• Nie Znaleziono Wyników

Apologia prowincji

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Apologia prowincji"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

32

Andrzej Dwojnych

Muzeum Mazowieckie w Płocku

Apologia prowincji

Urodziłem się 34 lata temu w Świnoujściu. Moje życie tak się ułożyło, że jako kilkuletni chłopiec przeprowadziłem się z rodzicami do Płocka, a w 1987, mając lat jedenaście, do podpłockiego Brudzenia. Studiowałem względnie daleko od domu, bo w Katowicach i Krakowie. Po studiach jednak powróciłem do Bru-dzenia, w którym nadal mieszkają moi rodzice i w którym ja także postanowiłem osiedlić się na stałe ze swoją żoną. Już w trakcie studiów, mimo że uczyłem się daleko od domu, starałem się działać na rzecz społeczności lokalnej. W roku 2000, wespół z przyjaciółmi, udało nam się zorganizować lokalne stowarzysze-nie o charakterze kulturalnym, którego zostałem pierwszym prezesem; rok póź-niej zostałem redaktorem prowadzącym nowo powstałego dwumiesięcznika społeczno-kulturalnego „Brudzeń zaprasza”, które z dwuletnią przerwą i pertur-bacjami związanymi ze zmianą nazwy (od 2008 pismo wychodzi pod nazwą „Mazowiecka Szwajcaria”) ukazuje się po dziś dzień. W ciągu kilku kolejnych lat razem z innymi członkami stowarzyszenia udało nam się zorganizować wiele imprez kulturalnych, zawodów sportowych, konkursów literackich oraz upa-miętnić (tablicami pamiątkowymi lub artykułami prasowymi) szereg znaczących dla naszej gminy osób. Po ukończeniu studiów magisterskich, w latach 2002-2006, pełniłem funkcję przewodniczącego Rady Gminy w Brudzeniu. Z jej ra-mienia byłem delegatem w Radzie Stowarzyszenia Gmin Ziemi Dobrzyńskiej – organizacja ta zajmuje się głównie promocją historycznej Ziemi Dobrzyńskiej. We współpracy z nią udało nam się zorganizować w 2005 roku konferencję historyczną poświęconą gminie Brudzeń Duży oraz wydać książkę, będącą jej pokłosiem. Poza działaniami czysto inwestycyjnymi za swój duży sukces, jako radnego, uważam doprowadzenie do reaktywacji obumierającej orkiestry dętej przy jednej z jednostek Ochotniczej Straży Pożarnej na terenie mojej gminy. Jestem też członkiem OSP w miejscowości, w której mieszkam. To tyle „prze-chwałek” na swój temat tytułem wstępu do rozważań na temat „Ja – regionali-sta”.

Zapewne nie wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, że w miejscowości Mu-rzynowo na terenie gminy Brudzeń Duży w powiecie płockim od początku lat 70. ubiegłego stulecia funkcjonuje ośrodek badawczo-rozwojowy Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Przed dwoma, może trzema laty w trakcie jednej z konferencji w tym ośrodku jeden z jej uczestników (z urodzenia i zamieszkania gdańszczanin) zadał mi pytanie, które

(2)

33 wcześniej (od kolegów i koleżanek ze studiów) i później (od znajomych i części rodziny) słyszałem wielokrotnie: Czy obszar, na którym udzielam się społecznie i pracuję, nie jest dla mnie „za ciasny”? Czy czuję się spełniony, działając, jakby nie patrzeć, na tak niewielkim terenie, na polskiej prowincji?

Region, z którym czuję się najbardziej związany (gmina Brudzeń Duży), to pod względem kulturowym i historycznym pogranicze Ziemi Dobrzyńskiej i Mazowsza Płockiego, pod względem przyrodniczym – objęte ochroną w posta-ci Brudzeńskiego Parku Krajobrazowego tereny doliny rzeki Skrwy Prawej od jej środkowej części aż po ujście Skrwy do Wisły, pod względem administracyjnym – zachodnia część powiatu płockiego i – szerzej – województwa mazowieckiego. Kto po raz pierwszy określił te ziemie nazwą „Mazowiecka Szwajcaria” – trudno dziś ustalić. Wiadomo, że na stałe zagościł w przewodnikach dzięki nieodżało-wanemu płockiemu społecznikowi Tadeuszowi Kowalewskiemu. Czy ludzie zamieszkujący tereny Mazowieckiej Szwajcarii muszą mieć dziś – w dobie In-ternetu, samolotów i samochodów umożliwiających szybki transfer informacji, zwiedzanie świata, pracę czy korzystanie z dóbr tzw. kultury wysokiej – jaki-kolwiek kompleks wobec mieszkańców Warszawy, Krakowa czy Zakopanego? Jestem do głębi przekonany, że nie.

Ktoś powie: Ale przecież HISTORIA pisana wielkimi literami działa się w Warszawie i Krakowie, a nie w Brudzeniu i okolicach; PRZYRODA – pisana wielkimi literami to Tatry z leżącym u ich podnóża Zakopanem, ale nie jakiś tam Brudzeński Park Krajobrazowy. Na tak postawione pytanie pół żartem, pół serio odpowiem tak: W średniowieczu (koniec XIV wieku), kiedy Warszawa była jeszcze zapyziałą mieściną, w Rokiciu, na terenie obecnej gminy Brudzeń, stał już od przeszło stulecia (i stoi do dnia dzisiejszego) późnoromański murowany kościółek, a w samym Brudzeniu urodził się Paweł Włodkowic, rektor Akademii Krakowskiej, obrońca Polski w sporze z Krzyżakami podczas soboru w Kon-stancji, jeden z największych umysłów polskiego średniowiecza, który jako pierwszy chrześcijanin publicznie uznał prawo pogańskich narodów do posiada-nia własnych państw.

Myślę, że nikt – ja też – nie wyobraża sobie polskiego oświecenia bez Igna-cego Krasickiego. No to dodam: nie byłoby Krasickiego, gdyby jego nadpradziad Jakub Sieciński z Siecienia (Siecień leży na terenie gminy Brudzeń), nie zako-chał się na początku XVI wieku w Barbarze Orzechowskiej z Krasiczyna i nie wywędrował za nią w Przemyskie (Ignacy Krasicki wszakże był nie tylko świa-domy, ale i najwyraźniej dumny z pochodzenia swojego rodu z terenów Mazo-wieckiej Szwajcarii, skoro na jego nagrobku w katedrze gnieźnieńskiej jest wy-raźnie napisane: Ignacy Krasicki z Siecienia). Wreszcie: ikoną Solidarności, ruchu będącego symbolem zapoczątkowania upadku komunizmu w Europie Wschodniej, jest i pozostanie – bez względu na swoje liczne wady i ułomności – Lech Wałęsa, bez wątpienia najbardziej rozpoznawalny dziś Polak na świecie. Otóż informuję wszem i wobec, że nie urodził się on ani w Warszawie, ani

(3)

34

w Krakowie, ale w parafii Sobowo, leżącej na terenie gminy Brudzeń. Czy wo-bec tak oczywistych faktów historycznych, mam – jako mieszkaniec tejże gminy – mieć jakiekolwiek kompleksy wobec historii takich miast, jak Warszawa czy Kraków?

No to przejdźmy do przyrody. Zgoda, w Brudzeńskim Parku Krajobrazo-wym nie ma szczytów sięgających ponad 2000 metrów nad poziom morza, nie zamieszkują w nim niedźwiedzie i nie rosną limby. Ale są za to bobry, których nie uświadczysz w Tatrach. I malownicze piaszczyste drogi z rosnącymi przy nich ogołowionymi wierzbami, niespotykane nigdzie indziej na świecie poza Mazowszem. Ale uroki Tatr opiewali Kazimierz Przerwa-Tetmajer i Jan Ka-sprowicz, tworzyli w Zakopanem Karol Szymanowski i Witkacy – odpowie mój polemista. A uroki terenów Brudzeńskiego Parku Krajobrazowego – odpowia-dam polemiście – opiewał np. Julian Tuwim w Kwiatach polskich. Pięknem meandrującej Skrwy inspirowali się – poza wyżej wymienionym – m.in. pisarze, jak Tadeusz Dołęga-Mostowicz i Ludwik Hieronim Morstin, malarze, jak bracia Stanisław i Józef Czajkowscy oraz Jan Wołek, czy twórcy filmowi (zdjęcia do jednego z najsłynniejszych polskich filmów dwudziestolecia międzywojennego, do Znachora z roku 1937, w reżyserii Michała Waszyńskiego, były kręcone w Sikorzu i Radotkach, leżących obecnie na terenie gminy Brudzeń).

No dobrze – odpowie sceptyk – ale w Warszawie mieszkał Bazyliszek, a w Krakowie Smok Wawelski. No to ja odpowiem: Ale to było bardzo dawno temu, tak dawno, że nikt już tego nie pamięta. Za to przy starej kapliczce Matki Boskiej na granicy Sobowa i Czartowej, na skrzyżowaniu pięciu dróg, do dnia dzisiejszego niektórzy wiekowi ludzie z terenów Mazowieckiej Szwajcarii widu-ją „człowieka bez głowy”, a konie to ponoć nawet stawidu-ją dęba, gdy przejeżdżawidu-ją koło niej ciemną nocą przy pełni księżyca.

Ale w Warszawie było Powstanie w 1944 roku! – słyszę znowu. A na po-lach koło Sikorza – odpowiadam – już pierwszej nocy Powstania Styczniowego miała miejsce potyczka między Polakami a Rosjanami. A w Krakowie jest uni-wersytet! – replikuje ze złością mój polemista. Na terenie gminy Brudzeń też jest – informuję spokojnie. Fakt, że jest to tylko niewielki „fragment” Uniwersytetu Warszawskiego (ośrodek badawczo-rozwojowy Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych UW w Murzynowie, o którym wspomniałem na wstępie), ale jest. Nieodżałowanej pamięci Jacek Olędzki mieszkańcom gminy Brudzeń poświęcił nawet swoją rozprawę habilitacyjną i założył w Murzynowie funkcjonujące po dziś dzień Muzeum im. Stanisława Murzynowskiego o charakterze etnograficz-nym – również więc i w tym aspekcie Warszawa i Kraków nie mają przewagi nad Mazowiecką Szwajcarią.

Oczywiście w taki sposób mógłbym z wyimaginowanym polemistą prowa-dzić żartobliwy spór bez końca. Ale wracając do głównego tematu rozważań (tj. „Ja – regionalista”) wypada mi wreszcie przedstawić argumenty, które wykazują, moim zdaniem, „wyższość” mojej małej ojczyzny nad Warszawą, Krakowem

(4)

35 i Zakopanem, i wzmagają we mnie chęci do działania na jej rzecz, skoro żadne bliższe więzi genealogiczne (i wynikający z nich sentymentalizm do ziemi przodków) mnie z nią nie wiążą. Co motywuje mnie do działania na rzecz lokal-nej społeczności?

Zauroczenie, co starałem się ukazać powyżej, oryginalną – dla każdego spostrzegawczego, wrażliwego człowieka – historią, przyrodą czy opowieściami i wierzeniami miejscowych ludzi, jest jednym z czynników. Jednak – mówiąc już teraz najzupełniej poważnie – historia, przyroda czy legendy związane z takimi miastami, jak Warszawa, Kraków czy Zakopane są niewątpliwie bardziej cieka-we dla przeciętnego człowieka. Różnica polega tylko na tym, że w przypadku wymienionych miast są one niemalże całkowicie wyjaśnione i opracowane. Że napisano na ich temat tysiące artykułów i setki książek. Tego samego o mojej małej ojczyźnie powiedzieć się w żadnym wypadku nie da. Zbierając więc na jej temat materiały, opracowując je i publikując w postaci artykułów czy książek, mam poczucie „badania nieznanego”, „bycia odkrywcą”. To daje mi naprawdę dużo satysfakcji.

Po wtóre, sądzę, że przytłaczająca większość z nas myśli mniej więcej ta-kimi kategoriami: Nie chcę, aby pamięć o mnie zaginęła. Muszę więc po sobie pozostawić jakiś trwały ślad, „coś”, przed czym ktoś, kto przyjdzie po nas, schyli głowę; a jeśli nawet głowy nie pochyli, to może zamyśli się, choćby przez chwi-lę. Praca społeczna czy polityczna, jakiekolwiek (kulturalne, charytatywne, go-spodarcze bądź inne) zaangażowanie na rzecz własnego regionu, dają taką szan-sę. Jeśli do tego ktoś nie chce być anonimowym, to im mniejsza jest mała ojczyzna (a w moim przypadku jest ona dość mała), tym większe szanse na reali-zowanie owych ambicji.

Zarazem wcale nie martwi mnie fakt, że funkcjonując na prowincji, jest mało prawdopodobne, bym w przyszłości figurował w książce telefonicznej jako „profesor Dwojnych”, a fryzjer, z którego usług od kilkunastu lat niezmiennie korzystam, kłaniał mi się od progu słowami: „Uszanowanie panu profesorowi” (bo szanse rozwoju kariery naukowej i zdobywania kolejnych tytułów mam rzeczywiście mniejsze, decydując się na spędzanie życia w Mazowieckiej Szwaj-carii zamiast w Krakowie czy w Warszawie). Parafrazując myśl Karola Zby-szewskiego, znakomitego (choć nieco zapomnianego) publicysty, powiem jednak tak: Skoro wielkie bitwy historii wygrywali nie tylko generałowie, to chyba nie tylko profesorowie mogą coś interesującego i nowatorskiego powiedzieć, ewen-tualnie napisać.

W przypadku koncentrowania swojej działalności regionalnej na terenach wiejskich nieodzowne jest, według mnie, posiadanie także pewnej cechy, którą określiłbym mianem „niebycia trendy” (posługując się młodzieżowym slan-giem). Nie wystarczy być pasjonatem (choć niewątpliwie być nim trzeba). Ktoś, kto nie wyobraża sobie życia bez nieustannego zgiełku i harmidru towarzyszące-go wielkim miastom, funkcjonowania w pośpiechu i w ludzkim ścisku,

(5)

nagmin-36

nego robienia zakupów „modnych rzeczy” w różnych supermarketach i galeriach handlowych, będzie się oczywiście męczył mieszkaniem na wsi bądź w małym (jak Dobrzyń nad Wisłą) czy nawet średnim (jak Płock) mieście. Ja się na wsi nie męczę. Duszę się za to w mieście, zwłaszcza wielkim mieście. Przytłaczają mnie pędzący nie wiadomo dokąd ludzie, hałas, zgiełk – trwałe elementy miejskiej rzeczywistości. Tak jestem zapracowany, że nie mam czasu załadować – mawiał w jednym z dowcipów robotnik jeżdżący na budowie tam i z powrotem z pustą taczką. Tego typu sposób rozumowania znacznie częściej można dostrzec wśród pracowników wielkich korporacji, będących zarazem mieszkańcami wielkich aglomeracji miejskich. Na wsi jest on widoczny niemal wyłącznie w przypadku, gdy pracownik wielkiej korporacji przemysłowej czy finansowej przeprowadza się na wieś, bo mieszkanie na wsi jest obecnie w modzie. Taki przeciętny nuwo-rysz, nie czując żadnych związków z miejscowością, do której się przyprowadził, nie tylko nie angażuje się w żadne działania na rzecz swojej miejscowości, ale ogradza swój dom dwumetrowym betonowym murem, żeby po pracy mieć świę-ty spokój i w żadnym wypadku nie kontaktować się z pospólstwem. Również dzieci takiego nuworysza mają nierzadko problemy z adaptacją w środowisku wiejskim, bo po szkole ich rodzice wożą je na lekcję fortepianu, a z lekcji forte-pianu na lekcje angielskiego, a z lekcji angielskiego na lekcje nauki jazdy na koniu. Mnie taki sposób egzystencji na wsi najzwyczajniej w świecie nie odpo-wiada – dlatego nie tylko mieszkam na wsi, ale i głównie na rzecz środowisk wiejskich (ewentualnie mało lub średniomiasteczkowych, jak Dobrzyń nad Wisłą lub Płock) pracuję społecznie. Tu życie toczy się zdecydowanie wolniej. Ludzie nie są dla siebie anonimowi. Na codzienne tracenie w drodze do pracy kilkudzie-sięciu, optymistycznie, minut w korkach (co sumuje się w kilkaset minut tygo-dniowo i kilka tysięcy w miesiącu) szkoda mi życia. Oczywiście kiedy tylko mam na to ochotę i czas, wsiadam w samochód (ewentualnie pociąg albo samo-lot) i jadę (ewentualnie lecę) do „warszawskiej” opery lub teatru, względnie oglądam „krakowskie” cuda architektury. Ale żeby to wszystko mieć na dotyk, nie muszę dziś, w dobie globalnej wioski, wcale w Warszawie i Krakowie mieszkać.

Mimo iż żyję na wsi, a tylko pracuję w mieście, korzystając z dobro-dziejstw Internetu i telefonu komórkowego, widzę zdecydowaną przewagę „plu-sów dodatnich” nad „plusami ujemnymi” (parafrazując wypowiedź naszego noblisty) z wejścia Polski do Unii Europejskiej. Dostrzegam szanse rozwoju, również mojej małej ojczyzny, z tym wejściem związane (głównie w obliczu możliwości pozyskiwania środków unijnych na programy szkoleniowe, promo-cyjne, inwestycyjne itp.).

Jednak bez względu na powyższe, choć może niektórym trudno będzie w to uwierzyć, nigdy nie byłem w żadnej galerii handlowej i wcale się do żadnej z nich nie wybieram. Nie czuję potrzeby. Albo inaczej: czuję potrzebę niecho-dzenia właśnie dlatego, że niemal wszyscy tam chodzą. Choinkę na święta

(6)

Boże-37 go Narodzenia ubieram zawsze sam, nie kupuję jej w formie „gotowej”, tj. ubra-nej; zawsze staram angażować się w przygotowania kulinarne – zarówno w okre-sie świąt (np. wigilii Bożego Narodzenia), jak i w określonych porach roku (zbie-ranie i suszenie grzybów od sierpnia do października, kiszenie kapusty w końcu października, gotowanie powideł ze śliwek z własnego sadu czy wyrabianie wina z winogron z własnego ogrodu); coraz popularniejsze korzystanie z usług firm cateringowych przy organizowaniu wigilii Bożego Narodzenia w gronie rodzin-nym uważam najzwyczajniej w świecie za profanację; nie jestem wegetariani-nem, ale mięso, wędliny i podroby spożywam w domu niemal wyłącznie przygo-towane metodą tradycyjną – przez znajomego rzeźnika, który w moim gospo-darstwie dokonuje przerobu mięsa od A do Z (od uboju po wędzenie i parzenie wędlin).

W redagowanym przez siebie dwumiesięczniku „Mazowiecka Szwajcaria”, adresowanym do mieszkańców mojej małej ojczyzny, staram się przedstawiać przede wszystkim tych ludzi z mojej gminy, którzy wnoszą w „mój” region coś oryginalnego, specyficznego. Mogą to być np. zakonnice, które wyrabiają ozdo-by choinkowe, ludzie reprezentujący ginące zawody, np. kowalstwo, albo też posiadający interesujące hobby (np. hodowla dzików czy „zbędnych” dziś w rol-nictwie koni). Jestem zdecydowanym zwolennikiem wspierania w działaniach (i staram się to robić w praktyce) różnego typu wiejskich organizacji pozarządo-wych, w tym także tych, które „nic nie robią”, jak np. ochotnicze straże pożarne w niektórych na wpół wymarłych wioskach, które nawet niejednokrotnie nie mają dobrego sprzętu do wykonywania swoich statutowych zadań. Wielu ludzi zapomina, że takie organizacje pełnią bardzo istotną funkcję integrującą miesz-kańców danej miejscowości. Dzięki nim żaden mieszkaniec wsi nie jest dla inne-go anonimowy. To wokół nich koncentruje się życie społeczne i kulturalne danej miejscowości. W gminie, w której mieszkam, letnie zawody strażackie (uczestni-czą w nich zawsze wszystkie, a jest ich 10, jednostki OSP z terenu gminy), cie-szą się niezmiennie najwiękcie-szą popularnością wśród mieszkańców gminy. Żadna inna impreza gminna o charakterze sportowym nie jest w stanie zgromadzić większej liczby kibiców niż tego typu zawody. Nie ukrywam, że poprzez swoją pracę społeczną w terenie świadomie staram się popularyzować i propagować takie właśnie postawy i działania jak wyżej opisane oraz wskazywać możliwości pozyskiwania środków zewnętrznych na kolejne, podobne projekty.

Snobizm? Dziwactwo? Być może. Ale bardziej chyba poczucie misji, by działać w kierunku uchronienia od zapomnienia tego wszystkiego, co stanowi nasz dorobek i wkład w kulturę Mazowsza, Polski czy – szerzej – Europy, tego wszystkiego, co powoli, acz chyba nieuchronnie, ginie. Czy warto? Tygrysy amurskie w Rosji, cietrzewie i głuszce w Polsce oraz inne ginące zwierzęta też być może kiedyś znikną z powierzchni ziemi, ale to nie znaczy, że temu ginięciu należy pomagać. Odwrotnie – należy mu wszelkimi siłami przeciwdziałać. Silnie motywujący do działania jest dla mnie mój wewnętrzny sprzeciw wobec

(7)

38

wszechobowiązującej, serwowanej przez współczesne reklamy i media modzie, zgodnie z którą ludzkość bezmyślnie kroczy ku jednakowym mundurkom, jed-nakowym meblom w jednakowych domkach, jednakowemu i jedynie słusznemu i poprawnemu światopoglądowi, jednakowemu spędzaniu wolnego czasu, jedna-kowym rozrywkom, jednakowemu jedzeniu serwowanemu na jednakowych talerzykach, kupowanemu w jednakowych sklepach, i jednakowym choinkom ubranym w jednakowe ozdoby. Jeśli dodamy do tego różne ludzkie „achy” i „ochy”, oznaczające zachwyt dużej części społeczeństwa nad wkraczaniem współczesnych mediów w najbardziej intymne dziedziny życia innych ludzi (z których część – patrz program Big Brother – sama się na to godzi), to okaże się, że wyśmiewany dziś z racji swojego „zdezaktualizowania” świat Roku 1984 z powieści Orwella, wcale nie jest aż tak odległy, jakby się to mogło pozornie wydawać. Robiąc to, co robię, mam przekonanie, że moje skromne działanie stanowi dodanie cegiełki do budowli, której nawet świat Roku 1984 nie zdoła doszczętnie zniszczyć.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ale nie znalazł się ani jeden człowiek, który by się nad nim ulitował przez cały ten czas, kiedy chłopak, oddany do termi- nu, żył w mieście jak zwierzątko, ostrzyżony

Jeśli chcemy tam mieć przeciwne współczynnik to rozszerzamy, oba równania tak aby otrzymać przy x współczynnik 30 i -30 (najmniejsza wspólna wielokrotność dla 5 i 6, tak

Bez po p arcia społecznego służba państw ow a nie zrobi tego w szystkiego, co pilnie, pod grozą stra t niepow etow anych, musi być wy konane. w przęgnięcia ich do

2. Studium porównawcze p.t. „A Qualitative, Comparative Study of the Use of Electronic Information and Other Services at Universitäts- und Landesbibliothek Münster” prowadzone

Particularly interested in music of the 17 th century, with particular reference to relationship between music and word and between music and religion, the issues of spirituality

W Japonii - jak widać - tak się nie dzieje, ponieważ gdyby rosnące szeregi nieletnich przestępców zostawały dorosłymi przestępcami, przestępczość dorosłych

Adama Mickiewicza w Poznaniu, oso- ba niezwykle zaangażowana w działalność naukową i dydaktyczną, podej- mująca w ramach swojej aktywności badawczej wyjątkowo istotne zagad- nienia

| REFERENTIEKWALITEITEN HAVENSTEDER 10-6-2013 8 www.havensteder.nl Nieuw- bouw verkoop- kwaliteit Nieuw- bouw huur- kwaliteit Plus- pakket energie Plus- pakket veiligheid