• Nie Znaleziono Wyników

Tandeta

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tandeta"

Copied!
92
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

Bo ty jed n a jedyna, życie mego życia,

Ty aniele skrzydlaty, coś mnie uczył kochać,

U czył cierptec i cierpiał ze mną od powicia,

Ty jed n a M atko możesz na mym grobie szlochać.

(8)
(9)

M o to

I patrzai w jutrzenkę ja s n a .. .

Dziwna — świeci prom ienna, a niknie jak czar W śród otchłani gwieździstej niezgłębionych mórz Jak czar niknie, gdy budzi błękit słońca źar. Jej tron musi lśnić złotem i purpura zórz! N ie wszystkie gwiazdy tak g a s n ą ...

(10)
(11)

Dzisiaj otw ieram sklepu krzykliw e wrzeciądze.

C iem ny pyłem okryty, gratów w nim bez m iary__ Stój w ykw intny przechodniu! — D la ciebie zbyt szary — Nie wchodź. — T utaj nie znajdziesz nic godnego sądzę. A jeśli mimo wszystko zawitasz, nie zbłądzę,

G d y poproszę: na braki spoglądaj przez szpary! W szak tow ar zgrom adziłem w zgardzony i stary, Zdolny chyba gawiedzi zaspokoić żądze.

W nętrze m ojego sklepu nie błyszczy kolorem . R ozrzucone po k ątach koślaw e przedm ioty, S ą niejako nabyw ców swoich żywym wzorem. I dla was je wystawiam zgłodniałe istoty!

Kupujcie! Dla was będą zawsze drzwi otworem , A może gdzieś ... wśród kurzu ... znajdziecie klejnoty.

(12)

G dy Bóg stw arzać miał człowieka K azał wezwać rządcę nieba I rzecze: »Co nie m a wieka »Nic nie warte, bo zacieka. »Pięciu klepek mi potrzeba »Na zmysły tego człowieka »Ze zdrowej silnej dębiny.

»Szukaj więc po wszystkich lasach, »Po pustyniach, po pam pasach, »A choćby z czarciej głębiny »Masz przynieść drzewo bez skazy«. T akie dostawszy rozkazy,

Całkiem jak b y u nas dom a R ządca w oła ekonom a, E konom woła pisarza, Pisarz woła znów włodarza, T ak, że wyznać muszę z żalem

(13)

Zakończyło się fornalem . I n ieborak zwiedzał gaje, N aw et pola i ruczaje, W reszcie ujrzał pełen lęku, Że niem a drzew a bez sęku.

»Cha, no trudno! Byłem wszędzie; »Pan Bóg na m nie w niebie czeka, »Ja się trudzę, czas ucieka,

»D ębina tu nic nie warta, »Zatem niechaj co chce będzie »Pójdę po drzewo do czarta«. Z L ucyferem niebezpiecznie, W iedział o tern chłop przezorny, W ięc u tro n u stanął korny, Bił pokłony, wreszcie grzecznie Zasięgnął u dyabła rady, Jak uniknąć w niebie zwady.

(14)

L ucyfer łaskaw ie słuchał,

Śm iał się głośno, sapał, dm uchał, Aż rzekł ziejąc ogniem z gęby: »Dam ci cztery zdrow e dęby!« »Panie! m nie pięć dębów trzeba! »Bez nich nie w rócę do nieba«. »Użyj bracie polityki

»Piątą klepkę zrób z osiki!« Chłopa straszna zdjęła trwoga, Lecz bojąc się gniewu Boga W ziął osikę, cztery dęby I opuścił czarcie zręby. Jeśli dzisiaj u człowieka P ogm atw ane myśli szyki, Pom nij: to klepka z osiki Spaczyła się i — przecieka.

(15)

N iezaw odnym dow odem głupoty jest niby Zam iast mózgu m ieć wodę, zam iast myśli ryby. Nie słyszałem by m ogła żyć bez w ody ryba, Myśl natom iast bez m ózgu to się zdarza chyba.

(16)

Dziś rano z lustrem kłóciłem się długo. Chciałem je ujrzeć. D arem nie!

W idziałem w szystko: je d n ą ścianę, drugą, Piec, szafę... Cóż to drwi ze mnie?! I z pustą złością chw yciłem za ramę. Na wszystkie strony kręciłem .

Błyszczało szkiełko, lecz odbitki sam e Płodziło. W końcu je zbiłem.

Brzęk m nie obudził i parsknąłem śm iechem, Ale dlaczego — nie wiecie!

Choć potłuczone rzuciłem na śmiecie Śm iecie odbiło z pośpiechem !

(17)

Przejdź koło trum ny, a batystu w dłoni Nie dręcz, niech brwiam i nie targają kurcze,

»Pobożny człowiek« w estchnienie uroni I wpije w ciebie spojrzenie jaszczurcze.

S tań przed winiarnią i wołając: »Trumny!« W skazuj na beczki drżącem i ramiony,

»Pobożny człowiek« szepnie: »Bezrozumny«. A gawiedź wrzaśnie ze śm iechem : »Szalony!« Jaka różnica je st pom iędzy beczką

A p ustą trum ną zapytaj od serca, »Pobożny człowiek« odpow ie ucieczką, Splunie i jęk n ie zgorszony: »bluźniercal«

B iedny bluźnierco! posłuchaj bajeczki; Raz beczkę trum ną m ożny K ról ogłosił I lud pobożny widząc puste beczki,

(18)

G dy tłum em nie chce się w ydać tłum płaski, K iedy jed n o stk a chce wołać: »Domino!« W ystarcza kupić sro k ate dom ino

A na twarz włożyć tek tu ro w e maski. W ted y bezkarnie, spojrzeniem wyniosłem, O brzucać osła m ogą m ałpie głow y I mówić, budząc w ybuch śm iechu zdrowy: Ja m ałpą jestem — ty zaledwie osłem«. T rudniej rozróżnić przy ciastkach i winie, G dy czynność m asek spełniają firanki, A zam iast fletni grają pełne szklanki, O d m ałp oślęta, a od osłów ... czy n ie ... ?

(19)

Szedłem z moim kolegą i zoczyłem nagle G arderobę sunącą zw olna przez ulicę. W ięc, ażeby rozwiązać straszną tajem nicę, Skierow aliśm y ku niej naszej łodzi żagle.

Dziwo! K roczył kapelusz, dum ny, jak b y wiedział, Ze chroni przed w ichram i rozczesany przedział; Niżej — sztywna, bez ruchu, ja k na warcie żołnierz, Niosła szyja, białości nieskalanej kołnierz;

Niżej — paltot niebiański; niżej płaszcza, rury Dwie, proste, gładkie, niby w ycięte z tek tu ry ; A najniżej, poprostu arcydzieła cenne,

O tulone w żółtaw e kam asze sukienne, W achały się trzewiki, dw a istne św iecidła K ształtne, ja k b y nie nogi kryły, lecz prawidła. Nie potrafię wyrazić m ojego zachwytu,

(20)

K iedym się oko w oko spotkał z aparatem . D ał mi rączkę, m isternie odzianą szkarłatem

I przemówił!! — Coś potem zgrzytło, d rgn ęły spodnie, K apelusz łu k zatoczył, w reszcie ruszył zgodnie, R oztaczając w około w erw eny arom at,

(21)

W trzech w ypadkach fortepian salonam i włada. Prim o: kiedy ton pierw szy z klaw iatury pada. Secundo: kiedy struny w niepojętym wirze T racą rozum i giną, chcąc udaw ać spiże.

W reszcie tertio: gdy ręk a chyża, ja k pies gończy, Zwalnia biegu i m uzyk n atch n io n y ... pieśń kończy. A le kiedy się milczy, nie dla gim nastyki,

Nie z grzeczności, b y klaskać, tylko dla muzyki, Rozwiązaniem zagadki nie m ogę się szczycić. Tej ciszy nie zdołałem w salonie uchwycić!

(22)

N adbiegła m ała suczka biała w czarne łaty,

Z pyszczkiem dziwnie bolesnym , zapadniętym bokiem szukała zaciekle czegoś błędnym wzrokiem

I skom liła, ja k gdyby dostaw ała baty.

W ziąłem ją na kolana, przykryłem ubraniem , Jąłem głaskać po łebku, podaw ać łakocie,

Jeść nie chciała — lecz nagle, w odpow iedź pieszczocie, W y buchnęła szalonem , rozpaczliwem łkaniem .

P an dom u przestał czytać: »Ta suka przeklęta Nie daje mi spokoju! T a k noc wyła całą

I znów piszczeć zaczyna«. — »A cóż jej się stało?« »W czoraj wieczór kazałem potopić szczenięta«. W czoraj w nocy straciła pew na dam a syna Jedynaka. Pobiegłem zaraz ja k szaleniec

U kw ieciarki zamówić pogrzebow y wieniec, Bo współczucie, to ulga w cierpieniu jedyna.

Ujrzałem

(23)

U jrzałem biedną m atkę, ja k posąg Nioby, Blada była, bolesna, okropnie w ychudła I patrzała bezm yślnie na otw arte pudła, Pełne now o-kupionej, w ykw intnej żałoby.

C ofnąłem się — sądziłem, że nie wchodzić lepiej. A ona czarną szatę obracając w ręku,

D o sługi rzekła głosem pozbaw ionym dźwięku:

»Odnieś to do m odniarki — niech da szersze krepy«.

Pow róciłem z pogrzebu. K araw any, trum ny, Światła, księża, organy, k ated raln e łuki,

Mięszały mi się w głowie — ty lk o bezrozum ny Dźwięczał w uchu wyraźnie ję k sam otnej suki.

(24)

Ilekroć pom arańczę k raje zim na stal I widzę, ja k pozbaw ia ją złocistych szat, Mam wrażenie, że w iędnie pełen woni kwiat I żal mi żywej barw y i zapachu żal.

W praw dzie ludzkiej m ądrości niezgłębiona toń Zastąpiła sm ażeniem pom arańczy brak.

A le skórka sm ażona choć ma słodki smak, Choć jest straw ną, utraca świeżość, b lask i woń.

A wiele takich skórek, nie pom arańcz już, Musi smażyć, kto pragnie długie lata ż y ć ... T ylko barw ne m otyle m ogą przecież pić Boski nektar, z kielichów purpurow ych róż!

(25)

Siedział żółty, spo tniały i we czworo zgięty, Rozpaczliwie kolanem łokcie ściskał sztywne, Głowie za p u n k t oparcia snadź przeznaczył pięty I drzem ał, w ykonując podskoki przedziwne.

»Hop! Hop!« łopotał pociąg. Śpiący płacił grzywnę. A le ku rjer swaw olny czemś nowem zajęty,

Nagle stanął, w ydając okrzyki naiwne.

»Co to?« — jęk n ął podróżny, wielkim strachem zdjęty. »A a... sta c y a ...« W estchnął, ziewnął, ujął się pod b o k i W yprężył, aż chrupnęło coś w stawach, a potem W lepił w sufit w agonu wzrok błędny, szeroki I zasnął, kołysany rytm icznym łoskotem . W o k o ło wirowały przepyszne w id o k i...

(26)

Po lśniącej szybie jeziora w oddali Płynęły rzędy obm okłych korabi, Szare i śliskie, jak o ikry żabiej O grom ne płaty pełznące po fali. Ich biegu chyba niew idom e strzegły D łonie żeglarza, bo ciała sam otne Zdały się nadto ruchliw e i zwrotne, By siłą prądu kierow ane biegły.

Piaszczystą ławę spotkały w pochodzie. Zwolna — kołysząc szyjami wspaniale — Na wieki w piasku zaryły niedbale S tare — zbutwiałe — zapom niane łodzie. P odobnie prują błękitne płaszczyzny Jeziora życia, cienie dziwnie szare,

Niesione fa lą ... T o korabie stare Błądzą, szukając wiru, lub mielizny.

(27)

KBSSSSm um

P A T E N T !

K to chce pracow ać jaw nie, a nie skrycie, P ragnie m ieć zapew nione niezależne życie, B adaniem ogniotrw ałych kas i szkatuł chytrych, Niechaj kupi:

- - »Jedyny w swym rodzaju wytrych« — P od gw arancyą otw iera on wszelakie zamki!

Niweczy zgrzyt szarpniętej niespodzianie klamki! K roki na korytarzu! Oraz odgłos dzwonka! A wszędzie do nabycia pod nazwą:

(28)

S potkanie: na wieczorze. Zbliżenie: w śród tańca. Sym patya: konie, stroje . . . sym patya i basta. Zrozum ienie: przybycie na zimę do miasta. K oniec aktu: m onolog miłości posłańca.

W drugim akcie: po słowie, zebrana ro d z in a ... P otem ciche, tajem ne k o chanków rozmowy, Przysięgi i tak dalej. Słowem : żywot nowy.

W trzecim akcie: m ałżeństwo, poznanie ... kortyna.

(29)

S tała wysmukła, strojna w białe bzy I perły krągłe, przejrzyste,

T akie żywe, takie czyste,

Ze po jej piersi spływ ały ja k łzy.

Złośliwy m ałżu! Przestań proszę drwić! »Ona« ach złote m a serce!

Nasze łzy także nie są w poniew ierce, Lecz ich naw lekać nie m ożna na nić..

(30)

Nazywano ją »szarotka«. Była opuszczona, sama, Chociaż figlarna, ja k kotka, Bo m a m a ...

N agle um arła jej ciotka, W ielce szanow ana dama. P łakała szarotka słodka 1 mama.

Dzis' na palcu m a pierścionek, O kryta zwojem koronek, O toczona, uwielbiana,

Bo w jej życiu zaszła zmiana I dano po śmierci cioci

(31)

Spierali się nad nowo przysłanym rachunkiem . »Jak to?! — znowu zabawki?! — wierzaj m oja droga »Tak iść dalej nie m oże pod żadnym warunkiem ! »Mnie zrujnujesz, a chłopca rozpsujesz, na Boga! »To szaleństwo! — wiem dobrze — musi mieć rozryw kę — »Ale tanią — zanadto jest jeszcze m aleńki,

»W szystko łam ie, rozbija...« Popraw iła grzywkę I w estchnęła boleśnie: »On taki bladeńki!«

(32)

— O na — lubiała nadew szystko lalki. »Bo m ają oczka m odre ja k bław atki, »A buzie krasne ja k różane pączki«. Innej zabaw ki nie brała do rączki.

— O na — w yrosła do pieszczot, nie walki. Czysta i skrom na jak o polne kwiatki, A serce m iała czułe ja k sk ow ro nk i... On ją p o k o c h a ł... Zmienili pierścionki. — O na — lubiała nadew szystko lalki, W ięc go laleczką nazwała pieszczotka, A on ją lalką jed y n ą laleczki

I ta k m ijała w iosna życia słodka. M inęła wiosna i laleczek lalki,

Nie wiedząc, jak ie są tw arde kam ienie, R ozbiły sobie o kam ień głów eczki...

Czy to jej w ina?... Nie — to przeznaczenie —- O na — w yrosła do pieszczot, nie walki.

(33)

G dyby, o m atko! na dziecinę Oczy patrzały twe, nie serce, G dybyś na jeg o czystem czole Przeszłość widziała, nie nadzieję, G dybyś, o m atko! tę głębinę Cierpień i życie to w rozterce, Zam knięte w uczuć błędnem kole Ujrzała, gdy się syn twój śmieje, G dybyś, o m a tk o ! w jeg o zwroku W yczytać m ogła zmysłów błyski I n iezatarte śm ierci piętno, U jęte żywych spojrzeń ramą, N atenczas, biedna, byś o zm roku Zraszała łzami brzeg kołyski I do ust syna dłoń nam iętną Cisła, by nie m ógł wołać: m amo!

(34)

Pam iętam ja k b y dzisiaj, klęczeli ob o je

Przed ołtarzem ... skąpani św iatłem ... kw iatów deszczetn... S zczęśliw i... nie szarpani przeczuciem złow ieszczem ... Pam iętam jak b y dzisiaj, ich tw a rz e ... ich stro je ... Pam iętam , ja k zmieniali pierścionki złociste... Jacy byli sk u p ie n i... m odlitw ą p rz e ję c i... K iedy śluby przed Panem składali w ieczyste... P am iętam ... W yglądali oboje ja k święci!

H e j... pam iętam ja k dzisiaj...! W ów czas o rozterce Myśleć naw et nie śmiałem. W ów czas mi się zdało, Że dw a ciała tw orzyły jed n o wielkie ciało,

A dw a serca stopiły się w ogrom ne serce.

A je d n a k ... zgasły światła, zwiędły kw iatów sploty I serce czuć przestało — jeśli przedtem czuło — Dzisiaj — został na palcu tylko pierścień złoty I dwie dłonie dla św iata połączone — stułą.

(35)

Stos papierów n ak ry ty rzeźbionym przyciskiem , Pozornie pełen leży niezm ąconej zgody,

Połączony m arm urem , ja k p rastare rody

Św ietnym herbem , trad y cy ą i w spólnem nazwiskiem. Lecz kto m arm ur podniesie, odrazu spostrzeże R uch w plice. Żyje, rośnie, oddecha głęboko I po chwili rozróżni bez wysiłku oko

Pojedyncze arkusze w zebranym papierze. Jeśli przycisk za ciężki miażdży, nie ugina

I rozsypie się papier, skoro trącisz bryłę, W ted y om iń zbutw iałą pam iątek mogiłę, T y lk o wyryj na głazie:

D. O. M. RODZINA.

(36)

W czasie w ystaw y k o g u ty nieskrom ne Jawnie d eptały przepisy niezłom ne... Słyszano śm iechy w jedn ej tylko grupie. P taki się śm iały? Nie! Ptaki za głupie.

(37)

Nie jestem niedyskretny. W iedzieć naw et nie chcę, Co skłoniło A dam a i Ewę, by w raju

Nosić liście, choć stroje nie były w zwyczaju. Mniejsza z tem . Ciekawości to m ojej nie łechce. Zresztą, kiedyś słyszałem — ale to żart płaski — Słyszałem, że zadaniem kuszącego węża

Być miało podburzanie m ałżonki na męża I w tym celu polecił figowe przepaski.

Z drugiej strony słyszałem, że tam w styd grał rolę. Być może. Jed n ak widząc, ja k często dla stroju W stydliw ość musi trzym ać w artę w przedpokoju, Mimo w szystko podanie pierw sze chyba wolę.

(38)

— »Nasze życie zbyt krótkie! Czemu noc gwieździsta »Jest m atką snu, nie myśli!« skarżył się artysta.

— »Daj spokój!« — krzykła ż o n a — »Nie wywołuj nędzy! Pom yśl, ilebyś musiał zarabiać pieniędzy!«

(39)

N astała długa cisza uroczysta, W tem sycząc, niby rozhukane wiry, T rysnęła w stęga szalona, świetlista, T arg ając nocą uśpione szafiry. I wąż ognisty w yciągał się, prężył, P otęgą gwiazdy wstydliwe zadziwił, Zdało się, głębie wszechświata zwyciężył, Zdało się, ludzkość głodną uszczęśliwił. Pędził hen w górę! Aż w zwycięskim locie P łom iennem czołem rozwalił firm am ent, R yknął, rozsypał złotych iskier krocie I znikł, ja k w ogniu spalony dyam ent.

K toś k rz y k n ął... Cóż to ? ! ... Nieznany flegm atyk Jął mi tłóm aczyć długo i szeroko,

Że przytw ierdzony do rakiety paty k S padając, pono kom uś wybił o k o ...

(40)

W ieczór dobroczynności. T ak miłej zabawy, Jak żyję, nie pam iętam . Bo i cel był wzniosły. I rozryw ka i tem at dla studyów ciekawy, G dy w spólnie z wyborcam i idą w taniec posły... I widok czarujący, ja k gdyby w yrosły

Pęki cudnego kw iecia z drew nianej m uraw y, D ość, że walce i śm iechy i wina uniosły Moją duszę w różane kraje lepszej sprawy.

I skoro złotych myśli obsiadły m nie roje K toś zawołał: »Czy tak i fakt się kiedy zdarzył?

»Tysiąc reńskich!« Myślałem, że na gw iazdach stoję. I gdym ta k zasłuchany, zapatrzony marzył,

W pobliżu jakiś kraw iec ją ł oceniać stroje.

— »Nie nudźże Pan!« krzyknąłem , ja k b y m nie oparzył.

(41)

Jeden term o m etr mały, duży drugi, G dy obok siebie postaw i się blisko, Słup rtęci w obu nie jest rów nie długi: W jed n y m wysoko, w drugim stoi nisko. Jeśli kto w wodzie gorącej zanurzy N araz obydw a, podniosą się, ale

Choć żywe srebro w m ałym się wydłuży, Stać będzie niżej, m a drobniejszą skalę. I póki oba będ ą rosły, póty

W yścig zniesienia różnicy nie dopnie, Chyba, gdy większy term om etr popsuty R tęć się wyrów na, lecz poróżnią stopnie.

(42)

Syczą piły, gw ałt w lesie — setki siekier warczą, T o poręby, to stare pokolenie kona.

Lecz ufne własnej sile — zbrojne wieków tarczą D obrotliw ie nad ludem w yciąga ramiona.

Drw ale rąbią i rąbią, szamocą się, charczą, A le tru dem zbytecznym zdaje się obrona, W szak potędze wiekowej siekiery nie starczą... W szystko pierzcha, gdy gniewem zaszumi korona.

— »Korzenie trzeszczą 1 Dycha! Zmykaj, bo się wali!« I z rykiem, hukiem strasznym , wznosząc kurzu kłęby, R unęły drzew a — »aa!« Tłum stojący w dali

Przypadł ja k sęp, gdzie legły pokonane d ęb y I zatopił w nich szpony w ykute ze sta li... T o poręby!

(43)

I m yśl puściłem postępu korytem

I w przyszłość ludów patrzałem z zachwytem , Jak b u ty szyją patrycyusza dłonie,

A szewc zasiada na królew skim tronie. I połam ałem herby m ego ojca,

Dziadów, ja k kury wpędziłem do kojca, Zam knąłem k łódką i kopnąw szy klatkę,

W m asie pospólstw a chciałem znaleść m a tk ę ... P atatra! N agle gm ach społeczny spłonął,

i r o n z moim szewcem w gęstej m gle utonął, Patrycyuszow i w ypadły z rąk buty,

A dziady z kojca pierzchły ja k koguty. Skądże ta zm iana ? Mam pow ody prawie. U jrzałem postęp społeczny na jawie. W ięc: plebejuszów wożące karety, A plebejuszki strojne w tiul i dżety. A le widziałem także i łachm any,

(44)

A że deszcz padał (objaw dosyć znany) Jeden z powozów (co się także zdarza)

W pędzie przypadkiem obryzgał n ę d z a rz a ... K areta z herbem , przynajm niej nie widzi Na kogo bryzga, z przechodniów nie szydzi. M onogram ow a — toczy się z łoskotem , Tylko, by bryzgać i tłum dziwić złotem.

(45)

Lecz tę rozważcie sm u tn a okoliczność, T a c y poeci, ja k a je s t publiczność.

E l .. .y .

Poeto! Chociaż jesteś pom azańcem pieśni, A ja d otk n ąć jej szaty nie m ogę bez drżenia, W zgarda Ci! skoro lutnia T w a ulega pleśni, Co toczy słabe serca i chore sumienia.

W zgarda Ci! Jeśli zam iast w ydobyć nas z cienia, Żądasz ram ion, bo światła nie ujrzałeś wcześniej. W zgarda! Jeśli m yśl żartą zarodkiem zw ątpienia O dsłaniasz przed pospólstw em cierpiącem boleśniej! Nie w olno Ci być m artw ej publiczności płodem ! T yś winien ze snu budzić uśpionych szerm ierzy I w dobrej, czy złej doli przewodzić narodem ! P rzestań w zdychać i szlochać! Świat bez wodza bieży Spojrzyj na gruzy świątyń, lud niszczony głodem ,

(46)

Był to wiec. — O czem ? — Choć zapytać snadno, O dpow iedź trochę mniej łatwa.

C hyba fachow cy treść fugi odgadną, Profanom w głowie się gmatwa.

Głosów trzydzieści, tem atów trzydzieści, D la m nie za tru d n y kaw ałek,

W ięc pow iem tylko — nie ujm ując części — Przeważał odgłos piszczałek.

K oncert trw ał długo, naw et bardzo d łu g o ... Co wagi wcale nie zmniejsza!

Bo perły pono sypały się strugą, A to od czasu ważniejsza.

P od koniec jednak, ktoś z członków w kłopocie — W szak ubiór rzeczą konieczną,

M ilczkiem w ykonał na cudzym paltocie R ew indykacyę społeczną.

I ład się zmącił. O d tąd naw et form a

S tała się

(47)

S tała się dla m nie zagadką,

A le przypuszczam : form a to nie norm a, G dy całos'ć płynie dos'd gładko.

W trącę nawiasem, z dyssonansów fali Z grabnie mistrz w ybrnął i wrzawa Umilkła, skoro prezesi wydali Sąd: honorow a to sprawa.

(48)

Gdzie N ida podejm uje kolana W iślicy

Jak w ieśniaczka — w śród pola stoją cztery drzew a Sam otne, ocieniając kurhan tajem nicy.

Szum ich dziwne legendy po siołach rozsiewa. 0 poległych rycerzach wieść gm inna opiewa, N ucą pieśni o skarbach ukrytych lirnicy.

Choć niepew ność przyspiesza tętno, krew rozgrzewa, L u d nie ważył się targnąć na urok skarbnicy. Silnie zrosła darń świadczy ja k a w rzała walka, Jak długo w zawieszeniu stała w achań szala Między częścią pam iątek a złota chimerą. 1 strzegła znicza ojców m ogiła-w estalka N ietykalna powagą, co żądze oddala

Póki ręki bezbożnej nie wzniósł drugi Nero.

(49)

Miałem dziwaczny sen. N a bezgranicznym łanie Ludzi o k ru tn a moc, W oddali walą dzwony. Gdzie rzucić okiem — Hen P ochodni wir szalony — »Jasności moc! »O statnia noc!

»Prawda przed nam i dziś stanie! »W ielki się spełnił cud!

»Tajem ną śm ierć obalił »Umarły p rorok nasz,

»Otworzyć przybył oczy!« — I zbiegł się cały lud,

Do kolan zbaw cy tłoczy — »Ty wodzu naszk »Zbawienie dasz,

(50)

»Imię Tw e będzie świat chwalił. I nagle um ilkł gwar,

Bo stanął pośród tłum u T en, co rozedrzeć miał Na zawsze nocy szatę, Ugasić zw ątpień żar, Cierpieniu dać zapłatę. Co koić miał

Zwierzęcy szał,

Pokazać źródło rozumu. I podniósł chudą dłoń,

Straszny z rozwianym włosem I wołał: »Byłem tam!

»Byłem w krainie ducha 1 »Złudzenie! Zm ysły goń! »Tam p u stk a .., cisza g łu c h a ... »Nirwana tam!

»W idziałem

(51)

»W idziałem sam!

»Głos mój wieczności jest głosem, »Z wiarą, nadzieją precz!

»Kto wierzył, ten się łudził! »Pustym przesądem Bóg! »Głupi, kto znosił trudy! Śmierć, to cofnięcie wstecz!« — »Hosanna!« — W rzasły ludy, »Przesądem Bóg!

»Kościół, nasz wróg!«

(52)

W y, co się nazywacie sternikam i ludu, W ilki głodne, spragnione bog atego żeru! Plem ię niskich am bicyi w yrosłe w śród brudu! Mówcie! D okąd żegluje wasz o k ręt bez steru? Czy tem u ogrom nem u, żyjącem u zeru

Otworzycie krainę pozbaw ioną trudu ?

Czy rozdm uchać w nim chcecie siłę charak teru? Mówcie! W asi poddan i oczekują cudu!

p

O biedny, czarny tłumie! Gdzieindziej świat drugi! • Zejdź z pokładu. D arem nie wytężasz dziś oczy,

D arem nie szukasz kresu szalonej żeglugi.

Zejdź z p o k ła d u ... i czekaj, aż stern ik proroczy W tw arde dłonie rozkaże Ci uchw ycić pługi. T y biedny, T y zbłąkany żywiole roboczy!

(53)

W świetnej kaw iarni przez lustrzane szyby T rzech m łodych ludzi patrzało ospale N a tłum przechodniów , falujący niby P ędzone w ichrem b a ł... (przepraszam ) fale. Lecz wir złośliwy, przew rotny ja k czarty, W yrzucił kroplę na kryształy lśniące, T o znaczy: chłopiec o szybę oparty Pożerał wzrokiem łakoci tysiące. M łodzieńcy drgnęli. W oła dem okrata: »Dawać go tutaj! N iech wie, co sorbety! Sam olub syknął, popraw ił kraw ata I zaczął pilnie przeglądać gazety.

W estchnął k lerykał — »Nie czyń tego bracie, »Sądziłbym —- w ołać biedactw a nie trzeba,

(54)

»W róci do dom u, a w ubogiej chacie »Nic nie zastanie, prócz czarnego chleba«. Sam olub syknął, spojrzał parę razy Przelotnie w okno, trącił nożem szklankę A gdy służący nadbiegł po rozkazy, N iedbale wskazał oczyma firankę.

(55)

W iszący nad bram ą dzwonek, Choć otw orem stoją wrota, Krzyczy, ciska się i miota, G dy pociągnąć za postronek. A zależnie siły dłoni,

A lbo nakształt m uchy brzęknie, A lbo wrzaśnie tak, że pęknie, A lbo norm alnie zadzwoni. K to ja k dzwoni, chociaż pilnie Badam, nie wiem. T ylko to wiem, Ze nie skłamię, jeśli powiem: Pijany, chyba najsilniej.

(56)

»K am ienne serce« — czas w głazy się wwierca, K ruszy je, zmienia w urodzajną ziemię.

A czy tysięcy lat ogrom ne brzem ię S k ru sz y ło cząstkę kam iennego serca?

(57)

D opokąd szewskiej sztuki nie znano, dopóki Nie wiedziano, co: zamsze, gum y i kauczuki, T rzeb a było om ijać kałuże, gdyż o tern K ażdy słyszał, że nogi m ożna zwalać błotem . Dzisiaj — chcąc jednakow o śm iałe stawiać kroki Czy depcem y dyw any, czy m ętne rynsztoki, W stępujem y do sklepu i za kilka groszy K upujem y tam parę rosyjskich kaloszy.

(58)

N iedziela. Spow iadał się, m odlił i t. d.

Poniedziałek. Znajom i jacyś przyjechali.

Wtorek. G ości dzień cały podejm ow ał w domu.

Środa. Nie wiem co robił. Nie mówił nikom u.

C zw artek (północ)... nie m a go jeszcze do tej pory.

P iątek (w nocy). Nieszczęście! — wrócił ciężko chory...

Sobota. Jak słyszałem o coś się strzelali,

N iedziela. Spow iadał się, m odlił i t. d.

(59)

— »Jak to ? Czy Pan napraw dę nic nie wie?« — — »Istotnie«. — — »W czoraj był pojedynek« —

-— »A znana przyczyna?« — — »NaturalnieI D ość jasne chyba czyja wina

»Biedaczysko« — Spojrzałem jej w oczy przelotnie. — »A ona?« —

— »Nawet nie wiem«. —

— »W szak przyjaźń jedyna!« — — »T rudna rada! Jak mi co do żywego d o tn ie ...

»W reszcie przyzna p a n ... węzły przyjaźni rozcina »Zbrodnia. W szelkie uczucia giną bezpow rotnie«. Umilkła. D ługo na nią patrzałem . Nie drgnęła! T y lk o dłoń jej igrała z parą rękaw iczek...

(60)

I tak chwila dziwnego m ilczenia minęła. Pociem niało mi w oczach i ja k b y kto stryczek N a m ą szyję nałożył, ws'ciekłość dusić jęła. Gdybyś' była m ężczyzną...!

(61)

Pew nie głupstw o dzis' palnę, Bo sum ienie: rzecz pryw atna, Obowiązki: niepopłatna, A m orały: banalne. Lecz w ykw intne istoty Pochłaniajcie od powicia Nieom ylny kodeks życia, Klucz do szczęs'cia i cnoty. My patrzym y przez szpary, N aw et patrzeć się nie godzi, Póki stoi ws'rôd powodzi L e pavillon du mari. —

(62)

Miała jaskraw ą suknię, zwiędłe lica, K lęczała kornie przy konfesyonale I łkała głośno, a kościelne stale Zdały się wołać: »To jawnogrzesznica!« Zagrały dzwonki. G dy bladem i usty Przyjm ow ać m iała Chrystusow e Ciało, R am ię kapłana sędziwego drżało,

Jakby w prow adzał Boga w dom rozpusty. Znikła w śród kolum n dziwna, n iep o jęta... Zm artw ychpow stała i nad śniegi czysta, W sukni bezw stydu, ja k gwiazda świetlista, Lecz ja k św ietlisty kom eta p rz ek lęta... Nikt nie zapomniał, że odkryw szy lica, R ozdarłszy szaty, posągow o biała, Jawnie potw orny dar nagiego ciała Rzuciła do stóp św iata nierządnica. A świat je porw ał nam iętnem ram ieniem ,

Zmiażdżył

(63)

Zmiażdżył pieszczoty wyuzdanej czarem, Spalił oddechem , żądz tłum ionych żarem A szczątki w zgardy przywalił kam ieniem . Bo tłum bezm yślny, służalec obłudy

W chrześcijańskiej cnoty ukryte pokrow cach I znakiem krzyża osłonięte brudy

(64)

W ieczór krążą tłum y ludzi A latarnia chociaż wszędy Świeci, ustaw iona w rzędy, W niewielu ciekaw ość budzi. Jednak stańm y. Szklona k latk a

Gazowy płom ień okala. Blade światło zaś utrwala,

W zm acnia auerow ska siatka. I ta siatka chociaż cienka, W ątła, ja k pajęcze sieci, Pow oduje, że gaz świeci Silnie, żarząc jej włókienka.

A gdyby iskry co gasną,

K tórych blasku sieć nie wspiera, O taczać płaszczem Auera,

(65)

Miał czerwone trzewiki, skarżył się na błoto, Cierpiał. Twierdził, że ziemia jest zanadto brudną, Że, gdyby Bóg zaprzestał razić ludzkość słotą, Żyć w dozgonnej czystości nie byłoby trudno. I cierpiał. Lecz w cierpieniu zapom niał niestety, Ze po deszczu ja k kryształ byłyby chodniki, G d y b y ... gdyby na świecie nie było estety, K tóry cierpi i nosi czerw one trzewiki.

(66)

G dybyśm y tylko raz, raz jed en chcieli, Pozostaw iając precz za sobą zmysły, P rzeglądać bagna codziennego życia, G dybyśm y tylko raz, raz je d e n chcieli Z sum ieniem zrobić obrachu nek ścisły 1 serc upadłych podsłuchiw ać bicia, N atenczas byśmy, ja k w lustrze ujrzeli W ierną odbitk ę naszej biednej duszy I zdeptanego przez nas człowieczeństwa; N atenczas byśm y ja k w lustrze ujrzeli W yrzut, co żądza rozkoszy w nas głuszy, W yrzut, silniejszy naw et od szaleństw a 1 1 zamiast sądzić bezw zględnie upadki W łasne, w bliźniego obleczone ciało, K ornie ugięlibyśm y karki harde. I zamiast sądzić bezw zględnie upadki, Na przebaczanie życiaby nie stało,

(67)

Bo czulibyśm y dla siebie pogardę. A wskazywalibyśm y tłum om kładki, K tóręd y dążyć m ają do zbawienia, Byle raz drugi nie wyszło z ukrycia I nie stanęło na gościńcu życia Milczące widmo naszego sum ienia.

(68)

Ciekaw jestem , czy poklask zyskałbym koniecznie, G dybym twierdził, że m ając duszę nieskalaną, K ażdy dobry katolik może kraść bezpiecznie. Myślę — prędzejby m oje zasady wyśmiano. Ciekawym bardzo sądu, jakiby wydano,

G dybym twierdził, że musi, k to pragnie żyć wiecznie, W ieczór szeptać m odlitwy, a bluźnierstw a rano.

Z am kniętoby m nie w dom u w aryatów bezprzecznie. A dlaczego naprzykład spoglądam y biernie,

Czemu nie zam ykam y takich chorych wcale, Co rozkazują służyć pojedynkom wiernie A w wolnej chwili klękać przy konfesyonale. Czemu nie zam ykam y?! P rzepraszam niezm iernie... Z apom niałem ... A któżby zakładał szp itale... ?

(69)

K to się przekonań swoich wygłaszać nie boi T en — »bezczelny!«

P od pręgierzem opinii, kto bez drżenia stoi — »Niegodziwy« —

— »Tchórzem « — kto m iłość w łasną pośw ięca dla duszy Nieśm iertelnej.

B rak mi rym ów, więc może ktoś inny poruszy — »Kto uczciw y...?« —

(70)

Był cyrk. Przy wejściu na wielkiej estradzie, Lśniącej szkarłatem pluszu, frędzli złotem, Jak cenne cacka na półce się kładzie,

Okazy kalek złożono pokotem .

W koło tłum widzów patrzał. Tłum ja k wszędzie T rącał się, tłoczył, biegła ludzkość cała,

G łodna widowisk, stanąć w pierw szym rzędzie, By z bliska śledzić zw yrodniałe ciała.

Lecz ja widziałem tylko świat wym arły, Świat potępieńców pełen i na wieki S tojący w obec swej duszy kaleki, O chydnej duszy, ja k zm arniałe karły.

(71)

T yś przybył do nas ja k anioł stróż, T yś przybył rozciąć niewoli kajdany, T yś nam otw orzył kraj cudny, nieznany, Kraj pieśni, kraj miłości, kraj zórz!

(72)

T w oją m atką śm ierć była, słońcem od blask łun, Tw ojem sennem m arzeniem h ufce zbrojnych widm, Ż adna ręk a nie tk n ęła m iękko srebrnych stru n , T ylko pieśni bojowej dziki znałaś rytm .

I porw ała Cię w górę orlich skrzydeł m oc I zawisłaś, ja k piorun groźna, pośród chm ur I szybujesz nad ziemią ponura ja k noc, Siejąc wojnę, pożary, niewolę i mór!

(73)

I

Pielgrzymie! skoro ujrzysz przed sobą dwie drogi, Zwolnij kroku i badaj pilnie drogow skazy.

Po jednej trzeba stąpać pozbywszy się trw ogi, Po drugiej, zostaw iając na progu urazy. D o świątyń obie wiodą, gdzie m ieszkają bogi: Orzeł pyszny i cichy gołąbek bez zmazy.

Nim wyruszysz pielgrzymie, otrząśnij pył z nogi I pom nij, że przed Panem nie staniesz dwa razy. A biada tym, co idąc po drodze ognistej

P ragną i nadarem nie wznoszą dłoń w ychudłą: W śró d płom ieni nie tryśnie ukojenia źródło. A stokroć takim biada co w krynicy czystej O bm yw ają ram iona zbroczone krwią wroga; Ci u kresu wędrów ki nie zobaczą Boga.

(74)

W eź k ilo f jeśli pragniesz znaleść skarb! W eź k ilof w dłonie! T w arde skały szarp! N iech runą! W ted y błysną z głębi szkarp U kryte dyam enty, strojne tęczą farb. W eź to p ó r w dłonie! Rozwal bram y miast! Niech runął W ygnaj całą ludzkość z gniazd 1 A drżące tłumy, pozbaw ione kast

Ozdobią tw oje czoło dyadem em z gwiazd.

Lecz chociaż skały miażdży tw a potężna dłoń, A stali nie wyszczerbił dotąd żaden głaz — O drzuć kilot, gdy pragniesz być górnikiem serc. Choć gore blaskiem słońca uw ieńczona skroń, O drzuć to p ó r — na sercu nie zrobi on skaz, T o tw ierdza najsilniejsza z najsilniejszych twierdz

(75)

Szukał pana. A za nim całuska wies' wali, Z brojna w cepy, siekiery, kłonice i kije. Biedne p sisk o ...

— »Dziciel W oda i nie chcioł!«

—-•— »Howl K ość lezy, w pysk nie broł!« — --- »K tóry blisko

»Niech weń razi!« — »Popsuty! a raźno, k to żyje!« — Pies krwią broczył, skowyczał, ale szukał dalej.

R aptem pom knął, ja k kam ień w yrzucony z procy, Poznał pana. — »La Boga! Im ajcie chłopaki!« — — »Juz go chyta!« —

— »Brać się w kupę! Juz go zzarł!« — — »Juz mu copkę z łeba zdarł!« — — » S tó j! ... on wita!« —

(76)

I tłum zaczął wydziwiać, — »Dyć takiej sobaki »Tośwa jesce na żywe nie widzieli ocyl« — I ty, co pies'ni szukasz, nie znajdziesz pom ocy! Tłum za to b ą i gorsze od siekier języki, Boleśniejsze od kłonic szyderstw a o zn a k i...

Pędź naprzód! a gdy padniesz, mieć będziesz pom niki I świat zacznie wydziwiać. — »Dyć takiej sobaki

»Tośwa jesce na żywe nie widzieli ocy!« —

(77)

Czarne gałęzie, ja k w odne liany Skręcone, nagie, sękate,

Na gorejący firm am ent m iedziany A rty sta rzucił ja k kratę.

W głębi więziony księżyc palił kraty. Księżyc — nie starzec bez mocy, K rągły, wygasły sprzym ierzeniec nocy, Lecz m łody, złotem bogaty.

I mistrz uchw ycił turniej światła z cieniem I obraz walczyć się zdawał.

Im chłostał drzewa jaśniejszym prom ieniem , Cień ich czarniejszym się stawał.

Niech jasność walczy! Niech walczy bez ko ńca I złote gro ty niech ciska,

C hyba w ygasną słoneczne ogniska L u b świecić zaczną dwa słońca!

(78)

Nie ten sam otny — kto w więziennej ciszy Żyje od św iata przedzielony m urem — Nie ten sam otny — kto zakonnym sznurem Opasze biodra, wdzieje k ap tu r m niszy----Lecz ten, co własnej nie posiada celi, W łasnego łkania i śm iechu nie słyszy, Bo zbyt potężnie życie m asy dyszy, A życia tego nie dzieli—

(79)

Moje życie — to ciem na, pełna syku grota, Z której k lejnot rozkoszy usunął duch zdzierca. S koro dłonie wyciągam do śm iechu, do złota, I słyszę krzyk nam iętny głuszonego serca, T ak a m nie bezlitosna ogarnia tęsknota,

T ak a rozpacz w zastygłą pierś m oją się wwierca, Że w yłbym jak o wilczyc rozszalała r o ta ...

0 czemu tylko rozkosz zabił w nas m orderca! Moje życie — to ciem na g rota pełna sy k u ... T o siwizna m łodości... T o bezsilność siły ... T o n ad głosem n atury wzniesione m o giły... Lecz wszystko zwalczę. Mężnie dni m oje przeżyję 1 o dtrącę pokusy, jadow ite żmije,

(80)

W nocy zwątpienia, oparłem się blady O zamku m ego strzaskane filary. N agle dw a ptaki wbiegły po d arkady, Paw barw no-pióry i w róbelek szary.

»Czemu — choć silne masz paw iu ram iona — »Nigdy ja k orzeł nie wzlecisz wysoko?

»Jak tam być musi jasno 1 Jak szeroko«. — »Bo nie chcę włóczyć za sobą ogona«. — »Wyrwij go. Zdeptaj błyszczące m am idła!

»Przeszyj świat cały błyskaw icznym lotem »1 zostań panem przestrzeni.

— »Dość o tern! »Trzeba b yć orłem i m ieć orle skrzydła. »Choćby pow stała m yśl lotu szalona,

»Choć w łasnym dziobem rw ałbym pióra świetne, »Nigdy z przeszłością związku nie o detnę

»1 b ęd ę

(81)

J

»1 b ęd ę tylko pawiem — bez ogona.

»W ięc poco niszczyć lśniące barw ą brzem ię? »Poco zataczać nadpow ietrzne kręgi?

»Czy, żeby zyskać m iano niedołęgi, »Skoro znużony pow rócę na ziemię?

»Bądź słońcem ! Ożyw skał m artw e odłam y! »W zleć nad obłoki stro jn e barw ą tęczy!

Mnie zostaw księżyc. »Mniej pali, mniej męczy, »A widzę na nim prócz s'wiatła i plamy. »Patrzaj! Po niebie ja k orlica m łoda

»K ształtna i dum na, m knie srebrzysta chmura«. A roztaczając w krąg ozdobne pióra,

K ończył paw »Pomnij, że to tylko w o d a !« ... — W o d a ... i zimne pieściłem zwaliska, — O wy, strzaskane mojej łodzi m aszty! — A n ad gruzam i niem ego zam czyska

(82)

W nocy przełom u — sam otny ja k ptaki W ięzione w złoconej klatce,

S łuchałem szumu subtelnego ciszy A blask ogniska w staroświeckiej niszy Myśleć mi kazał o m a tc e ...

Zam knąłem senne powieki i znaki Ujrzałem dziwne wśród nocy,

O gniwa duże — płonące i k rw a w e...

— P recz... Szanuj m atko chociaż k ry p ty naw ę Gdzieindziej szukaj pom ocy ! ...

Pam iętam — kiedy od dziecka skazany W kolebce z bolu się wiłem,

Ż arty powoli pasożytną p le śn ią ... T yś mnie tą sam ą ukajała p ie śn ią ...

W tedy się pieśnią bawiłem.

Dziś milcz! Nie tykaj zabliźnionej rany! W ypiłem kielich mój do dna

I nie uśm iechnę

(83)

I nie uśm iechnę się przez łzy do lalki ! Żyć mi kazałaś... i upaść w śród walki. — U padłem m atko w yrodna!

W ięc o d ejd ź... Piętno mam śm ierci na w argach A serce ciągle krwią broczy,

Żeś mi bezw ładne dała, chore ra m ię ... Idź... Pokaż obcym niewolnicze znamię, Może zapłaczą ich o czy ...

D la nas bądź dobrą. I synów w letargach Leżących, nie budź z litości,

A zasiej rolę zdrow em p o k o len iem ...

Bo nie m a praw a nikt z czystem sum ieniem Ż ądać od k alek wolności!

(84)

Ja zm artw ychw stałem po długiem cierpieniu, Po wielu w alkach i zawodach wielu,

Zm artw ychpow stałem tylko w Zbawicielu W idzieć cel bytu a szczęście w sumieniu, Zm artw ychpow stałem , otw ierać weselu W rota, miłować ginących w więzieniu,

Zm artw ychpow stałem służyć poświęceniu, Służyć nędzarzom, co błądzą bez celu. I chciałbym ludzkość ja k złote ogniwa Spoić, zawiściom nałożyć obroże, By ziemią wiara ow ładnęła żywa.

A ty, co słowem rozdzieliłeś morze, Św iatłość od ciemna, daj mi dożyć żniwa I przed upadkiem chroń w szechm ocny Boże!

(85)

S tosy w ieńców ... W żałobie klęczące p o stacie ... Zapach w o sk u ... ta cisza... spuszczone k o ta ry ... R ojem drżących płom yków otoczone m ary ... D odaw ały ponurej powagi k o m n acie ... A nie byłoby może um arłego czoło

T a k żółte, gdyby nastrój bezdennie żałosny R ozprószył świeży powiew budzącej się wiosny I zdm uchnął żółte światła gorejące w k o ło ... A nie byłaby może um arłego cera

T a k m artw ą... gdyby trum nę zdobiły kąkole, P olne maki, nie krągłe pam ięci sym bole, Niby wielkie uwite z cennych kwiatów z e ra ... Ja chcę światła! powietrza! Chcę ostatnie chwile W yzyskać! Moje zwłoki wynieście z ukrycia! Zam iast płaczu i grom nic — pragnę pieśni życia! Pragnę słońce pożegnać nim spocznę w m ogile! A p o te m ... jeśli w o la... możecie dopiero

(86)

D ać nag ro b ek i w stęgą przepasany wieniec, K oło krzyża — w yryjcie na kam ieniu: »jeniec...« A na w stęgach napiszcie: »od przyjaciół... zero!«

Bo T y je d n a jedyna, życie m ego życia, T y A niele skrzydlaty coś m nie uczył kochać, Uczył cierpieć i cierpiał ze m ną od powicia, T y jed n a Matko!... możesz na m ym grobie szlochać....

(87)
(88)
(89)
(90)
(91)
(92)

Biblioteka WSP Kielce

0171374

Cytaty

Powiązane dokumenty

Znany był ze swojego negatywnego nastawienia do wroga Rzymu – Kartaginy (starożytnego państwa położonego w Afryce Północnej). Dlatego każde swoje przemówienie wygłaszane

Panował tu straszliwy zaduch, oddychało się z trudem, ale nie słyszało się przynajmniej tak wyraźnie huku bomb i warkotu samolotów.. Żałowaliśmy naszej decyzji

procesu, w którym ludzie motywowani przez różnorodne interesy starają się przekonać innych o swoich racjach, w taki sposób aby podjęto publiczne działania zmierzające

Wenus zawróci w swoim ruchu na wschód wśród gwiazd 13 maja i od tego momentu zacznie bardzo szybko zbliżać się do Słońca.. Planeta zakręci 100 0 od gwiazdy El Nath,

Porównując kolory galaktyk w gromadach z kolorami modeli populacji gwiazdowych, autorzy oszacowali, że gwiazdy w tych galaktykach zaczęły powstawać, gdy Wszechświat miał zaledwie

Proszę o zapoznanie się z zagadnieniami i materiałami, które znajdują się w zamieszczonych poniżej linkach, oraz w książce „Obsługa diagnozowanie oraz naprawa elektrycznych

Wpływ różnych gatunków drzew na kształtowanie się zbiorowisk grzybów ektomykoryzowych w środowisku zmienionym przez człowieka..

Konferencja „Drzewa i lasy w zmieniającym się środo- wisku”, organizowana po raz drugi przez Instytut Dendrologii Polskiej Akade- mii Nauk w Kórniku oraz Komisję Nauk