• Nie Znaleziono Wyników

Mądry od początku : w stronę autobiografii Nietzschego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Mądry od początku : w stronę autobiografii Nietzschego"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

Paweł Korobczak

Mądry od początku : w stronę

autobiografii Nietzschego

Acta Universitatis Lodziensis. Folia Philosophica nr 19/20, 125-140

(2)

A C T A U N I V E R S I T A T I S L O D Z I E N S I S

F O L I A P H I L O S O P H I C A 1 9 / 2 0 , 2 0 0 7

P a w e ł K o r o b c z a k

M Ą DR Y OD POCZĄTKU:

W STRO NĘ A UTO BIO G R A FII N IE TZ SC H E G O 1

N aw ykliśm y, gdy tylko uzurpujem y sobie praw o i przywilej obcow ania z m yślą Fryderyka N ietzschego, przystępow ać ku niej w charakterze czytelnika. Ów ethos stał się nam na tyle bliski i nieodzow ny, iż z pew nego rodzaju łatw ością - paradoksalnie - zapom inam y każdorazow o zdać z tego sprawę: również i sobie, ale nade wszystko gospodarzowi naszych zaw sze pierwszych, zawsze nieporadnych i zaw sze kroków, gestów - N ietzschem u. N ietzschem u, od którego zasadnie dow iadujem y się, iż pism a pierw szorzędnym ... przedm iotem ? sensem ?... pozostaje wymodelow any, m odelow y czytelnik.

B rak dyscypliny czytelniczej sprawia tedy może, że nader często staje się naszym udziałem i losem pew ne przeoczenie: iż oto m ianow icie niełatw o jest być czytelnikiem N ietzschego; iż czytelnik N ietzschego w inien zgoła nie być kimś zwykłym , a naw et pow inien bywać (jeśli nie: być) kim ś nad w yraz niezwykłym. Oto bow iem w kartotece ksiąg w yklętych w idnieje pom iędzy innymi i to szalone dzieło, jak im je st Ecce homo, w którym sam N ietzsche podejm uje się - przeczytać. Jest Ecce homo p róbą N ietzschego m ierzenia się z niebłahym zadaniem: być czytelnikiem. Próba ta kończy się obłędem. C zytel­ nik N ietzschego w inien być Z aratu strą nadczłowiekiem , N ietzschem . Czy tedy aby na pew no nam i?

Przydarza się nam zatem nic nowego: ja k każdy, kto pow ażył się zetknąć z pism em , tracim y grunt pod nogami i pew ność siebie. Stajem y oto bow iem tw arzą w tw arz z pew nego rodzaju poznaniem, a przynajm niej jeg o p ró b ą w którym to pew ien - zdaw ało by się - podmiot, w akcie czytania poznaje inny - nie mniej w szakże w ątpliw y - przedm iot, jednocześnie pozostając i jednym , i drugim (tedy albo każdym Innym , albo żadnym Innym ), takim w obec tego typem autora, który zw ie się autobiografem. B rak pew ności siebie odczuw any przez czytelnika na tym się zasadza, iż i nam - skoro pow ażyliśm y się na gest

Uniw ersytet W rocławski.

1 A rtykuł stanow i nieco zm ienioną wersję fragm entów książki M yśl anarchiczna. Zagadnie­

nie początku w filo z o fii F ryderyka N ietzschego, W rocław 2006.

(3)

126 P aw eł K o ro b czak

czytania - w ypada stać się poznającym i, co jednak w yznacza konieczność (skoro czytam y dzieła N ietzschego) sta(w a)nia się autobiografam i Nietzschego. Gest czytelniczy utożsam ia się z gestem autorstw a autobiografii Nietzschego.

R ozpoczynać - szczególnie opis własnego życia, nie mniej niż nie własnego - należy od początku, ten jednakże umyka naszej pam ięci, nieustannie i niepo­ strzeżenie... D om niem any podm iot pamięci (autor) i jej niew ątpliw y przedmiot odnajduje siebie w ow ym czasującym m edium (jakim byw a pam ięć, ustanawia­ ją c pew ne „przed” i „po”) zaw sze jako własnego przodka - nie odnajduje w niej jed n ak chw ili jego, czyli w łasnych, narodzin. Przodkow ie napierają na pamięci w ątłe wrota, tłocząc się w niew ym ow nym chaosie, w którym burzy się hierar­ chia: ojciec staje się starszy od Juliusza Cezara, ten zaś zaledw ie nieco młodszy od D ionizosa, który też się przecież urodził [por. EH, s. 24; K SA 6, s. 268-269]. Przyjmującej ich w szystkich, pam ięci zadaniem je s t ugościć każdego według należnej m iary czci, przysługującej mu z racji starszeństw a - zadanie o tyle trudne, iż nieznana pozostaje zasada różnicująca: data narodzin, początku. R ozpam iętując życie, choćby najbardziej w łasne z m ożliw ych, „głow a myśląca N ietzschego” musi stanowić ad hoc i na wieki zasadę, m usi być praw odaw cą i to praw odaw cą iście platońskim , ustanaw iającym praw o początku, tedy takie, które o d p o c z ą t k u istnieje, z niego czerpiąc w łasną istotę. Jednakże musi być tu praw odaw cą w ł a ś n i e d l a t e g o , że początku nie zna. Co konieczne - uczynić m ożliw ym , by przeżyć. Bitw a wygrana; zw ycięzcy i w rogow ie zginęli: codzienność uratow ana. W ojna trwa n a d a l...

W ojna o akt urodzenia lub choćby jego odpis. Bitw a za b itw ą w krwawym pocie czoła: przypom nieć sobie swoje narodziny. Swoje, czyli czyje? - (autor zastyga w zdum ieniu). W szakże jeśli ,j a - bohaterow ie autobiografii” nie są odróżnialni od przodków , to którego z nich obdarzyć przyw ilejem zaczynania? D laczego raczej N ietzschego, niż jego ojca? Lub też raczej tego Fryderyka N ietzschego, a nie tego, który żyje zaraz potem , w następnej chwili, w której jest już, w której ju ż być m usi, inny - lub chw ilę w cześniej? K ażdy się przecież urodził. M im o to nikt w łasnych narodzin nie przechow uje w pam ięci. Komu pośw ięcić autobiografię, która się przecież musi zacząć?

T ym czasem na początku, przynajm niej na początku poznaw ania, w ypada nie wiedzieć, choć, w zorem Sokratesa, dobrze je st o owej niew iedzy nie zapominać. Sokratejski brak w iedzy jest, sam w sobie, z trudnością rozpoznaw alny, inaczej w yznanie Sokratesa, iż wie, że nic nie wie, byłoby tryw ialne i nie poruszałoby naw et pow ietrza w okół jeg o ust. Jest to zrazu tego rodzaju niew iedza, o której się z reguły nie wie; sądzi się tedy, iż to, czego się nie wie, w ie się. Natomiast w iedza o własnej niew iedzy jaw i się poznaw aniem samym,, zaś w iedza o własnej wiedzy, nieledw ie w iedzą absolutną. Jednak stwierdzenie, że się nie wie niczego, kiedy jed n ak „coś niecoś” się „w ie” - na przykład ja k wypowiedzieć stwierdzenie własnej niew iedzy - postuluje w iedzę o czymś, co byw a właści­ w ym przedm iotem w iedzy. N iew iedza o niczym w ym aga tedy w iedzy o tym, co

(4)

M ąd ry o d p o c z ą tk u : w stro n ę au to b io g rafii N ie tz s c h e g o 1 2 7

jedynie godne w iedzy, by m óc wiedzieć, że się tego nie w ie - je st zatem w iedzą 0 wiedzy absolutnej (lub przynajmniej roszczeniem takiej wiedzy).

Poznaw anie zdaje się bywać wym ykaniem się niew iedzy w drodze do w ie­ dzy absolutnej. Ta ostatnia jed n ak jest zaw sze tuż obok, w ystarczy bow iem pierwszy na drodze ku niej krok, by ju ż j ą osiągnąć. Sokrates pośw ięcił swe życie, by obdarzać nią A teńczyków. K to posiadł w iedzę ab so lu tn ą czego może jeszcze chcieć? Być m oże niczego więcej, naw et jej utrzym ania nie czyniąc przedm iotem pragnienia. Ono zaś - utrzym anie - je st niepom iernie trudne, gdyż 1 jej zdobycie je st trudne; nadto wiedzieć nie oznacza stanu rzeczy, lecz czyn­ ność, w tym w ypadku ów najm niejszy krok, jak i oddziela niew iedzę o niewiedzy od w iedzy o niej - posiadanie wiedzy jako jej utrzym anie, o tyle też absolutnej, jest ciągłym owego kroku dokonywaniem: poznaw aniem . Reszta z konieczno­ ścią z tego wynika: „każdy człow iek pow inien być zdolny do w szystkich m yśli” [Borges, s. 36].

D zieła tego typu, ja k autobiografia, genealogia czy myślenie, które swego końca, swego celu, zbawienia, prawa do istnienia upatrują w uchw yceniu (się) początku, byw ają z natury nieskończone, niczym owa księga, której ostatnia karta jest pierwszą. I nie inaczej niż w przypadku wiedzy absolutnej, czy poznawania, nieskończoność ta nie je st niezakończonością dążenia, lecz raczej koniecznością powtórzenia. Za każdym bow iem razem, gdy dosięgamy początku na tyle w yraź­ nie, iż zda się, że dosięgnęliśmy go w istocie, uchwyciliśmy go pod tym jednym warunkiem, że uchwyciliśm y go raz jeszcze; a i początek sam o tyle sobą bywa, 0 ile uzasadnia go długa tradycja - w przypadku N ietzschego - idei „na temat p o c h o d z e n i a ” przesądów moralnych [GM(b), s. 24; K SA 5, s. 248], które „swój pierwszy, oszczędny i prowizoryczny w yraz” znalazły w Ludzkim, arcy-

ludzkim [GM(b), s. 24; KSA 5, s. 248]; jednakow oż „sam e idee są starsze”

[GM(b), s. 24; K SA 5, s. 248]. Podbudowany tym pierwszym razem, rozpoczyna­ jącym zastaną i okrzepłą tradycję, podejm uje N ietzsche temat m oralności również

1 w Genealogii - zawsze po raz pierwszy. N ie inaczej przecież w Ecce homo. N ie śm ie N ietzsche nie zaczynać od ugruntow ania w łasnych roszczeń do rozpoczynania - od w ykazania się w ładzą mądrości (sofia), o której wiadomo każdemu: i filo-sofowi i filo-logowi, iż zwykła byw ać „najw yższą form ą wiedzy [...], polegającą na niezawodnym , tzn. pew nym poznaniu, zarów no pierw szych przyczyn i zasad [...], ja k rów nież tego, co z tych zasad w ynika i jest wyprowadzane” - sofia, „mądrość filozoficzna lub spekulatyw na, praw dziw a wiedza, nauka, m yślenie m etafizyczne” [Arystoteles 4, sofia]. Gość ze Stagiry przybywa nie tyle na nasze, ile Nietzschego wezwanie, kiedy ten - nie wiedzieć: sam przez coś wezwany, czy czem uś odpow iadający - opatruje to, co podług jego najw iększych marzeń m iałoby być początkiem, zapytaniem o mądrość: „dlaczego jestem tak m ądry” [EH(c), s. 33; K SA 6, s. 264].

Pytanie osobliw e, niespotykane. N igdy dość nasłuchiw ania głębi jeg o w y­ zywającego w ezw ania. Z pozoru grubiańskie, łagodnem u oku i uchu, nierychli­

(5)

1 2 8 P aw et K o ro b czak

wemu i cierpliw em u, ukaże się owo zapytanie w innym być m oże świetle. Któż bowiem, będąc m ędrcem, pyta o swej mądrości pow ody? K to posiadł mądrość, tego cnotą z p ew n o ściąjest wiedzieć, ja k posiąść m ądrość - co więcej, być może to w łaśnie w stopniu najw yższym je s t oznaką m ądrości, jeśli nie n ią samą. N ietzsche tym czasem zapytuje ja k ktoś, kto obudzony z długiego snu, uświado­ mił sobie nagle w łasną mądrość (siei) i w osłupieniu, być m oże strwożony, rozpytuje w popłochu o przyczynę swego dziw nego stanu.

Jest to pytanie, a naw et zagadka: N ietzsche ma w zw yczaju tak w łaśnie za­ dawać zagadki, na przykład w pierw szym zdaniu rozdziału, którego tytuł tak intryguje, gdzie powiada: J e s te m , by wyrazić to w fonnie zagadki, jak o mój ojciec ju ż m artw y [ ...] ” [EH(c), s. 33; K SA 6, s. 264, tłum. P. K.]. Zapytywanie je st oznajm ianiem , odpow iadaniem , m ianowicie odpow iadaniem na trudność, która N ietzschego pozyw a i której daje on posłuch, odpow iadając na wezwanie. Pozw any - odpow iada N ietzsche: zapytując. W jeg o pytaniu tkw i lęk i trwoga, choć nie m a w nim nieuzasadnionej skromności. Autor autobiografii przytom­ nieje pośród w iedzianego i nie ukryw a tego - nie tylko nie chce: nie może. Zdum ienie leczy z fałszywej skromności. To, co w iedziane, opada mędrca, którym - o dziw o - okazał się sam N ietzsche i nie pozw ala mu zmilczeć natarczywości napaści. A le co? Gdzie? Kiedy? Jak? G orączkow o przeszukiwana pam ięć coś niecoś podpow iada, stara się ułożyć w zw artą całość - a w ięc to nie był tylko sen? A może w łaśnie teraz śnię? A m oże nie śnię ju ż w ogóle? „Zaprawdę, żyw ięż ja jeszcze?” [Z(b), s. 20; K SA 4, s. 27]2.

Pytanie, którym rozpoczyna się rozdział, wie o sobie, że płynie z mądrości. Jest tego pew ne i szczyci się tym - nie kryje własnego szczęścia i dum y z tego powodu. T ym bardziej zastanawia. Trw oga pytania w yrasta być m oże z tego właśnie, iż m ądrość zapytuje o w łasne pochodzenie, któż bow iem , jeśli nie ona, w inien je znać? Pozornie niezachwiana pew ność własnej m ądrości, którą tchnie zapytyw anie pytającego, chw iejnie odpowiada własnej niepowątpiewalności, stawiając m ądrość w obliczu miary. „D laczego jestem t a k m ądry”, wyjawia stopniow alność i porów nyw alność mądrości, tym sam ym zdradzając jej dyna­ m iczny charakter. A utor autobiografii nie jest bow iem m ądry w sensie, w którym on, jak o ten oto (ecce), tu i teraz obecny byt, istnieje, trw a jako m ędrzec. M ądry „tak” , do tego stopnia (w ciąż jeszcze nam nie znanego) pytający, je st m ądry „tak” , w domyśle, J a k ” ktoś lub coś. M ądrość odnosi, porów nuje, mierzy; je s t funkcją hierarchii. K to bow iem pyta, „dlaczego jestem t a k m ądry” , ten sw oim pytaniem wie, że m ożna być n i e t a k mądrym, a także, iż je s t ktoś, lub coś, co, lub kto, je st r ó w n i e m ądry lub m oże takim być.

M ądrość różnicuje, ustanawia hierarchię: kto w daje się w m ądrość, ten wie, że je st różny, i że nie wszystko, nie w szyscy są rów ni. H ierarchia porządkuje,

(6)

M ąd ry o d p o cz ątk u : w stro n ę au to b io g rafii N ie tz s c h e g o 1 2 9

ustawia to, co tłoczy się w nieuporządkowanym chaosie, w szyk, kolejność następowania: w artości, mądrości. Tym bardziej przecież jej żyw iołem w inien być początek, którym, w edle św iadectwa Stagiryty, ze swej istoty władnie. Mądrość je st cnotą rozpoczynania: ja k m oże nie znać w łasnego pochodzenia, swej przyczyny? C zym musi być mądrość, by mogła, w obec tego, co pow ie­ dziano, pytać tak, ja k pyta o siebie sa m ą w pytaniu N ietzschego o niego samego?

C nota - każda, w edług Nietzschego, rów nież m ądrość - je st trw ałą dyspo­ zycją do działania i nie m ożna działać w pełnym tego słow a znaczeniu, nie posiadłszy w przódy cnoty. N ie przeczy tem u okoliczność, iż aby nabyć cnotę, należy pierwej działać cnotliwie, co w ytw arza przyzw yczajenie do takiego działania, czyli w łaśnie cnotę, je st bow iem cnota pew nego rodzaju przyzw ycza­ jeniem [por. Arystoteles 1, 1103 a 12-16; 1104 a 33-35]. W myśl tej zasady dla filologa z B azylei przyczyną mądrości, w ładzy poznaw ania tego, co pierw sze - zasad - je s t uprzednie ow ych zasad ogarnięcie, uchw ycenie, osw ojenie, pozna­ nie zatem: poznanie prawdy. Pozostaje bow iem m ądrość w tej samej m ierze kwestią dośw iadczenia, w jakiej nie kw estią nawyku. N ie dokonuje to przecież wyłomu w tradycji m etafizycznej - przeciwnie: w yrasta z niej - ani też etycznej, które nieustannie (czy przypadkowo?) schodzą się ze sobą. W takim porządku rzeczy pyta N ietzsche o początek swej mądrości, potrafi bow iem ogarnąć początek, gdy ze swej natury ogarnia początek; je s t mądry, je ś li m ądrze działa i jest mądry.

Czy jed n ak m ądrze je st pytać? Szczególnie o pow ody w łasnej m ądrości? Nie dość bow iem pow iedzieć, iż pytanie takie nie je s t łatwe, więcej: że przekra­ cza zw ykłą m iarę (jaka ona jest?) trudności. Pytanie o początek m ądrości wypływające z głębi je j samej niespiesznem u spojrzeniu czytelnika rychło ujawni w łasną paradoksalność: M ądry N ietzsche posiadałby trw ałą dyspozycję do rozpoczynania, przeto nie pytałby o początek - w szakże nie m a nic, czym w w iększej m ierze by w ładnął. Tem atyzow anie początku (przyczyny) jako właściwego przedm iotu zapytania czyni początek skrytym, nie-znalezionym . N ie-znalezione m anifestuje w łasne istnienie bodaj jed y n ie w pytającym o nie pytaniu. D opóki pozostaje nie-znalezione, nic, poza poszukiw aniam i, (nie) świadczy o jeg o istnieniu. To natom iast św iadectwo pozostaje o tyle nie- -prawdo-podobne, o ile przecież sam ego poszukiw ania sensem je s t to, co do- -znalezienia.

Bycie m ądrym , które, by się zacząć, musi najpierw umieć sprostać samemu sobie, w tej w łaśnie mierze je st stopniowalne. Skoro bow iem inni są mniej mądrzy, w idać je s t tedy m ądrość stopniowalna; jedyna to cnota tego rodzaju. Czyż nie je st tak dlatego, że to, co m ądrość konstytuuje, je st dopiero do znalezienia? N ie-m ądry nie pyta, nie szuka, ale i nie znajduje - kto szuka, ten może rów nież nie znajduje, ale nie znajduje lepiej. M ędrzec nie-znajduje d o s k o n a l e .

(7)

130 P aw eł K o ro b c zak

C nota rozpoczynania bywa um iejętnością ja k najdoskonalszego nie- znajdyw ania, czym uspraw nia w łasną zdolność do szukania. Przecież szukanie ze swej strony nie jest istotą ani celem, lecz jed y n ie środkiem. Tymczasem poszukując tego, co czyni j ą sobą, uznaje mądrość, iż poszukiw anego nie zna, tedy skoro jest, to nie m oże być. Przy czym tym jed y n ie różni się od głupoty, iż ta ostatnia nie wie o swej własnej niem ożliwości. Porów nanie m ądrości utożsa­ mia się z porów naniem s i ł y wiedzy o własnej niew iedzy, w yznacza tedy sw oisty agon z Sokratesem M ądrym 3, zaś: „dlaczego jestem tak mądry”, brzm iałoby dla starożytnych jak: „wiem, że nic nie w iem ” . T ym bardziej że, aby nie w iedzieć lepiej, trzeba nie-w iedziane lepiej (za)poznać. N ie-w iedza absolut­ na staje się tym bardziej do siebie podobna, w im w iększym stopniu przypomina absolutną wiedzę.

Przypom inanie, o którym tu mowa, w istocie byw a spraw ą pam ięci, w nie m niejszym stopniu jed n ak i podobieństw a (z którego pam ięć czerpie). Zawiesza­ ją c tym czasem oczyw istość własnej m ądrości w jej nierozstrzygniętym „dlacze­ go” , odkrywa j ą N ietzsche przed nami w sposób, który jem u - zdziwionemu i zafascynowanem u sobą, jak im nagle się okazał - w ydał się szczególnie uderzający: w porów naniu. O sobliwa konieczność sposobu zapytania, wpasowu- jącego się w pow szednią formę języka, ustawia m ądrość w porów naniu do niczego. W porów naniu po prostu. Sposób pow iadania pytania, który Nie- tzschem u (od)powiadał, którem u zatem N ietzsche daw ał posłuch, posyła czytelnika w pustkę tego, z czym m ądrość m iałaby się rów nać. Przecież nie znaczy to, iżby mądrość nie ważyła, albow iem N ic konkretu, do którego należało by j ą przystaw ić w porów nującym m ierzeniu, zw raca uw agę na samo porów nanie. „Jestem tak m ądry” bez J a k . . . ” wskazuje samo podobieństw o jako to, z czym m ierzy się mądrość. Przym ierzana do N icości i w n ią wymierzona, nieustannie odnajduje m ądrość jedynie siebie w N icości; z sobą się mierzy. N agły zw rot ku własnej m ądrości dokonuje się, gdy N ietzsche w obliczu wszechogarniającej pustki dostrzega rysy twarzy niepokojąco do kogoś podob­ ne: czy aby nie do niego samego? Pochwycony, niczym N arcyz, w pułapkę delfickiego boga, popada w morderczy egoizm, który „zw ie się m yśleniem” i który zaw sze kończy się śmiercią; więcej: śm iertelnością samą, czyż bowiem nie jej - śm iertelności - m etaforą je st kwiat? Bogowie? Innym i słowy podwaja się odniesienie m ądrości, która staje się teraz tak m ądra - (jak) samo Tak-(Jak). W tej mierze, w jakiej m ądrość jest mądra, jest ona m ierzeniem swojej własnej miary, czy lepiej: m ierzeniem swojego w łasnego m ierzenia. Wymierzona w mierzenie, w porów nanie, m ądrość pozostaje w poróżnieniu, tedy w różnicy, nieledw ie z n ią się utożsam iając. Jako taka nie posiada w łasnego przeciwień­ stwa, nic bow iem nie je st tak głupie, ja k ona mądra.

3 Jego św iadectw o na kartach dzieł N ietzschego dla żadnego czytelnika nie m oże pozostać niezauw ażone; m im o to je st on o w iele bardziej złożony (wart m oże osobnego eseju), niżby mogło to wynikać z tego, co tu m ożna i trzeba powiedzieć.

(8)

M ą d ry o d p o cz ątk u : w stro n ę a u to b io g rafii N ie tz s c h e g o 1 3 1

M ierzenie porównuje. Miara określa w artość, albow iem „w szystkie w ar­ tości rządzą się tą paradoksalną zasadą: składają się one zawsze: 1. z rzeczy n i e p o d o b n e j , dającej się w y m i e n i ć na tę rzecz, której w artość mamy określić; 2. z rzeczy p o d o b n y c h , które można p o r ó w n a ć z tą rzeczą 0 której w artość nam chodzi” [Saussure, s. 139; por. D errida, s. 272]. M ądrość, która je st „tak m ądra”, co oznacza: ,je s t mądra tak, ja k porów nyw anie” , w czym tkwi istota jej z nim tożsamości - stanowi samo określanie w artości i zasadę ekonomii w ym iany rzeczy o tej samej wartości. W artość, oznaczając w tym wypadku odpow iedniość m iar dwu rzeczy niepodobnych do siebie wzajem, „postrzega j e” j ako analogiczne - w tym celu j ednak musi być u s t a n o w i o n a jako analogia między nimi. Podobieństwo, którym w istocie jest analogia, oznacza tedy porów nanie dwóch miar: m iary rzeczy i innej rzeczy. Tak określo­ na mądrość cechuje w najw yższym stopniu tego, kto zdolny je s t postrzegać podobieństwa. M iara mądrości rów nież i dlatego jest ważna, że człow iek zdolność postrzegania podobieństw posiada „z natury” (fysei) [Derrida, s. 96]4 - a zatem każdy człow iek, ale nie każdy w tym sam ym stopniu: ku czem u zdaje się skłaniać N ietzsche, przecież nie uznając tego za odpow iedź w znaczeniu ścisłym, lecz raczej za w łaściw y początek trudności i poszukiw ań, je śli bow iem J e s te m mądry, gdyż jestem m ądry z natury” , to tym bardziej należy pytać, „dlaczego jestem tak - m ianowicie w ten sposób (z natury) - i do tego stopnia mądry?”, naw et je śli (czy m oże raczej: szczególnie z tego względu, iż) pytanie to, niczym pszczoła do ula, pow raca w ciąż i znow u do kw estii początku. - Ten wyjaśnia (a zatem potw ierdza) wszystko, rów nież mądrość.

W pow odzi pytań: o mądrość, o miarę, o jej wymiar, o analogię, o podo­ bieństwo i, w reszcie, o naturę - tedy w naw ale j e d n e g o pytania - pozostaje N ietzsche w łasnym (auto)biografem, to bow iem jej - autobiografii - forma w najlepszy bodaj sposób oddaje formę mądrości, gdyż niczego innego nie czyni autor autobiografii, ja k tylko odmierza w łasną miarę: tego, kim jest, poprzez mierzenie m iary tego, kim był: był jak o stający się tym, kim jest.

Rozdział pod tytułem : „dlaczego z natury postrzegam w łasne podobieństw o” (ale czy to znaczy: w łasne podobieństw o do siebie?), traktując naturę z pełną p ow agą m usi zapytać o pochodzenie tego, który je st mądry, choćby dlatego, że tych, którzy postrzegają podobieństw a w takim stopniu zdaje się nie być zbyt wielu. Dlatego N ietzsche uznaje: „dotykam tutaj zagadnienia rasy (die Frage der

Rasse)" [EH(c), s. 36; K SA 6, s. 268; tłum. Р.К]. N ie dość roztrząsać sposób

1 okoliczności, w jak ich dochodzi do bliskości dotyku. D oniosłość tej kwestii dorównuje bodaj własnej nieoczywistości; zm niejszenie owej m iary zdaje się zależeć od stopnia, w jak im w yjaśni się w zajem na relacja „zagadyw ania” i „rasy” w tym, czym one bywają.

O toczenie, w którym napotykam y N ietzscheański rasizm, to jeg o dom ro­ dzinny: o rasie m ow a w kontekście powiązań fam ilijnych i nic w tym dziwnego,

(9)

132 P aw eł K o ro b czak

w szak rasa zdaje się m iewać w iele w spólnego z pojęciem pokrewieństwa. D om yślam y się tu jakiegoś rodzaju eugeniki, przecież niezrozum iałej dla samego N ietzschego [por. EH(c), s. 37; K SA 6, s. 269]5, choć przechowywanej w pamięci, która „utrafia w byt, ale w byt zapom niany” [Żarowski, s. 19], albow iem „nierozum ienie - to nie tylko brak konkretnych rezultatów namysłu lub w prost brak nam ysłu, lecz pew ien stan tow arzyszący m yśleniu, gdy odwraca się ono od tem atu, jak i podsuw a w yobraźnia, nie posiadając na razie niczego w zam ian” [Żarowski, s. 17]. W tej mierze jednakow oż, w jakiej rasizm polega na kontrolow aniu płodzenia (w celu zachow ania czystości rasy), zgadujemy, iż m ów iąc o w łasnych rodzicach, pow iada N ietzsche o tych, którzy mogli go spłodzić. Przynależność rasowa w skazuje, kogo m ożna zapłodnić, choć płodność rozum ie N ietzsche w sensie innym niż pow szechnie spotykany (w ydaje się jednak, że rów nież fizjologicznym ): „W szelkie dom inujące pojęcia pokrewień­ stwa są nonsensem fizjologicznym , jak i trudno przewyższyć. Papież jeszcze dziś handluje tym nonsensem . N a j m n i e j jesteśm y spokrew nieni z naszymi rodzicami: pokrew ieństw o z w łasnym i rodzicam i byłoby skrajną oznaką pospolitości” [EH(c), s. 37; K SA 6, s. 268].

Przew rotność w yznania braku rozum ienia tego stanu rzeczy polega na tym, że podkreśla zbliżanie się do tego, co N ietzschego pociąga z głębi namysłu, do tego zatem, czego jeszcze N ietzsche nie zna, gdyż dopiero poznaje. Jeśli zbliżyć się m ożna do tego jedynie, co samo się w bliskości nas um iejscow iło, to „dotykanie” przez N ietzschego „zagadnienia rasy” , jak o zbliżanie się do niego, stanowi w istocie odpow iadanie na w ezwanie bliskości tego, co bliskie, i co z tej nieodległej dali zagaduje o pokrew ieństw o. W rzeczy sam ej, bycie „tak m ądrym ”, iż m ądrość staje się sam ym porów nyw aniem porów nyw ania, tedy upodobnianiem podobieństw a do niego samego, lokuje rasę tak blisko, ja k to tylko możliw e. W iedza absolutna, o której tym czasem w iem y tyle jedynie, że od absolutnej niew iedzy odróżnić jej nieom al nie sposób, a która m ierzy podobień­ stwo, nadając m u k o n k r e t n ą m iarę, ujawnia się jak o jednostkow y przejaw rasy: czysty egzem plarz rasy. Ktoś rasowy, to znaczy czysty przedstawiciel jakiejś rasy, nie je s t kim ś (dla danej rasy) typowym, bow iem „typ” je s t czymś ogólnym i tylko z grubsza określonym, pod co podpada w iele jednostek, każda pod pew nym w zględem , gdy tym czasem rasowość przejaw ia się w doskonałym egzem plifikow aniu w szystkich składników rasy. O ile typ, przekraczając jednostki, w yznacza p ew n ą ogólność, o tyle rasa pom im o sw oistej ogólności nigdy nie traci charakteru jednostkow ego: przejaw ia się tylko i zawsze w konkrecie jednostki. O znacza to, iż je st N ietzsche, o ile je s t mądry, pew­ nym gatunkiem lub też doskonałym przedstaw icielem jak iejś rasy: ,Jestem polskim szlachcicem p u r sang, bez jakiejkolw iek dom ieszki lichej krwi” [EH(c), s. 37; K S A 6, s. 268]. Stw ierdzenie to dopiero w tórnie posiada aspekt historycz­

5 Pow iada tam N ietzsche: „W i e I k i e jednostki są najstarsze: nie rozum iem tego, ale Ju­ liusz C ezar m ógłby być m oim ojcem - a l b o A leksander, ten w cielony D ionizos...” .

(10)

M ą d ry o d p o cz ątk u : w stro n ę au to b io g rafii N ie tz s c h e g o 1 3 3

ny (genealogiczny: w sensie bycia przedm iotem pewnej nauki pom ocniczej historii); przede w szystkim je st konstatacją teoretyczną w ynikającą, i to z przem ożną siłą, z uw ażnego przysłuchiw ania się temu, czego nam ow a przy­ świadcza mądrości.

Ów aspekt przym usu, w obec którego przyszło N ietzschem u obw ieszczać własne szlachectw o, nie zw olni i nas od dopytania się o polskość arystokratycz- ności, o jej „dlaczego” . Zm usza nas to - lecz czyż to nie przedm iot je st w łaści­ wym orędow nikiem metody? - do stania się na chw ilę historykam i, w tym i historykami fdozofii być może. Historia, ja k wiadomo, nauką w sensie ścisłym nie jest, przeto i my, zmuszeni wyzbyć się rygoru ścisłości namysłu, roz­ patrzymy zarysow ującą się kw estię w trybie przypuszczenia. Oto zagadkow y jest sens, jakiego w pojęciu „polskości” dopatrywał się N ietzsche, pow iadając

0 sobie, iż je st polskim szlachcicem . N ie sposób się bodaj nie zgodzić, iż personalizacją szlachectw a w panteonie pojęć N ietzscheańskich je st Zaratustra, którego pierw ow zór był Persem, a który i w dziele N ietzschego zdaje się nie zmieniać obyw atelstw a [por. EH, s. 120 i n.; K SA 6, s. 367]6. Persow ie to ludy irańskie, należące do rodziny indoeuropejskiej. Ludami irańskim i były rów nież nomadyczne szczepy Scytów i Sarmatów, które przynajm niej od V w. p.n.e. zasiedlały stepy nadczarnom orskie w okolicach Krymu, zaś od Sarm atów wywodziła klasę uprzyw ilejow aną swoista m itozofia polskiej szlachty. (Spekta­ kularnym dla niej dokum entem je st dzieło W ojciecha Dem bołęckiego z K ono- jad, franciszkanina i lisowczyka, pod znam iennym tytułem : Wywód jed yn o w la -

snego państw a świata, w którym pokazuje [...], że najstarodaw niejsze w Europie Królestwo Polskie, lubo Scytyckie: Samo tylko je d n o na świecie, na praw dziw e sukcesory Adama, Setha, i Jafeta; w Panowaniu św iatu od Boga w R aju po sta ­ nowionym: i że dlatego Polaki Sarm atam i zowią. A gw oli temu i to się pokazuje, że Język Slow ieński pierw otny je s t na świecie, wydanego w W arszaw ie w roku

1633.) M ożna tedy dom niemyw ać, iż Zaratustra (zarówno historyczny, ja k 1 bohater jego dzieła) jaw ił się N ietzschem u kim ś na kształt (pra)polskiego szlachcica, o czym św iadczą słowa padające niedaleko w yznania własnej polskości i szlacheckości: „W szelako rów nież jak o Polak jestem w ielkim atawizmem. T rzeba by się cofnąć o całe stulecia, by tę najbardziej dostojną rasę, jaka istniała na ziem i, odnaleźć w takiej czystości instynktów, w jakiej ja j ą reprezentuję” [EH(c), s. 37; K SA 6, s. 268]. N aw iasem m ówiąc, w ydaje się również praw dopodobne przypuszczenie, iż kojarzył N ietzsche (pra)polską szlachtę z nordycką „blond bestią” [por. szczególnie GM s. 6 3 -103; K SA 5, s. 291-337], która to, podług popularnego na przełom ie XIX i XX w. poglądu, dokonała podboju i zasiedlenia Europy, znanego jak o inw azja ludów indoeuro- pejskich bądź indogerm ańskich.

6 Pow iada tam N ietzsche: „N ie pytano mnie, a pow innością byłoby m nie zapytać, co właśnie w moich ustach, w ustach pierw szego i m m o r a 1 i s t y, oznacza imię Z a r a t u s t r a : to bowiem, co stanowi o historycznej niepowtarzalności owego Persa, je st w łaśnie przeciwieństw em sensu, jak i imię m a to u m nie” .

(11)

134 P aw el K o ro b czak

Polski sarmata, o którym wciąż, z nam aszczeniem , zapom inam y, miałby odznaczać się c n o tą po której rad rozpoznawać Persa Nietzsche: „mówić prawdę i d o b r z e s t r z e l a ć z ł u k u : oto perska cnota” [EH(c), s. 121; KSA 6, s. 367]7? W czym tkwi ich podobieństw o? M ów ić praw dziw ie i celnie - strzelać. Potrafi to sarm ata bodaj nie gorzej, niż łagodnie popadać w gniew (na tyle łagodnie, iż niezauw ażalnie nade wszystko dla siebie sam ego), w którym odnajduje się z nie m niejszym trudem, niż z niego chłonie - m szcząc się. Słowo odgrywa tu niebagatelną rolę: .jesteśm y szaleni, a szaleńcam i czyni nas język” [Quignard, s. 40]. Słowo chybia i nam uchybia. N ietrafność w zywa o pomstę, dom agając się praw dy. D ajem y słowo ja k o odpow iedź na zniew agę, na nawoły­ w anie praw dy, która, je ś li woła, czyni to z oddali, z nieobecności tu i teraz: tego, co sprawiedliwe, co z praw em zgodne i z niego w yw iedlne, co słusznie ocenia m iarę i sens rzeczy i zdarzeń. Gniew, w ytrącając z rów now agi, zmusza do przypom inania (sobie) na pow rót tego, co czyni nas s o b ą naszego imienia. Słowo po dw akroć. Jako słowo praw dy je st mierzeniem , które trafia - celnym mierzeniem . Pow iadać praw dę, gniewać się i celnie strzelać z łuku: znaczy to samo; ja k i m ścić się.

Słowa s ą św iadectw em rozstępu między jednostkam i. M yślenie przydarzając się komuś, obdarza ró ż n ic ą tym sam ym, jak o podm iot m yślącego, jednostkując go. Ów, przyw oływ any przez m yślenie, pow raca do siebie sam ego, odpowiada­ ją c - w słow ach - na zagadnienie tożsam ości, przytom niejąc w gniewie, w którym sam dla siebie staje się zag ad k ą nie w iadom o bow iem , c z y je g o imię, słowo, dotyczy raczej jeg o czy też m oże tego drugiego, którym sam jest. Trudność polega na nieum iejętności dopasow ania im ienia do osoby, którą się jest: Je s te ś m y sobie nieznani, m y poznający, m y sobie sam ym ” [GM (b), s. 21; KSA 5, s. 247]. O to je śli N ietzsche je s t rasowy, to nam ysł nad rasą jest nam ysłem nad nim samym, czyli nad porów naniem . N am ysł ten dokonuje się poprzez Nietzschego, którego podm iotem je st m yślenie.

Słowo, które nie trafia „w sedno”, nie dosięga rzeczy sam ej, ja k strzała celu, a szabla szyi. B łąd ten z pozoru łatwo zdem askować, starczy bow iem zauważyć, że serce nie przestało bić, a głow a nie spada, słowo zaś dźw ięczy pusto. Jednak­ że N ietzsche zdaje się nie być usatysfakcjonow any takim kryterium prawdy, zauw aża bow iem , że pusty dźw ięk w ydobyw a się z gardła nie tylko wtedy, gdy słowo nie trafia „w sedno” , lecz także wtedy, gdy, ja k się w ydaje, trafia; wtedy, gdy w szyscy zgodnie słyszą odzew, ja k i na proklam ę nazw y daje rzecz sama. D la N ietzschego „rzecz sam a” je st pustym dźw iękiem czy też pustym sądem o tyle, o ile orzeka: „rzecz sam a jest, bytuje, istnieje, ja k istnieje jej imię”. Stukając po kolei w e w szystkie słowa, słyszy N ietzsche jed y n ie puste dźwięki: im ionom nic nie odpow iada; każde imię, niezależnie od tego, czy będzie to „stół”, „N ietzsche”, czy też „Bóg” , je st tożsam e jedno z drugim i brzm i: „rzecz

(12)

M ą d ry o d p o c z ą tk u : w stro n ę au to b io g ra fii N ie tz sc h e g o 1 3 5

sama” - a zatem „nic” . N ie słysząc w ,j a ” pozytywnej treści, zdaje się mimo to sędziwy profesor filologii, którym nigdy nie był, skłaniać do tej samej formuły, którą potępią je g o dzisiejsi uczniowie: myślę - ego cogito. Owo w yznanie wiary filozofa pozostaje niem e w całym bodaj jego dziele, m oże dlatego, że owym dziełem w łaśnie jest. Z resztą dużo bardziej znaczące je st to, iż „m yślę” (co oznacza tu: „piszę”) poprzedza .je ste m ”, „istnieję” , w czym zresztą N ietzsche również nie różni się od Kartezjusza.

Tym czasem jed n a k słysząc: „stół”, większość pom yśli o stole, myśli ona bowiem w sposób, który opiera się na błędach: na błędach patrzenia, na niedo­ strzeganiu szczegółów. W szystkie cztery błędy, które doprow adziły do dzisiej­ szego sposobu m yślenia człowieka, a m ianowicie, iż „w idział on się zawsze tylko niezupełnie, po w tóre przypisyw ał sobie zaw sze zm yślone w artości, po trzecie odczuw ał stosunek swój do zw ierząt i natury w edle fałszywej hierarchii, po czw arte w ynajdyw ał sobie coraz now e tablice w artości i uw ażał j e przez pewien czas za w ieczne i bezw arunkow e” [W R(a), s. 160; K SA 3, s. 474j, spro­ wadzają się de fa c to do tego, że „wobec w szystkiego, co było do siebie podobne, natychmiast wpadał na myśl tożsamości” [WR(a), s. 156; K SA 3, s. 471], w czym wyraża się jeg o „skłonność do uw ażania podobnego za rów ne” [W R(a), s. 157; KSA 3, s. 471]. Poniew aż owa błędna optyka zdaje się być w arunkiem życia [por. W R(a), s. 164; K SA 3, s. 477 i n.j, wygodniej je s t m yśleć ja k wszyscy, ponieważ łatwiej je st w tedy żyć. Onegdaj byw ało to regułą. W tedy pociąg do bycia indyw iduum „odczuw ano by jak o szaleństwo: bo sam otności tow arzyszyła wszelkiego rodzaju bieda, trwoga” [W R(a), s. 161 i n.; K SA 3, s. 475].

N ie inaczej je s t i dziś, nie stanowi bow iem i teraz reguły bycie pojedyn­ czym. D ochodzenie do siebie, którego sukces pozw oliłby N ietzschem u rozpo­ znać w lustrzanym odbiciu tego, który się odbija - owo dochodzenie w ciąż trwa, co oznacza, iż je s t dokonywane: poprzez niego, którym nie jest. Zw racając się ku sobie w nadziei spotkania z Obcym, spotkania, które czyniłoby zadość wymogom kom unii i um ożliwiało (nie)myślenie, nie ustaje N ietzsche w przy­ pominaniu sobie; albow iem celem je st upodobnić się do siebie - nade wszystko celem autobiografii, której doskonałość istoczy w podobieństw ie autora i bo­ hatera. W inni oni tedy stać się sw oją w łasną metaforą, gdyż „porów nanie jest [...] rodzajem przenośni; zresztą różnica między nim i je s t mała. K iedy poeta mówi o A chillesie «runął ja k lew», je st to porów nanie, gdy natom iast «runął lew», je s t to przenośnia” [Arystoteles 2, 1406 b 20-22]. Czyż tedy nie jest szaleństwem, gdy N ietzsche m oże pow iedzieć o sobie: „runął N ietzsche”, co znaczy ni m niej, ni więcej: „runął ja k N ietzsche” ?

Pozostając tyleż jedynym m ożliw ym przedm iotem, co podm iotem mądrości, jest N ietzsche zarazem niejednym poznającym i jedynym poznaw anym, w szczególności w szystkim i tymi, którzy piszą jeg o autobiografię i jej jedynym bohaterem. N iew spółm iem ość myślenia (pisma) i tego, który poznaje, jako nieprzystawanie do siebie, charakteryzujące się sw oistym rozbiciem , pęknięciem

(13)

136 P aw eł K o ro b czak

tzw. „podm iotu poznania”, nazywa się „roztargnieniem ” (Zerstreutheit) [por. GM (b), s. 23; K SA 5, s. 247], które, pow iada Nietzsche, nosi cechy boskości [por. K SA 5, 247]8, przysługując tedy i poznającym , i bogom , a nawet problem atyzując różnicę m iędzy jednym i i drugimi; co więcej, problematyzując m ożliw ość pow iadania o Bogu, a nie bogach. Tradycyjna niem ożność pomyśle­ nia roztargnionego Boga zasadza się na niezbyw alnie przysługującej mu podm iotow ości, która czyni z niego w iedzącego w ow ym tryw ialnym sensie, w którym nie je st on z tej racji poznającym, z czego w ynika, że (a także: co wynika z tego, ż e ...) nie może on być tym, kim się staje, gdyż byłoby go przynajm niej dwóch. W szelako jako podm iot absolutnej w iedzy je s t on Bogiem, to znaczy ideałem w iedzących - tych, którzy wiedząc, nie poznają (czyli de

fa c to - w ie rz ą że w iedzą). N ietzsche nazywa ich „chrześcijanam i” .

R oztargnienie je s t jaw nie pogańskie. Pobrzm iew a przy tym, w rytm pogań­ skiej sztuki retoryki, doskonale w spółbrzm iącym (także po niem iecku) akcentem rozszarpania, rozsypania, rów nież chybiania celu, w iążąc w ten sposób z im m anentną logiką wywodu skojarzenia rozszarpywanego Dionizosa-Zagreusa, czy kreteńskiego D zeusa, którzy złączeni niew ytłum aczalną jed n o ścią losu zwykli, m ocą nieodgadnionego (nie)przyzw yczajenia, ginąć i odradzać się co roku. O rozdzieranym na kaw ałki D ionizosie zasadnie m ożna tw ierdzić, że nie sposób cokolw iek trafnie o nim orzec, jak o że w szelki w ysiłek w tym kierunku chybia D ionizosa, trafiając ju ż to w nogę, ju ż to w kaw ał piersi, złączone ze sobą bodaj tym jed n y m tylko, że nie tw orzą ju ż żadnej jedności; m im o to Dionizos, którego nie ma, pozostaje roztargniony w s o b i e .

R ów nież N ietzschego roztargnienie pogrąża w nim samym. Pochłonięty zbieraniem tego, co nie tyle nim jest, ile na niego się składa, nie słyszy dzwonu w ybijającego dw anaście uderzeń południa, które będąc „przeżyciam i” poznają­ cego, rów nież do niego należą. Poniew czasie, „po f a k c i e ” , ja k powiada N ietzsche [GM (b), s. 23; K SA 5, s. 247], zliczając to, co stanow i jeg o własność, poznający „przelicza się” [GM(b), s. 23; K SA 5, s. 247]. Pom yłka w rachun­ kach, czyli w ocenie w artości, tożsam a z „istotow ym ” opóźnieniem poznającego w obec sam ego siebie, zaśw iadcza niezbicie o niepoważnymi traktowaniu w łasnych „przeżyć” przez poznającego, dla których nie m a on serca [por. GM (b), s. 23; K SA 5, s. 247]. W szak słucha z roztargnieniem . Liczenie, szacow anie, w artościow anie - tedy interpretow anie - które stanow i ju ż nie tylko przypadłość, lecz los poznającego (skoro „z konieczności [...] je st sobie sam em u najdalszy” [GM (b), s. 23; K SA s. 247 i n.], a zatem nieodmiennie koniecznie roztargniony), w łaśnie dlatego nie m oże nie w ydarzać się „po fakcie” . Cierpi na tym sam fakt, który jako taki stać się m oże tym specyficznym przedm iotem , jak im je s t przedm iot poznania, dopiero po interpretacji; ona zaś ustanaw iając jeg o pierw szeństw o wobec siebie dopiero jak o trzecie w kolejności

(14)

M ą d ry o d p o cz ątk u : w stro n ę au to b io g rafii N ie tz s c h e g o 137 sprawia, że o faktach, czerpiących sw ą błogą niew inność z własnej nagości, żaden poznający n ie m oże z czystym sum ieniem tw ierdzić, że istnieją.

Beztroska niepodw ażalność antycypow ania poznania przez jeg o przedm iot - w tym w ypadku pisanie - znika niepostrzeżenie, gdy zastaje jak o sw ą okolicz­ ność c y k l przem iany czasu, w którym (nieomal) „wszystko pow raca” , a zatem i książki. W szakże cykliczność czasu je st czymś niepom iernie więcej niż cyklicznością pow rotu czytelnika do czytelni, choćby w yrzekał się on własnej jednostkowości na rzecz bycia „czytelnikiem w ogóle”, który, ja k o każdorazowo inny ktoś, m oże czytać to samo dzieło za każdym razem na nowo. Gdy czas powraca nie ostaje się wraz z nim i książka, tak że pow racający czytelnik musi przynieść ze sobą i książkę, i jej autora, a naw et budow niczych biblioteki. „Bycie czytelnikiem ” („poznającym ”), podobnie ja k „bycie autorem ” (czy „poznającym” ?) - je śli ma być choćby m ożliwe - zakłada, c z y l i wymusza, istnienie w szystkich cykli t e r a z , w jednej chwili, od razu i na raz. W szystkie powtórzenia są zaw sze ju ż obecne, co czyni z czytania nie tylko m ożliw ość, ale i konieczność.

Tym czasem czytający wie to, co ze swej natury znane, czego istnienie w y­ czerpuje się w „byciu znanym ” , w tym zatem, co daje się przeczytać. Tym czymś je s t nie co innego, ja k prawda, owa „ruchliw a arm ia m etafor” [PP II, s. 164, K SA 1, s. 880] - nie w szystkich jednak, lecz jedynie tych spotęgowanych „poetycko i retorycznie” [PP II, s. 164, K SA 1, s. 880], a następnie „zużytych”, „wytartych” zbyt długim obiegiem, niczym stara m oneta o przystępnym nom ina­ le - tak starych i tak prze-noszonych, że ju ż przestały być sobą. Rysunek, wzór, wyobrażenie, znak, który ustanawia tożsam ość monety, dzielącej w tym aspek­ cie swój los z m etaforą (czy to nie znaczy - tożsamej z nią?), kiedy się zaciera, nie tyle oznacza koniec funkcjonowania m onety-m etafory w ekonom icznym systemie znaków, ile jej przejście, przeniesienie do całkiem innego miejsca systemu, w którym funkcjonuje ona jak o zupełnie inny znak: kaw ałek m etalu lub praw da - tedy j ako c o ś i n n e g o , co w ogólnej ekonomii znaków posiada w ł a s n ą wartość. W przypadku monety pytanie o istotę je st pytaniem o znak, nominał, o w artość właśnie.

Poznający, naw et jeśli czyta to, co wszyscy, czyta inaczej, chce bow iem tak czytać. Jego istota nie wyczerpuje się w posiadaniu w iedzy czy, tym bardziej, „informacji” , lecz raczej w pytaniu o inne tego, co znane, co zrazu w czytanym uchwytne: w w ypatryw aniu na gładkiej, jednolitej pow ierzchni znanych i u-znanych praw d, znaku ich pochodzenia, ich „praw dziw ego” nominału. Poznający zapytuje o w a r t o ś ć tego, czym praw da zaw sze ju ż nie jest, co jednak, jak o je j niezm iennie inne, zawsze decydow ało, decyduje i będzie decydowało o je j tożsam ości. Ustawiając się przy tym w pozycji archeologa czy też g e n e a l o g a praw dy, poznający, owo „urodzone zw ierzę skrzydlate” [GM(b), s. 23; K SA 5, s. 247] wykazuje się niebyw ałym , by tak rzec, „instynk­ tem transcendentalnym ” (instynkt: metafora intelektu u zw ierząt), bada bow iem

(15)

1 3 8 Paw eł Korobczak

(poznaje) sam o poznaw anie: w jedności swej formy i treści stając się tożsamym z tym , co czyni, niczym zdanie ustanaw iające w iedzę w sam ym akcie wypowiedzenia: „istnieje w iedza - estin epistem e” [Arystoteles 3, 1003 a 20].

W m iejscu, które bardziej niż jakiekolw iek inne zdaje się być początkiem pism a Z genealogii m oralności [GM(b); K SA 1, s. 245-412], zaw iera się wywód istoty poznania prow adzony na sposób metaforyczny. M etafora, poucza profesor filologii klasycznej, „oznacza traktow anie jako t o ż s a m e g o tego, co pod jakimś w zględem rozpoznane zostało jak o p o d o b n e ” [KSA 7, s. 498; tłum. Р.К]. Stanow i „utożsam ianie nietożsam ego [Identificiren des N ichtgleichen]” [KSA 7, s. 493; tłum. P.K .], podstaw ą którego to utożsam ienia je s t podobieństw o różnych rodzajów rzeczy. Z łudzeniem w szelako byłoby doszukiw ać się tu z tego powodu tożsam ości czy też „istoty” tego, co kryje się pod pojęciem „rzeczy” , sama „istota istoty” bow iem streszcza się w tym, iż dane pojęcie „m usi się nadawać do niezliczonych, mniej lub więcej podobnych, tzn. ściśle biorąc nigdy nie jednakow ych przypadków . K ażde pojęcie pow staje przez z r ó w n a n i e n i e r ó w n e g o ” [PP Π, s. 163; K SA 1, s. 879 i n..; podkr. Р.К .]. Tym też w łaśnie ja w i się istota: rodzajem niedoskonałości w ładzy postrzegania. Tym jaw i się i m etafora. Przeniesienie (m etafora) tego, co inne, obce, nieznane, na to, co znane, sw ojskie, takie samo; podciągnięcie pod pojęcie, pod nazw ę, dopaso­ w anie do tego, co zrozum iałe, co do nas przem awia: nie czym innym jest poznanie/czytanie. Jak wtedy, gdy nie będąc ju ż w stanie rozpoznać nie tylko w zoru nom inału, ale też w ogóle nom inału jak o nom inału, kw alifikujem y to, co onegdaj b y w a ł o (czy rzeczyw iście?) m onetą, jako praw dę: rodzaj mało w artościowej - blaszki.

Z daje się tedy N ietzsche ustanaw iać poznanie za p om ocą ęwzyi-Fichteań- skiego gestu, w którym treść i forma stanow ią jedność: m etaforyczne twierdze­ nie o m etaforyczności poznania [por. pocz. GM (b); K SA 5]9, zawłaszcza w szelki m ożliw y obszar każdej w iedzy i niewiedzy. M etafora praw dy jako m etafory, która o tyle nie je s t sobą, o ile stanowi „synekdochiczne” podciągnię­ cie w ielości tropów pod ten , je d e n jedyny” najm niej liczny10, stanow iłaby zatem dla w szystkich czytelników Nietzschego żywioł ustanaw iający tyleż samego N ietzschego, co i ich sam ych w tej mierze, w jakiej N ietzsche umożliwia czytelnika z jednej strony jak o bohater dzieła i jeg o autor, z drugiej, jako czytelnik w je g o przew lekłym zdwojeniu.

Fakty, których nie ma, podobnie ja k bogow ie, m ogą być ju ż tylko przedmio­ tam i naszego w ytężonego niesłyszenia, nie przy nich bow iem ,je s t nasze serce- i nasze ucho” [GM (b), s. 23; K SA 5, s. 247]; nie m am y też dla nich, ja k dla „tak zw anych «przeżyć»” [GM (b), s. 23; K SA 5, s. 247], czasu. Pozbawieni

9 Poznanie przyrów nane zostaje tam do pszczelego zatrudnienia.

10 Co sam o w sobie znów czyniłoby j ą sobą, po raz trzeci dom ykając m etaforycznościąjł samą: byłaby bow iem praw da m etaforą m etafory praw dy ja k o metafory.

(16)

M ą d ry o d p o cz ątk u : w stro n ę au to b io g rafii N ie tz s c h e g o 139 w odniesieniu do przeżyć, faktów i bogów niem alże w szystkiego, bo i serca, i uszu, i czasu, nie m ogą ju ż czytający, ja k mogli jeszcze „sw ego czasu”, poznawać, ustanaw iając jasno i wyraźnie, w określonym porządku, metaforę („najpierw pobudzenie nerw ów przekształcone w obraz! Oto pierw sza metafora. Obraz odtw orzony dźwiękiem! Oto druga m etafora” [PP II, s. 163; K SA 1, s. 879]), w jednej chwili bow iem m uszą i liczyć, i ju ż znać w artość (zinterpre­ tować) (inaczej jak że m ogliby liczyć, czyli interpretow ać?) - co obala wszelki porządek.

D zielące i dzielone (pismo, myśl), pow iedzm y to, je st ró ż n ic ą nie rozm i­ niemy się chyba bow iem z n ią sa m ą być może też i nie z p ra w d ą gdy uznamy, że różnica, o ile jest, różnicuje, nade wszystko zaś różnicuje s i ę , gdy tylko bowiem badanie podejm uje w ysiłek ujęcia jej jako swego przedm iotu, natych­ miast zam ienia się w rozpaczliwość gestu łapania w ciąż uciekającej nitki. N ie będąc czymś, różnica jest, zawsze już, czym-innym , a zatem każdorazow ym innym jakiegoś czegoś. Czytanie jaw i się poznaw aniem sam ym , czyli poznaw a­ niem poznaw ania; pismo - jego m etafo rą jed y n ą tym czasem m ożliw ą tożsam o­ ścią. Osuwającego się w niebyt szaleństwa autora Ecce hom o ściga ulotną m yślą jego (od)wieczny autobiograf, którym w inien być czytelnik. Ściga w geście pisma raczej niźli jakim kolw iek innym, w yznaczając w łasną m iarę poróżnienia z Nietzschem: poróżnienia, które jednak pozostaje zaw sze jedynym , niew ażne jak bardzo nieskutecznym , sposobem na ustanow ienie kom unii, złapanie gruntu pod nogami. O pam iętanie się.

Istne szaleństwo.

B IB L IO G R A F IA

[Arystoteles 1] Arystoteles, Etyka nikom achejska, przełożyła, w stępem i kom entarzem opatrzyła D. G rom ska, [w:] A rystoteles, D zieła wszystkie, t. 5, W arszaw a 1996.

[Arystoteles 2] Arystoteles, Retoryka, przełożył, wstępem i kom entarzem opatrzył H. Podbielski, w: Arystoteles, D zieła w szystkie, t. 6, W arszaw a 2001.

[Arystoteles 3] A rystoteles, M etafizyka, przełożył, w stępem i kom entarzem opatrzył K. Leśniak, w: A rystoteles, D zieta w szystkie, t. 2, W arszaw a 1990.

[Arystoteles 4] Słow nik term inów Arystotelesowych, ułożył K. N arecki, hasło sofia, w: Arystoteles,

Dzieta w szystkie, t. 7, W arszaw a 1994.

[Borges] J. L. B orges, Pierre Menard, autor Don K ichota, w: tenże, Fikcje, przeł. A. Sobol- -Jurczykow ski, S. Zem brzuski, W arszaw a 2003.

[Dembołęcki] W ojciech Dem bołęcki z Konojad, W ywód jed ynow lasnego p a ństw a świata,

w którym p o ka zu je [ ...], że najstarodaw niejsze w E uropie Królestwo Polskie, tubo Scytyckie: Sam o tylko je d n o na świecie, na praw dziw e sukcesory Adam a, Setha, i Ja/eta; w Panowaniu światu o d B oga w Raju postanow ionym : i że dlatego P olaki Sarm atam i zowią. A g w o li lemu i to się pokazuje, że Język Slow ieński p ierw otny je s t na świecie, W arszaw a 1633.

[Derrida] J. Derrida, Biała m itologia, w: tenże, M arginesy filo zo fii, przeł. A. D ziadek, J. M argań- ski, P. Pieniążek, W arszaw a 2002.

(17)

140 P aw eł K o ro b c z a k

[Q uignard] P. Q uignard, A lbucjusz, przeł. T. Komendant, W arszaw a 2002.

[Saussure] F. de Saussure, K urs językoznaw stw a ogólnego, przeł. К. K asprzyk, w stęp i przypisy K. Polański, wyd. 3, W arszaw a 2002.

[Żarowski] M. Żarow ski, Tożsamotność. Problem skażenia natury ludzkiej w filo z o fii Kartezjusza, W rocław 1994.

P aw eł K orobczak

W IS E F R O M T H E B E G IN N IN G : T O W A R D S N IE T Z S C H E ’S A U T O B IO G R A P H Y In m y article I try to reconstruct w hat one could call “N ietzsche’s epistem ology” . I try to show its m ythological and m etaphorical aspects in affiliation with an autobiographical modus of thinking by which I understand such a way o f reflection that places itself in an area o f individuality (contrary to generality o f a concept).

So, on the basis o f Ecce hom o I try to understand N ietzsche’s understanding o f the phenome­ non o f being a reader, o f beginning, o f wisdom. 1 try to investigate th e role o f the category of “race” in N ietzsche's thought. How does it affiliate with a conception o f the differance? What are its connections w ith the category o f language and (if so) with the w riting, too?

The conclusion o f my article - if there is any - shows a kind o f necessity and - at the same tim e - im possibility o f being a reader o f Nietzsche's w ritings which m eans: being N ietzsche's own autobiographer.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Następnie za pomocą symboli oznaczono, jakie treści występują w danej grze i tak np.: zaciśnięta pięść oznacza grę z elementami przemocy, pająk - to,

Jednak, jak twierdzi Edward Lipiński, powinniśmy tłumaczyć go następująco: „Na początku stwarzania przez Boga nieba i ziemi”, ponieważ w ten sposób wyraża się

wprowadza się dla wszystkich pracowników dniówkowych IV tabelę płac oraz podnosi się premię do 1 5 proc. przeszeregowań o jedną grupę wyżej - podział do dyspozycji

Każdy istniejący wyraz (w zasadzie odnosiło się to nawet do wyrazów tak abstrakcyjnych jak, jeśli lub kiedy) mógł służyć za podstawę słowotwórczą do urabiania

IV Regionalny Konkurs Pięknego Czytania Uczeń klasy VIa, Rafał Tuzinek, zajął pierwsze miejsce w IV edycji Regionalnego Konkursu Pięknego Czytania, zorganizowanego

Ograniczona, raczej taktyczna aniżeli trwała, aprobata tego projektu ze strony elit (nie dziwi, że dziś – w połowie marca 2013 roku – słyszymy na przykład o braku zgody

- Przede wszystkim małe sprostowanie: urodziłem się na Lubelszczyźnie, niedaleko Puław, tylko że wkrótce potem moi rodzice przenieśli się do Wilna.. Tam już

Toteż autorka tak tłumaczy zawartość książki: „Twórczość tych niegdyś znanych autorek, a i dziś wciąż czytanych, nie doczekała się jeszcze scalonego opisu, dlatego