analityczni nie zaakceptow ali, zdaniem M a cln ty re ’a, em o- tyw izm u, ale też nie byli w stanie go obalić. Podobnie filozofie N ietzsch eg o i S artre’a, choć istotne w swej negatyw nej części, w części pozytyw nej stają się m gliste i nie są w stanie w sposób ja s n y obalić em otyw izm u. Stąd dw a zadania staw iane Dziedzictwu cnoty au to r form ułuje w łaśn ie w konfrontacji z em otyw izm em . Sam charakteryzu je te zad an ia w sposób następujący:

Pierwsze polega na rozpoznaniu i opisie owej tradycyjnej moralności, którą utra­ ciliśmy, oraz na ocenie zasadności jej pretensji do obiektywności i autorytetu; jest to zadanie częściowo historyczne, a częściowo filozoficzne. Drugie polega na uzasadnieniu mojej tezy dotyczącej charakteru współczesności. Stwierdzi­ łem bowiem, że żyjemy w kulturze typowo emotywistycznej i że - jeżeli tak rzeczywiście jest - powinniśmy zrozumieć, że wszystkie nasze różnorodne

3 Ibidem, s. 45-47. 4 Ibidem, s. 52.

(6)

pojęcia moralności i sposoby zachowania - nie zaś tylko nasze otwarcie for­ mułowane spory i sądy moralne - zakładają prawdziwość emotywizmu, jeśli nie na poziomie świadomego teoretyzowania, to przynajmniej w praktyce codzien­ nej.5

Studium upadku

M acIntyre p o stu luje p rzeprow adzenie w yw odu h istorycznego, k tóry m a ukazać up ad ek tradycyjnej m oralności i jej zastąpienie w sp ó łczesn ą k u ltu rą em otyw istyczną. Ż eby je d n a k opis taki był rzetelny, należy go ro zpocząć od końca - opisem status quo - b y n astępnie, cofając się, ukazać pochodzenie w spółczesnych koncepcji, tło ich pow stan ia i te m om enty w historii, które doprow adziły do przełom u w m yśli etycznej6. Tak więc opis upadku - w brew klasycznym regułom - należy rozpocząć nie od scharakteryzow an ia ro zk w i­ tu, lecz p rzeciw nie - od opisu stanu klęski.

Z daniem M a c ln ty re ’a k luczem do zrozum ienia i zaak ceptow ania do k try ­ ny m oralnej je s t jej społeczna realizacja, której program czy też założenia p o w in n a tak o w a d o k try n a zaw ierać. Z d an iem filo zo fa je s z c z e za czasó w H um e’a i A dam a Sm itha tw ierdzenie takie było czym ś oczyw istym , rozum ieli to tak że filo z o fo w ie sta ro ż y tn i (p rzed e w sz y stk im P la to n i A ry sto te le s). D opiero za czasó w M o o re ’a p o stu la t ten zo stał zapom niany. Z w o len n icy em otyw izm u, zdaniem autora Dziedzictwa..., nie zajm ow ali się tym zagad­ nieniem . D oprow adziło to w k onsekw encji do sytuacji, w której em otyw izm de facto zaciera różnice m iędzy m anipulacyjnym i a niem anipulacyjnym i sto­ sunkam i społecznym i. O zn acza to p rzy jęcie W eberow sk iego 7 stanow iska. Jeżeli bow iem , ja k ch cą em otyw iści, w artości są w yrazem skłonności i w o ­ li, to nie m ożem y ich w żaden racjo n aln y sposób uzasadnić. Jedynym k ry ­ terium , k tó ry m b iu ro k ra ty c z n y au to ry tet m oże siebie uzasad n ić, je s t je g o w łasna skuteczność. To odw ołanie z kolei ujaw nia fakt, że je s t on de facto jed y n ie sk u teczn ą w ładzą.

A u tory tet em oty w isty czn y w ięc traktuje ludzi ja k o środek (nie zaś cel) do o sią g n ię cia w ład zy (p rzy czym w arto ści s ą tu w ła ściw ie n arz ę d z ie m w ładzy). Jak n a le ż y to ro zu m ieć? Ja k w y ja śn ia b ry ty jsk i filo zo f, u jęcie człow ieka ja k o celu oznacza przedstaw ienie m u racji, które sam em u uw aża się za w łaściw e, i pozostaw ienie m u sw obody oceny ty ch racji. O znacza to

5 Ibidem, s. 58-59.

6 Słowo „przełom” - obarczone w naszej kulturze raczej pozytywnym bagażem znacze­ niowym - wydaje się tu nieodpowiednie; bardziej adekwatne byłoby raczej posługiwanie się terminem neutralniejszym czy wręcz pejoratywnym.

(7)

rów nież niezg o dę na m anipulow anie ludźm i innym i m etodam i niż za p o m o ­ c ą racji, któ re oni sam i u z n a ją za w łaściw e. B iu ro k ra ty cz n a skuteczn o ść w oczyw isty sposób w yklucza traktow anie człow ieka jak o celu. C złow iek sta­ je się tu jed y n ie środkiem , który biurok raty czn a m aszyna m usi ja k najlepiej w ykorzystać, dążąc do sw ego w łaściw ego celu - skuteczności, k tóra daje jej legitym ację. B iurokrata nieskuteczny traci rację bytu.

A by zo brazo w ać z n aczen ie sk u te c z n o ści w e w sp ó łc ze sn y m św iecie, M acIntyre po słu g u je się p ojęciem postaci. Jest ona czym ś w ięcej niż ro lą społeczną określająca jed n ostk ę, to raczej pew ien archetyp kulturow y dostar­ czający celu innym jed nostk o m . Sam autor ch arakteryzuje postać w n a stę ­ pujący sposób:

Postać jest przedmiotem szacunku ze strony członków danej kultury jako ca­

łości lub ze strony jakiejś znaczącej jej części. Postać dostarcza im określone­ go kulturowego i moralnego ideału.8

Z daniem filozofa, w e w spółczesnej ku lturze d o m in u jącą ro lę o d g ryw ają trzy postacie: B ogaty E steta, M enedżer i Terapeuta. Jest to, ja k się w ydaje, jedn o z kluczow ych założeń w w yw odzie M acln ty re’a. Postacie, ja k pisze au­

tor Dziedzictwa..., są m askam i, p o d którym i sk ry w ają się filo zoficzn e k o n­ cepcje m oralne. M ożna p ow iedzieć, że stan o w ią one pew nego ro d zaju skrót - w sposób o gólny i sym boliczny w y zn aczają cele m oralne i og ólny kształt poszukiw anego ideału ludzkiego życia. Stąd też bierze się istotność p ro p o ­ now anego przez autora zestaw ienia w ym ienionych p ostaci z charakterystycz­ nym i dla w ilhelm iń sk ich Prus p ostaci Socjaldem okraty, P ro feso ra i O ficera czy z w łaściw y m i w ikto riańsk iej A nglii po staciam i In ży niera, P o dróżnik a i D yrektora Szkoły Publicznej. N aw et zestaw ienie pobieżn ych sk ojarzeń to ­ w a rz y sz ą c y ch ro zp a try w a n iu teg o z e sta w ien ia u jaw n ia ro lę p o sta c i. B ez uciekan ia się do dogłębnych analiz jeste śm y b ow iem w stanie scharak tery ­ zow ać (oczyw iście, w sposób ogólny i pobieżny oraz odbiegając od ognisku­ jący ch się w każdej z tych postaci konfliktów co do jej praw idłow ego k ształ­ tu) ko ncepcje m oralne i „ch arak ter m o ralny” epoki, w której przyszło p ro ­ p o n o w an y m p rze z M a c ln ty re ’a p o sta c io m fu n k cjo n o w ać. N a p o d sta w ie an a lizy p o staci w ła ściw y c h danej epoce m o żem y ok reślić c e ch ę dla niej charakterystyczną, w sposób skrótow y o dd ającą jej sedno. Z zestaw ienia p o ­ danych w cześn iej p o sta c i ja s n o w y n ik a, że dla em o ty w izm u je s t to brak jak ich k o lw iek k ryterió w działania p o za skutecznością. W przy p ad k u p o sta ­

ci E stety chodzi o skuteczne zagospodarow anie nadm iernej ilości w olnego czasu; w przyp ad k u postaci M enedżera - o skuteczność działań w ram ach m echanizm ów b iu rokraty czn y ch i zarządzania nim i; w p rzy pad ku T erapeu­

(8)

ty - o skuteczność terapii. N ik t dzisiaj nie pyta o racje ich działań m ened że­ ra. Postać je s t tym elem entem , z którym w zestaw ieniu w spółczesna, em o- tyw istyczna osobow ość dokonuje sam ookreślenia. Jak stw ierdza M acIntyre, cechę w łaściw ą tak rozum ianej osobow ości stanow i jej depraw acja, odarcie z istotnych cech, które onegdaj j ą konsty tu o w ały - chodzi o brak to żsam o ­ ści społecznej i ow o odrzucenie w szelk ich kryteriów , ze w zględu na które m oże ona dokonyw ać sam ookreślenia. Stąd bierze się do m inujący w naszej kulturze pęd do sukcesu - przede w szystkim zaw odow ego i zw iązanego z nim fin an so w eg o - ro zu m ian e g o w tym k o n tek śc ie ja k o d o w ód sk u teczn o ści jed n o stk i. Co je d n a k m a na m yśli autor, m ów iąc o u tracie tożsam ości spo­

łecznej?

Z daniem M a c ln ty re ’a, w społeczeństw ach pierw otnych jed n o stk a id en ty ­ fikow ana b yła przez pry zm at ról społecznych, ja k ie p ełniła, oraz sw ojego uczestn ictw a w różny ch grupach społecznych. C echy te nie są przypadkow e - s ą częścią jej substancji i dzięki tem u d efin iu ją one obow iązki jed n o stk i. Jak pisze b ry ty jsk i filozof:

Jednostki dziedziczą określoną przestrzeń w ramach ciasnego splotu stosunków społecznych. Gdy brakuje im tej przestrzeni, stają się nikim, a przynajmniej kimś obcym lub wyrzutkiem. Poznanie samego siebie jako tak zdefiniowanej istoty społecznej nie oznacza jednak jakiejś statycznej, raz na zawsze ustalonej po­ zycji. Pozwala to raczej stwierdzić, że jest się umiejscowionym w określonym punkcie w drodze do określonych celów, że kroczyć przez życie znaczy postę­ pować - albo też nie robić żadnego postępu - ku zadanemu celowi. A zatem, życie wypełnione i dopełnione jest pewnym osiągnięciem i dopiero śmierć człowieka stanowi moment, w którym można osądzić, czy jego życie było szczęśliwe, czy nie. Stąd greckie przysłowie: „Nie nazywajcie nikogo szczę­ śliwym, póki jeszcze żywy”.9

W przytoczonym cytacie m ożna zauw ażyć jesz c ze je d e n istotny elem ent k o n cep cji M a c ln ty re ’a - k o n c e p cję je d n o ś c i (i c ało ści) ż y c ia lu dzkieg o. Zdaniem autora, u trata poczucia jedności życia je s t jed n y m z najw ażniejszych czynników w ro zw o ju m oralnym k u ltu ry zachodniej. To w łaśnie ta u trata o dpow iada za p rzem ian ę, w której w y n ik u czło w iek Z ach o d u sw ą u w ag ę i w ysiłek skierow ał ku celom przygodnym , tracąc zw iązek z pew ną, kształ­ tującą go od w ieków k o ncepcją dobrego życia. Jedną z form upadku klasycz­ nego schem atu m oralnego je s t stopniow e porzucanie tej koncepcji. Przestaje ona być uch w y tn a w pew nym m om encie rozw oju historycznego. D o datk o­ w ą kom plikację stanow i fakt, że jeg o nadejście p ostrzegano ja k o osiąg n ię­ cie na drodze ku indyw id u alności ludzkiej, uw olnionej z jed n e j strony od

(9)

ograniczających j ą w ięzów społecznych, z drugiej - od tego, co now ocze­ sność zw ykła określać m ianem teleo lo g iczn ego przesądu.

O kazuje się w ięc, że jed n o stk o w a w olność i leżąca u je j podstaw koncep­ cja p ry m am o ści jed n o stk i w zględem społeczności uw ażane za jed e n z fun­ dam entów w spółczesnej kultury zachodniej m o g ą uchodzić za sw ego ro d za­ ju konia trojań sk iego . B ędąc z d o b y czą d a ją c ą u p ragn ion e w yzw olen ie od w ięzów krępujących jed n o stk ę, sk azu ją j ą jed n o cześn ie n a o drzucenie całe­ go kom plek su po w iązań tę je d n o stk ę defin iu jących. To zaś p o w od uje, że rozw ój cnót, który był niejako treścią społeczeństw przednow oczesnych, traci rację bytu. N ie je s t to m ożliw e w k u ltu rz e, w k tó rej g łó w n y cel stanow i skuteczność, a której n ajisto tn iejszą fo rm ą działania okazuje się biurokracja. W o p o zy cji doń o m aw ian y au to r p rzy w o łu je k u ltu ry p rze d n o w o cz e sn e - przede w szystkim k lasy czn ą ku ltu rę ateńską, ale rów nież kultury późniejsze, w tym śred n io w ieczną - w których n ajisto tn iejszą fo rm ą działania społecz­ nego b yła filozofia.

G dzie zatem zo stał p o p e łn io n y błąd ? W k tó ry m m o m en cie h isto rii (i z jak ic h pow odów ) odrzucono schem at k ultury tradycyjnej?

Z godnie z tw ierdzeniem M a c ln ty re ’a, początków ow ego przełom u n a le ­ ży szukać w n u rtach refo rm acy jn y ch p ro te sta n ty zm u i ja n se izm u . Jedn ak n ajdo nioślejszy w skutki b y ł o św ieceniow y pro jekt stw orzenia racjonalnej m oralności.

A utor Dziedzictwa..., charakteryzu jąc n ajw ażniejsze, je g o zdaniem , dla ow ego osiem nasto- i po części także d ziew iętnastow iecznego p rojek tu p o ­ glądy H u m e ’a, K anta, D id ero ta i K ierkegaarda, w skazuje na pew ne w sp ó l­ ne tym filo zo fo m przek o n an ia: w szy scy oni z g a d z a ją się zaró w no co do charakteru m oralności, ja k i i co do tego, na czym m a po legać racjon aln e jej uzasadnienie. P ow inno ono ujaw n iać p ew n ą cechę (lub cechy) natury ludz­ kiej, ze w zględu na k tó rą m ożna by w yjaśnić i uzasadnić zasady m oralności (i choć K a n t p rze c z y tw ierd z en iu , że m o raln o ść je s t „o p a rta na ludzkiej n atu rze”, to zdaniem M a c ln ty re ’a m a on w tym w ypadku na m yśli jed y n ie fizjologiczny, n ieracjo n aln y aspekt tej natury).

B rytyjski filo zo f tw ierdzi, że projekt taki nie m ógł się pow ieść ze w zględu na niezgodność m iędzy ch arakterystyczną dla w szystkich tych zasad koncep ­ c ją zasad i n ak azó w m o raln y ch a łą c z ą c ą je k o n c e p c ją n a tu ry ludzk iej. W tradycyjnej koncepcji m oralnej dom inow ało rozdw ojenie na człow ie- k a -ja k im -o n -fak ty c z n ie -je st a c z ło w ie k a-jak im -m ó g łb y -się-o n -stać-g d y b y - -zrealizow ał-sw oją-istotę. Z daniem M a c ln ty re ’a schem at ten zasadza się na poglądach A rystotelesa przedstaw ionych w jeg o Etyce Nikomachejskiej, które upow szechniły się w średniow ieczu. Z godnie z tą k o n cep cją etyka je s t nau­ ką, która m a pokazać człow iekow i, ja k p rzejść od jed n e g o stanu do d rugie­ go. Zakłada w ięc ona p ew n ą koncepcję potencjalności i aktu, ujęcie człow ieka ja k o istoty racjonalnej, a p rzede w szystkim o k reślo n ą k o n cep cję ludzkiego

(10)

celu (τέλ ο ς). C noty są w tym schem acie pew nym i „drogow skazam i” w y zn a­ czającym i kierunek, w którym m usim y podążać, aby zrealizow ać naszą istotę. M acIntyre oddaje to w n astęp u jący sposób:

Nie podporządkować się im, znaczyłoby pozostać w stanie niespełnienia, zgo­ dzić się na niepełność owego dobra racjonalnego szczęścia, którego uzyskanie leży w naszej gatunkowej naturze. Nasze pożądania i emocje winny być upo­ rządkowane i ukierunkowane za pomocą takich nakazów i poprzez kształto­ wanie takich nawyków postępowania, jakie wynikają z dociekań etycznych. Rozum poucza nas o tym, jaki jest nasz prawdziwy cel oraz jak go osiągnąć. Mamy zatem schemat potrójny, w którym natura-ludzka-jaką-ona-faktycznie-jest (to znaczy natura ludzka w stanie nieuformowanym) nie spełnia nakazów etyki i nie zgadza się z nimi oraz powinna być przekształcona przez rozum praktycz­ ny i doświadczenie w ludzką-naturę-która-zrealizowała-swój-τέλος. Każdy z tych trzech elementów - pojęcie nieuformowanej natury ludzkiej, pojęcie na­ kazów etyki racjonalnej oraz pojęcie natury-ludzkiej-która-zrealizowała-swój-

-τέλος, wymaga odniesienia do obu pozostałych, jeśli jego status i funkcja mają być w ogóle zrozumiałe. 10

Jedn akże ju ż w p o czątkach n o w o ży tn o ści - w raz z u ak ty w n ien iem się ruchów p rotestan ck ich i jan se izm u - schem at ten uleg ł zakłóceniu. Z godnie bow iem z now ym i k oncepcjam i, rozum nie m oże dostarczyć żadnego p raw ­ dziw ego rozu m ien ia ludzkich celów - d om inacja rozum u n ad nam iętn o ścia­ m i z o sta ła zak w e stio n o w a n a , a n a stę p n ie zn iesio n a. R o zu m za cz y n a być tra k to w a n y czy sto k a lk u la cy jn ie. N ie p o tra fi on ju ż objąć isto ty rzeczy, w sk azać k ieru n k u . Z n ie sio n a z o sta ła teo lo g ia k a to lic k a i p ro te sta n c k a , a w nauce odrzucono p arad y g m at arystotelesow ski. Jak zau w aża M acIntyre:

Łącznym elementem świeckiego odrzucenia teologii protestanckiej i katolic­ kiej, wraz z naukowym i filozoficznym odrzuceniem arystotelizmu, miała być jednak eliminacja pojęcia człowieka-który-już-swój-τέλoς-osiągnął. Ze wzglę­ du na to, że cały sens etyki - teoretycznej jak praktycznej - polega na tym, żeby umożliwić człowiekowi przejście od jego obecnego stanu do jego praw­ dziwego celu, eliminacja pojęcia natury ludzkiej, a wraz z nim odrzucenie wszelkiego pojęcia τέλος sprawia, że schemat ten składa się już w rezultacie tylko z dwóch pozostałych elementów, których wzajemna relacja staje się zupełnie niezrozumiała. Z jednej strony mamy pewne treści moralne, zbiór wskazań pozbawionych ich teleologicznego kontekstu. Z drugiej strony mamy określony punkt widzenia na nieuformowaną naturę ludzką. Ze względu na to, że owe moralne wskazania wywodziły się pierwotnie ze schematu, w któ­ rym ich celem było doskonalenie i kształtowanie tej natury ludzkiej, nie będą już miały one takiego samego charakteru, jaki można było wydedukować

(11)

z prawdziwych twierdzeń o ludzkiej naturze w jakiś inny sposób, za pomocą odwołania się do jej cech.11

F ilozofow ie osiem nastow ieczni zaangażow ali się w ięc, zdaniem om aw ia­ nego autora, w p ro je k t skazany na n iep o w o d zen ie. O dzied ziczy li jed y n ie niekom pletne fragm enty sch em atu m yślen ia i d ziałania i p róbow ali na ich podstaw ie sw oje przekonania uzasadnić. K onsekw encje takiego „zagubienia” m ożna odnaleźć np. w k oncepcji H u m e ’a. Jego słynna „g ilo ty n a” je st, ja k się w y d aje, ja s n y m o k reśle n ie m n u rtu ją ce g o o św ie ce n io w y c h filo z o fó w problem u - jeż e li brakuje w ytyczonego celu, to naw et dysponując p rze słan ­ kam i (tw ierdzeniam i d otyczącym i natury ludzkiej), nie w iadom o, w którym „ k ie ru n k u ” w y p ro w ad zić tw ierd zen ia. T ę m yśl p o d c h w y c ili em o ty w iści. Chcąc bow iem określić cel, m usim y dysponow ać jasn y m pojęciem „d ob ra” . A je s t ono, zdaniem M o o re ’a i je g o następców , n iedefiniow alne. D latego też uznali oni tw ierd zen ia i sądy m oralne je d y n ie za w yraz uczuć i preferencji. T ym czasem A rystoteles, zdaniem M a c ln ty re ’a, uży w ał określenia „do b ry” w sposób faktualny:

W tradycji arystotelesowskiej nazwać X dobrem (gdzie X może być między innymi osobą, zwierzęciem, określoną polityką czy stanem rzeczy), znaczy tyle samo, co powiedzieć, że jest to taki X, który zostałby wybrany przez kogoś, kto pragnie X w celu, dla którego przedmioty X są zazwyczaj obiektami pragnie­ nia. Nazwać zegarek dobrym znaczy, że jest to taki zegarek, który wybrałby ktoś, kto chciał mieć zegarek, aby mierzyć nim precyzyjnie czas (a nie po to, aby rzucać tym zegarkiem w kota). U podstaw takiego użycia słowa „dobro” leży założenie, że każdy przedmiot, który można słusznie nazwać dobrym lub złym - w tym także osoby i czyny - spełnia szczególne cele i funkcje. Nazwać kogoś dobrym oznacza zatem wygłoszenie stwierdzenia faktualnego. Nazwać określony czyn sprawiedliwym lub słusznym oznacza, że taki sam czyn byłby dokonany przez człowieka dobrego w takiej sytuacji; stąd również i ten typ wy­ powiedzi ma charakter twierdzenia o faktach. W ramach tej tradycji wypowie­ dzi moralne i wartościujące można uznawać za prawdziwe lub fałszywe dokład­ nie tak samo, jak zdania dotyczące faktów.11 12

D opiero w ośw ieceniu, gdy człow iek Z achodu stracił ko n tek st społecz­ ny, dający do tej po ry oparcie je g o działaniu, i kiedy zarzu con y zo stał jeden z elem entów w sp om nianego w cześniej schem atu m oralnego, zdania faktu- alne stały się zdaniam i w artościującym i. Ten przełom , zdaniem M a c ln ty re ’a charaktery zow ały dw ie cechy:

11 Ibidem, s. 115. 12 Ibidem, s. 123.

(12)

- po pierw sze - je g o polity czn y i społeczny charakter; odrzucenie charak­ tery sty czn ej dla trad y cy jn ej m o ra ln o śc i k o n cep cji celu realizo w an eg o w ram ach określo n ej sp o łeczn o ści, zerw an ie w ięzi po m ięd zy je d n o s tk ą i w sp ó ln o tą spow odow ały, że od tej pory każdy stal się n ośnikiem i w y ­ razem „m niej lub bardziej p rzesy co n y ch teo rią ” 13 przek on ań i pojęć; - po w tó re - sform ułow ane zostały zręby now oczesnej o sobow ości, która

nie m ogąc szukać o p arcia dla sw ych po czy n ań i sądów w e w spólnocie, m usiała p o szu k iw ać now ego ko n tekstu - podm iotu, m usiała się odw ołać do jed n e g o z n ajd o n ioślejszy ch w y nalazków now oczesności - jed n o stk i ludzkiej.

B rak rozróżnienia na w yjaśnienia ludzkich czynów i ich rozum ienie, a ten niektórzy p ró b u ją w ytknąć A rystotelesow i, w ynika w łaśnie z ow ego braku rozróżnien ia n a fakty i w artości. Poza tym dla A rystotelesa „czło w iek ” był pojęciem funkcjonalnym . O znacza to (by posłużyć się p rzykładem p ro p o n o ­ w anym przez M a c ln ty re ’a), że „człow iek” pozostaje w takim sam ym stosun­ ku do „dobrego czło w iek a” , ja k „zeg arek ” w stosunku do „dobrego zegar­ k a” 14 . C złow iek dla A rystotelesa to istota obdarzona p ew n ą n atu rą i pew nym celem lub fu n k cją do w ypełnienia. Z godnie z m o raln o ścią tradycyjną, opar­ tą na tw ierdzeniach Stagiryty, być człow iekiem znaczy pełnić określoną liczbę ról, które m ają określony cel i sens. K iedy na przełom ie X V II i X V III w ieku odrzucon a zo stała teo ria A rysto telesa, odrzucone zostało rów nież je g o ro ­ zu m ie n ie term in u „ c z ło w ie k ” . P ry m arn o ść sp o łeczn o ści i ról p e łn io n y c h w niej przez jed n o stk ę zastąpiono p ry m am o ścią jed no stki w zględem społecz­ ności. S k u tk iem teg o , ja k p isz e a u to r om aw ian ej pracy, było sto pn iow e p rzejście do w y jaśn ien ia postęp o w an ia ludzkiego przez ujaw nianie fizjo lo ­ gicznych i fizycznych m echanizm ów , które k ry ją się za danym czynem . Stąd też K ant w y pro w adził w niosek, że czyny w ynik ające z p o słu szeństw a im ­ peratyw om m oralnym m u sz ą być z p unktu w idzen ia nauki niew yjaśnialne.

Z m ien ia się pojęcie faktu:

W procesie przechodzenia od arystotelizmu do poglądu mechanistycznego ulega [...] transformacji pojęcie „faktu” dotyczącego istot ludzkich. Zgodnie z poglą­ dem Arystotelesowskim, postępowanie ludzkie - ze względu na to, że jest wyjaśniane w sposób teleologiczny - nie tylko może, ale musi być opisywane za pomocą hierarchii dóbr, które stanowią cele wyjaśnianego zachowania. Zgodnie z drugim stanowiskiem, czyny ludzkie nie tylko mogą, ale i muszą być opisywane z pominięciem jakichkolwiek odniesień do takich dóbr. Pierwsze stanowisko głosi, że do faktów dotyczących ludzkiego postępowania należą także fakty mówiące o tym, co jest dla ludzi cenne (nie tylko zaś fakty doty­ czące tego, co oni uznają za wartościowe); według drugiego stanowiska nie ma

13 Ibidem, s. 126.

14 Por. ibidem, s 121-122.

(13)

faktów dotyczących tego, co wartościowe. „Fakt” zostaje pozbawiony warto­ ści, „to, co jest”, staje się czymś obcym „powinności”, natomiast wyjaśnianie, tak samo jak wartościowanie - wskutek separacji „faktyczności” od „powinno­ ści” - zmienia swój charakter. 15

Zdaniem M aclnty re’a, zm iana rozum ienia term inu „fakt” w sposób istotny w p ły w a na leg ity m a c ję in sty tu cji d o m in u jący ch w naszy m życiu. N o w y sposób p o jm ow ania „fak tu ” m iał się w ytw orzyć w now ych naukach o p isu ­ ją c y c h lu d z k ą rze c z y w isto ść - n au k a ch sp o łeczn y ch . N a to m ia st d ob rze uzasadniona k oncepcja tychże nauk legitym uje do m in u jącą ro lę eksperta - m enedżera w naszym życiu.

P orzuciw szy kon cep cję A rystotelesa p o stu lu jącą opis ludzkich czynów w odniesieniu do ludzkich dóbr, m yśliciele, począw szy od ośw iecenia, p rzy ­ jęli, że nauki społeczne m ają w yjaśniać zjaw iska społeczne za p o m ocą uo gó l­ n ień o ch arakterze praw dopodobnym (u w idacznia się tu w sposób w yraźny dom inująca, p o cząw szy od ośw iecenia, p o zy cja nauk p rzy rod niczych w n a­ szej kulturze). To jed n ak , zdaniem M a cln ty re ’a, im plikuje tw ierdzenie o b ra ­ ku osiągnięć nauk społecznych (i ukryciu, często przed sam ym i badaczam i, ich praw dziw ych osiągnięć). Z daniem brytyjskiego filozofa, osiągnięcia nauk społecznych da się bez trudu obalić, p o za tym , nie spełn iając w ym aganej form y logicznej, nie m o g ą one rościć sobie p retensji do w ażności praw . Z d a ­ niem filozofa, przyczyn niejednoznaczności m ocy generalizacji nauk społecz­ nych (bo nie m o żn a tu, ja k ju ż p o w ie d z ia n o , m ów ić o p raw a ch ) n ależy poszukiw ać w braku koncepcji dotyczącej elem entów przew idyw alnych i nie­ przew idyw alnych w ludzkim życiu. N iezdolność n auk sp ołecznych do ja s n e ­ go sform ułow ania takiej koncepcji prow adzi do sytuacji, w której n iem o ż­ liw e je s t stw orzenie w pełn i przew idyw alnej instytucji, k tó rą by ek sp ert - m enedżer m ógł kierow ać; to zaś p o d w aża fund am enty je g o leg ity m a c ji16. M acIntyre w zm acn ia to tw ierdzenie następująco:

Prawomocność żądania eksperta, aby przyznać mu jakiś szczególny status z ra­ cji jego fachowości, ujawnia swą bezzasadność, gdy uświadamiamy sobie, że nie dysponuje on żadnym zbiorem dobrze uzasadnionych generalizacji o cha­ rakterze prawdopodobnym oraz jak nikłe są moce predykatywne znajdujące się w jego dyspozycji. Pojęcie skuteczności menedżera jest bowiem kolejną nowo­ czesną fikcją moralną - być może najważniejszą. Dominacji manipulacyjnych stosunków w naszej kulturze nie towarzyszą i nie mogą towarzyszyć szczegól­ nie spektakularne sukcesy w skutecznych manipulacjach. Nie znaczy to, że działania rzekomych ekspertów nie przynoszą rezultatów i że nie ponosimy konsekwencji skutków tych ich działań - konsekwencji niekiedy ogromnych.

15 Ibidem, s. 163-164. 16 Por. ibidem, s. 80-203.

(14)

Mimo to pojęcie skutecznej kontroli, zawarte w pojęciu fachowości, jest jedy­ nie maskaradą. Nasz porządek społeczny jest w bardzo dosłownym sensie poza naszą, jak i poza czyjąkolwiek kontrolą. Nikt nim nie kieruje, ponieważ nikt nie byłby w stanie tego dokonać. 17

Jednocześnie, ja k zauw aża autor om aw ianej koncepcji, organizacja b iu ­ rok ratyczna, o p ierająca się na zasadzie fachow ości i skuteczności je s t p o d ­ staw o w ą form ą, ja k ą p rzy jm u ją w szystkie zorganizow ane ruchy dążące do p rzejęcia w ła d z y 18. Jednak zdaniem M a cln ty re ’a, W eberow ska w izja św iata je s t nie do u trzym ania; nie pom aga, lecz przeszk adza w zrozum ieniu spo­

łeczeństw a, a potęga w izji W ebera polega na spraw ności, z ja k ą ukryw a praw ­ dę i u tru d n ia zrozum ienie.

Jeśli zatem , ja k tw ierdzi M acIntyre, w ypow iedzi m oralne są jed y n ie „in­ strum entem arbitralnej w o li” , to p ytanie o p odm iot tej w oli m a, je g o zd a­ niem , oczyw iste znaczenie m oralne i p olityczne. C elem zaś autora Dziedzic­ twa... je s t p o k a z an ie , „ja k d o szło do teg o , że z m o raln o ści m ożn a rob ić pew ien określony u ży te k ” 19.

Jak pisze M acIntyre:

Musimy więc uzupełnić przedstawiony przeze mnie obraz nowoczesnego dys­ kursu i praktyki moralnej narracją historyczną, która pozwoli nam ujawnić, w jaki sposób aż nazbyt wiele spraw przybiera pozór moralności, w jaki spo­ sób forma wypowiedzi moralnych stawać się może maską dla niemal każdej

17 Ibidem, s. 203-204. W tym miejscu trudno zgodzić się z poglądem Maclntyre’a. Sukces kampanii reklamowych (zarówno konsumpcyjnych, jak i politycznych), „osiągnięcia” pro­ pagandy - zarówno faszystowskiej, jak i komunistycznej (ale też np. amerykańskiej w la­ tach pięćdziesiątych) czy wreszcie casus „wojny światów” wskazywałyby na wnioski wręcz przeciwne. Wydaje się, że historia mijającego stulecia jest właśnie dowodem skuteczności manipulacji. I choć daleki jestem od uznania sensowności jakiejkolwiek z tzw. spiskowych teorii dziejów, to jednak wydaje się, że skuteczność (a zatem i fachowość) specjalistów od manipulacji, dezinformacji i propagandy okazuje się raczej trudna do podważenia. Jeżeli „wojna światów” mogła wywołać histerię na skalę olbrzymiego przecież państwa (wywo­ łując wśród odbiorców nawet próby samobójcze) i jeżeli Goebbels był w stanie zapanować nad umysłami milionów Niemców (a trudno przecież uważać wszystkie ofiary tych mani­ pulacji za osoby niepełnosprawne intelektualnie), to fakty mówią same za siebie. Wydaje się więc, że przywołane twierdzenie Maclntyre’a trąci nadmiernym (i raczej słabo umotywowa­ nym) optymizmem.

18 Gdyby pogląd Maclntyre’a był tu słuszny, to w poglądach przedstawicieli takich ru­ chów dałoby się zauważyć sprzeczność. Z jednej bowiem strony, jeśli ma on rację, to manipulacja rzeczywiście nie przynosi zasadniczych sukcesów. Z drugiej jednak strony twierdzi, że wszystkie ruchy dążące do przejęcia władzy przyjmują formę biurokratyczną, opierającą się przecież na skutecznej manipulacji. Jeśli jednak jest ona nieskuteczna, to kierując się zasadą skuteczności, musiałyby one porzucić formę biurokracji. Taki akt byłby wszakże odwołaniem się do zasady skuteczności.

(15)

twarzy. Istotnie bowiem m oralność m oże być p o w szech n ie w ykorzystyw ana w zupełnie now y sposób. Pogarda Nietzschego dla moralności wywodziła się w sporej mierze ze spostrzeżenia tej zwulgaryzowanej elastyczności nowocze­ snych wypowiedzi moralnych. Spostrzeżenie to [...] jest jednym z elementów Nietzscheańskiej filozofii moralnej i dzięki niemu stanowi jedną z dwóch teo­ retycznych opcji, przed jakimi staje ktoś, kto chciałby poddać analizie kondy­ cję moralną naszej kultury.20

W głów nej tezie M acIntyre zaw arł p rzekonanie, że n ow oczesne w y p o ­ w iedzi i prak ty k ę m o raln ą należy uznać za szczątki tradycji - to je g o zd a­ niem klucz do zrozum ienia w spółczesności, b ez którego to zrozum ienia p ro ­ b lem y m oralne w spółczesności p o zo stan ą nierozw iązyw alne. A u tor p rze d ­ staw ia przykład jed n eg o z p aństew ek p olinezyjskich odkrytych przez C ooka, sięgając do analogii m iędzy zagubieniem p rzez tam te jszą w sp ó lnotę sensu term inu tabu (a dokonało się to n a skutek zm iany kontek stu , w ja k im term in ten funkcjonow ał, co z kolei było rezultatem działalno ści b iałych m isjo n a­ rzy i zm ian kulturow ych na w yspie) i h isto rią zachodnich p o jęć i schem atów m oralnych. Podobnie bow iem ja k tabu, straciły pierw o tny k o ntekst i stały się jed y n ie pusty m i term inam i, do któ ry ch co p raw da w szy scy się odw ołują, ale nikt nie w ie, co tak napraw dę znaczą. C elem Dziedzictwa... je s t w ięc u k a­ zanie pierw o tnego kontekstu, w którym w y k ształciły się i były prak ty k o w a­ ne cnoty, oraz przem ian , ja k ie d o prow adziły do u pad ku ow ego pierw otnego schem atu. Jednocześnie M acIn tyre w skazuje na d oniosłość dzieł N ie tz sc h e ­ go i W ebera ja k o reakcji na upadek pierw otnej, tradycyjnej m oralności i ko n ­ dycję m oralną czasów im w spółczesnych oraz fundam entów porządku w sp ó ł­ czesnego. Z w łaszcza N ietzsch e staje się dla M a c ln ty re ’a pew n ego rodzaju sym bolem , który p rzeciw staw ia on A rystotelesow i ja k o sym bolow i tradycji. W okół tych dw óch p o staci organizuje on swój w yw ód, dow odząc, że s ą to reprezentanci na tyle o dm iennych poglądów , że m ożna ich teo rie traktow ać jak o propozycje dw óch kierunków w ybrnięcia z im pasu w spółczesności. A u­ to r Dziedzictwa... przeciw staw ia w ięc tradycję cnót w duchu arystotelejskim ary sto k raty czn em u so lip sy zm o w i ety czn em u N ie tz sc h eg o . Jego zdaniem , tylko stanow isko A rysto telesa (lub doń zbliżone) ja k o je d y n e z przednow o- czesnych m o żn a uzasadnić. U w aża on, iż

[...] możliwość obrony stanowiska Nietzschego zależy ostatecznie od odpowie­ dzi na pytanie, czy odrzucenie przezeń Arystotelesa było uzasadnione. Gdyby bowiem stanowisko Arystotelesa w dziedzinie etyki i polityki - lub stanowisko podobne - dało się utrzymać, to całe przedsięwzięcie Nietzschego należałoby uznać za pozbawione sensu. 21

20 Ibidem, s. 209-210. 21 Ibidem, s. 221.

(16)

A nieco dalej stw ierdza, iż m ożliw e s ą jed y n ie dw ie drogi rozum ow ania: m ożna albo p róbow ać podejm ow ać pew ne form y p rojek tu ośw ieceniow ego, by w ich rezultacie dojść do N ietzscheańskiej d iagnozy i problem atyki, albo też należy u znać ten p ro jek t za ślep ą uliczkę. T rzeciego w yjścia, tw ierdzi brytyjski filozof, nie mamy.

Zdaniem M a cln ty re ’a, w spółczesna etyka, w przeciw ieństw ie do swej sta­ rożytnej odpow ied n iczki, p y ta przede w szy stk im o uzasadn ien ie reg uł i z a ­ sad, k tó ry c h n a le ż y p rze strz e g ać , a n a p y tan ie o to, ja k im czło w iek iem pow inna się stać jed n o stk a (co było głów nym zagadnieniem etyki trad y cy j­ nej), odpow iada jed y n ie pośrednio. Z tego z kolei jasn o w ynika, że je śli u z a ­ sadnienie reg u ł i zasad staje się problem aty czn e lub w ręcz n iem ożliw e - ja k to się dzieje w spółcześnie - to rów nież u zasad n ien ie cnót staje się p ro b le ­ m atyczne. Jedn ak zdaniem om aw ianego autora, m ożna założyć, że ten p o ­ rząd ek ro zp a try w a n ia z o sta ł p rze z rze c z n ik ó w n o w o ż y tn o ści ro zp o zn an y błędnie i że p rzed e w szy stk im należy skierow ać uw ag ę ku cnotom , a d o p ie­ ro w drugiej k olejności ku regułom i zasadom , aby zrozum ieć ich autorytet. P roponuje w ięc M acIntyre, aby k o n fro n tację p o g ląd ów N ietzscheg o i A ry ­ stotelesa rozpocząć od n aszkicow ania h istorii cnót. A rystoteles będzie w niej p o sta c ią c e n traln ą , ale o b ejm ie o n a tra d y c je d z ia łan ia i m y śle n ia , której ko ncepcja S tagiryty je s t je d y n ie fragm entem .

P o czątk ó w teo rii cn ót u p atru je M acIn ty re w sp o łeczeń stw ach b o h a te r­ skich. Ich o p isy p rz y n o sz ą sagi i ep o p eje, k tó re le ż ą u źró d eł kulturow ej i politycznej identyfikacji p o szczeg ó ln y ch kręgów kulturow ych. D la k u ltu ­ ry śródziem nom orskiej to przede w szystkim Iliada i Odyseja, dla k ultury cel­ tyckiej - Lebor na hUidre (Księga gniadej krowy) i inne sagi (a także, choć autor o tym nie w spom ina, p o ezja bardów ), dla k ultu ry germ ańskiej - sagi islandzkie, np. Tain Bó Cuailnge. I j e s t zupełnie nieisto tne, czy spo łeczeń ­ stw a w n ich o p isa n e rze c z y w iście istniały. Isto tn e je s t to, że p ó ź n ie jsze społeczeństw a, istniejące ja k najbardziej realnie, odw oływ ały się do nich, szu­ kając sw ych źródeł, legitym ując sw e instytucje i ideały. To te d zieła stan o­ wiły, ja k p isze M acIntyre, tło m oralne dla sw oich odbiorców . B yły zb io ro ­ w ą św iado m o ścią historyczną. A zrozum ienie społeczeństw heroiczny ch je s t niezbędnym w arunkiem zro zum ienia sp ołeczeństw a klasy cznego i form acji następujących po nim .

Jak zauw aża cy tow any p rzez autora Dziedzictwa... Finley, w arto ści spo­ łeczeństw a b o h aterskiego były m u dane, określone z góry - tak ja k i m iej­ sce człow ieka w społeczności, a co za tym idzie, je g o o bow iązki i p rzy w i­ leje w ynikały z określonego w ten sposób statu su22.

22 Por. M. I. F i n l e y : The World o f Odysseus, 1954, s. 134, cyt. za: A. M a c I n t y r e :

(17)

P odstaw ow ą struk tu rą organizującą życie człow ieka je s t w ięc p o k rew ień­ stw o i dom ostw o. Jed nostka zaś m a ściśle o kreślone m iejsce w system ie ról i p o w ią z ań sp o łeczn y ch . Je st dzięk i nim id en ty fik o w an a , ro le c zło w iek a m ó w ią o tym , kim je s t. M acIn ty re w y jaśn ia to, pisząc:

W języku greckim (δείν) i w anglosaskim (ahte) nie było pierwotnie wyraźniej różnicy pomiędzy „powinnością” i „należnością”; w języku islandzkim słowo

skyldr zawiera zarazem znaczenie „powinności” oraz „bycia spokrewnionym” .23 D latego też głów ne cnoty społeczeń stw a b o h aterskiego w ią ż ą się ściśle z utrzym aniem dom ostw a, jed n o śc i grupy i w alką. N ic w ięc dziw nego, że greckie słow o ά ρ ε τή oznacza pierw otnie, m iędzy innym i, doskonałości atle ­ tyczne. N ie dziw i też fakt, że n ajisto tn iejszy m i cnotam i w sp ołeczeństw ach bohaterskich są odw aga, w ierność i przyjaźń, pozw alające chronić dom ostw o i utrzym ać jed n o ść grupy. Jak zauw aża M acIntyre, dla sp ołeczeństw b o h a ­ terskich m oralność i struktura sp ołeczna to w istocie je d n o i to sam o; istnie­ je tylko je d e n rodzaj w ięzi. D latego też p roblem y w arto ścio w ania s ą je d n o ­ cześnie pytaniam i o fakty z życia społecznego. D latego, zdan iem o m aw ia­ nego autora, H om er m ów i zaw sze o w i e d z y o tym , co należy robić i ja k i sąd w ydać. Jak zauw aża auto r Dziedzictwa..., w n iosek p łyn ący z p o p raw n e­ go uchw ycenia zw iązku m iędzy tak ro zu m ianą p rzyjaźnią, w iern ością dom o­ stw em , losem i śm iercią sprow adza się do stw ierdzenia, że życie m a kształt opow ieści. Sagi i w iersze nie tylko o p o w iad ają ludzkie losy, w ich n arracy j­ nej form ie zn ajduje w yraz form a, k tó rą życie ich b o hateró w ju ż posiada.

Tak rozum iane, je s t w ięc życie sposobem p rzejaw ian ia się ch arakteru - p rak ty k i cnó t w pew nej rze c z y w isto śc i. D lateg o w ła śn ie brak w Iliadzie, ja k ró w nież w je j odpow iednikach z innych kultur, o dpow iedzi na p ytanie d l a c z e g o tak a nie inaczej należy postąpić. C ele ich d ziałania są b ow iem form ułow ane p rzez pryzm at w łasnej struktury zasad i p rzep isów p o stęp o w a­ nia, która w iąże się z odgórnym , zadanym porządkiem . N a podw ażen ie p o ­ rządku bosk ieg o p rzy jdzie jesz c ze czas. C złow iek w społeczeń stw ie b o h a ­ terskim je s t zam knięty w horyzoncie w łasnej społeczności, je s t praw dziw ym z w i e r z ę c i e m p o l i t y c z n y m w tym sensie, w ja k im słow o „p olity cz­ n y ” w iąże się ze społecznością. Poza n ią człow iek je s t nikim .

Jak pisze M acIntyre:

[...] z przykładu społeczeństw bohaterskich możemy się nauczyć dwóch rze­ czy: tego, że każda moralność jest do pewnego stopnia związana z lokalną i określoną społecznością i że dążenie współczesnej moralności do uniwersal­ ności, do uwolnienia się od wszelkiej określoności jest złudzeniem; po drugie

(18)

zaś, że nie można nabyć określonych cnót poza tradycją, w której dziedziczy­ my owe cnoty i nasze ich rozumienie, natomiast nasze ich rozumienie wywo­ dzi się z szeregu tradycji poprzednich, w którym społeczeństwo bohaterskie znajduje się na samym początku.24

Z daniem autora Dziedzictwa..., stru k tu ra m oralna tak rozum ianego sp o ­ łe c z e ń stw a b o h a te rsk ie g o sk ła d a się z trz e ch n ie ro z e rw a ln ie z w iązan y ch elem entów : koncep cji tego, co w ym aga dana rola społeczna od w y p ełn iają­ cych j ą ludzi; k oncepcji doskonałości lub cnót (które s ą term inam i de facto synonim icznym i), ja k o cech um ożliw iający ch jed n o stc e pełn ien ie p rzy p ad a­ jąc e j je j ro li (g d yż ro la je d n o stc e w łaśn ie p rzy p a d a - je s t je j n ależn a ze w zględu na m iejsce zajm ow ane w strukturze społecznej, nie je s t zaś w ż ad ­ nym w ypadku k w estią w yboru; w olny w ybór b y łby tu nie do p om yślenia); koncepcji kondycji ludzkiej - kruchej i podległej siłom przeznaczenia i śm ier­ ci, w skutek czego b ycie dzielnym o znacza p o godzenie się z losem . W szy ­ stkie zaś te elem en ty m o g ą p ełn ić p o w ierzo n e im tu n k cje ze w zględu na p e w n ą strukturę, k tó ra organizuje ich w zajem ne p ow iązania, a k tó rą M acIn ­ tyre nazyw a je d n o ś c ią n a rracy jn ą życia. Ż ycie pojm u je on bow iem ja k o o d ­ gryw anie w rzeczy w isto ści epiki lub sagi.

Jak je d n a k zau w aża M acIntyre, m oraln o ść m a zw iązek z k o n k re tn ą sp o ­ łeczn o ścią. I k ied y ta się p rze o b ra ża , ró w n ież m o raln o ść m usi się zm ienić, lub też je j term in o lo g ia i ję z y k z a c z y n a ją być n iek o h eren tn e. Ś lad y takiej w łaśn ie n iek o b e ren c ji m o żn a, zd an iem au to ra, o d naleźć w d ialo g a ch P la ­ tona.

R ozm ów cy S o kratesa zaw sze tw ierd zą, że w i e d z ą, co należy rozum ieć ja k o d a n ą cnotę. F ilo z o f tym czasem w ciąż w ytyka im now e braki w ro zu ­

m ow aniu, n iedokładność i n ieadekw atność pojęcia. Podobnie, ja k w skazuje M acIntyre, ró w n ież Sofokles w sw ych u tw orach w sk azyw ał n a nieko heren - cję w p og ląd ach etycznych je m u w spółczesnych. N ieko herencję, k tó ra k o ń ­ czyła się tragicznie. Jakie były jej przyczyny?

Z daniem autora om aw ianej pracy, źró d eł owej nieko herencji n ależy p o ­ szu k iw ać w z m ia n ac h k u ltu ro w y ch . W szak k lasy c z n e A ten y s ą zu p ełn ie innym sp ołeczeństw em niż to opisyw ane przez H om era. Trzonem , oparciem dla koncepcji cnót nie je s t ju ż rodzina, dom ostw o, lecz π ό λ ις . Sam o pojęcie cnoty zostaje oderw ane od określonej roli społecznej, staje się czym ś ogól­ n o sp o łeczn y m . M a cIn ty re p o słu g u je się p rzy k ła d em cn o ty h o n o ru - dla H om era je s t to p ro b le m teg o , co się n a le ż y k ró lo w i; d la S o fo k le sa (ale p rzecież nie tylk o ) - co się należy człow iekow i ja k o tak iem u 25. Z daniem b rytyjskiego filozofa, nie je s t to li tylko pro sta n ieadekw atność pojęć:

24 Ibidem, s. 236. 25 Por. ibidem, s. 246.

(19)

Dla człowieka homeryckiego nie istnieją standardy wywodzące się spoza struk­ tury jego własnej wspólnoty, do których mógłby się odwołać. Dla Ateńczyka sprawa ta jest bardziej skomplikowana. Jego pojmowanie cnót daje mu do ręki wzorce, za pomocą których może zakwestionować życie własnej wspólnoty i rozważać, czy dana praktyka lub postępowanie jest sprawiedliwe. Niemniej jednak rozumie, że swoją koncepcję cnót posiada tylko dzięki temu, że w tę koncepcję cnót wyposaża go uczestnictwo we własnej wspólnocie. Miasto jest strażnikiem, rodzicem, nauczycielem, nawet jeśli to, czego naucza, prowadzić może do podania w wątpliwość tej czy innej cechy toczącego się w nim życia. A więc pytanie o związek pomiędzy byciem dobrym obywatelem i byciem do­

brym człowiekiem nabiera fundamentalnego znaczenia; postawienie tego pyta­

nia możliwe jest tylko na tle wiedzy o istnieniu różnorodnych możliwych spo­ sobów postępowania praktycznego wśród Greków i barbarzyńców26.

W tradycji hom eryckiej cnoty b yły ja sn o o kreślone przez osadzenie ich w boskim p o rządku św iata. K u ltu ra k lasy czn a zaś p rzyn iosła załam anie tego ładu. Stąd spory co do znaczen ia poszczeg ó lny ch cnót. W sam ych A tenach funkcjono w ało k ilk a ró żn y ch ich k oncepcji. Inaczej bow iem rozum ieli je sofiści, inaczej tragicy, inaczej Sokrates i Platon. A należy p am iętać o tym , że m ów iąc o cn o tach k lasy czn ej H ellady, m am y tak n a p ra w d ę n a m yśli je d y n ie cnoty klasy czn y ch A ten.

W spólnym m ianow nikiem , elem entem łączącym w szystkie te k o n ku ren ­ cyjne system y cnót, je s t przek o n an ie ich zw olenników , że należy je ro zp a­ tryw ać i definiow ać za p om o cą kategorii zakorzenionych w życiu π ό λ ις. Brak w peryklejskich A tenach tak charakterystycznego dla w spółczesności rozdzia­ łu m iędzy celam i polity czn y m i a m oralnym i i filozoficznym i. D latego też, zdaniem M a c ln ty re ’a, w sp ó łcześn ie nie m am y żadnego p ow szech nie akcep­ tow anego, „w spólnotow ego sposobu rep rezen to w an ia k o nfliktó w p o lity cz­ nych lub kw estionow ania naszej polityki z filozoficznego punktu w idzenia”27. Z daniem autora Dziedzictwa..., n iezw ykle istotne dla zrozu m ienia p rze ­ m ian zach o d z ą c y ch w k o n c e p cji cn ó t je s t zro z u m ie n ie zm ian y sp o sob u ujm ow ania form y życia ludzkiego. O ile bow iem dla społeczeń stw a b o h a­ terskiego p o d staw o w ą b y ła form a epicka (saga, epopeja), o tyle dla sp ołe­ czeństw a k lasycznego fo rm ą tak ą je s t tragedia. A utor u p atru je genezy p rze­ m ian i k o n flik tó w m o ralnych charaktery sty czn y ch dla A teń czyk ów w p rz y ­ ję c iu p rzez n ich tra g e d ii ja k o sp o so b u u jm o w an ia lu d zk ie g o losu. D la tragików los ludzki je s t tragiczny w sam ej swojej istocie. K onflikty, które go kształtują, są nierozw iązyw alne, a nad losem człow ieka czuw ają los i prze­ znaczenie, któ ry ch on, w znikom ości swojej istoty, nie je s t w stanie zm ie­ nić. P laton, chcąc unikn ąć ko n flik tu m iędzy sw oim i tw ierd zeniam i a

poglą-26 Ibidem, s. 246-247. 27 Ibidem, s. 256.

(20)

darni poetów , zam ierza w ypędzić ich ze sw ego państw a. A le ja k zauw aża M acIntyre, sam o Państwo je s t poem atem dram atycznym , choć nie p rzybiera form y tragedii.

A ry sto teles ja w i się M a c in ty re ’ow i na tym tle ja k o k on tyn uator pew nej tradycji, choć je m u sam em u b rak jej poczucia. W istocie A rystoteles form u­ łuje sw ą k o n cep cję tak, ja k gdyby w szyscy je g o po przedn icy byli jed y n ie w yrazicielam i p rym ityw nej form y je g o w łasnych poglądów . Sam zaś Stagi- ryta, ja k stw ierdza M acIntyre, chce być w yrazicielem opinii określonej grupy lu d zi - w y k sz ta łc o n y c h A teń czy k ów , n a jle p szy c h o b y w ateli n a jlep szeg o państw a. Tylko bow iem π ό λ ις je s t trw ałą stru k tu rą, w której cnoty życia ludzkiego m o g ą uzy sk ać pełn y wyraz.

C entralnym po jęciem w koncepcji A ry sto telesa je s t po jęcie dobra - do niego dąży k ażda praktyka, każde b adanie, ku niem u d ą ż ą w szyscy ludzie. Co istotne, w k oncepcji A ry sto telesa n iepraw dziw e okazuje się tw ierdzenie М ооге’а o „błędzie naturalistycznym ” . K ażde stw ierdzenie, że coś je s t dobre lub spraw iedliw e, je s t dla Stagiryty stw ierdzeniem faktualnym . L udzie (p o ­ dobnie zresztą ja k i inne gatunki) m ają sobie p rzy p isan ą naturę, w której leży dążenie do określonego celu, τέλ ο ς. D obro zaś je s t definiow ane w łaśnie przez pry zm at tego celu. D obru A rystoteles nadaje nazw ę ε υ δ α ιμ ο ν ία , co M ac­ In tyre tłu m ac z y ja k o „b ło g o sła w ień stw o losu, p o w o d zen ie, s z c z ę śc ie ” (blessedness)2*. Jak w y jaśn ia w om aw ianej pracy:

Jest to stan, w którym człowiek ma się dobrze i dobrze postępuje, w którym aprobuje samego siebie i pozostaje w zgodzie z tym, co boskie. Arystoteles jednak, nadając na początku tę nazwę ludzkiemu dobru, pozostawia treść po­ jęcia ευδαιμονία sprawą otwartą. 28 29

C noty w tym k o ntekście to cechy, któ ry ch posiad anie um ożliw i czło w ie­ kow i osiągnięcie ε υ δ α ιμ ο ν ία . S ą one je d n a k tylko jed n y m , choć i najw aż­ niejszym , ze sposobów osiąg n ięcia pełnego ludzkiego życia w n ajdosk on al­ szym kształcie. N ie m o żn a w ięc pojąć A rystotelesow skiej koncepcji dobra ludzkiego bez w cześniejszego odw ołania się do je g o koncepcji cnót. Ich rolę M acIntyre w yjaśnia, pisząc:

Postępować zgodnie z cnotą nie znaczy, jak sądził później Kant, postępować wbrew własnym skłonnościom; postępowanie zgodne z cnotą jest postępowa­ niem powodowanym skłonnością ukształtowaną poprzez kultywowanie cnót. Wychowanie moralne jest więc éducation sentimentale.

28 Ibidem, s. 272. Adam Chmielewski, wyjaśniając termin blessedness, tłumaczy go jako „stan, w którym człowiek korzysta ze sprzyjającego mu losu”. Daniela Gromska w swym tłumaczeniu Etyki Nikomachejskiej (Warszawa 1982) proponuje oddanie terminu ευδαιμο­ νία słowem „szczęście, szczęśliwość”.

(21)

Wychowany podmiot postępowania moralnego musi oczywiście wiedzieć, co robi, gdy wygłasza sądy lub postępuje w sposób cnotliwy. Ten fakt odróżnia postępowanie wedle wymogów cnót od postępowania zgodnie z pewnymi ce­ chami, które nie są cnotami, lecz ich pozorem.30

C noty są w ięc w yuczonym sposobem postępow ania, przem yślanym i w y­ w ażo n y m - zg o d n ie z z a sa d ą zło teg o śro d ka. D lateg o też g łó w n ą c n o tą w katalogu A rysto telesa je s t φ ρ ό ν η σ ις. O znacza ona w iedzę o tym , co się kom u należy, z czasem zaś n ab iera og ólniejszego znaczen ia i służy na okre­ ślenie kogoś, kto w ie, ja k i osąd w ydać w poszczegó lny ch przypadkach. Jest to cn o ta in te le k tu a ln a , b ez k tó rej n iem o żliw e o k azu je się p rze strz e g an ie w szystkich p o zo stałych cnót. A ry sto teles uw aża, że tylko p o sług iw anie się inteligencją odróżnia cnotę od naturalnej, w rodzonej skłonności. Jednak samo posługiw anie się in te lig e n c ją p rak ty c zn ą w ym aga po siad an ia cnót ch arak te­ ru, w przeciw nym bow iem razie m oże ona przestać służyć nadrzędnem u ludz­ kiem u celow i. B ycie dobrym je s t w ięc dla Stagiryty n ieod łączn ie zw iązane z byciem m ądrym .

N ależy tu w spom nieć o je sz c z e jed n ej cnocie, której A rystoteles p o w ie­ rza w swej k oncepcji szczeg ó ln ą fun kcję - m ianow icie o przyjaźni. Jest ona, zdaniem A rystotelesa, tym rodzajem w ięzi, k tó ry um o żliw ia istn ienie π ό λ ις i o cenę czynów w jej ram ach. M ow a tu oczyw iście o „praw dziw ym ” ro d za ­ ju przyjaźni, opartym na dążeniu do w spólnych dóbr i m etafizycznej k o n ­ tem placji. Z daniem M a c ln ty re ’a w łaśn ie ta w spólność w d ążeniu do dobra je s t isto tn a i p ierw otn a ja k o k o n stytutyw ny czyn nik każdej form y w sp ó ln o ­

ty. Jak pisze M acIn ty re (a je s t to fragm ent szczególnie istotny w je g o d al­ szym w yw odzie):

W jaki sposób możemy pogodzić ten pogląd Arystotelesa z jego twierdzeniem, że nie można pozostawać w wielu związkach przyjaźni tego rodzaju? Szacunki ludności w Atenach w V i IV stuleciach są bardzo rozbieżne, ale liczba doro­ słych mężczyzn będących obywatelami Aten musiała sięgać kilku dziesiątków tysięcy. Jak jest możliwe, aby członkowie wspólnoty takich rozmiarów znajdo­ wali się pod wpływem wspólnej im wszystkim wizji dobra? Czy to możliwe, aby przyjaźń stanowiła łączące ich spoiwo? Odpowiedź musi rzecz jasna wska­ zywać na sieć małych grup przyjacielskich w Arystotelesowskim sensie tego sło­ wa, składających się na całą wspólnotę. Przyjaźń musimy zatem uważać za związek pomiędzy wszystkimi we wspólnym dziele tworzenia i rozwijania życia miasta, łączność ucieleśnioną w bezpośredniości poszczególnych związków przyjaźni każdej jednostki.31

30 Ibidem, s. 274. 31 Ibidem, s. 285-286.

(22)

M acIn ty re przyw o łu je stw ierdzenie E. M. F o rstera, k tóry zauw ażył p o ­ noć kiedyś, że gdyby m iał do w yboru zd rad ę kraju lub przyjaciela, to chciał­ by m ieć dość odw agi, aby zd radzić kraj. Z d an iem au to ra Dziedzictwa..., w perspektyw ie A rystotelesow skiej ktoś, kto je s t w stanie sform ułow ać tak ą alternatyw ę, je s t człow iekiem pozbaw ionym π ό λ ις , nie je s t obyw atelem żad­ nej w sp ó ln o ty (czyli de fa cto nie z asłu g u je na m iano czło w iek a). W edle M a c ln ty re ’a b ow iem , w sp ó łczesn e lib eraln e sp ołeczeń stw o p rezen tu je się jak o zbiorow isko obyw ateli znikąd, którzy zgrom adzili się w yłącznie dla w ła­

snej obrony. A brak zw iązków przyjaźni m iędzy nim i to w y nik porzu cenia jed n o śc i m oralnej i p rzy jęcia pluralizm u.

K o lejn y etap rozw oju opisyw anej p rzez M a c ln ty re ’a tradycji stanow i jej śre d n io w ie cz n a p o sta ć . P o d staw y cn ó t sp o łe c z eń stw a śre d n io w ie cz n e g o , podobnie ja k i społeczności k lasy czn y ch A ten, u patruje au tor Dziedzictwa... w sp o łeczeń stw ach bo hatersk ich . To bo w iem cno ty w łaśn ie ty ch n a w p ół m ity cz n y c h w sp ó ln o t leg ły u z a ra n ia tra d y c ji, k tórej A te ń c zy c y i lud zie średniow iecza są kontynuatoram i. W średniow ieczu dodatkow o je s t to tło dla szczytow ego rozw o ju ów czesnej kultury. L ojalność w obec rod ziny i p rzy ja­ ciół oraz o dw aga zo sta ją w zbogacone po b o żn o ścią i m iło sierd ziem , tw orząc now y kodeks m oralny.

Z daniem autora Dziedzictwa...,

Proces moralizacji społeczeństwa średniowiecznego polegał [...] na wypraco­ waniu ogólnych kategorii słuszności i krzywdy oraz ogólnych sposobów poj­ mowania postępowania słusznego i niesłusznego, które mogłyby zastąpić kon­ kretne typy więzi i podziały społeczne ustanowione przez minione pogaństwo. W oparciu o te kategorie z kolei powstawały zapisy prawa. 32

R ecepcja pogańskiej starożytności i je j fu zja z chrześcijaństw em w yzn a­ c z ają w ięc, ja k się w ydaje, głów ny rys średniow iecza. P ow oduje to liczne n apięcia i zm ianę p ew n y ch koncepcji. I tak, chrześcijaństw o zakłada okre­ ślo n ą kon cep cję w ad ch arakteru, czyli w ystępności, oraz kon cepcję złam a­ nia praw a boskiego, czyli grzechu. C harakter czło w iek a obdarzonego w o ln ą w o lą je s t w tej k oncepcji areną, na której m o g ą się one ujaw niać. P raw d zi­ w ym obszarem m oralności p ozo staje w ięc tylko i w yłącznie w ola. To ona bow iem decyduje, ku czem u o statecznie człow iek się skłoni.

Średniow iecze przynosi też konflikt m iędzy po cho dzącą jesz c ze z czasów społeczeń stw b oh atersk ich k o n cep cją iden ty fik acji je d n o stk i na pod staw ie p ełnio nych p rzez n ią ról społecznych a ch rześcijań sk ą k o n cep cją nieśm ier­ telnej duszy. Trudno bow iem p ogodzić „ziem sk ie” określenie człow ieka za p o m o cą kategorii odnoszących się do pew nej teraźniejszości z w ieczn o ścią

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na jej treść składają się: słowo od autorów wyboru dokumentów, wykaz skrótów i trzy obszerne części, które kolejno są poświęcone odrębnym kwestiom, dotyczącym

Przesłanie do uczestników Kongresu Ruchów Religijnych, 2006 r... (…) Rozjaśniajcie

[r]

150 m na południowy zachód od stanowiska 15b (wzdłuż osi wału) odkryto po wschodniej stronie kanału ulgi, w trakcie pro- wadzonego nadzoru archeologiczno-konserwatorskiego

Biorąc pod uwagę odpowiedzi na pytania t1,t2,t3,t4 i t5 zmieniamy po każdym pytaniu kolejność obiektów w kartotece wyszukiwawczej tak, że jeśli obiekt był odpowiedzią na

Proszę o zapoznanie się z zagadnieniami i materiałami, które znajdują się w zamieszczonych poniżej linkach, oraz w książce „Obsługa diagnozowanie oraz naprawa elektrycznych

Jednostkowość (do tego świata przynależą „poszczególne liście”, „igliwie”), nie- pewność, ułomność poznania zmysłowego, które skupia się na wielości, jest

nie studentów — istotną płaszczyzną przygotowania zawodowego przyszłych nauczycieli klas I —III podjął zagadnienie kształcenia nauczycieli w dwóch.. aspektach,