• Nie Znaleziono Wyników

Moje wspomnienie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Moje wspomnienie"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Stasiewicz, Krystyna

Moje wspomnienie

Komunikaty Mazursko-Warmińskie 4, 570-572

2010

(2)

571 Nekrologi

MOJE WSPOMNIENIE

Księdza Alojzego Szorca poznałam ponad 30 lat temu. Zadecydował o tym przypadek. Zro-biłam doktorat z literatury staropolskiej i poszukiwałam osoby o podobnych zainteresowaniach. Od kolegi z pracy, Józefa Bagińskiego, dowiedziałam się o benedyktynce Ambrozji Kalinowskiej, któ-ra zajmowała się Stanisławem Reszką i zatrudniona była w Pktó-racowni Hozjańskiej na Kopernika 47. Wybrałam się tam z wizytą. W trakcie naszej rozmowy do pokoju wszedł energicznym krokiem wysoki ksiądz o rumianej, uśmiechniętej twarzy, ubrany w garnitur i koszulę z koloratką (w tam-tych latach widywano księży najczęściej w sutannach). Był to szef Pracowni Hozjańskiej, ks. dr Alojzy Szorc. Nastąpiła prezentacja. Ksiądz usiadł przy stole i zajął się swoimi papierami. Kiedy jednak usłyszał, że jestem uczennicą znakomitego edytora, prof. Konrada Górskiego, włączył się do roz-mowy. Głos miękki, „ł” przedniojęzykowo-zębowe, łatwość nawiązywania kontaktu, kresowa du-sza – pomyślałam – i nie pomyliłam się. Tak rozpoczęła się nadu-sza znajomość. Z czasem wciągnął mnie w edytorstwo. Dał do opracowania przywiezione z kwerend szwedzkich listy polskojęzyczne z wtrętami łacińskimi Tomasza Płazy do Marcina Kromera. Zadanie było trudne nawet dla poloni-sty. Szorc potrzebował kogoś, kto znałby się na polskich rękopisach. Sam świetnie czytał teksty ła-cińskie, ale w przygotowywanej do druku korespondencji Stanisława Hozjusza pojawiać się zaczy-nały teksty polskojęzyczne, z którymi słabo sobie radził.

Byłam świadkiem rozwoju kariery kościelnej i naukowej ks. Alojzego, Jego adaptacji do na-ukowego kręgu ludzi świeckich. W latach 80. ubiegłego stulecia świeccy i duchowni przyglądali się sobie uważnie, nie zawsze wiedzieli, jak się do siebie zwracać. Pamiętam, jak na obronie pracy doktorskiej siostry Ambrozji na Uniwersytecie Warszawskim, Szorc zwracał się do dziekana Zbi-gniewa Sudolskiego per „panie prezesie”, a profesor do Niego „proszę pana”.

Ksiądz Alojzy jako jeden z nielicznych duchownych w Olsztynie zrobił habilitację. Kolo-kwium odbyło się na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toru-niu w 1988 r. Bał się kolokwium, bo nie był przecież prawnikiem, ale wówczas atmosfera sprzyjała duchownym. Złamano nawet obowiązującą zasadę zamkniętego dla postronnych osób kolokwium, i na drugą jego część, dzięki staraniom profesora Zbigniewa Zdrójkowskiego, a może i prodzieka-na Andrzeja Borodo, wywodzącego się z Olsztyprodzieka-na, wpuszczono do sali rodzinę Habilitanta oraz cztery osoby z Olsztyna: rektora seminarium Kazimierza Torlę, ks. Juliana Żołnierkiewicza, Jerze-go SikorskieJerze-go i mnie. Zatwierdzenie habilitacji przez Centralną Komisję Kwalifikacyjną odbyło się dopiero po dostarczeniu drukowanej pracy, 12 września 1991 r.

Ceniłam walory Jego umysłu i nazywałam Go Wielki. W rok później, kiedy byłam już dok-torem habilitowanym, namawiałam ks. Alojzego, aby podjął pracę w Wyższej Szkole Pedagogicz-nej. Zapalił się do tego pomysłu i zgodził się na wizytę u rektora Stanisława Szteyna. W ostatniej chwili zdezerterował. W przeddzień spotkania, wieczorem, przyszedł do mnie i oświadczył, że nie zamierza u nas pracować, bo dokuczano by mu w seminarium. Postawił mnie w trudnej sytuacji. W poniedziałkowy ranek, z bijącym sercem, poszłam do rektora z przeprosinami. Ale w dwa lata później, kiedy rektorem był Andrzej Staniszewski, Szorc podjął pracę na Wydziale

(3)

Humanistycz-571 Nekrologi

nym WSP, w kierowanym przeze mnie Zakładzie Literatury Staropolskiej i Oświecenia. Tęsknił za zajęciami na historii. Skontaktowałam się z dyrektorem Instytutu Historii prof. Józefem Śliwiń-skim w tej sprawie. I takim to sposobem ks. Szorc przeniósł się na historię.

Spotykaliśmy się na radach wydziału, konferencjach. Był nietypowym księdzem, jowialnym, uśmiechniętym, którego świeccy, wierzący i niewierzący, lubili, a nawet wybaczali mu wpadki, kie-dy nie przygotował referatu. Pamiętam jak na konferencję o obyczajach czasów saskich przyjechał bez tekstu. Myślałam, że będzie mówił z pamięci, a tu Szorc wyjmuje z przepaścistej teczki, swego podręcznego archiwum, kodeks i daje do czytania siedzącej obok prof. Karolinie Targosz z uwa-gą: „tu są ciekawe materiały o obyczajach!” Barwne sformułowania ks. Alojzego, komizm sytu-acyjny, słowny czy semantyczny bawiły słuchaczy, rozpraszały ponurą atmosferę zebrań, rozła-dowywały napiętą sytuację. Na jednej z konferencji w Waszecie koło Olsztynka powiedział, że ze Stachem (tu wskazał na profesora Achremczyka) pojechali do Braniewa i zaszli do jednej pani na Klonową. Panowie zaczęli trącać się łokciami i pytać Achremczyka, pod którym to było nume-rem, a ten zakłopotany powiedział, że to nie było tak, jak myślą. Poszli do biblioteki na spotkanie z panią dyrektor (była to notabene ulica Botaniczna a nie Klonowa). Innym razem na radzie Wy-działu Humanistycznego podczas referowania przez dziekana Norberta Kasparka sprawy zatrud-nienia Roberta Lee (wymowa Li) Szorc zapytał, czy to ktoś ze Wschodu? Zabawna scenka miała też miejsce na posiedzeniu Senatu UWM podczas referowania przez prorektora Jana Jankowskie-go zawiłych spraw finansowych. Wstał Szorc jako dziekan Wydziału Teologii i bijąc się głośno w piersi powiedział: „Panie rektorze, jak Boga kocham, ale ja tego nie rozumiem!” Jankowski za-niemówił, a senatorowie płakali ze śmiechu. Ksiądz Alojzy umiał też zapraszać w sposób niekon-wencjonalny. Kiedyś przy ludziach, śmiejąc się serdecznie, powiedział do mnie: „za pokutę przyj-dziesz na moje imieniny”. Świadkowie zazdrościli mi takiej pokuty!

A imieniny Alojzego przypadające na pierwszy dzień lata, 21 czerwca, były wesołe. Na uli-cę Smętka, później Pana Tadeusza, szły do solenizanta procesje duchownych i świeckich, męż-czyzn i kobiet, młodych i starszych, a gospodarz w koszuli z rozchełstanym kołnierzykiem, roz-piętymi lub podwiniętymi rękawami przyjmował wszystkich serdecznie, sadzał na zwalniające się miejsca i z kociołka nabierał kolejną salaterkę własnoręcznie przygotowanego bigosu, donosił kieł-basę, chleb i musztardę, a w alkoholach goście mogli przebierać jak w ulęgałkach. Solenizant ga-wędził, bawił gości kawałami, podśpiewywał, palił papierosy.

Takiego pełnego fantazji, wesołego księdza zapamiętali świeccy. Kiedy poznałam Go bliżej, okazało się, że jest człowiekiem pełnym wewnętrznych sprzeczności: otwarty, ale także skryty, weso-ły, ale popadający również w melancholię, towarzyski, a jednocześnie ceniący ciszę, uporządkowany naukowo – nieterminowy w wykonywaniu, niechętny stanowiskom administracyjnym, które jednak obejmował. Cechy te w tej skomplikowanej naturze były połączone na zasadzie concors discordia.

Władysław Szorc mówił mi, że jego brat, jako przodownik nauki, mógł wybierać uczelnie. Wybrał medycynę, ale był tu krótko, bo nie mógł przebrnąć przez prosektorium i postanowił wstą-pić do seminarium duchownego. Ale o tym, że chce być księdzem rodzina dowiedziała się wów-czas, kiedy po obłóczynach przyjechał w sutannie do rodzinnego domu.

Lubił przebywać wśród ludzi, ale najlepiej się czuł, gdy mógł zostać sam. Przyznawał, że być może jest to defekt psychiczny, ale taki już jest.

Zapraszany w gościnę bawił się dobrze i był duszą towarzystwa, ale potrafił wśród najlep-szej zabawy nagle wstać i wyjść bez pożegnania z gośćmi ku zdziwieniu gospodarza.

Komuś postronnemu mogło się wydawać, że czytanie łacińskich źródeł, pisanie prac szło mu jak z płatka. To tylko pozory. Niejednokrotnie mocował się z rozgryzaniem trudnych proble-mów, a kiedy się powiodło, to jak mawiał, szedł za ciosem.

(4)

572 Nekrologi Źle znosił niepowodzenia. Sam pisał surowe recenzje, ale krytyka Jego prac sprawiała Mu przykrość. Liczył na reelekcję, ale kiedy wybrano innego dziekana, przeniósł się na Wydział Hu-manistyczny.

Ciągle potrzebował kogoś, kto czuwałby nad sprawami codziennymi. Pomagały mu kobie-ty: siostra Ambrozja Kalinowska, Lucyna Józiuk i Irena Makarczyk. Bał się samotności starego człowieka, odstawionego na boczny tor, zapominanego. Mówił mi kiedyś, że jakoś trzeba będzie sobie radzić. „Mam chatę, prywatną kaplicę, stołówkę w seminarium, kilku znajomych lekarzy”. Po siedemdziesiątce bardzo się zmienił. Opuszczał go dobry humor, nie robił imienin, stronił od ludzi Mu życzliwych, irytowali Go studenci. Zaczął chorować, zrobił się otyły. Prawdziwym nar-kotykiem pozostała praca naukowa.

Zmarł we śnie. Odszedł bez pożegnania, tak jak potrafił robić w trakcie wesołego przyjęcia, wprowadzając zebranych w osłupienie. Nie do wszystkich dociera prawda, że już Go wśród nas nie ma. Jest w pamięci tych, którzy Go znali, a kiedy i tych zabraknie, zostaną wydane przez Nie-go źródła, najtrwalszy pomnik każdeNie-go uczoneNie-go.

Cytaty

Powiązane dokumenty

stosowania przepisów regulujących przesłanki powstania i skutki realizacji prawa powstrzymania się (oddalenia się) wobec omawianej kategorii pra­ cowników powoduje, że

Zapytajmy jednak, czy nie stanowiłoby to z jednej strony formy upokorzenia adwokatów (sprawdzano by, czy się nadają do tego, co do tej pory ro- bili), a z drugiej strony

Proszę pomyśleć o sobie i zastanowić się nad tym w jaki sposób w tym trudnym okresie mogą Państwo zadbać o poszczególne sfery swojego życia; rozrywkę, relaks,

Proszę o zapoznanie się z zagadnieniami i materiałami, które znajdują się w zamieszczonych poniżej linkach, oraz w książce „Obsługa diagnozowanie oraz naprawa elektrycznych

o zdrowiu profesor uczelni Ewa Borowiak Prodziekan Wydziału Nauk o Zdrowiu ds.. Podpis

• Renta prosta to ciąg płatności takimi samymi ratami (równymi) w równych odstępach czasu, renta uogólniona zaś jest to płatność raty przy stopie procentowej z

– MAT-TRIAD 2005 – Three Days Full of Matrices, Będlewo, Poland, 2005, – MAT-TRIAD 2007 – Three Days Full of Matrices, Będlewo, Poland, 2007, – MAT-TRIAD 2009 – Three Days

Dalsza droga jest bardzo nudna, idzie się ciężko, robimy krótkie postoje bez zdejmowania plecaków, korzystając z podparcia na drzewach.. Przed dużym szałasem robimy