• Nie Znaleziono Wyników

Małka Szwarcenkopf; Jojne Firułkes - Digital Library of the Jan Kochanowski University

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Małka Szwarcenkopf; Jojne Firułkes - Digital Library of the Jan Kochanowski University"

Copied!
332
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

G A B K J Ł L A

Z A P O L S K A

V T W O R 7

M A A U T Y O T

T O M III M A Ł K A SZ W A R C E N K O PF JOJNE FIRU ŁK ES http://dlibra.ujk.edu.pl

(6)
(7)

W Y D A N IE ZBIO ROW E D Z IE Ł G f l B R J E L I Z A P O L S K I E J

UTWORY DRflHfiTYCZNE:

Mf l Ł K f l S Z W f i R C C N K O P P J OJ NE n i R U i K e s http://dlibra.ujk.edu.pl

(8)

W S Z E LK IE -'P R AW A INSCENIZACJI 5ZTUK GABRJELI Z A P 0 L 5 K I E J O B J Ę T Y C H NINIEJSZYM WY D A­ NIEM, N A L E Ż A WYŁĄCZNIE DO D - R A ST ANI SŁA WA ROGALA LE ­ WICKIEGO WE LWOWIE, POZWO­ LENIA NA INSCENIZACJE 5ZTCIK GABRJELI ZAPOLSKIEJ TA K T E A ­ TROM, JAK I WSZELKIM A M A ­ TORSKIM Z E S P O Ł O M D R A M A ­ TYCZNYM, ORAZ PRZEDSIĘBIOR­ STWOM KINEMATOGRARICZNYM UD ZIELA I N S T Y T U T LITERACKI „ L E K T O R " , LWÓW, ULICA 5W. MIKOŁAJA 23, W Y S T A W I E N I E SZTUK GABRJELI Z A P O L S K I E J BEZ PORMALNEGO POZWOLENIA

b e d z i e s ą d o w n i e ś c i g a n e

A ’

(9)

_ ¿ i i w ; i

W

W,

I

K *

O A B R J E r L A Z A P O L S K A

U T W O R Y

D R A M A T Y C Z N O

Ą t on i ii H A L K A S Z WA R C E N K O R P J OJ NP P I R U Ł K P 5 1923 WYPAŁ. O B P Z I A Ł . WARSZAWSKI I N S T Y T U T U L I T L R A C K I t G O „ L E K T O R " , 50. Z 0QR, OPR. WARSZAWA — LWÓW — POZNAŃ KRAKÓW — LUPLIN http://dlibra.ujk.edu.pl

(10)

C o p yrig h t b y „ L e k t o r “ n in etee n hundred tw e n ty th ree

N i

1 4 ;

m m * | I a ^warana

1 1 4 9 6 0

L'P

H. NEUMANA S K Ł A D Y G Ł Ó W N E : WE L WO WI E : „ L E K T O R " , M I K O Ł A J A 23 (d. w łasny) T el. 525 a a W W A R S Z A W I E :

„LEKTOR", SIEN KIEW ICZA 5 ^ Tel. 253-99 o ¡3 . W P O Z N A N I U : „LEKTOR". R A T A JC Z A K A 33 Tel. 39-23 & 0 W K R A K O W I E : „ L E K T O R " . R Y N E K Gł. 22 0 es W L U B L I N I E : „ L E K T O R " , S Z O P E N A 5 a es O K Ł A D K Ę I WINIETY R Y S O W A Ł E. J O H N W W A R S Z A W IE

(11)

M A Ł K A S Z W A R C E N K O P F

S Z T U K A W PIĘCIU A K T A C H

' G. Z apolska „Małka Szw arcenkopf“ (Lektor)

(12)

O S O B Y :

SZ W A R C E N K O P F , handlarz uliczny. M A L K A , jego córka.

K O L U M N A WIEDEŃSKI.

M A U R Y C Y S1LBE RCW E1G, ex-kantorzysta. JA K Ó B LEWI. pom ocnik adw okata.

ST A R Y FIR U ŁKE S. w łaściciel sklepu. JOjN E FIRU ŁKES, jego syn.

BERNARD KAL H O R N , kantorzysta.

MOJSIE R A D O SN Y . 90-letni starzec M A R SZ E L IK .

D O K TÓ R.

JENTA TYSZ E B U F, handlarka starzyzną. R Y F K A . 80-letnia jej matka.

C Z W O R O DZIECI JENTY. G L A N Z O W A . P A K E R O ZE N TAL. swatka. R Ó Z 1A HORN. I SZ A N SO N IST K A . tl SZ A N SO N IST K A . L O K A J. M O W S Z A C Y T R Y N A IZ A A K PO M E R AN Z m łodzi żydzi.

Starzy żydzi, m łodzi żydzi. Stare i młode żydów ki. D ziew częta ubrane biało, dzieci.

(13)

A K T PIERW SZY.

(Scen a p rz ed sta w ia b ard zo b o g ato u m eb lo w a n y sa lo n . P rzy p o d n iesien iu za sło n y sto lik do kart o d k ry ty . Na nim św iec e zap alon e, leż ą k a rty i p ien iąd ze. B utelki z szam - p ań sk iem w in em sto ją na nim i na sto ła ch w y p ró żn io n e . D w ie szansonistki są na scen ie. Je d n a sied zi p rz y fo r te ­ p ian ie i gra „ A d e le t ’es b e lle “ a druga śp iew a fa łs z y w ie . Na kanapie z p ra w ej stro n y ro z p o sta rty M a u rycy S ilb e r- cw eig, B ern ard K alh o rn ; p rz y sto liku tasu je i sk ład a k a r­

ty K olu m n a W ied eń sk i).

SCEN A I.

Pt 91

M A U R Y C Y SILB E R CW E IG .

Głośniej! proszę śp iew ać głośniej!

I S Z A N SO N 1ST K A .

Z aschło mi w gard le, śp iew ać nie m ogę.

M A U R Y C Y .

To je odw ilż.

1 S Z A N SO N IST K A .

K iedy b u telki próżne.

M A U R Y C Y .

Z adzw oń, W ied eń ski! niech nam p rzyn io są jesz cz e szam p an a.

(W ied eń sk i dzw oni).

(14)

BE RN ARD .

Cóż to! czy to n ie w y c z e rp an a studnia, ta p iw n ica tw ojej cioci.

M A U R Y C Y .

Z d aje się.

i SZ A N SO N IST K A .

C zy schodziłeś już do p iw n icy, M orycu?

M A U R Y C Y .

Nie, ale W ied e ń sk i za m nie chodził.

I SZ A N SO N IST K A .

I dużo tam b utelek! (W ied eń sk i nie od p ow iad a; z a ję ty kartam i). No, cóż to, Kolum na, ogłuchłeś?

dam om nie odpow iadasz?

W IEDEŃSKI.

Nie p rzeszk ad zajcie mi, kładę sobie k ab ałę.

M A U R Y C Y .

Nie kab ałę kładziesz, ale w ym y ślasz now y m ajste rstiick — ażeb y go użyć, g d y siądziesz

grać ze m ną.

WIEDEŃSKI.

P rzed ew szystk iem nie m ajsterstiick , ale chef d ’oeuvre. Skoro już w yszedłeś z kanto­ ru i nie siedzisz za siatk ą, ja k dzikie zw ierzę, to się naucz odpow iadać w yraźn ie.

M A U R Y C Y .

Mój ko ch an y, najodpow iedniejsze d la m nie jest... zaszeleścić tęczów ką. W te d y m ogę m ów ić ja k sto gro jseszyk ó w a nikt n a to nie zw róci uw agi.

(15)

E! prócz p ien ięd zy n ależ y m ieć ogładę to­ w arz y sk ą.

M A U R Y C Y .

A ty m asz tę ogładę to w a rzy sk ą i d latego , że nie m asz p ien ięd zy to ci źle n a św iecie.

W IEDEŃSKI.

M nie źle? Kto ci to pow iedział? Przede- w szy stk ie m p ien iąd ze m am , tylko chw ilow o uw ięzione w in teresach .

M A U R Y C Y .

U w ięzione! słyszycie! uw ięzione (w sz y sc y się śm ieją).

W IEDEŃSKI.

Ś m iejecie się! rira m ieu qui rira le dernier... Skoro w am po każę niedługo cały stos tęczó­ w ek?

I S Z A N SO N IST K A .

Och, postaraj się, Kolumno, ab y to było jak n ajp ręd zej.

M A U R Y C Y .

Nie cieszcie się napróżno. P rzed ew szystk iem to się n igd y nie stan ie a potem , gd yb y n aw et i było, to Kolum na W ied eń sk i ulotni się ja k kam fo ra i ty le go będziem y w idzieli.

WIEDEŃSKI.

P rzed ew szystk iem je m ’acquit lerai z m ojego długu honorow ego...

WIEDEŃSKI.

(16)

SCEN A II.

CIŻ SA M I i G L A N Z O W A (s ta ra ż y d ó w k a ubrana cz ysto i sk ro m n ie). «8 13 G L A N Z O W A . P an o w ie dzw onili! M A U R Y C Y . T ak , pan i G lanzow a. G L A N Z O W Ą . Co pan mi rozkaże? M A U R Y C Y .

Chciałbym ... chciałbym ... (w aha się ch w ilę). W IED E Ń SKI.

P roszę k azać p rzyn ieść jeszcze w ina.

G L A N Z O W A (stoi nieporuszona)

W IEDEŃSKI.

No i cóż? n a co pan i jeszcze czeka?

G L A N Z O W A .

C zekam n a ro zkazy m ego pana.

WIEDEŃSKI.

T u entens M aurice.

M A U R Y C Y .

Proszę k a z a ć dać w ina.

G L A N Z O W A (p o w o li k iw a ją c głow ą).

(17)

WIED E Ń SKI.

P an ią to nic nie obchodzi. Skoro p an M au­ ry c y k a ż e dać w ina, to wino powinno być.

G L A N Z O W A .

Ja mało m am zaszczytu znać p an a dobro­ d zieja i prosiłabym , żeb y pan ta k do m nie, do G lanzow ej, nie mówił. Do m nie nikt n igd y takim tonem nie mówił a św iętej pam ięci p a­ ni m oja a cio tka p an a M aurycego n azyw ała m nie „moja G lan zo w a“, D iatego ja p an a p ię k ­ nie proszę do m nie się lep iej nie o dzyw ać.

I S Z A N SO N IST K A .

S łyszysz, Kolum na, m asz tę dam ę n az y w ać „m oja G lanzow a ! (G lan zo w a p a trz y p rzez ch w ilę na szanson istk ę z w y ra ze m pogardy).

I S Z A N SO N IST K A (im p ertyn en ck o).

D laczego mi się pani G lanzow a ta k p rz y­ p atruje!

G L A N Z O W A .

Bo za ż y c ia m ojej biednej i drogiej pani, n ig d y ta k ie , ja k pani, ko biety, progu tego do- m uby nie przeszły... (do M aurycego). Ja wino za­

raz przyślę!... (w ych o d zi w zbu rzon a, trz ęsąc głow ą).

SCEN A III.

CIŻ SA M I, b ez G la n zo w ej, p otem lok aj z d w iem a b u te l­ kam i szam pana w sreb rn ych w azach.

0 0

I S Z A N SO N IST K A .

lm p ertyn en tk a!

(18)

II S Z A N SO N IST K A .

S ta ra w arja tk a !

WIEDEŃSKI.

P rzed ew szystk iem , M au rycy, pow in ieneś usu­ n ąć stąd tę sta rą m um ję.

M A U R Y C Y .

Z astałem ją zain stalo w an ą w domu, gd y przyjech ałem z Lodzi d la objęcia spadku. P o­ dobno była u ciotki już lat d w ad zieścia pięć. Trudno mi ją było w yrzucić za drzw i.

W IEDEŃSKI.

A le teraz m usisz to uczynić. To sensu nie m a i dep rym uje cię to w oczach ludzi. B aba zajm u jąca się gospodarstw em . Sen su nie m a!

BERN ARD .

W ied e ń sk i m a rację, sensu niem a.

M A U R Y C Y .

Jed n akże...

W IEDEŃSKI

(w staje i p o d ch od zi do niego, trz ym ając k arty).

O ddałeś się pod m oją o piekę, tak, czy nie?

M A U R Y C Y .

O ddałem !

WIEDEŃSKI.

A w ięc, je że li chcesz być do ludzi podobny, m usisz m nie p rzed ew szystk iem słuchać. U bie­ rać się ta k ja k ja, chodzić, siad ać , jeść — sło­ w em , robić to w szystko , co ja każę. Spo­ dziew am się, że od chw ili poznan ia się ze

(19)

m ną w w ago n ie ko lei, nie znudziłeś się ani n a je d n ą chw ilę.

M A U R Y C Y .

Nie... ale n igd y nie zapom nę, ja k dzieln ie m nie spłukałeś, g rają c ze m ną w w ago n ie w k arty.

W IEDEŃSKI.

S zczęście mi służy, mój drogi, szczęście...

I S Z A N SO N IST K A .

A lbo — zręczność.

W IEDEŃSKI.

Ç a revien t au m êm e. A teraz chodźcie, p o k aże w am fokus n ad z w ycz ajn y! (Siada p rz y sto le k arcian ym i ro zk ła d a na nim k arty w d w a rzęd y; W s z y s c y się zbliżają). Ile m am położyć kart! D w a­

dzieścia? p iętn aście? m ów cie, m nie w szystko jedno.

II S Z A N S O N IS T K A .

Niech b ęd zie d w an aście.

W IEDEŃSKI.

Oto są. A w drugim rzędzie.

M A U R Y C Y .

D ziew ięć.

WIEDEŃSKI.

Oto jest. A teraz liczcie stąd i o bierzcie sobie ja k ą k o lw ie k kartę, z atrzym ajcie się na niej i potem w rac ajc ie, o p u szczając drugi rząd, o dliczcie ty le k art ile poprzednio a ja w am pow iem , n a której się z atrzym aliście.

(20)

M A U R Y C Y .

Nie o dgadn iesz tego! to niem ożliw e...

W IEDEŃSKI.

O dgadn ę!

I S Z A N SO N IST K A .

B ędziesz n as podpatryw ał!

W IEDEŃSKI.

A ni m yślę. O dejdę! S iąd ę do fortepjanu i grać będę.

1 S Z A N SO N IST K A .

D obrze, idź!

W IED E Ń SKI.

P rzed ew szystk iem kto gra?

W S Z Y S C Y , M y w sz y sc y razem ! WIEDEŃSKI. M erci... M au ry cy sam . Dobrze! Ile! D ziesięć. M A U R Y C Y . W IEDEŃSKI. M A U R Y C Y . W IEDEŃSKI.

Fe, M au rycy... ty w ieczn ie m asz b rzyd k ie kan to ro w iczo w skie n aw yczk i. D ziesięć rubli! Ja m niej ja k za sto tego nie zrobię.

(21)

Nie dam stu.

I S Z A N SO N IST K A .

D aj, M orek! daj! co ci szkodzi, on i tak p rz eg ra , bo to niem ożliw e...

M A U R Y C Y .

A w ięc niech b ędzie sto.

W IED E Ń SKI.

Bene!

(od ch o d zi do fo rtep ja n u i gra sy c y lja n ę z „ C a v a le ry i“, ś p ie w a ją c po w ło sk u — resz ta p rz ed sto likiem lic z y po

cichu k a rty, szep cząc, śm iejąc się i naradzając).

M A U R Y C Y .

Już, K olum na! p rzestań w y ć i chodź tutaj.

WIEDEŃSKI. M AURYCY. V o ila! Z gadł! A stów ka? Oto jest! W S Z Y S C Y (zd ziw ieni). W IEDEŃSKI. M A U R Y C Y . WIEDEŃSKI

(b ierze p ien iąd ze i z a k ry w a numer).

P ara , niepara?

M A U R Y C Y .

N iepara.

WIEDEŃSKI (liczy).

P ara! proszę i drugą.

(22)

M A U R Y C Y (zły).

Proszę.

W IEDEŃSKI.

T y le raz y ci mówiłem , że tylko p arw en ju sze p łacą ze złością sw o je honorow e długi.

M A U R Y C Y .

Trudno być w dobrym hum orze.

WIEDEŃSKI.

G dy się m a tak i sp ad e k złościć się d la m ar­ nych dw óch stów ek.

M A U R Y C Y .

P raw d a! m asz rację, K olum na, w yp ijm y za tw oje zdrow ie.

W IEDEŃSKI.

O, ta k to lubię.

W S Z Y S C Y

(piją)-Z drow ie K olum ny!

M A U R Y C Y .

A cóż tam słychać z tą zm ianą m ego n a ­ zw isk a.

BERN ARD .

Z m ien iasz nazw isko!

M A U R Y C Y .

T ak ! chciałbym nie b yć już tym S ilb ercw ei- giem , bo to straszn ie Ż elazn ą Bram ą trąci. W ied e ń sk i pow iedział, że mi to ułatw i. W ziął n aw et cz terysta rubli n a koszta. I cóż, W ie ­ d eń ski, jak ż e tam stoi spraw a?

(23)

WIEDEŃSKI.

Już je st w m inisterstw ie spraw w ew n ętrz­ n ych i la d a ch w ila o czekuje rezolucji. P opiera ją p ew n a znakom ita dam a, któ ra m a d la m nie m nóstw o obow iązków a w ięc rozum iecie...

(n agle k ład ąc ręk ę w k ieszeń kam izelki). Para, nie- para?

I SZ A N SO N IST K A .

Ja gram . P ara!

WIEDEŃSKI.

N iepara, bo m am tylko jedn ego półimper- jała. P rzegrałaś, m oja p iękn a.

I SZ A N SO N IST K A .

W styd ź się, n as jesz cz e o b d zierać.

W IED E Ń SKI.

Nie w styd z ę się niczego. Ja w as pozn ajo ­ miłem z M orycem i pow inniście mi być w dzięczn e.

SCEN A IV.

CIŻ SA M I, L O K A J, p ó źn iej JA K Ó B LE W I.

0 a

L O K A J.

Jak iś pan p ragn ie się w id zieć z panem .

WIEDEŃSKI.

Z kim.

L O K A J.

Z panem M aurycym .

W IEDEŃSKI

M ówiłem ci, durniu, że się m ówi z jaśn ie panem .

(24)

M A U R Y C Y .

To pom ocnik m ego ad w o k ata, przyp row adź go tutaj. P ozw ólcie, że go przep ro w adzę tę ­ d y do m ego gabinetu!

WIEDEŃSKI.

A leż n atu raln ie!

(lo k aj w y ch o d zi. W ie d e ń sk i siada do fo rtep ja n u i z a c z y ­ n a śp iew a ć w y ją tk i z „ B ettelstu d e n ta “; szanson istka siada

na fo rtep ja n ie z k ieliszk iem w ręku, druga na kanapie, B ern ard p rz y n iej. G w ar, śm iech, pisk).

M A tfR Y C Y .

Jeszcze b ędzie m nie nudził in teresam i!

I S Z A N SO N IST K A .

To w yrzuć go jak n ajp ręd z ej.

M A U R Y C Y .

Bądź p ew n a, iż to zrobię z przyjem n o ścią

(w ch o d zi Jak ób L ew i, m ło d y czło w iek , b ardzo p rz ysto jn y , sz la ch etn y w ruchach i m ow ie).

JA K Ó B LE W I (zatrzym u jąc się w progu).

P rzep raszam , ale w idzę, że przyszedłem nie w porę.

M A U R Y C Y (n ied b ale).

Cóż znowu — chodź pan bliżej. Co mi pan znów przyn osi. Je że li p ien iąd ze, to w itam . W ied e ń sk i, z ag raj m arsza.

W IEDEŃSKI.

(25)

Cóż znowu; gd yb ym był goły, m ógłbyś grać m arsza tu reckiego , ale p oniew aż je st p rze­ ciw nie.

JA K Ó B LE W I.

Nie w sp raw ie pien iężn ej przychodzę dziś do pana.

M A U R Y C Y .

W ja k ie jż e w ięc?

JA K Ó B LE W I

(w sk azu jąc na resz tę to w a rzystw a ).

Trudno mi m ów ić w obec ta k licznego gro­ na, zw łaszcza tak... w esołego grona.

W IEDEŃSKI.

C zy m am grać m arche funebre (zaczyn a grać m arsza żało b nego C hopina). Służę!

M A U R Y C Y .

P rzestań , W ied eń sk i, z ciebie cz y sta k a ta ­ ryn k a. Pozwól pan do m ego gabinetu.

WIEDEŃSKI (zryw a się od fortep jan u ).

W ie c ie co, m oje p an ie, proponuję, ażeb yśm y w sz y sc y p rzeszli do stołowego pokoju. Z a b ie ­ rajm y am un icję i z o staw iam y M aurycego n a p astw ę syn a... T em idy.

I S Z A N SO N IST K A .

C zyjego syna?

W IEDEŃSKI.

To nie d la ciebie pisano! Chodźm y, m oje p an ie (zb iera bu telki). W d ó w ka z nam i!

M AURYCY.

(26)

Sp o dziew am się

(w ych o d zą śm iejąc się i p o trącając).

SCEN A V .

M A U R Y C Y , JA K Ó B LEW I.

o a

M A U R Y C Y .

O cóż chodzi! T ylk o uprzedzam p an a, że nie m am w ie le czasu i że m nie tam cz ek ają.

JA K Ó B .

Niech się pan nie lę k a. K onferencja n asz a nie potrw a zbyt długo.

M A U R Y C Y .

P roszę, niech pan siad a! A ch, p rzed ew szyst- kiem pow iedz mi pan, jak o p raw n ik, czy for­ m alności p rzy zm ianie n az w isk a trw a ją długo!

JA K Ó B .

Jakto, przy zm ianie nazw iska? nie rozum iem .

M A U R Y C Y .

W idzi pan, ja się chcę p rzezw ać in aczej, bo S ilb erc w eig to nieładnie. C hciałbym się n a ­ z w ać coś z szla ch e ck a Srebrno w ski albo coś takiego . S ilb erc w eig to straszn ie żyd o szczyzn ą trąci.

JA K Ó B .

C zy pan w styd zisz się tego, że je ste ś żydem !

M A U R Y C Y .

No n ib y tak, w kantorze to jak o ś uchodziło,

(27)

ale teraz po otrzym aniu suk cesji tak iej znacz­ n ej, to chciałbym odrazu zm ienić skórę i nie być...

JA K Ó B .

Ż ydem ?! — to dziw ne. W id zi pan, lep iej zostać pan em S ilb ercw eigiem — bo n igd y nie będziesz Srebrno w skim n ap raw d ę a S ilb er­ cw eigiem b yć p rzestan iesz. I będziesz tak w isiał ja k ten T w ard o w sk i m iędzy niebem a ziem ią. Od sw oich pan odstaniesz a do tych drugich ciężko się panu będzie dostać.

M A U R Y C Y .

D laczego ciężko? Ja k ja m am pien iądze, to mi b ędzie bardzo łatw o. O w idzi pan, ten W ied e ń sk i to ja w iem , że to je st prosty ż yd e k z P rzem yśla, ale się otarł m iędzy ludźm i i zaw sze m a p rzy sobie trochę p ien ięd zy i w szęd zie go p rzyjm u ją n aw et w arysto k racji.

JA K Ó B .

On ta k opo w iada a pan tem u w ierzy.

M A U R Y C Y .

Ja k ja nie m am w ierzyć. U niego porte- cig ares całe założone koronam i hrabiow skiem i 1 baronow skiem i, co mu jego p rz yja cie le h ra­ b iow ie i baronow ie p o d aro w ali a w k ie sz e ­ niach m a pełno biletów w izyto w ych sam ych arysto krató w . A przez co to w szystko ! Oto dlatego , że W ied e ń sk i m iał rozum i do n az w i­ sk a dodał sobie przydo m ek K olum na. A le ja n ie m ogę sobie dodać ani K olum ny, ani Fi­ laru, ani żadnego herbow ego przydo m ka, bo

2 G. Z apolska „Małka Szw arcenkopf“ (Lektor) . -,

(28)

się nie n az yw am na „ski“, ale n a „ cw e ig “. Do czego to b ęd zie podobne: F ila S ilb e r-cw eig.

JA K Ó B .

A ja m ojego n az w isk a za nic w św iecie bym nie zm ienił.

M A U R Y C Y .

Jab ym się przezw ał L ew iń ski.

JA K Ó B .

DlaczegoP Chodzi panu o starożytność rodu a toż ród L ew ich starszy , niż w s z y stk a h er­ bow a szlach ta, która m a sw oje d rzew a g e ­ n ealo giczn e i rodow ody.

M A U R Y C Y .

W ied e ń sk i pow iedział mi, że m nie w żaden ary sto k ra tyc zn y dom nie w prow adzi, je że li się będę n az y w ał S ilb ercw eig.

JA K Ó B .

Mało znam p an a W ied e ń sk ie g o , ale co sły ­ szałem o nim , nie św iad cz y pochlebnie o tym panu. Z resz tą m n iejsza z tern. Nie jestem pań skim m entorem i nie m am zam iaru kontro­ lo w ać p an a postępow anie, sąd zę jed n ak , że błogosław ionej p am ięci ciotka p an a, jak k o lw iek S ilb ercw eigo w a, d o stateczn ie w sław iła sw e n azw isko p rzysło w io w ą dobrocią serc a i hoj­ no ścią d la n ieszczęśliw ych . S am p rzytułek dla sierot n a u lic y G ęsiej i d la k a le k w ystarcz a, ab y im ię je j było błogosław ione przez długie la ta i przez w ie le pokoleń.

(29)

M oja cio tka była filan tro p ka i dem o kratka. M arn ow ała p ien iąd z e i m iała m anję u sz c z ę śli­ w ia ć grom ady łap serdakó w .

JA K Ó B .

P an n az y w asz m arno traw ieniem p ien ięd z y w y b aw ian ie od m oralnej i fizyczn ej śm ierci k ilk a s e t istot ludzkich?

M A U R Y C Y .

E, proszę p an a, po co m ojej ciotce było m iesz ać się w n iesw o je sp raw y. G dyb y nie jej filantropja, m ajątek , który po niej odzie­ dziczyłem , byłby d w a raz y w ię k szy . Z aw d z ię­ czam tylko n agłej jej śm ierci, bez testam entu, że m ogłem w reszcie w yd o stać się z b ied y i odetchn ąć trochę szerszą p iersią. C io tka m nie nie lubiła, była d la m nie sk ą p a i n igd y m oich długów płacić nie chciała.

JA K Ó B .

Pan nie byłeś w biedzie. M iałeś p en sję w kantorze, któ ra ci m ogła w y sta rc z y ć n a u trzym an ie.

M A U R Y C Y .

P iękn e utrzym an ie!

JA K Ó B .

E! ja m am m n iejszą p en sję a je d n ak ż y ję p rzyzw o icie i n a los nie narzekam .

M A U R Y C Y : (n adym ając się).

Bo pan m asz m niejsze estetyczn e w y m a ­ gan ia.

M AURYCY.

(30)

JA K Ó B .

Być m oże i je ste m z tego zado w o lo n y. A le p rz ystąp m y w reszcie do sp raw y, któ ra m nie tu sp ro w ad za. Oto w iadom o pan u, że cio tka p an a od lat d w un astu zajm ow ała się w ych o ­

w an iem młodej p an ien k i, n azw iskiem M ałka S zw arcenkopf, córki biednego ż yd a, u trz ym u ­ jąc eg o się z ulicznej sp rz ed aż y zap ałek i p a ­ pierosów .

M A U R Y C Y .

T ak , słyszałem o tern.

JA K Ó B .

P an n a S zw arcen ko p f m a obecnie lat osiem ­ n aście i u ko ń czyw szy p en sję w W rocław iu, gdzie baw iła lat osiem , p o w raca do W a rsz a ­ w y. O statni rok pensji był opłacony z góry przez zm arłą ciotkę p an a a w ięc pan n a S zw ar­ cenkopf ko rzystała jeszcze z jej dobrodziej­ stw a aż eb y sko ń czyć p en sję i otrzjm iać p a­ tent. O becnie je d n ak m usi pow rócić do W a r­ sz a w y i w czoraj w ieczorem otrzym ałem d ep e­ szę, z aw iad a m iając ą m nie, że p rz yb yw a dziś popołudniow ym pociągiem . Co pan postan o­ w isz w zględem w ych o w an icy ciotki tw ojej.

M A U R Y C Y (za p a la ją c cygaro).

Mój pan ie L ew i, dziw ię się p an a p ytan iu. Co m nie obchodzić może ta p an n a Szw arcen- kopfów na. Niech sobie idzie gdzie chce ze sw oim dyplom em , poniew aż ja przytułku dla pan ien ko ń czących p en sję zakład ać nie m yślę.

(31)

JA K Ó B (ham ując ob urzenie).

Nie chodzi tu o przytułek, ale o w yz n acz e­ n ie jak iejś kw o ty, któ rab y p an n ie S zw arcen - kopf pozw oliła d alej żyć odpow iednio do jej w ych o w an ia i w yk ształcen ia. P raw dopodobnie ona sam a znajdzie sobie ja k ie ś z ajęcie płatne, a le n a razie nie m ożna zan ied b yw ać jej zu­ pełnie. W szak ż e ona do ojca sw ego w rac ać nie m oże.

M A U R Y C Y .

C iek aw jestem dlaczego?

JA K Ó B .

Bo stary S zw arcen ko p f je st prostym żydem a p ew n ie M ałka je st w yk ształco n a i d ysty n g o ­ w a n a pan na. Jak ież byłoby jej ż ycie w oto­ czen iu o ty le niżej od niej stojącem .

M A U R Y C Y .

M nie to nic nie obchodzi, pow tarzam panu raz jeszcze, że ja p ien ięd zy w ta k szalo n y sposób, ja k m arnow ała je m oja ciotka, m arno­ w ać nie będę.

JA K Ó B .

W ięc pan nic d la niej nie uczynisz?

M A U R Y C Y .

Nie. I rad zę panu, je śli chcesz pan je ch ać n a spotkanie tej p an n y Szw arcen ko p fó w n y, to jedź pan p rędko, bo p o ciąg przychodzi cz w arta m inut p iętn aście a już p ięć m inut po czw artej.

JA K Ó B .

Nie lę k aj się pan, zdążę na czas, ażeb y jej

(32)

sm utną now inę oznajm ić. B iedne dziecko! co się z n ią teraz stanie!...

M A U R Y C Y .

Nie zab rakn ie jej opiekunów ! Ż egnam p an a!

JA K Ó B . Żegnam (w ychodzi).

SCEN A VI.

M A U R Y C Y (sam).

o a

N ieznośny pedant! T ego mi brakow ało, aż e ­ bym ja k ą ś M ałkę brał w opiekę i w yd aw ał na n ią p ien iąd ze. M usi b yć ład n a ta p an n a S zw arcen ko p f z N alew ek. C zarn a ja k smoła, z kro gulczym nosem . M iałbym też n a co p ien iąd ze m arnow ać.

SCEN A VII. WIEDEŃSKI, M A U R Y C Y . 0 0 W IEDEŃSKI (przez drzw i). Paweł? M A U R Y C Y . Paw eł. WIEDEŃSKI (w su w ając głow ę).

(33)

N iep ara.

W IED E Ń SKI.

P rzegrałeś, bo m am d w a półim perjały w k ie ­ szeni. A teraz chodź tutaj do nas. W y p iliś ­ m y w szystko do dna, trzeb a nam now ej am u­ nicji.

M A U R Y C Y .

N atychm iast! w yp ijem y je sz cz e dw ie butelki a potem jed ziem y n a w y śc ig i. M am ochotę p o grać w to talizato ra. O pow iem w am z ja k ą p ro p o zycją przychodził do m nie ten pogrze­ bow y jegom ość. G lanzow a, hej G lanzow a!

SCEN A VIII.

CIŻ i G L A N Z O W A

(n iesie d w ie b u telk i szam pańskiego w in a, je s t w kapeluszu).

0 a

G L A N Z O W A .

Ja w iem po co p an w oła i uprzedzam p ań ­ sk ie ż yc ze n ia. Oto są dw ie ostatn ie butelki. Proszę p an a

(oddaje M aurycem u b u te lk i).

M A U R Y C Y .

Jakto dw ie ostatnie?

G L A N Z O W A .

Bo to wino było tylko kupione podczas choroby n aszej drogiej, błogosław ionej pani. D oktorzy ją tylko tern poić k a z a li w ostatnich ch w ilach. M y kupili w ięcej, nie przeczuw

a-M AU R YCY.

23 http://dlibra.ujk.edu.pl

(34)

jąc , że się ta k prędko sko ń czy. A teraz, pro­ szę p an a, oto są klucze od całego domu. Ja tu nie m am co robić a n a zgorszenia, ja k ie się tu dzieją, spokojnem okiem p atrzeć nie m ogę i nie chcę. Z dałab ym rach u n ek za to przed uczciw ym i ludźm i i przed w łasnem su­ m ieniem . Nie chcę, ab y potem pow iedziano, co stara G lanzow a spokojnie p atrzyła, ja k w domu jej pani działy się grzech y i złe po­ stęp ki. Jestem tylko prosta ko bieta, ale w iem co je st złe a co dobre a pan M au ry cy źle ro­ bi i b ędzie tego n ieraz żałował. Ja pójdę, ale niech pan też za drzw i w y g n a złe do rad ­ cę i bezbożne ludzie, co tylko do p ań sk iej k ieszen i sięg ają. Niech pan będzie zdrów. N iech się pan u p am ięta przez p am ięć n aszej zm arłej, bo się pan znajdzie niedługo n a sło­ m ie, ja k ta k d alej pójdzie!...

(w ychodzi).

W IEDEŃSKI.

A to się b ab a rozgadała, ale n a szczęście poszła sobie n a cztery w iatry. Jutro ci się w ysta ram o k a m erd y n era .

M A U R Y C Y .

N aturalnie, że lep iej. Chodźm y!

(35)

SCEN A IX.

C h w ilę' scen a w olna, p o tem w cho dzi lo k aj za nim M ałka, m łoda, ładna, w y so k a d ziew czyn a, u b ran a czarn o w ża­ ło b ie. W ie le w d zięk u i d ystyn k c ji w ruch ach i m ow ie.

o es L O K A J.

M oże pan i zac ze k a. Ja n atych m iast p an a uprzedzę.

M A Ł K A .

Nie, proszę p ierw ej poprosić do m nie pan i G lanzow ej.

L O K A J.

Z d aje mi się, że G lanzow a w yszła przed ch w ilą kuchen nem i drzw iam i, ale zobaczę.

M A Ł K A (sam a).

W ię c jestem znów tutaj! od przeszłorocz- n ych w a k a c ji nie w idziałam tego drogiego do­ mu. Mój fortepjan, m oje nuty! a tu jej foto- grafja. Splam iona! n a ziemi? o! mój Boże! droga m oja! św ięta opiekunko, ja k ż e smutno p atrzysz n a m nie z tej połam anej tam ki (idzie d a lej i p o tyk a się o b u telk i). Co to? butelki? a ten

dam ski kapelusz? M oże to G lanzow ej? ale nie! G lanzow a nie nosi ty lu kw iató w i to jeszcze ta k n iegusto w n ie p rzyb ran ych (po ch w ili).

Ja k ie dziw ne w rażen ie robi n a m nie to m ie­ szk an ie, zd aje mi się, że ja k a ś horda dzikich ludzi przeszła tę d y i splam iła obecnością sw o­ ją m rok i czar p am iątek . M ożeby odejść? M uszę się zobaczyć z G lanzow ą. P an a

Jakó-25 http://dlibra.ujk.edu.pl

(36)

b a nie było n a ko lei... a potem pisałam do ojca, żeb y tu przyszedł.

L O K A J.

P an i G lanzow a w yszła ale, niech p an ien k a n a n ią zac ze k a. Ja m ówiłem już panu M au­ rycem u.

M A Ł K A .

Na coP zaprow adź m nie do m ego daw nego pokoju. Ja tam zaczek am n a G lanzow ą i sko­ ro tu p rzyjd zie stary, siw y żyd, któ ry pow ie, że się n az y w a S zw arcenkopf, to go zaprow adź do m nie, p rzyn ieś tam tak że m ały kufer an ­ gielsk i, który z w yk le stał n a strychu. C h cia­ łabym ułożyć w niego m oje k siąż k i i p am ią t­ ki, ja k ie mi zostały po zm arłej pani.

L O K A J.

To b ędzie trudno, bo w tym m ałym pokoi­ ku m ieszka teraz p an W ied e ń sk i... a zresztą ot i nasz pan (w ych o d zi) SCEN A X . M A U R Y C Y (p od ch m ielon y) M A Ł K A . ¡3 0 M A U R Y C Y (nie p a trzą c na M ałkę). P an n a Szw arcenkopf? M A Ł K A . T a k jest.

(37)

Co pani sobie życzy?

(M ilczenie). M A U R Y C Y (w p ad a w złość).

Jeżeli pan i sobie m yśli, że ja będę ta k s a ­ mo postępow ał ja k ciotka, to się pani bardzo m yli. M nie to ani w głowie... C iotka m ogła n a p an ią w y d a w a ć setki, ale ja nie jestem m arn o traw cą.

M A Ł K A (w yn io śle).

Nie rozum iem p an a. O co panu w łaściw ie chodzi? C zy ja p an a proszę o cokolw iek?

M A U R Y C Y ,

Na nicby się nie zdała żad n a prośba... Bo ja nic d la pan i nie zrobię.

M A Ł K A .

P rzed ew szystk iem zrozum pan, że ja tu nie przyszłam prosić p an a o co kolw iek. P an L ew i m iał n a m nie czek ać na kolei... Nie było go... Nie m iałam dokąd się udać. Dom pan i Silber- cw eigo w ej był d la m nie jed yn ym moim p rz y­ tułkiem . T u taj w ięc skierow ałam się i to je st rzeczą zupełnie n atu raln ą.

M A U R Y C Y .

M a pani ojca, có rka pow inna iść do ojca, to pierw sze.

M A Ł K A (ham ując łzy).

Mój ojciec nie m ieszka sam . W iem , że żyje

M AU RYCY.

(38)

kątem ... L ękałam się, że nie b ędzie tam d la m nie m iejsca. Mój ojciec zaraz tu po m nie p rzyjd zie i m nie stąd zabierze.

M A U R Y C Y .

Bardzo dobrze zrobi (spo gląd a na nią, ch w ilę p a ­ trz y, zdziw ion y). T am do djabła! ja k a ładna (nagle)

niech pani usiąd zie.

M A Ł K A .

D ziękuję panu, ja w olę u okna ojca w y g lą ­ dać.

M A U R Y C Y (nagle u łagodzony).

Ja pan i okno otworzę.

M A Ł K A .

Ja sam a to uczynić potrafię (idzie do okna, o p ie­ ra się o fram ugę i o ciera łzy).

M A U R Y C Y (zaam b arasow any).

A m oże pani zimno albo przeciąg?

M A Ł K A .

Nie, ciepło je st i n iem a p rzeciągu.

M A U R Y C Y (nagle).

M oże się p an i czego n ap ije?

M A Ł K A .

D ziękuje panu! aż nadto dałeś mi pan uczuć że w tym domu nie m am do niczego p ra w a n aw e t do kro pli w ody.

(39)

Ja też nie w odą p an ią częstuję, ale k ie li­ szkiem szam pitra.

M A Ł K A (naiw nie).

Co to takiego szam piter.

M A U R Y C Y .

To szam puś.

M A Ł K A .

Z d aje mi się, że pan m ów isz o szam pań- skiem w inie?

M A U R Y C Y .

T ak ! a lubi pani to wino?

M A Ł K A .

N igdy go nie piłam.

M A U R Y C Y .

No to się pani z nam i nap ije. Co tam pani będ zie płakać! P an i m a bardzo ładne oczy i szkoda, żeb y pan i sobie łzam i takie oczy psuła... Ja pan i słowo d aję n a to, że gdyb ym był się pan i przedtem przyjrzał, to nie był­ bym do pan i ta k n iegrzeczn ie mówił. Ja m y­ ślałem co pani je st b rzyd ka i d latego tak się gniew ałem . A le pani je st ładna, pan i jest bardzo ładna.

M A Ł K A (przestraszona).

Proszę p an a m nie przepuścić, ja stąd odejdę.

M A U R Y C Y (coraz p ijań szy).

Po co pan i m a odchodzić; k ie d y pani już

M AURYCY.

29 http://dlibra.ujk.edu.pl

(40)

przyszła, to niech pan i zostanie. H ej W ied e ń ­ ski! P an n y szan so n eciarki. B ernard! chodźcie p o p atrzcie ja k a ca ca n a p an ien k a do nas p rzy­ szła a p rzyn ieście z sobą wino

(w ch od zą: W ied eń sk i, d w ie szanson istki, B ernard, w sz y s c y są pijan^ i znoszą bu telki).

/ SCEN A XI. M A Ł K A , M A U R Y C Y , W IEDEŃSKI, BE R N ARD , DW IE SZ A N SO N IST K I. 0 a M A U R Y C Y .

P atrzcie i otw órzcie gęb y.

W IED E Ń SKI. P as m al. P as m ai. B E R N A RD . W c a le . W ca le. I S Z A N S O N IS T K A (śpiew a). A d ele! T es belle, T ’es b elle A d ele! M A Ł K A .

Boże mój! co to za ludzie! gdzie ja jestem ! P uśćcie m nie!

WIEDEŃSKI (zastęp u jąc je j drogę).

Nie p uścim y, królow o m ych snów, aż po­

(41)

zw olisz nam w yp ić sw e zdrow ie z tw ojego trzew iczk a. W idzisz, m y tu pijem y od ran a a ty nic jeszcze nie w ypiłaś? gdzie tu sp ra­ w iedliw ość.

M A Ł K A .

Ja pić nie będę, p uśćcie m nie, ja zaw ołam ratunku.

M A U R Y C Y (zam yka okno).

Och! p rzed ew szystk iem bez skan d alu ! Nie bądź pan i dum na, zab aw się z nam i wesoło a potem idź sobie, je że li w ola.

M A Ł K A .

Błagam p an a, puść m nie zaraz!

W IEDEŃSKI.

Nie! trzeb a ażeb y pierw ej w yp iła choć je ­ den k ieliszek .

SZ A N SO N IST K I i BERN ARD .

T ak ! niech w yp ije choć jed en kieliszek !

(n a lew a ją k ie lisz e k i w c isk a ją go g w ałtem w ręk ę M ałce, k tó ra p ła cz e, p o tem W ie d e ń sk i siada do fo rtep ja n u i gra p o lk ę; szanson istki, B ernard, M au rycy, b io rą c się za ręce, o k a la ją M ałkę i skaczą z nią, śp iew a ją c o ch ryp łem i głosam i).

A d e le! T ’es belle, T es belle A d ele! SCENA XII. CIŻ SAM I i JA K Ó B LE W I. a m JA K Ó B . P an n a M ałka tutaj. 31 http://dlibra.ujk.edu.pl

(42)

M A Ł K A (rzuca się ku niem u).

Broń m nie, p an ie Jakóbie!

JA K Ó B .

N ikczem nicy! p uśćcie to b iedne dziecko

(c h w y ta M ałkę w o b jęcia).

M A U R Y C Y .

A ! otóż się znalazł i czuły opiekun! T ylk o jak im pozorem w d zierasz się p an do m ego domu? C zy p an w iesz, że ja m ogę p an a po­ ciąg n ąć do o d pow iedzialno ści sądow ej?

JA K Ó B .

G dybyś p an był w tej chw ili trzeźw ym , w y policzkow ałbym cię za twój postępek. Nie- tylko , że nie um iesz u szan o w ać p am ięci zm a­ rłej, której w szystko zaw d zięczasz, ale je sz ­ cze rozpustą sw o ją obrzucasz błotem czystą duszę tego d zieck a, które przyszło tu pom o­ dlić się pod dachem , pod którem um arła w a ­ sza w sp ó ln a dobrodziejka.

M A U R Y C Y .

N aturalnie, po to tylko przyszła.

J A K Ó B .

M ilcz nikczem ny.

M A U R Y C Y .

Bez w szelkich frazesów . Nic się tej pan nie nie stało. C hcieliśm y, ab y ubaw iła się z n a­ mi, oto w szystko!

(43)

W IED E Ń SKI.

N aturalnie, oto w szystko !

JA K Ó B .

D la w aszego to w arzy stw a w y sta rc z a ją te d am y. Od takich zaś istot, ja k p an n a S zw a r­ cenkopf trzym ajcie się zd ale k a. To w am ra ­ dzę serd eczn ie.

M A U R Y C Y .

W łaściw ie kim pan je ste ś d la p an n y S zw ar- cenkopf. Brat! O jciec? N arzeczony, czy co?

SCEN A XIII.

CIŻ SA M I i S T A R Y S Z W A R C E N K O P F

(sta ry żyd w ch ałacie z długą bro dą, n a ch ylo n y, n ieśm iały. Na szyi ma z a w iesz o n y b la t, na k tó rym są p o ro zsta w ia n e

p u d ełk a z zapałkam i). © 0

M A Ł K A .

O jcze!

(podchodzi p o w o li ku ojcu). S Z W A R C E N K O P F .

Ja p iękn ie p rzep raszam , co ja ta k w chodzę, ale ja tu m iałem z astać m oją córkę M ałkę — ona m nie to n ap isała (spo strzega M ałkę). C zy to

ty M ałka?

M A Ł K A .

T ak , ja, ojcze!

S Z W A R C E N K O P F .

Ja p iękn ie p ań stw a przep raszam . Ja nie w i­ działem córki d w a lata! O na bardzo w yro sła

3 G. Z apolska „Małka Szw arcen k op f“ (Lektor) ot

(44)

i bardzo się z niej w ielk a p an na zrobiła. A co ty odem nie chcesz, M ałka!

M A Ł K A .

Ja chcę do cieb ie iść, mój ojcze.

S Z W A R C E N K O P F .

Jakto do m nie?

M A Ł K A .

P rzecież w iesz, że p an i S ilb ercw eig um arła n ag le i ja nie m am się teraz gdzie podziać.

S Z W A R C E N K O P F .

A j, aj!... co ja z tobą teraz zrobię! Ja pro- stjf żyd a ty n a hrabiątko w y g ląd asz . Gdzie ja cię p o sad zę i czem ja cię n ak arm ię! A j, aj!

M A Ł K A ,

Trudno, moj ojcze, m usisz m nie w ziąć choć tym czasem ...

S Z W A R C E N K O P F .

No, no... to, to... choć tym czasem . Ja ci się o m ęża w ystaram . Niech cię lep iej do sieb ie w eźm ie.

M A Ł K A .

To już później a teraz chodźm y ztąd, mój ojcze!

JA K Ó B (do M ałki).

C hcesz p an i rzeczyw iście iść z ojcem . W s z a k ­ że ty sią c e nędz m aterjaln ych i m oralnych cze­ k ać cię b ę d ą w tern otoczeniu.

(45)

M A Ł K A .

W iem o tem , lecz nie spotka m nie n igd y to, co boli n ajw ięcej; to je st o braza godności ko­ b iecej. O! nie jestem już dzieckiem i w iem co m ów ię w tej chw ili. Ż egn am p an a, p an ie L e­ w i, w id z ieliśm y się zaled w ie k ilk a raz y w ż y ­ ciu, ale zaw sze byłeś pan d la m nie w yjątk o w o dobrym człow iekiem . Nie zapom nę p an u tego n ig d y ! Chodźm y, ojcze!

M A U R Y C Y .

Bo... m oże ostateczn ie jab ym się nam yślił i gd yb y p an i zech ciała b yć nie ta k dziką... to...

M A Ł K A .

M ilcz pan — teraz ja m ogę p an u k a z a ć m il­ czeć, bo ojciec mój je st p rzy m nie i ten m nie w razie potrzeby obroni. Chodźm y!

S Z W A R C E N K O P F .

Dobrze, już dobrze! idziem y (w raca). A rao- żeb y p an o w ie zapałki kupili? Z apałki fajn, dobre, zdrow e, suche, szw ed zk ie, ta k sam o ja k w dystryb u cjach .

M A Ł K A .

Chodźm y, ojcze!

(w yciąg a ojca za d rzw i, za nim w ych o d zi Jakób ). M A U R Y C Y

(p rzed rzeźn iając S zw arcen k o p fo w i).

Z apałki zdrow e, suche!

W IEDEŃSKI

(idzie do fo rtep jan u i gra p olkę).

35 http://dlibra.ujk.edu.pl

(46)

BE RN ARD . Poszła p ięk n a A d e la ! SZ A N SO N IST K I. A d ele! T es belle! M A U R Y C Y . Z ap ałki! zapałki!

(krzyk, w rzask , tańce).

(47)

A K T DRUGI.

S c e n a p rz ed sta w ia b ard zo m a ły i ciasn y pokoik. W głęb i drzw i, po le w e j kom in, d w a łó żk a i k o leb k a a na p o d ło ­ d ze p o ro zrzu can a p o ściel. Na ścian ie w iszą rozm aite p stre ubrania, jed w a b n e k o lo ro w e suknie i staniki, try k o ty i z w y ­ czajn e sta re suknie. W kącie zw alo n e rozm aite ru p iecie, jak : sam ow ar, m łotki, k a w a łk i b lach y, stare k apelu sze, i t. d. Po p ra w ej z fira n ek starych i p rz eściera d eł o gro­ d zo n y rodzaj nam iotu, z za sło n ięciem od p u b liczn ości. Z a nam iotem , łó żk o i kupa od zieży i sp rzętó w . Na śro d k u s tó ł i k ilk a k rz ese ł, każde innego kalib ru . M asa śm ieci na ziem i, brud, niep orząd ek . P rz y p o d n iesien iu z a sło n y sta ra sp araliżo w an a R yfk a siedzi k oło kom ina, na ziem i baw i się czw o ro d zieci Je n ty T yszebu f. Na łó żku z p ra ­ w e j za nam iotem śpi sta ry S zw arcen k o p f. D rzw i się o tw ie ­ rają i w cho dzi P ak e R ozen tal. Je st to żyd ó w k a stara, tłu sta , w chu stce na g ło w ie. Ma p rz yd ep ta n e p a n to fle

i m ów i p o w o li, p rz ym yk ają c oczy.

SCENA I. 0 O P A K E R O Z E N T A L (do dzieci). N iem a nikogo? DZIECI. Je s t b ab ka. 37 http://dlibra.ujk.edu.pl

(48)

PAKE.

A , p an Szw arcenkopf? a!... tak... ta k ślicznie sobie p rzyległ n a łóżku. No, niech mu będzie n a zdrow ie a ja sobie tu przj^siądę, ab y m oje b iedne nogi w yp oczęły. S za, bube... nie róbcie ty le hałasu. W id zicie przecie, że i b ab cia śpi i p an Szw arcen ko p f sobie zasnął.

SZ W A R C E N K O P F (budząc się).

Kto tu, czy to ty, M ałkie?

P A K E .

Nie, to nie w asz e córeczkie, p an ie S zw ar­ cenkopf, ale ja — P ak e R ozental, przyszłam się dow iedzieć o w aszem godnem zdrow iu i p o gad ać o n aszym in teresie.

SZ W R C E N K O P F (w stając z łóżka).

I cóż tam now ego, pan i Pake?

P A K E .

W szystk o je st p iękn ie i dobrze ułożone. M łody Jojne Firułkes godny je st kup iec, choć dopiero m a sied em n aście lat. S k lep ik u połowa n ale ż y do niego n a M arszałkow skiej, n ap rze­ ciw sam ej ko lei a w iadom o, że co han del na M arszałko w skiej, to nie n a n aszej u licy. T am i k lijen ty h rab skie i fain zarobki, bo ludzie p alą, piszą. Chodzi tylko rodzicom Jojny, żeby m łodzieniec m iał żonę, coby i d la sklep u i dla m ęża była p rzych yln a i potrzebna.

(49)

S Z W A R C E N K O P F .

M ałka b ied n a i nic m ieć nie b ęd zie, Ja sam ledw o d ycham i na nędzne je d ze n ie zaro b ię a ta k liczę i liczę coby n a szab as p arę k o p ie­ je k n a ryb ę m ieć.

P A K E .

R odzice Jo jn y w ie d zą co M aik a biedna, ale jojna. trochę głupkow aty i potem , choć p ięk n y m ężczyzn a ale tro szeczk ę zd ech law y. W ięc z nim się drożyć nie b ędą.

S Z W A R C E N K O P F .

M ałke je st bardzo uczona. O na u N iem ców szkoły skończyła, je j n au k a ko sztow ała może ty sią c , może d w a ty sią c e a może i trzy ty s ią ­ ce rubli. To bardzo w ie lk i pien iądz.

P A K E .

S ta ry Firułkes też w ed le tego sy n a w am d aje , bo chce żeb y M ałkie cały h an d el w zięła n a sieb ie. S ta rz y b ęd ą w sk lep ik u n a Sw ięto- je rsk ie j h an d lo w ali ow ocam i i łojow em i św ie­ cam i a m łodym d ad zą pół tab aczn ej ław ki n a M arszałko w skiej. Jojne nie m oże tam sam sied zieć i m usi m ieć p rzy sobie uczoną żonę.

SZ W A R C E N K O P F .

A cóż m nie za to będzie? Jeżeli Firułkesow i z m ojej M ałki będzie ko rzyść h an dlow a, to m nie b ędzie strata.

P A K E .

A j! aj! ty sta ry Szw arcen ko p f chcesz m nie, P ak e R ozental, w pole w yp ro w ad zić! Co ci po córce i ja k ą ty m asz z niej korzyść? Na

39 http://dlibra.ujk.edu.pl

(50)

co ona tobie? ty cały in teres m asz w zapał­ kach i p ap iero sach co ze sobą n a d esce no­ sisz i pod E ldorado w y sta je sz . M ałka ci do tego handlu niepotrzeb na a tu z a w a la k ą ty i choć conieco jej d ać je ść m usisz... M ieć Jojne Firułkes za zięcia to d la ciebie, S zw ar- cenkopf, rary tn y i w ie lg i in teres a ty, Szw ar- cenkopf, tylko u tak iej m ądrej sw atce, ja k P ak e R ozental m ożesz zrobić tak i geszeft. I dlatego nosem nie kręć i nie u d aw aj co ty chcesz, ab y tw oja có rka sied ziała u ciebie, bo sam z rado ści aż się trzęsiesz, że w reszcie M ałka ci z głow y spadnie. Ny! ny! P ak e m ą­ dra, dużo żyła, zna ludzi i niejed n ego ojca w idziała i z nim m ówiła, coby chciał niby dziecko sobie zostaw ić a tylko m yślał, ja k b y z ięc ia sobie znaleźć.

SZ W A R C E N K O P F .

Z aw sze to d la m nie w ie lg a strata...

P A K E .

A ja k ty, Szw arcen ko p f, do re sz ty z an ie w i­ dzisz i ogłuchniesz a już nocam i nie będziesz mógł przed teatrem w y sta w ać , to sobie na zi­ mę do zięcia i do có rk; p rzyjd ziesz pod p ie ­ rzyn ę, koło p ieca i tylko sobie sied zieć ja k k siąż ę będziesz.

S Z W A R C E N K O P F .

To b ędzie k ied yś tam a nie teraz a m oja strata, ja k mi M ałkę w ezm ą, b ędzie strata. N iech mi sta ry Firułkes za ta k ą uczoną có rkę choć conieco w yn agro d zi.

(51)

W y cieszyć się pow inni, że ją w jedn ej su­ k ien ce bierze a nie jeszcze płacić k a z a ć .

S Z W A R C E N K O P F .

Niech mi choć now y chałat n a ślub sp raw i.

P Ą K E .

A j! aj! ja k i w y, Szw arcen ko p f, je ste śc ie n ie­ d elik atn y człow iek... A co m nie sw atce b ę­ dzie od w as, ja k in teres się skończy.

S Z W A R C E N K O P F .

Ja w am już mówił.

P A K E .

Co to ta k ie m ów ienie! To na w iatr mó­ w ien ie! Co to za p ien iąd ze, ta k ie m arne p ie­ niąd ze... A M ałka już w ie?

S Z W A R C E N K O P F .

Nie! Ja k już Firułkes sta ry się ze m ną ugodzi, to jej pow iem . A teraz, p an i P ak e, idę do interesu, bo się ściem niło. Z iąb tak i, że aż mi nogi d ygo cą.

P A K E .

W sk lep iku n a M arszałkow skiej b ędzie cie ­ pło i dobrze. Ja teraz idę do R ozen taló w na D ziką i tam ich córce też z ięc ia stręczę. A co to za zięć! to k siąż ę nie zięć! u m nie w s z y ­ stkie tak ie k a w ale ro w ie n a żen ien ie — ja k perły!...

PAKE.

41 http://dlibra.ujk.edu.pl

(52)

SCENA II.

C1Ż SA M I i M A Ł K A .

(M ałka w cho dzi ub ran a w k apelu sz, tak jak w p ierw szym ak cie, ty lk o ma na so bie żak iecik czarn y. Je st b ard zo b la d a i m izerna. W c h o d zą c cału je ojca w ręk ę i kłan ia

się Pake),

es m

S Z W A R C E N K O P F .

Dobrze, że w róciłaś. Ja id ę n a u licę a przy domu dzieci i stara R yfk a.

M A Ł K A (zd ejm u jąc kapelu sz).

Już dzisiaj nigdzie nie w yjd ę i p o siedzę w domu.

P A K E (z p rzym ilen iem ).

P an n a M ałka codzień p ięk n iejsza.

M A Ł K A .

P an i P ak e żartuje. W y g lą d a m coraz gorzej.

P A K E .

Bo już smutno sam ej i la ta przyszły, co k a ż d a p an n a za m ężem się o gląd a.

M A Ł K A .

A le nie ja, m nie m yśl o m ężu n aw et nie przychodzi do głow y.

P A K E .

To źle! m łodych i p ięk n ych m ężczyzn ty le co gw iazd n a n ieb ie a n iejed en o p an n ie Mał- ce m yśli.

(53)

M A Ł K A

(w zru sza ram ionam i i o d w ra ca się do ojca).

C zy późno w rócisz, ojcze?

S Z W A R C E N K O P F .

Nie w iem ja k będzie han del szedł.

M A Ł K A .

S traszn ie dziś b rzydko n a dw orze, z aw ieru ­ cha, śnieg... nie b aw długo...

SZ W A R C E N K O P F .

Z a stan cję zaległem d w a tygo d n ie... Gos­ podyni kazała przez stróża p o w ied zieć co m nie w yrzu cą, jeżeli nie zapłacę.

M A Ł K A .

Nie m am y już nic zan ieść do zastaw u.

S Z W A C E N K O P F .

Nie trzeb a... nie trzeb a, to już na sam o statek. M oże coś u targu ję. A potem n ie­ długo się to już zm ieni.

P A K E .

T ak , panno M ałko, niedługo się to już zm ieni.

M A Ł K A .

Co będziesz jadł dziś w ieczorem ?

S Z W A R C E N K O P F .

Ja? nic! Pojutrze szab as to się najem znów n a tydzień ... Oj! ja k m nie nogi bolą! T y M ałka w domu siedź i nigdzie nie lataj! Ja nie lubię, ja k ty się, M ałke, po u licach k rę ­

43 http://dlibra.ujk.edu.pl

(54)

cisz. Siedź sobie W domu. A ! (idzie i w ra ca się).

A śm ieci nie w aż się w ym iatać , słyszysz! ja k ­ byś mi jeszcze raz śm iecie w ym iotła, to ja cię n auczę! rozum iesz? T y nie bądź m ąd rzejsza od tw ego starego ojca, bo choć cieb ie tam u N iem ców n a książ k ach uczyli, to m y tu w ię cej um iem y, ż y ją c po bożem u i szan u jąc to, co nam do szan o w an ia od dziadów zo­ stało.

(w ych o d zi, za nim P akę).

SCEN A III.

M A Ł K A , R Y F K A , DZIECI.

a 0

M A Ł K A .

To co nam od dziadów do szan o w an ia zo­ stało. A ch! uduszę się w tym zaduchu m o­ raln ym i fizycznym . G dzie spojrzę — ciem ­ nota i brud. D laczego ja żyję na św iecie?

(idzie do nam iotu i o d sła n ia firan k ę tak, że w id a ć poza nią łó żk o cz ysto zasłan e i na d w ó ch k rzesła ch p o ło żo n ą d eskę, na n iej tro ch ę p o u k ład an ych k siążek , atram en t, o g arek św ie c y w b u telce . M ałka siada na m ałym sto łk u i o p iera gło w ę na ręku). I nic! nic! żadnej roboty,

żadnej lek cji dostać nie m ogę. Jak ie to straszn e!

R Y F K A (jęc zy cicho).

(55)

M A Ł K A (budząc się).

A ! to ta biedna p a ra lity c z k a ję cz y! T rzeb a iść do niej, n iem a rad y!

R Y F K A . W a s —ser. M A Ł K A (p odchodząc do niej). C h cecie pić? R Y F K A . A ! a! a! M A Ł K A .

C zek ajcie... dam w am w ody... gdzież ona? a! p usta ko n ew k a... co zrobić? co zrobić? E! co tam , b ied n a ko b ieta cierpi bardzo, to w i­ doczne, nic dla niej zrobić nie m ogę, oprócz tej odrobiny w ody (po ch w ili, b io rąc k on ew kę).

P rzyn io sę sam a!

(w ych od zi i sp o ty k a w e d rzw iach K o lu m n ę W ied eń sk ie g o ).

SCEN A IV.

CIŻ SA M I, K O L U M N A W IEDEŃSKI.

(W ie d e ń sk i stoi w kapelu szu na gło w ie z efro n ck ą m iną).

£8 EJ

W IEDEŃSKI.

C zy tu m ieszka Szw arcenkopf?

M A Ł K A .

Tu. Jego n iem a w domu. Czego pan sobie życzy?

(56)

WIEDEŃSKI.

Z d aję mi się, że to p an n a Szw arcenkopf?

M A Ł K A .

T ak . C zy pan do nas przychodzisz w jak im in teresie?

WIEDEŃSKI.

Przychodzę tyiko do pani, do pani sam ej. O jciec pani w yszedł?

M A Ł K A .

Z d aję mi się, że p an w ch odząc tutaj, byłeś już poinform ow any o tern, że m ego ojca n ie­ m a w domu. O ile mi się zdaje, znam p an a. W id u ję p an a często k ręcącego się po n aszej u licy a w takim zaułku z jaw ien ie się tak w spaniałego k a w a le ra jak im pan jesteś, nie m oże p rzejść niepostrzeżenie. Przytem , o ile m nie pam ięć nie zwodzi, byłeś pan u p an a S ilb erc w eig a i należałeś do tego w esołego gro­ na, które m nie ta k zniew ażyło w chw ili, gd y szukałam u w as gościnności i czasow ej opieki.

WIEDEŃSKI.

Z ech ciej pani po staw ić tą ko n ew kę i porzu­ cić ton obrażonej księżn ej, z którym ci w cale nie do tw arzy. P o gad ajm y spokojnie, ja k dw o­ je ludzi dobrze w ych o w an ych , którzy m ają m ieć w cale niezły interes do zrobienia.

M A Ł K A .

Nie rozum iem , jak i może w iąz ać nas in teres a co zaś do ow ej konew ki, którą mi pan ta k śm iesznie w ym aw iasz, to dow iedz się, że słu­

(57)

ż yć m iała do p rz yn iesien ia w ody d la tej b ie­ dnej p arality cz k i. Jeżeli w ięc p an chcesz m nie w y rę cz y ć to — służę

(w cisk a mu w ręk ę k on ew kę). WIEDEŃSKI.

A leż... pani.

M A Ł K A .

G dy byłam u p an a S ilb ercw eiga, zm usiłeś m nie p an do w z ięc ia k ieliszk a szam pana, ja zaś m ogę panu w zam ian ofiarow ać ko n ew k ę i to w dodatku pustą.

WIEDEŃSKI

(zły, nie w ie d zą c co zro b ić z konew ką).

G dzież ja to m am postaw ić? tu w szęd zie pełno śm ieci.

M A Ł K A .

To nie śm iecie a szczęście, czy pan sobie ż y c z y trochę Ç a vous p ortera bonne chance...

WIEDEŃSKI.

Sufinim ent obligé (staw ia k o n ew k ę i siada na niej).

M a foi à la geurre com me â la guerre. S ia ­ dam choć m nie pan i w ca le o to nie prosi. A le schody n iew ygo d n e, przytem konferencja n asz a długo potrwa.

M A Ł K A .

K onferencja?

WIEDEŃSKI.

T a k jest. C zy pani w ie, że pani je st bardzo p ię k n ą kobietą.

47 http://dlibra.ujk.edu.pl

(58)

M A Ł K A .

A w ięc m nie pan uw ażasz za kobietę.

WIEDEŃSKI.

Spodziew am się.

M A Ł K A .

To dziw ne. Do tej chw ili bow iem w sz y sc y ci, którzy szan o w ali w e m nie kobietę, rozm a­ w iali ze m ną z o d k rytą głową... pan... coś...

WIEDEŃSKI

(zd ejm u jąc m im ow oli k apelusz).

Je st chłodno, przytem ...

M A Ł K A .

P rzytem jestem n ę d zark ą, m ieszkam kątem , w izbie pełnej śm ieci i zaduchu. O jciec mój w tej chw ili n a u licy, o b syp an y śn iegiem i zm arznięty, sp rzed aje zapałki a w ięc m ożna n ietylk o m ów ić ze m ną w kap eluszu, ale w do­ d atku zn iew ażyć m nie ja k ą n ikczem n ą propo­ zycją.

WIEDEŃSKI.

Nie w iesz p an i jeszcze.

M A Ł K A .

A le się dom yślam . W szkole ż y c ia nie trzeb a sied zieć długo, ab y poznać w sz y stk ie p rz yw ileje, przysługu jące nam , biednym d ziew ­ czętom .

WIEDEŃSKI.

Jeżeli je ste śc ie biedne, sam e sobie je ste śc ie w inne. Ot! pani... niew iadom o dlaczego tak

(59)

straszn ie obraziłaś się n a nas za to, żeśm y chcieli, ab yś trochę się rozruszała w n aszem to w arzystw ie. S traciłaś pani w iele! M ogłaś podobać się M orysiow i et c est beaucoup p ar le tem ps qui court. Podobać się M orysiow i to zn aczy w yd o stać się z n ęd zy choć n iem a nic złego, coby n a dobre nie w yszło. M oryś form alnie sobie głowę p an ią zaw rócił i ciąg le tylko o pan i m ówi. Enfin m oże pan i m ieć jeszcze szan se n ap raw ien ia złego, jeżeli pani zechce posłuchać m ojej rad y i postępow ać podług moich w sk azó w ek . C ela n a s en dire, że skarb pan i o siągn ie z tego ja k ie ś ko rzyści, ja otrzym am odpow iednie od pani p odzięko­ w an ie i p ew ien procencik. Rozum ie pani. A le dlaczego pan i m ilczy, czy propo zycja m oja

podoba się pani? '

M A Ł K A .

M ilczę, bo nic innego u czyn ić nie m ogę. Jeżeli się uniosę gniew em , w yśm iejesz m nie pan ironicznie i kto w ie obrzucisz obelgam i. Nie p ozostaje mi nic w ięcej, ja k tylko m ilczeć i starać się nie słyszeć n aw et słów pan a.

WIEDEŃSKI.

Nie sąd zę p rzecież, że p an i m asz z am iar pozostać tu na całe życie.

M A ŁK A .

Ż yc ie m oje może być krótsze, niż pan p rz y­ puszczasz.

WIEDEŃSKI.

K ażdy człow iek w yo b raż a sobie, że n igd y

^ G. Z apolska „Malka Szw arcenkopf“ (Lektor)

(60)

n ie um rze. Pani w ięc ta k sam o pow in na so­ bie urząd zić ż ycie n a dłuższy d ystan s. Ja pani się przyznam , panno M ałko, że ja w pan i p rzeczuw am dużo sp rytu i in teligen cji, choć p an i je st jesz cz e bardzo młoda. Nie pow innaś pan i m arn o w ać się tu w n ęd zy i opuszczeniu, ale starać się w yd o stać n a w ierzch i zrobić m ajątek . Ja pani do tego dopom ogę. Jestem bardzo dobrze po staw io n y, w św iecie, który lubi się b aw ić i daw no już m arzyłem o z n ale ­ zieniu ja k ie jś in teligen tn ej, w ykształconej, ro­ zum nej i p ięk n ej a p rzed ew szystk iem n ie zn a­ nej w W arsz aw ie ko biety, któ rab y mi dopo­ m ogła w p rzep row adzeniu m oich planów . W y- n ająw sz y m ieszkan ie odpow iednie, m ożem y u rząd zać w ieczo ry, n a których m ały lan cuś... coś tego... sztosik.

M A Ł K A

(idzie do sw ego kąta, zap ala św iec ę i siada cz y ta ć książkę). WIEDEŃSKI.

Pani m nie nie słucha? szkoda! P an i nie m a w cale żydo w skiego typu i n ik tb y nie po­ znał, że pani je st żyd ó w k ą. P an i w y g lą d a zupełnie, ja k inni ludzie, ja k m y w szy sc y.

M A Ł K A .

Pan nie je ste ś żydem ?

WIEDEŃSKI.

Ja? cóż znowu! Ja jestem K olum na W ie ­ deń ski, szlach cic z d ziad a p rad ziad a. M oja rodzina stara i zn an a jeszcze z czasów Ko­ k ietk a. M oja b ab k a C zarto rysk a z domu

(61)

a je d n a z W ied eń sk ich , była za M an uelim księciem w en eckim ...

SCEN A V .

CIŻ SAMI I JENTA,

(młoda jeszcze żydówka, masa odzienia różnego wisi u niej na ramieniu. W chodzi, patrzy na W iedeńskiego wznosi

ręce i krzyczy radośnie).

0 0

JENTA.

M ow sze! w u sy dues!

WIEDEŃSKI

(spada z konewki, podnosi się, upuszcza laskę i kapelusz). JENTA.

M ow sze! a to fajn p uryc się z ciebie zro­ bił, ale ja cię odrazu poznałam . Podobny je ste ś do tw ego b rata a m ego łotra m ęża, ja k dw ie krople w ody.

WIEDEŃSKI.

Czego ta w a rja tk a chce odem nie?

JENTA.

Jakto, M owsze? to ty m nie nie pam iętasz? Ja jestem Jen ta W ied e ń sk a, tw ojego rodzonego b rata ślubna żona. A to jego dzieci — un sam p oleciał do A m eryk i, niech go ko lki w ezm ą! M oże ty, M ow sze, m asz od niego ja k ie w iadom ość. Czworo dzieci mi zostaw ił i grosza nie p rzysyła. Chodźcie tu, kim a her, grzeczn ie B ernardzie! Srulek! Gołde! C haim ek, chodźcie tu p rzyw itać w u jaszka.

51

(62)

WIEDEŃSKI.

M oja kobieto, w idoczn ie zw arjo w aliście. O dczepcie się odem nie raz n a zaw sze. Ja jestem szlach cic i n igd y żydem nie byłem . A to Wyborne! (Chw yta zamiast kapelusza konewkę, chce ją w zamieszaniu w łożyć na głowę, woda z niej cieknie, oblew a go, kładzie kapelusz, stawia konewkę, podchodzi do Małki). Co w ięc m am pow iedzieć M aurycem u? C zy b ędzie pan i d la niego okrutną. On je st gotów n aw et p an ią p rze­ prosić.

M A Ł K A .

Niech M ow sza lep iej już stąd idzie, bo się znów ja k a now a szw agro w a znajdzie.

WIEDEŃSKI.

Q uelle b lague! odchodzę, ale niech się pani n am yśli (odchodzi, potrąca jednego z bachorów) ach!

pardon! m ille, pardon!

(wychodzi;.

SCENA VI.

CIŻ SAMI, oprócz Wiedeńskiego.

o q

JENTA.

Ż ebym ta k zdrow a była, że to M ow sza, ale co tam , on teraz pan , to się do n as n ę­ d zarzy i p rzyzn ać nie chcę... Cicho dzieci, cicho dzieci! przyniosłam w am po obarzanku. A j! aj! C haim ku, ja k i ty łakom y, ty nie bierz ciasteczk i tw ojej sio strzyczce (do Ryfki). Co marna? Śpi m am a, nie? Chce m arne trochę

(63)

m leka? P rzyn iosę zaraz. Z arobiłam dziś, aż d w ad z ieścia siedem k o p iejek n a starej lam ­ p ie i dw ie p a ry k am aszy co je kupiłam . A p an n a M ałke znów czyta! oczy sobie p a ­ n ie n k a popsuje.

M A Ł K A .

Nie, m oja po czciw a Jen ta, ja p rzyw ykłam ■wieczorami czytać.

JENTA.

T ak ! ale p an n a M ałka czytała in aczej p rzy lam p ie jasn e j i dużej, nie ta k ja k tutaj św ie ­ czk a p stryk , p stry k (zb liża się p o w o li). P an n a

M ałka sm utna?

M A Ł K A .

N iew esoła.

JENTA.

Ja to rozum iem ! M y głupie biedn e źyd k i a p an n a M ałka uczona p an na.

M A Ł K A .

M oja Jento, ty ze sw o ją n ieuczonością je ­ steś w ięcej w a rta odem nie. T y ciężko p ra ­ cujesz cały dzień i zarab iasz n a chleb dla sw ojej m atki i czw orga dzieci a ja , coP S zu ­ kam roboty i znaleźć nie mogę.

JENTA.

Do jak iej roboty tak ie d elik atn e dziecko, ja k p an n a M ałka, sposobne? P an n a M ałka ed u k ac ję dostała i pow inna sobie tylko n a k a n ap ie sied zieć, m iód ze szk lan e cz k i p opi­ ja ć i chałę jeść. Ny? nic? T a k ie ja k ja pro­ ste Żydowice to m ogę la ta ć za starz yz n ą po

53 http://dlibra.ujk.edu.pl

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sprawdzenie, że funkcja ta jest bijekcją pozostawiamy czytelnikowi jako łatwe ćwiczenie... Izomorfizm przestrzeni liniowych jest relacją równoważności w klasie wszystkich

Sprawdzenie, że funkcja ta jest bijekcją pozostawiamy czytelnikowi jako łatwe ćwiczenie... Izomorfizm przestrzeni liniowych jest relacją równoważności w klasie wszystkich

Sprawdzenie, że funkcja ta jest bijekcją pozostawiamy czytelnikowi jako łatwe ćwiczenie... Izomorfizm przestrzeni liniowych jest relacją równoważności w klasie wszystkich

Charakterystyka pierścienia i ciała, ciała proste i klasyfikacja ciał

ι i , i ∈ I, są dobrze określonymi monomorfizmami modułów, które nazywamy monomorfi- zmami kanonicznymi.. Dowód powyższej uwagi pozostawiamy czytelnikowi jako

[r]

Powyższy wniosek oznacza, że w zakresie ciał o charakterystyce zero rozszerzenia algebraiczne skoń- czone i algebraiczne pojedyńcze to to samo..

 Jezus obiecuje, że sam stanie się Chlebem, który daje życie wieczne..  Jezus uczy nas również szacunku do chleba oraz zachęca dzielenia się z