K A Z IM IE R Z Z D Z IE C H O W S K I
' J O L U C ^ S i
---P O D Z W O N N E
O D B I T O W D R U K A R N I » C Z A S U * W K R A K O W I E pod zarządem Leo p ol d a W ó j c ik a .
I.
W k w ietn iu 1913 roku piisma w arszaw skie po dały do w iadom ości czytelników , że w kościele św. A leksan dra pobłogosław iony został związek m ałżeński m ięd zy Józefem Pa d n iew sk im , zie m ianinem z Proszow skiego, a panną M ar ją Sie- m ieniecką z Litw y... P o n iew aż Siem ienie ccy b y li bardzo m ajętn i i skoligaceni, a rodzina Padn iew skich nie n a leżała „do tow a rzystw a “ , w salonach w arszaw skich u trzym yw ano, że panna w yszła z m iłości. T a sama instancja o- rzek ła w k ilk a m iesięcy potem, że Padn iew - scy stanow ią parę kochającą się i szczęśliwą. Podobną opimję w yp ow iedzian o rów nież w Sie- m ieńczycaeh i w M oskw ie, g d zie Padn iew scy sp ęd zili część w ojny. T e g o sam ego zdania byli zapew ne także m łod zi państwo. A le to ich „szczęście“ nie w y trzy m a ło próby lat, tj. k ilk u letniego przym u sow ego rozstania w czasie w o j ny, k ied y Józek, pozbaw iony dopływ u gotów ki, znudzony tułaczką i próżniactw em , stęskniony do pracy na r o li w ró cił w 1917 roku do kraju, pani In ia zaś z chorą m atką została w Rosji, skąd rzadk ie i skąpe p rzysyłała w ieści. Gdy listy przestały przychodzić, Józek nie zajął się
4
zupełnie poszukiw aniem zaginionej, lecz już w k ilk a m iesięcy po zam ilk n ięciu żony o ś w ia d czył znajom ym , że żona jego padła ofiarę, te- roru bolszew ickiego i żył odtąd w przyjem nem w dow ień stw ie całe trzy lata, tj. do dnia, w k tó rym „nieboszczka“ telegram em ze Sztokholm u doniosła mu o b lisk im przyjaździe sw oim do W a rszaw y. T o cudowne ocalenie o fia ry re w olu cji zupełni© -nie ucieszyło męża.
Gdy w domu zaczęły się przygotow a n ia na p rzyjęcie m łodej pani, Józek kazał dla żony w staw ić otom anę w m ałym salonie, od m ó w ił pieniędzy na kupno jakiegoś niezbędnego pa raw anu i szafy, ani razu nie zajrzał do po koju żony, a w dniu ¿ej przyjazdu nie chciał w ybrać się na dworzec. Pojech ał wszakże. A le do ostatniej ch w ili odsuwał m yśl o tern nowem jakiem ś życiu, które m ia ło dziś się zacząć. Przeglą d a ł spraw ozdania giełdow e, obserw ow ał Sulińskiego, k tó ry szybko przechadzał się po peronie z dwu w ojskow em i, od czytyw a ł og ło szenia na m urze kam ien icy i dopiero na w idok o grom n ych sunących z m iażdżącym rozm a chem kół lok om otyw y zadał sobie pytanie, jak też teraz u łoży się życie, które płyn ęło dotąd gładk o i przyjem nie. A le nie tra p ił się długo. Rozpoznaw szy odraz u panią sw oją po bardzo już zniszczonym w yp rąw n ym płaszczu jesien nym , stw ierdził, że żona ubrana ¿est jak ostatni szurgot, że bardzo w ychu dła i zestarzała się, poczem pom yślał z ulgą. że tak bardzo zbiedzo- na i skrom na istota nie będzie mu oczyw iście zawadzała. Żona natomiast, dostrzegłszy męża, nie ch ciała się zgodzić, żeby tam ten w elegan
ckim palcie, ociężały, tęgi pan z p rzystrzyżo nym w ąsem był daw nym Józkiem, którego ona m a w itać ze szczęściem i kochać.
Jakże on się zm ien ił! A le i ona jest inną. G dzież się podziała radość powrotu? Diaczego zam iast radości pow rotu odczuw a zakłopota nie, lęk i chęć ucieczki... I skąd ta tęsknota za tern, co przeszło, nie w ró ci n igdy, o czem po w inna zapom nieć. Z ala ła serce fala żalu za zm arłym ... w szyscy w rócili, tylk o jego już nie ma, tego, k tóry za Polskę oddał m łode życie.
Stojąc w drzwiach, zagradzała w yjś cie po dróżnym , k tó rzy tłoczy li się w korytarzu. „ A l bo pani w ysiada, albo pani zostaje“ — ofuknął ją .niecierpliwy jegom ość. Zbiegła po stopniach prędko, z determ inacją, jak do zim nej kąpieli. N astąpiło powitanie, w m iarę czułe, padały k rótk ie pytania, odpow iedzi. „G dzieżeś prze padała tak długo? Czemu n ie pisałaś?“
— Pisałam k ilk a razy... w rócić nie m ogłam z powodu choroby m am y.
— C iotka F ip a zakupiła n iejedn ą mszę na tw o ją intencję...
Prędka, sepleniąca m ow a m ęża raziła Inię... On daw niej tak nie m ów ił!
U k łon ił się niedbale dwu tow arzyszkom po dróży żony.
— Co? N ie m asz na tra garzy! — zdziw ił się — W a cek to załatwi...
Z ajechał n ow y samochód, którym pragnął pochw alić się w łaściciel, na k tóry n ie raczyła spojrzeć żona. W ita ła z rozrzew n ien iem d rogie miasto, takie jakieś smutne, stare i brudne w to pochm urne dżdżyste popołudnie m ajowe.
6
P olsk a ! Stolica w ielk ie go p a ń stw a ! U klęk łaby i ucałow ała m okre kam ienie, brałaby w ra m io na i przycisnęłaby do serca każde drzew o i ka ż dą, z tych szpetnych kam ienic, a przedew szyst- kiem pokłoniłaby się nisko m ałem u żołn ie rzyk ow i, k tóry biegł z drew nianym kuferkiem . — N asza policja, nasze w o jsk o ! — zw róciła się do osow iałej tow arzyszk i — w idzicie, jaki w szędzie ład. A jak szkalują, nas gazety n ie m ieckie! Niechże, przyjdą, .tu i przekonają, się szw aby! — cieszyła się głośno, ale radości w sercu n ie było... N a obczyźnie i podczas po dróży w m a w ia ła w siebie, że skoro w róci do kraju, do w łasnego domu, w szystko ułoży się po dawnemu. Tym czasem , zaled w ie znalazła się obok męża, w ybuchła tęsknotą, za tym, k tó rego niema, którego zapom nieć nie m ogła i nie chciała. I Polska w yd a ła się jej pusta...
Sam ochód stanął na Szopena. M łode kaszta ny m iotały się na w ietrze. (Przypom niała się In i zielona w illa śród m łod ego ogrodu na wzgórzu, biegnący w dół do istawu szpaler w io t kich brzóz, dw ie nad stawem osiny, z których w icher zryw ał liście w dniu rozstania... Jak li ście, które leciały onej n ied zieli jesiennej na ziem ię, jak ó w w iatr, k tóry pochylał wówczas brzozy, m inęło tamto.
— Dobra m aszyna! Co?... M ercedes! — nie w ytrzy m a ł Józek,
— W sp a n iała m aszyna!... — odparła, w spo m inając ów spacer ostatni śród huczących drzew, po zasypanych liśćm i ścieżkach.
W przedpokoju siw iejący, zażyw ny, w yper- fumowamy żyd zabrał jej z ręk i torebkę, ścią
gał płaszcz,, potem w zięła ją sztyw nie w o b ję cia i od m ierzyła trzy szorstkie pocałunki ciot ka Fiipa, o której istnieniu zapom niała, potem Józek, p rzed staw iw szy jej sw oją sekretarkę, bardzo onieśm ieloną, niską, szczupłą panienkę, 0 bladej tw arzy, w yłupiastych, czarnych oczach 1 krótkim , ściętym nosie, oprow adzał po m iesz kaniu, pokazyw ał meble, dyw any, lustra, ob ra zy i, pragnąc oczyw iście w yw oła ć pochwałę, w ym ien ia ł raz po raz cenę antyków. A le żona m ilczała. Raz tylk o spytała, skąd w nim to nagłe zam iłow a n ie do sztuki... Józek sk w apli w ie w ytłu m aczył, odkąd i dlaczego obrazy sta ły się doskonałą lokatą kapitału, a gdy z sa tysfakcją zaczął znowu w yliczać, ile zapłacił za Fałata, Kossaka, M alczew skiego, ile ju ż na nich zarobił, In ia poszła d o okna. Szybka, nie- m ęska m ow a m ęża dziw n ie d zia ła ła jej na ner w y. Oparła ram ion a na parapecie, patrzyła w ulicę. M łode kasztany zataczały się na w ie trze, w kam ien icy naprzeciw ko w jednym po koju św ieciła się już elektryczność. W id a ć było stół jadalny, duży, ciem ny kredens, połysk u ją ce srebra, panią o białych wło-sach z gazetą... Dom ow e szczęście... A tu jest jej dom... ten, o którym się m yślało i m ó w iło przez tyle lat; gd y w rócę do domu... Tu musi zostać i m iesz kać z tym obcym , zupełnie obojętnym panem, który jest je j mężem. A le jest Sawa, drogi i do bry brat, jest Polska... Zabierze się do pracy — pocieszała się rozsądnie. — Poto w róciła do Polski, poto cierpiała, by zacząć tu życie istot ne, w artościow e — odezw ały się jego słow a: —
8
Tak, to jedno... znaleźć życie... piękne, w arto ściowe.
— C h od ź! N ie w idziałaś jeszcze pokoju sy pialnego.
U siadła prędko, w zd rygn ą w szy się na m yśl o d w u łóżkach m ałżeńskich. Tu w salonie by ła przyn ajm n iej n a razie gościem jeszcze.
— A rodzice tw oi? A n ia? — spytała. — O jciec zm arł n a gle n a udar w K ra k ow ie w M uzeum N arodow em , m ater zbiera zioła, leczy i m odli się... A n ia z ja w i się za chwilę... Z ejd ą się inni, by ciebie oglądać... m oże p r z y j dzie Piotr, k tóry ciek a w y jest tw oich w rażeń z B olszew ji — trzepał Józek. — Trzeba się prze brać w najw spanialszą szatę. N ie m ożesz się tak pokazać P io trow i.
— N ie m am w spaniałej szaty... A le kto to jest ów P io tr?
— N ie pam iętasz P io tra C horoszew skiego?! T o chluba naszej rodziny... w ielki' dziś w P o l sce człowiek... przyszły zapew ne dyktator. O tw oim braciszku także głośno, lecz daleko m u do Piotra.
N ie zdążyła przebrać się na cześć chluby rodziny, goście bow iem b y li j,uż w przedpoko ju: ułom ny profesor M ściszewski, 'dawny n au czyciel litera tu ry i p rzyjaciel rodziny, zgorz k n iały i zło ś liw y dziwak, Teoś Podczaski, ku zyn i tow arzysz lat dziecinnych, dyletant, upra- v ją cy bez pow odzenia poezję, m uzykę, p o li tykę, m łodzieniec w ie lc e nieprosty i am bitny, u dręczony w strętem do całej osoby sw ojej zwłaszcza do pow ierzchow ności, do pokrytej p ryszczam i twarzy, potniejących rąk, o tw a r
9 tych ust, w reszcie nieśm iały, podobny do C hińczyka szw a g ier Józka, M aciej Łuszczyński, skrom ny urzędnik, pokorny m ąż k a ry k a tu ra l nie brzydkiej,, h ałaśliw ej, ekscentrycznie ubra nej Ani, znanej w obozie w szechpolskim d zia łaczki.
A n ia rzu ciła się na szyję bratowej, p rzy glą dała się przybyłej z piekła m osk iew sk iego m ę czennicy, to przez szkła, to bez binokli, zasypa ła ją gradem pytań na tem at ludożerstw a i tortur w Rosji, sama odpow iadała na zada w ane pytania, a przy tej sposobności napadła na Teosia i męża, którym stale zarzucała bol- s zew i zm i m a sońs t wo.
Podczaski ch w a lił genju sz Lenina, w y ś m ie w ał narodow e kołtuństwo... U kazan ie się słu żącego z herbatą przerw ało dyskusję. Skupione dokoła m arm u row ego stołu tow a rzystw o za brało się do jedzenia z żarłocznością, która zd ziw iła linię. N aw et rozp olityk ow an a A nia u m ilkła i zajęła się nakładaniem przysm aków na m ężow ski talerz. Gościnna Ciotka Fipa z pękiem klu czy w ręku krzątała się po m iesz kaniu, stukając obcasam i jak koza kopytk a m i i w yd ob yw ała z sza f śm ietankow e cu kierki d om ow ego wyrobu, ow oce sm ażone w m iodzie. Józek częstował gości u przejm ie: „M oże to r ciku, m oże babeczki“ . Sam jadł dużo, prędko i łakom ie. W pew nej c h w ili posizedł z trzem a ciastkam i na talerzyku do sekretarki, do pan ny Irki. Profesor, p rzek rzy w ia ją c głow ę, m ru żąc praw e ok o oglądał jedną z n ieliczn ych w tym domu książek : ciotki F ip y op raw n e w czerw one płótno, przedpotopow e francuskie
10
Album© liriąu e, ale często podnosił w zrok na gospodynię, która p rz y w ita ła go obojętnie, jakby zupełnie obcego człowieka, a jednocze śnie d rw ił z siebie, że jest w zru szony i szczę śliw y, że rozm a rzy ło g o w spom nienie Sie- mieńczyc, niedorzecznego kochania, złotych zórz młodości. A le skąd u niej ten w yra z znę kania? — d ziw ił się zan iepok ojon y w yglą d em daw n ej uczenicy. — Goś ją fcraipi?... — o d ło żył książkę, przysiadł się bliżej dla zaw iąza nia ro zm o w y z m ilczącą gospodynią, lecz na g le ch w ycił g o ból w o k o licy w ątroby, k tóre mu tow a rzyszyło zaw sze uczucie p rzen ik ają cego ciało i duszę chłodu.
— Rakaś w sobie w yp ielęgn ow a ł, umrzesz niezadługo — dręczył siebie — a gdybyś się nawet w yle czy ł tem i tam ziołam i, co ci z tego, że ona w róciła. Znać ciebie nie chce, stary koczkodanie, ani razu nie sp ojrza ły na ciebie jej cudne, dobre, szare oczy.
— Ciastka sm akują podw ójn ie w czasach, gd y tłu m y w ogonkach czekają co rano na chleb i cukier, którego niem a — zau w ażył Teoś.
— M ogą cham y trochę pogłodow ać! Spełni ło się m arzenie ojców , marny w olną ojczyznę, m niejsza o chleb, o sm alec, cd kier — żartow ał gospodarz, zw racając się do siostry, patrjotki.
P otoczyła się tak pospolita w odrodzonej Polsce rozm ow a, która ‘polegała na w yszy d za niu głu poty w ładz, dem okracji i słabości rzą du. N arzek an o także na drożyznę, ochronę lokatorów , spadek m arki, zażydzenie urzę dów.
Józek ośw iadczył, że, jeżeli jeszcze k ilk a lat potrw a bałagan, w szyscy iz tęsknotą w spom i nać będą czasy dobrego cara, g d y ż Poliski, w której rej w odzą ¡chamy, n ik t nie chciał.
A n ia dygotała z pasji, lecz nie zabierała g ło su, bojąc się brata, k tó ry zw y k le dokuczał jej bez litości, uderzając w najczulsze struny jej p atrjotyoznego serca.
— W yrzek a cie, boście dla ¡Polski nie cier pieli, — w ybuchnęła naraz In ia — bo nie k o chacie ojczyzny, boście P o lsk i nie warci, ani tych jej synów, k tórzy dla niej polegli...
Głos je j się załam ał, spuściła głow ę, by u- . kryć wzruszenie. U czyn iła się cisza.
— N iepotrzebnie opłaku jesz sw eg o bohate ra... on żyje i jest w W arszaw ie... — szepnął jej ¡do ucha Teoś i, cofnąw szy się pod lustro, głośno ¡dalej tłum aczył A ni, że ze k rw i ska tow a n ej bu rżu azji m oże narodzić się w Rosji lepszy świat.
— P a n ie profesorze! M oże pan m ąd rem sło w em skarci w arch olstw o, przyw oła do porząd ku bolszew ik a — w rzasn ęła A n ia — sama już nie poradzę.
Profesor jednem okiem przyjtrzał się czer w onym rękom swoim , podniósł n iep rzyja zn y w zrok na A nię, której znieść nie m ógł, jak zresztą w szyscy m ężczyźni.
— iPrzedew szystkiem nie przechow u ję w sw ojej śpiżarni żadnych m ądrych słów a po- w tóre źle się 'Szanowna pani w ybrała, bom także bolszew ik.
12
— Pan, ¡panie profesorze, człow iek tak szla chetny! Zn am y p rzecież pism a i działalność profesora...
M ściszew ski stanął przed Anią, w ziął się pod boki.
— Pism a, działalność, człow iek szlache t n y !,— ¡przedrzeźniał Anię. — A może k ła m a łem całe życie, oszu kiw ałem siebie i 'czytelni k ó w w ow y ch napuszonych pismach. N ie stać m nie na szlachetność... W id z ia ła pani k iedy tak iego koczikodana? M o gła b y pani, m ógłże ktok olw iek w e m nie się zakochać? Co? Los sk rzyw d ził mniie, ¡Bóg i lu dzie i dlatego pałam nienaw iścią, dyszę zemstą, pragnę przewrotu...
In ia n ie bra ła udziału w bu rzliw ej ro zm o wie. Zaskoczona i w zruszona zagadkow em o- dezw aniem się Teosia, gu b iła ¡się w do m y słach. Rozum m ów ił jej, że Teoś zad rw ił z niej, ale serce p ałało radością. Szukała oczam i kuzyna. Ten w szakże unikał jej, patrzył w lustro i w dalszym ¡ciągu blu źnił p rzeciw k o narodow ym św iętościom Ani.
— In iu ! — z a w o ła ł od progu na zam yśloną głos brata.
— S aw a! — o d p ow ied zia ł mu radosny o- k rzyk siostry.
K saw ery S iem ien ieck i w ysoki, w ytw orn ie u brany pan, szedł ¡powoli z lek ka pociągając nogą, z uśm iechem na ogolon ej tw arzy, z paczką w ręku.
Rodzeństw o p rz y w ita ło się sztyw nie. Sawa nie lubił ¡bowiem uścisków, zw alczał także zaściankow y zw ycza j podaw ania ręki. U k ło n iw szy się całem u tow a rzystw u z daleka, po
13 łożył paczkę r na stole i zabrał siostrę »poci okno.
— Jużeś cuchnęła! — rzek ł błysnąw szy [prze dziw nie b ia łem i i m łodem i zębam i — ale i m y tu cuchniem y, ty lk o inaczej.
P a n K saw ery m iał dar czy nałóg u żyw ania niespodziew anych przenośni i porównań, p rze sk ak iw an ia iz. przedm iotu na przedm iot.
— N ie m ogłem być na kolei z powodu ze brania K. 0. K. — dodał już w zrozum iałym języku.
C hw ilę w m ilczen iu gła d ził rękę siostry, pa trząc na n ią z czułością.
— Jak t y w yglądasz, In ieczk o! Skóra i k o ści, skronie zapadnięte, zostały iz ciebie ty lk o oczy ogrom n e i prom ienne. Sukienczyna ubo ga. N ie jadłaś d a w n o w ia tru hiszpańskiego... Co? S w o jej ulubionej tu rty m a n ifik i? A pa rni ętasz im aeninki? Stryjaszek n azyw ał ciebie łakom uszkiem , m im o, że w szystk o na talerzu sw oim zostaw iałaś dla k u la w ej Katarzyny... pam iętasz!!... orationes pathetica i „g d e ro ica “ m am y, papeczka błogosław ion e odsiecze, — padały nazw y i tsłowa, które ty lk o dla nich m ia ły sens i znaczenie.
— Minęło. N asta ła bękarcia epoka — m in ę ły n ob liw e czasy i lu dzie! — pow tarzał, g ła dząc w cią ż ręk ę siostry. — Gdzieżeś, Inieczko, przepadła ty le lat? D laczego nie dałaś znaku ży c ia ? ! G łow ska a potem W od eck i roztrąbili na całą »Polskę, żeś iz m am ą u ciekła n a K au kaz, że w as p o donodize zam ordowano... W s z y scy prócz nas od b iera li listy od rodzin y z R o sji, w szędzie b y li P o la c y i jakieś okazje...
14
A teraz — zniżył głos op ow ied z m i o m am ie — jak to się stało i kiedy?
— C ały rok m am a p rzeleżała i cały rok przem ilczała — koń czyła ze w zruszeniem długie opow iadanie. — N ie chciała pasjansów, pacierzy, czytania, nie od p ow iad ała na p y ta nia i ja z nią sam a w śród tego w ieczn ego m il czen ia — w strząsnął n ią dreszcz na w sp o m nienie tych dini już dawnych. — Zasnęła snem w ieczn ym w sam dzień W ie lk a n o c y podczas rew olu cji. Poch ow a ła m m am ę w H els in g fo r sie, m am a lu biła tamten cm entarz nad m o rzem. M ieszkałyśm y w Ta m er forsie dla ja kiejś przyjaciółki Szwedki, której tam ¡zresztą nie było. D laczego nie od ezw ałam się? Dwa listy naisize zostały bez odpow iedzi, w ówczas m am a ¡zabroniła pisać, ja także zażaliłam się... potem chorow ałam długo, jestem niezaradna... z biedy i ze sm utku zgłupiałam i zdziczałam i gd yb y nie E la Rogońska...
P an K saw ery słuchał ze spuszczoną głową. — W H elsin gforsie na brzegu morza... w H elsin gforsie na brzegu m orza — pow tarzał szeptem. — C ały rok m ilczała!... Z przerażenia i zg ro zy ! Ł a tw ie j jej było ¡znieść głód i nędzę, niż pogodzić się z rozpanoszeniem motłochu, k tóry i nam się tu ¡daje we zn aki! — w estch nął i zw rócił się do A ni, nazw ał ją przechrztą z powodu zm ian y w ia ry przodków na jakąś w arszaw sk ą dem ok rac ję .
— T eg o ¡zarzutu nie m oże m i pan posta w ić — z n ależn ym respektem ale bardzo g o rąco zaprzeczyła Ania.
spod-15
nicy. Sans peur et sans reproche. N ie zgo d zi łaby się pan i pozow ać K rzy ża ńskiemu. L u b ił bym m ieć portret pani, zw łaszcza w tej k ra ciaste)] spódnicy.
— M ó j portret? Chyba ja k o strach na wróble.
— P a n i jest arcydziełem — p rzypatryw ał się z upodobaniem „gem jalnej k a ry k a tu rze“ , jak nazyw ał A nię
Poczem , usiadłszy ma kanapie, rozpakow ał paczkę i pokazał zebranym talerz vieu x Vienne, b ia ły w zielon e łiście, kupione do k o lek cji pani M itki, w yją ł z podłużnego pudełka starośw iecki naszyjnik z kam ei, o fia ro w a ł go siostrze, zap rosił ją do siebie na podw ieczorek panieński, ozn a jm ił o zaręczynach K ota z L o lą Krobską, i wyszedł, spiesząc się na k o n fe rencję z pew n ym w yb itn ym cudzoziem cem .
— U g ó ry psują, a m y m usim y potem na p ryw atn ych zebraniach odrabiać — rzucił na odchodnem całem u tow arzystw u.
D ogoniła go, biegnąc za nim na palcach Ania.
— P ow ia d a ją, że m ocarstw a u zależn iły po życzkę od zm ian y na najw yższem stanowisku — zatrajk otała — niech pan u chyli rąbka ta jem nicy. Podobno Mortim er?...
Siem ieniecki p o łoży ł palce na ustach. — P a n i jest nazbyt ciekawa, a ciekaw ość jest pierw szym stopniem do plotkarstw a. Go tu pom oże pożyczka? N ie będzie w Polsce porządku, aż nie staniem y nad Dnieprem... A le tego w W a rsza w ie nikt nie rozum ie prócz tego, którego nikt, zrozum ieć i ocenić nie chce.
16
R uszył do drzw i, lek k o utykając, ale na ^ r o gu stanął.
— Proszę państwa, ośw iadczam , że od dziś po ro zm o w ie z pew n ą osobistością w ybitną przeszedłem do bezw zględnej w a lk i z op o zy cją. N ieszczęściem P o ls k i jest głu pota op o zycji.
Zebrani p rz y ję li tę w ażn ą w iadom ość w m il czeniu i po c h w ili także zaczęli się żegnać z gospodarstwem . Teoś, zap ow ied zia w szy In i sw oją w izy tę na jutro, w ym knął się pierw szy za panem Ksaw erym .
— D laczego pani tak a znękana? Co panią trapi? Stary p rz y ja c ie l w szystk o w id zi i ro zumie. W a rto ż b y ło w racać do ojczyzny, by tu oddawać się rozpaczy... Z n ajdzie się i na smu tek rada. P a n i jest p ięk n a i dobra. ¡Nikt nie od w a ży się sk rzyw dzić pani... stary M ściszew- ski obroni — z tw a rzy skrzywionej!, z g r y ź li w ej zm ęczone niebieskie oczy p a trzy ły z czu łością.
— A n i dobra, an i szczęśliw a, profesorze! — ani dobra, ani szczęśliw a! — rzu ciła p r z y ja cielo w i na pożegnanie.
O dprow adzi wiszy tow a rzyszk i p odróży do naprędce przygotow a n ego pokoju gościnnego, w ró ciła po starą zniszczoną torebkę do salonu, a zn ala złszy ją, usiadła, by jeszcze ra z zasta now ić się nad słow a m i Teosia i znow u dojść do wniosku, że on chyba okru tnie z n iej za drwił... Bo skąd Teoś m ógł w łaśnie znać? Jak w ogóle m ó g ł w iedzieć? I dlaozegoby tak ta jem niczo?... A jednak ob jęła serce słodka ra dość oczekiw ania... „K ie d y spotkam y się w
kraju, w w olnej P o lsce“ — snuli n iera z różne projekty. I oto spotkają, się w Polisce, w w o l nej ojczyźnie... gdzie? Tu, w domu męża, któ ry za ch w ilę p rz y jd z ie do niej z czułościam i m ałżeńskiem i — pom yślała z przerażeniem .
Józek chodził p o m ieszkaniu, gasił i za św ie cał elektryczność, w oła ł do ciotki o znaczek na codzienny list do m atki. Z ja w ił się w koń- cu w salonie.
— D laczego to paniu sia nie idzie sipać? P a niusia pew no bardzo zmęczona... Łóżeczk o gotowe.
B ył w palcie. N ie u w ażał smać za w łaściw e w yjść p ierw szego w ieczora bez opow iedzenia się. U siadł na p oręczy starego, w olterow skie- g o fotelu, laskę i kapelusz położył na m arm u ro w y m stole.
— Czy, czy uratow ałaś kosztow ności? — spytał, ją k a jąc się.
— W szystk o poszło. M ania długo ch orow a ła... L ek cja m i nie m ogłam zarobić na życie. W y tu zap om n ieliście o nas — u sp ra w ied li w ia ła się patrząc w ielk iem i, jasne m i oczam i w przestrzeń.
— A le m usiało zostać trochę złotych rubli. C zyżby tatuń cio n ie zd ą żył sprzedać sosenek? Sdemieńczyce m ia ły z 5 tysięcy m órg lasu...
M iała ju ż w ybuchnąć i pow iedzieć m ężowi, że ipowimienby raczej zapytać o m atkę, ale poham ow ała się i ośw ia d czyła spokojnie, że nie posiada ¡nic „a n i lasu, ani ziem i, ani wołu, ani osła, and żadnej rze c z y !“
— A n i ziem i, ani lasu, ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy — p o w tórzył za żonę
m y ślinie k ilk a razy, oglą da jąc ją od stóp do g łów , a o b ejrza w szy dokładnie, stw ierdził, że żona m a liniję ii rasę, zgrabną nogę, ładną rękę, ale że on do n iej niic n ie czuje.
M arszcząc pochylone czoło, In ia zbierała m yśli i s iły
— C hciałabym om ów ić z tobą niektóre spra w y — zaczęła odw ażnie, ale nie m ia ła od w a gi podnieść ocizu.— N a jle p iej odrazii na początku, żeby nie było nieporozum ień. N ie chcę, n ie bę dę darm o jadła tw ego chleba, poszukam sobie p ra cy — m ó w iła prędko.
— Podobno w ak u je posada w ym iataczki schodów w jednem ze zbytecznych m in i sterstw... — niedbale p rzerw ał Józek.
W ilg o tn e w a r g i rozcią gn ęły m u się od ucha do ucha, ukazując w śm iechu miałe, żółte, rzadko osadzone zęby.
— Z ejd ą się zn ajom i z całego m iasta, by oglądać panią Padm lew ek ą z miotłą... Ładne kobiety zarabiają zw ykłe najw ięcej iziupełnie bez pracy.
— Józku, n ie żartu j! — z przym u sem w y m ó w iła to im ię, od którego od w y k ła — w róciłam inna... przecierp ia ła m wiele... inna jestem... i w ła śn ie m ia ła m ci powiedzieć...
A le nie p o w ied zia ła nic... nie mogła... Z a trza sn ęły się w n ie j jakieś drzwi. Zresztą ó czem że m iała m ów ić? Podn iosła ty lk o oczy. czyste, jasne, smutne oczy, • których w zroku bał się i nie lubił mąż.
iPocałow aw szy sw o ją panią w rękę, śpiesze nie wyszedł. W przedpokoju, szukając klucza od zatrzasku, gw izdał. B y ło mu znowu lekko
na sercu. Z m a rtw iło go w p ra w d zie zaprzepa szczenie złota i klejnotów , ale doszedł do wniosku, że żona »nie będzie mu zupełnie prze szkadzała. Był w olny. Sztywna, sucha i z w ię dła postać ciotki F ip y długo jeszcze 'tkwiła na krześle obok Ini, której k le iły się ocizy do snu i g ło w a leciała ze zm ęczenia w próżnię, i długo rozlegał się gda k a jący głos sp ragn io nej ro zm o w y ciotki. N a początek poszła hi- storja paki z porcelan ą i sk radzion ego futra, dzieje „p ta k ó w “ czy li trzech ubogich studen tów, k tórym codziennie daw ała w sw oim po koju obiad, potem opowieść o cudach św. Eks- pedyta i tra giczn ej śm ierci Zochny w ych o w anki, potem fragm en t chw alebny o Józku, k tó ry pra cą i rozum em dorobił siię podczas w o jn y du żego m ajątku, w końcu ostatn i roz dział najdłuższy o W od eckich z O rdynackiej, k tó rzy majią ośm ioro d zie c i i w ieczn ą chorobę w domu, co m iesiąc zm ien ia ją kucharkę, a w ieczory spędzają w kinach, w teatrze, w Z ie m iańskiej.
W reszcie ciotka poszła. Odraziu opuściła In ię senność. Z am knąw szy w szystkie d rz w i na klucz, w y ję ła z m ałego ir chow ego w orecz ka (w k tó ry m ¡przew oziła n iegd yś k osztow n o ści) k ilk a zapisanych kartek, w izerunek m ło dego legjon isty o szczuplej tw a rzy , bujnej czu prynie i pełnych w yrazu, skupionych oczach... Rizadko oglą d a ła drogie pam iątki, bo za nadto rozd zierało się .serce z żalu. Dziś poraź pierw szy po dniach żałoby od w ażyła się zno wu...
A jeżeli Teoś żartow ał? P o c h y liła tw arz nad fotogra fią , ¡patrzyła w ocizy, które śm ierć zga siła na w ieki. A le nie w ierzy ła dziś, ky już nie było tych oczu, d rogich i m ądrych. Zeszła na nią niby w jasn ow idzen iu ipewność, że on żyje i znajduje się w W arszaw ie... „iKiedy spotka m y się w kraju, w w olnej P o lsce“ ...
II.
P o w ieczorze spędzonym u Inki, Józek w ró cił do domiu ¡późno, ale ¡wstał jak zw yk le o ósmej. Podczas rannej toalety, która trw ała długo, bo Jóizek, nie dow ierzając służącemu, codziennie rew id o w a ł sizafy z bielizną i ubra niem, stary w yp erfu m ow an y Szmelkieis stanął pod piecem i, patrząc zm ęczonym w zrokiem w luistro, przed k tórym g o lił się dziedzic, speł niał swój codzienny Obowiązek zabaw iania k lije n ta św ieżą p o rcją w yło w io n y ch na w a r szaw skim bruku złotych interesów . N a p ie rw sze danie poszły a kcje „od m a m y “ czyli zało życielskie, place na G zerniakow ie i jakieś do bra w Lubelskiem . Ostrożny dziedzic zadaw ał pytania, robił dokładne obliczenia, wreszcie, próbując w ziąć żyda na kaw ał, zaproponował zam ianę ja k iejś ru d ery na ow e złotodajne p la ce. Szimelkies w padł oczyw iście w zdum ienie nad rozum em k lije n ta (co za kepełe!) ale nie dał się nabrać.
N ak a rm ion y pochlebstw em klijeint w y p ra w ił faktora, od m ó w ił ran ne pacierze i ¡zasiadł do śniadania obok ciotki, ¡która piła herbatę bez cukru, z suchym Chlebem,, żeby
zaoszczę-dzić Józkow i w yd atk ó w i choć w części pokryć koszt ow ych trzech codziennych obiadów , «.po żyw an ych przez „p ta k i“ w mundurkach szkol nych. Z aczęły się żarty. Bratanek gorszył cn o tliwą, ciotk ę isiprośnemi anegdotam i, o p o w ie ścią o w łasnych zm yślon ych nocnych orgjach, n am aw iał do lek cji tańców, egzam inow ał z katechizm u, zarzucał brak pobożności, r o z w iązłość, łakom stwo, zatwardziałość, rozpacz o zbawienie, c z y li zbytnią ufność w m iłosier dzie Boże (ten dowciip pow tarzał się codzien nie). W y czerp a w szy cały zapas konceptów, Józek po cichu, by nie słyszeli B rzózek i W o decki, w yg d era ł z*a zbyt w ystaw ne przyjęcie w czorajsze, za „g ó r y “ ciast, stosy kanapek, w ieże tortów... za to, że u cioci m areczki fruw ają.
P o czciw a ciotka nie w yp om in ała n igd y n ie w dzięcznem u bratankow i, że zabrał jej w szyst kie kapitały, procen tów zaś 'zupełnie nie płacił, ale ob rażała się ła tw o i, dotk n ięta do żyw ego żartam i ulubieńca n ie ra z zam ykała się w s w o im m ałym iprzy ku ch ni pokoju, zastaw ion ym szafam i i ku fram i, w których przech ow yw ały się rzeczy Józka i tam płak ała gorącem i, obfite- m i łza m i z w y k le d o isamego obiadu... M ia ła już obrazić się i dziś. N a szczęście wsunęła się d# jadaln i tak zw an a czarna cholera czy li starsza ubogo ubrana pani, która, zja w ia ła się co kilk a dni, b y zapytać o los swoich sum hipotecznych. Służący W a cek w ypchnął ją za drzw i, Józek zaś od był w gabinecie dw ie przy zam kniętych drzwiach narady w W od eckim i Brzózkiem , przejrzał „K u rje ra “ i pocztę, napisał d o m atki,
telefonow ał do Ghoroszęwskiego, który znowu w ciągał g o do jakichś s,półek.
Z a ła tw i w azy w szystko podług rannego pro gram u, posłał po auto, sam zaś z dwu param i jedw abnych pończoch okazyjnych, przyw łezio- nych z W ie d n ia '(był w szafie d u ży zapas poń czoch) udał się najpierw do sekretarki.
— Jakło!... Jeszcze pani n ie w ystu kała listu do 'Sm ólskiego? — zadał rzeczow e pytanie to nem oficja ln ym , ale patrzył czule.
P och ylon a nad m aszyną panienka w yciera ła jakąś cyfrę n a arkuszu.
— L is t do Sm ólskiego już wysłany... — od parła, nie przeryw a ją c sobie zajęcia.
Szef w zią ł z m aszyny małą, białą z cieniut kim pierścionkiem łapkę, ciepło pocałował, po czerń n ib y ukradkiem położył na kolanach pończoszki, Zarum ieniona z radości Irka, pod niosła pełne wdzięczności spojrzenie.
„Jak ona um ie się cieszyć!“ — z za d o w o le niem stw ierd ził Józek, k tóry lubił, k ied y rozdy- m ały się z radości nozdrza jej' k rótk iego noska i westchnął, g d yż przypom niała mu się żona. Irk a nie odznaczała się urodą. T w a rz m iała bladą, zbyt szeroką, w ybałuszone oczy, zaci śnięte usta i krótki jakby niespodzianie ścię ty nos. M im o to tkw ił w niej jakiś „lu b czyk “ , skoro p rzyw ią za ł się do niej, jak do żadnej z jej poprzedniczek.
Drugą parę pończoch zaniósł żonie.
Inia, klęcząc na ziem i, zam ykała spiesznie, jak mu się zdało, duży podróżny kufer. Ten pośpiech zastanow ił Józka, k tóry n ie chciał u
w ierzyć, by nic nie zostało z k lejn otów i ze zło ta teściow ej.
— Dobrze się spało po podróży? — zapytał bardzo głośno — co?... Jedziem y zaraz na -spra wunki, zakupim y całą furę rzeczy, samochód stoi... a tu pończoszki1.
Żona nie okazała zupełnie radości, nie chcia ła za nic ani p rzyjąć pończoch, ani w ydaw ać m ężow skich pieniędzy na fatałaszki... P o k rót kiej walce, g d y -mąż ‘w ytłum aczył jej, że W a r sza w a nie jest pustynią, że pani- Padn iew ska
nie m oże chodzić (jak szur-got, i m oże przyjąć od m ęża pożyczkę, uległa.
Dzień był p o go d o y i m im o wczesnej g o d zi ny już bardzo gorący. M łode kasztany, w czoraj wstrząsane gn iew n ym w iatrem , dziś nieśm ia- łern drżeniem liści- -szeptały nad -głowami prze chodniów łagodne, przychylne słowa, które g i nęły w hałasie m iasta. W yisoko w ni-ebiosaich o d p oczyw ały oślep ia ją co białe, wyp-ukiłe, o d zi wacznych kształtach obłoki. O grom ny lew tk w ił nad w ieżą zegarow ą -dworca. N ie, n ie był to lew, ale -przecudna w yspa szczęśliw ości śród lazu row ego morza.
M k n ęli w słońcu ulicą pełną zgiełk u i w eso łego pośpiechu aut, dorożek, ludzi. Sam ochód sunął m iękko, lekko, cicho. Ogarin-ęło In ię bez m yślne zadowolenie.... W sercu trzepotała -się wesołość, ja k iej n ie znała o-ddawna... W id zia ła dokoła dbistatek, urodę, uciechę. Ż ycie płynęło rzeką gorejącą... N u rt rze k i porw ał ją i uniósł daleko od brzegu żałoby... -Zresztą, poco żało ba?... On żyj-e. Oto w olna i szczęśliw a Polska., lu dziom jest dobrze...
Z zapałem , k tóry po dwóch spędzonych w sm utku i ubóstwie latach w yd ał się jej grzesz nym, zajęła się pracow item w ybieraniem k a pelusza, płaszcza ¡i sukni.
D otykała z lubością kosztow nych tkanin, m ieniących się jedwabi, pow iew nych batystów, krep, niew id zian ych daw no, delikatnych s ło mek. Józek łaskaw ie zap łacił rachunek w dwu sklepach, w trzecim zaś w trakcie w yp isyw an ia czeku uprzytom nił sobie naraz, że on musi u trzym ać aż cztery domy, i że n ajw iększy m a gnat nie podołałby ta k im w ydatkom . Oprócz m atki, legalnej żony i legalnej p rzy ja ciółk i b y ła ta ozwarta nienasycona pożera czka pienię dzy, nie żona i nie kochanka, głośna w W a rsza w ie T ercia Bieżeńska, ostatnia podobno k o chanka W itte g o a pierw sza D zierżyńskiego. Józek d o tk liw ie pokutow ał za k rótk o trw ały ro mans z m łodą w dow ą, którego ongi zazdrościli mu koledzy u niw ersyteccy w (Petersburgu. R o d zice w y rw a li go w ówczas z niebezpiecznych sideł i ¡przenieśli do Krakow a, dziś tru dniej było obronić się przed daw ną kochanką, gdy ta postanow iła go doić. P o „d ja b lic y “ m ożna b yło w ra zie od m o w y w szystk iego się ¡spodziewać, nawet oblania w itriolem ...
— Czy m am w ziąć jeszcze tę białą? — n ie śm iało ponow iła pytanie Inia.
— N a dziś m oże już dość — 'mruknął op ry skliwie.
W y s z li razem , od prow ad ziła m ęża do banku. W n ow ym kostjum ie i kapeluszu zm ien iła się do ni ©poznania. Lu dzi e oglądal i ¡się za nią. Jó zek m usiał przyznać, że jest piękna i szyków
-na. A le uroda żony nie działała na niego, nie lubił bow iem przetasow ania w kobiecie, a w ie l kie, prom ienne je j oczy przenikające „za skórę“ duszy w p raw ia ły go w zakłopotanie. N ie była w jego typie... Tercia i W ła d a także. D opiero Irka... ani ładna, ani postawna, a bierze... „p o w in ow actw o sk óry“ pow iedział w ielk i w tych sprawach znawca Piotr.
Z banku w ych od ził w ysoki, elegancki pan, w słom kow ym kapeluszu, w czarnem ubraniu. R uchy i sposób trzym an ia głow y, w zrok u- tkw iony przed siebie, nie widizący nic dokoła, cała postawa św iadczyły, że to jest ktoś we własnem i św iata m niem aniu w yw yższo n y po nad pospólstwo. Inia, zmieszana bezeerem o- n jalnem spojrzeniem u rodziw ego pana, nie o d pow iedziała na jego ukłoin, za co dostała porzą dną burę od męża, g d yż owym eleganckim panem był w ła śn ie P io tr Choroszewski, o któ rego w zg lęd y tak bardlzo m ężow i chodziło. Z b y ła śm iechem dłu gie i nudne w yw o d y Józka, z a w ró ciła w m iejscu, poszła prosto przed siebie, g d zie oczy poniosą. M usiała odetchnąć p o w ie trzem tej nowej, nieznanej jeszcze, wolnej, szczęśliw ej W arszaw y. Zaczęło się w ita n ia k o chanego miasta niby domu rodzinnego po dłu giem w ygnaniu . Z atrzym u jąc się raz po raz, cieszyła się, że ogrom n y czarny książę E ryw ań- stki nie p an ow ał ju ż m iastu ze sw ego cokołu, że dzieci w ra ca ły z polskiej szkoły, że dom Sta- szyca nie r a z ił oka ohydną m oskiew szczyzną, że nie było n igdzie na lek arstw o rosyjskiego napisu, munduru, mowy... Z radością zau w a
żyła jed n ogłow ego orła na bram ie u niw ersy teckiej, z dumą i rozczuleniem przypa tryw a ła się najeżonem u karabinam i od d zia łow i piecho ty, k tóra m aszerow ała w stronę Zamku. — W szystk o budziło w niej zachw yt i w szyscy ludzie byli b liscy jak bracia. D rogie m iasto, w czoraj szare, brudne i smutne, dziś jaśniało weselem , k ip ia ło m iodem życiem . N iek ied y sta w ała i szukała śród w ysiad ającej z tram w aju publiczności lub w tłu m ie na chodniku swego pana A ndrzeja. Bo im bardziej: pragnęła g o widzieć, tern w iększą m iała pewność, że on także dziś szuka jej po m ieście, że oni muszą się spotkać. K ilk a godzin zeszło jej na tern „zw ied zan iu “ . Popołudniu znalazła się w Ł a zienkach. C hciała dotrzeć d o cieplarni, ale zm ę czona dłu gą w ędrów ką po m ieście usiadła w pobliżu stawu. P a trzy ła na ciężkie kłęb i as ta chmury, to w głąb alei, k tó rą ¡przyszła, i znowu w yg lą d a ła pana Andrzeja...
Z d a w a ło się jej, że w ciszy i upale cały ogród także na coś czeka. B yło tu po w iejsk u odludnie i spokojnie, m im o że gdzieś niezbyt daleko g w iz d a ły pociągi. P a ch n iało św ieżo skoszoną trawą, na w oła n ie w ilg i od p ow iad a
ła z głębi parku k rakan iem w rona, w g ła d k ie j w odzie o d b ija ły się szare „k ro k o d y le“ pnie olch, jak w Siem ieńozycach. W ierzch ołk i olb rzym ich top oli m ig o ta ły w niebiosach sre brem drżących liści. K ochała od dzieciń stw a stare drzewa, dziś stare drzew a w id z ia ły się jej cudnem i strofam i hym nu upojenia, który w iosna śp iew ała światu... Hym n upojenia roz sadzał i jej ¡serce.
„ A jeżeli, jeżeli Teoś ¡zadrwił z n ie j“ — szar pnął sercem nieipokój. — Jeżeli Teoś nakła mał?... W takim razie, w takim razie w szystk o jest niepotrzebne i P o lsk a jest pusta i lepiej było nie w racać — w yzn a ła szczerze i oblała się rum ieńcem , ¡zaskoczona szczerością w y z n a nia. W s ta ła i lek k im szybkim k rok iem poszła do domu. N ie sizukała ju ż pana A n d rzeja m ię dzy pu bliczn ością i unikała naw et wspomnień.
P o ob ied zie zajęła się rozpakow an iem r z e czy i u rządzeniem pokoju. W szystk o m usiało być, jak tam w 'zielonej o b iałych oknach w illi, jak w ów czas, k ie d y pan A n d rzej przychodził, żeby zabrać ją na spacer, i onieśm ielon y lod o w atą uprzejm ością m atki m ilczał od początku do końca w izyty... Bo m oże d ziś jeszcze p rzy p row adzi go Teoś... Tapczan p rz y k ry ła szalem tureckim m atki, drugi taki sam1 szal dała na ścianę, nad tapczanem p o w iesiła M atkę Boską Ostrobramską, na stole i na biurku ustaw iła fo to g ra fię Siemieńiczyc, rodziców, Sawy... A je żeli Teoś skłamał... Im b liżej b y ło do 6-tej, tern w ięk szy nękał ją niepokój. D la zab icia czasu zaczęła jakieś m ereżki, ale co chw ila popa dała w zadum ę, podnosiła w zam yślen iu rękę do czoła i w yg ła d za ła zmarszczkę, ja k gdyby m ogła tern odegnać niepokój, k tó ry nękał od w czoraj.
Gdy usłyszała głos ku zyn a w przedpokoju, usiadła szybko, m ocno ścisnęła ręk am i porę cze k rzesła i zm ru żyw szy oczy, m odliła się o cud.
— Nowa. suknia, nowa, dusza, — zaw ołał T e oś, stając p rz y niej.
— Tak, nowa suknia, now a dusza...
— K rótk o ż y ją ideały w sercu kobiety... — W czora j żałoba, tragedja, w zniosłe postano w ienia, d ziś odetchnęłaś pow ietrzem naszej w esołej stolicy, mężuś sypnął paskarskiem i dolaram i i odrazu id e a ły poszły w las. A le dla czego jesteś taka blada, skąd ten w y ra z tra giczn y? — zatrzym ał na niej sw oje niespo kojne, spłoszone oczy.
— T o się ty lk o w yd a je poecie — od parła si ląc ¡się na uśmiech, na ton ża rtob liw y i dalej p iln ie robiła robotę. N ik tb y nie poznał p o niej, że serce za m iera w n ie j z trw o g i, z m ęki.
— Pnzedew szystkiem nie n azyw aj m nie poe tą... Z giń cie pieśni m oje. Dziś w stan ie mój czyn... Dziś jest w ie lk i dzień, dzień próby. — W ydobęd ę się nareszcie na pow ierzch nię, w y grzebię się z ¡nicości — zerw ał się jakby już teraz m ia ł przem aw iać do publiczności, usiadł znowu. — Id ę stąd n a zebranie polityczne... do sam ego prezesa Z ata jsk iego i tam rziucę się na nich jak sęp, ukażę im ich nędzę i głupotę, sięgnę do trzew... Ile ż to lat chodziłem po W a rszaw ie, tra w io n y am bicją, z okaleczałą duszą, zatru ły zawiścią, m ały, nieznany n i kom u syn w iejsk ieg o lekarza, ubogi krew n y SiemienieckiCh, z łask i p rzez nich p rz y jm o w a ny w pałacu. D orw ałem się nareszcie do m a jątku i nawet bez w ie lk ie g o trudu — trzepał n iezw yk le podniecony. — A le co m i po m a jątku?... Chcę zab aw ić się w w ielk ie g o czło w ieka, zakosztow ać w ładzy, zostać w odzem tłumu. T y lu już durniów b y ło m in istram i w Polsce... Uda m i się?... Jak sądzisz?
— A le zanim to nastanie, k a ż podać herbatę. In ia w ró ciła po c h w ili z w iadom ością, że herbaty nie będzie, g d y ż ciotka poszła, do k o ścioła i zabrała klucze.
Gość paląc papierosa., oglądał pokolei foto- grafje.
— W szyscy tu są, k rom jeg o jednego, prócz tego, czyj w izeru nek o c zyw iście nosisz ma ser cu i w sercu... I m nie także tu mierna... Czemu nie patrzysz m i w oczy?
In ia pochylona nad sw em i m ereżkam i m il czała. Złudzenie szczęścia, prysło, został czar ny smutek. ¡Nie m iała w tej c h w ili ju ż żadnej nadziei...
— A le m ęża toś sobie w cale dobrze w yb ra ła — gad ał gość. — N ie tracił czasu... g d y inni p rzelew a li o fia rn ą k rew w w ie lk ie j w ojnie, om pędził w ódkę, paskow ał, szm uglow al psze nicę, zbierał d olary przy pom ocy Choroszew- skiego... U ży w a j tedy życia, kobieto, czerp peł- nemi garścia m i z k a sy mężowskiej...
— P o co ty m i to m ów isz? — szepnęła z w y rzutem.
Odkąd przyszedł Teoś, w g ło w ie je j jak w zepsutym zeg a rze u czyn iła się m artw a c i sza, m yśl niby nieruchom e w sk a zów k i znaczą ce tę sam ą ciągle godzinę, utknęła na pytaniu, którego w yp ow ied zieć nie śm iały usta.
— D okonyw am op era cji dla tw ego dobra, pragnę zaoszczędzić ci niepotrzebnych zm agań z fik cją cnoty. Strzeż się, Iniu, bibuły. Zaisady, zakazy, id ea ły są jak kam ienie, k tó rem i
bru-ycia k w itn ą zd a ła od na obczyźnie zatrułaś jem y szosy. K w ia ty ż
się dotkrynerstw em m oskiew skiem , tragiczne m kłam stw em rosyjskiem . M y iblagujem y na w e soło, płytko, baw iąc isię barwą, brzęk iem słów, oni zaś biorą k łam stw o na serjo, zak lam ują się na śmierć.
P rzem ierzy ł k ilk a ra z y pokój Naraa stanął przed nią i p rzy glą d a ł się jej; długo, uważnie. B yła niem al pewna, że on teraz w ybuchnie śm iechem , że rozpalonym żelazem okru tnego żartu dotknie rany... „N ab lagow a łem wczoraj... w ziąłem cię na kaw ał, a t y oczyw iście u w ie rzy ła ś“ ...
— M oże i tyś się zatru ł ja k iem k łam stw em — rzekła spiesznie, b y odw rócić jeg o m yśl, by zatrzym ać i niedopuścić ow y ch strasznych słów.
— M nie nie g ro zi zakłam anie, oglądam r ó w nocześnie oba ob licza każdej praw dy, gotów jestem służyć djabłu i Bogu... m yślę inaczej niż z w y k li ludzie, bo obnażonem i m yślam i, lubię zdzierać liśc ie figow e, sam zaś noszę w ieczn ie maskę, a z tego w szystk ieg o — guzik.
Przed lustrem p o p raw ił kraw at, pociągnął m arynarkę.
— Dobrze prezentu ję się w tern ubraniu?... — B ardzo dobrze...
I dalej biegał niespokojnie, zacierając ręce. — Lubisz m nie choć trochę? — spytał, sta nąwszy przed nią niespodziewanie.
— Lu bię — od parła szczerze.
— N ie potrafisz k ła m a ć — pocałow ał ją w rę kę — d zięk u ję za grosz jałm użny. M nie lubisz a tam tego kochasz. Czemużeś zakochała się w d a k tryn erze?! Z takiej m iłości — tylk o
nie-dola, obłuda, żałość... D w a lata karm iono cie bie straw ą ideałów , dziś one św ięte hasła staną ci kością iw przełyku. Znalazłaś się w położe niu bez w yjścia : z jednej stron y sakrament, m ąż — z drugiej — w zniosły kochanek.
— N ie dręcz m nie! — jęknęła.
— N ie dręczę bynajm niej', dokonyw am tylk o koniecznej amputacji. Chodzi m i o tw oje do bro i szczęście. U żyw aj, aniołku, na pieniądzach mężula, tam tem u naznacz schadzkę w tym oto pokoju. A g d y m ałżonek zrobi ci scenę, p rzy pomnij) mu W ład ę, spytaj o Tercię, zażądaj d y m isji sekretarki. N a jw ię k s zy kłopot i trudności będziesz m iała z tym sw oim rycerzem , który jest ró w n ie przedpotopow y jak ty... ch yli czoło przed świętością sakramentu, kocha ojczyznę, szuka B oga i prawdy...
— Jaki rycerz? 0 kim m ów isz? — zdobyła się w reszcie na zapytanie.
Teoś chichotał chwilę.
— O A n d rzeju Szydłowskim ... niby nie wiesz!...
C h w yciła g o za rękę.
— C zy żyje? z trudem w yszeptały w argi. — Żyje, m ieszka w W arszaw ie, na O rdynac kiej...
N ie pytała już o nic, podniosła ręk ą Teosia do ust, od w róciła się by ukryć łzy.
W ciszy, która się uczyniła, słychać było
szum ulew y. ,
Teoś podszedł 'do otw artego okna... Stał tam ch w ilę milcząc.
— N ie m ogę iść na tak i deszcz... I znowu było m ilczenie.
In ia p a trzyła w iel kłem i prom iennem i ocza m i w szum iącą deszczem noc.
— Jakże ty kochasz sw ego Adonisa, który stanow czo jest trochę narw any — gadał Podlaski. — B ardzo stęskniłaś się?... W y bierz się do Łu szczy niskich, gdzie byw a często... albo napisz czuły bilecik, w ręczę mu dziś jeszcze przed nocą. U ciekał d w a razy z nie w o li w ąchał się po w ybuchu rew o lu cji z b o l szew ikam i, piastow ał tam ponoć jakieś godn o ści, a pow róciw szy do Polski, zajął skromne stanow isko referen ta m im o, że m ógł dzięki le w icow ym protekcjom i p rzyjaźn i z Sulińskim zostać eonajm niej podsekretarzem stanu. U si łu je zbawić św iat i tw orzy w tym celu zw arjo- w ane z w ią zk i spraw iedliw ych , drukuje w ielce zuchw ale listy otwarte, w ygłasza w śród m ło dzieży m istyczne odczyty, w a lczy z n a cjon a liz m em i m ildtaryzmem, z kościołem , oburzył na siebie op in ję pow ażnych kół, stał się tu już sław nym , u w ażają go w W a rsza w ie za bolsze wika, n a zy w a ją agentem m oskiew skim . Jeżeli tak dalej pójdzie, zam kną go do ciupy albo w y siedlą. N ie w ierzysz? P o m ó w z A n ią albo z pro fesorem... A przede w szystkiem poradź mu, by zaw rócił z niebezpiecznej drogi. W Polsce le piej n ie zadzierać z Kościołem , z tak zwane mi pow ażnem i kołami... K ied y i gdzie nastąpi w a sze pierw sze spotkanie? Bardzo chciałabyś go w idzieć, co? N iech cię odw iedzi w dom u męża- paskarza, niech zobaczy ciebie w zbytku. B ę dziesz m usiała w ybrać m ięd zy m ężem a nim. T a cy ludzie jak A ndrzej nie idą na kom
misy... — ni© dokończył, spostrzegłszy w resz cie, że Iniia nie słucha g o zupełnie, że on . tu jest niepotrzebny, śmieszny, o b rzy d liw y z tern sw ojem gadulstwem...
III.
Za d rzw ia m i zadał sobie pytanie, dlaczego nigdy nie um ie przem ów ić u czciw ie prost e - m i i szczere m i słow am i, dlaczego w iecz nie g ra rolę doku czliw ego i g a d a tliw eg o błazna....
A może to nie jest poza? Może on jest w rze czyw istości tylk o błaznem ? Co- w nim było prawdą,? Szlachetne poryw y, czułostkow a w ra żliw ość na niedolę, czy m arne postępki? Szukanie Boga czy flir t z djabłem ? Miłość sztuki c z y żądza bogactw a, której u legając o- m otai pochlebstwem w ujaszka i, sk rzy w d ziw szy Tadka, złapał podstępnie sukcesję d la sie bie. W iersze i a rtyk u ły patr jotyczne ? czy po dłe tchórzostwo w roku 1920, gdy położył się na 8 tygod n i do łóżka, udając chorego? A m bicja, egotyzm , m iłość własna, dziecinne m rzon ki o sław ie i w ła d zy czy ew angeliczne nastroje? — m yślał, topiąc w zrok w kałuży, którą szybko pracow icie dziob ały krop le deszczu.
W oknach zabłysły światła. D ochodziła już dziew iąta, tym czasem la ło bez przerw y. Losy bitew i narodów , kar jera polityczn a zależeć m o gą także nieraz od dryndy lub parasola —
nadrabiał hum orem , gd y pokazała się nareszcie od strony M okotow skiej 'dorożka. A le zapał do w a lk i z „czerepem rubasznym , z kołtuństw em k ró tk o w id zó w “ opuścił g o na progu m ieszkania prezesa i b y łb y dał nura, w yrzek łb y się teki i sławy, gd y b y idący schodami na górę goście nie od cięli mu odwrotu
— Ilu już jest m in istrów ? — zagadał do słu żącego o m ałpiej tw arzy.
— P a n m inister jeszcze nie przybył — odparł ten surowo i otw orzył d r z w i do salonu.
Podczaski popraw ił nerw ow o szpilkę w k ra wacie, chrząknął i ru szył przed siebie, czując, że stąpa niezgrabnie, że brak mu pow a gi i n a m aszczenia, a ppzedewszystkiem brak prostoty. M im o w ielk ie j sukcesji, o której było głośno w W arszaw ie, w ejście szczęśliw ego spadkobier cy nie w yw o ła ło wrażenia... Gospodarz nie w y biegł na środek pokoju, dygn itarze na kana pie: bardzo stary i głu ch y książę, k tó reg o czczo no jak relik w ię, i Osełski nie przerw ali rozm o wy, g d y on się im przedstaw ił, zw y k li śm ier telnicy niedbale podaw ali mu rękę. D otknięty lekcew ażeniem , usiadł zdała od gości, praw ie u drzw i na w prost dwu okien i dużego m iędzy oknam i lustra. P o ch w ili w yd ało mu się, że głu p io jest siedzieć sam em u i m ilczeć z nie w yra źn ym na ustach uśmiechem, wstał tedy i, pozując na znawcę, którego an gielskie szty chy, pas Słucki, różow a m akata buczacka na ścianie zajm u ją w ięcej niż ludzie, zaczął krążyć po gabinecie n ib y w muzeum.
— Pan jest w idzę m iłośnikiem starożytno ści — od ezw ał się do bagatego epuzera gospo
darz, w którym przem ów iła troska o los trzech starzejących a niezam ężnych córek — grom a dziło się w lepszych czasach — westchnął — mam niezłą kolekcję broni, k ilk a M orlan d‘ów.
— W olę, prezesie, żyw e antyk i od m artw ych ludzi — popisał się aforyzm em , który m iał być p rzy gry w k ą do dłuższej rozm ow y. A le skoń czyło się na przygryw ce, prezes pospieszył bo w iem do drzw i na spotkanie ¡Piotra Choroszew- skiego. U kazanie się młodego, ob iecu jącego polityka, k tóreg o w pew n ych kołach n a zy w a no już dyktatorem , p o p ra w iło nieco hum or zgnębionego nieudanym rautem p olityczn ym gospodarzu. Choroszewisiki stanął na progu i, rozejrza w szy się po salonie, stw ierdził, że nie w arto było fa tygow a ć się na zeb ra nie. P rócz Osielskiego, księcia i dwu posłów sejm ow ych n ie ¡było tu nikogo.
— T u tti frutti... konserw a — m ruknął i po stanow i! zabaw ić krótko.
— Spodziew am się jeszcze m inistra Pn iew - skiego, Suliński obiecał się także... prosiłem m arszałka — u spraw iedliw iał się gospodarz, choć w iedział, że z członków rządu, z w p ły w o w ych osobistości nie p rzyjd zie nikt, że całe ze branie jest zupełną klapą.
Z a ta jsk i przed w ojn ą i w pierwszej fazie w o j ny u praw iał z powodzeniem politykę, cieszył się pow ażaniem w stronnictw ie, stał na czele różnych ko m itetów i nawet w sła w ił się zorga nizow aniem św ietnego p rzyjęcia na cześć w ie l kiej księżnej, po w ojn ie zaś nie potrafił ani zrobić m ajątku ani w yp łynąć na szerokie w o dy polityczne. Z gu b iły go zbytek oportunizm u
i' brak intuicja. Endecja nie m ogła przebaczyć byłem u realiście k rótk o trw ałego zboczenia aktyw istycznego, lew ica zaś — ow ego obiadu na cześć w ielk ie j księżnej i złotej szabli o fia r o wanej generałowa Ruskiemu, oswobodź i cle Iow i Lw ow a. Z atajski próbow ał odegrać się, przesia dał się z krzesła na krzesło, staw ia! na coraz to inne k arty: na Paderew skiego, na W itosa, na B elw ed er — i w cięż przegryw ał, tj. przeko n y w a ł się, że tak ceniona, przed laty w spółpra ca jeg o nikom u w żadnym obozie nie była już potrzebną. M ija ły lata. Dawni tow arzysze bo g a c ili się, w yra sta li na dygnitarzy, piastow ali 'teki, u m ierali syci zaszczytów i sław y, w y traw n y polityk m arnow ał czas, zdolności i do św iadczenie na skrom nem stanowisku d yrek tora T o w a rzy stw a Ubezpieczeń. P o zjeździe ko leżeńskim w Radom iu, na którym w yp ad ło ¡mu zająć p rzy stole m iejsce na szarym końcu, prezes Zataijski postanow ił raz jeszcze p rzy pom nieć się pam ięci niew dzięcznych rod a ków i rozesłał w tym celu kilk ad ziesiąt zapro szeń na zebranie polityczne. Przed w ojną w garsonierze jego zgrom adzała się um ysłow a i polityczna elita, cała W a rsza w a k ilk a dni z rzędu m ów iła o w ielk im raucie u Runią, jak o doniosłem wydarzeniu... Dziś ci, o których n a jw ię ce j mu chodziło, od m ó w ili, niektórzy, naprzykład prezes K arliński1 nawet nie ra czy li odpow iedzieć, dziś była poproś tu klapa.
Z atajski z niechęcią spojrzał w tłum niepo trzebnych gości, na profesora M ściszewskiego, który w łaśnie w chodził, zacierając czerwone ręce i zatrzasnął ,z iry ta cją d rzw i do pokoju
sypialnego. Za drzw iam i tem i tk w iły ¡przybyłe w czoraj rano z zapadłych P rom ow ic dla spra w unków córki, które chciały koniecznie, „choć przez dziu rkę od klucza, tatusiu, choć przez szparę, tatusiku, popatrzeć na w ielk ich ludzi, na m in istrów i generałów , posłuchać przem ó w ienia tatusia oraz m ąd rych ro zp ra w “ . T y m czasem nie b y ło ani w ielk ich ludzi, ani m ą drych rozpraw , ciekaw e zaś i nieposłuszne panny w ciąż chichotały za ścianą i u ch ylały drzw i. Gdy w szparze pokazało się oko i nos Jagulki, zn iec ierp liw io n y tatuś zatrzasnął drzw i i nie puścił klam ki. Z atajski b ył p rzy w iązan y do córek, może je n aw et po sw ojem u kochał, ale bardzo niechętnie w yd aw a ł na nie pieniądze i n igdy do ich tow arzystw a nie tęsknił, temibardziej w W a rszaw ie, gdzie obecność trzech niezbyt już m łodych, nieza m ężnych i nieposażnych córek przypom in ały siw ieją cem i ojcu jeg o wiek, zły stan interesów, obow i ązk i rodzic! e 1 sk i e.
— ¡Pan prezes zebrał w szystkich siedm iu m ędrców miasta. C zekam y chyba jeszcze na sa m ego prem jera — odezwał się Teoś, k tóry sw a dą i tupetem p okryw ał onieśm ielenie.
Zim ne spojrzenie bladych oczu gospodarza spoczęło na rozm ow n ym gościu. Z ata jsk i obli czał w tej chwili, że za w yd arte mu w czoraj przez córki m il jon y m ożna było z W a n d zią spędzić dobrych kilka tygodni w Sopotach. P o dwu latach przedwczesnego starczego zastoju prezes przebyw ał obecnie bardzo pom yślny pod w zględem erotycznym okres zw any p rzez nie go „pow rotem ta ty “ ,
— Jakkolw iek 'nieznany nikom u i bodaj n aj m łodszy wiekiem,, zam ierzam poruszyć k ilk a d ra żliw y ch spraw. Naród, panie prezesie musi spojrzeć p ra w d zie w sam e źrenice. K to wie, m oże to dzisiejsze u pana zgrom adzenie stanie się historycznem .
Chłodne oczy prezesa tk w iły w ciąż w tw a rzy rozgadanego m łodzika. Prezes pom yślał teraz, że jeśli Choroszewski zabierze głos, zebranie stanie się m an ifestacją antibelw ederską i m o sty zostaną spalone.
— M uszę n aród ostrzec. Stare państwa m ogą trw ać w daw nych błędach, ale w skrzeszona do życia Polska... — p ra w ił Teoś.
— N ie w iem tylk o, co pan n a zyw a sprawą d ra żliw ą — jakby przypom niał go sobie naraz Zatajski.
— Brak idei państwowej... tw órczej idei... — Ach, id ei! — zm ierzył g ad atliw ego gościa od stóp do głów . — Idee... N iech pan przem a wia, panie Podczaski, ile się panu podoba — dodał protekcjonalnie. — Zeb raliśm y się tu dla w ym ia n y zdań czy m ózgów, jak się to dziś określa — sp ojrzał na zegarek — zdaje mi się, że pora zaczynać.
Podczaski cofnął się pod ścianę, zajął tam m iejsce obok profesora, k tó ry siedział sk rzy w io n y i zgarbion y i, m rużąc jedno oko, przy słuchiw ał się kom entarzom białow łosego re daktora Bielaka.
P rofesor słyszał i rozum iał k ażdy w yra z m i m o ogrom nej odległości, dzielącej go od red ak tora i od reszty świata.
ślał ze złością, i stukał obcasam i w podłogę, g d y ż ból dokuczał mu coraz w ięcej.
— Redaktor nie zdaje sobie spraw y ze s w o jej w ła d zy nad światem. N iech-no pan m achnie batem nad tern stadem,, dzien nikarstw o to po tęga... — u rw ał i czekał, k ie d y też przestanie w iercić w ok olicy wątroby. G dy ty lk o m ijał ból, oga rn iało go rozkoszne uczucie lekkości i wesela.
— N aw et książęta i panow ie nisko się panu kłaniają, nawet książęta i hrabiow ie — pow ta rzał zaniepokojony, że ból nie m ija.
— W ie m coś o tem — m ruknął Bielak, k tó ry m im o a n typ atji do ziem iań stw a i arysto k ra cji głosił od m łodości hasła zachow aw cze i od m łodości klepał 'biedą w kon serw a tyw nych dziennikach.
Z aczynało być już późno. Choroszewski dwa razy spojrzał na zegarek. Publiczność niecier p liw iła się, rozm o w y rw a ły się, g d yż w szyscy czekali na coś w ra z z gospodarzem , k tóry k rą żył po pokojach posępny.
N ara z od jednej z grup od erw ał się hrabia Ochocki i stanąw szy przed posłem Z aplatow i- czem, rzekł niedbale:
— Proszę pana, pan jest z G alicji. Mam tu za pisane jakieś nadzw yczajne akcje galicyjskie... m oże m nie pan poinform uje...
— P rzed ew szystk iem nie jestem z G alicji, po- w tóre na akcjach nie znam się...
U czyn iła się cisza. H rab ia dalej przew racał k artki sw ego notatnika.
— Zaraz... gdzieś m i się podziało... nie m ogę znaleźć... Gazy wschodnie. P o n iew aż ojczyzna
darow ała nas i nasze m ajątki bolszewikom , zmuszeni jesteśm y szukać ratunku na giełdzie.
— Tak jest. Darowano nas! — wybuchnął kresow y ziem ian in ten, k tóry dotychczas w ciąż chodził w gabinecie jak lew po klatce i palił papierosa za papierosem.
W tej ch w ili szerzej i szybciej, niż dila z w y kłych śm ierteln ik ów o tw o rzy ły się idrzwi, i sta nął w nich w ysoki, okazały K saw ery Siem ie- niecki, zasłan iając w ysoką postacią eks-mini- stra Pn iew skiego, którego nie chciał puścić przed sobą.
Siem ieniecki z ręk am i w kieszeniach m a ry n arki szedł powoli, lek ko utykając, uśm iech nięty, św iecąc b ia łem i zębami.
Za nim dreptał zatroskany d ygn itarz pań stwa polskiego.
— W id zę już K atylin ę, w iem kto jest Ceza rem, lecz czy znajdzie się śród nas Cycero — zaw ołał od progu pan K saw ery. — Co m oże ty, Ptuniu? — poklepał po ram ieniu gospodarza, k tóry w łaśnie niskim ukłonem i frazesem o w ielk im zaszczycie w itał rum ianego i pulch nego m inistra.
U sadow iw szy P n iew sk iego na kanapie obok książęcych re lik w ij, gospodarz natychm iast zagaił posiedzenie.
Zaczął p rzem ów ien ie od w yliczen ia znanych bolączek życia polskiego. N a zakończenie m iał rzucić m yśl założenia L ig i obrony tradycji, ale zaw ahał się wobec przew agi rad ykaln ych ele m entów w śród gości. P rzed w ojną Z atajski nie zastanaw iał się n ig d y nad tern, co m a p ow ie dzieć, w szędzie pow tarzał to samo (na temat
lojalności wobec państwa, trzeźw ej pracy u podstaw, niebezpieczeństw a g a licy jsk iej trom- tradracji oraz chim erycznych m rzonek o nie podległości (Polski) i słuchacze zawsze g o rozu m ieli, bo tylk o dw a b yły języ k i w użyciu: język w arch ołów i język ludzi rozsądnych. Dziś za panow ała dziw na różnojęzyczność. Lu dzie n ie gdyś poważni szli za socjalistą Piłsudskim , d a w ni w arch oli go zw a lczali i prawdy, którą w szyscy m ieli na m yśli, na w ątrobie, na w a r gach, p raw d y o Polsce cham skiej, pół bolsze w ick ie j ciem nej nie w oln o b yło w yja w ić.
Z ata jsk i m ów ił donośnie, z rozdrażnieniem w głosie jakby zw racał się do nieobecnego w i now ajcy, do którego ż y w ił osobistą urazę, m ó w iąc patrzył w drzwi, za którem i stały córki. P ro je k tu stw orzen ia lig i obrony tra d ycji nie oddał pod głosowanie. Z am knął przem ów ienie patriotyczn ym ogólnikiem , zw róconą do Oseł- sk iego prośbą o przew odniczenie obradom. Osełski, stały podczas w szystkich przesileń kandydat na m in istra skarbu, niechętnie w y ciągnął rękę po dzwonek.
Do głosu zapisało się w ielu m ówców. Z ie mianin z Płock a n aw oływ a ł do zjednoczenia się, w celu zw alczania refo rm y rolnej, inny ziem ianin zastanaw iał się, dlaczego w Polsce, dla której w szyscy w latach n iew oli g o to w i b y li nieść życie w ofierze, źle jest dziś, gd y o j czyzna już nie w ym aga życia, lecz tylko u czci w ego spełniania obowiązku, złotow łosy i zło- tousty Stęplew ski niegdyś tylko złoty m łod zie niec, św ietny tancerz i sportowiec, dziś obie cujący dyplom ata, m ąż n iezm iernie bogatej ru