• Nie Znaleziono Wyników

View of Poezja i egzegeza w Tygodniach Guillaume de Salluste Du Bartasa

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "View of Poezja i egzegeza w Tygodniach Guillaume de Salluste Du Bartasa"

Copied!
29
0
0

Pełen tekst

(1)

ROCZNIKI HUMANISTYCZNE Tora XXVI, zeszyt 5 — 1978

EW A BIEŃK O W SK A

POEZJA I EGZEGEZA

W TYGODNIACH GUILLAUME DE SALLUSTE DU BARTASA

J ’y n o y e tous m es so in s’s i ce n ’est le d ésir D e donner à la F ra n ce uin u tile plaisir.

(L a seco n d e se m a in e , B a b y lo n e )

Życie kontem placyjne i aktyw ne, obowiązki książąt i urzędników, sług kościoła, ojców i m a­ tek, możnych i maluczkich, bogatych i ubogich, starych i młodych, mężczyzn i kobiet są tu bo­ gato przedstawione [...] z tysiącem zuchwałych epitetów, słów najszczęśliwiej znalezionych i zastosowanych do przedm iotu, pomysłów no­ wych a w ybornych i z całym orszakiem oracji wdzięcznych jak to tylko możebne.

(Ze w stęp u k o m en ta to ra i ed ytora d zieł pośm iertn ych Du B a rta sa — S. G oularda, do w y d a n ia z r. 1613 d ed y k o w a n eg o k ró­ low i).

W chwili ukazania się Pierwszego tygodnia Du Bartasa — r. 1579 — we Francji kończy się ważny okres w rozw oju poezji. W ciągu trzydzie­ stu lat pokolenie poetów pracowało nad ustanow ieniem nowej trady cji literackiej. P raca ta, system atyczna i świadoma, objąć m iała cały zasób środków pisarskich — gatunki, w ersyfikacja, słownik — postulow ała no­ wą tem atykę i zainteresow ania szczególnie dla poezji uprzyw ilejow ane; określała stosunki między słowem i światem, twórcą i formam i, tw órcą i odbiorcą. Imponujące to zamierzenie znalazło w yraz w m anifestach li­ terackich, utw orach poetyckich i teoretyzujących przedmowach. Po raz pierwszy w dziejach k u ltu ry francuskiej dochodzi do głosu na taką skalę refleksja nad sztuką i twórczością, poparta historycznym (choć ograni­ czonym w zakresie) spojrzeniem oraz filozoficzną podbudową. Do r. 1579

(2)

dzieła najbardziej doniosłe zostały już napisane, poetyka nowej szkoły w łada niepodzielnie. Aż do początków następnego stulecia cała produkcja literacka zależna jest od jej osiągnięć i dekretów — przychodzi czas na­ śladowców. Jeśli zważymy, że od tych ostatnich wywodzi się w ątły zresz­ tą barok francuski, otrzym ujem y praw ie wiek — aż do reform y klasycy- stycznej — dziejów poezji związanej z założeniami, które utrw aliły się już w latach pięćdziesiątych XVI w. Tu właśnie jest miejsce twórczości Du Bartasa, w nurcie biegnącym od renesansowego przew rotu do jego schyłkowych rozgałęzień, obłożonych potem anatemą, skazanych na wie­ lowiekowe zapomnienie. W yrok potępiający następnej generacji tym b ar­ dziej oddalił ten okres od nas, w ykluczając go jak gdyby z dziedzictwa kulturowego, do jakiego się przyznajem y.

Stosunek Du Bartasa do zdobyczy epoki był jednak bardziej zawiły, nie m iał nic wspólnego ze ślepą wiernością epigona. Zawdzięczał jej b ar­ dzo wiele, bo nie tylko techniki poetyckie i ukształtow any już zasób ję­ zykowy, upodobanie do pew nych figur stylistycznych i przekonanie 0 specjalnym dostojeństwie eposu, lecz również wysokie wyobrażenie o ro­ li i godności poezji — więc może i samą decyzję pisania. Mieszała się tu jednak afirm acja i negacja, uznanie i poczucie własnej odrębności, wła­ snych celów. I o ile w deklaracjach poety przemawia świadomość przy­ należności do jednego pnia twórczego, o tyle sam poemat w swym znacze­ niu, treściach, w sieci związków, jaką rozsnuwa między swymi elementami 1 poprzez którą pragnie dotrzeć na sposób poetycki do spraw, które nie są już tylko poezją, świadczy o wyzwoleniu się z panującego schematu. Świadczy dobitniej, niż jest to w stanie pokazać czysto formalna, porów­ nawcza analiza. Tygodnie Bartasow e dokonują swoistego osądu okresu, z którego wyszły, chociaż nie mogą ani nie usiłują zerwać więzi, ja­ kie je z nim łączą. Jest to więc osąd od wewnątrz: ukazanie nie­ spełnionych możliwości, czy też — w surowej term inologii etycznej, bliskiej autorow i — sprzeniewierzonego powołania. K onfrontacja Du B artasa ze współczesnością skupia się w trzech głównych punktach: kon­ cepcja poezji, mistrzowie i wzory, forma a życie praktyczne. Tworzą one całość ta k zw artą, że naw et prowizorycznie, dla jasności wywodu, trudno je rozdzielić.

Nigdżie chyba założenia i am bicje poezji renesansowej nie stają się tak jasne jak w tej odmianie, którą nazywa się poezją kosmologiczną czy „naukow ą”. Jej rozkw it zbiega się z okresem świetności Plejady, lecz trw a i dalej, stopniowo w ydostając się spod jej wpływu zarówno pod względem form y i stylu, jak zaw artości i ogólnej atmosfery. Ilościowo odmiana ta przedstawia się bardzo pokaźnie, ciekawe natomiast, że głów­ ni tw órcy okresu sięgają do niej rzadko, chociaż hym ny Ronsarda są tu jedną z głównych inspiracji. Jest to więc jakby wykorzystanie pracy przygotowawczej epoki, wyprowadzenie dalszych konsekwencji z tego, co zawierało się już u mistrzów. W targnięcie kosmologii do poezji to prze­

(3)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 7

de wszystkim zmiana zainteresowań, przekroczenie konwencjonalnego obszaru, w którym zam knięte było słowo poetyckie. To rozszerzenie oj­ czyzny człowieka na cały wszechświat, który otworzył się wokół niego w wirujących kręgach niebios, w oszałamiających cyklach powracającego czasu, w swej niezniszczalności i swej boskiej strukturze. Jest w tym coś z upojenia, zachłyśnięcia: granice widzenia nie ustępują łagodnie, lecz eksplodują, patrzący wyrzucony jest w przestrzeń gwiezdną, pomiędzy pę­ dzące światła i upostaciowaną wieczną geom etrię bytu. Podczas tej wizji, stylizowanej na podróż ludzkiego ducha w kosmos, znika stary ziemski punkt oparcia, zniesiony wybuchem widnokręgu, ponieważ więził i ogra­ niczał. Oznacza to głęboką modyfikację wartości, które opuszczają ziemię i lokują się w tych sferach, gdzie nam acalnie i w całej czystości m anifes­ tują się praw a odwieczne. Stąd każde spojrzenie wstecz na świat podksię- życowy obnaża tylko jego znikomość i ułomność, blade odbicia doskona­ łych kosmicznych rytm ów — czyli odsłania go jak coś wtórnego, co skąd­ inąd bierze swój i tak kruchy blask, a sekretu swych kształtów każe szukać poza sobą. By wprowadzić w tę nową, wyższą rzeczywistość, nie wystarcza obiektywny, naukow y opis. Znacznie istotniejsza jest kom uni­ kacja duchowa, przenikająca widomy pozór i docierająca do sam ych za­ sad, oczyszczający wzlot k u idealnym modelom rzeczy, w ydostanie się poza praw a ciążenia: i to jest w łaśnie zadaniem poezji.

Wierszowane trak taty renesansowe nie są już traktatam i, nie podają wiadomości o obojętnym przedmiocie w tonie zwykłej inform acji. Są wtajemniczeniem, relacjam i z przygód um ysłu oglądającego wprost boskie principia rzeczy. Mają one w yraźny herm etyczno-platonizujący charakter, wiążą się z m istyką liczb i m etafizyką elementów, z gmostyczną wiarą w powszechne analogie. Nie jest to wiedza dla tłum u, lecz dla wybranych, biegłych w spekulacji i przysposobionych do intelektualnych uniesień. A skoro wiedza z jednej strony a z drugiej form a literacka są już tylko instrum entem służącym do osiągnięcia kom unikacji z poza­ ziemskimi dziedzinami, odżywa p rastare pojęcie poezji — szału boskiego, stanu szczęśliwego, kiedy p ik a ją więzy przykuw ające do powszedniości i duch wkracza w m isteria, w których objawi się praw da świata. Tak rozumiana poezja przypomina zabiegi czarodziejskie, jak zaklęcie Fausta chce przywołać boskie pierw iastki rzeczy i dlatego odwraca się od kon­ kretów czekając, aż demon w tajem niczeń w yrysuje przed nią diagram magiczny w yjaśniający wszystko. H arm onia kosmiczna spełnia się ko­ sztem życia ziemskiego, odbarwia je, odziera z wartości, czyni nieomal cieniem: cyfrą w kabalistycznych rachunkach wielkiego demiurga.

Ale są przecież powroty na ziemię, w zwykłe w ym iary istnienia i w te­ dy życie bierze swój odwet na poetach za uduchowione wzloty. Poezja okazuje się tu czymś bezsilnym i niepoważnym, zajęciem, które dalekie jest od wszelkich pretensji nie tylko w domenie praw wiecznych, lecz i doczesności. Ta am biw alentna pozycja kazała Ronsardowi zawyro­

(4)

kować wreszcie: „La poésie est pleine de toute honneste liberté, et s ’il fa u t d ire v ray un folastre m esteri duquel on ne peut retirer d ’av an ­ cem ent ni de p ro fit” — „En rie n t je compose, en rien t je veux lire et voyla to u t le fru it

Idealizm poetycki sąsiaduje z epikureizmem, gnoza z błahą rozrywką, tw ierdzenie o nadprzyrodzonych źródłach z deprecjacją twórczości. Zaś obrona i uśw ietnienie języka nie zdołały ani uczynić go sprawą pospólną, obchodzącą wszystkich, ani w istocie go obronić — pokazać jego twórczą, jednoczącą rolę, określającą egzystencję ludzką zarówno w płaszczyźnie indyw idualnej jak i zbiorowej.

Pośród tego poetyckiego zbiorowiska rozmaitości, gdzie wchodzą rze­ czy różnorodne, sprzeczne a świadczące o rozbiciu jedności myślowej, zdolnej scalić obraz świata; pomiędzy petrarkizującą liryką, pseudogree- kimi odami, utw oram i okolicznościowymi, rebusam i wierszem, pojawiają się Tygodnie. Mocno osadzone w te j literackiej odnowie, a jednak ze składników jej wznoszące całość niezależną, swoistą, polemiczną. Tygod­

nie zw racają się do współczesnych i mówią językiem dostępnym, zrozu­

m iałym ; uczą, ja k można go w ykorzystać do zamierzeń innych i do in­ nych treści, reorganizujących język od środka poprzez zmianę jego spo­ łecznej, międzyludzkiej sytuacji. Nie nie jest bardziej obce dla Du B artasa, jak nastroje ezoteryczne — i to w dwójnasób obcego: jego uw rażliw ieniu na zmysłową postać świata oraz chrześcijańskim założe­ niom dzieła. Wszak poem at je st nieustającą pochwałą piękna zmysłowego, urody rzeczy znajdujących się w stałym otoczeniu człowieka, więc w za­ sięgu oczu i rąk, pochwałą rzeczy towarzyszących, w inkrustow anych w los ludzki jako przedm iot pracy, która od u tra ty raju staje się główną spraw ą Drugiego tygodnia. To w łaśnie rzeczy wielokształtne i wielobarw­ ne, solidnie w bycie zakorzenione i obrócone życzliwie ku ludziom pod­ trzy m u ją wiersz Bartasowy, rządzą jego biegiem. To one rozw ijają nie­ skończone szeregi opisów jako odpowiedniki swych niewyczerpanych aspektów. Żadną m iarą nie mogą się sprowadzać do gnostycznych bez- krw istych symboli, których praw da spoczywa gdzie indziej; są nieledwie żyw ym ciałem, w k tórym buduje się rzeczywistość ludzką. Nawet wę­ drując przez obszary nieba i przypatrując się drogom planet, tłumom ognistych m eteorów i „sm utnym kom etom ”, naw et przebijając się przez kosmiczną kopułę do Niestworzonego i Odwiecznego, nie zapominamy ani na chwilę, że siedzibą naszą jest ziemia, skończoność i stworzenie, ocze­ kujące naszego współdziałania, by otrzym ać swą część w wielkiej pracy, jaką je st historia. Du Bartas, k tó ry w dziedzinie stylu jest jednym z pierw szych poetów barokowych Francji, zdecydowanie zaprzecza pod­ stawowej tezie baroku o świecie — zasłonie pozorów i o życiu — m a­ rzeniu sennym w śród zjaw nieuchw ytnych i bez konsystencji, gdzie po­ zostaje nam już tylko rola biernego widza pochłoniętego przez korowód przem ian, ginięcia i powstawania bez reguł i celu. Wizja taka bliższa jest

(5)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 9

mistycznemu naturalizm ow i twórców renesansow ych i w ydaje się, że to oni przygotowali barok, zanim jeszcze odnalazł on właściwe środki wy­ razu i zanurzył się w rozedrganej ja k ruchom e piaski rzeczywistości złu­ dzeń i metamorfoz.

To całkiem zrozumiałe: skoro praw da opuszcza św iat i umieszczona zostaje w magicznych symbolach, a dotarcie do niej oznacza wzniesienie się ponad przyrodzoną ludzką sytuację, płynność i anarchia opanowują doczesność. W każdym momencie wszystko może się we wszystko prze­ obrazić, nic nie jest bardziej sobą niż czymś innym raczej. Znaki m ylą się, mieszają, przeskakują z przedm iotu na przedmiot, więc przestają być w końcu znakami, bo zawsze wskazywać mogą na wszystko bądź na nic właśnie. Znikają wartości, ponieważ nie ma dla nich tu, na ziemi, opar­ cia. O tw arty wszechświat renesansow y pochłonął nagle wszelkie osie orientacyjne: nie ma już góry i dołu, przybliżania się i oddalania, centrum światłodajnego i peryferii. Nie ma ciągłości wysiłku, bowiem każdy frag­ ment rzeczywitości ofiarowuje ten sam spektakl wieloznaczności i zaw rot­ nej dynamiki. Nie napotykając przeszkód w postaci trw ałego sensu i usta­ lonej hierarchii, dynam ika ta zawieszona jest w próżni, dowolnie dyspo­ nuje znaczeniami, aż zetrze je na pył — różnokolorowy, iskrzący się obłok, zasłaniający kontury rzeczy.

Przesłanki tej poetyckiej ewolucji tkw ią już u autorów odrodzenia, w ynikają ze sprzeczności, z jakim i nie potrafili się oni uporać. Ponieważ wszędzie można się dopatrzeć tajem niczych pierw iastków kosmicznych, a mikrokosmos powtarza za każdym razem makrókosmos, pozornie osią­ gnięta jedność świata rozbija się na samodzielne drobiny jednakowo waż­ ne i o tej samej poznawczej zawartości, noszące na sobie tę samą pieczęć sekretną. Poetyka barokowa usankcjonuje stan wprzód już istniejący i do­ kończy dzieła rozproszenia. Język pochwyci błyszczące okruchy, nada im

złudną i pełną świetności samoistność w słowie. Lecz po to tylko, by za­ raz pokazać ich nierealność, m aterię utkaną z majaczeń, formę, której zaufać nie można, bo przepływ a zaraz w inną. Zatomizowany, rozw ibro­ wany świat, gdzie tyle jest urzeczenia, co i szyderstw a. Z u k ry tą rozpa­ czą obezwładniony spektator cieszy się estetycznym zniszczeniem w szyst­ kiego, co trwałe.

Toteż Tygodnie dokonują czegoś, zdałoby się, zupełnie niepraw dopo­ dobnego. Podejm ują, czy też kreują wręcz styl barokowy w ym ijając je­ go niebezpieczne konsekwencje, zmuszając go do służby innej sprawie. W yprowadzają go wprost z renesansowej retoryki, z jej ulubionych figur, ale z zamiarem przezwyciężenia w nim renesansow ej m etafizyki, w celu nowego opisania świata, w którym się wszyscy rozpoznamy. Więc znowu nie o nowość idzie, o świadomość posiadania indywidualnego narzędzia, zrośniętego z twórcą i mającego przekazywać jego p ryw atne rew elacje — język jest już gotowy: szacowny instrum ent i własność wspólna. Użytko­ wanie go nie polega na pogoni za w łasnym i odkryciami, za niepow tarzal­

(6)

nym a szczególnie udanym zestawieniem słów. Trzeba wziąć w ręce to, co jest, odwieczny składnik kultury, rozw ijający się wraz z nią i uru ­ chomić jego zasoby, sprawdzić jego obecne możliwości. Pisarstwo, jak je

widzi, jak je upraw ia Du Bartas, jest nie tyle wynalazczością w dziedzi­ nie słowa, co raczej porządkowaniem słowa wedle idei naczelnej, kieru­ jącej życiem piszącego. Jest zanurzeniem się w nim jak w bliskim i pew­ nym żywiole, drążeniem w głąb, współpracowaniem z tą w arstw ą rzeczy­ wistości, która jest bezcennym osadem historycznym i gdzie drugorzędne stają się rozróżnienia na to, co własne i co cudze. Jest drugą stroną sto­ sunku pisarza,do świata i nie może być od niego oddzielone. Mimowolne i względne (chciałoby się powiedzieć) nowatorstwo autora ma na widoku jedno tylko: przywrócić godność słowu i jednocześnie ocalić świat dla człowieka. Nie są to spraw y odrębne ani dwa typy działania, bowiem „na- turalizacja” słowa pierwotnego, stwórczego i mitycznego oraz oswojenie św iata odbyw ają się w tym samym akcie, w chwili spotkania rzeczy i języka.

Pierw szym krokiem takiej poetyki musi być zgoda na uparte, m a­ sywne istnienie rzeczy, nie rozcieńczone w kabalistycznej symbolice, niesprow adzalne do powierzchownych efektów światłocieni, lecz oporne, gęste. Jakby napełnienie rzeczy sensem stawało się dopiero w poemacie, na naszych oczach, w bezustannym przym ierzaniu się języka do świata widzialnego; języka, k tó ry wypróbowując na rzeczach swe środki prze­ nika je znaczeniami, ale ich nie wyczerpuje. W tej sferze niedokończenia, niedopowiedzenia zawiera się trw anie świata i życie języka: znaczenie nie jest kabalistyczną liczbą, w jaką zaopatrzyła b yty tajemnicza dusza kosmosu. Tak jak losy ludzkości, unoszone jest ono przez czas, miejscem znaczenia jest historia. W szystkie opisy w Tygodniach odnoszą się do obserw atora znajdującego się w tej samej przestrzeni, co rzeczy opisy­ wane, pośród nich. Lecz nie przebyw a on wśród nich ani jako czysta inte­ ligencja, której spojrzenie odcieleśnia je i w yłuskuje ich istotne jądro, ani jak oszołomiony świadek powszechnego przepływania. Za każdym razem język podejm uje się nawiązania łączności pomiędzy patrzącym a rzecza­ mi z niezużytą siłą, ponieważ niezużyte i odnawiające się wciąż są sy­ tuacje ludzkie, życie samo. Liczne powtórzenia i naw roty w poemacie nie m ają ch arakteru mozolnego kopiowania siebie. Ich epicka monotonia od­ powiada ciągle nowym próbom ogarnięcia świata, nigdy nie załatwione­ go, nigdy nie rozbrojonego przez poezję; próbom ciągle powracającym do swego ośrodka — podmiotu czującego, by znów skierować się ku rzeczom, ponownie przerzucić pomost. Ten rodzaj „otwarcia św iata”, bardziej ludz­ ki i bardziej autentyczny, bowiem uwzględniający prawdziwe warunki istnienia, je st szczególnie znam ienną cechą dzieła Bartasowego.

Ogromnie popularna w epoce i stale spotykana na kartach Tygodni stara figura „księgi św iata” powinna być tu traktow ana z całą dosłow­ nością. Znaki są nam dane od zawsze, czyli w yprzedzają nasze indy­

(7)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 11

widualne egzystencje, ponieważ ustanowione zostały wraz z narodzinami świata i leżą u podstaw historii. Ale odczytywanie ich, więc czynność za­ sadnicza, niezbędna, jeśli się one m ają stać rzeczywiście znakami, nie dzieje się poza czasem, w regionach, gdzie wzbija się natchniony duch, ąby zatopić się w wieczności. Czytają je bowiem potomkowie K aina i potomkowie Abla, miesźkańcy nam iotów w patrujący się w gęsto zapi­ sany rulon gwiaździstego nieba i ci, co otaczają się m uram i obronnymi, wymyślają rzemiosła i sztuki. Czytają budowniczowie wieży Babel, którzy w zaślepieniu naruszają równowagę pomiędzy zwycięską ekspansją tw ór­ czości a nieprzekraczalnymi, boskimi regułam i budowania, jedynym i, które zapewnić mogą trwałość i zgodę. Rozszyfrowanie „tekstu św iata” nie jest kontem placyjną ucieczką poza świat, wiąże się z postawą czynną i ma charakter moralny, praktyczny:

Le m onde e st un grand liv re, où du so u v era in m aistre L ’adm irable artifice on lit en grosse lettre.

C hasque oeuvre est une p age, et ch a sq u e sien e ffe c t E st un beau charactere en tous ses tra its parfaict, Mats, tou s tels que l ’en fan t, q u i se p a ist dans l ’eschote, Pour l ’estu d e des arts, d’un estu d e friv o le,

N ostre o e il adm ire tan t ses m arges peinturez, Son cuir fleu rd elizé et ses bords su r-dorez: Que rien il ne nous chaut d ’apprendre la lectu re D e ce te x te disert, où la d octe natu re

E n seign e aux plus grossiers q u ’une D iv in ité P olice de ses lo ix ceste ron d e Cité.

Znaczenie zjawia się między człowiekiem i rzeczą, gdy człowiek od­ powiada na iej milczące wezwanie utrw alenia i uświetnienia, zachwytu

i sympatii, gdy rzecz wchodzi w krąg zamysłów ludzkich. Zaś lek tu ra znaczeń nie jest tylko kw estią umysłowego rozeznania ani gonitwą za zagadkami kosmosu — ma zabarwienie etyczne. Jest poszukiwaniem wartości, toteż sama podlega wartościowaniu, należy ją oceniać w k a­ tegoriach dobra i zła. U Du Bartasa „tekst w ym ow ny”, „cudowna sztuka” świata znosi przedział na postawę bierną i aktyw ną, na bierne chłonięcie odwiecznego sensu znaków i historyczne w ytw arzanie, to jest czynienie znaczeń faktami. I tutaj główna rola przypada językowi, w którym zna­ czenia się krystalizują i przekazywane są pamięci pokoleń, który przed­ stawia nam rzeczy wedle dostrzeżonego w nich boskiego-ludzkiego ładu, odzwierciedlonego w gram atycznym porządku zdania. Bowiem przez język musi przejść wszystko, co ma w kulturze wagę i żywotność, zarówno jednostkowa poetycka wizja, jak uniw ersalne praw o etyczne, jak i to, co, choć nazwane, pozostanie tajem nicą. O tym w łaśnie mówią skrzętne w ier­

sze Tygodni, przebiegające wszystkie dziedziny, jakie mogły być dostęp­ ne poecie kończącego się w ieku XVI — od teologii i m etafizyki do odkryć geograficznych i medycznego zastosowania ziół. Znów widzimy, jak

(8)

„wielka księga św iata” okazuje się tożsama z poematem, przelewa się w jego wiersze, nie przestając wszak istnieć poza nimi w nieuszczuplonym blasku. A le być może zrozum iem y teraz lepiej, iż staje się tak dzięki te­ mu, że język Du B artasa potrafił osiągnąć trudne w yważenie udziwnienia i zwykłości, ruchliwości i ¡skupienia, opisu i morału, naiwnej uciechy z za­ bawiania się słowem i powagi, jaką jest ono obciążone — dzięki świado­ mości, że stojące przed nim zadanie ¡nie jest samotniczym pomysłem poe­ ty, że w ynika z najgłębszej istoty słowa.

Skoro zastanowim y się nad tym, co wyróżnia Tygodnie na tle ich epoki, m usim y stale krążyć koło tej podstawowej sprawy: jak Du Bartas pojm uje i jaki robi użytek ze swego narzędzia językowego. Zaś pełnej funkcji tego ostatniego należy szukać w punkcie zetknięcia wielu w arstw dzieła — nazw ijm y je odpowiednio w arstw ą inform acyjną, uobecniającą, w artościującą i m itotwórczą — podjętych zgodnie przez język, ale w ten sposób, że nie przedstaw iają już one w poemacie bezładnego zbiorowiska, sum y różnorodnych składników, lecz spoistą zrozumiałą całość. Aby takie potraktow anie języka było w ogóle możliwe, aby uzyskał on rzeczywiście ową władzę scalania, konieczne je st radykalne rozszerzenie jego oddziały­ wania, trafienie na taki grunt, gdzie żyją wartości, wierzenia, nadzieje. Poem at nie tylko przezwyciężyć musi liryczną izolację, w której zamknie się wrażliwość barokowa, ale również typowe zawężenie poezji renesan­ sowej, przeznaczonej dla biegłych i wtajemniczonych, co zdolni są smako­ wać grę uczonych aluzji i korespondencji. Sięgać musi od razu do społecz­ ności najliczniejszej, tej, w łonie której w ytw arzają się i zachowują form y współżycia i porozumienia, reguły postępowania: cały ów zorgani­ zowany, choć spontaniczny system odczytywania znaków świata. Tygod­

nie k ierują się do publiczności najbardziej rozległej, do Francuzów, do

chrześcijan, do wszystkich, co „m ają uszy ku słuchaniu”. I mówią im o nich samych, o ich historii, zdobyczach i obowiązkach, unaoczniają ich sytuację wobec praw kosmosu i praw czasu. A rozwiązanie, jakie mają do zaofiarowania, nie jest czymś wym yślonym i dowolnym, bowiem opie­ ra się na tych w łaśnie zasadach, które niedoskonale, lecz realnie wcielają się w społeczność.

W iemy już, że powagę swego przesłania zawdzięczają Tygodnie szcze­ gólnie głębokiemu stosunkowi do tradycji. W tradycji tej z jednej strony stanow ią tylko ogniwo nieskończonego łańcucha łączącego przeszłość z przyszłością, z drugiej natom iast rekonstruują ją jakby na nowo, są po prostu tradycją, uchwyconą w chwili narodzin i śledzoną następnie po­ przez zakola czasu. Toteż kontakt z Tygodniami nie powinien przypomi­ nać zwykłego sięgnięcia po utw ór poetycki — domagają się one od czy­ telników czegoś więcej, bo staw iają ich przymusowo w określonej sytuacji,, narzuconej już w pierwszych wierszach w stępnej apostrofy. Domagają się le k tu ry w yjątkow ej, takiej, której towarzyszyć będzie poczucie przy­ należności do świata opowiadanego z jego hierarchią, wymownośeią,

(9)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 13

przejrzystością normy; żądają uczestnictwa w snutej historii, wmieszania się w jej ludzi i sprawy. Oczywiście, o ile m a to być lek tu ra zgodna z in­ tencjam i piszącego, podtrzym ującym i całe dzieło, służącymi m u za usprawiedliwienie. A taik z pewnością poem at był odbierany przez współ­ czesnych.

Tradycja, w której im ieniu występował autor, transponow ana została na mowę poetycką, nasyconą kolorytem m om entu aktualnego i choć ce­ lowo zatajoną, to wszak niewątpliw ą idywidualnością poety. Ale była to tradycja najbardziej powszechna — obejmowała przecież całą europejską kulturę. To ona w oczach Du Bartasa czyniła faktem społecznym syntezę elementów i aspektów istnienia, której twórczość jego była zarazem in­ strum entem , orędownikiem i artystycznym spełnieniem. W jej obliczu autor i czytelnik nie są już rozdzieleni przez nieuchronną, zdawałoby się, nierówność obdarowującego i obdarowanego, naw iązuje się między nim i łączność innego rodzaju. Obaj odwołują się do tego samego tła, gdzie dane są już znaczenia oraz sposoby ich rozszyfrowania. W obliczu znaczeń jednakowo przypada im rola odczytujących i wcielających je w życie, zanim wcielenie to okaże się raz powołaniem pisarskim, a kiedy indziej osądzaniem dzieła, gotowością włączenia go we własne życie, w krąg spraw najbliższych i najpowszedniejszych.

Tradycja bowiem, jako określająca codzienność — praktyczną, m yślo­ wą, uczuciową — swych uczestników, zapobiega rozproszeniu egzystencji na różnorodne, separowane sfery; znosi niepokojącą i fałszyw ą autonomię intelektu, moralności i wrażliwości, która wkrótce, bo już od w. XVII, od przełomu klasycznego, rozerw ie jedność k u ltu ry w świadomości ludzi. Obwieszczony zostanie w tedy rozdział filozofii szukającej samodzielnie swych absolutnych podstaw, oswobodzonej, indyw idualistycznej sztuki, życia społecznego rządzącego się w łasnym i prawam i. Póki tradycja, jak to się dzieje u Du Bartasa, zachowuje pełny prestiż i moc scalającą, w or­ bicie jej wpływów nie powinno i nie może znaleźć się nic, co b y nie tylko było z nią sprzeczne, lecz i obojętne wobec niej, niepodporządkowane. L iteratura zaś dzięki swym środkom, dzięki powierzonemu jej depozy­ towi języka, jest uprzyw ilejow anym miejscem jedności — w ym iany słowa pomiędzy ludźmi. I dlatego Tygodnie, jeśli chcemy zrozumieć ich lite­ racką strukturę, muszą być rozpatryw ane w kontekście tego zbiorowego oddźwięku, który napełnia je sokami, czyni z nich dzieło wielostronne, prężne, narzucające się.

Poem at przemawia, głosi swoje praw dy w obliczu rzeszy słuchają­ cych — i tak trzeba go brać, inaczej zmieni się w mrowisko zdań i w ier­ szy, niepojęte monstrum kompilacji i parafraz, a żadne metody in terpreta­ cyjne nie przywrócą nam nieobecnego sensu. Troska o społeczne oddzia­ ływanie utworu, czyli o odbiorcę, przew ija się wszędzie. Nie tylko przy. okazji treści subtelnych i przekraczających rozum, a kom entow anych tak oto:

(10)

Or, cen t fo is j’aim e m ie u x dem eurer en ce doute Q u’en erran t fa ir e errer le sim p le qui m ’escou te

czy w naiw nym chrystianizow aniu paru zapożyczonych pogańskich sym ­ boli kosmologicznych. W yczuwalna je st przede wszystkim w stanowczej odmowie jakiejkolw iek postaci herm etyzm u: ograniczenia zasięgu od­ biorców do pew nej kondycji socjalnej i poziomu wykształcenia. Będzie to również odepchnięcie pokus, by sięgnąć do tych obszarów poznania, gdzie um ysł w yłam uje się ze swych ziem sko-praktyczny ch uwikłań. W św ietle Tygodni niemożliwe są wszelkie podwójne rachunki: powagi i zabawy, pożytku i przyjemności, rzeczywistości i słowa, wiedzy dla uczo­ nych i dla maluczkich. Tradycja jest spraw ą wszystkich i wszystkim ma być głoszony w yjaśniający i zbawczy m it o początkach, o fundam entach egzystencji historycznej. W nieprzebranym bogactwie m itu znajdzie od­ zw ierciedlenie cała złożoność różnorakich form życia. Lecz pod w arun­ kiem, że obejmą je wspólne ram y, nie zostawiając poza swym obrębem niczego, co m a jakąś wagę dla ludzi, co jest już faktem , ram y zapewnia­ jące nieprzerw ane krążenie znaczeń.

Tak więc widzimy, że owa historyczność, którą przepojona jest poetyc­ ka konstrukcja Tygodni, ma za treść m ityczno-faktyczne dzieje świata, a jej w ym iar etyczny — intencjonalny — stanowi utopia. Nie tyle wprost wyrażona, ile zaw ierająca się w Bartasowej koncepcji języka: jasnego i rzetelnego, napełnionego konkretnym sensem, łączącego jednostki we wspólnotę — lecz i żywiołu niewyczerpanego, w którym wszystko jest zanurzone.

U topijne oczywiście będzie m arzenie o zupełnej i bezustannej aktuali­ zacji w każdej chwili istnienia całej potencjalności trady cji — czyli kul­ tu ry . Lecz nie je st utopią sama idea języka formującego świadomość kul­ turow ą, regulującego zachowania ludzkie z punktu widzenia nieosiągal­ nej, ale uchw ytnej i zrozum iałej granicy — sensu pełnego, wcielonego. Nostalgia ta, jaw na i spokojna, jakby pewna swej słuszności i swej wy­ granej, nie odstępuje Du B artasa na przestrzeni całej twórczości. Ona na­ daje m u m andat pisarski, zdaje się leżeć u podstaw decyzji, z której na­ rodziły się Tygodnie. Dla przykładu: w rozdziale „Praw o” w II części poe­ m atu, opowiadającym o w ydarzeniach, które doprowadziły do wręczenia Mojżeszowi tablic kam iennych na górze Synaj, natrafiam y nagle na frag­ m ent, gdzie au to r czyni publicznie spowiedź generalną — przyznając się do ciągłego łam ania zarządzeń bożych. Nie idzie tu o wstawkę liryczną, ani tym bardziej o retoryczny ozdobnik. Jest to w łaśnie tak charaktery­ styczne dla Du Bartaisa przem ieszanie powszechnego i jednostkowego, wplecenie spraw szczegółowych w najdonioślejsze akty historii, posta­ wienie sum ienia jako czujnego świadka w centrum biegu świata. I również elem ent jego „program u społecznego”, wedle którego uczestniczyć czynnie w życiu zbiorowym, w budow aniu wartości, to pracować stale nad odnową

(11)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 1 5

moralną — zakotwiczyć twórczość w nakazie, k tó ry skupia i uświęca wspólnotę, umieszczając jednostkę pośród jej bliźnich.

O swym przedsięwzięciu Du Bartas mówi zawsze w kategoriach po­ winności, obowiązku twardego, choć miłego, pociągającego. Niekiedy przeryw a tok dzieła, by pokazać siebie samego jako sumiennego pra­ cownika, często walczącego ze zmęczeniem i lękiem przed ogromem pod­ jętego trudu. Znajduje ładne obrazy dla opisania swej dobrowolnej nie­ woli:

[...] Mon labeur croist tou sjou rs, v o ici d e v a n t m es y e u x P asser par escad ron s l ’ex e r c ite des cieu x...

lub gdzie indziej:

M ais m on honneur, m on v o e u x , l ’arrest au C iel d onné M e tie n t com m e u n fo rça t par le s p ied s en ch a în é A ce dur atelier, m on am e a illeu rs n e songe, A u tre d esm an geaison n u ict et jour n e m e ronge, Je sem b le, trop actif, la p ierre du m o u lin Q u’un flo t im p eteu x tourne — tou rn e sains fin , Ma course e st san s fin...

Dzieli z całą epoką pojęcie poezji — boskiego entuzjazm u, ale pod jego piórem ulega ono znam iennej modyfikacji, odpowiadającej zasadniczej tonacji dzieła. Ideałem prawdziwej wielkiej poezji je st Dawid i pro­ rocy, mężowie napełnieni świętym ogniem, przem aw iający mową fi­ guratyw ną o tajem nicach wiary, naw ołujący lud do opam iętania. W ten wielki wzór zapatrzony jest Du Bartas, chociaż nie m yśli naśladować bezpośrednio jego stylu. Wie, że zmienił się m om ent historyczny i spo­ łeczność, do której się zwraca, więc również w jakiejś m ierze zadania języka — co znów nie przeczy wcale więzi ze starym i m istrzam i i prze­ świadczeniu o duchowej kontynuacji. Sposób, w jaki opisuje pieśń Da­ widową, przypomina — w yjąw szy superlatyw y — określenia w łasnej twórczości, przem ycane w innych miejscach:

[...] rein e, ore e lle se pare

D ’un b ou ffa n t b rocatel q u ’un a rtific e rare E m perle, endiam ainte, et ta n to st d’un drap fin , B ou rgeoise, e lle s ’h a b ille ou bergere, de lin.

T ousjours, q u oy q u ’il en so it, propre, b elle, m o d este, En jetta n t le s rayon s d’u n e gra ce cele ste.

T an tost com m e le T igre, o n d eu x , e n flé , b ruyant, Tu v a s d’un fle u v e d’or le s cam p agn es n o y a n t Or com m e ton Jordain, courbe, tu m ean d rises...

Pieśń królewska, ale prosta i zrozumiała dla wszystkich, odbijająca całą dolę ludzką od wzlotów łaski do upadku i nędzy, potężna i nauczająca, to­

(12)

w arzysząca każdej chwili życia — o takiej poezji m arzy Du Bartas. Ta­ kiej poszukuje poprzez zawiłości swego wiersza, poprzez zuchwałe mani­ pulacje językiem , z których wyzwala się m yśl jasna, zam iar przejrzysty odnowienia wspólnoty wokół słowa. P atro n at Dawidowy oznacza tu dwie powiązane ze sobą sprawy: uniw ersalizm w czasie i przestrzeni. Ujawnia się on w pragnieniu, by nie tylko przeszłość przestała być czymś m artw ym , a perspektyw a spojrzenia obejmowała całą rozległość czasu, lecz i zarazem by zniknęły przegrody, które kaw ałkują wielką społecz­ ność ludzką na skłócone grupy, by ludzie nie zapominali o fundam ental­ nej jedności tych, co powołani zostali dnia szóstego do pchnięcia świata na tor historii.

Jedność zaś gw arantow ana jest i przechowywana w owej generalnej metodzie czytania znaczeń, znanej w chrześcijaństw ie pod nazwą figury. Polega ona na przekonaniu, że każda rzecz i każde zjawisko w m a­ terialnym kształcie zawiera wezwanie dla inteligencji i dla działania jednocześnie, ponieważ zrozumieć je, to wiedzieć, co czynić dalej; że przenikająca św iat duchowość dopełnia nie niszcząc zmysłowego obrazu .świata. Opanowując świetne umysły, panosząc się w dziełach znakomi­

tych twórców, nadających ton epoce, pogaństwo artystyczne stanowi za­ grożenie dla ku ltury, bowiem narzuca masie odbiorców obce modele, nie przystające do treści, jakim i oni żyją. Propaguje fałszywą wizję poezji, przeskakującej ponad piętnastom a stuleciam i do owej krainy ideału bez kontaktu z dniem dzisiejszym, lekceważącej ten ogromny n u rt historii, k tó ry prowadzi do początku, do m itycznych zasad. To właśnie pogaństwo arty sty czn e przyczyniło się do naruszenia jedności form, rozbiło ją na osobne enklaw y działalności praktycznej i piękna, subtelnej rozrywki ofiarow ującej zapom nienie wśród rzeczywistości wojen i nienawiści, na hellenizującą w iarę uczonych i prostą wiarę rzesz; to z niego w yklują się potem absurdy sztuki czystej.

Dla autora Tygodni, pracującego niezmordowanie nad ukazaniem toż­ samości pojęć praw dy, dobra i piękna, nad znalezieniem gruntu, gdzie spotkają się i wymieszają w pełnej wzajemności pisarz i czytelnicy, dok­ try n a Plejady, choć tyle jej zawdzięczał i tyle miał podziwu dla jej przed­ stawicieli, była nie do przyjęcia. Owszem, uśw ietnienie języka — ale dźwięczące w próżni i zwodzące na manowce. Poezja zasilona łaciną i gre­ ką oddawała się demonowi ezoterycznej igraszki, oscylowała między gno­ zą a estetyką pozoru, a przede w szystkim negowała czas. Du Bartas uzbra­ ja swoją „muzę chrześcijańską” przeciw „muzom sprofanowanym ”, nie chce zrywać z osiągnięciami epoki, raczej pragnie je ustawić w nowym ordynku, skupić wokół pewnego ośrodka, który inaczej rozdzieli światła i cienie. Sam należy zresztą do klanu humanistów, wielbiącego starożyt­ nych retorów , zafascynowanego nauką Platona, czerpiącego wiedzę po­ zytyw ną u A rystotelesa i Pliniusza, do pokolenia, przed którym rozwarł się nieskończony kosmos renesansowy — zarazem astronomów, mistyków

(13)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 17

i teologów. Nie odrzeka się tego dziedzictwa i w poemacie obserwować można ścieranie się rozm aitych nurtów i ciągły, przerastający nieraz pi­ sarskie możliwości, upór porządkowania; wolę, by nie pozwolić się zagar­ nąć tysiącom faktów, problemów i wzorców, by nie pękła nić łącząca m it i dyskursyw ną w arstw ę epiki. Często ulega pokusom antycznym i stara się nagiąć surowe treści swej narracji, tak konkretne i tak profetyczne, do stylizacji epickiej niezbyt z nimi zgodnej; zmaga się z niejednolitością m ateriału, z którego ma wszak powstać tkanina zw arta i gładka. Ale moc jest mu przyw racana w zetknięciu z punktem pierw otnym i centralnym jego trudu, w inspiracji, która dodaje m u skrzydeł. W rezultacie Tygod­

nie, jako poetyckie rozpam iętywanie rzeczy sakralno-świeckich, uświęco­

nych przez samo umieszczenie w polu mitu, dzieło pisane przez jednego z członków wspólnoty, jednego z wyznawców, m oralizatorskie i apologe- tyczne, popularyzujące zdobycze nauk aleksandrynem i w niezmąconej harm onii z podstawami wiary, są utworem, chciałoby się nieledw ie rzec — „ludowym”, przez kontrakt z wyszukaną, upojoną swym w tajem nicze­ niem poezją odrodzenia.

Tak więc natchnienie dla Du Bartasa nie jest pogańskim, poplatoń- Skim spadkiem, uniesieniem poryw ającym ducha ku niezm iennem u niebu idei. Istnieje co prawda m istyka chrześcijańska i autor z czcią najwyższą zbliża się do jej sekretów, jak choćby w tym fragmencie, dogmatycznie trochę w sformułowaniach swych nieostrożnym:

O doux ra v issem en t, sain t v ol, am our ex trem e, Q ui fa is que nous b aison s le s lev ra s d ’A m our m esm e O noce, qui con fite et de m an n e e t d e m iel,

M aries pour un tem ps la terre a vec le c ie l Feu qui dans l’alam bic des p en sées d iv in es S u b lim es nos désirs, nostre terre r a ffin e s, Et n ou s portant au ciel san s bouger de ce lieu ,

L ’hom m e en m oin s d ’un m om en t q u in t’essen ces en D ieu

Ale nie ona nadaje ton dziełu. Poem at parokrotnie opowiada o ekstazie wybranych, lecz przecież sam nie staje się przez to ekstatyczny. P rze­ ciwnie — uw ydatniają się w tedy różnice między wizjonerstwem, przy­ byszem z innych stron, a norm alnym biegiem utw oru. Mówiąc o wzlotach patriarchów i proroków autor posługuje się tradycyjnym i, uświęconymi wzorami: relacjonuje jakby to, co należy już do kanonu spraw w iary, ale sam trzym a się na uboczu, w dystansie szacunku i pokory. Jest z innymi, wmieszany w zwykły tłum wiernych, których nadzieje od stuleci w y ra­ żają się słowami psalmów, którym groźby proroctw opisują obrazowo i ciemno zamęt i hańbę ich współczesności. Du B artas trzym a się mocno ziemi, przełamanie granic przyciągania jest dla niego obietnicą, sensem szyfru świata, a nie jednostkowym i chwilowym przebóstwieniem w y­ brańca. Jest udziałem zbiorowości, której zasięg pokryć się ma z całą

(14)

ludzkością, oraz dokonuje się poprzez historię, długie dzieje szukania i gu­ bienia, i znajdowania. Poem at zdaje się wskazywać,, że właściwie pojmo­ wane natchnienie, to, na które stale się on powołuje, zawiera się w prze­ konaniu o nieustannym kontakcie z ową zasadą, skąd utw ór czerpie racje i w ew nętrzną równowagę — w pewności, że ogarnia go tradycja tysiąc­ letnia, uniw ersalna, przechowująca wiedzę o dobrym życiu.

Toteż nie żaden „szał boski” — furor poetica — otwiera ponaddoczesne tajem nice, wprowadza w sferę praw d wiecznych. Zacząć trzeba od nauki czytania znaczeń, a klucz do niej dzierży tradycja: podanie w dosłownym rozum ieniu term inu, przekazywana dalej, naw arstw iająca się mądrość i doświadczenie pokoleń. Reguły tego odczytywania dane są poprzez czas i poprzez wspólnotę, i o tym Du B artas nigdy nie zapomina. A umiejętność kojarzenia ogólnego z najbardziej osobistymi uczuciami jest jego, poety, darem indyw idualnym w tej samej mierze, co cechą system u pojęć, w którego zrębach umieszcza swoje dzieło. Inwokacje modlitewne przewi­ jające się przez poemat, inaugurujące każdy z Dni, i gdzie zawsze dźwię­ czy szczególnie żarliwa, intym na nuta, są jakby konkretnym na to do­ wodem, że wejście w system, na powszechne szlaki, nie przeszkadza bez­ pośredniej kom unikacji ze Światłem i Przyczyną. U tarte form y nie muszą w yjaław iać ekspresji, zapobiegają tylko jej odśrodkowym ciążeniom, któ­ rych ostateczną granicą byłoby całkowite odrzucenie języka. Natchnienie Bartasow e to nic innego, jak mocne i świadome zaczepienie w tradycji, w systemie, oparte na w yznaniu w iary w jego rzeczywistą i twórczą, czy­ li — teologicznie mówiąc — sakram entalną skuteczność w losach jedno­ stek i w historii świata.

K iedy uczucie zakotwiczy się i odświeży w apostroficznym wzlocie, za­ czyna się właściwa praca — bo Tygodnie są arcydziełem pracowitości w zam yśle i wykonaniu. Inne, bardziej poetyckie określenia, z trudem by pasowały do tego bezm iaru wierszy, gdzie wszystko otrzym uje stosowne miejsce w proporcji do swej rozległości i wagi, gdzie wszystko objęte jest równom ierną, życzliwą uwagą autora i gdzie czytelnika oprowadza się cierpliwie po bliskich mu i znanych dziedzinach, omotuje siecią form niby mediów poetyckich pomiędzy rzeczami a pojęciami, między przeżyciem a symbolem.

I tak dokonuje się nieuchw ytnie edukacja odbiorcy przez wciągnięcie go w uporządkowany, sefisem napełniony kosmos dzieła, postawienie w obliczu spraw zasadniczych. Przez zanurzenie go w czasie własnym po­ ematu, który je st najpierw czasem fikcji, ale w net okazuje się literacką traw estacją powszechnego czasu kultury. O fiarowuje się tutaj odbiorcy poetyckie równoważniki rzeczy jako świadectwo ich umysłowego i prak­ tycznego wzięcia w posiadanie przez człowieka i zarazem ukazuje mu się niezbędne ram y, w jakich rozproszona ich wielość ulega scalającemu ła­ dowi. A jednocześnie ma tu miejsce inne jeszcze misterium : oto każda lektura Tygodni — podkreślić znów trzeba, że o ile zgodna z intencjami

(15)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 19

dzieła, poddająca się im, biorąca je serio — w yryw a czytającego z biernej, kontem placyjnej izolacji i poprzez trw ałe, naładowane ogólnym znacze­ niem form y przenosi w przestrzeń zbiorową, przestrzeń m iędzyludzkie­ go porozumienia. A ponieważ form y te z założenia i od początku m ają charakter powszechny, wspólnotowy, próbować zamknąć je w subiektyw nej relacji tekst-odbiorca, to pominąć ich cechę najistotniejszą, więc znisz­ czyć ich wymowę. Kto sięgnął do Tygodni mniemać może, iż pogrążył się w barw nej i skrupulatnej opowieści o N aturze i o dziejach pokolenia w y­ gnanego z raju. Tymczasem w ciągnięty zostaje w nową społeczność czy­ telników znaczeń, spojoną tym samym językiem symboli; pow oływany zo­ staje do nowej pracy nad obleczeniem w ciało wskazań płynących z kon­ strukcji poetyckiej.

Sytuacja taka, a więc odwołanie się do system u i tradycji, obalenie przegród dzielących sztukę i życie praktyczne, ustanow ienie specyficznej więzi międzyludzkiej za pomocą tekstu literackiego, powoduje zmiany w traktow aniu różnych elementów utw oru oraz ich układów. Przede wszystkim tracą tu w znacznym stopniu zastosowanie pojęcia indyw i­ dualistyczne, jakie zwykło się przymierzać do twórczości literackiej. Już koncepcja i tem at nie są własnością pryw atną Du B artasa — w ykorzystu­ jąc mit czerpią z ksiąg, gdzie jest on utrw alony. Lecz księgi podają tylko zarys zasadniczy budowy. Owa gęsta, tłoczna obecność rzeczywistości musi być zrekonstruow ana na podstawie innych źródeł, aby wypełnić ścisłym rysunkiem władcze, do esencji samej sprowadzone rysy m itu. To­ też autor uznał za odpowiedni surowiec wszystko, co przyczynić się mogło do realizacji jego planu. Świadomie zużytkowuje nagromadzoną wiedzę, zbiera m ateriały i ciekawostki, zestawia teorie przyrodnicze i poglądy fi­ lozofów, a naw et anektuje gotowe już opracowania literackie rozm aitych kwestii. Źródła te są trojakie: bądź najszacowniejsze au to ry tety starożyt­ ne, bądź tzw. utw ory neołacińskie, średniowieczne czy już renesansowe lub wreszcie rodzima poezja kosmologiczna i opisowa, której rozwój przypada na ten właśnie okres — razem składa się to na rodzaj sum y wiedzy, jaką dysponowała epoka i którą autor istotnie miał prawo uważać za zbiorowe dobro ludźkości. Zaś co do długu zaciągniętego wobec współ­ czesnych -— można by ułożyć wielkie listy zapożyczeń, ujaw niające nie tylko zależności stylistyczno-w ersyfikacyjne, lecz bardziej jeszcze bez­ pośrednie uczestniczenie w ówczesnych w ydarzeniach kulturalnych. Ta­ kie porównawcze zestawienia mogą oszołomić i zdezorientować in terp re­ tującego. Najbardziej, zdałoby się, znam ienne pomysły Du Bartasa oka­ zują się mieć swe poprzednictwa — cała m etaforyczna astronom ia i m ete­ orologia, obraz walki czterech żywiołów, stworzenie człowieka, pochwała pracy Adama i jego potomków, apologia mowy i dokładne opisanie jej mechanizmów, hym ny do Stwórcy, naw et tak swoisty, arcybarokow y opis pierwotnego chaosu. Du Bartas z niewzruszonym spokojem w m ontow y- wał w swoje dzieło, co znajdował wokół siebie i co mu się tylko nadało.

(16)

Chciał rozporządzać możliwie największym arsenałem środków, aby spro­ stać nałożonemu na siebie niesłychanem u obowiązkowi.

Tygodnie za przedm iot m ają świat ludzki jako całość. Nie wydobyty

z wyobraźni poetyckiej jako odpowiednik stanów duszy pisarza, ale św iat rzeczywisty, rozległy w czasie i przestrzeni, budowany przez poko­ lenia, doświadczany przez rzesze. I to właśnie decydująco kształtuje po­ em at. Z tego p u n k tu widzenia niepoważne stają 'się pretensje do oryginal­ ności w zw ykłym jej rozum ieniu — Du Bartas nie pragnie i nie potrafi być tak oryginalny. Oznaczałoby to bowiem zburzenie wewnętrznej sta­ bilności utw oru, pierwszeństwo subiektywnego przed obiektywnym, jed­ nostkowego przed zbiorowym, fikcji przed m item . Jego „niesamodziel- ność” pozostaje w istotnych, w ielostronnych związkach z natu rą jego przedsięwzięcia, z poczuciem przynależności do ogromnego n u rtu kultury, skąd powinno się czerpać z wdzięcznością i pełnym i rękami. Materią po­ em atu może być wszystko: spraw ozdanie podróżników, tra k ta t anatomicz­ ny, rozpraw a metafizyczna, zasłyszane wypadki, dogmaty teologii, inny poemat. N arasta w ten sposób potężna glosa do dziejów kultury, poetycki re je str jej składników, przeprow adzony giętkim ruchem wiersza po ko­ lejno opisywanych sferach świata.

Rozgraniczenie rzeczy n atu raln ej, bezpośredniego obiektu własnych doznań i rzeczy oglądanej już poprzez historyczne 'nawarstwienia symboli, funkcji, aluzji, uw ikłań językowych, traci tu wszelkie podstawy. Rzecz prezentow ana spowita jest w ową szatę określeń, oryginalnych czy już wtórnych, k tó ra świadczy o jej udziale w uniw ersum nowego rodzaju, gdzie rządzi swoista przyczynowość językowa, praw a związków i kojarzeń, ideał stosowności estetycznej, kształtow any historycznie i zbiorowo. Każdy znam ienny epitet, charakterystyczny układ m etafory dokonuje jej in ­ korporacji w ludzką rzeczywistość form, a ta nie jest ani ponadczasowa, ani ściśle jednostkowa, lecz posiada swoje tu i teraz, utrzym uje się dzięki ciągłości, która dopiero uspraw iedliwia zmianę, ewolucję, indywidualny wkład. W Tygodniach rzecz zarazem zamieszkuje jakiś region świata, jest częścią n atury, nigdy nie docieczonej do ostatka, oraz skrótem historycznego procesu obróbki, przysw ajania przez człowieka. Retoryka staje się tu narzędziem podboju, penetracji w głąb natury, pieczęcią od­ ciśniętą na znak, że tu był człowiek. Zaś jej sprawność zależy od ogólnego poziomu instrum entów językowych, więc znów odsyła pisarza do zbioro­ wości, czyni jej dłużnikiem . A utor zachowuje sobie wszakże rolę szcze­ gólną i w końcu główną — tego, kto porządkuje nagromadzoną mnogość spraw i faktów, poddaje dyscyplinie konstrukcyjnej, scala w jednolity system. I przedstaw ia dzieło innym , otwarcie i z naciskiem ujaw niając im swe cele i środki, swoje wzory i inspiracje, swoje związanie i osiągnię­ tą poprzez to wolność.

W ydaje się, że współcześni ocenili dość trafnie charakter Tygodni, a jeśli w ym ykał im się d elikatny p u n k t równowagi, to raczej na korzyść

(17)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 21

zawartości inform acyjnej i sensu moralnego, niż poetyckości jako takiej. Byli w ten sposób bliżsi jego istoty, niż gdyby smakowali tylko w soczys­ tych rozkoszach form y Bartasowej. Chociaż, być może, nie uświadam iali sobie, iż są to spraw y nie do rozdzielenia, że treść poem atu narzuca się i przykuwa dlatego, że niesie ją przedziwny, w yrazisty, często urzekający wiersz. Dzieło zostało przyjęte przede w szystkim jako encyklopedia wszech nauk i krynica mądrości, dojrzałej i statecznej, harm onizującej wielorakie strony życia: literatu rę i obowiązki obywatelskie, wiedzę i wiarę, piękną iluzję i prawdę. Każdy mógł tu odszukać coś dla siebie, ci, co wiodą „życie kontem placyjne i czynne, książęta i urzędnicy, słudzy Kościoła, ojcowie rodzin, wielcy i mali, bogaci i ubodzy, młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety”. W ystarczyło otworzyć książkę, by znaleźć wsparcie moralne, wskazówki do działania i w yjaśnienie swych powinności; by za­ poznać się ze zjawiskami świata, z biegiem i cudami przyrody; by odzyskać kontakt z przeszłością, i w teraźniejszości ujrzeć jej spadkobiercę i wyko­ nawcę testam entu. A wszystko to „z tysiącem śm iałych określeń, słów szczęśliwie w ybranych i stosownych do tem atu wierszy, pomysłów no­ wych i w yśm ienitych i szeregiem rozważań przyjem nych jak to tylko możliwe”. Mniej więcej do lat dw udziestych XVII w. poem at cieszył się wyjątkowym powodzeniem. Świadczy o tym ilość w ydań ukazujących się prawie co roku w Paryżu, Genewie, Lyonie, Rouen, Bordeaux, oraz pełen zachwytu głos współczesnych. Był spełnieniem tak oczekiwanej i zapo­ wiadanej od połowy stulecia epopei (anegdota opowiada o podziwie i za­ wiści Ronsarda); prezentow ał się jako prawdziwe opus magnum, ukoro­ nowanie poetyckie okresu, godna kontynuacja wielkiej epiki antycznej. Rychło przyznano mu najwyższe i najbardziej pochlebne párantele: „Les pilastres et frontispices des boutiques allamandes, polaques et espagnoles se sont enorgueillis de son nom joint á ces divins héros: Platon, H om ere, V irgile” — pisze w r. 1589 świadek tych sukcesów. Ciekawe jest to zesta­ wienie trzech nazwiśk: filozofa otoczonego szczególną czcią w epoce, le­ gendarnego tw órcy rodzaju epickiego oraz tego, kto w yprow adził ów rodzaj na w yżyny doskonałości i był niedościgłym wzorem w szystkich podobnych prób renesansowych. Oficjalna skala porównawcza w yraźnie nie pasuje do utw oru za jej pomocą ocenianego, w skazuje raczej na hasła wywoławcze epóki i na odcień em ocjonalny oceny. Pod ich osłoną poem at dokonuje swej pracy rekapitulacji i scalenia, gromadzi ludzi wokół zasad nie m ających nic wspólnego z poetyką starożytną czy jakąkolw iek inną; każe im widzieć św iat poprzez system, którego je st językow ym zw ier­ ciadłem i odgałęzieniem.

I rzeczywiście Tygodnie um iały narzucić specjalny typ lektury, z kolei mocno przesadzony w drugą stronę, w kierunku już zupełnie n ieliterac- kiej powagi i dosłowności. Jak gdyby ich grandilokw encja i sk rajn e w y­ olbrzymienie procederów stylistycznych, barokow e rozdym anie trad y ­ cyjnych figur zachęcało do skrajności przeciw nej, sprawiało, że poem at

(18)

je st dziełem ekstrem ów, których w yważenie jest w ruchu, wymyka się często i m usi być na nowo odnajdywane. Tygodnie już nie tylko były czytane, lecz studiowane. Każdy wiersz przynosił zawartość tak cenną — przedestylow ane kw intesencje nauk, aluzje historyczne i mitologiczne, uzasadnienie poglądów praw ow iernych i refutację heretyckich — że do­ m agał się osobnego rozważania i uzupełnienia, rozwijającego zbyt zwięzłą form ułę poetycką w długie szeregi objaśnień. Tak powstawały komentarze dołączane do edycji poematu. N ajpopularniejszy z nich, pióra Simona G oularta z Senlis, znacznie przekracza objętość samego utw oru i od­ znacza się zatrw ażającą erudycją. Dla przykładu: nieduży opis Zodiaku, lekki i błyskotliw y, m ieniący się barw nym i, w yrazistym i metaforami, zaopatrzony jest w piętnastostronicow ą notę, gdzie wymienia się odpo­ wiednie konstelacje, tłum aczy ich nazwy, podaje starożytne wierzenia z nim i związane, wpływ n a przebieg roku i związki sym patii z rzeczami ziemskimi, podział w edle ekliptyki, dokładną długość przebywania Słoń­ ca w każdym ze znaków i w ynikającą stąd naturalną miarę czasu. Na koniec cytuje się autorów greckich i rzymskich, jacy o tym pisali i stresz­ cza ich poglądy w tej m aterii. P rzy tym kom entator nie jest wcale oschłym pedantem — coraz to przeryw a swą robotę okrzykami zachwytu dla poezji Du Bartasa, pokazuje czytelnikom szczególnie udane miejsca, rozwodzi się nad niezrów nanym i zaletam i stylu. N iektóre w ydania zaw ierają do­ datkowo, oprócz wstępu Du Bartasa, „argum ent”, indeks alfabetyczny po­ ruszanych tem atów oraz wielojęzyczne poemaciki (w tym dwa po grecku!) różnego autorstw a o dziele, życiu i śmierci tw órcy Tygodni. W przekona­ niu współczesnych była tedy do zrealizowania pewna całość, pewna h ar­ monia i pełnia — chrześcijańskie dzieło, życie i śmierć — i właśnie u Du B artasa w idzieli jej osiągnięcie. Intencja i odczytanie, znaczenie i rozu­ m ienie pokryw ałyby się tu taj — spotkanie nazbyt rzadkie, nazbyt ważne, aby nie przypisyw ać mu istotnego sensu. Poem at bądź wychodził naprze­ ciw, bądź naw et budził dopiero zapotrzebowanie społeczne na ową jedność egzystencji — i to tu, u schyłku epoki burzliwej i sprzecznej, pełnej kon­ trastów m iędzy wyem ancypowaną elitą i tradycyjnie, jak od wieków, m yślącym i i czującym i masami; m iędzy rozkw item sztuk i m oralnym roz­ przężeniem w ojen religijnych, między swobodą badań a podporządkowa­ niem tw órcy politycznym mecenatom.

Tygodnie karm iły się m ateriałem już obrobionym, czerpanym z goto­

wego zasobu kultury, mówiły o świecie już przepuszczonym przez jej filtry . K om entarze naw iązują więc do tej samej metody, należą do tego samego kręgu umysłowego. I tu taj opis rzeczy miesza ze sobą jej naoczną obecność, w ibracje jej fizycznego trw ania oraz funkcje symboliczne, kształtujące wokół niej otoczkę poetycką, niby drugą naturę, drugą po­ stać bogatą w jakości i odcienie, równie konkretną i rzeczywistą. In ter­ pretacja nakłada się na to, co już jest interpretow aniem , zostaje opatrzona glosami ogromna glosa do dziejów kultury. Oczywiście nie jest to nadbu­

(19)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 23

dowanie wyższego piętra, które tak by się miało do dzieła, jak to ostatnie do swego pierwszego źródła. Poem at jest syntezą spojoną koordynującym i zasadami, o jedności stanowi tu ogólna atm osfera przenikająca wiersze, unosząca się pomiędzy wierszami. K om entarze usiłują tę całość rozłożyć na części w nadziei, że będzie w tedy lepiej przysw ajalna i nic się nie wymknie z jej zbawczego przekazu. I jest w tym odrobina praw dy, skoro asumpt do tych rozwlekłych not i przypisów dało w łaśnie przekonanie 0 w yjątkowej wadze dzieła, zarazem tak nieuchw ytnej, że można ją było zasugerować tylko w niekończących się omówieniach, nigdy nie tr a ­ fiających w sedno. Bowiem to, co w poemacie najistotniejsze, co ch arak­ teryzuje go najgłębiej, to ciągły przypływ m iędzy w yjaśnionym i niew y- jaśnialnym , rozumowym i irracjonalnym , tym, co obdarzone formą, mocnym konturem i co niedopowiedziane; m iędzy przedm iotem nazyw a­ nym a ukazanym tylko w falowaniu wiersza jako jego, wiersza, granice. Tekst i komentarz, czy szerzej jeszcze — świat, tekst i kom entarz — sta­

nowią zwartą, choć niezupełnie jednolitą przędzę, odpowiadającą ściśle szeregowi: system kultury, autor, odbiorca. Każdy stopień jest tu niezbęd­ nym uzupełnieniem i aktualizacją poprzedniego, sprawdza i ujaw nia jego potencjalności. Ciągłość ta raz jeszcze, teraz znów w płaszczyźnie społecz­ nej, zaświadcza o tym, że różne odmiany uczestnictw a w kultu rze są ze sobą solidarne, tworzą układ żywy i dynamiczny. W układzie tym form ują się i są podejmowane znaczenia, przechodzą swoją społeczną próbę, obra­ stają nowymi sytuacjam i, stają się chlebem codziennym zbiorowości. W ykorzystanie — jak w Tygodniach — znaczeń gotowych, już utrw alo­ nych, może się okazać nie tylko uświadomieniem sobie własnego udziału w systemie. To również jego historyczna transpozycja, odświeżenie 1 zasilenie obiegu znaczeń dzięki poszanowaniu praw wspólnoty. Na tym polegało powodzenie poem atu — na przypom nieniu rzeczy starych, a przecież wciąż nowych, na pragnieniu zebrania w jedność rozsypującej się rzeczywistości, na tej szczególnej otwartości wobec czytelników z góry dopuszczonych do rozmowy, do w ym iany i osądu, do snucia dalej niewyczerpanego wątku.

Uniwersalizm Du Bartasa ma też w yznaczniki zewnętrzne, społeczne: nie tylko ilość w ydań we Francji, również szybko następujące przekłady na łacinę, włoski, hiszpański, niemiecki, angielski, szwedzki, duński. Biografowie podają interesujący z tego punktu widzenia fak t — autor

Tygodni był z pochodzenia Gaskończykiem i zaczynał od utw orów pisa­

nych w rodzinnym dialekcie. Lecz rychło zdecydował się na francuski, język kształtującej się więzi narodowej, znak scalonego, rozległego obszaru kulturowego. Gdy opisując rozproszenie pokoleń Izraela po ziemi, robi przegląd zamieszkujących ją ludów, zakończenie rozdziału poświęca Francji:

(20)

M ais fe r a y -je tousjours le jou et de B orée? L ’o b je t de la fu reu r du tem p esteu x N erée? V erra y -je p o in t jam ais moin Ithaque fum er? M a ch alu p e fa it eau: je n e p u is plus ram er. H a F ran ce, je te voy: tu m e tends jâ les bras... O m ille et m ille fo is terre h eu reu se et fécondé! O p erle de l ’Europe! O P arad is du M onde! F rance, je te sa lu e, o m ere des gu erriers, Q ui jad is oint p la n té leu rs triom phans lauriers Sur les r iv e s d ’Euphraite et sa n g la n te leu r g la iv e Où la torch e du jour et se couche e t se lev e, M ere de ta n t d’o u vriers, q u i d ’un hardi bonheur T asch en t com m e obscurcir de N ature l ’honneur, M ere d e ta n t d ’esp rits q u i de sa v o ir esp u isen t E gyp te, G rec, R om e, et su r les doctes luisen t... Tes fle u v e s so n t des m ers, des p ro v in ces tes v ille s , O rg u eilleu se en m urs, n o n m oins qu ’en m oeurs civ ile s , Ton terroir e st fe r tile e t tem p erez tes airs,

Tu as pour b astion s et d eu x m on ts, et d eu x m ers... L a se u le P a ix te m anque...

Ale w itając radośnie po długiej podróży brzegi ojczyste, składając hołd ziemi rodzinnej, Du Bartas nie m yśli zamykać się w jej granicach. Istnieją wszak przestrzenie szersze, obowiązki znacznie rozleglejsze, przyśw iecające jego wysiłkom. Główną przyczyną zła społecznego, nie­

zgody, w ojen jest zapoznawanie w ielkiej wspólnoty ludzkiej,

w spólnoty praw , w iary i tworzenia, k tóra była u początków,

przed zniszczeniem w ieży Babel. Symbolem stanu pierwotnego była jedność języika, potem zagubiona:

[...] ce la n g a g e doux,

S a in c t lie n des citez, p u issa n t fr e in du courroux, M astic de l ’a m itié, ja d is u n y s ’ég a re

En cen t r u isse a u x terris. A u jou rd ’h u i le riv a g e Q ui born e n o stre b ourg, born e n ostre lan gage: E t so rta n t qu atre pas hors de n ostre m aison M uets, la s n o u s p erd on s l’o u til d e nostre raison. [...] Ce don s e sop h istiq u e, e t du n ort ju sq u ’au M ore La ch u te de B a b el co n fu se b ru it encore.

Przezwyciężyć, na ile to możliwe, skutki wieży Babel, przywrócić poprzez poem at, tw ór językowy, poczucie solidarności, świadomość jednego ludzkiego zadania. Nadać znów mowie charakter powszechnego łącznika, rozprowadzającego po społeczności jedną prawdę, oczywistą i dotykalną.

Czyżby znaczyło to chęć zniesienia wielości i różnorodności form, nieuchronnego pochodu zmian, w których streszcza się rozwój kultury? W szak postulować jedną form ę — jeden język, całkowicie przejrzysty i przystający do zawartości, wyczerpujący wszelkie możliwości ekspresji,

(21)

P O E Z J A I E G Z E G E Z A W T Y G O D N IA C H D U B A R T A S A 25'

to m arzyć o wyjściu poza k ulturę, spodziewać się jej końca, przyśpieszać go. Lecz z drugiej strony Du Bartas jest przecież bardziej realistą niż wizjonerem, obce mu są jakiekolw iek apokaliptyczne koncepcje. Siła jego polega na tym, że przyjm uje świat zastany taki, jakim je st i tu widzi pole swojej powinności. Utopia absolutnej jedności przerzucona je s t'

wstecz, do czasów mitycznych, ma wartość symboliczną i regulującą. Z uwagi na nią powinniśmy zachowywać się tak, aby przybliżyć się maksymalnie, jak to tylko da się spełnić w istnieniu historycznym , tu i teraz, do idealnego obrazu; aby czyny nasze pobudzane b y ły tą n a j­ wyższą intencją moralną. Mit jest zbyt mocno przeżyw any, by nie n a­ suwać smutnego porównania:

[...] On p arlait en tou t lieu L’id iom e sacré, le lan g a g e de D ieu,

L an gage qui, parfait, n ’a p oin t n y ch aractere Q ui me so it e n r ic h it d e q u elq u e grand m ystère. M ais de pus cest o rg u eil ch a sq u e p eu p le u s e á part D ’un jargon corrom pu, e ffém in é, bastard,

Qui chasque jour se ch an ge, et, p erd a n t s a lu m ière, N e r e tie n t presque rien de la la n g u e prem ière.

Takie, zdałoby się, postponowanie środków i możliwości ludzkich w odnie­ sieniu do pierw otnej i utraconej doskonałości nie powinno przysłaniać innych, bardziej optym istycznych skutków tego stanu rzeczy. Nieosią­ galny i absolutny praw zór dew aloryzuje wszelkie nieudolne przybliżenia a jednocześnie, co w perspektyw ie Tygodni je st znacznie ważniejsze i bezpośrednio wyczuwalne, nasyca je w ew nętrznym napięciem niespeł­ nienia, dążenia k u coraz lepszym realizacjom. Te zaś są w arunkiem procesu historycznego. Język całkowicie „św iecki”, pozbawiony złudzeń co do swych bezwzględnych, „nadprzyrodzonych” korzeni, łatw iej może się zamknąć w doraźnych satysfakcjach, w przekonaniu, że zdobył możliwą perfekcję formalną, szczyty finezji i w yrazu. Form a je st w tedy kwestią zręcznej m anipulacji, a jej m iarą i sędzią sam tw órca oceniający rezultaty wedle swych zamiarów. H istoryczny relatyw izm może zwró­ cić się przeciw historii, odbierając jej napęd, rozbrajając ponadjedno- stkowe kryteria. U Du Bartasa owo ponadczasowe zakorzenienie języka zapoczątkowało ruch, rozciągnęło przed nim wielki obszar dokonań, wielką dziedzinę do zawładnięcia, zapisywaną dziełami, któ ry ch m otorem jest głód pełni, pragnienie tego, co nieosiągalne może, lecz darzące ży­ ciem i sensem. A skoro w szystkie języki znajdują się w podobnej sytuacji, skoro wszystkie przeniknięte są duchem niepokoju i dążenia, tedy są językam i bratnim i, w spółdziałają zgodnie w budow aniu k u ltu ry . Zdobycze każdego z nich pow inny obchodzić w szystkich ludzi, bo powięk­ szają wspólne dziedzictwo — czynią uchw ytniejszą, poprzez wielość ujęć i różne sposoby w yrazu, samą istotę języka.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W kolejnych dniach odbywały się wystąpienia dotyczące: sylwetki Karola Wojtyły - Profesora KUL, antropologii filozoficznej, rozwa­ żanego w ramach etyki zagadnienia

Za- uwamy przy tym, e doktryn o charakterze wyranie racjonalnym czy nawet racjonalistycznym jest gnostycyzm głoszcy, i wiedza jest ze swej natury zbaw- cza i e

Powodem tak wielkiego sukcesu była przede wszystkim adaptacja wspomnianej sztuki do realiów życia codziennego ludności ukraińskiej w Galicji: zmieniono język utworu

Akcesja Republiki Słowackiej do Unii Europejskiej w 2004 roku, prawie dziesięć lat po Austrii, włączenie Słowacji do strefy Schengen w 2007 roku oraz wprowadzenie

Opiela L., Chrystocentryzm w koncepcji wychowania integralnego według błogosławionego Edmunda Bojanowskiego, materiały z sympozjum: Aktualność idei pedagogicznych błogo-

 integralność na poziomie relacji oznacza poprawność definiowania relacji oraz pełną synchronizację połączonych danych. W literaturze spotyka

Niemniej należy dodać, że wpisał się on w historię hijackingu nowymi akcentami, które sprowadziły się do kilku wypadków uprowadzenia niekomunikacyjnych statków

The expected rate of wave overtopping with the data of regular wave experiments was re- confirmed to almost agree with the data of irregular waves except for