IV WRZESIEŃ, PAŹDZIERNIK 1919.
JĘZYK POLSKI
WYDAWNICTWO KOMISJI JĘZYKA POLSKIEGO A K A D E M J I U M I E J Ę T N O Ś C I W K R A K O W IE .
Idzie o tę r ó ż n i c ę p o d ł o ż a e t n i c z n e g o , o którą potrąci łem wyżej. Wiadomo, że kiedy mówimy, wszystkie czynne przy tern narządy zajmują wz gl ędem siebie pozycje, ułożone w pewien stały stosunek, który u różnych narodów jest różny. Stosunek ten wyni ka po pierwsze z wzajemnego u kł adu narz ąd ów mownych, n a b ywa ne go w drodze naśladownictwa, które odby wa się nieświado mie, t. j. bez zdawania sobie sprawy, o co właściwie idzie, u dzieci uczących się mówić, świadomie zaś u starszych, uczących się obcych języków. Ale stosunek wspomniany wy p ływa powtóre także z t e n dencji do pewnego układu (po części może n a we t z budowy) wszyst kich narzędzi mownych, przekazywanej dziedzicznie w obrębie da nej społeczności szczepowo-językowej. Jest on w tym zakresie na ogół od świadomej woli człowieka niezależny, t. zn. może go w szczę śliwych warunkach pokonać jednostka, najłatwiej dziecko przenie sione w otoczenie obco-językowe, ale nie pokonywa go nigdy zwarta masa. Ogółem biorąc, od pierwszego w a r u n k u zależy to, co nazy wamy p opr awną wymową, od drugiego to, co się popularnie mia nuje akcentem np. paryskim. Można mieć błędną w y m o w ę n a we t w e własnym języku, jeżeli się np. jąka, albo »połyka wyrazy«, albo nie nauczyło za młodu wy ma wi ać r itp. Można też w obcym języku posiadać wy m ow ę dobrą, n a we t czasem bardzo dobrą, a mimo to mieć Mekki akcent c udzozi ems ku, t. zn. nie umieć wdrożyć się do odpowiedniego zespołu i wzajemnego ustosunkowani a pozycyj na rządów mownych, czy to skutkiem b r aku dostatecznego talentu n a śladowczego, czy to poprostu s kutkiem niemożności, mimo wszelkie wysiłki, zmiany podstawy artykulacyjnej i dziedzicznych w tym za kresie nałogów. Iluż to Polaków, urodzonych i wychowanych we Francji albo w Niemczech, zachowuje zawsze w tych językach pewną łagodną miękkość,“po której zaraz poznać Słowianina! Jakże trudno Niemcom południowym, n a we t sfrancuziałym politycznie
Alzatczy-4
O starożytności języka polskiego
w świetle ostatnich badań nad stanowiskiem ję zyków germańskich. (Dokończenie).
98 JĘZYK POLSKI IV. 4 kom, dać sobie radę z w ym ow ą francuską ! Oczywiście wpływy działające na grom adę i dziedziczone przez jednostkę, oraz działa jące na jednostkę i przyjm owane przez nią, układają się jaknajroz- maiciej z bujnością szczegółów nie dającą się — dziś przynajmniej — ująć w żadne reguły. Mimo wszystko fakt pozostaje faktem, że ogó łem biorąc pew n y m różnicom plem iennym i szczepowym odpow ia dają pew n e różnice w sposobie w ym awiania, czyli w typie artyku- lacyjnym, zależnie od u kładu i wzajem nego stosunku narządów mownych. Po pierwszych — jak to byw a — przygodnych głosach i uw agach, rozw inął i podkreślił ten p u n k t widzenia uczony włoski Ascoli, jeden z przywódców wielkiego i płodnego przełomu, jaki się dokonał w językoznaw stw ie mniejwięcej w ósmym dziesiątku ze szłego stulecia. Pogląd swój przeprow adził na szeregu przykładów, zwłaszcza romańsko-celtyckich, w obszernym rozdziale pracy p. t. Una lettera glottologica, Turyn 1881, później w zbiorze tych listów. Od tej pory jedni uczeni przesadzali w tym kierunku, inni prze ciwnie, zaniedbywali go zupełnie, zajęci badaniem formalnej strony języka. N iewątpliwie sp ra w a jest zawiła i daleko nam do tego, aże
byśmy stosunek podłoża etnicznego do formy dźwiękowej umieli ująć w jakąś ścisłą normę. Niemniej rzeczy się powoli precyzują. Studja przedsiębrane nad g w aram i polskiemi przez prof. Nitscha wskazują, mimo ostrożności, z jaką ten uczony kwestję traktuje, że między linją podziału g w a ro w e g o a szczepowego istnieje nieraz ścisła analogja. Jeszcze jaśniej występuje ona w świetle badań prof. Czekanowskiego (znanych mi z ust badacza, ale o ile wiem — spraw dzić w tej chwili nie mogę — w d ru k u dotąd nie ogłoszo nych) nad rozsiedleniem szczepów polskich. W y n ik i bad a ń obu uczo nych poparły się wzajemnie. Jeszcze wyraźniej występuje wpływ podłoża etnicznego na w ym o w ę w obszarach spolszczonych. Po szcze góły odsyłam do prac prof. Nitscha i do jego map gw a row ych; dla niejęzykoznaw ców opracowanie popularne, Mowa ludu polskiego, K raków 1911 (p. mapkę, a w tekście zwłaszcza str. 36 n., 49 n.). P o dobnych faktów spostrzeżono tak wiele, że dość tylko stw ierdzić ich istnienie, nie wdając się w m nożenie przykładów. W masie, sta nowiącej odręb ną społeczność językow ą, swoisty układ narzędzi m ow nych i zw iązane z nim właściwości artykulacyjne przechowują się ogromnie uparcie. Oczywiście swoistość ta może być bardzo różnego stopnia. Stanowczo odm ienny jest zespół nałogów i w ła ściwości artykulacyjnych np. u Polaków a Rosjan, a jed n a k różnica ta spada do zera wobec różnicy, jaka w tym względzie zachodzi między Słowianami z jednej strony a np. Sem itam i z drugiej. P o mimo, że osobno wzięty każdy chyba Zyd europejski może się
zu-IV. 4 JĘZYK POLSKI 99
pełnie dobrze nauczyć po polsku, rosyjsku czy jeszcze inaczej, to jednak m asa Żydów, aczkolwiek posługuje się nie hebrajszczyzną ale żargonem, a więc gw arą niemiecką, przecie zachowała ten cha rakterystyczny charkot gardłow y semicki, po którym na sto kroków poznać obrady czarnej giełdy. Znaczy to, że Żydzi, mimo że daw n o przestali mówić po hebrajsku, zachowali jednak właściwy hebrajsz- czyźnie układ na rz ą d ó w m ow nych i naw yki artykulacyjne, prze nosząc je na język przez siebie przyjęty. Innem i słowy, dany język, w tym w y pa dku g w a ra niemiecka, zaszczepiony na obcem podłożu etnicznem, tutaj żydowskiem, nabrał właściwości artykulacyjnych j ę zyka obcego, wyrosłego na owem podłożu. — Tyle ogólnych u w a g o różnicy podłoża etnicznego. Przejdźm y do szczegółowych.
F akty takiego w pływ u obcego podłoża etnicznego na system artykulacyjny są bardzo dobrze znane w rodzinie języ kó w indoeu- ropejskich. Klasycznym przykładem jest język ormiański. Jest to ję zyk indoeuropejski, przyjęty w jakim VII w. prz. Chr. przez ludność nie-indoeuropejską, przedstawiający bardzo odm ienny typ a rty k u la cyjny. Toteż w ustach tej ludności język indoeuropejski zmienił typ swojej w ym ow y na inny, który do dziś dnia utrzym uje się u Ormian. Oczywiście w języku ormiańskim zaszły w ciągu tych co najmniej piętnastu wieków, odkąd go znamy, bardzo liczne zmiany fonetyczne, taksam o jak z drugiej strony uległy im wszystkie inne języki indo- europejskie, jest to bowiem nieodłączne od trw an ia języków żywych. Ale przez cały ten czas, zmiany dokonywały się z obu stron kon sek w entn ie po linji odm iennych tendencyj artykulacyjnych, t. zn. że ta wielka przesuw ka dźwiękowa, jaką zastajemy w języku o rm iań skim u progu jego dziejów literackich, nie była jakiemś indyw i dualnie zabarw ionem ogniwem w nieprzerw anym łańcuchu n a tu ralnego rozwoju języka indoeuropejskiego, ale była skutkiem nagłej zmiany, spowodow anej w ytrąceniem rozwijającego się normalnie po linji swych tendencyj języka indoeuropejskiego i przeniesieniem go na ludność, posiadającą wybitnie odm ienny typ artykulacyjny, który był jej właściwy przed przyjęciem obcego sobie języka, a który ona już po przyjęciu tegoż dalej utrzym ała. Dodajmy, że po takiem prze niesieniu na obce podłoże etniczne następuje z zasady szybszy roz wój języka, t. zn. że szybko zmienia się jego typ już nie tylko a r tykulacyjny, ale morfologiczno-składniowy. Dzieje się to raz dlatego, że w dobie nieuniknionego zam ętu językow ego, jaki takiej wielkiej zmianie towarzyszy, brak jest poczucia jakiejś norm y uznanej, któ- raby wszelkie łatw o szerzące się modyfikacje i innowacje indywi dualne u trzym y w ała w karbach; powtóre zaś dlatego, że przyspie szony n atu ralny rozwój fonetyczny, zwłaszcza, jak w w ypadku języka 1*
JĘZYK POLSKI IV. i ormiańskiego, połączony ze zmianą przycisku, przyśpiesza zacieranie się jednostek morfologicznych i stosunków składniowych, przez co zmienia się ogólne oblicze języka. Oczywiście ułatwiają tę robotę dawniejsze nałogi językowe ludzi przyjmujących język nowy. Tak się też stało w j ęzyku ormiańskim: rozwój jego potoczył się na no- w e m podłożu bardzo szybko i już w czasie pierwszego pojawienia się na widowni literackiej, t. j. w początku V a może nawet w IV w. po Chr., język ormiański należy do najbardziej zmienionych w ro dzinie indoeuropejskiej.
Tu możemy przejść do j ęzyków germańskich. Język prager- mański t. zn. ten (oczywiście już nieistniejący) z którego się z biegiem czasu w drodze rozwoju i różniczkowania wyodrębniły wszystkie późniejsze i dzisiejsze języki germańskie, uległ równie głęboko się gającym zmianom typu artykulacyjnego, jak ormiański. Najbliższe pragermańskiego, a najstarsze ze znanych nam języki germańskie z IV w. po Chr. postąpiły w tych zmianach n a we t już dalej. Z prze- s uwk ą typu artykulacyjnego, w połączeniu ze zmianą akcentu, po szedł dalszy rozwój na innych polach tak szybko, że języki g e r m a ń skie r azem z najkonserwatywniejszym wśród nich niemieckim, nie tylko, jak ormiański, na całej linji najdalej od typu indoeuropejskiego odbiegły, ale że najbardziej wśród nich zaawansowane, t. j. duński, a zwłaszcza angielski, już dziś stanowią typ najzupełniej od indo europejskiego różny. Różni też języki germańs kie od indoeuropej- skich ten charakterystyczny charkot i bełkot, po którym już zdaleka poznać Niemca czy Anglika; nawi asem mówiąc, w ormiańskim tego niema. Ale ciekawe, że owa pods tawowa pr zes uwka w zakresie d źwi ęków zwartych, która była bezpośredniem następstwem zmiany typu artykulacyjnego, a której tendencje do dziś dnia w ustach g e r mańskich żyją, jest prawie identyczna z takąż przesuwką, która tę s amą rolę odegrała w języku ormiańskim. Sama p r ze su wka g e r m a ń ska z na na była uczonym od stu lat, stanowi na we t jedną z naj- pierwszych zdobyczy j ęz ykoz na ws twa porównawczego (odkrył ją Duńczyk Rask, 1818), jednakże analogję z językiem ormiańskim wy kazał szczegółowo dopiero znakomity uczony francuski, prof. Me i l - l e t , pod koniec zeszłego stulecia (Mómoires de la Socióte de Lin- guistiąue, tom VII). Dziś analogja ta nie ulega wątpliwości. Ale czem ją tłumaczyć? Związku bezpośredniego niema. Zdawałoby się rze czą najprostszą uznać, że skoro przyczyną takichże zmian i takichźe skutków tych zmian w języku ormiańskim jest fakt przyjęcia go przez ludność nie-indoeuropejską, toć i z j ęzykami germańskiemi musi się s p ra wa mieć taksamo. Ale ten wniosek był niemożliwy w wieku XIX. N a w e t najbezstronniejsi z uczonych niemieckich, ję
IV. 4 JĘZYK POLSKI 101
zykoznawcy którzy w badaniach swoich tylko naukę mieli na wzglę dzie, byli po za nią ludźmi i Niemcami. Dokoła nich rosło i potę żniało państwo niemieckie. Uczucia patrjotyczne narodu wzmagał y się i zaczęły coraz bardziej przybierać formy aż nadto nam znane z dziejów ostatnich lat pięćdziesięciu. Hasło »Deutschland iiber alles« przechodziło w krew społeczeństwa. Całe wychowani e było na tę nutę nastrojone. Zaczęły się coraz bujniej krzewić i coraz głośniej rozlegać owe idee schar akter yzowane na wstępie. Musiał ich wpływ być silniejszy niż to sobie wyobrażamy, skoro potrafiły podbić n a wet takich ludzi (jak prof. Schroeder), którzy lat t emu sto byliby t ypowymi przedstawicielami owego z książek już tylko znanego idealizmu niemieckiego. Wszyst ko to składało się na stan uczuciowy, w którym niepodobieństwem było zawrócić z wytyczonych ki er un ków badania i, przyjrzawszy się wyraźniej przesłankom, zobaczyć nagle paradoksalny wniosek, że ci Germanie, których najgłębsze przekonanie kazało uważać za urodzonych wodzów i prawych przy wódców ludów indoeuropejskich, są zgoła obcą rasą, której język indoeuropejski został na kilka wi ekó w przed Chr. narzucony. P o w t a rzam: wniosek taki był w Niemczech niemożliwy, a j ęz ykoz na ws two niemieckie dominowało w całej rzeczypospolitej uczonej x). Pr zypu szczało się więc dalej po staremu, że rozwój języków germańskich odbywał się normalnie i bez pr zer wy w związku z tern s amem pod łożem etnicznem, a wp ł ywów obcych dochodzono raczej właśnie w innych językach indoeuropejskich, poza germańskiemi, co się zda wało tern słuszniejsze, że wł ywy takie istotnie były i nikt im ani dziś nie będzie przeczył. W pierwszem dziesięcioleciu wieku bieżą cego odezwało się j ednak parę głosów, poza Niemcami, że przecież najnaturainiejszem wyjściem jest przyjęcie silnego wpł ywu albo na we t w całości podłoża obcego. Głosy zresztą dość słabe. N a w et prof. Meillet, który wrócił do analogji z ormiańszczyzną, rozpatrując sprawę
h Ascoli, w pomienionej rozprawie, poświęconej w ł a ś n i e zagadnieniu w p ły w ów etnicznych na język, tak się naw iasem w y ra ż a w spraw ie przesuwki g e r m a ń skiej: La stessa l a u t v - e r s c h i e b u n g , piuttosto che u n a vera innovazione, puó dirsi, eon linguaggio musicale, u n t r a s p o r t o che non turba l’a r m o n i a (op. cit. 51/52). Naturalnie, porównanie to nic nie mówi i nie wyjaśnia. Comparaison n ’est pas raison. P okazuje tylko, że naw et Włoch (tak, właściwie, to Żyd austrjacko-w łoski z Gorycji) i uczony b a r d z o samodzielny nie mógł się otrząść z dogm atu g e r m a ń skiego. Niemieccy uczeni w prost o m a w ia ją »die* germanische und deutsche Laut- verschiebung ais ein bew urdernsw ertes Denkmal germ anischer un d deutscher Kraft des Vorsalzes<, Finek, Der S pra chunte rric ht im Dienste der Geistesbildung, Neue Bahnen IX, 7, W iesb a d en 1900, str. 411. W y b r a łe m umyślnie językoznawcę o niezw ykle szerokim horyzoncie n a u k o w y m ; powołuje się on w miejscu przy- toczonem na innych, Anglika i dwóch Niemców, bardzo w ybitnych uczonych.
102 JĘZYK POLSKI IV. 4
w osobnym rozdziale książki Les dialectes indo-europóens (Paris 1908), nie położył na nią zdecydow anego nacisku. Uczynił to dopiero uczony niemiecki, Sigm und Feist, świadomie i otwarcie podejmując w yzw anie ciskane nauce coraz hałaśliwiej przez szowinistycznych publicystów i starożytników z Kossinną na czele 1). W yw ód Feista, przedstaw iony w bardzo obszernej broszurze p. t. In dogerm anen u n d G erm anen (Halle 1914) 2), jest językow y i starożytniczy; cenny zwłaszcza drugi, bo w pierwszym autor spraw ę trochę p ogm atw ał i zapuścił się w kombinacje nie zawsze pewne. Zq stanow iska j ę zy kow ego oświetla zagadnienie raz jeszcze Meillet, krótko ale przej rzyście i doskonale, w świeżej książce Caracteres genóraux des lang u es germ a nią ue s (Paris 1917).
Strona językow a tej sp raw y (a nas tu ona zajmuje) jest istotnie zasadniczo jasna. Rodzina języków indoeuropejskich jest ogromnie liczna i rozległa. Z małych początków urosła tak, że ogarnia dziś większą część kuli ziemskiej i o wiele ponad połowę zaludnienia. Należą do niej prawie wszystkie języki europejskie (pominąwszy nieznaczną liczebnie rodzinę ugro-fińską oraz parę innych szczątków i ułamków), a w Azji, obok mniej w ażnych lub licznych, cała m no gość języ kó w irańskich, zwłaszcza zaś indyjskich. Jeżeli pozostawimy na uboczu niektóre wyjątki (o których niżej słówko), to całe to olbrzymie m nóstw o języków wygasłych i żywych, bez porównania najobfitszy obraz rozmaitości językowej w rozwoju dziejowym, po dzieli się na d w a zasadnicze typy artykulacyjne: jeden, języki g e r m ańskie — drugi, wszystkie inne, przemnogie i przeróżne. Zmiana typu artykulacyjnego nie da się pojąć jako ogniwo n aturalnego roz woju języka w ustach wciąż tej samej masy etnicznej. Zdawali sobie z tego sprawę, jak powiada p. Feist, n a w e t niektórzy prehistorycy, dla których indoeuropejskość G erm anów była nienaruszalnym do gm atem. »Um die Schw ierigkeit aus dem Weg zu raum en, halfen sie sich mit d e r fur einen ernsthaften Sprachforscher geradezu gro- tesken Annahm e, das Germanische b ew ah re den ursprunglichen Zu- stand und die tibrigen indogerm anischen (= indoeuropejskie) Spra- chen seien seine Zerfallprodukte«. (op. cit. str. 25). Istotnie byłoby w takim razie rzeczą niepojętą, skąd się bierze ta zgodność wszyst kich innych języków w p rzeciw staw ieniu do germ ańskich, z w ła sz cza, że p rzesu w ka g e rm a ń sk a nie jest zjawiskiem tak znowu sta- *)
*) »dam it die E rgebnisse der ern sth aften W issen sch aft nicht gegeniiber dem m arktschreierischen Treiben in den H in te rg ru n d geraten«, pow iada n a str. 1/2 rozpraw y przytoczonej w n astępnem zdaniu tekstu.
2) W uzupełnieniu wielkiego dzieła K ultur, A u sb reitu n g und H erkunft der1 Indogerm anen (Berlin 1913).
IV. 4 JĘZYK POLSKI 103
rem; ściśle się ona jeszcze datow ać nie da, ale w tem zgadzają się uczeni, że zaszła w pierwszem tysiącleciu przed Chr., może w VII w., może w V, a może jeszcze później, a więc w czasie kiedy pozostałe j ę zyki daw no już wiodą byt odrębny, niektóre z nich mają n a w e t za sobą długi rozwój literacki, inne znane już są z krótkich zapisek, imion własnych itp. A tu i owe wyjątki, o których parę zdań wyżej wspo mniałem, świadczą przeciw przytoczonemu przypuszczeniu. W yjątki te, z których jeden język ormiański — poznaliśmy bliżej, to są właśnie języki o typie artykulacyjnym zmienionym pod w pływ em obcego podłoża etnicznego. To samo musi się tyczyć Germanów. Język pragermański, z którego rozwinęły się z czasem języki g e r mańskie, był to język indoeuropejski, narzucony przez jąkichś zdo bywców ludowi obcemu, nieindoeuropejskiemu, który aż do owej pory mówił językiem innym, nieindoeuropejskim 1). Od chwili owego narzucenia zaczyna się szybki rozwój, który tak bardzo oddalił ję zyki germ ańskie od typu indoeuropejskiego. Kiedy się to narzucenie dokonało, ściśle powiedzieć nie można, d a tą jeg o bowiem jest oczywiście data przesuwki dźwiękowej germańskiej, dotąd, jak wspomniałem, dokładnie oznaczyć się nie dająca. Rów nież nie da się jeszcze po wiedzieć, jakie to wojownicze plemię indoeuropejskie podbiło w ó w czas G erm anów i narzuciw szy im swój język, rozpłynęło się — samo nieliczne — w podbitej masie. Przypuszczenia dotąd w ypow iedziane są niepew ne. Zresztą są to szczegóły, o które nam w danej chwili nie idzie. To pewna, że zm iana języka nie jest u G erm anów czemś niezwykłem. Byli oni, odkąd nam znani, ludem bardzo niespokojnego ducha. Od C ym brów i T eutonów począwszy, wszyscy ci Goci, W a n dale, Kwadowie, Herule czy Cheruscy, wszyscy ci Sw ew owie, Bur- gundzi, Frankowie, ci Sasi, Anglowie, Juci i Duńczycy, wikingowie skandynawscy, Niemcy i Szwedzi, puszczali zaborcze zagony na cztery strony świata, a najenergiczniejsza odm iana G erm anów , Anglicy otworzyli tem u n iep o ham o w anem u żywiołowi wszystkie lądy i morza. Gdzie byli bliżej ośrodka swej rasy i sami panowali, tam narzucali swój język ludom obcym, jak Słowianom, P ru som czy Celtom brytyjskim. Gdzie jako najeźdźcy lub osiedleńcy dostawali się pod obce rządy, tam i języka się wyzbywali, jak F r a n kowie, W a re g o w ie albo Normanie. Tylko że wszystkie te histo rycznie nam znane zmiany odbywały się na mniejszą skalę i wr sil- *)
*) Z tego p r e-germ ańskiego języka zachow ało się w językach germ ańskich dużo w yrazów , podobnie ja k się to zaw sze dzieje p rzy zm ianie języka, zależnie od okoliczności w w iększych lub m niejszych rozm iarach, w ięc ja k np. w y razy celtyckie zachow ały się w języ k u francuskim , t. j. w łacinie przyjętej przez cel tyckich niegdyś m ieszkańców Francji.
104 JĘZYK POLSKI IV. 4
n em pomieszaniu z ludami obcemi. Ta mt a pierwsza, największa, dokonała się w zwartej masie etnicznej i dlatego miała skutki tak doniosłe.
Rezul tat powyższy, uzyskany w drodze rozważań faktów j ęzy kowych, popierają ś wi adec twa dostarczane przez naukę staroźytni- czą. Tu ich roztrząsać nie będę; kto ciekaw, niech zajrzy do Feista. Po wi em tylko, że wszystko wskazuje, *iź Germanie, ów lud — ogó łem biorąc — słuszny, jasnowłosy i niebieskooki, byli autochtonami w środkowo-północnej Europie, gdzie ich zastaje świt ich historji. Poni eważ zaś pośród ludów, mówiących j ęzykami indoeuropejskiemi, nie było i niema tego swoiście germańs kiego typu słusznych i nie bieskookich bl ondynów (choć był podobny), przeto kolebka tych ludów nie mogła leżeć w ziemi od d a w n a przez typ germański zamieszkanej. A stąd znów poprzedni wniosek, że Germani e nie są Indoeuropejczykami. Do tego samego prowadzi wreszcie i t. zw. paleontologja j ęzykowa, t. j. ten dział j ęzykoznawstwa, który na pod stawie roztrząsania danych językowych snuje wnioski o sposobie życia i stopniu kultury l udów danemi językami niegdyś mówiących. I tu oczywiście muszę powst rzymać się od przytaczania szczegó łów. W a r t o wszakże zaznaczyć, że, jak trafnie wywodzi p. Feist. Ger mani e już w czasach przedhistorycznych byli l udem wybitnie żeglarskim, mieszkającym nad morzem, a nieumiejącym zażywać konia. Takimi, j ak wiadomo, pozostali zawsze i to ich różni ogromnie od wszystkich innych ludów indoeuropejskich, których wspólna ojczyzna (dotąd ściśle nieoznaczona) musiała leżeć na wielkich prze strzeniach śródlądowych, bo j ak zgodnie świadczą dane j ęzykowe i historyczne, z morzem oswajały się te ludy późno i bez zapału, wszystkie natomiast były odwiecznie pi erwszorzędnymi koniarzami; obie właściwości polskie. — Tyle o najnowszych zapatrywaniach na odrębność etniczną Ge rma nów od innych l udów indoeuropejskich.
Tu powiedzieć może czytelnik: no, dobrze, wy wó d n i ewą t pliwie ciekawy i jeżeli się ostoi, to rzuci dużo światła także i na takie sprawy, o których się w artykule j ęzykoznawczym milczy, chociażby na r dzeń naszego stosunku do Niemców i ten sentyment, kt órym ich darzymy. A l e c o t o w s z y s t k o r a z e m m a d o s t a r o ż y t n o ś c i p o l s z c z y z n y ?
A oto co.
Z u w a g powyższych widać, że my już dzisiaj wi emy wcale dobrze, jaki typ artykulacyjny przedst awiał ów prajęzyk indoeuro- pejski, który w ciągu kilku tysiącleci zróżniczkował się i rozszczepił na całe mn óst wo historycznie nam znanych języków i gwar. W i e m y dość dokładnie, jakim ów prajęzyk rozporządzał zapasem dźwięków,
IV. 4 JĘZYK POLSKI 105 jak się te dźwięki tworzyły, jaką była n a tu ra akcentu, który nad niemi panował, i na jakie zgłoski jaki akcent padał. Ale na tern nie koniec. Po stu latach żmudnej i płodnej pracy uczeni językoznawcy umieją sobie dzisiaj niezgorzej w ytw orzyć plan owego prajęzyka, t. zn. wiedzą, jak on w ogólnych zarysach wyglądał, jak m ówiący nim praojcowie nasi reagow ali na obrazy, które św iat z e w n ętrzny um ysłom ich narzucał, w jaki sposób rozkładali takie obrazy na szeregi w yobrażeń i w jakim wzajemnym stosunku, przy użyciu jakich środków formalnych wyrażali takie szeregi wyobrażeń i sko jarzonych z niemi stanów uczuciowych z pomocą elem entów mowy.
Umiemy na w e t te ogólne zarysy wypełnić wielu szczegółami, choć wiemy doskonale, że z rozwojem nauki niejedno się w nich jeszcze zmieni. Je d n e m słowem, zdajemy sobie dzisiaj sprawę, jakim był ogólny typ prajęzyka indoeuropejskiego, t. j. jak się naogół przed staw iał ten zespół właściwości, który stanowi o indywidualności typu indoeuropejskiego wobec typów odrębnych, jak np. semicki, albo uralo-ałtajski, albo indochiński czy jeszcze inny. W łaśnie dla tego, że ten typ znany jest w swojej istocie i w swoich tendencjach rozwojowych, dało się (pokonawszy wyłuszczone przeszkody) s tw ie r dzić, że języki germ ańsk ie są wynikiem zaszczepienia pewnej po staci języka indoeuropejskiego wśród ludu, który aż po ową chwilę używał języka o typie odm iennym, właściwym obcej ogółowi Indo- europejczyków grupie etnicznej, którą tworzył. Otóż różne języki indoeuropejskie — gałąź indyjska, irańska, grecka, italska, celtycka i i nne — w różnym stopniu zachowały ogólny rodzinny typ języ kowy, który panow ał w czasie, kiedy języki te były zaledwie słabo rysującemi się g w aram i jednego wspólnego języka, prajęzyka indo europejskiego. Każda bowiem z tych gałęzi nie tylko że w różnym stopniu zetknęła się z obcemi etnicznie żywiołami, ale i ludy mó wiące każdym z tych języ k ów rozwijały się wśród rozmaitych, nie raz najzupełniej odm iennych w a ru n k ó w historyczno-społecznych, wywierających przecie zawsze olbrzymi wpływ na psychikę, a przeto pośrednio i na język, który jest w zasadzie odbiciem psychiki w mo wie artykułowanej.
Tak np. szczepy, które zajęły i podbiły Indje, zetknęły się tam z bardzo silną masą tubylców, obcych rasą, językiem i kulturą. .Zmieszanie zupełne nie nastąpiło, bo wobec wielkiej różnicy etni cznej masy czarnych, płaskonosych tubylców, instynkt samozacho wawczy najeźdźców stanął na straży czystości rasy i bronił się bardzo zawzięcie przeciw dopływowi krwi obcej. Niemniej krew ta przesiąkała, szczególnie obficie w niższych w arstw ach społecznych. W p ra w d z ie język literacki u trzym yw ał się przez długi czas w wiel
106 JĘZYK POLSKI IV. 4
kiej czystości (Wedy), ale instynkt sam ozachow awczy rasy aryj skiej (t. j. tych białych najeźdźców) nakazał ograniczyć wszelką wiedzę i wyższą kulturę literacką do w a rstw wyższych społecznie a czystszych rasowo. W a rs tw o m niższym i najniższym brakło po parcia i stałej normy językowej w ciężkich czasach zalewu żywio łem etnicznie i językow o obcym, który, choć się asymilował, wnosił z sobą podkład i tendencje różne. Toteż obok języka literackiego, który przez dłuższy czas był jeszcze językiem n a p ra w d ę żywym, zaczęły się rychło w y tw a rz ać języki ludowe, od typu indoeuropej- skiego dosyć odbiegające, z kolei wyparły one z użycia żywego czysty typ językowy aryjski, ograniczając go — i to w zmienionej postaci — do wyższej literatury (sanskryt). Tern się niew ątpliw ie tłumaczy, że w czasie, kiedy w sąsiednim Iranie był jeszcze w po- wszechnem użyciu język bardzo zbliżony do wedyjskiego, w samych Indjach już pospólstwo mówiło narzeczam i mocno w rozwoju zaa w an sow anem u — A przyszła kolej i na Iran. Aż do u p ad ku Sasanidów w połowie VII w. po Chr. mówiło się tam i pisało językiem średnio- perskim, który oczywiście w drodze naturalnego rozwoju już był daleko postąpił, ale jeszcze bardzo wyraźnie nosił znamiona typu indoeuropejskiego. Ale wówczas zwalił się na Iran przew rót poli tyczno-społeczny tak wielki, jakiego dotąd nie zaznały burzliwe jego dzieje. Nastąpił zalew arabski, zaczęło się wrażanie ludowi nowych pojęć na modłę m ahom etańską, t. j. ogniem i mieczem. Długa doba zamętu, w której językowi zabrakło wszelkiej normy. W iek X za stał społeczeństwo odrodzone, ale zmienione. W yn urzył się na w i downię język nowoperski, który w stępnym bojem zdobył wszystkie stopnie wiodące na Parnas, aż do szczytów, ale jest to jeden z ję zyków najdalej odbiegłych od typu indoeuropejskiego. — W Grecji znowuż zdobywcy indoeuropejscy w drugiem tysiącleciu przed Chr. zastali ludność obcą, twórczynię wysokiej kultury śródziem nom or skiej. Zasymilowali ją narodowo i językowo, narzucili przew agę swej umysłowości. Ale językowi przejścia te nie uszły bezkarnie. Przejął od ludności tubylczej wielką ilość wyrazów, w których widać na w e t szereg odrębnych elem entów morfologicznych (sufiksy), co wię cej zaś, zmienił poniekąd indoeuropejski sposób w yrażania s to s u n ków składniowych (t. j. analizow ania wyobrażeń złożonych i u w y datniania tej analizy w syntezie zdania), redukując liczbę p rzypad ków i zastępując brakujące innemi środkami. — A czyż trzeba przy pominać dalsze losy greki, kiedy pod w p ływ em tworzącej się kul tury hellenistycznej zaczęły się zacierać różnice gw arow e, albo też przypominać odw rotne zjawisko w Italji, kiedy po upadku jedności państw ow ej rzymskiej zaczęły się na szachownicy odrębnych
ple-IV. 4 JĘZYK POLSKI 107
mion italskich wyłaniać bardzo odrębne narzecza romańskie, długo (poniekąd po dziś dzień) pędzące osobny żywot n a w e t piśmienniczy i z oporem ustępujące jednoczącym wpływom przemożnej gw ary toskańskiej? — Albo wreszcie przypominać taką Francję? Ileż tam przesunięć językowych! Naprzód tubylcza ludność nie-indoeuropej- ska. Potem najeźdźcy celtyccy, którzy zasymilowali poprzedników. Potem legjoniści Cezara i osiedleńcy rzymscy, którzy zromanizowali Celtów. A potem długi, długi szereg najeźdźców germańskich, po mijając incydent z Atylą. Każdy taki przew rót w czasach, kiedy nie było ani kultury literackiej (poza łacińską, sztuczną i o g ran i czoną) ani silnej świadomości jednoty narodowej, to coraz to nowe pchnięcie oddalające język od pierwotnego typu. A przytem powsze chny zam ęt sprzyjał i na tura ln e m u rozwojowi. W rezultacie mamy dzisiejszą francuszczyznę, której typ »analityczny« bardzo odbiega od pierwotnego typu języków indoeuropejskich.
Jed n em słowem, im większa jest w pewnym ludzie przymieszka żywiołów etnicznie obcych, różnych sposobem myślenia i mówienia, im bardziej lud ten, pod wpływem w aru nk ów historyczno-społe cznych, narażony jest na przew roty w zakresie psychiki, t. j. zespołu reakcyj uczuciowo-umysłowych na otaczające zjawiska, tern dalej język tego l udu odbiega od typu, jaki przedstaw iał pierwotnie, czyli tern więcej traci ze swej starożytności. I naodwrót: im się dany lud uchował czyściej i żył spokojniej, a kiedy nadeszły czasy p rzew ro tów i klęsk politycznych, miał już pew ną uznaną normę językow ą i poczucie jedności narodowej, tern język jego będzie w ierniejsz)m obrazem pierwotnego typu, czyli, tern będzie w porównaniu z innemi pokrewnemi językami, starożytniejszy. Otóż w tern znaczeniu na j - s t a r o ż y t n i e j s z e s ą d z i s i a j w r o d z i n i e i n d o e u r o p e j - s k i e j j ę z y k i s ł o w i a ń s k i e i t. z w. b a ł t y c k i e t. zn. łotewski, zwłaszcza zaś litewski. O tern, że języki te są starożytne, wiedzą uczeni — rzecz jasna — od daw na. Ale nie bardzo się zastanawiali dlaczego, a przyciśnięci, dawali tautologiczne wyjaśnienie, pow ia dając, że mówią niemi l udy bardzo konserw atyw ne. Dlaczego — na to i my dziś nie bardzo potrafimy odpowiedzieć. Bo na to trzebaby znaleźć kluoz ustosunkow ania nadzwyczaj złożonego zespołu czyn ności psychicznych, innemi słowy, umieć we wszystkich szczegółach wytłumaczyć zjawisko i n d y w i d u a l n o ś c i , a tego dziś jeszcze nauka nie umie. Ale może ona podać przyczyny najważniejszych cech indywidualnych. 1 jeżeli idzie o starożytność języków słowiańskich i bałtyckich, to n ap ra w d ę warto było rozwieść się nad faktem świe żej detronizacji języków germańskich, bo nam on pozwala z o wiele większą pewnością podnieść dwie takie przyczyny, bardzo ważne,
108 JĘZYK POLSKI IV.
4-bodaj najważniejsze. Jedna to ta, że l udy mówiące temi językami, o wyglądzie tak starożytnym, musiały wchłonąć najmniej żywiołu etnicznie obcego, a o ile go wchłonęły, to żywioł ten był widać etnicznie i j ęzykowo dosyć »kongenjalny« *). A dr uga przyczyna ta, że l udy te, w dobie słabszej jeszcze odporności językowej, najmniej stosunkowo musiały być narażone na wielkie przewroty dziejowo- -społeczne, a przeto też najmniej, wedle wszelkiego prawdopodo bieństwa, oddaliły się od pierwotnej wspólnej kolebki późniejszych języków indoeuropejskich, ściślej zaś mówiąc od kąta, który w owej kolebce zajmowały. Istotnie bowiem nietylko system artykulacyjno- -fonetyczny języków słowiańsko bałtyckich najbardziej zbliża się do praindoeuropejskiego (nie należy tego, co mówię, mieszać ze skoja rzeniem systemu fonetycznego z kategorjami morfologicznemu jakie w p ewn y m stopniu rozwoju stanowiło bardzo wybitną cechę indy widualną prajęzyka), ale i system morfologiczno-składniowy (np. przypadki!) najbliżej do prajęzykowego przymyka. Oczywiście zmiany były, n a we t duże, dość wspomnieć czasownik, ale niema w nich nic takiego, coby się naogół nie dało wytłumaczyć naturalnym rozwo j e m języka, odbywającym się po linji tendencyj, jakie można zau ważyć już w genetycznie najstarszej jego fazie. Takie są przeto ty tuły języków słowiańsko-bałtyckich do starożytności i takie są wnio ski ze stwierdzenia starożytności płynące.
Jakże zaś w zakresie samych już tych języków? Czy są tu jakie stopnie? Powiada się naogół, że najstarożytniejszy jest język litewski. Poniekąd, niewątpliwie. Ale słusznie z auważył kied}śpr of. Bruckner, że się, tak mówiąc, przesadza. Wygląd starożytny nadaje litewszczyźnie szczególnie ocalenie końcówek imiennych (-as, -is, -ms!), pozatem fonetyka litewska nie tak znów wiele pozostała w rozwoju poza słowiańską, w zakresie zaś morfologji innowacje litewskie albo niedużo mniejsze, albo n awe t (czasownik!) większe niż słowiańskie. A w e w n ą t r z s a m y c h j ę z y k ó w s ł o w i a ń s k i c h ? Tu, osobne poniekąd stanowisko zajmuje język bułgarski, na którym wcale silnie zaznaczył się wpł yw domieszki etnicznej bardzo energicznych Tu rk ów nadwołżańskich, nie mówiąc o innych wpływach, które wciągnęły go, po części wraz z językiem serbskim, w obręb dość
») Mam tu oczywiście n a myśli żywioł ugrofiński. S pra w a jest jeszcze bardzo niejasna.' Tyle w szakże m ożna powiedzieć, że języki ugrofińskie albo w p ro s t są z indoeuropejskiemi spokrewnione, t. j. tworzyły niegdyś jedność, albo też — ale to ju ż n ap e w n o — stoją n a pogranic zu rodziny indoeuropejskiej a uralo-ałtajskiej, do której je się zalicza. Na czem polegałaby przyczyna takiego ich stanowiska, to się w tej chwili powiedzieć nie da. Nie wyszliśmy poza przy puszczenia, nie opracowane w szczegółach.
iy . 4 JĘZYK POLSKI 109
odrębnej indywidualności językow ej »bałkańskiej«. Także i czeski język uległ ogrom nem u wpływow i niemiecczyzny. W p ra w d z ie fone tycznie prezentuje się on wcale dobrze (tylko akcent germański!), ale cóż z tego, kiedy przejawiający się w systemie morfologiczno- -sk ładniow ym sposób myślenia jest nieomal do cna zniemczony. Przecież nie umiejąc dobrze po niemiecku, Słowianin nieraz się nie połapie, co też taki lub owy zwrot czy wyrażenie czeskie znaczą. W cale nie ratują sytuacji tego rodzaju nieprzeliczone falsyfikaty sło wiańskie jak knihtiskdrna — buchdruckerei, bo to są tylko listki fi gowe — wiadomo, co za niemi. Z pozostałych języków słowiańskich każdy m a oczywiście swe piętno indyw idualne i każdy i nnym w pły wom ulegał. Ale trudno rozstrzygnąć, który zasługuje na palmę sta rożytności. Rosyjski? Chyba nie, boć jego jednolitość jest tylko po zorna. W p ły w języka cerkiewno-słowiańskiego, acz blisko pokre wnego, równie silnie — jeżeli nie silniej — wytrącił język rosyjski z drogi niezmąconego rozwoju, jak wpływ łaciny (poniekąd i nie mieckiego) polszczyznę. Możnaby się zwrócić z tą palmą do g w a r ludowych, ale i o tych tyle tylko da się na ich korzyść powiedzieć, że jeśli naogół mają może wygląd starożytniejszy czy raczej jedno- litszy niż język literacki, to tylko dlatego, że nie ulegały wpływom wyższej kultury obeojęzykowej; pozatem, owszem, brakło im na w e t tego wędzidła konserw atyw nego, jakiem jest ciągłe obcowanie z sze- rokiemi kołami społeczeństwa i jakiem jest zwłaszcza dla systemu fonetycznego pamięć obrazów wzrokowych (pismo!). Zresztą byłoby wogóle płonnem staraniem gdzieś taką palmę bezw zględnego pierw szeństw a lokować; przecież s t a r o ż y t n o ś ć j ę z y k a n i e j e s t a n i z a s ł u g ą a n i z a s z c z y t e m , tylko poprostu cechą indywidualną, pozwalającą na pew ne wnioski — ważne i c i e k a we — o przeszłości języka i ludu. Cecha ta jest złożona, więc jakichś ciasnych granic
obejmować nie może.
Raczej na zakończenie zapytajmy — i odpowiedzmy — czy też taka starożytność języka nie jest s a m a w s o b i e dowodem zacofania kulturalnego, skoro przecie z postępem kultury język się zmienia, a narody, które w tym postępie przodują, mają języki naj bardziej od pierw otnego typu indoeuropejskiego oddalone? Odpo wiedź brzmi krótko i stanowczo: nie. T e m at to odrębny i z a rty kułem niniejszym bezpośrednio się nie wiąże. Dlatego nie mogę go szerzej rozwijać. Pow iem tylko jaknajkrócej, jakie są zasady rozwoju języka i jaką w nim rolę grają wpływy kulturalne. — Język, j a k o f o r m a , jest z treścią psychiczną związany nierozłącznie mocą nie p rzerw anego współistnienia i współzależności, ale nie mocą jakiejś transcendentalnej konieczności. Język, j a k o f o r m a , jest zawsze
110 JĘZYK POLSKI I V . Ł
zasadniczo wi ernem odbiciem skojarzonej z nim indywidualnej treści psychicznej, b owi em od początku — dokładniej: bez po czątku — rozwija się w tych samych co ona wa ru nk a ch z ewn ęt rz nych, choć działających w częściowo innym układzie i stopniu natężenia, Ale też właśnie jako forma, t. j. materja kostniejąca, nie żywa, przyzostaje język stale poza wiecznie żywą i ruchliwą treścią. Treść prze zawsze do jaknajwierniejszego uplastycznienia formy swojej, ale forma co chwila krzepnie, i gdyby jej treść nieustannie do wy wo dó w swoich nie naginała, skrzepłaby do cna i raz na za- wsze, jak te języki m ar t w e — mumje, maski, ale nie oblicza — za któremi niema już treści żywej, bo poty je siłą u t rzymywano w nie zmi ennym stanie, aż się na całej linji zerwał związek z żywą psy chiką, a potomne wieki podsuwają już tylko sztucznie i niedokładnie jakąś treść pół-własną a pół-ożywioną tchnieniem papierowej tradycji. N a t y m w ł a ś n i e s t o s u n k u ż y w e j t r e ś c i d o k o s t n i e j ą c e j po każdej zmianie i przed każdą zmianą f o r m y p o l e g a n i e u n i k n i o n a k o n i e c z n o ś ć r o z w o j u j ę z y k a . Gdyby się treść psychiczna bez przerwy nie zmieniała i człowiek nie czuł konie czności wyrażania jej inaczej, niż przed chwilą — niż wczoraj — rok t emu — przed laty, wówczas i wszelka forma, w tym wy p ad ku język, nie ulegałaby żadnym zmianom, ż ad n e mu rozwojowi. Ale ta konieczność istnieje, a n a we t doprowadziłaby ona w krótkim czasie do wyt wor zenia tylu języków, j eden d r ug i em u niezrozumiałych, ile jest j ednostek psychicznych, gdyby nie to, że człowiek jest nie tylko jednostką, ale w zupełnie równej mierze członkiem społeczeństwa. Ta dwoistość natury ludzkiej rozstrzyga o tempie rozwoju języka i o przestrzennych rozmiarach zmian. Konieczność i ndywidualna działa odśrodkowo (przykład: wybitni pisarze!), społeczna — dośrod- kowo. Człowiek nie tylko zmuszony jest z podobnymi sobie obco wać, ale przez obcowanie ma ogromnie wiele wspólnej z nimi treści psychicznej. Tern więcej, im bliższe są wspólne warunki, w jakich żyje i wpływy, jakim ulega. A war unki i wpł ywy to bardzo różno rakie: rodzinne, zawodowe, szczepowe, społeczne, narodowe, kultu ralne. Wszystkie one działają hamująco na formę, każą jej na ogół dłużej t rw ać w skostnieniu, niżby wyt rwa ła bez nich. Zmuszają do ciągłego podstawiania nowej treści pod skrzepłe ułamki i skostniałe roz widlenia formy, podstawiania nieuniknionego, jeżeli się ludzie wogóle mają porozumiewać. Ileż to razy widzimy, że dwaj — powiedzmy np. — Polacy, o ile nie obcują stale, albo zgoła należą do dwóch odrębnych kół społecznych, podkładają inną treść pod te same w y razy, t. j. f ragment y formy. Tr zeba dopiero bliższych wyjaśnień, żeby się dogadali. A cóż dopiero, gdyby forma, nie będąc z istoty
IV . 4 JĘZYK POLSKI 111 swej rzeczą martwą, dot rzymywała we wszystkiem i odrazu kroku rozwojowi żywej treści! Ludzie przestaliby się rozumieć. I właśnie na tern, że forma może przez pewien czas w stanie skostniałym przyzostawać za treścią, zwłaszcza dźwi ęk owa i morfologiczna, da leko trudniej składniowa, nie przestając mimo to wyrażać jej w mie rze wystarczającej dla potrzeb s p o ł e c z n y c h , polega możliwość p rzyj mowania przez dany lud wp ł ywó w kulturalnych, wytworzonych i szerzonych przez lud inny, obco-językowy, więc np. przyjęcie kul tury t. zw. klasycznej, t. j. grecko-rzymskiej, a raczej kultury kla- syczno-chrześcijańskiej, przez Polaków. Niewątpliwie język polski, formalnie wzięty, ściślej odpowiadał treści psychicznej polskiej lat t em u tysiąc, niż dzisiaj, bo przez dłuższy czas był z nią w związku współzależności bez silniejszych wpływów obcych na jedno z dwojga. Ale ściślej, to jeszcze nie znaczy lepiej — ani gorzej. Poprostu inaczej. Mianowicie pod wp ł ywe m kultury zachodniej nastąpiło na większą skalę podstawianie nowej treści pod kostniejącą w pewnych kształtach forinę językową. Właśnie dlatego, że forma, wciąż krzepnąca, z n a tury rzeczy musi przyzostawać za treścią — właśnie dlatego i może. A że na mocy ni eprzerwanego współistnienia wciąż żywej treści i wciąż krzepnącej a modyfikowanej formy nie nastąpiło nigdy, ani na chwilę, zerwani e c a ł o ś c i korrelacji skojarzeniowej między oboj giem, tylko następowało (pod wp ł ywe m krzyżującego się nieustannie działania czynników indywidualizujących jednostkowych i nor muj ą cych społecznych) ciągłe przemieszczanie skojarzeń, ciągłe podsu wani e nowej treści pod falującą mozajką formy tu dawn o skrzepłej, tam krzepniejącej, ówdzie świeżej »jak ulanej«, a jeszcze gdziein dziej odczuwanej jako zupełnie już niezgodna i z mozołem dosto sowywanej, ciągłe rwanie się jednych nitek na okrainach ś wi ado mości i pamięci, a nawi ązywanie mocnych nowych w ognisku; przez to wszystko nie nastąpiła nigdy ani luka w rozwoju, ani po* czucie nieodpowiedniości języka jako wyraziciela przejmowanej od obcych kultury; tyle że w początkach szło trochę oporem dostoso wy wa ni e go do rozszerzonej i pogłębionej treści. Aleśmy tę kulturę zachodnią owszem przyjęli, nad jej rozkwitem współpracowali, wy cisnęli na niej w granicach narodu i wp ł ywu polskiego własne, silne piętno i tylko język polski, zachowując wygląd starożytny, nabrał cech swoistych, zapewniających mu wśród języków tej kuli ziem skiej odrębną indywidualność i — niepoślednie miejsce.
112 JĘZYK POLSKI IV. i
Różnorakie etym ologie.
I.
N iedostateczna znajomość literatury przedm iotu stanowiła za wsze moją słabą stronę. Tern bardziej musiało się to uw ydatnić w ostatnich latach, w latach wojny i przym usow ego przeby w ania w okropnych w arunkach życia petersburskiego czyli, w edług naj nowszej terminologji »patrjotycznej«, petrogradzkiego, kiedy ta, z jednej strony, było się całkiem odciętym od świata, z drugiej zaś strony, na podobieństwo m utum et turpe pecus, marzyło się tylko 0 strawie i o śmietniku, na którym można ją znaleść. W obec tego obaw iam się, że będę się popisywał odkryciami, daw no już doko- nanemi, a od kryw anie Ameryki należy do zajęć sm utnych i jało wych. Nie ulega wątpliwości, że dla praw dziw ych językoznaw ców moje wywody nie będą zawierały nic nowego. Oby przynajmniej były one choć w zględną nowością dla poczynających i dyletantów !
W artykulikach pod podanym w nagłów ku tytułem chciałbym poruszać kwestje rozmaitych rodzajów t. zw. etymologij, t. j. zesta- wiań wyrazów, dokładniej mówiąc, morfem pod względem ich »po- krew ieństw « współczesnego i historycznego, zarówno ze strony zmy słowej, wymawianiowo-słuchowej (fonetyczno-akustycznej), jako też ze strony skojarzeń z wyobrażeniami pozajęzykowemi, ze strony znaczeniowej, semantycznej, semazjologicznej.
Niestety, przew ażna część zebranych przeze mnie a odnoszą cych się do tej kwestji materjałów, wraz ze wszystkiemi p raw ie mojemi książkami i rękopisami, musiała pozostać w P e te rs b u rg u 1 nie wiem, czy je kiedykolwiek zobaczę. Z konieczności więc ogra niczam się tylko na cząstce tych materjałów, po większej części od tw arzanej z pamięci. Przebyw ając w danej chwili w Lublinie, nie mogę korzystać z żadnej bibljoteki, mieszczącej w sobie najnow sze dzieła i czasopisma z dziedziny językonaw stw a. Nie mówiąc już o wszechświatowej literaturze lingwistycznej, nie mogę naw et s p ra w dzić, czy lingwiści i filolodzy polscy nie rozwiązywali już w ten lub ów sposób kwestyj, które ja mam tu zamiar poruszać. P onie waż w Lublinie ani w bibljotece uniwersyteckiej, ani w bibljotece im. H ieronim a Łopacińskiego niema dotychczas »Rozpraw Akademji Umiejętności«, więc nie mogę n a w e t zapoznać się z pracą A. Bruck nera »Zasady etymologji słowiańskiej«. Ze w zględu jednak na me tody, stosowane przez tego wielce zasłużonego badacza historji języka polskiego w najrozmaitszych epokach jego istnienia, pozwalam sobie
IV. 4 JĘZYK POLSKI i t a przypuszczać, że oświetla on »zasady etymologji« w cokolwiek inny: sposób, aniżeli ja to uczynić zamierzam.
II.
Tak zw ane »etymologje« mogą być bardzo rozmaitego rodzaju,, zarówno ze w zględu na subjekt uświadomiony i poznający, jako też ze względu na objekt, t. j. na materjał, poddaw any »etymologizo waniu«. Rozmaite trak to w an ie etymologij zależnie od różnicy ob- jektu czyli m aterjału językowego, etymologicznie uśw iadam ianego,. zestawianego, badanego i określanego w swych wzajemnych związ kach, zostawiam na później. Obecnie zaś mam zam iar zająć się za znaczeniem i uwydatnieniem różnicy pomiędzy etymologiami m y ślenia językowego, etymologjami samej funkcji cerebracyjnej (1),, a pomiędzy etymologjami myślenia językoznawczego, myślenia lin gwistycznego, działającego przy świetle zestawień historyczno-porów- nawczych (2).
O bjektyw ne myślenie językow e poprostu odbywa się, doko nyw a się — mówiąc językiem anatomji i fi zj o 1 o gj i — w mózgu; m ó wiąc zaś językiem psychologji — w duszy, w psyche ludzkiej. Jest to funkcja fizjologiczno-psychiczna tego mniej więcej rodzaju, co funkcje trawienia, oddychania, krążenia krwi i t. p. Myślenie ję z y kowe jest tylko pewną odmianą myślenia nieświadomego, podświa domego i półświadomego, ale zawsze mogącego być uświadomio- nem, jest odmianą właściwej człowiekowi cerebracji wogóle. Jak wszelkie inne odmiany myślenia, tak i myślenie językowe dokonywa, się drogą kojarzenia w yobrażeń w najrozmaitszych kierunkach, przy akom panjam encie towarzyszących tem u kojarzeniu objawów uczucia i popędów woli. Drogą nieświadomego, podświadomego i półświa domego, ale mogącego być uświadom ionem kojarzenia wyobrażeń powstają też w myśleniu językow em rozmaite etymologje czyli związki pokrew ieństw a pomiędzy morfemami i całemi wyrazami. Te etymologje są faktami, są realnościami myślenia językow ego i one to właśnie decydują o układaniu elem entów językow ych w pew n e grupy i związki i o dalszym przebiegu historji myślenia językowego.
Zadaniem myślenia językoznawczego, myślenia lingwistycznego, w stosunku do etymologji, jest przedew^szystkiem całkowite uśw ia domienie sobie i w szechstronne oświetlenie wszystkich etymologij objektywnych danego myślenia językow ego (1), a następnie zesta wianie wydobytych z myślenia językowmgo etymologij z etymolo gjami innych stanów językowych, bądź to w porządku
114 JĘZYK POLSKI IV. 4
gicznym, bądź to w porządku topograficznym (różne języki w spół cześnie istniejące), bądź też nareszcie w porządku genealogicznym, i w ten sposób określanie, za pomocą metody historyczno poró w n aw czej, do jakich to ostatecznie początków sprowadzają się objektywnie
zrodzone etymologje myślenia język o w ego (2).
Inną jest rozkładalność w yrazów na morfemy dalej niepo dzielne w myśleniu językow em , a i nna dla myślenia jęz y k o z n a w czego. uzbrojonego znajomością historji języka i języków i um ie jętnością porów nyw ania różnych stanów językowych.
Dla myślenia językow ego morfema drób- || drób... w wyrazach drób, d rob-ndrob-i-..., morfema troy- (troch) || troś-(trosz-) w w y ra zach troya (trocha), troś-k-a (troszka)... jest najprostszym elem entem język ow ym ze stanow iska semazjologiozno-morfologicznego i już się dalej nie rozkłada. Tymczasem myślenie językoznawcze, n a w e t nie bardzo daleko sięgające, rozkłada te rzekomo nierozkładalne m or femy na dwie, z których jed n a kontynuuje daw ny rdzeń (pierwia stek, radiec), a d ruga przyrostek (sufiks).
Jednolita dla myślenia językowego morfema drób || drób- roz pada się w świetle myślenia język oznaw czego na dwie: dr-ob, z któ rych pierwsza przedstaw ia jedną z odmian alternacyjnych (oboczno ściowych) r d z e n i adr-(drę) [| dr (drze) || fer-(z-dzier-a) || gor- gur-(dziura) ^= *dor-..., d ru g a zaś, -ob-, żyje po dziś dzień jako sufiks, wyraźnie oddzielany, choć już nie twórczy, nie produkcyjny, w yor-ob- (cho roba), yud ob- (chudoba), żal-ob- (żałoba) i t. p.
Jednolita dla m yślenia językow ego morfema troy- || troś- roz pada się w świetle myślenia języ k oznaw czego na dwie: tr-oy- || tr-oś-, z których pierwsza przed staw ia jedną z odmian alternacyjnych rdzenia tr-(trę), s-tr at-a || tr-(trze) || cer- {ściera, wyciera, zacierki) || tor- tór- (tór, zator) || tor- (na. torze) || tar- (tarza się), d ru g a zaś. -oy-, jest przeżytkiem sufiksu, który, z pew nem i odm ianam i semazjolo- girznemi, spotykam y w fem. mac-oy- (macocha), masc. śp-oy- (śpioch), tłuś&oy (tłuścioch)...
Mamy tu do czynienia z życiem. A życie nie stoi na miejscu, do życia przecież stosuje się orzeczenie Heraklita 7rdvT<x pet 'wszystko płynie’, życie zmienia się, łączy się, oddziela się, rozpada się, je dnoczy się... Zycie to kolory mieniące się, to widziadła senne. A ety mologje, przedstaw iające kombinacje takich dwóch arcyzm iennych sfer życia, jak, z jednej strony, elem enty wym aw ianiow o-słuchow e i ich połączenia, z drugiej zaś strony elem enty znaczeniowe czyli semazjologiczne języka, m uszą z konieczności być widownią zmienności, chwiejności, nieuchwytności stanów przejściowych, d w u z n a c z n y c h i nieokreślonych.
IV. 4 JĘZYK POLSKI 115
Często gęsto niepodobna określić na pewno, czy dana etymo- logja zrodziła się jeszcze w sferze podświadomej myślenia języko wego, czy też dało jej początek dopiero myślenie językoznawcze, uzbrojone wiedzą historyczno-porównawczą. Np. w yrazy polskie obłok, obarzanek i t. p. mogą być rozłożone na morfemy, z których dw ie pierw sze wiążą się 1) z prefiksem ob-, 2) z rdzeniam i vłok- || olek... i var- (warzyć, warzenie)..., już w myśleniu językow em pe wnych osobników, obdarzonych od n atury intuicją etymologiczną; dla innych zaś osobników jest to niedostępne za pomocą własnej inicja tyw y i musi im być dopiero narzucone za pomocą uśw iadom ienia językoznawczego. Fanatyk uświadomienia, Onufry Kopczyński, płacił chłopcom, roznoszącym po W a rs z a w ie obarzanki, ażeby wykrzyki wali nie: »obarzanki piwne!«, ale tylko: »obW arzanki piwne!«
Zmienność i chwiejność w zakresie podzielności wyrazów, sta nowiącej p unkt wyjścia dla wszelkiego etymologizowania, dochodzi do tego stopnia, że ta sama osoba, pod w pływ em różnorodnych okoliczności, bądź to różnego stopnia natężenia um ysłu (świeżość um ysłu — zmęczenie), bądź też przemijających skojarzeń danej .chwili, może podzielić pewien wyraz w rozmaity sposób.
Mogę przytoczyć przykłady tego z własnych w spom nień p ro fesorskich.
Moi słuchacze petersburscy, Rosjanie, wcale nie upośledzeni na umyśle, zapytani o podzielność morfologiczną wyrazu boctoki> (vosHok) 'w schód’, odpowiadali, że rozkłada się on tak: vost-ok-, ze rdzeniem vost- i sufiksem -o k . Oczywiście odpowiedź tę podsunęło im skoja rzenie z cF^oki. (śe]dok) 'siadacz, pasażer dorożkarza’, (ieldok) Zjadacz, zjadacz’, przyczem nie uwzględniono różnicy typów dekli-
nacyjnych pod w zględem przycisku (akcentu): do vosltok m am y rosHoka, a do śe^dok je]dok m am y śedo]ka jed o lka... Przy rozkładzie w yrazu vostok na vost-ok tylko krok do w yprow adzania jego rdzenia z niemieckiego Ost. Inną zaś rażą ten sam osobnik rozkładał w swem myśleniu językow em w yraz vostok na vos- ( = polskiemu wz-) i -tok-, zgodnie z etymologją myślenia językoznacznego, uzbrojonego wiedzą historyczno-porównawczą.
Jedna z uczestniczek mego sem inarjum (»Ćwiczenia etymolo g i c z n e j w uniw ersytecie lubelskim, odznaczająca się wogóle nie pospolitym sprytem lingwistycznym, przytoczyła wyraz wstęga jako zawierający w sobie sufiks -ęg-a, tak że rdzeniem byłoby wst-. A uczyniła to pod w p ły w e m tego, że w danej chwili zajmowaliśmy się etymologją w y ra z u mitręga i chodziło o znalezienie wyrazów, zawierających w sobie ten sam sufiks (włóczęga, ciemięga, niedołęga, mordęga...), oczywiście dla myślenia lingwistycznego, bo, z powodu
b r ak u rdzenia mitr- z tem samem znaczeniem, dla objektywnego myślenia językowego rdzeni em semazjologicznie centralnym wyr az u m itręga jest m itręg-, nie dające się rozłożyć. Po krótkiem zastano wieniu się w z m i an k o w an a osoba zorjentowała się, że we wstęga rdzeniem jest tęg, a fs- {w sj należy uważać za prefiks (przedrostek).
Na konieczność rozróżniania etymologij myślenia j ęzykowego od etymologij myślenia j ęzykoznawczego wska zy wa no wielokrotnie, tylko może w innem nieco oświetleniu i pod innym kątem widzenia, aniżeli ja to czynię w danej chwili. Z ostatnich znanych mi prac tutaj się odnoszących mogę wskazać na dwi e r ozprawki w Nr. 1 »Języka Polskiego« (styczeń, luty 1919): 1) K. Nitscha »Z dyletan- t yzmu językowego«, 2) J. Zborowskiego »Z dziejów polskich wy r a zów i zwr otów: Mocarnym. J. Baudouin de Courtenay.
Rozbiór językow y O jczenasza.
(Ciąg dalszy).
ś w' i ę ć s i ę i m i ę t w o j e .
Ze słów: święć się im ię twój | e tylko ostatnie możemy znacze niowo podzielić, inne stanowią jednolite całości.
Po ró wn aws zy święć z i nnemi rozkaźnikami, jak przyjdź, bądźr pisz, rób.., stwierdzimy, że cechą rozkaźnika jest właśnie brak koń cówki. Jako oboczności święć zapiszemy: świec- w święcę, święcone, a poza czasownikiem: święt- w święty, święto.., świąt- w świąteczny... się, wyraźny biernik do siebie, sobie, sobą, możnaby na upartego podzielić na pień ś- i końcówkę -ę, jak w mię, cię, lub, powołując się na formy sobie, sobą i ty, tobie, tobą, na s- i -ię; wobec równo- wartościowości form z sie- i z so-, a w zaimku 2. osoby form z cie_ i z to-, obie te analizy byłyby z dzisiejszego punktu widzenia równio dobre. Sądzę jednak, że słówko to jest wskut ek swego niepomiernie częstego używani a jak zmechanizowane i zjednolicone, że nie po r ó wn y w a n e z innemi zaimkami, ale brane samo w sobie, dla dzi siejszego poczucia j ęzykowego podzielne nie jest.
im ię ma oboczności im ień- (imienia, imieniu) i im ion- (imiona, imion...), a poza rzeczownikiem jeszcze imien- (imienny). Stosunek głosowy -ień- || ion- jest ten sam, co wymieniony przy niebiesiech -ieś- || -ios-\ mamy go też np. w imiesłowach typu niesieni || niesionyr w dzień \\ dzionek i t. p. W obu razach widzimy tu e z poprzedza jącą i następującą »miękką« obok o z poprzedzającą też »miękką« (wyrażającą się w piśmie bardzo często przez i), ale z następującą
IV. 4 JĘZYK POLSKI 117
»twardą«. Tenże typ mamy w gniecie || gniotę, wiedzie || wiodę, wie zie || wiozę, na czele || czoło i w niezliczonych innych, nie wchodząc więc znów w bliższe formułowanie, możemy stwierdzić, iż tego r o dzaju oboczność, z którąśmy się tu już dwuk rot ni e spotkali, jest dla polszczyzny bardzo typową. Jako pomieszanie grup -ień- i -ion- może się wprau/dzie trafić i -ioń-, jak np. w VI księdze »Pana T a deusza «:
»Brali różne przydomki, zwane im io n iska e. ale to już twór odosobniony i nieco sztuczny.
twój | e: w twój-, jak i w obocznej formie twój. t kwi znaczenie zaimka dzierżawczego 2. osoby 1. p.; e, wyrażające składniowy zw'ią- zek tego zaimka z imię, oznacza tu mianownik rodzaju nijakiego przymiotników i przymiotnikowych zaimków. Dalszy podział osnowy tw ój■ nie byłby już podziałem znaczeniowym, ale etymologiczną analizą, podobnie jak zaznaczona wyżej analiza innego zaimka dzier żawczego: nasz. Czujermy co najwyżej, że tw- i ty wspólnego są pochodzenia, przypuszczamy, że ty było podstawą powstania twój-, ale n a we t najbliższe a nalogj e1 innych zaimków dzierżawczych, jak sw ój i m-ój, i łączenie ich z s obie i ni-nie, nie nadadzą cząstce -ój znaczenia dzierżawczego: jest ona najzupełniej martwa, o wiele bar dziej, niż omawi an e wyżej -ech. Po tej próbie dalszego rozbioru pozostajemy przy pierwotnem wrażeniu, że twój- jest wyrazem zna czeniowo niepodzielnym.
A teraz musimy powtórzyć całe zdanie: święć się imię twoje, bo w zdaniu dopiero uwidocznia się znaczenie pierwszego wyrazu. Wi dz i my mianowicie, że święć nie oznacza tu drugiej, ale trzecią osobę rozkaźnika, że więc znów mamy tu coś niezwykłego: boć w języku codziennym powiedzielibyśmy: niech się święci imię twoje. Nauczeni doświadczeniem, z góry już przypuścimy tu jakiś archaizm; istotnie, w starej polszczyźnie wymienione dwie osoby 1. p. rozka- i n i k a miały wspólną formę, dzisiejsza zaś forma opisowa z niech jest późniejsza; tenże archaizm mamy powtórzony w bezpośrednio następujących: przyjdź królestwo twoje i bądź wola twoja. Inaczej natomiast musimy osądzić zwroty codzienne w rodzaju bądź p an łaskaw: skoro nasze będzie pan łaskaw powstało z dawniejszego, jeszcze i dziś spotykanego będziesz p a n łaskaw, gdzie p a n zastępuje pierwotny wołacz panie, to i w bądź p a n łaskaw mamy do czy nienia z pierwotną osobą drugą. (C. d. n.). K. Nitsch.
Z dziedziny stylistyki.
2 . S t a n i s ł a w P o t o c k i .
»Na czele wszystkich retoryk staje pr awodawcza Arystotelesa Retoryka, następnie nieśmiertelne Cycerona i Kwintyljana pisma, co tak wy mo wni e rozwinęły suche nieco lecz klasyczne Arystotelesa przepisy« — pisze Stanisław Potocki na początku XIX wieku. Z in nych wymi eni a jeszcze »rozprawę Longina o szczytności« i »wy- borną o wymowi e krytykę Dionizego z Halikarnasu«, poczem prze chodzi odrazu do czasów najnowszych, zaznaczając, że najwięcej jest winien »sławnemu krytykowi Laharpe, wymo wne j o pochwałach Tomasa rozprawie i uczonej Blera Retoryce«. Oni właśnie byli prze wodnikami Potockiego przy pisaniu jego 4-tomowego dzieła »0 wy mowie i stylu« wydanego w W ar s z a w i e r. 1815. Rzecz o wymowi e zajmuje całe dwa pierwsze tomy i znaczną część trzeciego. Na stępnie autor przechodzi do stylistyki, ale nie przystępuje do niej bezpośrednio, gdyż pr zedt em jeszcze szeroko rozprawia o »początku i postępie j ęz y kó w«, »o początku i postępie mowy i pisania«, a da lej osobny rozdział poświęca nauce »o składzie okresów«, czyli od tąd zaczyna właściwą stylistykę.
Okres we dł ug niego »powinien zamykać w sobie podanie czyli myśl zupełną«, nie ma być ani zbyt długim, ani zanadto krótkim, a pisarz winien dbać o to, aby okresy harmonijne i dźwięczne prze platały się z mniej harmonijnemi dla uniknięcia »tęsknej« jednostaj- ności, czyli — jakbyśmy dziś powiedzieli — dla wyzyskania p r aw a kontrastu. Za przymioty dobrego okresu Potocki uważa: jasność, właściwość, jedność* moc, harmonję. Ciekawe są zwłaszcza uwagi dotyczące harmonji okresu: wzięto ją tu w znaczeniu dwojakiem: muzykalnej strony języka, jako zespołu brzmień więcej lub mniej przyjemnych, i zgody pewnej między brzmieniem a znaczeniem wy razu, czyli »melodji mowy«.
»Uważajmy najprzód — pisze Potocki — ogólnie brzmienia przyjemne, jako własność perjodów dobrze złożonych. Oczy wistem jest, iż skład harmoniczny od dwóch zawisł rzeczy: od wyboru słów i od ich układu. Niewiele mamy do powiedzenia o pierwszym, chyba żebyśmy chcieli zapuścić się w błahe i tęskne szczegóły o mocy różnych głosek lub o dźwiękach prostych, z których się składa mowa. Rzeczą j est jasną, iż słowa najprzyjemniejsze uchu są te, których brzmienie jest słodkiem i płynnem, przyzwoicie prze plecione samogłoskami i spółgłoskami, w których te ostatnie nie roztrącają się ni eprzyjemnym sposobem i w których pasmo samo głosek nie sprawuje rozdźwięku. Rzeczą jest jasną, że wszystkie
IV. 4 JĘZYK POLSKI U 9
brzm ienia do w y m ó w ie n ia tru d n e są tw a rd e m i i nieprzyjem nem i dla ucha. Samogłoski dodają słowom słodyczy, współgłoski — mocy, a z ich u m iarkow anego przekładania rodzi się harmonja«. Dla autora są to wszystko »rzeczy jasne«, ponieważ polegają tylko na sp raw dzianach podmiotowych, osobistych; z objaśnień jedn ak je g o niepodobnaby w yprow adzić wniosków, które wyrazy więcej, a które mniej harmonijnie brzmią dlą ucha, jakie brzm ienie jest słodkie i płynne i co znaczy przyzwoite przeplatanie samogłosek ze spół głoskami, o ile pominiemy jakieś wyjątkow e skupienia spółgłosek np. uszczknąć, bukszpan i t. p.
Więcej się nasz autor rozpisuje o wzniesieniach i spadkach głosu przy czytaniu okresów, przyczem jasno sobie zdaje spraw ę z tego, że niepodobna żywcem przenosić przepisów klasycznych do naszej mowy. Zaznacza więc przedewszystkiem brak polskiego ilo- czasu a następnie zauważa, iż »cała ta nauka o mierze i spadkach, naw et taka, jaką nam wystawują dawni retorowie, jest po większej części obojętną i niepew ną. W id ać w prawdzie, iż więcej cenili i sta rowali, jak my, melodją mowy, lecz ze wszystkich ich rozpraw 0 tern niepodobna wyciągnąć jed nego przepisu, zdolnego tę sztukę w praktykę zamienić«. Uznając jednak, że sprawy tej pomijać w zu pełności nie należy i odwołując się głównie do ucha, nawyknieniem 1 u w a g ą umocnionego, sądzi przecież, że można wystawić niektóre przepisy, »ucho do ró w nodźw ięku ukształcić mogące« i tych czytel nikowi nie odmawia.
»Równodźwięk perjodu — mówi — rńianowicie od dwóch rzeczy zawisł: od dobrego podziału członków i od zamknięcia czyli spadku całkowitości. Najprzód więc na skład członków uw agę naszą zwrócić powinniśmy. Jest to ważnem dostrzeżeniem, że co się po doba organow i mowy, zawsze pochlebny skutek na uchu sprawuje. W biegu perjodu ukończenie każdego członka odpoczynek w wy mówieniu stanowi. Te odpoczynki powinny być podzielone sposo bem nietrudniącym zwykły bieg oddechu, w odległościach, coby miały między sobą niejaki pomiar śpiewowy«. Tu więc mam y za sadę przedmiotową, z fizycznej natury człowieka wypływającą, d ł u g o ś ć o d d e c h u , która jed nakże nie dom aga się podziału okresu na zupełnie równe cząstki. »Uwaźać wszelako należy — czytamy dalej — iż zbyt .wielka liczba odpoczynków w perjodzie, w zbyt rów nych odległościach, zbyt rów no urządzonych m a pozór przy- sadności zawsze n iep rzy jem n y «. Autor bliżej tego nie tłumaczy, ale domyślamy się, że wtedy proza staje się zbliżona do toku wierszy, a przeto nabiera charakteru »przysadności« (przesady), nienatural-- ności, sztuczności.