• Nie Znaleziono Wyników

Całe życie z muzykologią. Wspomnienia uniwersyteckie z Poznania i Krakowa

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Całe życie z muzykologią. Wspomnienia uniwersyteckie z Poznania i Krakowa"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

A N N A L E S

U N I V E R S I T A T I S M A R I A E C U R I E - S K

Ł O D O W S K A

L U B L I N – P O L O N I A

VOL. XII, 2 SECTIO L 2014

Instytut Muzykologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie

Z

YGMUNT

M. S

ZWEYKOWSKI

Całe życie z muzykologią.

Wspomnienia uniwersyteckie z Poznania i Krakowa

All My Life with Musicology.

University Memories from Poznań and Kraków

Na ukształtowanie moich zainteresowań naukowych mieli wpływ profesoro-wie Adolf Chybiński i Józef Chomiński, choć ucz szczając do liceum w Pozna-niu, nie byłem jeszcze zdecydowany, co b d studiował. Bardzo pociągała mnie egiptologia i historia sztuki, a tak e … architektura. Natomiast muzykologii tro-ch si bałem ze wzgl du na opini o profesorze Chybińskim, jaką rozgłaszali jego lwowscy uczniowie, a głównie profesorowie Chomiński, Hieronim Feicht, Zofi a Lissa i Stefania Łobaczewska; opowiadali o niezwykłej surowo ci i niesły-chanych wymaganiach profesora. A moja edukacja w okupowanej Warszawie, i nast pnie – po Powstaniu – w Cz stochowie ze wzgl du na represje okupanta była bardzo niedoskonała. Bałem si wi c owej surowo ci i wymagań profesora Chybińskiego, a tak e j zyka łacińskiego, o którym miałem bardzo słabe po-j cie1. To Tadeusz Strumiłło, z którym ju uprzednio kolegowałem przez dwa lata liceum, namówił mnie jednak na muzykologi . Ale przecie i o muzyce

nie-1 W pierwszym roku nauki j zyka łacińskiego mieli my młodą, wspaniałą nauczycielk (panią Moraczewską), która tak umiała uczyć, e dla mnie, tak bardzo niezdolnego do j zyków, łacina wydawała si bardzo łatwa i nie sprawiała mi wielu trudno ci. Niestety, po pół roku została schwy-tana przez Niemców w ulicznej łapance, nast pnie wywieziona do O wi cimia i tam zamordowana.

(2)

wielkie miałem poj cie. Byłem wprawdzie osłuchany, bo przez całą okupacj – a i przez długie lata potem – skupowali my (ze starszym bratem) płyty z na-graniami wszelkiej muzyki tak zwanej klasycznej i zdołali my skompletować do ć du y zbiór (kilkaset płyt), lecz w zasadzie moja znajomo ć muzyki była na poziomie osłuchanego melomana. Mimo to zdecydowałem si przystąpić do egzaminu wst pnego na muzykologi .

Studia i pierwsze lata pracy w Poznaniu

Wybrany przeze mnie temat egzaminu pisemnego na Wydział Humanistyczny (tak wtedy nazywał si ten wydział) Uniwersytetu Poznańskiego brzmiał: Szeroki

dostęp do morza i jego znaczenie. Egzamin ustny, który zdawało si nast pnie

przed grupą profesorów z Rady Wydziału, poszedł mi bardzo słabo, bo pyta-no mnie o dawną muzyk polską, która wtedy mnie zupełnie nie interesowała. Egzaminu wst pnego na uniwersytet jednak nie zdałem, ale nie ze wzgl dów merytorycznych, tylko ze wzgl du na interwencj sekretarza Polskiej Zjedno-czonej Partii Robotniczej, który był negatywnie ustosunkowany do mojego ojca (wielokrotnie powtarzał, mówiąc o mnie i o starszym bracie, który był wtedy jeszcze studentem botaniki: „niedaleko pada jabłko od jabłoni”). Ale na studia ostatecznie si dostałem, z kolei dzi ki interwencji … wo nego z Dziekanatu Humanistycznego, a wi c z dziekanatu ojca. I wła nie ów wo ny, który sp dzał ka de wakacje nad morzem, przedstawiając si tam zawsze jako zasłu ony pro-fesor Uniwersytetu Poznańskiego, przypisał sobie t zasług , e dostałem si na uniwersytet.

Gdy zostałem studentem, był rok akademicki 1947/1948, drugi rok działal-no ci Zakładu Muzykologii w Poznaniu po wojnie. Jakie było moje zdumie-nie, gdy okazało si , e profesor Chybiński jest zupełnie innym człowiekiem ni głosiła to o nim legenda krą ąca w Warszawie i w Poznaniu. Nic z surowo ci, wymagania w zasadzie niewygórowane, bardzo przyjazny dla studentów, choć potrafi ł być równie i zło liwy.

Zaj cia i organizacja studiów były przedwojenne. Studia trwały cztery lata, rok dzielił si na trymestry, a na całych studiach zobowiązani byli my do zdania 8 egzaminów i 21 kolokwiów (niektóre i pisemne, i ustne). Wszystkie egzaminy i kolokwia (z wyjątkiem przedmiotów niezwiązanych z muzykologią) przyjmo-wał sam profesor i sam wpisywał ocen do indeksu. Nie było adnego marksizmu czy nauki o Polsce współczesnej ani j zyka rosyjskiego (nie było zresztą jakiego-kolwiek lektoratu j zykowego). Studenta obowiązywało ucz szczanie na zaj cia w liczbie siedmiu godzin tygodniowo, a wi c było wyra ne nastawienie – tak

(3)

jak to powinno być na uniwersytecie – na samodzielne studia. Brak było jednak-e podr czników. Bibliotjednak-eka pozostała po niemieckiej muzykologii była bardzo niewielka, ksią ki – wyłącznie w j zyku niemieckim – pochodziły przewa nie z początków XX wieku. adnych wydawnictw amerykańskich czy angielskich, a przecie poszczególne tomy historii muzyki serii Nortona zacz ły wychodzić ju od roku 1940; i adnych te zastanych ksią ek w j zyku polskim. Jedynym podr cznikiem historii muzyki, który mieli my do dyspozycji, był Handbuch der

Musikgeschichte (1924) pod redakcją Guido Adlera – jeden egzemplarz na

prze-szło 30 osób(!), w dodatku wi kszo ć z nas bardzo słabo znała j zyk niemiecki. W takiej te sytuacji profesor Chybiński rozpoczął wykłady z historii muzyki. Co trymestr przedstawiał inny temat, jak na przykład: Wstęp do teorii stylów

mu-zycznych, Teoria i historia fugi, Sonata i koncert instrumentalny okresu baroku,

Rondo i forma sonatowa klasyków i cały szereg podobnych, ciekawych tematów.

Były one przedstawiane bardzo syntetycznie, ka dy bowiem wykład Profesora trwał tylko jedną godzin tygodniowo przez jeden trymestr (w pó niejszych la-tach niektóre wykłady były dwugodzinne na tydzień). Jak z tego widać, nasze przygotowanie do egzaminów nie było najlepsze. Z dzisiejszej perspektywy – jak sobie przypomn moje egzaminy – widz , e miałem podówczas bardzo m t-ne poj cie o historii muzyki, a o łagodno ci Profesora niech wiadczy fakt, e z owych kolokwiów i egzaminów miałem zawsze stopień „bardzo dobry”.

B dąc jeszcze studentem (III roku) – jak gdyby na ironi – na prima aprilis roku 1950 dostałem etat asystenta na Uniwersytecie Poznańskim (dzisiaj byłoby nie do pomy lenia). I wła nie od tej daty, od prima aprilis 1950 roku rozpocz ła si moja kariera uniwersytecka, trwająca nieprzerwanie pi ćdziesiąt pi ć lat(!), do roku 1999 na etacie, a nast pnie do roku 2004 na kontrakcie.

Wówczas, w latach pi ćdziesiątych, moje zainteresowania naukowe skupiały si na muzyce współczesnej, je li za chodzi o muzyk dawniejszą, interesowa-łem si tylko muzyką instrumentalną (moja praca magisterska dotyczyła symfo-nii Josepha Haydna). Radykalnym przełomem w moich zainteresowaniach na-ukowych okazała si konferencja zorganizowana z inicjatywy prof. Zofi i Lissy, która odbyła si w Krakowie, ju po mierci profesora Chybińskiego. Było to najprawdopodobniej na początku 1953 roku. Uczestniczył w niej jeszcze prof. Zdzisław Jachimecki oraz zaproszeni przez prof. Liss młodzi muzykolodzy, do których i ja nale ałem. Przedmiotem konferencji był problem przygotowa-nia nowoczesnego (co znaczyło marksistowskiego) podr cznika historii muzyki powszechnej i polskiej, głównie siłami młodych, prawdopodobnie pod opieką i redakcją prof. Lissy.

Na konferencji problemy były omawiane chronologicznie. Dyskusja rozpo-cz ła si od redniowiecza i po kolei omawiane były poszczególne okresy. Mimo

(4)

e – jak wspomniałem – nie miałem wielkiego poj cia o historii muzyki, to jed-nak poziom merytoryczny tej dyskusji, łącznie z wypowiedziami profesora Jachi-meckiego, wr cz mnie przeraził2. Do ć, e wówczas zrozumiałem, e jako jedyny i ostatni asystent profesora Chybińskiego mam moralny obowiązek kontynuować wła nie jego badania i doprowadzać do ródłowych wydań muzyki staropolskiej, choć wtedy nie miałem jeszcze najmniejszego poj cia, jak te edycje realizować, zarówno w sensie merytorycznym, jak technicznym.

W pa dzierniku tego samego roku została wydana ksią eczka o muzyce pol-skiego odrodzenia3, której ofi cjalnymi autorami byli Zofi a Lissa i Józef Chomi ń-ski. W przedmowie autorzy napisali:

„Wywody nasze opieramy głównie na ródłach znanych ju dawniej, które jednak musieli my poddać nowej analizie i interpretacji, by wydobyć wła ciwy ich sens ideologiczny, wła ciwe ich klasowe oblicze, by wykazać ich post pową lub te regresywną rol w kulturze Odrodzenia w Polsce”4. Tre ć tej ksią eczki przyczyniła si do mego postanowienia, by porzucić zaj-mowanie si muzyką współczesną5, a wyspecjalizować si w muzyce dawnej.

Niezale nie od tego, jakie istnieją dzi poglądy (negatywne czy pozytywne) na temat naukowej działalno ci profesorów Chybińskiego i Jachimeckiego oraz stałego konfl iktu pomi dzy nimi, trzeba zawsze brać pod uwag ich charakter, temperament, osobowo ć, a tak e rodowiska, jakie kształtowały ich

osobowo-ci. Były to bowiem indywidualno ci diametralnie ró ne, o przeciwstawnych charakterach, ale jednocze nie uzupełniające si . Gdyby szerokie horyzonty i tendencje do uj ć cało ciowych Jachimeckiego połączyć ze cisło cią i szcze-gółowo cią analizy ródłowej Chybińskiego, mieliby my niemal idealny model muzykologa-naukowca. Jednak e niewiele by nam to dało, by zrozumieć, jakimi byli lud mi, bo we wszystkich swych publikowanych wypowiedziach zachowy-wali si wła nie bardzo ofi cjalnie. W ich korespondencji6 bardzo wyra nie widać,

e jako młodzi ludzie, je li nawet mówili o swoich bł dach, pozostawali

przyja-2 Musz dodać, e ten mój negatywny ówcze nie stosunek do wypowiedzi profesora Jachimec-kiego wynikał przypuszczalnie ze stanowiska profesora Chybińskiego, który – trzeba przyznać, e bardzo dyskretnie, aczkolwiek nieraz zło liwie (a rozumieli to tylko wtajemniczeni) – korygował „bł dy w pewnych polskich publikacjach”.

3 Z. Lissa, J. Chomiński, Muzyka polskiego Odrodzenia, Warszawa 1953. 4 Ibid., s. 5.

5 Kilka „Warszawskich Jesieni”, na które jednak w nast pnych latach regularnie ucz szczałem, zdecydowanie utwierdziły mnie w tym postanowieniu; jest to jednak e osobny problem.

6 Zob.: Troski i spory muzykologii polskiej 1905–1926. Korespondencja między Adolfem

Chy-bińskim i Zdzisławem Jachimeckim, oprac. K. Winowicz, Kraków 1983.

(5)

ciółmi, a z czasem ich przyja ń si utrwalała, co widać wyra nie w nagłówkach listów, które na początku brzmiały „Szanowny Kolego”, a w roku 1911: „Kocha-ny Zdzisiu” lub „Kocha„Kocha-ny Adolfi e”. Choć nie wszystkie listy były jednak takie „grzeczne” – bo bywał równie u ywany zupełnie inny j zyk. Chybiński piszący do Jachimeckiego u ywa – jak na korespondencj – mocnych słów. Na przykład:

„Ale do kroćset tysi cy diabłów czemu Pan nie wstrzyma za pomocą przyjacielskiej rady p. Noskowskiego od plwania na tego kompozytora, który nam jest drogi […] Czytał Pan, co si w «Czasie» teraz dzieje? Co tam w rubryce muzycznej ten błazen opasły wypisuje, cytując zdania ró -nych… warszawskich chłystków?”7.

Jednak z chwilą, gdy zaczynają publikować recenzje ze swych prac, w któ-rych wytykają sobie wzajemnie bł dy i niewiedz , utrzymują jeszcze korespon-dencj , ale od maja roku 1912 nagłówki utrzymane są ju w bardziej ofi cjalnym stylu „Szanowny Kolego”, nast pnie jeszcze bardziej ofi cjalne: „W. Szanowny Panie Kolego”. Pó niej, gdy obaj zostali kierownikami Katedr Muzykologii – stosunki te prawie całkowicie zostały zerwane.

Nie mog nic powiedzie o profesorze Jachimeckim – niemal go nie znałem. U profesora Chybińskiego na pewno wielką rol w niech ci do Jachimeckiego odgrywał fakt, e on, krakowianin, musi yć we Lwowie, natomiast lwowianin działa w jego ukochanym Krakowie. Z pami tników Chybińskiego wynika bo-wiem, e miał dwie wielkie miło ci – Wawel i Tatry. Sam Chybiński okre lał to w ten sposób:

„Nie wyobra am sobie, by w Polsce istniały pi kniejsze i czcigodniej-sze strony ni Wawel i Tatry. W ka dym razie w moim sercu i w moim przekonaniu”8.

On, który ze wzgl du na bardzo słaby wzrok (bez okularów niemal nic nie widział) z takim trudem i samozaparciem pogł biał swą wiedz , nie mając (poza Janem Drozdowskim, nauczycielem muzyki) adnego towarzystwa, z którym mógłby dyskutować i wymieniać poglądy (jego ojciec był szewcem, miał sklep na ul. Floriańskiej 32) – musiał opu cić ukochany Kraków! To był problem, który Chybińskiego n kał przez całe ycie.

7 List Chybińskiego do Jachimeckiego z Monachium z dnia 14 kwietnia 1907 roku, ibid., s. 141. 8 A. Chybiński, W czasach Straussa i Tetmajera. Wspomnienia, Kraków 1959, s. 18.

(6)

Kraków

Sytuacja muzykologii poznańskiej po mierci profesora Chybińskiego była wła ciwie tragiczna: Jadwiga i Marian Sobiescy ju w roku 1954 przenie li si do Warszawy, ja byłem za młody, by prowadzić powa ne prace naukowe, dr Ma-ria Szczepańska ze wzgl dów zdrowotnych nie mogła si udzielać w Zakładzie, wstrzymana została te rekrutacja. Poniewa Tadeusz Strumiłło ju wcze niej wrócił do swego rodzinnego Krakowa i znalazł prac w reorganizującym si Polskim Wydawnictwie Muzycznym, zaproszono i mnie na stanowisko redak-tora we wspomnianym wydawnictwie9. I tak, pierwszego stycznia 1954 roku, po dwudziestu pi ciu latach, wróciłem do swego rodzinnego, a dotychczas przecie całkowicie nieznanego mi miasta. Sam fakt, i byłem ostatnim asystentem profe-sora Chybińskiego – bez adnej mojej zasługi – sprawił, e uwa ano mnie za zna-komicie wykształconego (mimo e nie miałem przecie jeszcze wtedy adnych publikacji!), przygotowanego do powa nej pracy naukowej, co zaowocowało tym, e jeszcze w 1954 roku profesor Stefania Łobaczewska, ówczesny kierow-nik Katedry Muzykologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, zaproponowała mi (od 1 pa dziernika) nie tylko etat asystenta w tej katedrze, lecz tak e – obok ćwiczeń z paleografi i i analizy muzycznej – prowadzenie wykładów(!) z historii muzyki europejskiej i polskiej. Propozycj t przyjąłem bez wahania, lecz nie zdawa-łem sobie wówczas jeszcze sprawy, jak trudne było to zadanie; nigdy wcze niej wykładów nie prowadziłem. Była to dla mnie znakomita szkoła i mo na powie-dzieć, e wła ciwie od tego dopiero czasu zacząłem prawdziwe studia, w dodat-ku całkowicie samodzielne – do wszystkiego musiałem doj ć sam. Na szcz cie biblioteka Katedry Muzykologii w Krakowie była bez porównania bogatsza ni w Poznaniu10, jakkolwiek ksią ek nowych nie było zbyt wiele.

Jeszcze w pi ćdziesiątych latach na Rynku Głównym w Krakowie (tam, gdzie obecnie znajduje si ksi garnia muzyczna) istniała ksi garnia wyłącznie z ksią kami zagranicznymi, a co jeszcze wa niejsze – teoretycznie ka dą ksią k mo na było w niej z zagranicy sprowadzić; nie było jeszcze adnych ograniczeń ideologicznych. Wtedy to wła nie mogli my (z oną) uzupełnić naszą prywatną bibliotek o takie ksią ki, których w bibliotece Katedry jeszcze nie było. Nie

9 Dopiero w kilkadziesiąt lat pó niej, b dąc ju na emeryturze, dowiedziałem si , e ówczesny dyrektor Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, Tadeusz Ochlewski, który był w bardzo dobrych stosunkach z prof. Chybińskim prosił go, aby podał mu on nazwiska swych uczniów, którzy mo-gliby przyjechać do Krakowa i objąć stanowiska redaktorów w PWM. Okazuje si , e Chybiński podał dwa nazwiska: Strumiłły i moje.

10 Według inwentarza z roku 1953 biblioteka Katedry Muzykologii UJ obejmowała 5500 pozy-cji inwentarzowych.

(7)

pami tam dokładnie, w którym roku ten kontakt z Zachodem całkowicie został zakazany, ale zdą yli my do tego czasu zaopatrzyć naszą prywatną bibliotek w ksią ki, które słu yły nam a do ostatnich lat. Tak wi c, zarówno studenci mie-li ju pewien zasób pomocy naukowych do przygotowywania si do egzaminów, jak i kadra do powa nej pracy naukowej.

W roku akademickim 1952/53 na studiach uniwersyteckich (nie tylko muzy-kologicznych) został wprowadzony pi cioletni tok studiów, w związku z czym musiała być powi kszona kadra dydaktyczna. Ze wzgl du na brak odpowiednio przygotowanych muzykologów kandydatami byli głównie dotychczasowi absol-wenci muzykologii krakowskiej, co spowodowało do ć długo trwającą, bo do roku 1967, niepo ądaną mobilno ć kadry dydaktycznej. W 1954 roku zostało zatrudnionych kilka osób, jak na przykład: doc. Aleksander Frączkiewicz, mgr Stanisław Lachowicz, mgr Franciszek Skołyszewski, mgr Bogusław Schaeffer, natomiast z uczniów profesora Chybińskiego – Tadeusz Strumiłło i ja. W latach nast pnych trzeba było zatrudnić jeszcze nast pne osoby, m.in. w roku 1960 dr Alin Nowak-Romanowicz, mgra Mieczysława Tomaszewskiego i mgra Wiesła-wa Cią yńskiego. Niektóre osoby nie pracowały jednak e długo. Ju w roku 1956 zginął tragicznie w Tatrach Tadeusz Strumiłło, który był niewątpliwie najzdol-niejszym, najlepiej i najciekawiej zapowiadającym si muzykologiem młodej ge-neracji. W roku 1958 musiał odej ć Bogusław Schaeffer, a nast pnie Mieczysław Tomaszewski. Po mierci profesor Łobaczewskiej w roku 1963 kierownictwo Katedry Muzykologii objął doc. Włodzimierz Po niak.

Wydawało si , e teraz nastąpi dłu szy okres stabilizacji, e kadra b dzie mo-gła pogł biać swe kwalifi kacje i e zostanie opracowany nowy program naucza-nia dostosowany do nowych warunków w kraju. Niestety, ministerstwo stwier-dziło, e ze wzgl du na brak odpowiedniej liczby samodzielnych pracowników naukowych (jedynym pracownikiem samodzielnym był doc. Po niak) musi być wstrzymana rekrutacja na pierwszy rok studiów. Wstrzymanie to trwało od roku akademickiego 1963/64. Dzi ki usilnym staraniom doc. Po niaka rekrutacj wznowiono dopiero w roku akademickim 1966/67. W styczniu 1967 roku nast ą-piła nowa katastrofa – mierć doc. Po niaka. Katedra musiała dostać kuratora; funkcj t otrzymał prof. dr. Mieczysław Gładysz, kierownik Katedry Etnografi i Słowian. Muzykologii w Krakowie groziła likwidacja ze wzgl du na brak kadry, nie było bowiem adnej mo liwo ci, by w krótkim czasie kto z pracowników zatrudnionych w Katedrze Muzykologii mógł zrobić habilitacj . Ju po mier-ci doc. Po niaka musiałem sprawować nieformalnie funkcj kierownika, a prof. Gładysz pozostawił mi całkowitą swobod ; musiałem tylko co jaki czas dawać mu sprawozdanie z tego, co si dzieje na muzykologii. Władze uniwersyteckie, które były bardzo przychylnie nastawione do muzykologii – jako e ta Katedra

(8)

Muzykologii była pierwszą i najstarszą w Polsce – pragn ły ją za wszelką cen utrzymać.

Uznano, e najlepszym kandydatem na kierownika Katedry b d ja, jako ostatni asystent profesora Chybińskiego, a przede wszystkim dlatego, e mia-łem ju wówczas przeszło trzydzie ci drukowanych artykułów (w tym w j zyku francuskim i angielskim) i par wydawnictw ródłowych. Poniewa według ów-czesnych przepisów po doktoracie adiunkt mógł zostać mianowany docentem, postanowiono mi dać taką mianowaną docentur . Pozostawał tylko problem mo-jego wstąpienia do PZPR, co w moim przypadku w ogóle nie wchodziło w ra-chub . Postanowiono wi c mnie wyedukować i u wiadomić. Dostałem partyj-nego opiekuna, który jednak lubił zaglądać do kieliszka, co według ówczesnych moich poglądów całkowicie go dyskwalifi kowało. I tutaj rozpocz ła si dosyć długa, w wielu momentach zabawna historia mojej „edukacji”. Do ć, e mając we mnie bardzo opornego ucznia, mój opiekun – przyst pując do ostatecznego ataku – wysunął stuprocentowy argument nie do odrzucenia. Powiedział: „Je li pan si nie zapisze do partii nie b dzie pan mógł zostać kierownikiem Katedry”. Na co odpowiedziałem: „Wcale mi na tym nie zale y”. Opiekun a zaniemówił ze zdumienia i nie zapomn nigdy jego miny. To, e mi nie zale y ani na stano-wisku, ani na wielu przywilejach partyjnych, było dla niego czym absolutnie niezrozumiałym. Nastąpiły jeszcze długie namowy, tłumaczenia, obietnice, lecz ja nie zmieniłem swego stanowiska; rozstali my si bardzo chłodno. W niedługi czas po tym dostałem nominacj na docenta, a nast pnie na kierownika Katedry Muzykologii, a do końca mego pobytu na uniwersytecie nikt nigdy nawet nie wspomniał o moim ewentualnym wstąpieniu do partii.

Tak wi c gdzie na początku 1971 roku zostałem tym kierownikiem, dosko-nale zdając sobie spraw , e na stanowisko kierownicze si nie nadaj . Nie mam odpowiedniego temperamentu, nie potrafi być stanowczy. Nie mam przede wszystkim tak zwanej „silnej r ki”, adnych te zdolno ci organizacyjnych. Nie miałem tak e adnego do wiadczenia w tych sprawach. Od samego początku szukałem wi c w ród muzykologów polskich kogo , kto nadawałby si na kie-rownictwo katedry i jednocze nie mógłby być zaakceptowany przez władze uni-wersyteckie, co wcale nie było łatwe. Nie pami tam, w którym roku, ale po wielu próbach zaproszenia ró nych osób na stanowisko kierownika katedry dr El bieta Dzi bowska zgodziła si przyjąć t funkcj i przenie ć si do Krakowa. Spra-wa była uzgodniona z ówczesnym rektorem UJ, my lałem wi c, e b d mógł po wi cić swój czas całkowicie na dydaktyk i prac naukową. Tak si jednak nie stało. Po pierwsze ówczesny rektor prof. Mieczysław Kara zapomniał(!), e sprawa zatrudnienia dr Dzi bowskiej była z nim omawiana i o wiadczył jej, e nic o tym nie wie i e adnych wolnych etatów nie ma. Dr Dzi bowska wstała

(9)

i ju niemal w drzwiach powiedziała, e nie ona prosi o zatrudnieni na UJ, tylko, e została zaproszona do Krakowa pismem wła nie z rektoratu. Wtedy dopiero rektor sobie przypomniał całą spraw . Dla mnie jednak e sprawa nie została roz-wiązana pomy lnie, poniewa zainstalowawszy si w Krakowie dr Dzi bowska o wiadczyła, e tylko ja mog być kierownikiem katedry, ona natomiast b dzie mi pomagać i słu yć radami. Jednak e w praktyce miało to wyglądać tak, e ja miałem być „głową”, a dr Dzi bowska „szyją”. Niestety, takie ustawienie na-szej współpracy nie tylko mi nie odpowiadało, lecz zacz ło wkrótce rodzić coraz wi ksze konfl ikty.

Je li chodzi o sprawy merytoryczne, podstawowym problemem katedry był oczywi cie brak kadry dydaktycznej; nie było równie – a to przecie podstawa sprawnej pracy – ani jednego bibliotekarza (pierwszy od 1971 roku), ani sekre-tariatu (dopiero od 1974(!) roku). Wszystkie te prace początkowo musieli wyko-nywać dorywczo pracownicy dydaktyczni. Ponadto lokal był wi cej ni nieod-powiedni: w budynku zwanym „Pałacem Pusłowskich” do dyspozycji katedry były tylko cztery pokoje w amfi ladzie, z których najwi kszy (przez który prze-chodziło si do dalszych pokoi) był zarówno czytelnią, jak i miejscem do zała-twiania spraw administracyjnych (pó niej równie sekretariatem) i załatwiania wszelkich interesantów. Reszta pokoi na pierwszym pi trze i całe pi tro drugie było królestwem prof. Estreichera, „zaj te” przez resztk mebli Pusłowskich oraz zbiór wielu rzeczy (łącznie z meblami) niewiadomego pochodzenia; lecz wszyst-kie one były, według zapewnień prof. Estreichera, „zabytkowe” i „bardzo cenne”.

W związku z powołaniem przez rektora 1 lipca 1973 roku w naszej katedrze O rodka Dokumentacji ycia i Twórczo ci Paderewskiego dr Dzi bowska posta-nowiła wywalczyć dla nas dodatkowe pokoje, co oznaczało długą wojn z prof. Estreicherem, którą dr Dzi bowska ostatecznie wygrała. Od tego czasu rozpocz -ło si zajmowanie dalszych pokoi, a do obj cia całego budynku. Potem podj to remontu, a w rzeczywisto ci budow i rozbudow ofi cyny. Profesor Estreicher uwa ał, e sukcesywne zajmowanie poszczególnych pokoi w „Pałacu Pusłow-skich”, w istocie wyparcie z budynku prof. Estreichera, jest moją inicjatywą, a dr Dzi bowska (jako osoba partyjna) ją tylko realizuje. Kto mi opowiadał, e prof. Estreicher bardzo to prze ywał i ponoć chodząc po Plantach na głos mówił do siebie, e „ten Szweykowski chce zrobić karier na uniwersytecie moim kosz-tem”. Zastrzegam si , e to mo e być plotka, bo je li chodzi o mnie, to najmniej zale ało mi na uniwersyteckiej karierze. Podstawową sprawa dla mnie była za-wsze mo liwo ć pracy naukowej i tylko pracy naukowej.

Jak wspomniałem, najwa niejszą sprawą był brak kadry dydaktycznej, która by mogła realizować na odpowiednim poziomie przepisane zaj cia. Poniewa nie było jeszcze ograniczeń fi nansowych, musieli my wprowadzić do ć du ą

(10)

liczb godzin zleconych realizowanych przez muzykologów z zewnątrz, głównie z Warszawy11, a tak e i muzykologów z zagranicy. Ka dego roku odwiedzało nas co najmniej kilku takich wykładowców, i to z całego wiata. Od Japonii, Chin, Indii po Australi , Ameryk Północną i oczywi cie wi kszo ć zachodnich kra-jów europejskich. Natomiast do przedmiotów praktycznych trzeba było zatrudnić równie i wykładowców z krakowskiej Akademii Muzycznej. Wykłady go ci za-granicznych odbywały si zazwyczaj po angielsku, niektóre z nich były bie ąco tłumaczone. Tematy niektórych wykładów były bardzo ciekawe, choć zdarzyło si , e pewien profesor, o sławie europejskiej, jako wykład przeczytał swoje ha-sło z encyklopedii Grove’a. Była to mała kompromitacja, ale profesor nie przejął si tym. My lał, e w tym dalekim kraju komunistycznym na pewno o encyklo-pedii Grove’a nie słyszano. Tymczasem nie tylko mieli my Grove’a, ale nawet rzeczone hasło stanowiło obowiązkową lektur dla studentów. Niemniej takie nawet sporadyczne (kilka razy na rok) spotkania z mniej lub bardziej s ławny-mi profesoraławny-mi były bardzo po yteczne dla studentów, nie tylko ze wzgl dów merytorycznych, lecz tak e z uwagi na obycie si z ró nymi zwyczajami wyk ła-dowców zagranicznych, a przede wszystkim ze wzgl du na mo liwo ć dyskusji w obcym j zyku. Początkowo nie było nawet mowy, by który ze studentów odwa ył si odezwać po angielsku, ale z czasem niektórzy z nich ju zaczynali zadawać pytania.

W roku 1990 prof. Jeremy Dibble z Durham (gdzie jest fi lia University of London) zaproponował nam uczestnictwo w programie TEMPUS, który był przeznaczony przede wszystkim dla krajów Europy Wschodniej (Polska, W gry, Rumunia, Bułgaria, Jugosławia). Był on dla nas wielką pomocą w wieku dzie-dzinach:

1. Program ten pozwolił na semestralne lub półroczne wyjazdy do zachodnich krajów europejskich kilkudziesi ciu(!) studentom i doktorantom naszej katedry na uzupełaniające studia, głównie do Wielkiej Brytanii, Irlandii i tam, gdzie były prowadzone specjalne kursy angielskoj zyczne, lub – zwłaszcza je li doktoranci znali dany j zyk – do Włoch, Niemiec lub Francji.

2. Studenci zyskali nie tylko merytorycznie, studiując u ró nej rangi profeso-rów, lecz tak e wydoskonalili j zyk obcy.

3. Jednym z zadań programu TEMPUS było przygotowanie programu zaj ć do systemu studiów dwustopniowych oraz przystosowanie punktacji poszczegól-nych zaj ć do systemu europejskiego, co okazało si wcale nie takie proste. Jed-nak nasza katedra była pierwszą w Polsce, która wprowadziła ten nowy system.

11 Na przykład seminarium ze redniowiecza i renesansu prowadził dr Jerzy Morawski, a semi-narium estetyki muzyki prof. Michał Bristiger.

(11)

4. Wielką pomocą w prowadzeniu dydaktyki była mo liwo ć zakupu z fundu-szów TEMPUS wielu aparatów audiowizualnych oraz kilku komputerów, które zapoczątkowały pó niejszą pracowni komputerową dla studentów.

5. Na zakończenie programu prof. Dibble zorganizował rodzaj sprawdzianu dla studentów z tego, czego si nauczyli w czasie pobytu za granicą. Nie pami -tam, czy studenci otrzymywali tam jakie oceny, natomiast prof. Dibble przysłał mi list (oraz nagranie) z gratulacjami, e nasi studenci reprezentowali najwy szy poziom wykształcenia na tle studentów z pozostałych krajów biorących udział w programie.

Wspomn jeszcze o jednej inicjatywie. W 1984 roku przeniosłem do Kra-kowa (uprzednio ju zorganizowane w Poznaniu) seminarium muzykologiczne o zasi gu ogólnopolskim, a nawet z udziałem obcokrajowców znających j zyk polski. W zasadzie było to seminarium dla ludzi posiadających co najmniej magi-sterium, ale uczestniczyli w nim zarówno doktorzy, jak i muzykolodzy z wy szy-mi stopniaszy-mi, nie tylko z Krakowa, lecz tak e m.in. z Gdańska, Lublina, Łodzi, Poznania, Warszawy12. Było ono otwarte dla wszystkich. Sądząc po uczestni-kach z całej niemal Polski, wydaje si , e seminarium to stanowiło dobrą szkoł i oswojenie si z publicznym wyst powaniem i dyskutowaniem na ró ne tematy. Ka dy z uczestników musiał przedstawić referat (głównie na tematy muzyki sta-ropolskiej), a tak e obowiązkowo zabrać głos w dyskusji po ka dym referacie. Od roku 1991, ze wzgl du na drastyczne podwy ki hoteli (ka de seminarium trwało zawsze dwa lub trzy dni) i biletów kolejowych, seminarium nie mogło si ju odbywać.

Na zakończenie – by powrócić jeszcze do 1971 roku, kiedy to zostałem kie-rownikiem katedry – chc powiedzieć o problemie związanym z prowadzeniem seminarium magisterskiego. W tamtym mianowicie czasie, obok wykładów, któ-rych przygotowywanie zabierało mi mnóstwo czasu, rozpocząłem prowadzenie prac magisterskich, czego nigdy dotąd nie robiłem. Nie chciałem jednak prowa-dzić seminarium na zasadzie, e po kolei studenci czytali jakie fragmenty swych prac magisterskich, które si wspólnie omawiało, bo w praktyce ograniczało si to do rozmowy prowadzącego z referentem, a reszta studentów si nudziła, bo aby zabierać głos w dyskusji, ka dy z nich musiałby być wprowadzony w pro-blematyk wszystkich prac magisterskich z danego seminarium, a czasami roz-rzut tematów był bardzo szeroki. Postanowiłem wi c zrobić eksperyment, który

12 Uczestnikami seminarium byli: Iwona Babioch, Charles E. Brewer, Stanisław Czajkowski, Tomasz Czepiel, Zofi a Dobrzańska-Fabiańska, Gra yna Hryniewicz, Tomasz Jasiński, Jan Kazem--Bek, Wiesław Lisecki, ks. Karol Mrowiec, Ewa Orłowska-Storkaas, Aleksandra Patalas, Remi-giusz Po piech, Piotr Po niak, Violetta Pietrusiewicz, Barbara Przybyszewska-Jarmińska, Wanda Rutkowska, Irena Stachel, Anna Szweykowska, Alicja Ward cka-Go cińska, Ryszard Wieczorek.

(12)

wprawdzie zajął mi wi cej czasu, lecz zmobilizował studentów do intensywniej-szej, bardziej merytorycznej i dla nich ciekawszej pracy.

Czytanie i omawianie prac magisterskich przesunąłem do konsultacji indywi-dualnych, a gdy jaka praca była ju na ukończeniu, to fragmenty niektórych prac czytane były na seminarium (ale nie cz ciej jak raz lub dwa razy w ciągu seme-stru). W ten sposób student mógł spokojnie – konsultując si ze mną – pracować nad dysertacją magisterską i brać czynny udział w seminarium. Postanowiłem bowiem prowadzić seminarium tematyczne. Wybierałem wi c ramowy temat dla wszystkich seminarzystów, a na początku roku przydzielałem im szczegółowe tematy referatów mieszczące si w głównym temacie (na cały rok, czasami tylko na dany semestr, ale zawsze z wyprzedzeniem co najmniej kilkutygodniowym), równocze nie okre lając terminy ich wygłoszenia. Tematy dotyczyły wtedy głównie wokalnej muzyki włoskiej pierwszej połowy XVII wieku. Zasadniczą rzeczą było, e poza głównym referentem ka dy ze studentów musiał zapoznać si z tematem, zajrzeć do literatury, przeanalizować utwór lub utwory, poniewa po odczytaniu referatu ka dy uczestnik seminarium – jak wspomniałem – musiał zabrać głos w dyskusji. Przedmiot dyskusji nie był ograniczony. Mo na było za-bierać głos zarówno w kwestiach merytorycznych, jak i na temat logiczno ci wy-wodu, porządku przedstawienia kolejnych problemów, metody analizy, a nawet stylu i jasno ci (lub niejasno ci) wypowiedzi. W ten sposób przedmiot dyskusji był tak rozszerzony, e referat mógł być bardzo wszechstronnie omówiony. Ten sposób prowadzenia seminarium tematycznego był na tyle inspirujący studentów do rzetelnej pracy, e wielu z nich mogło opublikować drukiem rezultaty swej pracy.

***

Pi ćdziesiąt pi ć lat pracy uniwersyteckiej to prawie całe moje ycie, a przy-najmniej okres najwi kszej aktywno ci naukowej – czas ustawicznego zdobywa-nia wiedzy oraz ciągle nowych do wiadczeń, które starałem si najskrupulatniej przekazywać studentom i kolegom.

SUMMARY

Zygmunt M. Szweykowski (born in 1929 in Kraków), an eminent scholar and doyen of Polish musicology, shares his memories of his postwar studies and fi rst years of uni-versity work in Poznan and a long period of teaching and scholarly activity at the

(13)

lonian University in Kraków. He remembers the personages of older musicologists (e.g. Tadeusz Strumiłło), and his masters (inter alia Adolf Chybiński), presents the picture of numerous determinants during the People’s Poland period and during the subsequent po-litical-system transformations, describes the development of the Jagiellonian University’s Institute of Musicology over several decades, discusses in detail the teaching innovations he has introduced, and fi nally recalls various episodes of university life, occasionally embellished with anecdotes. Professor Z. M. Szweykowski’s autobiographical story is an interesting contribution to the history of Polish musicology in the second half of the twentieth century.

UMCS

Powered by TCPDF (www.tcpdf.org)

Cytaty

Powiązane dokumenty

ULICE: Cybulskiego, Jankego nr nieparzyste od 1 - 13, Kalinowskiego, Kiepury, Kolejowa nr nieparzyste od 1 - 53, Kościuszki nr nieparzyste od 193 - 229, Kłodnicka,

 Indyk pieczony serwowany na sali przez kucharza, podany z sałatką, gorącym pieczywem i sosem czosnkowym dla ok.. Oferta weselna obowiązująca w 2022r.. Oferta weselna

zwiększa się część oświatową subwencji ogólnej dla powiatów w celu dostosowania do kwot wynikających z ustawy budŜetowej na 2012 r. 75832 Część równowaŜąca

W wyniku przeprowadzonej oceny oddziaływania na środowisko przedmiotowego przedsięwzięcia, wnikliwego przeanalizowania akt sprawy, a przede wszystkim raportu o

Udowodni¢, »e odejmowanie na Z nie ma elementu neutralnego i »e nie jest

a) zdanie z wynikiem pozytywnym wewnętrznego egzaminu, b) uzyskanie zaliczenia z praktyki zawodowej. Słuchacz, który spełnił wszystkie powyższe warunki, uzyskuje

Ewolucja materiałów e-learningowych przebiegała od wykorzystywania różnych mate- riałów e-learningowych w celu wspomagania wykładów tradycyjnych, zajęć w systemie