• Nie Znaleziono Wyników

Wina i kara : tragedya w 3 aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wina i kara : tragedya w 3 aktach"

Copied!
132
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

WŁADYSŁAW ORKAN

W I N A ] K A R A

Y A W 3 A K T A C H K R A K Ó W 1905 N A K Ł A D E M S P Ó Ł K I N A K Ł A D O W E J » K S IĄ Ż K A « \W A R S Z A W A • G . C E N T N E R S Z W E R I S - K A

(6)

Praw a m anuskryptu wobec scen zastrzega się. Praw o przekładu zastrze­ żone i przekazane firmie D r. J . M archlew ski & C o . w M onachium .

(7)

Osoby

Ł ukasz

Jlnna, jego żona, ślepa Wilhelmina

"Elżbieta, je j córka M a rta

D yzm a, owczarz Goście (zamiast chórów).

(8)
(9)

A K T PI E RWS Z Y

iz b a du ża o niewielu sprzętach jaknajprostszych, jasn a, czysta. D r z w i dw oje; jedne na lewo (do sieni), drugie na w prost

(do izdebki), nieco uchylone.

S C E N A ]. Goście

(zgromadzeni w świątecznych odzieniach (i usposobieniach) kobiety i chłopi. N iektórzy w g łęb i, na ła w ach ; niektórzy stoją na śro d k u :

kilka niewiast w jednej grupie, kilku chłopów w drugiej).

W grupie chłopów:

— To powiadacie kumie, że człowiek nie o d ­ pow iada sam za swoje grzechy?

— Ja nijak nie powiadam. N apatrzyłech się jeno dość temu mizernemu życiu i co mi się przypom ina, to mówię. Ani tak, ani owak nie sądzę, sami sądźcie, jak macie na to rozum.

W grupie kobiet:

— Przyznała się mi, gdyśm y się raz zgadały tak szczerze, dlaczego do kościoła nie chodzi...

— ?

— Bo jej — pow iada — w styd nie da. — Jakiegoż w stydu się boi? Przecie każdy wie, że w szystko w mocy Boga. Tak i wzrok...

(10)

M o że odjąć, jak M u się podoba. H ańbić się nie ma czego, bo ta kara może, kto wie, za czyją tam winę...

— A łeć nie to, nie, moiściewy. Ona, powiada, pragnęłaby szczerze podczas mszy św. się p o ­ modlić — nieraz i krzyżem paść — a w obec ludzi to nijako... Bo ludzie z różnych składają się ludzisk. N iejednego oczy bolą, gdy widzi coś niezwyczajnego — niejeden się i rozśmieje, abo złośliwie zaszydzi... Różnie, jak wiecie, w ko­ ściele się trafi. A to ją w sercu dotyka i w sty­ dzi. D latego też woli w domu niedzielę świętą przepędzić, gdzie jej nikt nie przeszkadza w ro z­ mowie z Panem Bogiem...

— N o wicie! A ktośby mógł rzec, patrząc po wierzchu...

W grupie chłopów:

— Bo cóż to jest grzech?.. Znaliście pewnie Szymka ze Zagrody...

— Jakże. N iech mu tam B óg świeci... — O n w chorobie długo leżał, zanim w resz­ cie pomarł. Zachodzę raz do niego — połu­ dnie było — w izbie nikogo z domowników — w szyscy na polu, przy robotach — on na p o ­ ścieli leży jak ten Łazarz. M u ch y brzęczącym

(11)

rojem biją mu na głow ę — króliki, stając na zadnich nogach, słomę z po d niego wysmykują — a on nie zważa na to — już przyw yknął — jeno leży, jak zmartwiały, zapatrzony w sufit... P y ­ tam go: »Jakże się tam czujecie?« — »Nienaj- gorzej« — odpow iada — »jeno mię jedna rzecz trapi...« Sm utny był na tw arzy bardzo, gdy to mówił. Ja go też pytam : »Cóż wam takiego dolega? — »Grzech!« — odpow iada — »grzech jeden ciężki, który mi się zbaczył... G dy se tu tak, wiecie, leżę sam całymi dniami, przychodzą mi różne myśli, różne przypom nienia. Żeby to człowiek w zdrow iu miał czas tak podumać... N iedaw no całe życie otw arło mi się w pamięci, jakżebych książkę z obrazkami przew racał — kartka p o kartce... 1 stanęły mi przed oczami całe lata p rz e ż y te —tak jasno, jakżebych je wczora w szystkie przeżył — wszystkie uczynki złe i d o ­ bre... 1 zbaczyło mi się jedno, o czem-em cał­ kiem był zapomniał. Chłopcem jeszcze szedłech raz ponad potok i napotkałech drzew o o b ro ­ bione, w ydobyte z potoka. Ktoś widać w ystroił sobie, aby je zabrać przy czasie, 1 ja, wiecie, to drzew o z lekkomyślności zepchnął nazad w potok. 1 poszedłech dalej, jakby nigdy nic.

(12)

A to mi dopiero teraz na oczach staje... P rzy ­ pominam se wyraźnie, ile tam było koło tego drzewa drągów , fólg nałamanych — z jakim mo­ zołem wielkim musiał ktoś to drzew o z potoka po pochyłości stromej wytaczać na gó rę — i ja tę pracę za jednem pchnięciem zniweczył... Kto wie, co tam potem zaszło. Czy ten człek, p o ­ w tórnie w ydobyw ając to drzew o, nie zerwał się przytem i nie umarł... Teraz dopiero widzę, że to najcięższy z grzechów moich... a nie spo- wiadałech się z tego — i to mię trapi...« O to, widzicie, grzech...

W grupie kobiet:

(Zbliża się ku nim jedna z siedzących na ławie).

— O kimże rozpow iadacie?

— O Łukaszowej... jaka dziwna jest w sw o­ ich postępkach, a i w mowie... N ieraz mówi w ten sposób, że niby wiecie, do czego i na co... słowa niby jasne wam się zdają, a zdania tru d n o zrozumieć.

— Cóż się dziwić. Nieszczęście ma swoją mowę. Ona, biedna, w nieszczęściu... te oczy...

— Kiedy ona nie czuje tego tak, jakby wam się mogło zdawać. Już się miała czas wezwy- czaić. C o inszego w niej...

(13)

— Któż ją zrozumie? C hyba jedna siostra M a rta z ochronki, która z nią blizko, jak ro ­ dzona, żyje...

— P odobne też do siebie, jak dwie siostry... — Ba, siostry częściej niepodobne. Bo cóż to znaczy pokrew ieństw o? Ja wam tu powiem

t a k i e W y d a r z e n i e . . . (Wchodzi Łukasz, prowadząc żonęza rękę — oczy i twarze zgrom adzonych zwracają się ku nim).

S C E N A U . Goście, A n n a , Łukasz.

A N N A

N iech będzie pochw alony C hrystus P an!

K I L K A N I E W I A S T

N a w ieki!

Ł U K A S Z (do żony)

Cóż ci ?

A N N A

Dziwnie ta izba zabrzmiała.

Ł U K A S Z

Ludzie są. Czekaj, zapytam się... (Zbliża się do g ru p y chłopów i wita się z nimi) I N ie wiecie, moi ko­

chani, co się tu dziś stroi, jakie św ięto? Bo nam nic nie m ówiono, zapraszając... M o ż e jaka fa­ milijna narada...

(14)

G O Ś Ć P I E R W S Z Y

N ie możemy was nijak objaśnić, bo i nam nic nie wiadomo. Zaproszono nas — i jesteśmy. A co będzie, to my się tu dowiemy...

Ł U K A S Z

D ługo tu już jesteście?

G O Ś Ć D R U G I

M o ż e od godziny. G ospodyni zajęta p rzy g o ­ towaniami. Sama jedna, to jej niesporo.

J E D N A Z K O B I E T (zbliżając się)

P od o b n o jakaś daleka krewniaczka przyjechała do niej ze świata...

G O Ś Ć P I E R W S Z Y

M o ż e i temu nas sproszono...

G O Ś Ć D R U G I

Przepraszała nas, to też czekamy i gw arzy­ my, co możemy. Swak tu ciekawe rzeczy p o ­ wiadają...

Ł U K A S Z

Przyznam się, że nas to zaproszenie ździwiło. W idzę: wyście tu wszyscy jej krewni, ale my...

G Ł O S (z gr upy kobiet)

(15)

Ł U K A S Z (zmieszany)

N ie żyjemy ze sobą... już oddawna...

G O Ś Ć P I E R W S Z Y

A przecie zdaje się, że o was tu najbardziej cho­ dzi — tak, jakby na was czekano...

A N N A (zbliża się do gr up y kobiet)

Poznaję was po głosie... (Wita się z niemi). J E D N A Z K O B I E T

A my o was mówiły właśnie przed chwilą...

D R U G A Z K O B I E T

Jakżeście dom odeszli?

A N N A

Bożej opiece naprzódy, a potem Owczarz, przyjaciel nasz serdeczny Będzie tymczasem zawiadywał.

Sądzę, że dom p o d tą opieką bezpieczny.

Zresztą — sądzę też — wnet będziemy z p o ­ wrotem.

T R Z E C I A Z K O B I E T

To Dyzma u w as?

A N N A

G dzieżby —

Tak się już z nami zżył od dawna,

(16)

Źe na każdą zimę do nas schodzi. W Jecie na halach bawi.

W net nam go braknie, bo na hale W net będą owce wypędzać.

A szkoda. Cnąć si ę nam będzi e bez ni eg o . Człowiek to mądry i praw y.

J E D N A Z G R U P Y

Jako zwyczajnie stary, co świat przeznał.

A N N A

G dzie tam zwyczajnie I moiściewy...

G O Ś Ć P I E R W S Z Y (do Łukasza)

O ddaw na wasza w takiem nieszczęściu?

E U K A S Z

Oddawna.

G O Ś Ć D R U G I

N ic nie radzicie?

Ł U K A S Z

N ik t na to nie poradzi. Tak i dochtorzy p o ­ wiedzieli. C hyba sam Pan Bóg...

(17)

S C E N A ]]]. Ciż, obca.

(Widać przez uchylone drzwi — przechodzi Obca — poziera ku ze­ branym w izbie — stając praw ie naprzeciw -Łukasza — spojrzeli na siebie — j nagle, jak b y dusze ich rzu ciły się ku sobie — nieme po­

witanie ócz — uścisk ciał — w jednym momencie).

Ł U K A S Z (w uniesieniu, namiętnym szeptem)

Wiła!

(U Anny drgnienie. Odsuwa się od g ru p y kobiet, pełna niespokoj- ności, jak b y wobec niebezpieczeństwa nieznanego. Obca przeszła).

S C E N A IV. Ciż, prócz Obcej.

G O Ś Ć P I E R W S Z Y (do Łukasza)

Cóż wam to ? Kogóż tam widzicie? Ach, to pewnie ta obca ze świata...

Ł U K A S Z

Jaka obca?

G O Ś Ć P I E R W S Z Y

Ta, co po d o b n o przyjechała... Czy to g o ­ spodyni może? Coś jej długawo nie widać...

Ł u ka rz (odsuwa się od g ru p y chłopów w zamyśleniu). A N N A (zbliża się ku niemu)

W ypowiedziałeś słowo, którem tylko raz sły­

(18)

szała od ciebie — w chwili takiej, że... strach mi dziś o duszę twoją... N iedarm o niepokój wracał mię, gdyśm y tu szli...

Ł U K A S Z

Cóż to za słowo?

A N N A

Wiła.

Ł U K A S Z

N apraw dę wypowiedziałech to? Kiedy?

A N N A

Z tcb ą źle, Luka... Jakiś zły urok cię pęta...

Ł U K A S Z

Zdaje ci się.

A N N A

N ie, mnie się nie zdaje. Ktoś przechodził — słyszałam — tyś szepnął: »Wiła!« To słowo tylko, powtarzam , raz jedyny od ciebie sły­ szałam — i zdziwiło mię w tedy, więc pamię­ tam — a to w chwili, gdyś się zapamiętał... w... grzechu...

(19)

Ł U K A S Z

M o że być. Czasem się coś tak powie, ni z tego, ni z ow ego...

A N N A

Więc — opamiętaj się — weź Boże imię na pomoc...

S C E N A V. Ciż, Wilhelmina.

W I L H E L M I N A (wchodząc)

W itajcie wszyscy ! (wita się kolejno) A przebacz­

cie, żem wam tak długo dała czekać. Chcia­ łam p rzystroić choć co nieco... (podchodzi do Ł ukaszów )

Wam przede wszy stkiem dziękuję, żeście tacy dobrzy byli i przyszli... Pól radości mi się przyczyniło, gdy was tu widzę... Niechże wam Bóg odpłaci. N ie pełna sercu uciecha, gdy kogoś brak, zwłaszcza, kogoby się chciało mieć świadkiem wesela swego... O to córka mi p rzy ­ jechała — i chcę się przed wami pochwalić —

przeto... ale gdzież ona przyostała? zaraz... za­ wołam ją... (Wychodzi).

(20)

S C E N A VJ. Ciż, prócz Wilhelminy.

(Wśród gości rozgw ar — ździwienie).

W grupie kobiet:

— N ic nie wiedziałam, że ma córkę...

— 1 to taką już dużą... bo to pewnie ta obca, cośmy ją za krewną mieli...

W grupie chłopów. — Ż art pewnie...

— N ajprędzej. Przecie to nie za światem, musiałoby się było słyszeć...

■ Ł U K A S Z (do siebie)

Dziwnie mi jakoś nieswojo. Któżby to mógł być...

A N N A (do Łukasza)

JWożebyśmy poszli, nie czekając...

Ł U K A S Z

Jakże! Teraz?!

A N N A

(21)

Ł U K A S Z

Zaczekaj — później — tak zaraz nie wypada — pomyśleliby... (Wchodzi gospodyni, za nią Obca).

S C E N A VII. Ciż, Wilhelmina, Obca.

W I L H E L M I N A (do Obcej)

Rozpatrz się... Ciekawam, czy serce Twoje zgadnie... (W szyscy w zaciekawieniu obracają ku niej twarze).

Obca

(patrzy po w szystkich gazdach w koło — w reszcie na Łukaszu zatrzy­ muje wzrok. Podobne wzruszenie oboje opłom ienia, jak poprzód).

W 1L H E M 1N A (śledząc)

W idać, że serce zgaduje...

O B C A (przychodząc do siebie — z trwogą)

Czyżby to on miał być...

Ł U K A S Z (tak samo)

To niemożebne...

Wilhelmina (bierze obcą za rękę — prowadzi ku Łukaszow i), O B C A (z trwogą)

■Mamo!...

(22)

W^] L H E L J V l ] N A (srając z nią przed Łukaszem )

O to twój ojciec... (do Łukasza) : O to wasza cór­

ka... Pewnieście nawet nie przypuścił, żeby taka już duża urosła... (Na w szystkich twarzach zdumienie. Ł ukasz i córka stoją naprzeciw siebie — jakimś strachem zdjęci — jakimś wstydem — wreszcie rzucają się sobie w objęcia).

O B C A

Ojcze m ó j!

Ł U K A S Z

M o ja córko! (uścisk namiętny prawie — poczern jakb y opamiętanie się — odryw ają się od siebie ze wstydem i strachem).

A N N A (drżąc)

Dziw ny lęk mię ogarnia... Coś dzieje się poza tern, co się dzieje...

W i L H E L M l N A . (podchodzi do Anny)

Przebaczcie mi, jeżeli was to zabolało... ale znam wasze serce. Wiem, że nie potępicie ni­ kogo i umiecie zrozumieć i odczuć serce mat­ czyne, choć nie jesteście matką. Zresztą, wiem, Łukasz musiał wam powiedzieć... N ie czułam, aby przed wami tajemnicę chować.

A N N A

(23)

W I L H E L M I N A

N iechże wam też nadgrodzi szczęściem za to serce... (wraca w stronę Łukasza i córki).

Ł U K A S Z (przytulając córkę i patrząc w jej oblicze)

M o ja W iło!

A N N A

To słowo...?

W I L H E L M I N A

Jej Elżbieta na imię.

Ł U K A S Z (jakby się zbudził)

A tak... Elżbieta jej?

W I L H E L M I N A

M n ie Wda... to jest niby... Wilhelmina... je­ śliście zapomnieli...

A N N A (do siebie)

Panno p rz e c z y sta ! odw róć...

J E D N A Z K O B I E T (do Anny)

Cóż wam to?

W I L H E L M I N A (do córki)

Idź, przywitaj żonę tw ojego ojca. 'Elżbieta

(24)

A N N A

Zbliż się, dziecko, bo ja nie widzę... (przesuwa dłoń po tw arzy jej — po włosach — przytem ogarnia ją coraz większy lęk i drżenie, co się odbija w obliczu i postaci jej — wreszcie opu­ szcza ręce).

'Elżbieta (wraca do Łukasza), J E D N A Z K O B I E T (do Anny)

Piękna i gładka dziewczyna. P odobna całkiem do matki, gdy ta była młodą...

J E D E N Z G O Ś C I (do Łukasza)

N ie wiemy, czy wam winszować... Chyba tak, bo człek zawsze radość ma z dziecka, gdy dorosłe...

D R U G I Z G O Ś C I

C oby to niejeden dał, g d yby tak bez starimku do takiego dziecka przyszedł...

W I L H E L M I N A (do Łukasza i Elżbiety)

N o, nacieszycie się dość sobą. (do gości) A te­

raz proszę na wieczerzę — niechaj zjemy w spól­ nie, co jest. N ie wiele tam tego — i nie b o ­ gato — ale przebaczycie w sercach, bo rozumie­ cie wszystkiemu... Jeszcze raz pow tarzam : chcia­ łam was mieć — moi blizcy — abyście byli

(25)

świadkami i przed ludźmi świadczyli praw dę, g d yby rzucano oszczerstwa. Bo ludzie nie- jednacy, jako sami wiecie. 1 umieją w ka­ żdej rzeczy zla dopatrzeć na dnie — choćby studnia była czysta, oni ją oczami zmącą... N o , nie stójcie-że,proszę.... (Zajmuje ręką — w ychodzą: Łu kasz, Elżbieta i osób trochę — za nimi sama gospodyn i. Reszta jeszcze przyostaje. Ostaje i Anna).

S C E N A VI II . Część chóru — A nna. W grupie pozostałych chłopów: — Cóż wy o tern myślicie?

— lże to było dużo mądre ono pom yślenie: ażeby on przy ludziach córkę swoją poznaw ­ szy, uważał ją jako praw ow itą. M ajątek ma — bezdzietny jest — może ją zabrać do domu i majątek jej zapisać. 1 będziecie widzieć, że tak zrobi.

— N ie inaczej. Trafnie zauważyliście.

(Słych ać z za sceny śmiech Elżbiety).

A N N A (jakby się budząc z odrętwienia)

(26)

J E D N A Z K O B I E T (zbliża się do Anny)

Widać nie kontentniście z tego wydarzenia?

A N N A

O !...

J E D N A Z K O B I E T

Wierzę, wierzę. Choć znowu nie ma pow odu do rozpaczania...

S C E N A IX.

Część chóru, Wilhelmina, A nna.

W I L H E L M I N A (wchodząc)

Czemuż się ociągacie? Proszę... Już wszystko na stołach czeka... Przecie się też nie dajcie tak długo prosić, bo-ście swoi, blizcy... (ściska

się z kobietami — te po jednej wychodzą. W ychodzą i chłopi. Zbliża się do A n ny — nieśmielej). A Wy teŻ nie

raCZy-cie? Bardzo was proszę — i przepraszam,

jeżelim sercu waszemu uczyniła krzywdę. B óg świadkiem — M atka Boża — nie miałam tego zamiaru... Człowiek z uciechy swojej na ser­ ce drugich nie uważa — i przez to... A le myślę, że mi nie macie tego za złe? P otw ier­ dzicie, jeżeli siedniecie z nami do wieczerzy... 24

(27)

A N N A

N ie wiem, w którą stronę iść... Tak mi się uczyniło ciemno..

W I L H E L M I N A

Tędy — ja was poprow adzę... (chce ją ująć za rękę. S ły c h a ć z za sceny śmiech Elżbiety).

A N N A

O, nie, dziękuję wam... już trafię.... ten śmiech...

(gospodyni postępuje koło niej z usłużnością). C z y W a S Z S

córka zawsze się tak śmieje?

W I L H E L M I N A

N ie — nie zawsze — to z tej radości widać...

(wychodzą)

(Pauza).

S C E N A X.

(Wchodzi Łu kasz i Elżbieta).

E L Ż B I E T A

Czy ona na praw dę nie widzi?

Ł U K A S Z

(28)

E L Ż B I E T A

Bo mi się wciąż zdaje, gdy spojrzy na mnie, że widzi... nawet lepiej od innych... Że mnie do dna przeziera... N ie mogę usiedzieć przy niej... I słów się przy niej boję i milczenia...

A n n a (staje we drzwiach i posuwa się pocichu naprzód). Ł U K A S Z

To ci się jeno zdaje... ona... (trącony przez Elżbietę, obziera się, zobaczył Annę — mówi zmieszany) G d z i e ż m a c i e

tę w odę?

E L Ż B I E T A

W tamtej izbie... zaraz... (wychodzi)

S C E N A XI. Łukasz, A nna.

Ł U K A S Z

Ja już znajdę! (przechodząc, do Anny) N ie odchodź­

że od wieczerzy, boby myśleli, że...

A N N A

Łuka...

Ł U K A S Z

Idź, idź... ja tam zaraz przyjdę... (wychodzi)

(29)

S C E N A XII.

A N N A (wznosząc ręce)

Panno przeczysta! odw róć! Niechaj ja cierpię najboleśniej, jeżeli potrzeba — a niech się to nie stanie...

S C E N A XIII. A n n a , Wilhelmina.

W I L H E L M I N A (ze drzwi)

Czemuż się rozchodzicie? proszę...

A N N A

Idę — o ! idę... coraz ciemniej...

W I L H E L M I N A (Jitośnie)

Hm , nieszczęście...

A N N A

N ieszczęście się poczyna...

( Z A S Ł O N A )

(30)
(31)

A K T D R U G I

Izba w domu Ł ukasza. JVa lewo d rzw i do izdebki — na p ra w o drugie do komory i trzecie na wprost, do sieni. W rogu piec z nalepą i proste sprzęty : stół, ła w k i, skrzynia pod o- brazam ii w yrek p r z y bocznej ścianie, z desek naprawiony,

na kłórym pościel słomiana.

S C E N A 1. Owczarz, A n n a .

(Owczarz siedząc na nizkim stołku, oprawia płaszcz stary. Anna wchodzi z komory). A N N A Któż tu w izbie? O W C Z A R Z Ja... A N N A Sami jesteście? O W C Z A R Z Sam... A N N A A gdzież oni? O W C Z A R Z Wyszli... 29

(32)

A N N A

O !... lżej mi trochę, gdy ich nie słyszę blizko, w domu... Widzi mi się, że się w tedy ta chmura nademną przerzedza — nie tak bo­ leśnie przygniata. Bo czasem to tak się zwali, że g d y b y góra owiozła się na serce, to nie byłoby ciężej, myślę... Przyznam się: strasznie cierpię... O d czasu, gdy ją do domu sprow a­ dził...

O W C Z A R Z (przerywa)

Siądźcież... nie myślcie o tern... przynajmniej choć na chwilę dajcie w ypoczynek głowie. P o ­ gwarzm y o czem inszem...

A N N A

O, żeby to módz nie m y śleć! O, żeby to módz... Ale jakże nie myśleć? Taki straszny grzech w domu — taki ohydny... Chwilami zdaje mi się, że jakiś p o tw ó r tu gdzieś za ścianą się chowa, który wszystkich nas pożre... 1 w tedy strach mię chw yta taki przeraźny, że nie wiem... jak siebie ratow ać i kogo... czy się modlić, czy krzyczeć, czy uciec z po d tego dachu...

O W C Z A R Z

W idzę ja wszystko, widzę — i wasze cierpie­ nie także. A le coż bedziecie robić?...

(33)

D o rad źcie!

O W C Z A R Z

Tu żadnej rady niema. C hybaby dusze ludz­ kie zmienić...

A N N A (siada, dłonie opuszcza na kolana)

M iałam iść księdzu opowiedzieć... ale coś mię od tego cofa... To znowu zasadzałam się nieraz, by im obojgu do oczu przedstawić, co nieszczęśliwi czynią, ale w styd jakiś mię Wstrzymuje... Przecie widzą moją mękę!

O W C Z A R Z

M o ż e i nie widzą. Jak p o m ro k na oczy spa­ dnie, to w szystko zasłania... Coż ja mówię? Przebaczcie. Zapominam zawsze o waszem nie­ szczęściu...

A N N A

O g d y b y jeno to !... Dawniej m yślałam : nic gorszego spotkać mię nie może. N ie wiedzia­ łam, że może być ciemniej...

(pauza)

Cóż robicie? M ożebyście byli tak dobrzy pójść ze mną do ochronki...

(34)

O W C Z A R Z

D o siostry M a rty ?

A N N A

Tak.

O W C Z A R Z

D obrze. N ic ważnego nie robię. Płaszcz na­ prawiam. Lato się zbliża — trza bedzie iść w góry...

A N N A

To ja tu sama zostanę... G d y b y choć M arta była bliżej! N ie tak byłoby mi straszno. Że­ by przynajmniej módz pracow ać — zatopić się w pracy — choć na chwilę módz o tern nie myśleć — nie czuć... ale tak — bezustanku — z tą myślą czarną — w dzień i w nocy... O h ! To okropne... Wiecie — jednego lękam się: żebym nie zwaryowała... W B ogu jeno mam otuchę. A le i modlić się nie mogę, jak dawniej. Bo widzi mi się, że i ja tu winna — i że za to tak cierpię...

O W C Z A R Z

M yślałech ja dużo nad tern, dlaczego tacy ludzie cierpią... 1 wiecie, zdaje mi się, dlatego, że z ludźmi żyją — z ludźmi doznaku ina- kszymi...

(35)

1 jakże nie żyć...

O W C Z A R Z

Wam z M a rtą byłoby dobrze?

A N N A

O jak dobrze!

O W C Z A R Z

A widzicie... zdaje mi się, że tu gdzieś bli- zko tego praw da... C hoć coż ludziom po praw ­ dzie, gdy c ie rp ią ! (po chwili) C o zaś do tych historyj, to ktoż wie...

A N N A

O żeby się to nie było stało!

O W C Z A R Z

Przeznaczenie p odobno jest, i nikt go nie uniknie... M o ż e tak musiało się stać. A choć­ by nie... to różnie trza podum ać... Bo my niby chodzimy do tego kościoła — ja bo ta z rzadka, przyznam się otw arcie — a niejeden chciałby w las... gdzie przykazania na drzewach nie rosną. Dawneż to czasy, jak tu ludzie żyli bez wiadomości grzechu? Ktoż ich uczył? Zna­ cie pewnie tę historyę »o dw óch bratach i o

(36)

dnej siostrze«... A le w y nie słuchacie, widzę, o czemsi znowu zamyśleni...

A N N A

M ów cie, mówcie — tak mi się widzi, że mi lżej, jak opowiadacie...

O W C Z A R Z

N ie tak to dawno, jak tu lasy były wokół

— żywej duszy człowieczej, jeno zwierza

pełno. Przyszedł nareszcie w te strony czło­ wiek skądś z dalekiego światu, wyrąbał kawa­ łek lasu i tu się pierw szy osiedlił. M iał on dw óch synów i jedyną córkę. Córka owce pa­ sała, synowie ziemię uprawiali, a stary ociec koło ułów chodził. 1 było im dobrze. A , że co się nie dzieje... Ci dwaj bracia, skoro im przyszedł czas się żenić, zamiłowali się na zabój w tej jedynej siostrze i... (urywa, bowiem wchodzi 'Wilhelmina do izby).

S C E N A 11.

Owczarz, A n n a , Wilhelmina.

W 1L H E M 1N A

N iech będzie pochw alony C hrystus Pan!

(37)

O W C Z A R Z i A N N A

N a wieki. Witajcie.

W I L H E L M I N A (witając się z Anną)

Przebaczcie, żem taka śmiała, ale nieporada się doczekać — nikt od was nie zajrzy — i nie wiem, co tu słychać... a śniło mi się tak nie­ dobrze...

A N N A

Siądźcież...

W I L H E L M I N A

Bóg zapłać (siada)

A n n a (siada opodal na ławie) W I L H E L M I N A

N ie byłam tu, zdaje mi Się... (patrzy po izbie)

Przyjemnie tu macie w izbie... A gdzież was więcej ?

A N N A

M ąż gdzieś wyszedł... wasza córka również...

W I L H E L M I N A

Jakże, nie uprzyksza się wam tu? Bo to je­ szcze młode, nierozumne... A le serce ma d o ­ bre — choć u obcych się chowała... Ż eby­ ście wy słyszeli, jakie listy do mnie pisywała!

(38)

N ieraz do płaczu przychodziło... O t, B óg jej w ynagrodził... żeście i w y nie przeczyli, choć­ byście byli mogli...

A N N A

C óż ja mogła...

W I L H E L M I N A

N ie zapierajcie się darmo — wiem, że sercu waszemu niema rów nego... N iech wam B óg da za to niebo.

A N N A

O Jezu...

W I L H E L M I N A (patrzy na nią)

Czyście chorzy? Widzę, że wam coś dolega. Zmizernieliście bardzo.

A N N A

Serce boli... w głowie się mąci...

W I L H E L M I N A

To trzeba koniecznie coś radzić.

A N N A

N ie widzę tu żadnej rady... chyba... nie, nie widzę.

W I L H E L M I N A

O ddaw na już tak?

(39)

O d niedawna...

W I L H E L M I N A

N ie darm o mi się śniło... A jakaż przyczyna? M o ż e czad wam zaszkodził? Palicie, widzę, bukowemi drwami. A N N A Czy ja wiem... W I L H E L M I N A G dzież sypiacie? A n n a (wskazuje ręką na komorę). W I L H E L M I N A

A oni też tam ?

A N N A

O ! . . . (chwyta się za serce) N i e , W i z d e b c e . W I L H E L M I N A

Znow u was boli ? Przebaczcie, że was trudzę temi pytaniami. A le to z obaw y — i muszę wam powiedzieć, byście zawsze na piec przed spaniem uważali, bo słyszałam niedawno o je­ dnym w ypadku zaczadzenia się na śmierć trojga ludzi. A przez taką nieuwagę...

O W C Z A R Z

Tak, tak — bywają wypadki — abo też prze­ znaczenie — ktoż wie... Trudno tu komu winę

37

(40)

przypisow ać. Ja, zanim-eście przyszli, zacząłech opowiadać taką historyę...

W I L H E L M I N A

Przerw ię wam... (do Anny) Chciałam się jeszcze

zapytać — licząc na wasze serce, że wam p rzy ­ krości tern nie sprawię — jak Łukasz po bliż- szem poznaniu odnosi się do Elżbiety... czyj ą zawsze jednako rad widzi ?

A N N A

O — o to się mnie nie pytajcie...

W I L H E L M I N A

Przebaczcie, nie wiedziałam...

A N N A (wychodząc bólem z siebie)

Czemuś ty, matko... o, czemuś... (opamiętywuje się)

N ie — nie mogę...

W I L H E L M I N A

Boże! Cóż wam to ? Coście mi chcieli...

(wchodzi Elżbieta)

S C E N A Ul .

Ciży 'Elżbieta.

E L Ż B I E T A

(w szedłszy i spojrzaw szy na matkę i Annę wzruszone, zatrzym uje się p rzy drzwiach trwożnie, poczem podchodzi do matki)

Witajcie! (całuje ją w rękę) 1 8

(41)

W I L H E L M I N A (bez uwagi)

Jak się masz... (patrzy pytająco na Annę)

'Elżbieta (usuwa się na bok) O W C Z A R Z (do siebie)

Hm... Hm... ten płaszcz już całkiem ladaco...

A N N A (czując jakoby niespokojne oczy W ilhelm iny na sobie)

Wybaczcie... czasem mnie tak ból przejmie, że nie wiem, co się mi gada...

W I L H E L M I N A

Hm , mocny Boże, żeby ja to wiedziała, co wam doradzić. N a serce narzekacie — to może- by dobrze było w arzyć sercow e ziele na mleku... N a kępach rośnie. Elza mogłaby poszukać. Elzo, czy znasz ty sercow e ziele?

E L Ż B I E T A

N ie znam.

W I L H E L M I N A

To ja ci pokażę. A le cóż tobie, dziewczyno ? C zy mi się zdaje, czyś też napraw dę taka blada?

(podchodzi ku niej)

A N N A

(42)

O W C Z A R Z

M ożebyście teraz zechcieli pójść do ochronki?

W I L H E L M I N A (do Elżbiety)

N o , to nic, chwała Bogu, bom się aż zlękła. Jakże, nie cnie ci się tu ?

E L Ż B I E T A

N ie.

W I L H E L M I N A

Widać, bo nie dbasz zajrzeć na mnie. A le ja już wezwyczajona do samotności. C óż robić? Takie losy. N ie mam czego narzekać, ani się czego lepszego spodziewać na świecie — bo i tak mi B óg za dużo dał: serca dobre, p rzy ­ jacielskie. Ani człowiek nie warta. (patrzy na Annę)

H m ... że też cierpienie ślepe nie omija dobrych...

A N N A

N ie omija i ślepych — chcieliście powiedzieć. Właśnie, żeby to człowiek całkiem ślepy był, na w szystko... (wchodzi Łukasz)

(43)

S C E N A IV.

Witajcie!

Ciż. Łukasz. Ł U K A S Z

W I L H E L M I N A

B óg zapłać. Ja tu, widzicie, goszczę się u was. Przyszłam zajrzeć na wasze gospodarstw o.

Ł U K A S Z

A dobrze.

W I L H E L M I N A

Cieką wam była, jak w y tu mieszkacie. Z b ie ­ rałam się już oddawna, ale tak schodziło. A że mi się obśniło około was wszystkich..

Ł U K A S Z

Siądźcież... (wskazuje ławę)

W I L H E L M I N A (siadając)

Taka mię niespokojność obeszła p o sercu, żem jeno chwili sposobnej patrzyła, aby módz zajrzeć i obaczyć, jako się miewacie. Widzę, że mnie niestety przeczucie nie zwiędło...

(44)

- Ł U K A S Z (niespokojnie)

O czem mówicie?

W I L H E L M I N A (wskazuje Annę)

Oni na serce narzekają...

Ł U K A S Z (podchodzi do A n ny, troskliw ie)

Czy ci gorzej?

A N N A O ! (odwraca głowę)

Ł u k a s z ( wraca pomału ku E lżbiecie)

W I L H E L M I N A

M usieli się najprędzej trochę zaczadzić, bo i na głow ę się skarżą...

Ł U K A S Z

O na już dawniej narzekała — jeszcze w zimie... W izdebce duszne pow ietrze, bo powała za nizko kładziona... Ja też z wiosną tę izbę (wska­ zuje na komorę) kazał w ygotow ać...

A N N A

C hm ury idą... 42

(45)

W I L H E L M I N A

C o mówicie?

A N N A

Ze chmury idą...

W I L H E L M I N A (poziera przez okno)

Jasne niebo z tej strony...

ilłl^CtSZ (poziera również z niepokojem) W I L H E L M I N A (do Anny)

Przebaczcie, źe się was sp y ta m : a czy wy widzicie, kiedy chm ury zachodzą na niebo?

A N N A

Widzę...

W I L H E L M I N A

M iarkujecie pew nie z tego, jak cień na oczy pada.

A N N A

O ! cień pada...

W I L H E L M I N A

Ja se nieraz myślała, jak się też ciemnym oczom przedstaw ia światło i mrok. Boże! tak nic nie widzieć... To chyba najgorsze z

(46)

szczęść. Jeszcze ci, co od urodzenia nie widzą świata, nie czują może tego tak boleśnie, jak ci, co świat już widzieli, a potem im ciemno­ ściami zajdzie...

O W C Z A R Z

M oiściew y, kto świat w id zi!...

W I L H E L M I N A

Że was też tak B óg nawiedził... i za co... za jaki grzech ludzki...

A N N A

W tedy jeszcze grzechu nie było! Elżbieta (wybucha nagłym śmiechem)

A N N A O ! (chw yta się dłonią za piersi)

W I L H E L M I N A (surowo)

E lzo !

E L Ż B I E T A (ocierając łzy)

C óż ja winna... przypom niało mi się...

O W C Z A R Z (do Anny)

M ożebyście poszli...

(47)

WI LHELMI NA G dzież to dumacie iść?

O W C Z A R Z

D o ochronki.

W I L H E L M I N A

D o siostry M a rty ? N ie zastaniecie jej. S p o t­ kałam ją, tu idąc — chodzi po kweście.

Ł U K A S Z (do Elżb iety)

Dałaś ty matce obiad?

W I L H E L M I N A

O nie starajcie się. Ja po obiedzie poszła z domu.

Ł U K A S Z

Jakże się wam tam wiedzie?

W I L H E L M I N A

Chwała Bogu. Ludzie znoszą mi ro b o ty . Ż eby jeno zdrow ia starczyło i czasu... N ieraz też p o ­ m yślę: Jakby człowiek bez ludzi w yżył?...

O W C Z A R Z

A insi myślą zn o w u : jak między ludźmi wyżyć ?

(48)

O W C Z A R Z

Insi... także ludzie...

W I L H E L M I N A (z uśmiechem)

M o ż e wam tak źle między ludźmi?

O W C Z A R Z

Ja o sobie nie mówię. Tak — w ogóle...

W I L H E L M I N A

Jakby to było, jakby ludzie ze sobą nie żyli?

O W C Z A R Z

Ja też nie wiem, jakby było. Zaw dy by ja­ koś być musiało... (patrzy przez płaszcz do okna) Rzadki

ten płaszcz... nie w art i naprawy...

Ł U K A S Z

Cóż wy już — zabieracie się ku halom?

O W C Z A R Z

Trza bedzie niezadługo.

W I L H E L M I N A

Któż to tak myśli?

(49)

O !...

W 1 L H E L M . I N A (do owczarza)

M oiściew y — tak się wam mówi... Jakżeby człowiek sam sobie dał radę? Ludzie ludziom potrzebni jak woda...

O W C Z A R Z

C o się gardłem przelewa...

W I L H E L M I N A

E, z wami trudno mówić.

O W C Z A R Z

Ja wiem, że ja niezdatny do pogwary z ludźmi. Darmo. Z owcami człek nawyknął gwarzyć...

W I L H E L M I N A (z uśmiechem)

Jakże z niemi mówicie?

O W C Z A R Z

Tak, jaki z poniektóryrpi ludźmi. M ó w ię im to, co zrozumią, a resztę to se myślę...

(pauza)

A N N A

(50)

W I L H E L M I N A (do Elżb iety)

Cóż ty, dziewczyno, nic nie mówisz?

E L Z A

C óż mam mówić?...

W I L H E L M I N A

M yślałam , że się pochwalisz przedemną, jak ci tu... bo wiem, że dobrze.

E L Z A

N o to jak wiecie...

W I L H E L M I N A

A le matka radaby słyszeć i sto razy, jak dziecko o swojem szczęściu opowiada, bo to jej szczęście daje... Powinnaś być wdzięczna ojcu, że cię przygarnął ku sobie, a jeszcze więcej tej dobrej macosze, bo to rzadko o takie serce anielskie... i takich ludzi... Boże!...

Ł U K A S Z (szorstko)

Co tam o tern mówić!

W I L H E L M I N A

Powinnaś odpłacać im sercem i pomocą, i B ogu 48

(51)

dziękować szczerze... A chodzisz ty do kościoła? Bom cię nie widziała daw no...

• Ł U K A S Z (przerywa)

Jakże! jakże!... A coś chciałem rzec... W i­ dzieliście nasze pole?

W I L H E L M I N A

N ie wiem, moiście, bo ja tu nieznajoma w tej stronie.

Ł U K A S Z

Szliście koło niego. N a praw o od drogi...

W I L H E L M I N A

Tak? To wcale ładne pole — rów ne, jak ple­ bańskie. M uszę się lepiej przypatrzyć, wracając. A to żyto na poprzecznych zagonach — też wasze ?

Ł U K A S Z

N 51 Q 7 i >

W I L H E L M I N A

Z rosło już duże jak na ten czas. N iechże wam Pan B óg nagadza w szystkiego... za waszą dobroć i przychylność... (wstaje)

Ł U K A S Z

(52)

W I L H E L M I N A

O, jużem się dość wysiedziała. Ja tu długą chwilę była, nim-eście wy przyszli. A tam ro b o ty czekają... Dowiedziałam się, czegom chciała — jak się miewacie — i trza wracać. Też zajrzyjcie kiedy do mnie. Ty Elzo byś p rzy ­ leciała. A im radźcie jako przecie. (podchodząc do Anny) M o c n y Boże... Też nie walczcie się ze

sobą, jak czujecie, że wam gorzej... jeno się lepiej połóżcie. U gotow ać przecie ma kto. Elza potrafi was zastąpić...

A N N A

O ! już idziecie?

W I L H E L M I N A

Idę.

A N N A

To ja... czekajcie... w yjdę z wami.

W I L H E L M I N A

Lepiej nie w ychodźcie, bo m ogłoby wam za­ szkodzić.

A N N A (zaodziewa się)

N iedaleko.

Ł U K A S Z (do Elzy)

(53)

L H E L M J N A (podchodzi do Elzy)

N o , bądź zdrow a...

E L Z A

Ja was odprow adzę.

W I L H E L M I N A

Kiedy jak oni chcą sami... M o ż e mają co do pom ówienia... Uważaj też tu na nich, bo widzisz jakie nieszczęście... (całuje ją - do Anny) O stańcie

z Bogiem. N iech wam się tu jaknajlepiej wie­ dzie. (owczarza jak b y nie widziała — do A nny) To pójdźm y... (idą do drzwi) Uważajcie, bo próg... (chce jej podać rękę(

A N N A

O, ja tu już świadoma... (wychodzą)

S C E N A V,

O w czarz, Ł ukasz, Łlżbieta.

O W C Z A R Z

H a! nic nie szkodzi.

Ł U K A S Z

D o czegóż to mówicie?

(54)

O W C Z A R Z

Tak — do swoich myśli.

(Elżb ieta siedzi na ław ie — Łu kasz chodzi po izbie)

Ł U K A S Z

C óż ona może mieć do mówienia na oso­ bności. (po chwili) N iepotrzebnie wyszła... M o ż e

się jeszcze potknąć gdzie nieszczęśliwie... (do E lz y )

Idź-no wyjrzyj za niemi... (E lza wstaje) Najlepiej,

żebyś sama odprow adziła matkę. Pokażesz jej po drodze nasze pole, bo ciekawa była widzieć...

(Elza w ychodzi)

S C E N A V I.

Łukasz, O w czarz.

Ł U K A S Z

C óż tu mówiła p rzy w as?

O W C Z A R Z

Kto niby?

Ł U K A S Z

Anna.

O W C Z A R Z

N ic takiego ciekawego... jak zwykle...

(55)

Ł U K A S Z

M n ie bo trudno od niej słowa dostać.

O W C Z A R Z

C óż mają mówić; słyszeliście, że cierpią.

Ł U K A S Z

Z wami jakoś łatwiej mowa jej przychodzi.

O W C Z A R Z

Tak uważacie? To pew nie i wiecie, dlaczego?

Ł U K A S Z

K toby ją pojął... Jakaś dziwna się stała... N ie wiedzieć, co ją tak odmieniło, czy to nieszczę­ ście niewidne... Dawniej, choć miała swoje dzi- waczności — jak i tę nabożność zbytnią — można było z nią przecie pom ówić. A teraz, jak słowo wyrzeknie, to takie jakieś napęczniałe łzami i takie głuche, jak w kościele, gd y niema nikogo.

O W C Z A R Z

B o też niema nikogo.

Ł U K A S Z

Jakto niby?

(56)

O W C Z A R Z

To jest — chciałech rzec — że sami się w tym kościele czują — i dlatego ich słowa takie głuche. Czy nie?

Ł U K A S Z

E, nie rozumiecie.

O W C Z A R Z

Rzeczywiście, trochę mam przy tępą głowę... od czasu, jak jedni dob rzy ludzie pięściami po niej podzw onili, kiedym ich chciał nawracać... O dtąd mi też i w uszach dzwoni, tak, że i dużo nie dosłyszę...

(pauza)

Ł U K A S Z

M yślałem , że wam co mówiła... skąd jej co na serce padło... Czy o to taka markotna, żem Elzę przyjął do domu... Przeciem ja bez jej woli teg o nie zrobił... C zy urok jaki... bo już nie wiem, co myśleć...

O W C Z A R Z

Hm...

Ł U K A S Z

A pytać się jej nie śmiem, bo mi się widzi, że wciąż krzyw o na mnie spogląda.

(57)

O W C Z A R Z

Jakże — ślepemi oczami?

Ł U K A S Z

Przysiągłbym , że temi oczami widzi lepiej niż zdrow em i!

O W C Z A R Z

N o to b y chwała B ogu było...

Ł U K A S Z

Tak wierci do dna, jak sumienie!

O W C Z A R Z

To i sumienie ma oczy? M n ie się zdawało, że ślepe, jak kocię w dniu dziewiątym. A potem , to je to p ią : Kocię w stawie — sumienie w kie­ liszku. 1 tak oboje nie widzą świata. A możem źle przyrów nał?

Ł U K A S Z (w siebie wmyślony, nie słuchając)

M ęka żyć po temi spojrzeniam i!

O W C Z A R Z

C o pow iadacie?

Ł U K A S Z

To jest, niby chciałem powiedzieć, że taka

(58)

niepew ność męczy. B o ani się nie wie, co ra­ dzić... (po chwili) N ie zauważyliście, że dużo sła­

biej w ygląda?

O W C Z A R Z

Słyszeliście, że cierpi.

Ł U K A S Z

A le to jej cierpienie też dziwne. N ib y nic ją nie boli wyraźnie... O na może kiedy w nocy usnąć na zawsze, ani nie bedziem y wiedzieć...

O W C Z A R Z

Jakto ?... (patrzy nań)

Ł U K A S Z (uchylając oczy)

M ów ię, że dziwna jej ta chorość, i może nam kiedy usnąć, ani nie bedziemy wiedzieć...

O W C Z A R Z

To być nie może... coż wam powiedzieć, iż- byście zrozumieli... choćby dlatego, że umar­ łych, zwłaszcza nagle umarłych, oglądają...

Ł U K A S Z

C oż w y myślicie? (staje przed nim)

(59)

O W C Z A R Z

A W y C O m y ś l i c i e ? (podnosi się. Zm agają się oczyma). ■ Ł U K A S Z (opuszcza oczy)

W idać zgłupieliście doznaku przy tych

O W C a c h . . . (pokręciw szy się po izbie, zaodziewa się i w ychodzi).

S C E N A V II.

O w czarz sam, później A n n a .

O W C Z A R Z (patrzy na drzw i za Łukaszem i kiwa głową)

Hm -hm... (naprawia dalej płaszcz). A N N A (wchodzi)

Któż tu jest w izbie?

O W C Z A R Z

Ja sam.

A N N A

Chciałam jej pow iedzieć, żeby ją wzięła na- p o w ró t do siebie, ale nie wiedziałam, jak upo- zornić to życzenie... słowa nie mogłam w yksztu­ sić, bojąc się, żeby nie przyszła na tę myśl okropną... Z resztą ta nadeszła, i nie było już jako...

(pauza)

(60)

Wiecie, gd y tak chodzę jak błędna, a widzę, źe im się nic w sercach nie dzieje, to dziwne myśli pow stają w mojej mętnej głowie... jakieś okrutne wątpliwości... C zyby to nie miało być takiem złem strasznem, jak ja myślę... Jak wy myślicie?

O W C Z A R Z

Hm ... złem jest — choćby dlatego, że was dręczy... To też pow iadam : lepiej nie myśleć o tern...

A N N A

Ż eby to można!

O W C Z A R Z

...i zło zostawić samemu — i ludziom, co je pełnią. N iech oni się tern trapią.

A N N A

Kiedy oni się tern nawet nie trapią! widzę...

O W C Z A R Z

Kto wie... M o ż e więcej, niż nam się zdaje...

A N N A

W iecie... gdy patrzę w siebie, widzi mi się, że mam trz y w sercu p rzeg ro d y — jedna nad 58

(61)

drugą. tej na dnie popiół i w tej śro d k o ­ wej popiół — jak dwie nakryte skrzyżalami trum ny — a ta na wierzchu krwawi się żywym ogniem... Żeby i ta wygasła — byłby spokój... O jak ja spokoju pragnę! całą znużoną duszą!... W spomnieliście o przeznaczeniu... Jak ich wi­ dzę tak spokojnych, gdy mnie serce pęka, to mi i to przychodzi... że może tak musiało się stać... O dwieczne przeznaczenie... G d y b y to było praw dą — lżejby było... bo cóż? N ikt tu nie byłby winien... O ! Widzi mi się, jakby mi się coś dźwigało ze serca... jedna skrzyżal, nakrywająca popioły... Przeznaczenie dawniej było — praw da?

O W C Z A R Z

Było, i dziś p o dobno jest...

A N N A

ł g dy ich widzę tak spokojnych — a jeno trw ożnych przed oczyma ludzi — to mi i to przychodzi pytanie: Czemu ja cierpię? 1 czemu oni nawet nie wzdrygnięci strachem zła, które pełnią? C zyżby w naturach swoich nic nie czuli, ino tę skłonność ohydną ku sobie?

(62)

O W C Z A R Z

M o ż e i to być...

A N N A

Praw da, kiedyś gdzieś słyszałam, czy też czytałam — jak jeszcze mogłam czytać — że u dzikich narodów podobnie się dzieje, czy działo, i że nie czują z teg o grzechu...

O W C Z A R Z

M oiściew y! dalekośmy to od dzikości? W ie­ cie tę hi sto ry ę »o dw óch bratach i jednej sio­ strze?«

A N N A

Coś-em słyszała, ale i pamięć mam taką zmą­ coną...

O W C Z A R Z

To było, wiecie, tak...

A N N A

Przerw ię wam jeszcze... A le jakby to tak było... to skądże u mnie wziąłby się ten strach?

O W C Z A R Z

Hm ... skąd... bo wyście nie dzicy, ba dzi­ siejsi... z dzisiejszego kościoła...

(63)

A N N A

Już nie wiem, co sądzić o tem... M y śli się mięszają... Taki chaos, taka zawierucha!... Teraz już jestem jak w lesie... Ciemno... 1 te n strach patrzący zewsząd... Skądżeby ten strach, jakby nie było winy? A le to niepraw da — wina jest!... okropna wina... i kara być musi. Kara już nad domem wisi... Jak ja mogła pomyśleć! — Boże! przebacz mi... Rozum się widać mąci...

O W C Z A R Z

Najlepiej odganiajcie od siebie...

A N N A

Boję się myśleć, a samo się ciśnie. Takim potw ornym łbem zewsząd wyłazi ten grzech... z każdego kąta... (wchodzi M arta).

S C E N A V I 11. A n n a , M a rta .

M A R T A

N iech będzie pochw alony...

A N N A

M a rta ! o!... (z płaczem rzuca się jej na piersi).

(64)

M A R T A

Czułam sercem twój ból...

A N N A (odstępując)

W iesz o wszystkiem? — skąd?...

M A R T A

N ic nie wiem, ale czułam...

A N N A

O ratuj ty mnie, siostro!

D usza moja we strasznym zamęcie — N ic już nie widzę —

W ostateczne wpadłam oślepnięcie. Kiedy straciłam wzrok, widziało mi się, Że już gorsza fala nie przypłynie — A le sto razy gorzej, siostro,

W zrok duszy stracić, jako ninie.

Jestem jako ta owca pom iędzy jałowcami, C o ją strach zbłąka —

Los mnie bije —

Straciła mi się we mgle łąka, Karmię się bólem, poję łzami, Cud, że żyję.

G dzie oprzeć błędną myśl? Ani gałązki Tyl ej, jak ptak ma do spoczęcia,

(65)

Nic, ani tyli placyk wązki,

N igdzie myśl nie ma odetchnięcia. Z boleści mrę i nie domieram J tak się błąkam, jak duch chory

W tym domu strasznym wśród zamętu — Jak dusza z czyśćca pociechy wyzieram, A. tu mi zewsząd wyłażą potwory J myśli, pełne wstrętu.

D ość mię te zjawy straszne gnębią, To się i chmury nieraz zwalą, skłębią, Skrzydła czarne nad domem rozpostrą — J tak mię to okrutnie nęka...

Niewysłowiona duszy męka! p,'BUOT80 łixllMWi

o

ratuj ty mnie, siostro! , j a * BARAN M A R T A

Coże to cię tak męczy? Wyjaw szczerzej. M oże ból ulży — choć trochę się uśmierzy, Gdy się ze mną cierpieniem podzielisz.

A N N A

Oto mąż córkę wziął do domu,

Której nie znał, nie widział od pielisz, 1 tu... ach, serce dygoce od sromu...

(66)

?...

...w ohydnym grzechu z nią... w sodomskim grzechu...

M A R T A

S iostro! C zy cię p o zo ry nie zwodzą? C zy to nie p o d stęp piekła?

A N N A

O h, niestety, nie sądzę w pośpiechu. Praw dą jest, com w yrzekła:

G rzech płodzą.

M A R T A

Boże! C o za ohyda! (zasłania rąbkiem szat oczy). A N N A

Więcej jeszcze...

O to on w jedną noc, przeraźnie ciemną

(Dziś na wspom nienie przechodzą mię dreszcze) Przyszedł i stanął p rzy mojem łóżku nademną. Stał długo... N ie wiem jak długo, nie powiem, B o w lęku czas się traci...

N ie widziałam, nie mogłam widzieć postaci, A le czułam go, o! czułam serca mrowiem, 6ą

M A R T A A N N A (przemagając się)

(67)

Jak kurczę skryte po d liściem podbiału Czuje nad sobą w pow ietrzu jastrzębia... Leżałam cicho... Słyszałam głuche serca bicie 1 o każdem myślałam: o s ta tn ie ...

W padały w noc..pochłaniała je jakaś czarna głębia.. M y ślą modliłam się ... N ie szło mi przecie o życie, (Zdało mi się już zgasłe, zamogilne)

A le o jego d u s z ę . . .

M o d ły moje były, jak strzały, Prędkie, pilne —

C hodziło mi, aby w momencie do Boga dobiegły, A b y zmieniły wyrok, zapobiegły — —

Wiarą cała się stałam i — błaganiem ...

M A R T A

Słucham z trw o g ą . . . i cóż ?

A N N A

U stał — ustał nademną — i o d s z e d ł...

N ie w iem . . . może to był sen taki p rz e ra ż n y ... S iostro! Jak nie on... to myśl odeszła go we śnie 1 przyszła zabić...

M A R T A

C o mówisz?! C zyżby aże do zbrodni...

(68)

A N N A

Tak, bom ja mu wyrzutem ,

O n się mnie trw oży, w stydzi — O n wie, siostro, i widzi,

Że ja za jego winę pokutuję. Sumienie jego, to ja...

Chciał się więc zbyć sumienia. 1 od tej nocy, czuję,

N ie może przenieść mojego wejrzenia, C hoć oczy moje ślepe...

M A R T A

O potw orności grzechu! o ciemnico!

A N N A

N ie wiem jakie go moce odw iodły... M o ż e się uląkł widma zbrodni, M o ż e go zdjęła trw oga,

M ożem mu, śpiąca, nie była sumienia kolką, A może A n io ł-S tró ż z rozkazu Boga,

N a moje gorące modły,

Skruszył serce i wstrzym ał wzniesioną rękę. A le odtąd nie mogę tej myśli odegnać, Że się to może w tórzyć... i nie zażegnać... Straszną przechodzę mękę,

(69)

Czyścową istnie katuszę —

N ie z trwogi o się — (cóż mi życie!) Lecz z trwogi o jego duszę.

Mam nadzieję, że jeszcze zbawienie wyjedna...

M A R T A

Biedna ty, biedna! (głaska jej gło w ę przechyloną) A N N A

Przeto widzisz, jak cierpię...

M A R T A

O czuję!

A N N A

Przed kimże mam się żalić, Nieszczęśliwa?

Sto mąk przechodzę, sto boleści, Każda ma w sobie tyle treści, Że starczyłaby duszę spalić. Tak srodze ciężko pokutuję... Jedyna dusza dobrotliwa,

Która tu z męką mą współczuje, To owczarz, Dyzma stary.

Inaczej nie mogłabym w tym domu wysiedzieć.

(70)

Szatan w tym domu gości... Z każdego kąta wyłażą poczw ary, Jakieś piekielne duchy,

Dzieją się różne okropności — Że... ani wypowiedzieć.

Czuję, że kara wisi nad tym domem.

M A R T A

Boże, odw róć! Daj ludziom czas skruchy!

A N N A

Czasem chmury grom adzą się nad dachem, Burza ściąga... B óg w gniewie giozi ognistym

gromem 1 w dobroci swej czeka... Piorun w tych chmurach drzemie Jeno wypaść... 1 w tedy przelękła jestem strachem, M rę z trw ogi, że B óg spuści grom -ogień na S o ­

domę, Spali dom, ludzi, całą ziemię!...

A gdy się niebo przetrze, i chmury się rozchodzą, To znowu... dziwne wątpliwości mię nachodzą: Że może to... jeno... zaślepienie...

A lbo też... takie przeznaczenie?

1 błąkam się po ciemku... Tak mię obląkał los srogi, 68

(71)

Jako tę owcę straconą wśród stępa — Nijakiej nie widzę drogi —

Ja ślepa — i dusza ślepa...

M A R T A

O moja biedna siostro!

Jakąż ja ci pociechę uradzę?

Gdybym znała lek, co boleść goi — Gdybym miała tę cudowną władzę...

A le może B óg w dobroci swojej W ejrzy na twą duszę pokutniczą,

Łaską swoją grzesznych opamięta, Kielich twych mąk zaprawi słodyczą... M oże nas wspomoże Panna święta, Która srodze nad tern musi boleć, Jako sama bez zmazy poczęta...

A N N A

O M atko! Synow i swemu nas poleć!

M A R T A

Jeno nie wątpij serce, nie trać wiary, Wszak wiesz: wybranych niewielu — M o że B óg chce z twojego serca ofiary Dla nieznanego celu...

(72)

A le ten grzech!

M A R T A

G rzech B óg ukarze —

A lbo... nie — tej winy B óg nie zmaże.

A N N A

Więc ty sądzisz...

M A R T A

N ie myślij teraz o tem.

Weź chustkę, wyjdziemy na pow ietrze. W izbie duszno...

A N N A

O h duszno!

M A R T A (z twarzą do okna)

Łąka ubrana złotem —

N iebo od lic aniołów bledsze... Z orze się na zieleni pokładły...

Tak się złoci, jak żeby wszystkie o g ro d y z nieba na nią spadły...

(przychylając gło w ę A n ny ku piersiom )

Pójdziem y łąką ku lasowi, Za który słońce się schowało... 7o

(73)

Zorza nas jasna oróżow i, Pow ietrze będzie nas głaskało Chłodne, łagodne, lilijowe... W śród niezmąconej ciszy

Prow adzić będziem rozm ow ę — B óg za obłokiem usłyszy,

Doniesą M u anieli — —

Tak — po trawiastej pójdziem y wyścieli... U spokoisz się... zapomnisz o swojej męce.

A N N A

O dobra! Jak ty mnie głaskasz słowami... Każde tw e słowo po d o b n e matczynej ręce Którą dziecku, udręczonem u snami,

W gorączce na czoło kładzie...

M A R T A

Chodźm y...

A N N A

G dzieś owczarz, muszę go zawołać...

M A R T A (odedrzwi)

W sadzie.

(74)

S C E N A IX,

(Zaczem wnosi się O w czarz ze' stołkiem i usadawia się na miejscu poprzednim . Po chwili wchodzi G azda z chór 1-go aktu).

G A Z D A

N iech bedzie pochw alony!

O W C Z A R Z

N a wieki. H o , coż was tu d obrego niesie!

G A Z D A

O chota i kiepskie nogi. Ledwom się na nich przy chwiał...

O W C Z A R Z

Siądcież...

G A Z D A

A le czas ładny, to mię wyważyło z domit. i

O W C Z A R Z

D obrze, żeście przyszli. Jakoś się myśli ro- zerwią. Bo się już człowiekowi przycniew a w tej izbie. Jużbych się chciał znaleść na halach... 72

(75)

G A Z D A

Ja właśnie o to do was... Kiedyż myślicie zabrać ęię ku górom ?

O W C Z A R Z

Wnet. Jak jeno czasu nie odmieni, to w tym tyźniu.

G A Z D A

M ożebyście byli tacy dobrzy i zajęli mi, jak pójdziecie, owce na szałas?...

O W C Z A R Z

Czemu nie.

G A Z D A

B o mi się nie chce umyślnie z temkilkorgiem żyw iny tłuc, a i nogi ladaco.

O W C Z A R Z

Zajmę z chęcią, już się nie trobujcie.

G A Z D A

B óg zapłać. O tom was chciał popytać, a wreszcie to mię i ciekawość pchnęła

(76)

oba-czyć, jak im się tu wiedzie... Bo w tedy na tym balu cosi mi się niejasno widziało. Łukaszowa była jakasi markotna. A le słyszę, że się w szyst­ ko udobrzyło i że Elżbietkę przyjęli za swoją... Widzę, niema nikogo...

O W C Z A R Z

Porozchodzili się.

G A Z D A

Łukaszową spotkałech, widziało mi się, ze siostrą z O chronki. Szły sadem w stronę łąki... a reszta co robią?

O W C Z A R Z

Pewnie w polu...

G A Z D A (patrzy po izbie)

Zgrabnie tu mają... N ie byłech tu, jak jeszcze w starej izbie. Teraz tu dużo weselej. Tam p e­ wnie izdebka?

OltiCZdrZ (przytakuje głową)

G A Z D A (na komorę)

A i tu, widzę, jakieś pomieszkanie. P rzestronno mają, trzy izby... Pan B óg im nagadza, choć

(77)

onę nieszczęściem dotknął, tą ślepotą, to za to inszego d o b ra dosypuje. D użo też pew nie szczę­ śliwości wniesła im w dom ta niespodziana córka. W esołe to, widziałech w tedy, aż nadto...

D obrze to mieć w domu taką terkotkę...

O W C Z A R Z

Tak... niektórym może być wesoło... A nie­ którym może się widzieć, że codzień mają Wielki Piątek...

G A Z D A

Jakto?

O W C Z A R Z

N o , bo, jak wiecie, terkotek się też używa we Wielki Piątek, zamiast dzwonów.

G A Z D A

H e! he! Spasow nik z was!

O W C Z A R Z

To życie tak śpasuje, nie ja.

G A Z D A

C o pow iadacie? M iałożby i tu być nie tak, jak się wydaje?

(78)

O W C Z A R Z (milczy, odkłada robotę)

Ciemnawo...

G A Z D A

N ie zgadzają się?

O W C Z A R Z

Przeciwnie, zanadto się zgadzają, stąd piekło.

G A Z D A (po zastanowieniu)

Teraz to was już nic nie rozumiem.

O W C Z A R Z

M oiściew y, to tak: Ludzie kręcą się koło siebie, niby to znają się, a nikto nie wie, co w kim siedzi — jaki dyabeł albo janioł, albo insza stw ora.

G A Z D A

Słusznie. Ja to już sam zmiarkował...

O W C Z A R Z

A potem : ludzie żyją, jak im się samo żyje... A trafi się taka natura, co za nich cierpi, no to cierpi...

(79)

Hm..

G A Z D A

O W C Z A R Z

1 wiecie, te piekła byłyby straszne, żeby je ludzie sami nie wynaleźli... przez to bez p o ło ­ wę tracą na wadze...

G A Z D A

Znow u was poczynam nie pojmować, a już mi się zdawało, że wiem, do czego zmierzacie...

O W C Z A R Z

Ja wam ozwijał nie bedę. B o żadna praw da dla człowieka nie ma w artości, jak sam, idący (niby życiem) na nią nie natrafi, jak na ten p rzy ­ kład na żmiję abo na inszego gada... Cóż o p o ­ wiadanie o tern!

(pauza)

Ja, wiecie, jak tak patrzę na to mizerne życie dookoła, to mi się zdaje, żem na kiermaszu... Tu na tym stole trąbki — tu kapliczki — tam »du­ sze w czyścu cierpiące«... W szystko se ludzie potw orzyli i ponazywali. Jak w yjdę w góry, jak się rozejrzę po halach, to tam nic z tego wszystkiego niema. Jest świat piękny, wesoły...

(80)

Tam nawet śmierć nie w ydaje się przeraźną. Um rzesz ty, to żyje insze. Człowiek tam jakoś we wszystkiem się czuje. (po chwili) Jużbych się

tam chciał znaleść...

G A Z D A

W idzę, żeście tam nie jeno o owcach myśleli.

O W C Z A R Z

M iał człowiek czas dumać. Strasznie dobrze jest mieć czas.

G A Z D A

Kto go ma!

O W C Z A R Z

Tak, ludzie nie mają czasu. N ic nie robiąc nawet, nie mają czasu. To też im się tak samo żyje...

G A Z D A

A le boście odeszli od rzeczy...

O W C Z A R Z

Ja właśnie cały czas o tej rzeczy gadam.

(81)

Gadacie, słyszę, mądrze gadacie, choć nie wszystko rozumiem, ale to insza rzecz... A mnie chodzi o to piekło...

O W C Z A R Z

Wy chcecie, żeby każda rzecz stała osobno, tak jak naprzykład: ten stołek tu, ta ławka tu... W tedy byłyby jasne i wyraźne. A le to się nie da, bo są powiązane. Ludzie je sami poplątali, żeby se stw orzyć robotę, przytem stracili wątek, no i teraz w szystko poplątane. A czasem się tak pogm atwa, jak ta sieć, że daremnie szukać końca, początku, wyjścia jakiego... W tedy jeno śmierć może rozwiązać. 1 w tedy śmierć nazywa się dobrotliw a.

G A Z D A

Hm... domyślam się, że tu coś nie małego być musi... (wchodzi Elżbieta) S C E N A X. Ciż, 'Elżbieta. E L Ż B I E T A (do G azdy) Witajcie! G A Z D A 79

(82)

G A Z D A

B óg zapłać. C óż tam gdzie porabiacie?

E L Ż B I E T A

N ic takiego...

G A Z D A

C óż tu na was słychać?

E L Ż B I E T A

N ic ciekawego. (do Owczarza ) U gotujcie se tu

wieczerzę, bo ja idę do łóżka.

G A Z D A

Czyście chorzy?

E L Ż B I E T A

G łow a mię boli. (przechodzi do izdebki)

S C E N A X I. O w czarz, Gazda.

G A Z D A

H m... cosi nie w humorze... Trza isc... (pod­ nosi si ę) Już się i wieczór robi...

(83)

O W C Z A R Z

Siądźcie jeszcze...

G A Z D A

M oiściew y, wiedziałby i ja co powiedzieć. N apatrzył i ja się dość tem u mizernemu życiu. D użo rzeczy widziało mi się nie tak, jak się je na p o zó r widzi, ałe nigdy nie było czasu zastanowić się, podum ać... Odkładało się na później, no i zeszło. Teraz już o śmierci trza dumać, nie o życiu. Koniec się zbliża... Jak ono też tam z nami bedzie? Wiecie, ciągle mi stoi na uwadze kum ze Z agrody, trapiący się w cho- rości grzechem, który mu się zbaczył, a k tó ­ rego on dawniej za grzech nie uważał. Ile to takich grzechów człek mieć może!... A kara za w szystko być musi. O no tam jest zapisane...

O W C Z A R Z

O to się sprzeczał nie bedę. A le to w szystko ludzie wynaleźli, na swoje utrapienie, je d n o jest dla człeka przykazanie: po ludzku żyć! 1 to jest cały rozum. O w ce żyją po owczemu i nie mają grzechów. A człek żyje i po wilczemu

(84)

i po świńsku, i jak mu padnie... Rzadko zaś po ludzku.

G A Z D A

Ba, żeby to człek wiedział, jak się to po ludzku żyje...

O W C Z A R Z

Pewnie, że nikto mu o tern nie powie... ba każdy go bedzie ciągnął do swojego kościoła, jak ci żydzi w czasie jarmarku do sklepów. Z tego w szystkiego najlepiej: nie chodzić na jarmarki i zawdy mieć swój czas.

G A Z D A

Kto może mieć swój czas!

O W C Z A R Z

To się też tak i ludziom żyje...

G A Z D A

E, bądźcie zdrow i. Człowiek by się jeno rozżalił na w szystko i... co to potem ? (żegna się) 1 takem się nie dowiedział do ostatka, co tu

(85)

Jak ludzie...

G A Z D A

C oby nie, wszędzie ono nie brak kłopotu, choć się widzi... N apatrzył i ja się dość, moi- ściewy. N o , bądźcie zdrowi.

S C E N A XII. Ciż, Łukasz.

• Ł U K A S Z (wchodząc)

Witajcie. Uciekacie już?

G A Z D A

Ja tu już siedzę długą chwilę. Przyszedłech haw do nich z prośbą, czy by mi owiec nie zajęli. Ładnie tu macie, chwała Bogu, jużem się opatrzył...

Ł U K A S Z

Siądźcie jeszcze...

G A Z D A

O już też nie. Ja nie pospieszę, bo nogi kiepskawe, a do osiedla kawałek, noc by mnie zapadła. Kiedyindziej. O stańcie z Bogiem.

O W C Z A R Z

Cytaty

Outline

Powiązane dokumenty

byłem młodszy i zdrowszy — a może Pierś wycichła, już z dawnych zaburzeń spokojna, Ja pragnąłem zakończyć życie w tym klasztorze, Dziś — znowu jakaś mara napada

TYR. Mnie, przyjacielu? Mnie nic.. N aprzód wbiega szyi GOŚCIWIT, za nim icchodzą NEKLAN, KRUWÓJ i WOJOWNICY.)

Amarja. Panie, biedny jestem paralityk i wielkie znoszę męczarnie. Teraz cbcesz umrzeć, teraz, gdy zbliża. się ten, który bolączkom twoim niesie ukojenie i balsam

W imię cesarza jest postanowiono, Aby się Petus stawił tu wraz z żoną;!. Poślij więc po nich straże pałacowe

Postępowanie przed sądem państwowym w przedmiocie skargi o uchylenie wyroku sądu arbitrażowego lub wniosku o stwierdzenie jego wykonalności (ewentualnie uznanie)47

(W hallucynacyi Judasza pojawia się gromada dzieci, potem orszak kobiet młodych i starych, potem orszak mężów i starców, na końcu Uczniowie. Jan Ewangelista trzyma

Głównym założeniem dyrektywy jest bowiem zapewnienie zwrotu kosztów poniesionych przez ubezpieczonego korzystającego z transgranicznej opieki zdrowotnej, jeżeli mieści się ona

W Copenhagen Study zaobserwowano, że u osób spożywających od 14 do 21 jedno- stek alkoholu rozłożonych na 5-7 dni ryzyko zgonu z powodów sercowo-naczyniowych było nawet 50%