• Nie Znaleziono Wyników

Fragmenty autobiografii

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Fragmenty autobiografii"

Copied!
42
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

P

O

R

T

R E T Y

Tadeusz K r w a w ic z

FRAGM ENTY A U TO B IO G R A FII

M ówi się, że ojczyzną człow ieka jest to m iejsce, gdzie się urodził. J a uro dziłem się w 1910 r. w sam ym sercu L w ow a — na C y tad eli p rzy ul. W ronow skich. P a m ię ta m to m iejsce jed n a k ta k jak za m głą. Z anim bow iem skończyłem trz y lata, rodzice m oi przen ieśli się n a Podole do Niżniow a, gdzie ojciec po zakończeniu zaw odow ej służby w ojskow ej objął posadę d rogo m istrza w raz z k iero w n ictw em ek sp o latacji k a m ie ­ niołom u rów nież w te j m iejscow ości. I ta m w y chow yw ałem się w ra z ze starszy m o dw a la ta b ra te m A lek san d rem , w dom ku z p o d m u ro w a­ n iem przeciw pow odziow ym , w pobliżu lew ego brzegu D n ie stru w śród w span iałych łąk, pagórków , jaró w o raz krzew ó w i w ik lin tu ż n a d b rz e ­ giem te j w sp an iałej rzeki. Tam , zan im n auczyłem się składać lite ry , pod tro sk liw ą, ale nie n a rzu cającą się opieką starszego stajen neg o H ry - r.ia Dolisznego, dosiadałem konia na oklep. M yślę, że w łaśn ie ta m w późniejszej podśw iadom ości była m oja pierw sza ojczyzna. Ś n iła m i się ona często w n ajp ięk n iejszy ch snach. N aw et w tedy, gdy pow róciłem do Lw ow a, sw ej jed y n e j i praw d ziw ej ojczyzny, na stu d ia lek arsk ie. P rz y je c h ałe m tu z K rak o w a po rocznych stu d ia c h w A kadem ii G ó rn i­ czej. Moi rodzice ju ż w ted y od daw n a m ieszkali w sw oim ro d zin n y m m ieście K ałuszu, k tó ry był m iastem górniczym . T am też w k o p a ln i soli potasow ych spędzał niem al całe życie m ój dziad ze stro n y ojca. T ru d n o więc dziwić się, że cichym m arzen iem m oich rodziców było, bym zo­ sta ł, in ży n ierem -g ó rn ik iem i w rócił do K ałusza. N iestety w K ału szu ukończyłem gim n azju m neoklasyczne, m u siałem w ięc dokształcić się z fizyki i m ate m a ty k i, co mogło m i u łatw ić dostanie się na A kadem ię Górniczą. P o d jąłem też dodatkow o p racę w kopalni, by zdobyć d o d a t­ kow e p u n k ty na AGH. D ostałem się n a pierszy ro k studiów , przed e w szystkim chyba dzięki p u n k to m z kopalni. W K rakow ie, by ulżyć n ie ­ co w w y d a tk a ch rodzicom , gdyż m łodsze rodzeństw o dorastało, p o sta­ ra łe m się o zajęcie p re fe k ta w b u rsie R zem ieślniczo-R ękodzielniczej K siędza K uznow icza p rzy ul. K ru p n iczej. T am m ieszkało rów nież k ilk u

(4)

stu d e n tó w U n iw e rsy te tu Jagiellońskiego, m iędzy in n y m i stu denci m e­ dycyny. Z ap rzy jaźn iłem się z nim i i bardzo in te reso w ały m nie ich s tu ­ dia. Na p ierw szym ro k u AGH b y ły w y k ła d y obow iązkow e czy też n a d ­ obowiązkowe z h igieny, k tó re prow adził prof. Janiszew ski. Prow adził on je in te resu jąc o i sugestyw nie. W iele było hu m an izm u w ty ch w y k ła ­ dach. W padłem w jak ą ś fascy nację m edycyną. W tedy doszedłem do przek o n an ia i czułem to, że m ój w ybór stud iów nie był w łaściw y. B a r­ dzo m i pom ógł w ty m ojciec. G dy p rzy jech ałem r.a w ak acje do domu i oględnie o ty m pow iedziałem , doradził m i zm ianę studiów . Na W ydział L e k a rsk i dostałem się bez tru d n o ści, gdyż w załączonym indeksie AGH m iałem zaliczone w y k ła d y z fizyki i chem ii. G dy już zapadła decyzja zm iany k ie ru n k u studiów , w czasie w ak acji odbyw ał się Ś w iatow y Zjazd D ru ży n Sokolich w Poznaniu, n a k tó ry pojechałem jako członek d ru ż y ­ n y braci sokolej w K ałuszu. W czasie zresztą jak oś bardzo m ęczącego pobytu n a ty m zjeździe zachorow ałem nagle i stw ierdzono ciężkie za- p alsn ie płuc. T ak prędko — ja k to było m ożliw e — zjaw ił się m ój o j­ ciec. Chociaż nie wpuszczono nikogo do m nie, On zaw sze jakoś się do­ stał. S praw iło m i to w ielk ą radość, ale b y łem m ało p rzy to m n y . W reszcie n astąp ił kry zy s, w yszedłem z tego o bronną ręk ą, ale b y łem ogrom nie osłabiony i tu tro sk liw a opieka m ojego ojca ogrom nie się przydała. Nie pam iętam jego im ienia, ale w iem , że leczył m nie tam d r Orzechow ski, k tó ry nie ty lk o by ł w sp an iały m lekarzem , ale serdecznym i rozum nym człow iekiem . Pośw ięcił m nie dużo czasu i tru d u . W ciężkich chw ilach znajdow ał się zaw sze w pobliżu. Był on p rzy k ład em ofiarnego i dosko­ nałego lek a rza o ogrom nej dobroci, chociaż bez jak ich ś sentym entów . S tał się on dla m nie p rzy kład em , k tó ry później w życiu starałem się naśladow ać. Ojciec z w ielką troskliw ością odwiózł m nie do dom u i w k ró tce pod opieką M atki szybko doszedłem do pełnego zdrow ia. P rz y ­ szedł czas w y jazd u do Lw ow a. Ojciec chciał m nie ta m jakoś dobrze u lo­ kować. P o jechał do swojego dalekiego k uzy n a i w y n a ją ł u niego dla m nie pokój. Byli to sta rsi ludzie z córką też n iezb yt m łodą. Z w ykle ran o w ychodziłem i w racałem dopiero w ieczorem po zajęciach, k tó ry m po­ św ięcałem się bardzo pilnie. Cóż z tego, kied y nie m iałem spokoju, by odpocząć i poczytać, czy pouczyć się tro ch ę w domu! Ci m ili ludzie p ro ­ si'! m nie codziennie na kolację, k tó ra p rzeciągała się długo, a potem dia ro zryw k i następ o w ała jak a ś g ra w k a rty . Ju ż nie w iem , jaka to była gra, ale ogrom nie m n ie nuży ła, £dyż po codziennym tru d z ie chcia­ łem znaleźć się w sw oim pokoju. Z w ykle jeszcze m usiałem w ysłuchać całego p ro g ra m u k o n c e rtu fo rtepianow ego córki ty c h p aństw a. Z nudziła m i się i zm ęczyła m n ie ta sy tu a c ja. Z am iast w ięc w racać w ieczorem do dom u, w racałem po północy i to dość reg u la rn ie . Nie m in ą ł jed n a k m ie­ siąc, gdy ojciec znow u p rzy jech ał. U cieszyłem się oczyw iście ogrom nie, ale pierw sza rzecz, o k tó re j pow iedziałem , było to, że nie będę mógł tu ta j dłużej m ieszkać i w ychodzę teraz, bo m uszę i proszę Go bardzo

(5)

Fragmenty autobiografii 277

żeby w szystkie m oje rzeczy kazał przen ieść do m ojego now ego m iesz­ kania, k tó re sobie zarezerw ow ałem u kolegi jako w spólne -— p rzy ul. P iek arsk iej. Ojciec tro ch ę się zdziw ił, pow iedział, że będzie m u p rz y k ro pow iedzieć o ty m gospodarzom . N alegałem , że ja ju ż tu ta j nie w rócę, a te ra z m uszę iść, bo m am zajęcia. B yłem pew ny, że On to ja k n a jd e li­ k a tn ie j załatw i, by nie robić gospodarzom przykrości. To m oje now e m ieszkanie, do którego ojciec sam przyw iózł m oje rzeczy, nie było z b y t­ nio ciekaw e. W ieczorem poszliśm y do te a tru , później na jak ą ś kolację. P rz ed odjazdem jeszcze ojciec ta k m im ochodem zap y tał m nie, czy czes­ ne, na k tó re zostaw ił m i pieniądze n a bieżące półrocze, w płaciłem do k asy k w e stu ry . Pow iedziałem ojcu szczerze, że nie, że n ie s te ty część ty ch pieniędzy w ydałem ; poniew aż nie w ra c ałe m w cześnie do dom u, to gdzieś m u siałem chodzić na kolacje i p ieniądze się troch ę rozeszły. Nie było jed n a k złego słowa. D ostałem now e pieniądze na czesne, ażeby, jeżeli to będzie m ożliw e, ju tro zapłacić, co zrobiłem .

K iedyś dopiero, po latach , dow iedziałem się o ty m , ja k b ardzo m ój ojciec był w yro zu m iały i rozsądny. U słyszał od swego kuzyn a ja k n a j­ gorszą opinię o m nie, i to, że w racam późno do dom u, że n iek ied y ja ­ kieś p o d ejrzan e to w arzystw o odprow adza m nie pod bram ę, że jestem ro zrz u tn y i że chyba ze m nie nic nie będzie. Szkoda każdego jego grosza na m nie. B ył obrażony o to, że ja w y pro w adzam się m im o k o n w en cjo ­ n aln y ch w y ja śn ie ń m ego ojca. I w te d y m im o w szystko ojciec p rz y m ­ k n ął na to oczy, nie m ów iąc m i o niczym . B yłem w ów czas tro ch ę z b u n ­ to w an y i g d y b y zrobił m i w ym ów ki, m ogłoby to w iele m iędzy nam i zepsuć. Ojciec jed n a k u fał mi. W dom u razem z m atk ą m a rtw ili się bardzo o m nie, o czym od m atk i dow iedziałem się w zau fan iu k ilk a la t potem . Po jak im ś czasie, na w alny m z e b ra n iu B ra tn ie j Pom ocy m ed y ­ ków zostałem w y b ra n y gospodarzem D om u A kadem ickiego przy ul. P ija ró w 35. Było to zajęcie płatne. O trzy m y w ałem m ieszkanie, u tr z y ­ m anie i 100 złotych m iesięcznie. W te n sposób finansow o sta łe m się zupełnie u niezależniony na szereg lat, gdyż byłem w y b ie ra n y k ilk a ro t- nie niem al do końca studiów . S tud ia jed n a k ukończyłem z opóźnieniem , dopiero w 1938 r. u zyskując dyplom lekarza.

*

* *

Po o trzy m an iu d yplcm u znalazłem się w łaściw ie w dość tru d n e j sy ­ tu acji, gdyż już p rzestałem być jako lek arz gospodarzem D om u A k a ­ dem ickiego, a potem rów nież i d y ż u rn y m opieki zd ro w o tn ej dla s tu d e n ­ tów uczelni lw ow skich. P ro f. J. G rek obiecał m i a d iu tu m — ro d zaj ta ­ k iej p ó łasy sten tu ry . Nie było to dużo, lecz m ożna było uczyć się i w y ­ żyć. Ale ja nie chciałem zostać na in te rn ie . M arzyłem o c h iru rg ii, a szczególnie o dostanie się do prof. T. O strow skiego. N ie było to w ów ­

(6)

czas m ożliw e. Tak w ięc za rad ą późniejszych sły n n y ch profesorów T a­ deusza K ielanow skiego i W iktora Brossa zgłosiłem się n a histologię do prof. B olesław a Jało w eg o z prośbą, aby pod jego k ieru n k iem rozpocząć b ad ania do przyszłej p rac y doktorsk iej. P ro feso r zatw ierd ził badania ro zstrz e la n y w raz z in n y m i lw ow skim i profesoram i w lipcu 1941 r. —- w gówki. W ty m czasie zaczęło się m ówić, że prof. A dam B ed n arski po­ szu k u je kogoś do obsady stan o w isk a asy ste n ta w K linice O kulistyki. Zarów no prof. G rek i sta rsi koledzy, a rów nież prof. B. Ja ło w y radzili, ażebym zgłosił się do prof. B ednarskiego i w y raził gotowość podjęcia pracy. Nie m ogłem jed n a k z ty m pogodzić się, gdyż ciągle m arzy łem o ty m , że otw orzy się coś na ch iru rg ii.

O o kulistyce w iedziałem m ało, gdyż d o k to ra t m ój i b ad an ia n ad ro ­ gów ką nie b yły k o n tak te m z o k u listy k ą, a tylko z okiem . B yłem znow u w dość tru d n e j sy tu a c ji finansow ej i postanow iłem na k ilk a m iesięcy spróbow ać p racy w K linice O kulistyk i. Pow iedziałem o ty m szczerze P rofesorow i, zaznaczając, że mogę pozostać w te j klinice z jed n ą w szak­ że prośbą: „chciałbym m ianow icie, jeżeli po dw óch lub trz e ch m iesią­ cach nie będę tu w idział swej przyszłości, by P a n D ziekan pozw olił mi odejść i nie m iał m i tego za złe” . P ro fe so r odpow iedział bardzo lak o ­ nicznie, jak to było w jego zw yczaju, „Proszę pana, może pan przystąpić do pracy od ju tra , do w idzenia p a n u ” . Zgłosiłem się do doc. J. G rzę- dzielskiego, k tó ry p ełn ił fu nk cję a d iu n k ta .

Był to chyba lw ow ski genius loci, gdy obok w ielkich profesorów , o k tó ry c h w spom inałem , byli i in n i w ielcy, jak: prof. prof. A. Beck, K. Bocheński, W. C zarnecki, J. Czekanow ski, M. D obrzański, J. Dadlez, N. G ąsiorow ski, M. F ra n k e, F. G roer, W. K oskow ski, J . L enartow icz, A. C ieszyński, S. Laskow nicki, S. L oria, J. M arkow ski, W. N ow icki, J. P a rn as, R. Rencki, W. Sieradzki, Z. S teusing, W. Szym onowicz, R. Weigl, T. Zaleski, W. Ziem bicki i m łodsi: Z. A lbert, W. Bross, W. G rabow ski, A. G ruca, T. K ielanow ski, B. Popielski, S. L ie b h art, T. B aranow ski i in ­ ni. Dla m nie n ajw ażn iejsze jest to, że tak im i p am iętam ich do dzisiaj. Dodam, iż niem al w szystkich m oich ów czesnych profesorów uw ażałem za w ielkich uczonych i lekarzy.

Nie łatw o w ted y było się dostać na m edycynę, uczyć się też było niełatw o, bo chyba połow a odpadała, a ci, k tó rzy kończyli, m usieli rz e ­ czyw iście sobą coś reprezentow ać.

W czasie ostatn iej prom ocji d o k torsk iej na W ydziale L ek arsk im U ni­ w e rs y te tu J a n a K azim ierza, tu ż p rze d w yb uch em II w o jn y św iatow ej, otrzy m ali stopnie do k to ra trz e j lek arze: M. K ęd ra, K. W ątorsk i i ja. W szyscy po w ojnie zostaliśm y p rofesoram i. To o czym ś św iadczy. N ie­ stety , znakom ity histolog i w sp an iały człowiek, m ój p rofesor — prof. Bolesław Ja ło w y zginął pod koniec te j w ojny.

Po k ilk u m iesiącach nie chciałem już nigdy z K liniki O ku listy k i od­ chodzić. Z biegiem czasu coraz to b ardziej m usiałem podziw iać doc. J.

(7)

F ragm en ty autobiografii 279

G rzędzielskiego. B ył on zn ak o m ity m lek arzem , doskonałym o p e ra to ­ rem , e ru d y tą i w sp an iały m e k sp ery m en ta to re m . Zaw sze p oszukiw ał on czegoś nowego, czegoś lepszego. Je ste m p rzek o n an y , że gdyby n ie został ro zstrz a la n y w raz z in n y m i lw ow skim i p ro feso ram i w lipcu 1941 r. — w ty m d n iu p o n u rej klęski n a u k i polskiej w e Lw ow ie, to zdobyłby szczyty o k u listy k i św iatow ej. Z ap rzy jaźn iłem się szczególnie z d rem J. L ap ierrem , m oim starszy m kolegą z kln iki, a p rzy ja źń ta p rz e trw a ła do d n ia d z n siejszego. P ro feso r nasz budził w ielk i w śród nas szacunek, przede w szystkim przez sw oją niezw y kłą d elikatność, skrom ność, ja k też w iedzę i stanow czość. P ro fe so r nie m iał zw y czaju przychodzić w soboty do k li­ niki. W ty m dniu szczególnie dużo czasu pośw ięcał poszukiw aniom w archiw ach , w bibliotekach. N iezależnie od in n y ch b a d ań zajm ow ał się on h isto rią o k u listy k i i o p racow yw ał h isto rię o k u listy k i w Polsce w w ie­ k u X III— X V III oraz m a te ria ły do dziejów m ed y cy n y p olskiej w X IV — XV stu leciu i inne. B yw ało jed n ak , że b y liśm y ty m ogrom nie zdziw ieni, gdy P ro feso r w sobotę zjaw iał się w klinice. A le b ył w te d y jak iś in n y aniżeli zawsze. Nie p a trz y ł w naszy m k ie ru n k u , p rzesk ak iw ał przez ko ­ ry ta rz ta k jak b y z podniesionym k o łn ierzem p alta, przechodził szybko do swojego g abin etu , do sw ojej biblioteki, zab ierał to, co m u było po­ trz e b a i n a ty c h m ia st w ychodził z n ik im się nie w itając, nie żegnając, a n a w e t nie odpow iadając n a u k ło n y n ie k tó ry c h z nas. B yłem tro ch ę zdziw iony, ale sta rsi koledzy w y ja śn ili w szystko. P ro fe so r przy szed ł w y ­ jątko w o do biblioteki aby zabrać jak ieś m ate ria ły , lecz b y ł ta k d e lik a t­ ny, że n a w e t nie chciał p a trz eć w naszy m k ie ru n k u , ażebyśm y nie po­ m yśleli, że on przyszedł nas w sobotę kontro low ać, gdyż b ra k m u do nas zaufania.

N adszedł w reszcie czas, gdy d o jrzałem do p rzeprow adzania w iększych operacji. N ikt nie o tw iera ł oka i nie u su w ał zaćm y przed d ru g im rokiem pob ytu w klinice. O p e ra to r m usi w iedzieć, jak w szystko zaplanow ać, jak pokierow ać operacją, co zrobić z a sy stą i co z tym i, k tó rz y „ z asy p iają ” przy stole. To jest ro d zaj w alk i i nie może jej p row adzić n ik t, k to w ah a się i nie jest do końca p ew ien jak postąpić. P rz y stole o p e ra c y jn y m po­ trz e b n a jest stanow czość i ab so lu tn a su w erenność decyzji. Tego należy się nauczyć, zanim sam em u w eźm ie się nóż do ręki. P o te m — p rzed ope­ rac ją — często trz e b a jeszcze nie spać w nocy, ażeby sobie w szystko uporządkow ać; po o p eracji znow u trz e b a nie spać, a ty lk o czekać n ie ­ cierpliw ie, ażeby ran o pójść w cześnie do k lin ik i i zobaczyć, ja k te n cho­ ry w ygląda.

P rz ed m oją pierw szą o p eracją k a ta r a k ty ja spałem w nocy, bo nie w iedziałem , że będę ran o operow ał, ale do dziś p am iętam te n dzień do­ kładn ie, zadziw iająco dokładnie. To było już na sali o p eracy jn ej. M ia­ łem — ja k zw ykle — asystow ać. P rz e d sam ą o p eracją sta rszy lek arz, dr L. M aksym ońko, któreg o do dziś b ardzo ciepło w spom inam , pow iedział szeptem profesorow i, że może dziś d r K rw aw icz przep ro w ad zi operację

(8)

zaćm y. P ro fe so r odpow iedział krótko: „dobrze, dobrze” , ta k jak gdyby go to w cale nie interesow ało. Podszedł jed n a k bliżej, bacznie p a trz y ł, obserw ow ał pole operacy jn e. Nie ta k jed n a k w yglądała ta operacja, jak to sobie w y obrażałem i w p ro st w idziałem ją w cześniej i w ym arzyłem , w yrysow ałem , w yćw iczyłem . B yła to k a ta ra k ta , n ajpiękniejsza, n a jb a r ­ dziej fascy n u jąca spośród w szystkich in n y ch operacji, a przy ty m b a r­ dzo d e lik a tn a i w ym agająca p e rfe k c ji ze w zględu na bardzo m ały m a r­ gines błędów . P ro feso r stał za m ną cały czas, p a trz y ł m i pilnie na ręce. W iedziałem , że jest nap ięty , w iedziałem , że gotów jest przestrzec, g d y ­ bym w y kon ał fałszyw y ruch. B yłem jak iś zw iązany i jak bym m iał drew n ian e ręce. Soczewka została u su n ięta nie tak elegancko jak p ra ­ g nąłem tego, ale bez pow ikłań. Nie przyniosła m i ona jed n a k zadow ole­ nia, tego spełnienia, którego oczekiw ałem . To przyszło dopiero później. W czasie op eracji zaćm y czasam i w y d aje się, że jest dużo m iejsca, ale w y starczy jeden n iep re cy z y jn y ruch, żeby zniknęły w olne przestrzen ie, w ted y n a stę p n y każdy ru ch m usi być już absolutnie p recy zy jn y . Nie m a tu żadnego m argin esu błędu. Dlatego uw ażałem już jako k ierow n ik kliniki, że zawsze m uszę być p rzy te j operacji, że w końcu to ja odpo­ w iadam za chorego, a jeśli coś nie uda się, to nie jest w ażne, kto był p rzy stole, w ażne jest, ko go tam postaw ił. Z rozum iałem niepokój m ego profesora.

K iedy pow stała k linik a lu b elsk a i operow ano zaćm ę, to albo opero­ w ałem sam , albo p rz y n a jm n ie j stałem p rzy stole. Oczywiście nie obser­ w ow ałem całego przebiegu te j o peracji, to było niem ożliw e, bo często operow ano około dw u d ziestu cho rych dziennie. W chodziłem tylk o na m om ent ty ch czynności, k tó re w ykonyw ano w yłącznie w m ojej obec­ ności. K toś b y m ógł pom yśleć, jak zdążyłem na czas do ty c h w szystkich, n ieraz w ielu operacji. M uszę w yjaśnić, że jeżeli nie zdążyłem , to na m nie czekano. Sala o p eracy jn a — to nie salon, często są tam tw a rd e rozm ow y, czy też monologi, k tó ry m i n iek tó rzy czuli się czasem d o tk n ię­ ci. T am nie m a m iejsca n a w yszukane konw enanse. Sala o p eracy jn a bo­ w iem jest niek ied y polem w alki. N aw et m ojego profesora, pana o n ie ­ n ag an n y ch m anierach , szanującego innych, a szczególnie m łodych przy stole o p eracy jny m , m ożna było niek ied y zobaczyć jako innego człow ie­ ka. Są to bow iem nierzad k o zbyt w ielkie napięcia, by m ożna było dbać o nienaganność. P rz eta cz a ły się fro n ty , b y liśm y zalew ani w yp adk am i urazów i zran ień , często beznadziejnym i, szczególnie u dzieci, a niekiedy tru d n o było pomóc. To było n ajtrag iczn iejsze.

W krótce zm arł profesor. Nie mógł już w ysiąść z dorożki, gdy p rz y ­ jech ał któ reg oś dnia do kliniki. W nieśliśm y Go do g ab in etu i zm arł na m oim ręku.

(9)

Fragmenty autobiografii 281

W 1944 r. zostałem pow ołany do służby w ojskow ej w II A rm ii W oj­ ska Folskiego — do L ublina. Początkow o o trz y m ałe m p rzy d ział do VII Szpitala G arnizonow ego. W krótce został u tw orzony II Szpital O kręgow y z odziałem o k ulisty ki, którego k ierow nictw o objąłem . Z ostał ta m u rz ą ­ dzony cddział na stosunkow o dobrym poziom ie. P e łn iłem rów nież fu n k ­ cję zastępcy K o m en d an ta S zp itala ds. lek arskich. Po d ziałan iach w o je n ­ nych zostałem zdem obilizow any w stopniu m ajora; jako by ły p raco w n ik nauko w y U n iw e rsy te tu J a n a K azim ierza rozpocząłem p rac ę na u n iw e r­ sytecie lubelskim .

Chociaż bezpośrednio na codzień pracow ałem pod k iero w n ictw em doc. G rzędzielskiego i sk orzy stałem od niego w iele, co n iera z mogło w y ­ starczyć na całe dalsze życie, to jed n ak prof. B edn arski, z k tó ry m rz a ­ dziej m iałem szczęście przebyw ać, w y w a rł zasadniczy w p ły w na m oje zam iłow anie do poznaw ania dziejów sztuki, a z czasem i na kolekcjo­ nerstw o. Był to znako m ity ck u lista , a zarazem w ielki e ste ta i h u m an ista oraz h isto ryk, k tó ry fascynow ał nas w szy stkich zarów no sw oim z n aw ­ stw em h isto rii o kularów w Polsce, jak i fan ta sty c z n y m zbiorem sz ty ­ chów. Tak się złożyło, że sta rsz y już nieco podówczas ty tu la r n y p rofesor k lin ik i lw ow skiej — W iktor Reis — b y ł rów nież w ielkim znaw cą rzeźby i m ala rstw a oraz a u to re m w ielu p u b lik acji tra k tu ją c y c h o sposobach przedstaw ian ia cka w sztuce, co stw arzało p o dstaw y do stu dió w p orów ­ naw czych okresów rozw oju rzeźby i m ala rstw a . Z w racał on uw agę, że w m alarstw ie klasycznym o dtw orzenie n a tu ra ln e j źrenicy i ułożenia oka stało się czynnikiem o d zw iercied lający m s ta n psychiczny postaci. W edług m oich dalszych obserw acji lekkie odchylenie g ałk i ocznej, co zw ykle n azy w am y zezem , sta je się u n ie k tó ry c h m alarzy , jak np. u A xentow icza w jego cyklu obrazów p rze d staw ia jąc y c h postacie J o rd a ­ nu, środkiem w y ra ż an ia zad um y czy też fascynacji. N ie jest rów nież rzadkością w k raczan ia patologii w dziedzinie dzieł sztuki. W iadom o, że n a tu ra listy c z n y sposób o d tw arzan ia ułom ności i schorzeń lu d zk ich u ła t­ w ia lekarzom rozpoznanie ró żn y ch chorób m inionych w ieków . W iadom o także, że niew idom i staw ali się tem a te m dzieł sztuki. B yła n a w e t od­ tw a rz a n a o p eracja zaćm y w szkicach i obrazach R em b ran d ta. W m oich zbiorach z n a jd u je się dzieło P a u tsc h a p rzed staw iające sta ru sz k a z cho­ ry m i oczyma, k tó ry — m im o sw ojego cierp ienia i ubóstw a — siedząc w w iosennym słońcu jak b y p o tw ierdza przeko nan ie, że n a tu ra i czło­ w iek dążą do św iatła. Osobiście zaw sze poznaję dzieła Ja c k a M alczew ­ skiego po sposobie m alow an ia oczu, a zwłaszcza pow iek.

N iezależnie od ty c h in te resu jąc y c h m nie szczegółów, zw iązanych z m alarsk im od tw orzeniem oka, jestem zafascynow any k ażdy m w ielkim m alarstw em , a zwłaszcza m ala rstw e m polskim ; toteż polonika d om in u ją w m oich zbiorach.

Początkow o, gdy prof. J. A bram ow icz p rzy je ch a ł w 1944 r. do L u ­ blina, chciał zm ienić stan rzeczy zastan y w O ddziale O cznym S zpitala

(10)

M iejskiego. A le nie udało m u się to ze w zględu na niechęć zasiedziałe­ go ta m o rd y n ato ra. W ty m czasie zorganizow ałem i o bjąłem k iero w nic­ tw o oddziału ocznego dzieci w S zp italu D zieciątka Jezus. P ro f. A b ra ­ m ow icz tym czasem odszedł do G dańska i ob jął ta m kierow nictw o kliniki. O rd y n a to r z Ł ucka — d r M. Ja siń sk i — h ab ilito w ał się w ów czas i zo­ stał n astęp cą pro feso ra A bram ow icza, ale rów nież bez k link i. S tosunki je d n a k pom iędzy n im a R adą W ydziału ułożyły się żle i um ow a została po ro k u rozw iązana. W ówczas w 1948 r. zw rócono się do m n ie i prze- kazno m i k ierow n ictw o nie istn iejącej co p ra w d a jeszcze k linik i. P rz y ­ stosow ałem do tego celu dom m ieszkalny. U rządzono ta m tro ch ę dzi­ w aczną, jed n a k schludną, k lin ik ę — n a jle p ie j jak to wówczas było m ożliw e. C horzy czuli się tam dobrze. Była to jed n a k od sam ego po­ czątk u sp raw a przejściow a przez to, że chorych m usiano znosić z zaim ­ p row izow anej sali o p eracy jn ej n a dół po w ąsk ich i stro m y ch schodach. D opiero rok 1954 przy nió sł klinice w ielką zm ianę, gdy po bardzo tro s ­ k liw ym rem oncie X IX -w iecznego p ałacy k u p rzy ul. C hm ielnej, po n a d ­ bud o w an iu p ię tra przeznaczonego na blok o p eracy jn y , pow stała z w y ­ glądu nieco ro m an ty czn a, ale ju ż z praw dziw ego zd arzen ia K lin ika O kulistyki.

R ozw ijające się b ad an ia nau k o w e prow adzono już w ów czas we w łas­ n ych w y o d ręb n io n y ch pracow niach. D otyczyły one zagadnień im m uno­ logii, histologii, histochem ii, biochem ii tk a n e k oka oraz c h iru rg ii do­ św iadczalnej.

B adan a n ad im m ulogicznym i w łaściw ościam i oka pozw oliły na stw ierd zen ie, że zarów no p rzed n i odcinek gałki ocznej, ja k i ciało szkli­ ste, b io rą udział w procesach odpornościow ych u stro ju , co przyczyniło się do zrozum ienia p raw rządzących m echanizm em ob ro n y oka. B ada­ nia dośw iadczalne w ykazały, że kom órki stałe w a rstw y w łaściw ej ro ­ gów ki stanow ią jedno z ogniw u k ład u czynnej m ezenchym y i m ogą być uw ażane za h istio cy ty w stanie spoczynku. W b ad aniach histochem icz- nych tk a n e k oka szczególną uw agę zw rócono na rogów kę, s ta ra ją c się prześledzić procesy tow arzyszące gojen iu się jej zranień , a tak że zrozu­ m ieć histochem iczne tło zjaw isk zachodzących w przeb ieg u k e ra to p la - sty k i czy też w in n y ch p lasty czn y ch o p eracjach rogów ki. B yły to ró w ­ nież b ad an ia n a d przy g o to w aniem i zastosow aniem do k e ra to p la sty k i wszczepów rogów kow ych liofilizow anych, k tó re przygotow yw ano w łas­ n y m sposobem drogą oszczędzającej liofilizacji. P rzeprow adzono ró w ­ nież szereg b a d ań dla w yk azan ia przy d atn o ści w szczepu liofilizow anego po jego a u to re h y d ra c ji do w arstw o w ej k e ra to p la sty k i śródrogów kow ej. Z astosow ano śródrogów kow y sposób w arstw ow ego w szczepiania rogów ­ ki w p rzy p ad k ach n iezb y t głębokich bielm . Stosow ano zarów no wszczepy świeże, jak i liofilizow ane. D rogą op eracji plasty cznej rogów ki w y ró w ­ n y w an o w adę re fra k c ji w oku bezsoczew kow ym przez czasowe śró d w ar- stw ow e w szczepienie k rąż k a z p la sty k u dla zm iany jej krzyw izny.

(11)

Fragm enty autobiografii 283

W prow adzono rów nież o p erację w y ró w n u ją c ą krótkow zroczność przez częściowe w arstw ow e usunięcia zręb u p o środku rogów ki, za co łącznie z k rio c h iru rg ią zaćm y otrzy m ałem w 1964 r. nag ro d ę państw o w ą I sto p ­ nia. O pracow ano i zastosow ano klinicznie op eracy jn e leczenie sk rz y d li- ka przez jego w szczepienie do ściany tw ard ó w k i.

B adania nad zakażeniam i, z ran ien iam i i ow rzodzeniam i rogów ki do­ prow adziły do o pracow ania sposobu oszczędzającego ich oczyszczania p rz y użyciu enzym ów proteo lityczn ych . P rzed staw io n o odległe w yniki ty ch o peracji. P rzeprow adzono rów nież b adania n a d elek troch em iczn y m sposobem u su w an ia odłam ków m iedzi z izolow anego ciała szklistego i stw ierdzono, że w te n sposób m ożna u su nąć do 70% m etalu . P o d jęto rów nież b ad ania nad zapobieganiem m iedzicy w p rz y p a d k u tkw iącego już i nie dającego się usunąć od łam k a m iedzi z ciała szklistego.

W ym ieniłem ty lko n iek tó re k ie ru n k i badań, gdyż chciałb ym u n ik nąć zb y tn iej rozw lekłości. Nie p o trzeb u ję nad m ieniać rów nież, że dosłow nie w szyscy w klinice ciężko i z w ielkim zapałem oraz sp ra w n ie pracow ali. Je ż e li chodzi o personel śred n i, to b rak m i su p e rla ty w ó w , n a k tó ry zasługuje. O m oich w spółpracow nikach n auk o w y ch m ogę pow iedzieć, że w ty m w łaśnie ok resie zaczęły się p ierw sze prom ocje dokto rskie (by­ ło ich łącznie 20) i przew ody h a b ilita c y jn e (łącznie 8). S tąd też w spom i­ n am w szystkich pracow ników k lin ik i z uczuciem p rzy ja źn i i sy m patii za to, że w raz ze m ną tw o rzy li to w szystko, co jest w artościow e i trw ałe

Od czasu, gdy p rzed d w u dziestu pięciu ła ty znaleziono godne m ie j­ sce dla K lin ik i O kulistyki, p rzek azu jąc odbudow any i odpow iednio p rz y ­ stosow any X IX -w ieczny p ałacyk na jej siedzibę, z ra sta się ona z k r a j­ obrazem L ublina, a z d ru g iej stro n y nazw a m iasta stała się sym bolem naszych idei. Może znow u jak iś genius loci, a może te n gest d’.a n a u k i polskiej pobudził do b ard ziej wzm ożonego w ysiłku, któ reg o re z u lta te m sta ły się now e osiągnięcia; w y w a rły one pow ażny w p ły w na ok u listy k ę św iatow ą W dziedzinie zapobiegania ślepocie przez zapoczątkow anie k rio - c h iru rg ii zaćm y i k rio te ra p ii oka.

W m iarę jed n a k p ostępu i w p row ad zen ia now ych o p eracji na zd ro ­ w y m oku dla zm iany jego re fra k c ji, gdy pionierskie b ad an ia w tej dziedzinie zostały przeprow adzone w łaśn ie w tu te jsz e j klinice, zaistn iała konieczność w ybud ow an ia now ej k lin ik i z zabezpieczeniem całko w itej a sep ty k i i an ty sep ty k i.

B adania n a d w idzeniem od n a jd a w n ie jsz y c h czasów p rzyciąg ały n a j­ lepsze um ysły. Połączona w iedza badaczy d aw n y ch i tera źn ie jsz y c h stw o rzy ły sztukę i naukę, k tó ry c h dążeniem stało się zabezpieczenie pod­ staw ow ego, ludzkiego p raw a do w idzenia. N igdy dotąd nie byliśm y w tak k ró tk im czasie w dziedzinie o k u listy k i św iadkam i ta k w ielkiego postępu, jak to zdarzyło się w o statn ich k ilk u dekadach. D ekady te zyskały so­ bie m iano „złotego w iek u ” o k u listyk i, z ogrom ną m nogością a p a ra tu ry ,

(12)

in stru m e n tó w , m etod i technik. O ku listyka polska nie pozostaw ała w ty le, w ręcz p rzeciw nie — jej osiągnięcia w zbu dzały zainteresow anie i były przy jm o w an e w świecie. F a k t, że n a u k a ta m a szczególne znacze­ nie dla społeczeństw a, w p ły n ą ł na decyzję w ładz n ad an ia nowego k sz ta ł­ tu lu b elsk iej klinice o k u lis ty k i przez d obudow anie nowego b u d ynk u , zgodnie ze w spółczesnym i potrzebam i.

O kształcie now ej k lin ik i decydow ał przede w szystkim inż. d r S. Rosz- czyk — głów ny p ro je k ta n t, realista, a p rzy ty m człow iek u tale n to w an y i z w ielką w yobraźnią. Ju ż na sam y m w stępie p rzy om aw ianiu p ro ­ je k tu posadow ienia i dobudow ania now ego b u d y n k u k lin iki w y n ik ła sp raw a poszanow ania staro d rzew ia. D r Roszczyk zrozum iał to n a ty c h ­ m iast i m im o w y n ik ający ch stąd tru d n o śc i techniczn ych drzew a pozo­ stały do dzisiaj Był to jed en z pierw szy ch u jm u jąc y c h m nie m om entów . Dr Roszczyk nie u n ik ał rozm ów ze m ną dotyczących koncepcji w spół­ czesnej k lin ik i o kulistyk i. S ta ra ł się zawsze jak n ajw ięcej dowiedzieć, jak w yg ląda „now oczesność” w b udow nictw ie okulistycznym , czy obo­ w iązują jak ieś zasadnicze kanony. Okazało się, że kanonów b rak , że w szystko o parte jest — być może zbytnio — na tra d y c ja c h . Nie zostały też ziszczone jeszcze n iek tó re pow szechne prag n ien ia okulistów . D oty­ czą one np. sp ra w y oddzielenia aseptycznej w spółczesnej m ak ro - i m i- k ro c h iru rg ii oka od o k u listy k i zachow aw czej i o p eracy jn ej oka cho­ rych, d o tk n ięty ch schorzeniam i b a k te ry jn y m i.

P ostanow iono, że septyczna o k u listy k a o p eracy jn a i zachow aw cza pozostaną w o d rem o nto w an ym i przy sto so w any m do tego b u d y n k u s ta ­ rej kliniki, k tó ra m ieści się w p ałacy ku przy ul. C hm ielnej, a now y b u d y n ek z zachow aniem an ty se p ty k i p ow stanie obok, połączony jedy n ie podziem nym p rzejściem ze sta rą k lin ik ą w jed ną całość. W ten sposób pow stał kom pleks, w k tó ry m m ieści się o k u listy k a zachow aw cza i ope­ ra c y jn a dla ludzi d o tk n ięty ch schorzeniam i ropiejącym i, a obok o k u li­ sty k a a n ty sep ty czn a z problem ow ym i oddziałam i tak im i, jak: m ik ro chi- ru rg ia, c h iru rg ia siatków ki, ch iru rg ia rogów ki i zaćm y oraz a n ty sep ty czn y oddział c h iru rg ii dla dzieci. W szystkie te oddziały połączone zostały je d ­ n ym an ty se p ty cz n ie i aseptycznie, now ocześnie urządzonym blokiem o p eracyjn ym , któ rego sale obudow ane są ścianam i ze szkła w bu d ow a­ nego w alu m in ium , co stw arza w rażen ie w ielkiej przejrzystości. O pe­ racje okulistyczne są ta k d e lik a tn y m i szlachetnym zadaniem , że pow o­ łani do ich w yk o n an ia m ają praw o i obow iązek w te j pracy k orzystać z w aru nk ów , k tó re im pozwolą na psychiczny i fizyczny odpoczynek oraz świeżość. S tąd też zadbano zarów no na tej sali op eracy jn ej — jak rów nież wszędzie, gdzie to m ożliw e — o tzw. czynnik ludzki. P rz y ­ chodnia p rzy k lin iczna łączy chorych z m iasta i regionu bezpośrednio z klinik ą. D obrze w yposażone p racow nie, a szczególnie biochem iczna, genetyczna, k rio ch iru rg iczn a oraz c h iru rg ii dośw iadczalnej, m ają w łaś­ ciwe m ożliw ości prow adzenia badań. W szystko to razem łączy się z u ro ­

(13)

F ragmenty autobiografii 285

czą a rc h ite k tu rą osobnego a u d y to riu m kliniki, w k tó ry m może się od­ być każde św iatow e sym pozjum , gdzie prow adzi się w y k ła d y dla s tu ­ dentów , posiedzenia n au kow e dla lekarzy .

P rzew odniczący Ś w iatow ego S tow arzy szenia C h iru rg ó w O ka, prof. H. K ing, w y ra z ił opinię, że w E uropie n a jle p ie j m u się podoba ta w ła ś­ nie k lin ik a ze w zględu na sw oją now oczesną p ro to ty p o w ą ideę. P rof. J. F rançois, P re z y d e n t Św iato w ej F e d e ra c ji T o w arzy stw O k ulistyczn y ch i Św iatow ej R ad y O kulistycznej, oraz Prof. F. H ollw ich, P re z y d e n t Ś w ia­ tow ej A kadem ii O k u listy k i, po d k reślali p ro sto tę i e ste ty k ę w n ętrz, p ro ­ to ty p o w y c h a ra k te r całcści oraz tzw. czyn n ik ludzki, k tó ry został w ta k dużej m ierze w szędzie uw zględniony. Słow a pow ażania i w dzięczności należą się nie tylk o głów nem u p ro je k tan to w i, ale w ielu in n y m w sp an ia­ łym ludziom , a w szczególności Z arządow i In w esty cji, k tó rą re p re z e n ­ to w ał d y re k to r T. M łynarczyk i jego zastępca inż. Wł. G ru d zień oraz przedsięb iorstw o m z inż. R. Ja w o re m na czele, d y re k to re m Cz. N aw roc­ kim , dy r. inż M. L ataw cem i dyr. J. F o ry sitm . P rz ed e w szy stk im zaś jesteśm y w dzięczni robotn ik o m budow lanym , ich tru d bow iem liczył się ponad w szystko.

N iezależnie od m ego en tu zjasty czn eg o stan o w isk a w yróżniającego tę budow ę, przechodząc do faktów p o tw ierd zam w ysokie w artości fu n k c jo ­ n aln e i niezw ykłą troskliw ość w w y k o nan iu te j budow li.

*

* *

T ru d n o chyba b y ło by oddalić się zbytn io w życiu od sw ojej n a tu ry , c h a ra k te ru , w ychow ania i w y kształcenia. W ychow ałem się na Podolu i na P o d k a rp ac iu w śród u rze k a ją c e j p rzy ro d y , w sp an iały ch lasów i zw ie­ rzy n y . T am był początek — szczególnie n a P o d k a rp ac iu — te j przygody, k tó ra na stałe pozostaje w m oim życiu, a w ięc m y ślistw a w połączeniu z piękn em przy ro d y . G dy św it zastaje m yśliw ego na stano w isk u w kn iei czy n ad staw em w śró d p o ran n e j świeżości, to w łaściw ie ju ż jest ta k jak po polow aniu. Ju ż cały tr u d m yśliw ego został sow icie w ynag ro dzon y . I gdyby n a w e t ty lk o n a ty m m iało się skończyć, to i ta k w y jazd n a po­ low anie by łb y udany. T ragiczn e piękno m yśliw skiego łupu, w ięzy szcze­ rej p rzy ja źn i i serdeczn y k o n ta k t z kolegam i m yśliw y m i oraz sp o tkan ie z pro sty m i, ale jakże szlach etn ym i i w rażliw y m i ludźm i, w szystko to stw arza pociągający uro k , n ajw ięk szy u ro k m yślistw a.

G dy w Chicago w yszedłem po w yw iadzie z b u d y n k u rad ia i te le ­ w izji, czekała już na m nie g ru p k a Polaków , w ty m P olka z L u b lin a, k tć ra b y ła kiedyś m o ją p acjen tk ą. Z ap y tan o m nie rów nież, k ied y w r a ­ cam do k ra ju . O dpow iedziałem , że po ju trze. N iek tó rzy uw ażali, że po ­ w inienem jeszcze dłużej zostać, że jest w iele do zobaczenia, a n a w e t k toś o fiarow ał się na przew odnika. P odziękow ałem u p rzejm ie i po w ie­ działem , że jed n ak pojadę do k ra ju p o ju trz e, bo ta m n a m nie czekają.

(14)

W ówczas p a c je n tk a z L u b lin a zaczęła m ówić: „ J a k to dobrze, że P a n w raca do k ra ju . O baw ialiśm y się bow iem , że P a n zechce tu zostać i bę­ dzie jed n y m z nas; a ta k m y będziem y dum ni, iż m im o, że tu dobrze P an a p rz y jm u ją i szanują, P a n niczego nie p o trz e b u je i w raca do k r a ­ ju ”. J a zaś fak ty czn ie spieszyłem do Polski, tylko nie m ogłem im po­ w iedzieć w szystkiego.

U m ów iłem się m ianow icie, że na lotnisko w y ja d ą z dom u po m nie żona z sy nem Leszkiem i m oje kochane, ulubione, sta re dobre psy, k tó re będą szalały z radości, bo w iedzą, że skoro ja jestem , to w k rótce będą ze m ną n a polow aniu. Żona już te ra z nigdy po m nie nie w yjedzie. Zginęła trag iczn ie w w yp ad ku . Rów nież niedaw no m ój ulubiony s ta ry w yżeł H ek tor, k tó ry n ig d y tego nie robił, położył się pod drzw iam i m e­ go g a b in e tu — w idocznie by czekać na m oje ran n e przyjście — ale r a ­ no już nie żył. P ochow ałem go w ogrodzie pod drzew em razem z m oim m yśliw skim kapeluszem . W iem , że będzie m u lżej i p rzy jem n iej tam leżeć z głow ą pod ty m kapeluszem . W krótce padł i drug i mój sta ry koch any Jazo n w ilczur, k tó re m u w praw dzie nie w olno było polować, a ’e b rałem go na kaczki dla to w arzy stw a. W tedy zdarzało się, że p rę ­ dzej n iek ie d y dopływ ał w b rew w szelkim praw idłom , w y g ry w ał w yścig z H ek to rem i d elik atn ie ap ortow ał.

J a k to dobrze jednak , że nie dałem się nam ów ić, by zostać w ted y dłużej w Chicago i nie zaw iodłem ani m oich najbliższych, ani przyjaciół m yśliw ych, an i sta ry c h ulu b io ny ch psów.

*

* *

Przechodzę obecnie do w spom nień o narodzinach, rozw oju i roli k rio - ch iru rg ii z p ersp e k ty w y w łasn y ch przeżyć, ograniczając się do zdarzeń zw iązanych z zapoczątkow aniem stosow ania niskiej te m p e ra tu ry w chi­ ru rg ii zaćm y oraz rozw oju k rio c h iru rg ii oka. N auk a ta bow iem to w a ­ rzyszyła m i przez znaczną część życia i sta ła się ludziom w św iecie po­ trzeb n a. O pieram się p rzede w szystkim na opinii w ielu autorów — w y ­ rażonej w p u b lik acjach n au ko w y ch oraz w czasie zjazdów , spotkań n a u ­ kow ych w św iecie i w ykładów .

Z m ętniała, n ie p rz e jrz y sta soczewka, k tó rą nazyw am y zaćm ą lub k a ­ ta ra k tą , o d b iera często w zrok człow iekow i. M ówiąc językiem laika za­ siania m u obręb źrenicy, poprzez k tó rą przed o stają się prom ienie ze św iata zew n ętrzn eg o do w n ę trz a oka, stanow iąc n iep rz eb y tą d’a niego zaporę. U sunąć zm ętniałą scczewkę, otw orzyć okno na św iat i p rzy w ró ­ cić w zrok człow iekow i m ożna ty lk o op eracyjnie.

O peracja usunięcia z m ętn iałej soczew ki z oka ludzkiego jest, jak w iadom o, w iecznie now ą, zawsze podniecającą operacją, k tó ra w ym aga zręczności o p erato ra. D obry w y n ik bow iem o p eracji całkow itego u su ­ nięcia zaćm y i przy w ró cen ia w zroku zależy n ie je d n o k ro tn ie od tego, czy

(15)

287

uda m u się p ręd zej zerw ać d elik atn e w ięzadełko, czy też, znosząc jego opór, w cześniej zerw iom y jeszcze b ardziej d e lik a tn ą i w rażliw ą to re b k ę z m ętn iałej soczewki. Z b y t często jed n a k p ęk ała to re b k a p rzy d o ty ch cza- s. w ych sposobach jej u ch w y ty w an ia, k tó re b y ły niedoskonałe. P o w ik ła ­ nie to często staw ało się przyczyną niepow odzenia operacyjnego.

S tąd też, podczas gdy cho ry dzięki w spółczesnej p rem e d y k ac ji i znie­ czuleniu spokojnie oczekiw ał początku o p eracji, o p e ra to r nie b y ł w olny od uczucia obaw y. Ten w łaśnie elem ent niepew ności, tk w iąc y do tąd w tra d y c y jn y c h sposobach u su w an ia zaćm y, został w y elim in o w an y przez zastosow anie n isk iej te m p e ra tu ry do tego celu.

M ogłoby się w ydaw ać, że o sta tn ic h kilk a d ekad niew iele znaczy w p oró w nan iu z w iekow ą tra d y c ją o k u listy k i, ale w łaśn ie w ciągu tego k rótkieg o czasu osiągnięto w ięcej aniżeli w m in ionych stuleciach. J e d ­ nym z osiągnięć tego niezw ykłego okresu jest, jak to zostało po w iedzia­ ne, zapoczątkow anie now oczesnej kriooftalm o log ii p rze d 25 laty .

C h iru rg ia zaćm y, n a w e t w sw ojej ju ż now oczesnej form ie, m a b a r ­ dzo długą, bo przeszło dw uw iekow ą tra d y c ję . S tąd też, gdy została ona skierow an a na now e to ry , było to w y d arzeniem . Stało się bow iem rz e ­ czą jasn ą, że n a w e t m n iej dośw iadczony o p e ra to r, sto sując niską tem p e ­ ra tu rę , może uzyskiw ać lepsze w y n ik i aniżeli c h iru rg dośw iadczony, k tó ry stosuje dobrze opanow aną tra d y c y jn ą techn ikę.

M yśl stosow ania niskiej te m p e ra tu ry dla u su w a n ia zaćm y pow stała w 1959 r. podczas b adań dośw iadczalnych nad m ożliw ością p rzech o w y ­ w ania przeszczepów rogów ki i soczew ki przez ich liofilizację. J e d n a k dośw iadczenia z liofilozow anym i, a w ięc z zam rożonym i i w ysuszonym i soczew kam i zw ierzęcym i w y m ag ały o pracow ania sposobu u m o żliw iają­ cego w ydobycie z oka soczew ki nieuszkodzonej. P ro b le m te n okazał się tru d n y , gdyż zw ykle to re b k a ulegała uszkodzeniu. P o w stała w ięc w przebieg u jed n e j z dośw iadczalnych o p eracji m yśl, by zam rozić soczew ­ kę in situ, gdyż zapew ne stw a rd n ie je ona i łatw ie j będzie ją u su nąć nie uszkodzoną. U żyty został do tego celu p rzy g o to w an y w pośpiechu m ie ­ dziany d ru t, p rz y lu to w a n y do kolby m etalow ej. Całość oziębiono w m ie­ szaninie suchego lodu i alkoholu m etylow ego. O dsłoniętą soczew kę do­ tk n ięto oziębionym d ru te m i sk u tek był n ieoczekiw any, tzn. część to ­ reb k i i m asy po dtorebkow e p rzy lg n ęły doń ściśle. P o stan o w iliśm y bli­ żej zbadać m ożliw ości k ry ją c e się w ty m zjaw isku.

Nie zdaw aliśm y w ów czas sobie sp raw y z tego, że w naszych w a ru n ­ k ach nie m ogliśm y zam rozić całej soczew ki, by łatw ie j było ją usunąć. Tylko część to reb k i soczew ki i m as p o d to reb k o w y ch została zam rożona i nadszedł w k ró tce m om ent, w k tó ry m zam rożenie już nie rozszerzało się. Sądziliśm y, że spotkało nas dalsze niepow odzenie. Z decydow aliśm y się odjąć oziębiony p rzy rz ą d od pow ierzchni soczewki. O kazało się je d ­ nak, że te n zaim prow izow any p rzy rz ą d ta k ściśle p rzy lg n ął do części to reb k i i m as po dto reb k o w y ch soczew ki, że raczej m ogliśm y n ią p o ru ­

(16)

szyć aniżeli p rzy rz ą d Gdłączyć. W iedzieliśm y już w ów czas, że m am y do czynienia ze zjaw iskiem adhezji. O ziębiona kolba z p rzy lu to w a n y m d ru ­ tem stała się p ro to ty p em k rio e k stra k to ra . Z aw iesiliśm y na razie nasze bad an ia nad k o n serw acją przeszczepów , a zajęliśm y się n iezn any m do tąd, a w każdym razie nie w y k o rz y sta n y m zjaw iskiem adhezji zw iąza­ n y m z niską te m p e ra tu rą . Sądziliśm y, że — być może — zjaw isko to będzie m ogło być w y k o rzy stan e dla u c h w y ty w a n ia zaćm y w przebiegu o p eracji jej usunięcia, jak i w innych dziedzinach m ed y cy n y i techniki.

Od daw n a odczuw aliśm y nied o statek i niepew ność w dotychczaso­ w ych sposobach u c h w y ty w a n ia zaćm y w czasie jej w ydobycia. N iepew ­ ność ta m ogła został zniesiona przez zastosow anie nisk iej te m p e ra tu ry do jej u suw ania.

W ykonaliśm y w iele przy rząd ó w ch irurgicznych , k tó re nazw aliśm y k rio e k stra k to re m . Było ich kilka gen eracji. B yły one oziębione do około 203° K (—70° C) w m ieszaninie suchego lodu i alkoholu.

P ierw sze o peracje, k tó re przepro w adziliśm y u ludzi i nazw aliśm y k rio c h iru rg ią lu b k rio e k stra k c ją zaćm y, by ły bardzo zachęcające. D o ty­ czyły one początkow o u su w an ia zaćm y pęczniejącej, k tó re j to reb k a do­ tychczas najczęściej ulegała p ęknięciu z następo w ym i pow ikłaniam i w czasie jej w ydobyw ania.

B yliśm y te ra z już pew ni sukcesu, jak i łączy się z zastosow aniem k rio - e k stra k cji zaćm y. W yniki b yły ta k jednoznacznie dobre, że postanow i­ liśm y przed staw ić je podczas obrad X X V II Z jazdu Polskiego T ow arzy ­ stw a O kulistycznego ju ż w 1960 r. S potkaliśm y się z niezw ykle życzli­ w ym p rzy jęciem wr P o zn an iu w czasie tego zjazdu. W arto przypom nieć, iż w ielu uczestników o b rad podkreślało, iż ta k życzliw y stosunek do n o ­ w y ch idei jest rzadko sp o ty k a n y w czasie naszych zjazdów . Moje podob­ ne późniejsze w y stąp ien ie w O xfordzie, Chicago czy Bogocie, w Tbilisi, K ijow ie, N ow ym J o rk u czy M onachium nie zrobiły na m nie ta k w ie l­ kiego w rażen ia jak rea k c ja środow iska m edycznego w Poznaniu. Może jed y n ie w Tbilisi, gdzie w p aźd ziern ik u 1961 r. o dbyła się d rug a W szech- zw iązkow a K o n feren cja O kulistów R adzieckich i gdzie spotkało m nie w ów czas bardzo życzliw e przyjęcie... Nie dotyczyło zresztą ono m ojej osoby, ale k rio c h iru rg ii, k tó ra została zaakceptow ana. W przyszłości ak ad em ik prof. T. I. Jero szew ski z K u jb yszew a napisze: „W spółczesne pokolenie okulistów pow inno ro zp atry w ać tech n ik ę kriogeniczną u su w a ­ nia zaćm y jako w ielki d a r, odsłaniający now ą m ocną stro n ę o k u listy k i” . M uszę pow iedzieć otw arcie, że m im o iż ro k w cześniej zapoczątko­ w ałem k rio e k stra k cję zaćm y w k ra ju , to jed n a k u trz y m y w a ły się tu jeszcze w ątpliw ości. W ielu lek a rzy z k rio c h iru rg ii zaćm y nie korzystało a n iek tó rzy m ieli mi te nowości w prost za złe. N aty ch m iast gdy p o w ra ­ całem ze zjazdów poza k raje m , dostaw ałem w iele listów z zapy taniam i i z p rośbą o p rzy rząd y . N ie zawsze m ogłem je posłać i to, jak w k rótce okazało się, nie było ta k bardzo p otrzebne, gdyż p rz y rz ą d y łatw o było

(17)

Fragmenty autobiografii 289

w ykonać w szędzie w te n czy in n y sposób. Z m ieszanin ą ozięb iającą nie było rów nież tru d n o ści. M inęło na p rz y k ła d dopiero niecałe pół ro k u po pow rocie z Tbilisi, a d ostałem w iadom ość, że k rio e k s tra k c ja zaćm y jest w Z w iązku R adzieckim niem al pow szechnie stosow ana. Z arów no w k ra ja c h zachodnich, ja k i w Z w iązku R adzieckim , szybko p o w staw ała now oczesna a p a ra tu ra kriogeniczna.

Rzadko zdarzało się w h isto rii o k u listy k i, by jak a ś now a idea opa­ now ała w ta k k ró tk im czasie u m y sły i w y o braźnie oftalm ologów ja k w łaśnie k rio e k s tra k c ja zaćm y. Chociaż b y ły i inne reak cje. T ak np. w A nglii, pom im o że ta m po raz p ierw szy za g ranicą ogłosiłem m oje badan ia w 1961 roku, panow ała w łaściw ie cisza. K to ś n ap isał s ta m ­ tą d i zrobił uw agę, że próbow ał w łaśn ie zam rozić k rio e k s tra k to r w sw ojej lodówce, lecz nie osiągnął odpow iedniej te m p e ra tu ry p rz y rz ą ­ du. P rzy p o m n iałem sobie, że w m ojej angielskiej p u b lik acji —• pisząc o m ieszaninie oziębiającej — o k reśliłem ją jako m ieszan inę suchego lodu z alkoholem , a suchy lód jest synon im em COa, a nie k o stk i lodu z lodówki. Po k ilk u m iesiącach, m oże i później, o trzy m ałem list od profesora W. J. R iddella z Glasgow, k tó ry w y ra z ił chęć odw iedzenia lubelsk iej k lin ik i i zaznajom ienia się z k rio c h iru rg ią zaćm y. Z ap rosiłem go u przejm ie w zaproponow anym i u sta lo n y m przeze m nie term in ie. P rz y je c h a ł niezw ykle k u ltu ra ln y człow iek, był okło 10 dni. J a k n a pokazow e operacje, w y n ik b y ły u dan e, a w każdym razie nie było żadnych pow ikłań. P ożegnaliśm y się, nie szczędząc sobie n a ­ w zajem w szelkich u przejm ości. Po p ew n y m czasie z jego in ic ja ­ ty w y rew izy to w ałem go w Glasgow. M iałem ta m w ykład. A nglicy k rio - e k stra k cji zaćm y jeszcze nie robili. D ow iedziałem się w k ró tce —- d la ­ czego. S potkałem się m ianow icie z jed n y m z naszych p rofesorów , k tó ry stale ta m p rze b y w ał i k tó ry ju ż p rz e d te m zn ał m nie. N a d a rzy ła się okazja k ró tk ie j rozm ow y i on, w iedząc, że ja m ogę być ty m z a in te re so ­ w anym , w y ja w ił m i tajem n icę. M ianow icie prof. R iddell po pow rocie z P olsk i ta k m n iej w ięcej w y ra z ił się: „B yłem ta m dość długo, p a tr z y ­ łem i w idziałem w iele; doszedłem do p rzek onania, że on jest albo w a ­ ria tem , albo geniuszem . L epiej m y jeszcze p o czekajm y” . W te n sposób A nglia spóźniła się z szerokim w p ro w ad zen iem k rio c h iru rg ii zaćm y aż do K o n g resu w 1965 r., k tó ry odbył się w O xfordzie i n a k tó ry m została ona z w ielką ap ro b a tą zatw ierdzona. Późno zaczęli rów nież A m ery k an ie. M ieli oni z resztą doskonałe narzędzia i a p a ra tu rę oraz dob ry ch o p e ra ­ torów . T ylko pow ikłania, te w łaśnie torebkow e, zd a rz a ły się rów n ież n ajlep szy m i nie by ły one tak ie rzadkie! K ied y ś w czasie p o b y tu w Z w iązku R adzieckim zaobserw ow ali A m e ry k a n ie — i to n a w e t tak że w szpitalach pozam oskiew skich, że jest p rzep ro w ad zan a jak a ś k rio e k s tra k ­ c ja zaćm y. I to ich w ów czas zm obilizow ało do bliższego zapoznania się z m etodą. D ostałem w te d y ze Stan ó w Z jednoczonych dość dużo li­ stów , po syłałem n a w e t p rzy rz ą d y , o k tó re prosili. W krótce o k u lista

(18)

cagoski — prof. J. B ellow s — rów nież dostrzegł, że S ta n y Zjednoczone są spóźnione. Z organizow ał on m oje pierw sze w y stąp ien ie w 1962 r. w Chicago, gdzie om ów iłem nie ty lk o k rio e k stra k cję zaćm y, ale jeszcze i inn e dziedziny k rio c h iru rg ii. Rozpoczęła się tam praw d ziw a rew olu cja technologiczna. W tedy w łaśnie pisze J. Bellows: „D oniesienia K rw aw icza o m ożliw ości zastosow ania nisk iej te m p e ra tu ry w u su w a n iu zaćm y ode­ g ra ły rolę k a ta liz a to ra w rozw oju k rio c h iru rg ii pobudzając szereg a u to ­ rów do kliniczn ych i dośw iadczalnych b a d ań n ad dalszym i m ożliw ościa­ m i zastosow ania niskiej te m p e ra tu ry , n a d rozw ojem now ych in stru m e n ­ tów, a p a ra tó w oraz nad sk u tk am i działan ia zim na n a tk a n k i oka. Św iat ok u listy czn y szybko dostrzegł i zdał sobie spraw ę z p o ten cjaln y ch m o­ żliwości stosow ania tec h n ik kriog en icznych w leczeniu schorzeń oka. Z aczyna się więc era szybkiego, ja k to później określono, law inow ego rozw oju now oczesnej k riooftalm ologii, z oszałam iającą m nogością in ­ stru m en tó w , aparató w , m eto d i tech n ik ...” .

D zięki niem al zup ełn em u w y elim in o w aniu po w ikłań toreb ko w ych p rzy zastosow aniu w łaściw ości ad hezji oziębionego p rzy rz ą d u k rio e k - stra k c ja zaćm y sta je się w k ró tce w św iecie o p eracją ru ty n o w ą. Z ja w i­ sko to, ja k pow iedziano, nie m ające nic w spólnego z m odą, m a u zasad ­ nien ie w bezpieczeństw ie tego postępow ania. A jest pow ód do sta ra n ia się o jak najw iększe bezpieczeństw o te j operacji, gdyż rocznie czeka na n ią około 17 m ilionów ludzi, a pow ikłania, prow adzące do n ieo d w racal­ nej ślepoty, d o ty k ają w świecie około 200 ty sięcy chorych. O cenia się rów nież, że zaćm a jest odpow iedzialna za 12— 23% w szystkich p rzy p a d ­ ków ślepoty. N ajw ażn iejszy m w7g Beliow sa w y d arzeniem w ów czesnym okresie c h iru rg ii zaćm y było, jak sądził, w prow adzenie bezpiecznych kriog en iczny ch m etod, k tó re p rak ty c zn ie u sunęły niebezpieczeństw o z er­ w an ia to reb k i. W ko nsekw encji k rio e k stra k c ja zaćm y sta je się zabez­ pieczeniem przed pow ik łaniam i zm uszającym i często o p e ra to ra do k o ń ­ czenia zam ierzonej o p eracji całkow itego usunięcia zaćm y w inny, m niej k o rz y stn y sposób.

W k rio c h iru rg ii zaćm y nie m am y, do czynienia, ja k w iadom o, z jakąś m etodą zbyt śm iałą czy ryzyk o w ną, ale z postępow aniem p o dyk tow an y m ostrożnością, pod w aru n k iem , że będzie się ściśle p rzestrzegać u stalo ­ n y ch zasad.

W y nik i operacji zaćm y nie zależą ani od ty p u k rio e k s tra k to ra ani od sta n u sam ej zaćm y, lecz od tech n ik i o peratora. K rio e k stra k c ja zaćm y przy n iosła zasadniczy postęp polegający n a znacznym zm niejszen iu licz­ by pow ikłań, a w p o ró w n an iu z in n y m i m etodam i d aje najlepsze w yniki. Z biegiem czasu, w m iarę rozpow szechnienia k rio e k stra k c ji zaćm y, pow stało w iele m odyfikacji oryginalnego k rio e k stra k to ra , sposobu jego zam rażania oraz w y k o rzy stan ia źródeł niskiej te m p e ra tu ry . W szystkie te p rz y rz ą d y i urząd zen ia kriogeniczne są pożyteczne w rę k u o p e ra to ­ rów , k tó rz y ich u ży w ają i są do nich przyzw yczajeni. Ale zasadnicza

(19)

Fragmenty autobiografii 291

idea pozostaje zawsze ta k a sam a, a m ianow icie, że oziębiony in s tr u ­ m e n t — czy to o ry g in aln y zw ykły k rio e k s tra k to r, czy też jed n a z n a j­ b ard ziej w spółcześnie o pracow anych jego m o d y fik acji •— za m raż a i przylega do dużej części to re b k i i m as p o d to reb k o w y ch zm ętn iałej soczewki, o b ejm u jąc w te n sposób zaćm ę na znacznej przestrzen i. Moż­ n a nią w te d y sw obodnie poruszać i bezpiecznie usunąć z oka.

W skazanie do k rio e k stra k cji zaćm y o b ejm u ją obecnie w szystkie jej rodzaje, w łączając w to zaćm ę p ow ikłaną. P rzeciw w sk azań w łaściw ie nie znam y. W yrażono ju ż daw niej zupełnie słuszną opinię, że c h iru rg , k tó ry nie p rzy sw o ił sobie te c h n ik i te j o p eracji w yłącznie, p ow in ien z pew nością rozw ażyć m ożliw ość jej stosow ania w p rzy p ad k ach , w k tó ­ ry c h pęknięcie to re b k i zaćm y jest szczególnie niepożądane, ja k np. p rzy u su w an iu zaćm y pow ikłanej zw y ro d n ien iem rogów ki, ja sk rą , k r ó t­ kow zrocznością, zapaleniem jagodów ki, cuk rzy cą oraz u chorych je d n o ­ ocznych d o tk n ię ty c h zaćm ą.

G dy po raz pierw szy zastosow ano w 1959 ro k u n iską te m p e ra tu rę dla usunięcia zm ętn iałej soczew ki z ludzkiego oka, w yglądało to n a ja k ą ś sensację, gdyż an i siła adhezji niskiej te m p e ra tu ry ani sposób jej u ż y ­ cia nie były d o tąd znane ani stosow ane. N ieznane rów nież było działanie niskiej te m p e ra tu ry w yw ołujące m niej w y ra ź n e zm iany w tk an k a c h . N atom iast zm iany d e stru k c y jn e w yw oły w ane n isk ą te m p e ra tu rą znan e b y ły od daw n a i w przeszłości niek ied y stosow ane.

Szczególnie fascy n u jące było zjaw isko p rzy leg an ia to re b k i soczew ­ ki i m as podto rebko w y ch do oziębionego p rzy rząd u . O dkrycie to stw a ­ rzało now e m ożliw ości dla zm iany dotychczasow ej te c h n ik i o p e ra c y jn e j w ew n ątrzto reb k o w eg o u su w an ia zaćm y. J a k w iadom o, w ielu lu dzi m oże zetknąć się z jak im ś now ym zjaw iskiem , ale w y k o rz y sta n ie tego z ja ­ w iska może zostać o d k ry te ty lk o przez jed n ą osobę, przez kogoś, k to — podobnie jak m y — szukał d aw niej n u rtu ją c e g o go rozw iązania, a w czasie późniejszych badań, k tó re zresztą co innego m iały na celu, n a tr a ­ fił na odpow iedź. J e s t to sztuk a dokon y w an ia odkryć przez p rzy p ad ek , dotyczy o dkryć nieprzew idzianych, a szczęśliw ych. A le to nie ty lk o p rzy p ad ek , lecz i um iejętn o ść w yciągania w niosków z p rzy pad ko w o za­ o bserw ow anych faktów ! Z jaw isko p rzy leg an ia to re b k i soczew ki i m as podtoreb k o w y ch do oziębionego p rzy rz ą d u było ta k fascyn ujące, że nie m ożna było zjaw iska tego pozostaw ić n a uboczu.

O peracja zaćm y jest ta k pow szechnie stosow ana, że sta je się ona ży­ ciow ym pro blem em dla każdego o p erato ra. S tąd też każdy isto tn y po­ stęp w te j dziedzinie jest pożądany, a postęp dzięki k rio c h iru rg ii znaczny to, że corocznie — u w ielu m ilionów lu d zi o p ero w anych w św iecie — m ożem y un ik n ąć licznych bardzo n iek o rz y stn y c h p ow ikłań i zapew nić sobie stale m ożliw ie dobre w yniki. J e s t to dzisiaj często p o d k reślan e i ta k i jest sta n obecny, że ani chory nie m u si czekać aż k a ta ra k ta d o j­ rze je do o peracji, ani lekarz, n a w e t m niej dośw iadczony, nie je s t ta k

(20)

skrępo w any , ja k daw n iej, tru d n o ściam i. K rio ch iru rg ia z d e m o k raty zo w a­ ła o p erację zaćm y i — ja k pow iedziano — p rze staje być o p eracją po uf­ ną, e lita rn ą .

D odajm y, iż obecnie istn ieje m ożliw ość jeszcze b ard ziej delikatnego i a tra u m aty czn eg o p rzep ro w ad zan ia te j o p e ra c ji dzięki połączeniu k rio - chu rg ii z m ik ro c h u ru rg ią . W licznych opub liko w any ch m onografiach m ożna znaleźć w ielką liczbę pozycji piśm iennictw a, z któ reg o w ynika, że k rio e k stra k e ja zysk ała ta k w ielką popularność w ciągu o sta tn ic h lat, że sta ła się m eto d ą z w y b o ru w e w szystkich p rzy p a d k a c h tam , gdzie w ew n ątrzto reb k o w e usunięcia zaćm y jest pożądane.

C h iru rd zy , k tó rz y p rzep ro w ad zają k rio e k stra k cję zaćm y, zgadzają się z opinią, że ta tech n ik a um ożliw ia usunięcie w ew n ętrzto reb k o w o w szy st­ kich rodzajów k a ta r a k ty z w iększym bezpieczeństw em aniżeli in n y m i sposobam i.

P rof. H ollw ich, p rez y d e n t Ś w iato w ej A kadem ii O k ulistyki, biorąc udział w X X X IV Z jeździe O kulistów P olskich w L u b linie w ro k u 1980 zajął stanow isko, k tó re było dla nas n a w e t k ręp u jące: „W ciągu o s ta t­ nich stu la t d ecy d u jący postęp dokonał się w dw u dziedzinach ch iru rg ii ok ulistycznej: irid ecto m ia von G raeffego w c h iru rg ii ja s k ry i zam knięcie p rzed arć siatk ó w k i m eto d ą G onina. Skłonny je ste m uznać k rio e k s tra k to r prof. K rw aw icza za trzeci w ielk i k ro k naprzód, d o ró w n u jący dziełom von G raeffego i G onina. O dtąd w całym św iecie zarów no okuliści ope­ ru ją c y zaćm ę, ja k i ich pacjenci, odnoszą korzyści z tego postępow ania i są m u za to w dzięczni”.

W 1972 r. pow stało dzieło zbiorow e pod re d a k c ją Jo h n a G. Bellow sa z aty u ło w an y W spółczesna o kulistyka, dla uczczenia S te w a rd a D uke-E l- dera, w k tó ry m z a w a rte są p u b lik acje w spółczesnych klasyków . Rozdział pt. Kriochirurgia z a ć m y Bellow s zao p atrzy ł k om entarzem , z którego c y ­ tu ję ty lk o n a jm n ie j k ręp u ją ce dla m nie w y jątk i: „R ew elacyjne postępy w c h iru rg ii zaćm y, dokonane w o statn iej dekadzie, stan o w ią rew o lu c y j­ n y p u n k t z w ro tn y w h isto rii o k ulisty k i. T echnika k rio e k s tra k c ji — op ra­ cow ana przez K rw aw icza — ry w a liz u je pod w zględem w arto ści z epoko­ w y m w k ład em do k onan y m przez D aviela, g dy w ykonał on pierw szą e k stra k cję zaćm y w ro k u 1747. K rio e k stra k e ja zastąpiła szczypczyki i erizy fak , ta k ja k postępow anie D aviela zastąpiło re k lin ac ję zaćm y (...) T echnika ta dokonała p raw d ziw ej rew o lu cji w ch iru rg ii zaćm y” . B yły to zaskakujące m n ie wówczas opinie.

N iezw ykle sy m patycznie, p rz y n ajw ięk szy m szacunku z m ojej s tro ­ n y ułożyły się tu ż po d ru g iej w ojnie św iatow ej m oje stosun k i z „O ku­ listą X X w iek u ” z L ondynu, D uke-E lderem . Jeg o sposób bycia i bez­ pośred ni stosunek do m łodszych kolegów w zbudzał pow szechny szacu­ nek. P am iętam , g d y po raz pierw szy odw iedziłem go, zresztą n a jego zaproszenie, i złożyłem m u w izy tę w In sty tu cie O k u listy k i w L ondynie, k tó ry m kierow ał, b y łem tro ch ę sk rępo w any, szczególnie zaś św iado­

(21)

F ragm enty autobiografii 283

m ością, że m ój język angielski nie je s t n ajlep szy . N a w stępie, b y jako ś dobrze zacząć, pow iedziałem o tym , a on odpow iedział: „A leż proszę p a ­ na, pan m ów i po angielsku b ardzo dobrze, m ogę pan a zapew nić, że m ów i p a n bez po ró w nan ia lepiej aniżeli ja m ógłbym m ówić po p o lsk u ”. Ż ycz­ liw ie odnosił się on do m ojej p ro b le m aty k i, ale an i on, ani ja, n ie zd a­ w aliśm y sobie w ów czas sp ra w y z w agi b a d a ń n ad w łaściw ościam i koloi- dopek ty czny m i kom órek rogów ki i zaliczenia ich do a p a ra tu siateczko- w o-śródbłonkow ego, co wów czas zostało w łaśn ie przeze m nie o p u b lik o ­ w ane w A nglii.

W yniki ty c h b ad ań nie znalazły zastosow ania przez okres 34 lat, a dopiero o statn io w zw iązku z k rio te ra p ią rogów ki sta ły się w ażn y m ogniw em um ożliw iającym zrozum ienie isto ty działania n isk iej te m p e ­ r a tu r y n a tk a n k ę rogów kow ą w jej chorobie przez uru ch o m ien ie jej u k ład u siateczkow c-śrćdbłonkow ego. Ten w łaśnie w ie lk i uczony w w y ­ daw any m przez okres 12 lat, a w 1972 r. zakończonym 15-tom ow ym dziele n a p isa ł ta k o k ric c h iru rg ii: „Będzie się go (K rw aw icza-R ed.) zaw ­ sze p am iętać za w prow adzenie w 1959 r. tec h n ik nisk iej te m p e ra tu ry , w szczególności k rio e k stra k c ji zaćm y i k rio te ra p ii ta k ic h schorzeń ja k w iru so w e zakażenie rogów ki. P rzez te osiągnięcia s ta ł się szeroko zn a n y w całym św iecie” . B yły to dla m n ie p rz y ja z n e słow a. W 1965 r., w czasie K o n gresu w O xfordzie, byłem sk ręp o w an y niezw y k ły m i o b jaw a ­ m i sy m p atii po zaproszeniu m nie do w y k ła d u n a te m a t k rio c h iru rg ii i k rio te ra p ii. Z eb rała się ta m cała n au k o w a e lita o k u listy k i W ielk iej B ry tan ii. G orąca ap ro b ata, w y rażo n a przez to zw ykle chłodne a u d y to ­ riu m , nie da się z niczym porów nać, chyba z a p ro b a tą w P o zn an iu i Tbilisi! A nglicy sam i m iędzy sobą m ów ili, że podobny e n tu z jaz m m iał m iejsce dw adzieścia p a rę lat w cześniej, gd y R idley p rze d staw ił swój sposób w szczepienia sztucznej soczew ki w m iejsce u su n ię te j zaćm y.

K ilk ak ro tn ie w yjeżdżałem n a zaproszenie do Stanów Zjednoczonych, ale n a jb a rd z ie j u tk w ił m i w pam ięci p ierw szy w y k ła d na te m a t krio clii- ru rg ii, k tó ry b y ł w ygłoszony w Chicago.

W p ięk n ej now oczesnej sali In s ty tu tu N aukow ego H ek to en w C hica­ go odbył się dnia 12 listo p ada w 1962 r. p ierw szy w y k ła d w S ta n ac h Zjednoczonych, dotyczący unow ocześnienia tec h n ik i o p e ra c y jn e j k a ta ­ ra k ty . Z w iązek L ek arzy P o k k ic h b y ł re p re z e n to w a n y przez k ilk u jego członków z d o k to rem A. R y tlem n a czele.

Pom im o tego, że w S ta n ac h Zjednoczonych stosunkow o późno zain ­ teresow ano się k rio e k stra k c ją zaćm y, to je d n a k począw szy od ro k u 1962 n a stą p iła ta m ja k b y eksplozja k rio c h iru rg ii. P rz y cz y n ili się do tego szczególnie m łodzi okuliści, w iększa ch yba łatw ość tech n iczn a o p e ra c ji o raz stale pow tarzające się dobre w yniki. J e st zrozum iałe, że w ielcy stra te d z y o k ulisty ki, dcskonali zresztą o p erato rzy , w cale nie śpieszyli do stosow ania now ej m etody, gdyż m ieli u stalo n ą sw oją m etodę, do b rą n a ówczesne czasy i m ogli się szczycić n ajlep szy m i w ów czas w y n ik am i.

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Precisely the obliviousness of IQL to the presence of other learning agents is our motivation for additionally conditioning IQL on the sufficient statistic for Dec-POMDPs [3],

dokonał rzeczy niezwykłej. na kongres filozoficzny w Man- chesterze - odmówiono mu, mimo, że w uzasadnieniu zwracał uwagę na kon- ieczność zapoznania świata naukowego z nową

Выделим прежде всего операциональ- ные реакции, в которых отражается автома- тизм использования лексем, что свидетель- ствует об их встроенности

Sokolewicza zniesienie ograniczeń co do zakresu poprawek przedkła- danych przez Senat do ustaw oraz podniesienie większości koniecznej do odrzucenia sta- nowiska Senatu w

sytuacje unormowane w yraź­ nymi przepisam i k.p.k., a mianowicie zawarcie pojednania wskutek bądź to odstąpienia oskarżyciela pryw atnego od oskarżenia przed

The folded three-dimensional sheet geometry was analysed in regards to its structural capacity using Karamba, an interactive, parametric finite element program for shell and

В  настоящей  статье  концепция  о  синтагматическом  и  парадигматиче- ском  плане  метонимии  как  база  единой  и  упорядоченной