• Nie Znaleziono Wyników

Trucizna zadana spółeczeństwu polskiemu czyli Owoce zakazane przez konserwatywną i ugodową prasę warszawską

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Trucizna zadana spółeczeństwu polskiemu czyli Owoce zakazane przez konserwatywną i ugodową prasę warszawską"

Copied!
118
0
0

Pełen tekst

(1)

v%

(2)
(3)
(4)
(5)

TRUCIZNA

ZADANA SPOŁECZEŃSTWU POLSKIEMU

PU/F// - '

JE R Z E G O M O SZ Y Ń SK IE G O

C Z Y L I

OWOCE ZA K A ZA N E

P R Z E Z

konserwatywną i ugodową prasę warszawską

W KRAKOW IE N A K Ł A D E M A U T O I t A 1898 IA(£

0 0

> - , - 7

“5

/ Z

(6)

W K R A K O W IE , W D R U K A R N I «CZASU» F R . KLU CZYCKIE G O I SPÓ ŁK I pod z a r z ą d e m J ó z e f a Ł a k o c iń s k ie g o

(7)

PRZEDMOWA.

» B e z u m i a r k o w a n y c h n i e m o ż e m y n ic i n n e g o z r o b i ć j a k r z u c i ć k i l k a b o m b w m i a ­ s t a c h . O n i i t y i k o o n i j e d n i m y g l i b y z r o b i ć r e w o l u c y ą . «

T e s ł o w a pisał w roku 1864 do Mazziniego, Pa-

r e z o , dyrektor dziennika re woluc yj ne go »/’

Apangu-relia.«

Niestety, wi edzą o sile umi a rk ow an yc h najzagorzalsi a postołowie rewolucyj nego przewrotu, ale nie umieją jej nigdy ani uczuć, ani rozwi nąć sami umi arkowani.

Jednym z p o w o d ó w słabości ko ns er wat yst ów , jest o b a w a przed wszel ką kr yt yką wł asnego s wojego obozu.

K onse rwa ty śc i nie umieją tego dotychczas zrozumieć,

że każda u cz ci wa k r y t y k a , w y s z ł a z ich wł as ne go obozu, chociażby najsurowsza, byl eby sumienna, jest nietylko zadatkiem postępu, siły i szlachetności, ale co więcej, jest najpewniejszą tarczą pr ze ci w z ło śl i wym na ­

paściom nieprzyjaciół. Bo to pewna, że ten z a w s z e

jest panem krytyki, kto p i e rw s z y ujmie jej cugle w ręce i kto potrafi niemi opinią ku pra wd zi e kierować. T e g o nie chcą zrozumieć nasi konserwatyści. K a ż d ą krytykę u w aż a ją za o b ja w nieprzyjaźni i odstępstwa, za które

(8)

II

mszczą się, albo zabijając milczeniem w ł a s ny ch swoich w o j o w n i k ó w , albo obrzucając ich napaściami, dowol- ne mi , nie opartemi na logicznym rozbiorze po d st a w r oz u m o wa n i a krytyka. U c z c i w a b owi e m polemika w y ­ maga koniecznie wy k az an i a błędności d o w o d ó w i a r ­ g u m e n t ó w , na których opiera się zdanie przeciwne.

O d p ow i ad an i e na d o w o d y o g ól mk owe mi w ą t p l i w o ­

ściami, nie jest po le mi ką , ale bałamuceniem opinii p u ­ blicznej ; o dpowi adani e zaś na argumenta i d o w o d y przemilczeniem, jest demorali zacyą i z abój stwem opinii publicznej. Nie ma rzeczy zaraźliwszej, jak zawiść. O d

czasu, jak w roku 1880 z d em a s k ow a ł e m ówc ze sną

emigrancko -studencką politykę St a ńc z yk ów , której pan St. K o źm i an był jednym z g ł ó w n y c h pro mo to ró w, z a ­ cięta z awi ść tego dziennikarza nie s p oc z y w a ł a ani na chwilę i o d z y w a ł a się tam nawet, gdzie sam interes polityczny powinien był mnie od niej zasłonić, jak n. p. w petersburskim K r a ju , a w ostatnich czasach w w a r ­ s z a w skiem Słow ie.

Ot o c ał y szereg a r t yk uł ó w moich, które w d w óc h ostatnich latach nie mo gł y znaleźć pomieszczenia ani w K r a ju , ani w Słowie. Ż e p omi mo wspólności d ą ­ żeń naszych do z g o d y z R o s y ą , liberalny K r a j nie chciał p r z y j m o w a ć większej części moich artykuł ów, że p r z e t r z y m y w a ł je nieraz całemi miesiącami, by w r e s z ­ cie mi odpowiedzieć, że ich nie będzie drukował, to rzecz prosta, bo przecież nie można żądać od pisma, stojącego na gruncie b e z w y z n a n i o w e g o liberalizmu, by popierało chętnie poglądy, oparte na k on s er w a t y w n y c h i katolickich z as ad ac h ; z rozumi ałem jest to tembardziej, g dy się z w a ż y , że redakcya przetrzymując w nieskończo­ ność takie moje artykuły, jak »m iędzy młotem a kowa­ d łem « i takie broszury, jak Audiatur et altera pars. lub

(9)

III też przemilczając takie broszury, jak F i l o l o g i a s{0- winięmuj mogła następnie na ich osnowie ogłaszać swoje pełne treści broszury, jak n. p. Piotra W arty »o chw ili obecnej,« osnutej wr ęc z na r o z w a ł k o w a n i u pe w ny ch ustę­ p ó w mojej Fi^yologii syjw iniynu. Ale co trudniej p r z y ­ chodzi sobie w y t ł ó m a c z y ć , to systematyczną o p o z yc yą p rz e ci w p rz yj mo wa ni u moich a r ty ku ł ów i popieraniu m o ­ jego działania ze strony k o n s e rw at y wn e go Słowa. Dzisiaj odrzucone przez K r a j i Słow o moje artykuły, są już pod niejednym wz glę de m przedawnione, drukuję je jednak t u ­ taj, by oddać pod sąd polskiej publiczności orzeczenie, czy tamując w kraju w p ł y w moich myśli i poglądów, p o ­ s tępował y sobie redakcye Słowa i K r a ju , zgodnie z d o ­ brze z ro zu mi anym interesem z d r ow e go ro zwo ju opinii publicznej w naszem społeczeństwie. Do niedrukowa- nych dotyczas a r ty ku łów dołączam d wa, a m i a n o w i ­ cie: »K ilka słów w sprawie polem iki »Cgasu« % »H a - łyc\aninem *, oraz »K ilk a słów { pow odu artykułów n o­ worocznych gamety »Swiet« i »St.-Peterburgskija Wie- dom ostiy których ani K r a j, ani Słowo nie chciało p o ­ mieścić, a g dy m je w y d r u k o w a ł w K ra k owi e i p rz e ­ pr owa dz ił przez c enzurę, g r o b o w e m je po kry ły mi l­ czeniem.

K r a k ó w , 19 marca 1898

(10)
(11)

I.

MIĘDZY MŁOTEM A KOWADŁEM

a r t y k u ł n a p i s a n y

p r z e z

JERZEGO MOSZYŃSKIEGO,

w zfrzawi e, 1 3 9 6 *.

(12)
(13)

Między młotem a kowadłem.

W ostatnich czasach rozbieraną była kilkakrotnie w prasie rosyjskiej k wes t ya stosunków r o s y j s k o - p o l ­ skich. Szczera nieraz chęć u publ i cys t ów rosyjskich d o ­ pro wa dz eni a ich do zupełnej harmonii, utyka najczę­

ściej na braku dokładnej znajomości r zec zywis tyc h

uczuć i dążności tutejszego polskiego społeczeństwa. Nie zbłądzę chyba twierdząc, że gazety rosyjskie przy poruszeniu polskich stosunków, wy dz ie rają się z a ­

z wy cz a j myślą po za granice pa ńs twa rosyjskiego,

z czego wyni ka, że mó wi ą c o opiniach i usposobieniu tutejszego społeczeństwa polskiego, czerpią najczęściej s woje sądy z zagrani cznych dzienników polskich, w y ­ d a w a n y c h w K ra ko wi e, L w o w i e lub Poznaniu, które także świecą zupełną nieznajomością istotnych w a ­ r unkó w życia polskiego w Królestwi e Polskiem, z najo­ mości b o wi e m życia społecznego nie można zyskać z o d cz y t y w a n y c h za redaktorskim stolikiem korespon- dencyi, lub z r o z m ó w z przejezdnymi lub z turystami. T e n tylko może mieć o stosunkach kr a jo wy ch p r a w ­ dziwe wyobrażeni e, kto się z nimi zrósł na polu pracy. Wy ś wi e tl e ni e wi ęc p r a w d y dostało się tu mi ędzy miot a k o wa d ł o, d w ó c h sprzecznych z sobą prądów,

(14)

4

mających za jedyny łącznik ws pólną nieznajomość sto ­ s u n k ó w krajowych. Najczęściej wi ęc zamiast światła, ogarniają p r a w d ę coraz to grubsze ciemności, które tern trudniejsze są do rozpędzenia, że polskie zagraniczne gazety pisząc o Królestwi e Polskiem, mają zazwyc za j na celu bądź to zyskanie poklasku prenumeratorów, bądź to w y w a r c i e c h w i l o w e g o wr aż enia na wy bo rca ch, bądź wreszcie podziałanie na n e r w y decydujących sfer w Wiedniu lub Berlinie. Sp ra wi ed l iwo ść nakazuje tu wy z na ć, że rosyjskie dzienniki nie ustępują im w ni- czem pod tym względem. W p r a w d z i e nie mają one w y b o r c ó w , ale za to mają pr e nume r at or ów i mają k o ­ respondentów, którzy bardzo często przedstawiają w nie- korzystnem świetle stosunki polskie, dla p r z e p r o w a d z e ­ nia osobistych swoich interesów lub zadość uczynienia uczuciom osobistych swo ic h niechęci. Ż e gazety rosy j­ skie w y d a j ą o społeczeństwie polskiem bardzo p o w i e r z ­ chowne, nie ug runto wa ne na r z ec z yw is t ym stanie rz e ­ c z y sądy, d o wi o dł a tego kryt yka książki »Leliwy,<* z a ­ mieszczona w N ow oje W remia.

D o w i a d u j e m y się z tej krytyki, że p r z e b y w a j ą c y w Ro s y i Polacy, mają bardzo wiele moralnych z a l e t ; że R os ya ni e umieją cenić ich zdol ności, ich ż y w o ś ć umysłu, że ż y w i ą dla nich nietylko sy mpa ty ą, ale n a ­ wet szczere p obr at ymc z e uczucia. Niestety, kilkumilio- n o we społ eczeńst wo nie może dla zaskarbienia sobie tych uczuć, wsiąść do w a g o n ó w i o d g r y w a ć roli p o ­ dróżuj ących po Rosyi k omi w oj aż e ró w. Musi ono gdzieś mieć jakiś w ł as n y, stały punkt oparcia, musi gdzieś czuć się u siebie, musi mieć jakiś wł as ny grunt pod nogami i na nim użytecznie pr ac owa ć. N ow oje W re­ mia wi ęc konstatuje fakt, że to społeczeństwo ma swój wł a s n y kąt, ale niestety, dz iw ne m jakiemś

(15)

niem losu, jakby pod w p ł y w e m rószczki czarodziejskiej, ci sami Polacy, którzy w Rosyi w y d a w a l i się tak s y m ­ patycznymi i utalentowanymi pobr at ymcami , stają się naraz u siebie w domu społ eczeństwem przesadnych a rys tok ra tó w i o błudnych ko me d ya nt ó w, dla których serce Rosyani na nie potrzebuje nawet wysi lać się na uczucie, nienawiści, skoro wy st ar cz a mu ignorowanie i z achowani e lekceważącej obojętności.

T a k to, zdaniem tego rosyjskiego dziennika w y ­ gląda podst awa st osunków p omi ędz y polskiem a ro- syjskiem społeczeństwem. P o gl ą dy te mogą służyć tylko za jedną więcej przestrogę, z jaką oględnością należy p r z y j m o w a ć artykuł y dzienników za głos opinii p u ­ blicznej.

Ani chwili nie wą tpi ę, że tak s ta no wc za różnica w ocenie pojedyńczych P o l a k ó w pr z eb yw aj ą cy c h w R o ­ syi, a całego polskiego społ eczeństwa na w ł a s n y m jego gruncie, pochodzi głównie stąd, że o pi erwszych w yd aj e sąd społeczeństwo rosyjskie, pracujące, czujące i myślące, o drugiem zaś reporterzy dziennikarscy, potrzebujący z a d r u ko w ać kilka szpalt dziennika, lub potrzebujący w y w r z e ć na swoich prenumeratorach pewne podni ec a­ jące lub tendencyjne wrażenie. Czas by ł by wielki, ż eby

k we s ty ą rosyjsko - polskich stosunków w y r w a n o raz

z pomi ędz y młota a k o w a d ł a dziennikarskich tendencyi z a r ó w n o rosyjskiej, jak zagranicznej prasy, czas byłby wielki, ż eby siągnięto do poważni ejszych podst aw w z a ­ jemnych stosunków, które mają niewątpliwie inną p o d ­ s t a w ę , jak ignorowanie i le kc eważ ąc ą obojętność, z a ­ c h o w y w a n ą przez R o s y ą , w zg lę de m społeczeństwa pol­ skiego.

T a k i e m u przedstawieniu rzeczy prz ecz y przede- wszystkiem głos monarchy, w którym streszcza się

(16)

6

głos R os y i z a ró w n o urzędowej, jak społecznej. Od

chwili wstąpienia na tron cesarza Mikołaja II, słyszało trzykrotnie ten głos społ eczeńst wo polskie. Sły sz ał o w pi e rw sz y m manifeście zapewnienie dbałości o s zc zę ­ ście i pomyślność wszystkich ludów, składających wi el ­ kie cesarstwo rosyjskie, słyszało w pr ze mówi eniu do deputacyi polskiej, s ł o w a życzliwości i poważani a, s ł y ­ szało wreszcie w fakcie amnestyi, przekreślającej nie­ szczęsną przeszłość 1863 roku, s ł o w a przebaczenia i z a ­ pomnienia. L ek ce wa żą cej obojętności nie mogło dosłu- chać się nigdzie.

T a k jest! społeczeństwo polskie ma silniejsze p o d ­ s t a w y do łącznej pracy ze społ eczeństwem rosyjskiem, jak opinie tego lub o w e g o dziennika.

A m n e s t y a , jakoby gołębica niosąca rószczkę oli­ w n ą , stała się zwi astunką ostatecznego ukojenia się w ó d potopu. W o d y z ac zę ł y opadać do s w oj eg o p o ­ ziomu, a społeczeństwo polskie ujrzało prz y pi erwszych wi osny promieniach, że z potopu tego w y s z e d ł jeden jego skarb ni ewz ru sz ony i silny: skarb ustalonego i z a ­ pewnionego bytu stanu włościańskiego.

W zn i os ł e to hasło podniesienia ludu polskiego, h a ­ sło po tylekroć n a d u ż y w a n e z o b y d w ó c h stron wśród w ez b r a n y c h n a r o d o w y c h namiętności, o by stało się te ­ raz silnym wę z łe m ws pó l ny c h dążności i wspólnej pracy społeczeństwa polskiego i rządu cesarskiego. Ws p ól na ta praca zbliży z pewnością najlepiej do siebie rząd i społeczeństwo, te d w a niezbędne czynniki p o m y ś l ­ nego r oz wo ju i zatrze resztę nieufności i uprzedzeń. W ś r ó d zamętu potężnych zawiści, dynastya R o m a n o ­ w ó w nie puściła ludu polskiego na cztery wi atry eks­ p e r ym e n t ó w liberalnego doktrynerstwa i zdołała z a c h o ­ w a ć organiczną jego siłę. Fakt ten pobudza do w d z i ę c z ­

(17)

7 ności każde pr awe polskie serce, a wdzi ęczność jest najsilniejszym w ę z ł e m pomi ędz y społ eczeńst wem a t r o ­ nem. T o też żadne dziennikarskie lekceważeni a nie przeszkodzą temu »szlacheckiemu i a r y s t o k ra t y cz ne mu « społeczeństwu polskiemu do o k a zy w an i a codzi ennym czynem swojej wdzi ęczności m o n a r s z e , przyczyniając się ze swojej strony wszelkiemi siłami do podniesienia ludu wiejskiego, które było myślą p rz e wo d ni ą trzech pokoleń panującej cesarskiej rodziny.

W o l n o redakcyi N o w o je Wremia w y w l e k a ć z b u ­ twiałe i przez społ eczeństwo polskie od lat trzydziestu trzech, zarzucone hasło politycznego mistycyzmu, ale to nie zdoła ani zmienić, ani osłabić faktu, że K r ó l e­ st wo Polskie dostatecznie dojrzało, by pojąć, iż p o ­ myślność i szczęście społeczne zależy od nieustającej w e ­ wnętrznej pracy społecznej, a nie od ciągłych marzeń o łatwiejszych do tej pracy warunkach. Spo ł ec z eń st wo tutejsze rozumie to, że praca tam tylko dobre wyydaje owoc e, tam tylko zdolną jest zażegnać grożące z ewsz ąd społeczne n i eb e zp i e c z e ń s t w a , gdzie p r o w a d z o n ą jest wspólnie z rządem. Jeżeli zaś korespondenci N o w o je

W rem ia piętnują mianem politycznego mi st ycy zmu

szczerą wi arę w B o g a ; jeżeli piętnują tern mi anem przekonanie, że siła pięści nie jest ani ostatecznym celem, ani ostatecznym w y r a z e m społecznego życia : że nie może ona być r ozstrzygającym argumentem, ani praw?dy moralnej, ani p r a w d y naukowej, ani p r a ­ w d y społecznej, jeżeli s ł o w e m jednem za to z a c h o w u j ą w zg lę de m społ eczeństwa polskiego lekceważącą obojęt­ ność, że to nie przestało w i e r z y ć w r a z z Ś w i ę t y m J a­ nem a p o s t o ł e m , że » W szystko, co się narodziło \ B oga \w ycię{a świat, a to je s t \w ycięciw o, które {w ycięta

(18)

8

św iat, wiara nas^ao. (list I.); to w takim razie m o ż e m y im tylko odpowiedzieć, łą cz ąc się ze s ł o w am i ost a­ tniej m od l i t wy Z b a w i c i e l a : »Ojc{e odpuść im, boć nie wiedzą co czy n ią ,« — a ni ewątpliwie spot kamy się w modlitwie tej ze wszystkiemi szlachetnemi sercami i u my s ła mi w Rosyi.

W a r s z a w a , 12 kwietnia 1896 r.

Jerzy Moszyński.

(19)

O D P O W I E D Ź

JERZEGO M O SZYŃ SKIEG O

n a a r ty k u ł p. t. A le k s a n d e r O s tr o w s k i

n a p i s a n a p r z e z

pan a Ludwika Górskiego w N-rze 191 „Słow a”.

ł o n ioro, 1 8 9 6 ,

(20)
(21)

Jedną z największych w a d naszego społeczeństwa, było z a w sz e granie w ślepą babkę z przeszłością n a ­ szego narodu. Nie m o ż e m y tego zrozumieć, że histo- rya w t e d y tylko może być sz k oł ą , kształcącą w na r o­ dzie polityczny rozum, jeżeli się ją przyjmie t a ką , jaką ona jest rzeczywiście. T rze ci a część wi eku minęła już od nieszczęsnych w y p a d k ó w ostatniego powstania. W y ­ roki Opatrzności z ł o ż y ły już w grobie znaczną część ó w c z e s n y c h k i er ow ni kó w narodowej na wy , a łaska m o ­ narchy rzuciła całun zapomnienia na straszne te chwile.

Pokoleniu naszemu pozostało w spadku ciężkie

brzemię sk ut kó w szalonego bezrozumu politycznego

naszych o j c ó w i b e z w zg l ęd ny o b o wi ą ze k skorzystania z twardej nauki przeszłości. Od o bo wi ąz ku tego nie może nas uwolnić głęboka nasza cześć, dla s z a n o w a ­ nego przez cały kraj i czcigodnego prezesa komitetu

T o w a r z y s t w a kr ed yt owe go ziemskiego. W y b a c z ą mi

też ł askawi czytelnicy, że p ow a ż ę się sprostować parę historycznych niedokładności, które wci snęły się do a r ­

tykułu p. t. »Aleksander Ostrowski. « umieszczonego

w Nr. 192 Słow a, a p ow tór zo ne go w znacznej części w Nr. 34 K ra ju .

«T o w a r z y s t w o rolnicze^ — t wi erdzi pan L u d w i k G ó r ­ ski — »miało j edynie na celu p r z y c z y n i ać się do postępu

(22)

4

go s po da r s t wa i do e k o n o m i c z n e g o r o z w o j u wi ej ski ego spó ł ec z e ńs t wa .

Że postęp gospo da rstwa i ekonomiczny rozwój wiejskiego s poł eczeństwa nie był i nie mógł być w ó w ­ c zesnym nastroju życia na rodoweg o, ani je d y n y m , ani nawet g ł ó w n y m celem założycieli T o w a r z y s t w a rolni­ czego, d owo dz i tego najlepiej zaraz następne zdanie, w y p ow i ed zi a ne przez czcigodnego autora:

» S p ó ł e c z e ń s t w o to« — po wi ada on — »po ws t ąpi e ni u na tron cesarza Al ek s a nd r a II, z b u d z o n e z dł ug i eg o uśpie­ nia, p o t r z e b o w a ł o p o mo c y i ki erunku. K o m i t e t T o w a r z y ­ s t wa skł adał się z ludzi p r z e w o d n i cz ą c y c h te mu r o z b u d z e ­ niu, ale t akiemu m o r a l n e m u usposobi eniu t o w a r z y s z y z w y ­ kle pe wi e n stopień egzal tacyi. Ul e g al i jej też n i e wąt pl i wi e ni e kt órz y c z ł o n k o w i e komi tet u, e g z al t a c y a ich j ednak nie przekraczał a grani c ust awą z a k r e ś l o n y c h . . . «

Jak wi ad omo, społeczeństwo wiejskie w K r ó l e ­ stwie Polskiem stało wy b or ni e pod wz glę de m eko no ­ mi cznym w peryodzie poprzedzaj ącym zawi ązani e T o ­ w a r z y s t w a rolniczego. Szczególniej zaś wysoki e ceny podczas wo j ny krymskiej, s tanowił y złote ż ni wo dla właścicieli ziemskich. Długi sen, z którego zbudziło się polskie społeczeństwo po wstąpieniu na tron cesarza Aleksandra II, był więc snem politycznym, a nie e ko­ nomicznym, to też naród nasz o b ud zo ny m został w k o ­ lorze politycznych nadziei, które na rozmai tych ludzi rozmaicie działały, z a r ó w n o w kraju, jak na emigracyi. D y p l o m a c y a Hotelu L a m be r t zd wo ił a g o r ą cz ko wą swoją czynność. C z e r w o n a emigracya pod w o d z ą Mi e r o s ł a w ­

skiego, z wi ą za ne g o najściślejszemu z w i ą zk am i młodą

E u ro p ą « Mazziniego, zaciągnęła sieć sw7ojej spiskowrej organizacyi na młodzież i gorętsze ż y w i o ł y kraju

(23)

5 szego. Z wyjątkiem Aleksandra W i el op o ls ki e go , nie było w Polsce jednego człowieka, który nie był by przekonanym, że zbliża się chwila urzeczywistnienia

w y k o ł y s a n y c h ideałów' polskiej niepodległości. G d y

młodzież i szaleńcy wpadali w matnię zast awi oną na nich przez m i ę d z y n a r o d o w y r ewo luc yj ny komitet, tak z wani poważni, poczuli się do o bo wi ąz ku o r g a n i z o w a ­ nia i wz mac ni ania społ eczeńst wa polskiego, by d o p r o ­ wa dz ić go szczęśliwie do tej upragnionej chwili, w któ­ rej Polska, jak dojrzały o w o c odpadnie od Rosyi, czyli mó wi ąc poprostu, by z achowując p oz o ry legalności, nie przekraczając granic u st awą zakreślonych, p rz yg o to wa ć społeczeństwo do wielkiego na ro d ow eg o ruchu pr z e­ ciwko Rosyi, jak tylko ta wplątaną zostanie w wielką europejską k ruc ya tę , której z naiwną wi ar ą w y c z e k i ­ w a n o od Napoleona III. D o celu tego po trz eb owa no jakiegoś jawnego, legalnego ciała zbiorowego, jakiegoś • centrum wi do me go , z którego mo żna by d a w a ć r o z b u ­

d zonemu społeczeństwu pomoc i kierunek. W braku

innego, c h w y c o n o się nie budzącego podejrzeń T o w a ­ r zys twa rolniczego, w czem zresztą z a a do pt o wa no tylko system przyjęt y przed 1859 rokiem w W e ne cy i i na Wę g rz ec h. Ż e taki był g ł ó w n y cel T o w a r z y s t w a rolni­ czego i że takim, a nie innym być musiał w o b e c ó w ­ czesnych aspiracyi całego narodu, w o b e c z na nyc h w i e ­ rzeń politycznych pana Andrzeja Za mo yski eg o, prezesa tegoż I o w a r z y s t w a , o tern wie każdy, kto sięga p a ­ mięcią w o w e c zasy i kto chce być w dobrej wierze sam z sobą.

Co do mnie, to jestem w tern szczęśliwem p o ł o ­ żeniu, że mogę się opierać na czemś więcej, jak na ogólnych wrażeniach, wyni es ionyc h z tej epoki. P a m i ę ­ tam bowi em wybornie, jak ojciec mój Piotr Moszyński

(24)

6

przyszedł u r a d o w a n y do mnie i do brata mego E m a ­ nuela, by nam oznajmić szczęśliwą nowinę,

»że p o z w o l o n o na założenie w W a r s z a w i e T o w a r z y s t w a rol ­ ni czego, które w r a z z T o w a r z y s t w e m rol ni czem kra k o w- skiem i p o z na ńs ki e m T o w a r z y s t w e m p r z y j a c i ó ł nauk, będzie s t a no wi ł o ogni s ko p r z y g o t o w u j ą c e z w o l n a naród, b y pr zv nadarz e ni u się po waż ne j sposobności m ó g ł kied\ś z p o w o ­ dzeni em wy s t ą pi ć do wielkiej walki o niepodległość.

P r z y p u s z c z a ć , że T o w a r z y s t w o rolnicze mogło

mieć inny g ł ó w n y cel, może ten tylko, kto albo zupe ł­ nie nie zna ówc ze sne go stanu moralnego naszego społ e­ czeństwa, albo w kim nieszczęścia k ra jo we i żal, że tak a nie inaczej się stało, zatarły pamięć minionych czasów.

T aki e przypuszczenie jest zupełnie psychologicznie ni emoż li wem w warunkach, w jakich po wst ał o T o w a ­ rz ys t wo rolnicze. Jeżeli b owi e m komitet jego p o c z u w a ł się do o b ow i ąz k u prz ewodz eni a n a r o d o w e m u r o z b u ­ dzeniu, to w tym jedynie w y p a d k u m o ż na b y uwierzyć, że n apr awd ę nie miał na celu przekraczania granic ust awą zakreślonych, gdyby, nie ograniczając się do formalnej legalności, w y t k n ą ł sobie był, jako g ł ó w n y cel, dopr owa dz eni e do zupełnej z go dy P o l a k ó w z Ro- syą. T aki eg o jednakże programu nie miał ani pan A n ­ drzej Za mo yski , ani jego ws pó ł pr a co wn i cy , a najlep­ s zy m tego d o wo d em , że za ten właśnie program r zu­ cili oni klątwę odstępstwa od n a r o d ow eg o sztandaru na Aleksandra Wi elopolskiego, za ten program niechcieli przyjąć na członka T o w a r z y s t w a rolniczego jego syna Zy g mu nt a , za ten pr ogr am dotąd walczyli bez w y ­ tchnienia pr zeci wko margrabiemu, dopókąd wr az z nim nie zagrzebali w gruzach przyszłości narodowej.

(25)

7 Chcąc uniewinnić T o w a r z y s t w o rolnicze za dzia­ łalność jego w czasie 1860 — 1861 r. p ow i a d a czci­ g o d n y a u t o r , że

»Spokoj na o r g a ni c z na praca nie mi ał a u nas od la wielu p o wo dz e ni a. P r z e s z k a d z a ł y jej z a w s z e : z e wn ę t r z n e poli t yczne okol i czności , ma r z y c i e l st wo i nieci erpli wość.

P o w a ż a m się spros tować to zdanie o tyle, że pr ze sz ka dza ły jej nie tyle zewnętrzne okoliczności, jak brak w ew nęt rz ne go zrozumienia naszych k o n s e r w a t y ­ stów, że spokojna organiczna praca nie może mieć n i ­ gdy powodzenia, jeżeli nie idzie w parze z dążeniem do zgodnego działania z rządem i nie przyjmuje za punkt wyjścia istniejącego politycznego organizmu. A, że takiej szczerej dążności nie było ani w społeczeństwie ani w T o w a r z y s t w i e rolniczem, d owo d zi tego najlepiej

użycie przez sz a no wn eg o autora s ł ow a »niecierpli-

jpość>« które przecież tylko do politycznego oderwania się od Rosyi, a nie do p o p r a w y orki, lub do z gody z rządem odnosić się w tej epoce mogło.

» W ś r ó d podni esi onego dzi ał al ności ą T o w a r z y s t w a rol­ niczego nast roju s pół eczeńs t wa« — po wi ada następnie pan L u d w i k Górski — »zaszł y w y pa dk i ws t r ząs aj ące politycz- n v m po rządki e m zachodni ej E u ro p y . A w a n t u r n i c z a w y p r a w a Ga r i b al d e g o z n i e pr z e wi dz i ane m p o w o d z e n i e m w y ko na na , publ i czne m o w y i skryt e k o ns z ac ht y cesarza Nap o l eo n a III, z as ady i cele w idees napol eoni ennes pr z ez niego w y g ł o ­ szone, wrszyst ko po dni e c ał o u m y s ł y wr a ż l i we j z a ws z e m ł o ­ d zi eży i w k o ń c u r z uci ł o ją w objęcia g ł ę b o k o po za g r a ­ nicami u k n u t eg o spisku. W ś r ó d tych okoliczności, niecier­ pl i woś ć r u c h l i ws z y c h ż y w i o ł ó w narodu, z a mi e r z y ł a przenieść o r ga ni c z ną pracę T o w a r z y s t w a r o l ni c z e g o na nie be zpi eczne pole akcyi po l i t yc z n e j . «

W y b a c z y mi s z a n o w n y autor, że muszę z no wu

(26)

p r a w y G ar yba ld eg o nie działały bynajmniej m i m o w o l ­ nie na społ eczeństwo polskie, ale cała polska konspi- racya od samego początku do samego końca była

w najściślejszym z wi ązku z »młodą E u ro p ą « Mazzi-

niego. R o z m i a r y tego artykułu i brak źródeł, których tutaj nie ma m pod r ę k ą , nie po z wa l aj ą mi w y c z e r p u ­ jąco tego dowodzić, od czego powini enem być zresztą zwo lni onym, wy k a z u j ą c to w tym roku dow7odnie w obszernem dziele. T u przytoczę tylko parę faktów7 na poparcie mojego zdania. Szkoła w Cuneo powstała pod patronatem Garibałdego; ukradzione listy z asta­ w n e z Banku polskiego, odwi ezi one był y przez Bu- lowskiego do Maz ziniego; L angiewi cz, ten k o n s e r w a ­ t y w n y dyktator p o w it a ni a z ostawał, z Mazzinim w tak ścisłych stosunkach, że tenże w d w a lata po p o ­ witaniu, w roku 1866, w y s y ła ją c go w bardzo p o ­

ufnej misyi do F ra nc yi , dał mu list, w którym w y ­

ra ża się, że oddawna tego listu jenerał L an gi ewi cz jest moim najlepszym przyjacielem, można wi ęc z nim m ó w i ć o wi zys tki em, jak g d y b y ze mną samy m. T e g o rodzaju zaufanie u tak ostrożnego rewolucyonisty, jak

M a z z i n i , nie zyskuje się z dnia na dzień. D o wo d zi

ono, że stosunki te mus iały być już bardzo ścisłemi z czasów7 szkoły w Cuneo.

O tern, że po wi ta ni e polskie było ki erowanem tą samą ręką, co w y p r a w y na pańs two kościelne, w i e ­ dzieli doskonale współcześni, których tylko nie zaślepiła do szczętu rewolucyj na gorączka. Wi ed zi ał o tern ksiądz Kajsiewicz, wiedział o tern ksiądz Golian, czego naj­ wyraźniejsze ś w ia d ec t wo znajdujemy w ich listach.

Co do wrp ł y w u Napoleona III, na wtrącenie T o ­ w a r z y s t w a rolniczego i kraju na drogę rewolucyjną, to w y p ad a nam się trochę dłużej zastanowi ć nad tym fa ­

(27)

9 ktem. Z a rz u t ten, p ow t a r z a n y s tereotypowo prawie we wszystkich historyach w y p a d k ó w 1860 — 1864 roku, dostąpił ostatecznie do gmat yc zneg o uświęcenia przez

o roku 1863 « pana St ani sława Koźmiana. Po wo ł uj ą c się nań, jako na usprawiedliwienie T o ­ w a r z y s t w a rolniczego, popełnia pan L u d w i k Górski w ka żd ym razie anachronizm. T o w a r z y s t w o rolnicze bowi em zostało roz wi ąz ane m w r. 1861, Napoleon III zaś, aż do w y b u c h u powstania, a nawet aż do z a w a r ­ cia konwencyi rosyjsko - pruskiej, nie w y p o w i e d z i a ł ani jednej m o w y , dzienniki jego nie w y d r u k o w a ł y ani je­ dnego artykułu, kt ór yby w najmniejszej mierze z ac hę ­ cał P o l a kó w do opozycyi względem Ros yi i do p o ­ wstania. Proszę przejrzyć C^as z tej epoki, a ten zbie­

rał przecież skrzętnie każde słowo, dające nadzieję

polskiemu rewolucyj nemu ruchowi — a przekonacie się s zanowni czytelnicy, że prawi e dzień za dniem cytowTał on artykuł y M onitora i Constitutionella, powtarzające ciągle Polakom, że powinni polepszenia losu wy g lą da ć od cesarza Aleksandra II, że powinni korzystać ze szla­ chetnych i szczerych jego z a m i a r ó w w zg lę de m Polski, i przestrzegające ich bezustanku, by nie dali się w t r ą ­ cić w p ow st a ni e, bo Francya potrzebuje przymierza z R o s y ą i nie m o g ł a b y im w niczem pomódz, g d yb y się tego szaleństwa dopuścili. Inne glosy m o ż na b y chyba napotkać w dziennikach ni erządowych, głosy r edago­ wane, jak n. p. w D ebatach przez pana Juliana Klaczkę, lub kupowrane za pieniądze Czartoryskich. Pan Ko- źmian wi e o tern dobrze, co nie przeszkadza mu, gdy mu tego potrzeba, p o w o ł y w a ć się na nie, jako u s p r a ­ wiedliwienie działań s wojego stronnictwa.

M o w y i matac twa Napoleona III, z acz ęł y się d o ­ piero wmwrczas, gdy powstanie polskie p o k r z y ż o w a ł o

(28)

wszystkie jego plany i d o pr o wa d zi ło do konwencyi rosyjsko • pruskiej. W t e d y dopiero nie w z d r y g a ł on się przed próbami w y r a t o w a n i a swojej polityki kosztem tych, którzy p okrz yż owa li ją przez swoje szaleństwo.

O p o w i a d a nam s z a n o w n y a ut or , jak gorączka i niecierpliwość r uc hl i ws zyc h ż y w i o ł ó w narodu z a m ie ­ rzyła przenieść organiczną pracę T o w a r z y s t w a rolni­ czego na niebezpieczne pole akcyi politycznej. Wi el ka szkoda, że przemilczał to, jak z a c h o w a ł y się ż y w i o ł y po wa żne i mniej ruchliwe. Brak ten powinien być u z u ­

pełnionym. P o d d a w s z y się za p i e rw s zy m strzałem

w czasie pi erwsz ych w y p a d k ó w wa r s za w s k i c h uliczno- rewolucyjnej akcyi, p r o w a d z i ł y one, albo t o le ro wa ły zaciętą wa lk ę pr zeci wko margrabiemu, g dy ten d o ­ szedł do w ł ad z y. G d y T o w a r z y s t w o rolnicze zostało rozwiązane, gdy z u c h wa l s tw o spisku doszło do s w o ­ jego zenitu, g dy po waż ni dawni członkowi e T o w a r z y ­ st wa zaczęli po jmować, że jeden Wielopolski może u r a t o w a ć s y tu a c y ą , to i w t e d y nie o dwa żyl i się jawnie stanąć przy nim i przy zgodzie z rządem, lecz żebrali o zastąpienie ich w tym obo wi ąz ku przed krajem, to u r eda kt or ów t ajemnych re woluc yj nyc h pisemek, to u Mi erosławski ego, wy k on uj ąc pr zyt em wszelkiego r o ­ dzaju sztuki łamane, ż eb y Napoleona III zmusić do ujęcia się za P ol sk ą, czego tenże ani nie chciał, ani nie mógł wykonać. Nie Na poleon III polskie społ e­ czeństwo po py cha ł do powstania, ale społeczne p ow ag i polskie po st ano wi ł y sobie koniecznie we pc hną ć N a p o ­ leona III i całą E ur op ę do w o j n y z R o s y ą o Po lsk ę, której nikt sobie w Europie nie ż y c z y ł i o niej nie myślał.

Rumieńc em w s t yd u musi spłonąć czoło ka żd eg o . Polaka, dbałego o godność swojego narodu, gdy mu

10

(29)

chcą wy t ł ó ma c z y ć , że w o w y c h czasach miały pra wo pr zewodni e jego w a r s t w y mieć nadzieję czynnej p o mo c y od Napoleona III, a nie potrafią w y k a z a ć poważniejszej do tej nadziei po dst awy, jak wypicie ze znac ząc ym uśmiechem kieliszka wi na przez cesarza F r a n c u z ó w w ręce księżniczki Janiny Czertwertyńskiej, lub uści- śnienie jej ręki w kadrylu przez c es ar zo wą Eugenią.

Jeżeli spokojna praca nie miała u nas od lat wielu po wodz enia, to głównie dlatego, że prz ewo dni e w a r ­ s t w y naszego społ eczeństwa l a w i r o w a ł y bezustannie mi ędz y politycznym ro zumem a politycznem szaleń­ st we m, a g dy przyszła chwil a stanowcza, to wl ekł y się z a w s z e na oślep na ogonie wszystkich radykalnych i szalonych ż y w i o ł ó w , składając następnie na nie całą odpowiedzialność za n a r o do we nieszczęścia.

Pr zez dość straszne przeszliśmy już cięgi, ż e b y ś m y nie mieli tego wreszcie rozumieć, że nie ma p r z o d o ­ w n ic t wa bez odpowiedzialności. Stronni ctwo ludzi p o ­ wa ż ny ch , starające się zwali ć na innych g ł ó w n y jej cię­ ż ar za przeszłość, abdykuje tern samem przed krajem ze wszelkiego w p ł y w u na przyszłość narodu, a co g o r­

sza, że przyszłość tą w y pa c za . Broniąc się bowi em

przed odpowiedzialnością, rozszerza z a ws z e najfałszyw- sze pojęcia o dobrem i złem, o r ozumnem i szalonem; a zwalając odpowiedzialność na g ł u p c ó w i szaleńców, przyznaje im tern samem p r a w o do rozrządzania lo ­ sami kraju.

P r z y p a t r z m y się jak p o st ę po w ał y sobie narody, mające z d r o w y rozum polityczny i umilające zapewni ć sobie byt n a ro d ow y. C i e k a w y m c ob y powiedział na to n. p. taki Kossuth, g d y b y chciano w niego w m ó w i ć , że moralny p r z y w ó d z c a narodu ma p r a w o wpędzi ć naród w otchłań, prawi e bez wyjścia, nie mając in­ nych g wa ra nc yi po wodz eni a i poparcia, jak rzucony tu

(30)

12

i owdz ie jakiś d w u z n a c z n y frazes przez Napoleona III, lub którego z jego ministrów, co po wi ed zi a łby on na przedłużanie bezcelowej walki całemi miesiącami bez innej po dst awy, jak g oł o sł o wn e przewidzenie «dure{>> wy rz ec zo ne przez ministra Wa le w sk ie g o do Andrzeja

Koźmiana. Przecież w r. i 85g Napoleon III z d e c y ­

d o w a n y na wojnę z Austryą, o b i e c y w a ł Ko ss ut ho wi 200.000 kar ab inó w i 20.000 woj ska w y sa d z o n e g o na brzeg Dalmacyi, a pomi mo tego o dpowi edz iał on na to, ż e : «b ył b ym zdrajcą, zasługującym na rozstrzelanie, g d y b y m mój kraj naraził na a want ur ę bez po wa żni e j­ szych gwa ra nc yi , t. j. bez z a ang aż owa ni a się honoru sztandaru francuskiego w głębi W ę g i e r i bez f or ma l­ nego zobowiązani a cesarza francuskiego, że niepodle­ głość Wę g i e r będzie trakt owaną r ównorzędnie ze s p ra wą oswobodzenia Włoch. A to był węgierski rewolucyoni - sta! Nie d ziwot a więc, że w takim narodzie znaleźli się konserwatyści którzy w tej samej chwili, w której spiski i rewolucyjne agitacye szerzyły się po całych Wę grze ch, w której nikt jeszcze nie mógł przewidzieć że r. 1866 zmusi Au st ryą do z mi any germanizacyjnego i centra­ listycznego systemu, nie wahal i się już od roku 1861 o rg an iz owa ć po wa żne stronnictwo pod hasłem z god y z rządem.

T e g o hasła, pojętego szczerze, uczciwie i bez ża - dnych ukrytych myśli potrzeba koniecznie tutejszemu

społeczeństwu. Hasła tego pragnie niewątpliwie z a ­

r ó wn o czcigodny autor artykułu o Aleksandrze O s t r o w ­ skim, jak pragnie go cała p o w a ż n a część naszego s p o ­ łeczeństwa. P rz es ta ńmy więc raz zrzucać ciężar o d p o ­ wiedzialności na obce barki, w e ź m y go całkowicie na siebie, n a uc z my społ eczeństwo w czem zawiniliśmy, z a r ó w n o my, jak ojcowie nasi i kr oc zmy śmiało w pracy

moralnej i ekonomicznej po nowej drodze uznania

(31)

i3 istniejącego politycznego porządku i opierania na nim przyszłości naszej ojczyzny, nie zaś na z wo dni cz yc h illu-

zyach. Jeżeli tego nie uczyni my, jeżeli nie d o p r o w a ­

dz imy do tego, żeby społeczeństwo nasze szło ręka w rękę z nami w dążeniach do zupełnej harmonii c e ­ l ó w i dróg naszych z rządem cesarza Rosyi, jeżeli tej harmonii nie z ro bi my podwali ną politycznych naszych dążeń, i naszej społecznej pracy, to po to mk ow ie nasi, jako je dyny po nas spadek odziedziczą z n o w u nie­ szczęsny frazes ż e :

»Spokoj na or g a ni cz n a praca nie miała u nas od lat wi el u p o w o d z e n i a " .

Z p r a w d z i w y m szacunkiem

Jer&y Moszyński.

Ł o n i ó w , dnia 24 sierpnia 1896.

(32)
(33)

KILKA SŁÓ W

W SPRAWIE POLEMIKI

„CZASU11 z „HAŁYCZANINEM"

N A P I S A Ł

(34)
(35)

S Ł O W O W S T Ę P N E .

Naj wi ększą trudność naturalnego i s prawiedli wego r oz woju st osunków r o s y j s k o - p o l s k i c h stanowi przede- wszystkiem to, że p o c z ą w s z y od chwili r ozbiorów, ś ro ­ dek ciężkości tychże stosunków wy dz ie ra ł się z awsz e po za granice geograficznego ich określenia. Do bardzo ni edawna nikt tego nie p o jm ow a ł w Po ls ce , że każda z polskich dzielnic, w ó w c z a s tylko może zyskać trwałe warunki do p oko jo we go roz woju swojej narodowości, jeżeli nie będzie ich u wa ża ła za szczeble, po których mi el ibyśmy się w d r a p y w a ć ku niedościgłym ideałom politycznej niepodległości i jedności. Błędne pod tym wz glę de m pojęcia wt rąci ły Kr óle st wo Polskie w nie­ szczęsne to p o ł o ż e n i e , że wł as ną skórą musiało ono

z aw s z e płacić ich kosz ta, bez względu na t o , czy

błędu dopuszczało się samo — jak to miało miejsce po roku i 8 i 5-ym — czy też popełniały go inne polskie dzielnice, jak się to działo przez trzydzieści lat po ostatniem powstaniu.

T r z e b a nam było znaleść się dopiero na samem dnie przepaści, żeby nareszcie zrozumieć, iż tylko b i o­ rąc szczery, nie podsz yty żadnemi ukrytemi planami, udział w r oz wo ju państw, do których na leżymy,

(36)

mo-5

żerny być jedni drugim pomocą, a nie zaporą do r o ­ z wo ju życia na rodowego. Ws pó łud zi a ł nasz b owi em w politycznem i spółecznem życiu państw r o z b i o r o ­ wych, s p row ad za tą wz aj emną p omo c do granic, okre­ ślonych realnemi stosunkami mi ęd zyn aro do wy mi , o c z y sz ­ cza ją ze wszystkich wybujałości wy obraź ni i za myka ją wr szerzeniu z d r ow y c h zasad społecznego rozwoju i uczciwej polityki, dążącej do jak najzgodniejszego p o ­ życia państw, do których należymy. Z go dne pożycie państ w r o zb i o r o w y c h jest niezbędnym warunkiem na ­

szego na ro d ow eg o rozwoju i dlatego doprowadzeni e

do niego, stanowi jedyny g o d z i w y i r oz umny kierunek

ogólno polskich politycznych dążności. Kierunek ten

mógłby być w ó w c z a s tylko c h w i l o w o z a wi es zo ny m, g d y b y w y m a g a ł y tego ż yw ot n e interesa państwa, do którego ta lub o w a dzielnica Polski należy, nigdy je­ dnak dla polskich pl anó w lub wi do kó w. G d y b y w b r e w naszym pragnieniom i w b r e w pr awd opo do bi eńs twu, miecz musiał rozstrzygać antagonizmy państw r oz bi o­ ro wy ch, to strasznej katastrofy nie wo l n o b y nam k o m ­ plikować wp r ow a dz an i em w grę zwietrzałych, da wny ch polskich aspiracyi, lecz przeciwnie by ł ob y naszym o b o ­ wiązkiem, starać się o ograniczenie g ro zy wo jny do r oz mia rów, zakreślonych niezbędnemi interesami państw, do których należymy.

Oto był program polityczny, w y p o w i e d z i a n y prze-

zemnie po raz pi erwsz y w 1880-ym roku. O d tego

czasu przeszło przez świat wiele zmian i w y p a d k ó w , które z apewni ł y u nas stanowcze z w y c i ę z t w o mojemu p ro gr amo wi , bo z d o b y ł y mu p r a w o o b yw a t e l s t w a w e wszystkich p o w aż n yc h umysłac h z a r ó w no tu w K r ó l e ­ stwie polskiem jak w Galicyi.

(37)

6 Zr o zu mi ał a to wreszcie Galicya, że tylko w p ł y w a ­ jąc kojąco na polsko - rosyjskie stosunki, może oddać

po waż ne usługi sprawie narodowej. Pocieszający to

objaw, ale o w o c e jego powinni śmy tu pr z y j m o wa ć z dobrodziejstwem inwentarza, spadek bowi em galicyj­ skiej austryacko-polskicj polityki, obciążonym jest pas­ sy wa mi przeszłości, które ł a t w o m o g ł y b y przygnieść i zabić w zarodzie nasze u g o d o w e tendencye. W d ą ­ żeniach naszych po wi nni śmy p r z y j m o w a ć z w d z i ę c z n o ­ ścią po mo c z każdej strony, z którejby nam ją sz cz e­ rze o ha ro wa no , ale nie m a m y p r a w a zrzekać się naszej samodzielności, nie m a m y p r aw a p o d d a w a ć się z za- wi ązanemi o cz yma pod kuratelę poli tyków galicyjskich, nie m a m y p r a wa stroić się w mundury galicyjskich stronnictw, bo mundur zmusza do stawania w jednym politycznym szeregu i do brania solidarnej o d p o w i e ­ dzialności za przeszłe, teraźniejsze i przyszłe działanie, a to chyba był oby dla nas rzeczą arcyniekorzystną ze względu na przeszłość, a kto wie, czy bardzo w y g o d n ą dia teraźniejszości i przyszłości naszego działania, w o b e c n a r o w ó w , w które zabrnęła prasa galicyjska, a z któ­ rych nie może się w y l e c z y ć nawet najkonserwatywniej- szy jej st ańczykowski organ.

(38)
(39)

I.

Naj ważniejszym warunkiem trwałej z g od y jest

szczerość. W a r u ne k ten nabiera jeszcze większej wagi t a m , gdzie bieg historyi rzucił między d w a bratnie narody zarzewi e politycznego antagonizmu, nie cofają­ cego się ani przed zawiścią, ani przed niesprawiedli­ wością, ani przed fałszem i podstępem. W takich w a ­ runkach, trudno się nawet dziwdć, że o b y dw i e strony, pomi mo wspólnego interesu w d oprowa dz eni u do z g o ­ dnego pożycia, u waż aj ą za swój pat ryotyc zny o b o w i ą ­ zek pilne baczenie na to, czy wyciągające się do zgody dłonie nie u kr ywa ją sztyletu, trucizny lub knuta.

T y l k o zupełna szczerość, oparta na zrozumieniu ws pólny ch ze z god y korzyści, może usunąć ten z gubny dla przyszłości, a niestety do pe wnego stopnia us p r a w ie ­ dliwiony przeszłością stan w za je mne go niedowierzania. Korzyści, płynące ze z god y P o l a k ó w z Rosyą, są dziś dla o b y d w ó c h stron tak wi docznemi, że n i e z a w o ­ dnie musiałyby one prędko usunąć wszelkie podejrzli­ wości, g d y b y nie po d ży wi ał a ich nieszczęsna zasada dziennikarskiej nieomylności, przyjęta za dogmat przez wi ększość z a ró w n o polskiej jak rosyjskiej prasy. W imię tegoż to dogmat u o d b y w a się bardzo często w reda- kcyach bezpłodna praca, która, rachując na krótką pa ­ mięć czytelników, wysila się na wykazanie, że dziennik

(40)

8

nigdy nie zmieniał ani swoich zasad, ani dążności, ani i de ał ów politycznych. Naturalnie, że chcąc swoje dzi­ siejsze opinie nawi ązać z dawniejszemi, musi najczęściej redakcya uciekać się do pobożnych kł ams t w i fałszów, które po d ch wy co n e przez przeci wników, pobudzają ich do dzwonienia na alarm i do po da wa ni a w wątpliwość szczerości obecnych usposobień społ eczeństwa, a jest to rzeczą tem dla s p r a w y ugodowej niekorzystniejszą, że d zwo nni cy nie z aws ze odznaczają się dobrą wiarą.

T o też wielki b ył by już czas na to, ż eby z a r ó w no nasze, jak rosyjskie dziennikarstwo, zaniechało systemu pr ze konywania czytelników, że stronnictwa przez nie reprezentowane nigdy nie błądziły i nigdy nie zmieniały swojego politycznego kierunku. U w a g i te nasunęła mi na myśl od po wi ed ź C{asu na zarzuty H afyc\anina, z którą zaznajomił nas N r 5o K ra ju .

Hałyc^anin, chcąc rzucić nieufność pomi ędzy P o ­ l a kó w a Ro syą , obrał sobie za podstawę operacyjną grunt, na którym uwi kł ał się sam w sieć wł asnego swojego podstępu. Jako d o w ó d nieszczerości dzisiej­ szych opinii C\asu i Stańczyków*, pr zeds tawi ł on histo- ryą adresu, w którym sejm galicyjski w r. 1877 z a ­

mierzał dać w^yraz nieprzyjaznym swo im względem

Ro syi uczuciom. W zapale ataku, z a ga l o p o w a ł się H a- łyc^anin tak daleko, że nie w a h a ł się przypisać autor­

stwa tegoż aktu Al fre do wi P ot oc ki emu, L u d w i k o w i

i H e n r y k o w i Wo dz ic ki m, Józefowi Szujskiemu i Stani­ s ł a w o w i K oźmianowi .

Oc zywi ści e, że C\ason>i z łatwością przyszło udo­ wodnienie fałszu tej zjadliwej insynuacyi, skoro Alfred Potocki, ó wc z es ny namiestnik Galicyi, właśnie sejm ó w z p o w o d u tegoż adresu rozwi ązał, skoro L u d w i k W o - dzicki, jako marszałek sej mu, wr ęc z się przeci wko

(41)

adresowi o św ia d cz ył , skoro Józef Szujski i Henryk Wodzicki starali się ton adresu po pr a wk am i złagodzić, a Stani sław K o źm i an nigdy w sejmie nie zasiadał.

G d y b y C{as poprzestał był na tern faktycznem sprostowaniu, to był by w y sz e dł zupełnym zwy ci ęz cą z tej walki na pióra. Niestety redakcya Czasu chciała skorzystać ze swojego tryumfu, by w y k a z a ć swoją nieomylność i konsekwencyą, by ogłosić światu, że w r. 1877 St ańc zyc y i C^as byli tak samo u g o d o w o w zg lę de m Rosyi usposobieni jak dzisiaj, sł owe m :

»że mó w i ąc dziś o z a c h o w a n i u i ndywi dual noś ci n a r o­ dowej P o l a k ó w pod ber ł e m rosyjski em i o po go d z e ni u ich int eresów n a r o d o w y c h z pr z ynal e ż noś c i ą do p a ń s t w a , nie staje — C \as — w sprzeczności z tern, co pisał w r. 18y 77<».

Prosta rzecz, że g d y b y p ra w d ą było to tw ie r dz e­ nie C{asu, to bardzo smutno w y g l ą d ał a b y dzisiejsza u go d o w a tendencya S ta ńc zykó w. Jakie był y r z e c z y w i ­ ste dążności ludzi, pr o wa dz ą cy c h w Galicyi austryacko- polską politykę i jak m o dy f i k o wa ł y się one pod w p ł y ­ w e m w y p a d k ó w , w y k a z a ł e m to już dowo dni e w li­ cznych publikacyach, które w y d a w a ł e m w Krakowi e, po c z ą w s z y od 1880 r., a których krótki rys pomieściłem w odpowied{i na korespondencyę % K ra ko w a , 7amies{- c{oną w 17 numer\e »K ra ju * { r. 1896.

Ograniczę się więc teraz do określenia stanowiska C\asu i Stańczyków podczas wo jny turecko - rosyjskiej.

II.

Gali cya dzieliła się w r. 1877 na d w a polityczne stronnictwa, a mianowicie na t r o m t a d r a t y c z n o - r e w o l u ­ cyjne i na st ańczykowsko rozsądne. Pi erwsz e

(42)

nawoły-i o

w a ł o do bezz wł oc zne go powstania przeci wko Ro syi i objawi ło się śmieszną ekspedycyą polską, wypchniętą do T u r c y i z Węgier. Drugie u w aż a ł o woj nę turecką za korzystną sposobność do rozpoczęcia politycznej polsko-austryackiej akcyi »w wielkim stylu« przeci wko Ros yi i dla tego zwa lc za ło wszelkie obja wy , mogące ją s p a r a l i ż o w a ć ; a więc z a r ó w n o przedwczesne w y ­ skoki rewolucyj ne jak demonstracye sejmowe, któreby mo g ły zrazić cesarza, na którym opierano głównie

nadzieje wielkich politycznych planów. Prosta więc

rzecz, że L u d w i k i Henryk Wo dz ic c y, Józef Szujski i inni wy s tę p ow al i przeciw adresowi, skoro wiedzieli, że cesarz u w a ż a go za sz ko dl iwy dla i nteresów m o ­ narchii. R ó w n i e ż zrozumiałą jest rzeczą, że Czas, chcąc uchronić naród od szalonych w y b r y k ó w w rodzaju i 86 3 go roku, p o m a w i a n y m był przez galicyjskich trom- t a drat ów o zaprzedanie Rosyi, musiał bo wi em w tym celu zalecać z akordonowej braci d w u l i c o w ą lojalność

względem Rosyi, co tern śmielej czynił, że znając

o b a w y , jakie każda myśl z go dy polsko - rosyjskiej b u ­ dziła w Wiedniu, mó gł zajęte przez siebie w tym kie­ runku stanowisko u w a ż a ć również za bodziec do p o ­ pchnięcia Austryi do antirosyjskiej akcyi.

Kt o by chciał twierdzić, że tak nie było, ten w y s i ­ lałby się na udowadnianie rzeczy wr ęc z niemożliwej

w ówczesnej fazie politycznych poglądów. Przecież

stronnictwo s ta ńc zyk ów wystąpi ło od pierwszej chwili swojego istnienia pod hasłem utworzenia Polski przez A u s t r y ą , przecież w tern haśle szukało uprawnienia przed krajem z a r ó w no lojalności swojej wz glę de m A u ­

stryi, jak walki swojej ze spiskiem. Przecież ten sam

L u d w i k Wodzicki rzucił jeszcze w r. 1866 w P rzeg lą ­ dzie Polskim program ogólno-europejskiej koalicyi p r z e ­

(43)

c iwko Rosyi , a M au r y c y Mann, u w a ż a n y za największą p o ­ w a g ę polityczną w redakcyi Czasu, nie w a h a ł się, po d o k o ­ nanym pogromie Francyi w r. 1871 doradzać tejże we

ws t ę pn ym artykule tegoż dziennika, by wsadziła na

okręty niedobitki armii L o a r y i w y p o wi e d zi a ł a wojnę

Ros yi za starganie traktatu paryskiego. Py ta m się,

kto w o b e c tego p o w a ż y ł b y się twierdzić, że naraz

w r. 1877, w chwili, g dy R o s ya wplątaną została

w uciążliwą wojnę, ci sami ludzie zaniechali politycznych dążności, będących w ó w c z a s g ł ówn ą ich racyą b y t u ? Pyt am się, czerń, jakiemi faktami, m o ż na b y wy t łó ma - czyć tą psychiczną e w o l u c y ą ? O c z y w i ś c i e , że f aktów takich nikt nie potrafi p rz yt o cz yć , bo e wolucyi takiej nie było w o w y m czasie.

T o pewna, że nie było w r. 1877 w Galicyi ani jednego Stańczyka, ani jednego konserwatysty, któryby w y b u c h u w o j ny tureckiej nie u w a ż a ł za początek akcyi, mającej urzeczywistnić ideały austryacko - polskiej poli­ tyki. Wszelki e n a w o ł y w a n i a do legalności względem Ro syi był y tylko w y r a z e m o b a w y , by o w o c u nie ob- trącono przedw cześnie.

Ż e tak, a nie inaczej było, d owo dz i tego najlepiej artykuł ws tę pny C za su , napisany przez Józefa S z u j ­ skiego, w którym, zalecając bierność, jako ogólno-polski obowi ązek, dodaje on wyraźnie, że może przyjść w tra­ kcie albo w skutku wo j ny chwila, w której wyjście z bierności stanie się nie tylko naszem p r a w e m , ale nawet nasżym obowi ązki em, a wt e dy za świecącą linią bagnet ów powinni śmy robić wszystko, co może rozum i wola.

T e g o ż samego d owo dz i rozgoryczeni e, jakie o d e ­ z w a ł o się z ł a w polskich w wiedeńskiej radzie państwa podczas obrad nad kredytem na okupacyą Bośnii i H e r ­

(44)

cegowiny. Nad W i sł ą — w oł a ł Grocholski, prezes koła polskiego — a nie w Hercegowinie powinna była Au- strya szukać rozwiązania s p r a w y wschodniej! a g ł o­ sowi temu w t ó r o w a ł , w p r a w d z i e oględniej, przyszły minister finansów, Julian Dunajewski.

Dość pr zeczytać artykuł C^asu, napisany w kilka lat później z p o w o d u dymisyi A n d r as s eg o , dość p r z y ­ pomnieć sobie te ostre wy r zu ty , któremi o b s y p y w a ł on ustępującego ministra sp raw zagranicznych, z arz u­ cając mu wprost niedotrzymanie zaciągniętych względem P o l a kó w z obowiąz ań, by zrozumieć, do jakiego stopnia r a ch owa no w r. 1877 w obozie stańczykowskim na wojnę Austryi z Rosyą.

Wi doc zni e więc redakcya C^asu ma bardzo krótką pa mi ęć , skoro chcąc dowi eść szczerości dzisiejszych swoich dążności, śmie się p o w o ł y w a ć na r. 1877, co tern większą jest z jej strony lekkomyślnością, że dzi­ siejszy prąd opinii poważnej, nie potrzebuje bynajmniej sięgać tak daleko, by dowi eść swej szczerości. C o za pożytek dla s prawy, ze sztucznie naciąganych d o w o d ó w t a m , gdzie w y ż ł o b i ł je jasne i niewątpliwe sam bieg politycznych w y p a d k ó w ?

III.

Na kongresie berlińskim z b an kr ut o wa ł ostatecznie

p ie rwot ny stańczykowski system polityczny, którego

m o w ą p o g r ze bo w ą było słynne expose, podane przez galicyjskich k o ns e r w at y w n y c h k o ry fe u sz ó w uczestnikom kongresu. Nie przepadli jednak St ańczykowie. Jedno­ cześnie ze śmiertelnym ciosem , który otrz ymała pier­ wotna ich studencko-emigrancka polityka, zacz ęły b u ­ dzić się mi ędzy St ańc zyka mi poszuki wani a za r z e c z y ­

(45)

i3

wiście realnym grantem do politycznego działania.

D a w n e hasła traciły coraz to bardziej na swej sile i schodziły zwo lna do rzędu — wp r a w d z i e z awsz e je­ szcze szkodliwej — ale czczej frazeologii, którą rzucało się od czasu do czasu jako bezużyteczny ochłap z g ł o ­ dniałej g a w i e d z i , ale której nie brano już na seryo w gronie a u g u r ów ko ns er wa ty wne g o obozu. Do zde- pr ec yonowa ni a d awn y ch haseł przyczyniła się także i ta okoliczność, że społeczeństwo polskie pod rządem rosyjskim sprzykrzyło sobie narzucaną mu z Galicyi rolę dekoratora austryacko - polskiej polityki i znalazło skuteczne drogi do stawienia oporu bezmyśl nemu i gra­ niu jego bytem i obrony swojej przyszłości.

Że dzisiaj C^as pragnie szczerze dojścia do skutku z go dy między R o s y ą a Po la ka mi , jest to rzeczą nie­ wą tp li wą dla każdego, kto zrozumie powTody, które zmuszają dziś do tych pragnień stańczykowskie stron­

nictwo. Pr zed ews zystk ie m z a ró w n o zewnętrzna jak

we wn ęt rz na polityka Austryi dostała się w ręce P o ­ l a k ó w , co zmusza rządzące stronnictwo do ścisłego rachowani a się z realną podsta wą politycznego działania, w ob ec której nie może się ostać politykowanie, nie- uwzględniające ani ogólnego interesu monarchii, ani w a r u n k ó w pot rzebnych do ro zwo ju ekonomicznej, finan­ sowej i politycznej potęgi państwa.

Z chwilą, g dy hr. G o łu c ho w sk i objął ster polityki zagranicznej, musiała prysnąć sama przez się cała fan- t asmagorya polityczna, musiały ostatecznie ustąpić w s z e l ­ kie plany wielkich militarnych przedsięwzięć, w y ko ły - sane przez l u d z i , którzy patrząc na defiladę woj ska austryackiego po rynku krakowskim, cieszyli się nai wną nadzieją, że mają już w ręku g o t o w ą siłę do dokonania p ogromu R os y i i o dbud ow ani a Polski. Zmu sz en i teraz

(46)

M

do zajrzenia po za kulisy s pr aw politycznych i w o j s k o ­ wy ch, przekonali się wreszcie galicyjscy mę żowi e stanu, że żaden chociażby najszumniejszy frazes nie może ani na krok dalej popchnąć militarnej i politycznej p o ­ tęgi państwa po za granice zakreślone jej naturalnemi wa ru nk ami r o z w o j u ; przekonali się nareszcie, że siła militarna ma więcej skompli kowane warunki bytu od o ło wi a ny ch lub pa pi e ro wy ch a r m i i , któremi staczali

walne bitwy pod okiem swej piastunki.

Konieczne to przeobrażenie pojęć znalazło bardzo silną ostrogę w zdarzeniach ostatnich c zasów, mi ędzy któremi rewelacye bismarkowskie bez wątpienia bardzo wa ż ną odegrały rolę. One to w y k a z a ł y , na jak kruchej podstawie opiera się polityka, paląca na cześć trójprzy- mierza wszystkie mosty, wi od ąc e ku porozumieniu się Austryi z R o s y ą i przestrzegły A u s t r y ę , że idąc na oślep tą drogą, może się najniespodziewaniej znaleść naprzeciw groźnej rosyjsko-niemieckiej koalicyi.

Nie mniejszą g w a r a n c y ą szczerości u g o d o w y c h d ą ­ żności S t a ń c z y k ó w względem Ros yi stanowi ujęcie przez hr. Badeniego steru wewnętrznej polityki A u s t r y i , dla której utrzymanie harmonii pomi ędz y różnorodnemi narodami w skład jej wc ho dz ą ce mi i zażegnanie b e z ­ względnej opo zyc yi S ło w i a n jest jednym z n a j ż y w o ­ tniejszych interesów. A nie ulega wątpliwości, że szczere porozumienie się Austryi z R o s y ą odcięłoby za jednym za ma ch em gł ówn ą po ds ta wę działania z a ró w n o o p o ­

zycyi antiaustryackiej w A us t r y i , jak antirosyjskiej

w R o s y i , na czem z ys kałby z a r ó w no spokojny rozwój S ło w i a n austryackich, jak P o l a k ó w rosyjskich.

D o s t a w s z y się do w ł a d z y w A u s t r y i , P ol ac y g a ­ licyjscy musieli się po raz p i erwsz y od czasu rozbioru, w y z u ć z wielkich a pustych f ra z es ów niejyyr{ekania

(47)

się przyszłości i nieprzesądzania wyroków Opatrzności. Udział w n aj wyż sz ych w ł a d z ac h p a ńs t w a , przekonał

ich nareszcie, że Op at rz no ść , składając w ich ręce

rz ądy monarchii, nietylko dała im prawo, ale co więcej w ł oż ył a na nich obo wi ąz ek przesądzania przyszłości t. j. do budowani a przyszłości na pr a wa c h logiki, z ło ­ żonej przez Opatrzność w dziejach ludzkości i o b o ­ wiązek wyrzekani a się na przyszłość wszystkiego, co nie jest zgodne z tą logiką.

T o też chwila dzisiejsza z tego względu ma dla nas w y j ą t k o w ą w a g ę , że po raz p i erwsz y od czasu rozbioru Polski, wszystkie czynniki, od których zależy zgodne uregulowanie się rosyjsko-polskich stosunków, zaczynają rozumieć w niem swój interes i szczerze go pragnąć, z a r ó w no rząd jak społeczeństwo rosyjskie, z a ­ r ó w no tutejsze polskie społeczeństwo jak zakordonowe, a nawet Aus trya ze względu na zewnętrzne i w e w n ę ­ trzne swoje stosunki.

St oi my więc wo be c faktu, który historya zapisze kiedyś jako habet albo dabet w dziejach S ł o w i a ńs zc z yz ny podług tego, czy z dobę dz ie my się na z użytkowani e s p o ­ sobnej chwili do z go dy z Rosyą, lub ją zmarnujemy, ale który w ka żd ym razie brzemienny jest w dobre albo złe następstwa dla t yc h, co go w y z y s ka j ą lub zmarnują.

Ł o n i ó w , dnia i stycznia 1897 roku.

(48)
(49)

KILKA SŁÓW

Z POWODU AR TYK U ŁÓ W NOWOROCZNYCH

Gazety „S W IE T “

i „8. PIETIERBURGSKIJA W IED0M0STI“

IV.

N A P I S A Ł JE R ZY M O SZ YŃ SK I

1897

.

(50)
(51)

I.

N o w y rok jest chwilą, w której organa opinii p u ­

blicznej z w y k ł y robić swoje moralne i polityczne bi­

lanse i preliminarze. Oc zywi ści e, że z natury r z ec z y jedna chwila nie może wy s t a r c z yć na uchwalenie p o ­ w a ż n e g o i w y r e z o n o w a n e g o budżetu i dlatego kończy się z a zw y cz a j na ogłoszeniu pobieżnego tylko prowi zo- ryum, do którego nie moż na p r z y w i ą z y w a ć ani zanadto dużej wagi, ani przesadnych nadziei, lub brać ich za tragicznie. Nie może to nas jednak zwolnić od p r z e d ­ m i o t ow e go i spokojnego rozpatrzenia się w nadziejach i dążeniach prasy rosyjskiej. Im gorętszem jest bo wi e m pragnienie nasze zgodnego pożyci a d w ó c h społeczeństw, które Opatrzność i historya nierozerwalnie z sobą z ł ą ­ czyła, tern potrzebniejszą jest szczera w y m i a n a myśli, któraby p rz yg o t o w a ł a grunt dla w za je mn e go poznania i porozumienia się.

Jak się o tern d o wi ad u je my z Nru 11 Słowa z r .b.

najszersze w r ot a do bujania po stepie politycznych

fantazyi , o t w o r z y ł przed społ eczeństwem rosyjskiem Sw iet (Nr 349), który z a zn a c z y w s z y, że w roku minio­ nym zdziałano bardzo dużo, że na W s ch o dz i e osiągnięto bardzo p ow a ż n e rezultaty, następujące z tego faktu w y ­ ciąga w n i o s k i :

wSpr awy tego w s c ho d u r o z my ś l ni e — pisze dzi enni k — zal i czany do rzędu sp ra w w ew n ętrzn y ch . W s c h ó d z j e g o :

(52)

4

Ch i na mi , Pe r s ya mi , Be l ud ż y s t a n a mi , a n a w et I n d y a m i, przez w o l ę Op a t r z no ś ci p r z e z n a c z o n y jest n a r o d o wi r osyjs ki emu. W c z e ś n i ej c z y później, ale W s c h ó d ó w nas nie minie. A t o l i dążąc do tego celu, trzeba bronić naszej p o z y c y i i b y ć sil­ nymi na Z a c h o d z i e E u r o p y « .

»Dalej S w ie t oświ adcza, że R o s y a wi nn a bardzo pilnie o b s e r w o w a ć i badać, co się dzieje na Z a c h o d z i e, z a p o b i eg a ć i nt r y g o m niemi ecki m i znać d o b r z e w r o g ó w . R o s y a słaba na Z a c h o d z i e, straci W s c h ó d i odwr ot ni e. P o w i n n i ś m y stać silni i ni e wz rus z e ni w cieśninach, tak samo j a k ni e wz r u s z o - nem w i n n o być s t a no wi s ko nasze na W i ś l e i na p o m o r z u Na d b a l t y c k i e m. Bro ni ąc Z a c h o d u n a s z e g o , w i nn i ś m y być pr z e d e ws z y s t ki e m S ł o w i a n a m i i mi eć w opiece u c z uci a n a ­ r o d o w e ludności, należącej do s z c z e pu s ł owi ańs ki ego, a r o z ­ rzuconej na Z a c h o d z i e aż do w y b r z e ż y A d r y a t y k u . T o nasze straże przednie, k oni e czne dla skutecznej wal ki z n a j w i ę k ­ s z y m w r o g i e m narodu — g e r m a ni z m e m.

» S w iet jest zdania, że idąc ręka w rękę z F r a n c y ą ,

R o s y a osiągnie cel, do j aki ego dąży : U t r z y m a pokój o g ó l ny , a j ednocze śni e zdobę dz i e to, co się jej nal eży«.

Że R o s y a ma bardzo p ow a ż n e interesa na W s c h o ­ dzie, o tem, zdaje mi się, nikt dziś w Europie nie wątpi. Dla każdego jednak, kto nie utrzymuje, tak jak S m e t bezpośrednich osobistych stosunków z O p a t r z n o ­ ścią i komu nieznanym jest dokument z obowiąz ani a się Opatrzności do oddania, czy też dokonanego już o d ­ dania Ros yi Chin, Persyi, Beludżystanu, Indyi i Austryi aż po Ad rya ty k, o wiele mniej jest p e wn e m i mniej zrozumi ałem, na podstawie jakich f akt ów kraje te stały się już we w n ę t r z ne m i p ro w i nc y a m i rosyjskiemi. Jak dotąd bowi em, z a r ó w n o geografia jak kronika w s p ó ł ­ czesna z a w s z e po d a w n e m u twierdzą, że Chiny, Persya, Beludżystan i Au s tr ya są pa ńs twa mi niepodległemi, Indye zaś p ro wi nc yą angielską.

(53)

5 R ó w n i e ż niezrozumiałą jest rzeczą, jakiemi śr od­ kami zamierza R ed a k c y a Sw ieła utr z yma ć pokój, idąc ręka w rękę z Francyą, skoro zabiera się do podbicia całej A z y i i E u r o p y aż po Ad rya ty k, a równocześnie w y p o w i a d a Ni e mc om nieprzejednaną walkę. Niech mi w y b a c z y Sw iet, ale są to łamigłówki, których r o z w i ą ­ zania mo ż n a b y się c hyba doszukać w pragnieniu p o d ­ bicia przy n o w y m roku całego świata... prenumerat orów.

Należąc do ludzi, którzy nie od dziś i nie od wczoraj pracują nad pojednaniem P o l a k ó w z R o s y ą , a wi ęc nad najskuteczniejszem zabezpieczeniem potęgi R os y i na zachodnich jej kresach, upatrując w Słowiańszczy-

źnie najskuteczniejsze rozwi ązani e kwestyi rosyjsko-

polskiej, a w niesieniu c ywil izacyi zachodniej na Ws ch ó d, g łó wn e jej zadanie, nie mogę milczeć, g dy rozbujała fantazya dziennikarska wy si l a się na popchnięcie R os y i w położenie bez wyjścia, gdy stara się wtrącić ją w otchłań, w której zetrzećby się musiała jej potęga, a z nią przyszłość Sł owi ańs zc zyz ny .

P owi e dz i ał em już wyżej , że n o w o ro c zn yc h a r t y ­ k u ł ó w tego lub o w e g o dziennika nie biorę zbyt tra ­ gicznie, mam b owi e m aż nadto zaufania do w y p r ó b o w a ­ nej trzeźwości dypl oma cy i rosyjskiej, na którą nie może mieć w p ł y w u polityczne majaczenie Sjpieta. Ale pyt am się, do czego ma służyć to sztuczne podniecanie w y o ­ braźni społecznej ? do czego służyć ma to bałamucenie opinii pu bl ic zne j, to bałagulstwo z d r o w e g o rozsądku po stepach ni edorzecznych mrz one k? C h y b a do o b d ar ­ cia społ eczeństwa ze wszelkiego z d r ow e g o sensu i do oder wania go od wytężonej wewnętrznej ekonomicznej i moralnej pracy, która jest dzisiaj tern niezbędniejszym obo wi ąz ki em jego w zg lę de m Rosyi, im poważniejsze, im wi ększe czekają ją w przyszłości zadania.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przy pierwszym spotkaniu w Fatimie, 13 maja, Maryja pyta dzie- ci wprost: Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpie- nia, które On wam ześle jako zadośćuczynienie

[r]

Aby sprawdzić, jak kształtują się preferencje pacjen- tów związane z wyborem sposobu umówienia wizyty, poddano analizie liczbę pacjentów Wielkopolskiego Cen- trum

Do tych zoono- tycznych zagrożeń należy dodać między innymi szerzenie się chorób wywołanych przez wirus Ebola i wirus Hanta oraz wy- twarzające werotoksynę szczepy Escheri-

Wydaje się, że we współczesnej literaturze przedmiotu pojęcie to jest reprezentowane szczególnie często i stosowane zamiennie z takimi, jak: wywieranie wpływu,

[r]

Traditio brevi manu zachodziło wówczas, kiedy dotychczasowy dzierżyciel rzeczy stawał się posiadaczem na podstawie umowy z dotychczasowym jej posiadaczem. Następnie

 - jeżeli pomieszczenie zajmuje łącznie kilka osób, ich odpowiedzialność jest solidarna (art.. Co do części budynku objętych wspólnym korzystaniem przez wszystkich