'¡bum Jtrtura Grottgera
floaiiûJieHü HenaypoK). liapm ana, 23 HoaGpa 1898 roua.
A R T U R G R O T T G E R .
ARTUR GROTTGER.
ro d z ił się w dniu 11 lis to p a d a 1837 r o k u w O tty n o w ic a c h , w GaliCyi, z o jca J a n a J ó z e fa G r o t t g e r a i m atki K r y s t y n y B lahao de C h o d jeto w , rod em z W ęg ier. P o c z ą t k o w e w y k s z t a łc e n i e p o b ie r a ł w e L w o w ie u J u l i u s z a K o s s a k a, n a stęp n ie, j a k o s t y p e n d y s t a im ienia J. C. M. C e s a r z a F r a n c i s z k a Jó zefa, u c z ę s z c z a ł w K ra k o w ie do s z k o ł y m ala rs k iej, o s ta te cz n ie k s z tałcił się w W ie d n iu pod p ro f e s o r e m Rub enem w A kadem ii s z t u k pięknych.
O s ta t n ią j e g o p r a c ą b y ł p o s ą g N a p o le o n a I, o t o c z o n y g r u p ą p a tr z ą c y c h .
Z m a rł w d n iu 13 g r u d n i a 1867 ro k u w p o ł u d n io w y c h W ło s ze ch , w Amelies les Bains. Zwłoki je g o w d n iu 4 lip c a 1868 r. p r z e w i e z i o n o d o k r a ju i z ło ż o n o n a c m e n ta r z u Ł y c z a k o w s k im w e Lwowie .
_ N a j o b s z e r n i e j s z ą biogr afię A r t u r a G r o ttg e r a , u z u p e ł n i o n ą p r z y p is k a m i, sk re ś lił K le mens Ka ntecki — Lwó w, 1879 r., str. 150.
w dniu 13 g ru dn ia 1867 roku doktór, p rz y pad ko w o b aw ią cy Am elies les B ains w hotelu, w p ro w ad zo n y do pokoju A rtu ra G rottgera, p opatrzył n a oblicze jeg o blade, ułożone n a p o d u szk ach w po- zycyi, ja k b y do snu najm ilszego, i rzekł:
— C'est fini!
T ak , to by ł koniec życia, pełnego p ra cy ty tan iczn ej, n ieustannej, g o rą c z kow ej, p ra cy n a k aw ałek chleba, n a utrzy m anie m atki i rodzeństw a, p racy z pio sn k ą z „ T ru b a d u ra “ n a u stach , p ra cy , k tó ra zaw iod ła a rty stę do grobu w w ieku, g d y inni dopiero żyć p o cz y n ają.
Ja k silny i c z y sty był jego ch a rak ter, m ożna w nio sko w ać cho ciaż by z tego, że nigdy, n a w e t w chw ili, g d y nie m ając co w łoży ć do ust i ch c ą c zarazem om am ić m rozy trz a sk a ją c e , nie w sta w a ł z łó żk a, g d y ręk o m a popękanem i od zim na n a k ry w a ł się ko łd erk ą aż po u szy i „ucinał sz p a c z k a “, lub filozofował na tem at, co lepiej: czy dym em centow ego c y g a ra — „tej jed y n ej uciechy, kiedy się jeść ch ce“ —■ zag łu szy ć w ołanie głodu, czy też kupić k aw ałek chleba, k tó ry m ógłby „tylko pow iększyć a p e ty t“,— nigdy nie zniżył się do proszenia m ożnych o pom oc, przeciw nie, sam ostatni g ro sz sw ój odsyłał rodzeństw u.
A serce jego rw ało się do w szystkiego , co nosiło na sobie cechę piękna: tak sam o zapalało się do rozm ow y z tow arzyszam i, zapom inało o chlebie
dla książki, rozpływ ało się nad „cudam i“ sztuki m alarstw a; tak sam o, słu c h a ją c m uzyki w kap licy B urgu, lub n a o statn ich m iejscach teatru , nie w iedziało „co z sobą zrobić“, a n a w idok k lasy cz n y ch k ształtó w k obiety w p adało w za p ał en tu z y a sty c z n y .
„Jak aż to śliczna dziew czyna —■ w o ła w sw ym dzienniczku — ta có rk a re sta u rato ra !“ A po chw ili, n a w idok słynnej a rty stk i Ristori, pyta:
— „Ty, bogini, czyb y ci przez m yśl przeszło, że zdołasz kogoś tak zająć sobą, ta k kom uś łeb zaw rócić, ja k mnie go zaw ró ciłaś?“ — i jedno cześnie p o stan aw ia kupow ać bułki tylko tam , gdzie je sp rzedaje „prześliczna pie- k a r e c z k a “.
Je d n a k ż e — „pusto mi— dod aje—tęsknię nie w iem za kim, ale to wiem , że tego kogoś takbym kochał, iżbym dla niego w szy stk o pośw ięcił,—oprócz m ego arty sty cz n eg o zaw odu. S zukam go, bo mi sm utno bez n ieg o “.
W reszcie n a rok przed śm iercią, w dniu 13 sty czn ia 1866 roku z n a lazł tę w y ś n io n ą ,— w e Lw ow ie, n a balu n a Strzelnicy, poznał 16-letnią pan nę W a n d ę M onne, a w tyd zień o św iadczył się i — został p rz y ję ty .
N a czas ten p rz y p ad a w łaśnie o stateczne uform ow anie się jego ducha, k tó ry począł nabierać m ocy granitow ej.
P obyt w M onachium , gdzie n a w y staw ie sztuki niem ieckiej o glądał p race kredkow e K au lb ach a i S ch w ind a, w y w a rł w p ły w sta n o w c z y na technikę arty sty .
Po szeregu k arto n ó w innych, p rzy szła kolej n a jego śpiew łabędzi — n a '„W o jn ę“.
Z ap rag n ął, ja k D ante, obrazam i pełnem i g ro zy przem ów ić do serc i um ysłów , za p rag n ą ł przedstaw ić w ojnę przed oczym a w idzó w z ta k ą potęgą, ja k ą o dczuw a się przez cały czas trw a n ia tej plagi.
— „P om yśl teraz, raczej posłuchaj — w o ła w liście do narzeczonej- g d y b y m alarz n araz w e zw ał sw ą Muzę, albo sw ą B eatrix i pow iedział jej:
— „P row ad ź mię tam , gdzie w re w o jn a, gdzie jej stan ę oko w oko, gdzie mię ona zasm uci, za stra sz y , przerazi i oburzy! A g d y b y ta jeg o B eatrix w zięła go za ręk ę i poprow adziła w tę stronę, a te ra z o tw o rzy ł się przed nim cały św ia t n ieznanych w idoków , g d y b y mu w s k a z y w a ć za czę ła jeden po drugim , a on stał, tulił się do niej, sm ucił, straszy ł, przerażał i w zd ry - g a ł ! ?! “
W ty ch w a ru n k a c h , w e L w ow ie, w dniu 19 lipca 1866 roku, rozpo częty został — u k o ń czo n y w czerw cu roku 1867 w P aryżu , cy k l ów , pełen poezyi, o niezw ykłej harm onii, doskonałości w formie, o treści prostej, ja snej i ca łą siłą talen tu genialnego tw ó rc y p rz em aw iający do w idza.
Oto, n a kartonie pierw szym , do pracow ni a rty sty , p rzy braneg o w ro dzaj togi, w tak zw an y m talarze, p og rążo neg o w zadum ie płodnej, z prze- stw orzów nadziem skich schodzi jego ukoch an a: jak o duch o piekuń czy w y ciąg a ku niem u rękę i ofiaruje się za przew odniczkę w śró d pielgrzym ki po dolinie sm utnej — dolinie życia.
Ju ż na w stępie sam ym sp o ty k a ją „złe w ró ż b y “, jak ie w śró d ludzi, z uczuciem sm utku śle d z ą c y c h jej bieg, rodzi kom eta, su n ąc a po ciem ny ch szafirach nieba; „loso w anie“ zaś budzi litość i trw ogę o los n ie p ew n y tej m atki, k tó ra ręce łam ie i b łag a, ab y nie brali jej jed y n ej pod pory, jej s y n a — daremno!
I nic ju ż nie może pow strzy m ać w y bu ch u straszn ej plagi: ju ż rycerze siad ają n a koń, ju ż sz ta n d a ry rozw inięto... naprzód!...
O statn ie— „żegnaj!” — w o ła m ąż do sw ojej żony, k tó ra z dziecięciem n a ręku, zbolała, w przeczuciu trw ożnem , o d w ra ca się od w idoku, s z a rp ią
cego jej serce... T y lk o k ru k i—nieszczęścia p ta k i— kracząc, lecą n ad je ź d ź cami, le c ą —n a żer.
W ojna!... ju ż nieba zalśniły, pow ietrze p rzesiąk a dym em pożaru, k u rzem krw i b ratniej, a n iszczący żyw ioł liże płom iennem i języ k am i w alące
się z trzaskiem dom ostw a... M ieszkańcy u ch o d zą w puszczę...
P atrzą c na tę ich nędzę, na tę niedolę, na tę pożogę, a rty sta pom imo- w oli odw raca od nich w zrok sw ój i w ro zp aczy — n ap ró żn o — szu k a pocie ch y w obliczu przew odniczki...
N iestety!... ofiary w ojny — pogorzelcy, o d d ający ju ż o statn i kęs chleba zgłodniałym dzieciom, lub zadum ani nad tern, co będzie jutro, g dy n aw et krom ki suchej nie starczy; dalej zd rajca oh y d n y , p rz y d y b a n y n a g o rą cym uczynku, którego spotkać m a k a ra doraźna; ci— o b d zierając y poległych n a pobojow isku, niew iadom o „ludzie czy s z a k a le “— a w reszcie w idok zni szczenia i nędzy, ja k a d ostała się w udziale tym , k tó ry ch śm ierć oszczę dziła — w szy stk o to nie daje ani chw ilki ukojenia dla cierpień m oralnych, lecz w szy stk o to m aleje w obec obrazu zw yrodnienia, sp o tk an eg o n a końcu
pielgrzym ki.
T a m —w kruchcie przedkościelnej, po lewej stronie, n a sam ym przedzie,
leżą bębny, które służyły za siedzenie dla żo łdaków . Że jeszcze przed
chw ilą grano tu, popijając gorzałkę, św iad czą k a rty porozrzucane n a ziemi, flaszka, szk lan ica i lulka gasn ąca... A n ad niemi ów w zó r pośw ięcenia i miło ści,— S yn B oży- -rozpięty n a krzyżu, pochylił sm utnie głow ę, cierniem u w ień czoną: na ram ionach Jego i szyi w isz ą p ałasze, ładow nice i inne ry n sztunki w ojenne... Pod w rażeniem takiego „ św ię to k rad ztw a“ a rty s ta i jego geniusz w srom ie niezm iernym z a sła n iają sw e oblicza, pełne oburzenia, bólu i— hańby.
N a kartonie ostatnim znow u przed staw io n a pracow nia: a rty s ta kreśli obraz. Z ziemi w z n o sz ą się całopalenia K ainów i A blów , a nad niemi, nad tą doliną życia, pan u je T en, k tó ry ja k ongi potrafił w y rz e c :—-„Stań się!“, tak rów nież potrafi pow iedzieć:
— „P rzepadnij!“
C hw ila w y k o ń c zen ia tego cyklu nie p rzy nio sła G rottgerow i, ani spo dziew anego p o łączenia się w ęzłem dozgonnym z n arzeczo n ą, ani też do
b robytu m ateryalnego... D ługo jeszcze zm uszony był czekać n a nabyw cę,
a g d y C esarz F ran c isz ek Jó z e f kupił „W o jn ę“, udręczenie oczekiw an ia, nędza, cierpienia m oralne, sze sn asto g o d zin n a p ra ca d zien na—-w celu z a g łu szenia tęsk n o ty , — zw aliły go w reszcie n a łoże śm iertelne, zd ała od ziemi, do której ta k tęsknił, i z d a ła — od uk och an y ch ...
„P Ó JD Ź W D O L IN Ę Ł E Z
A r t u r G r o ttg e r P i h x *' II.
A r t u r G r o ttg e r P in ^ h . I V .
A r t u r G ro ttg er Pinx Y .
A r t u r ' G ro ttg er_ Pi/r}''- V I .
A r t u r G r o ttg e r P i n xJ ■ V I I .
A r t u r G r o ttg e r P i n ^ h V I I I .
A r t u r G r o t tg e r Pin* IX .
A r t u r G r o ttg e r P i n x X.
„O R O D Z IE L U D Z K I, P L E M IĘ K A IN A !
W Y Ż S Z A S Z K O Ł A P E D A G O G I C Z N A W K I E L C A C H
B I B L I O T E K A
.'