WŁADYSŁAW ORKAN
W I N A ] K A R A
Y A W 3 A K T A C H K R A K Ó W 1905 N A K Ł A D E M S P Ó Ł K I N A K Ł A D O W E J » K S IĄ Ż K A « \W A R S Z A W A • G . C E N T N E R S Z W E R I S - K APraw a m anuskryptu wobec scen zastrzega się. Praw o przekładu zastrze żone i przekazane firmie D r. J . M archlew ski & C o . w M onachium .
Osoby
Ł ukasz
Jlnna, jego żona, ślepa Wilhelmina
"Elżbieta, je j córka M a rta
D yzm a, owczarz Goście (zamiast chórów).
A K T PI E RWS Z Y
iz b a du ża o niewielu sprzętach jaknajprostszych, jasn a, czysta. D r z w i dw oje; jedne na lewo (do sieni), drugie na w prost(do izdebki), nieco uchylone.
S C E N A ]. Goście
(zgromadzeni w świątecznych odzieniach (i usposobieniach) kobiety i chłopi. N iektórzy w g łęb i, na ła w ach ; niektórzy stoją na śro d k u :
kilka niewiast w jednej grupie, kilku chłopów w drugiej).
W grupie chłopów:
— To powiadacie kumie, że człowiek nie o d pow iada sam za swoje grzechy?
— Ja nijak nie powiadam. N apatrzyłech się jeno dość temu mizernemu życiu i co mi się przypom ina, to mówię. Ani tak, ani owak nie sądzę, sami sądźcie, jak macie na to rozum.
W grupie kobiet:
— Przyznała się mi, gdyśm y się raz zgadały tak szczerze, dlaczego do kościoła nie chodzi...
— ?
— Bo jej — pow iada — w styd nie da. — Jakiegoż w stydu się boi? Przecie każdy wie, że w szystko w mocy Boga. Tak i wzrok...
M o że odjąć, jak M u się podoba. H ańbić się nie ma czego, bo ta kara może, kto wie, za czyją tam winę...
— A łeć nie to, nie, moiściewy. Ona, powiada, pragnęłaby szczerze podczas mszy św. się p o modlić — nieraz i krzyżem paść — a w obec ludzi to nijako... Bo ludzie z różnych składają się ludzisk. N iejednego oczy bolą, gdy widzi coś niezwyczajnego — niejeden się i rozśmieje, abo złośliwie zaszydzi... Różnie, jak wiecie, w ko ściele się trafi. A to ją w sercu dotyka i w sty dzi. D latego też woli w domu niedzielę świętą przepędzić, gdzie jej nikt nie przeszkadza w ro z mowie z Panem Bogiem...
— N o wicie! A ktośby mógł rzec, patrząc po wierzchu...
W grupie chłopów:
— Bo cóż to jest grzech?.. Znaliście pewnie Szymka ze Zagrody...
— Jakże. N iech mu tam B óg świeci... — O n w chorobie długo leżał, zanim w resz cie pomarł. Zachodzę raz do niego — połu dnie było — w izbie nikogo z domowników — w szyscy na polu, przy robotach — on na p o ścieli leży jak ten Łazarz. M u ch y brzęczącym
rojem biją mu na głow ę — króliki, stając na zadnich nogach, słomę z po d niego wysmykują — a on nie zważa na to — już przyw yknął — jeno leży, jak zmartwiały, zapatrzony w sufit... P y tam go: »Jakże się tam czujecie?« — »Nienaj- gorzej« — odpow iada — »jeno mię jedna rzecz trapi...« Sm utny był na tw arzy bardzo, gdy to mówił. Ja go też pytam : »Cóż wam takiego dolega? — »Grzech!« — odpow iada — »grzech jeden ciężki, który mi się zbaczył... G dy se tu tak, wiecie, leżę sam całymi dniami, przychodzą mi różne myśli, różne przypom nienia. Żeby to człowiek w zdrow iu miał czas tak podumać... N iedaw no całe życie otw arło mi się w pamięci, jakżebych książkę z obrazkami przew racał — kartka p o kartce... 1 stanęły mi przed oczami całe lata p rz e ż y te —tak jasno, jakżebych je wczora w szystkie przeżył — wszystkie uczynki złe i d o bre... 1 zbaczyło mi się jedno, o czem-em cał kiem był zapomniał. Chłopcem jeszcze szedłech raz ponad potok i napotkałech drzew o o b ro bione, w ydobyte z potoka. Ktoś widać w ystroił sobie, aby je zabrać przy czasie, 1 ja, wiecie, to drzew o z lekkomyślności zepchnął nazad w potok. 1 poszedłech dalej, jakby nigdy nic.
A to mi dopiero teraz na oczach staje... P rzy pominam se wyraźnie, ile tam było koło tego drzewa drągów , fólg nałamanych — z jakim mo zołem wielkim musiał ktoś to drzew o z potoka po pochyłości stromej wytaczać na gó rę — i ja tę pracę za jednem pchnięciem zniweczył... Kto wie, co tam potem zaszło. Czy ten człek, p o w tórnie w ydobyw ając to drzew o, nie zerwał się przytem i nie umarł... Teraz dopiero widzę, że to najcięższy z grzechów moich... a nie spo- wiadałech się z tego — i to mię trapi...« O to, widzicie, grzech...
W grupie kobiet:
(Zbliża się ku nim jedna z siedzących na ławie).
— O kimże rozpow iadacie?
— O Łukaszowej... jaka dziwna jest w sw o ich postępkach, a i w mowie... N ieraz mówi w ten sposób, że niby wiecie, do czego i na co... słowa niby jasne wam się zdają, a zdania tru d n o zrozumieć.
— Cóż się dziwić. Nieszczęście ma swoją mowę. Ona, biedna, w nieszczęściu... te oczy...
— Kiedy ona nie czuje tego tak, jakby wam się mogło zdawać. Już się miała czas wezwy- czaić. C o inszego w niej...
— Któż ją zrozumie? C hyba jedna siostra M a rta z ochronki, która z nią blizko, jak ro dzona, żyje...
— P odobne też do siebie, jak dwie siostry... — Ba, siostry częściej niepodobne. Bo cóż to znaczy pokrew ieństw o? Ja wam tu powiem
t a k i e W y d a r z e n i e . . . (Wchodzi Łukasz, prowadząc żonęza rękę — oczy i twarze zgrom adzonych zwracają się ku nim).
S C E N A U . Goście, A n n a , Łukasz.
A N N A
N iech będzie pochw alony C hrystus P an!
K I L K A N I E W I A S T
N a w ieki!
Ł U K A S Z (do żony)
Cóż ci ?
A N N A
Dziwnie ta izba zabrzmiała.
Ł U K A S Z
Ludzie są. Czekaj, zapytam się... (Zbliża się do g ru p y chłopów i wita się z nimi) I N ie wiecie, moi ko
chani, co się tu dziś stroi, jakie św ięto? Bo nam nic nie m ówiono, zapraszając... M o ż e jaka fa milijna narada...
G O Ś Ć P I E R W S Z Y
N ie możemy was nijak objaśnić, bo i nam nic nie wiadomo. Zaproszono nas — i jesteśmy. A co będzie, to my się tu dowiemy...
Ł U K A S Z
D ługo tu już jesteście?
G O Ś Ć D R U G I
M o ż e od godziny. G ospodyni zajęta p rzy g o towaniami. Sama jedna, to jej niesporo.
J E D N A Z K O B I E T (zbliżając się)
P od o b n o jakaś daleka krewniaczka przyjechała do niej ze świata...
G O Ś Ć P I E R W S Z Y
M o ż e i temu nas sproszono...
G O Ś Ć D R U G I
Przepraszała nas, to też czekamy i gw arzy my, co możemy. Swak tu ciekawe rzeczy p o wiadają...
Ł U K A S Z
Przyznam się, że nas to zaproszenie ździwiło. W idzę: wyście tu wszyscy jej krewni, ale my...
G Ł O S (z gr upy kobiet)
Ł U K A S Z (zmieszany)
N ie żyjemy ze sobą... już oddawna...
G O Ś Ć P I E R W S Z Y
A przecie zdaje się, że o was tu najbardziej cho dzi — tak, jakby na was czekano...
A N N A (zbliża się do gr up y kobiet)
Poznaję was po głosie... (Wita się z niemi). J E D N A Z K O B I E T
A my o was mówiły właśnie przed chwilą...
D R U G A Z K O B I E T
Jakżeście dom odeszli?
A N N A
Bożej opiece naprzódy, a potem Owczarz, przyjaciel nasz serdeczny Będzie tymczasem zawiadywał.
Sądzę, że dom p o d tą opieką bezpieczny.
Zresztą — sądzę też — wnet będziemy z p o wrotem.
T R Z E C I A Z K O B I E T
To Dyzma u w as?
A N N A
G dzieżby —
Tak się już z nami zżył od dawna,
Źe na każdą zimę do nas schodzi. W Jecie na halach bawi.
W net nam go braknie, bo na hale W net będą owce wypędzać.
A szkoda. Cnąć si ę nam będzi e bez ni eg o . Człowiek to mądry i praw y.
J E D N A Z G R U P Y
Jako zwyczajnie stary, co świat przeznał.
A N N A
G dzie tam zwyczajnie I moiściewy...
G O Ś Ć P I E R W S Z Y (do Łukasza)
O ddaw na wasza w takiem nieszczęściu?
E U K A S Z
Oddawna.
G O Ś Ć D R U G I
N ic nie radzicie?
Ł U K A S Z
N ik t na to nie poradzi. Tak i dochtorzy p o wiedzieli. C hyba sam Pan Bóg...
S C E N A ]]]. Ciż, obca.
(Widać przez uchylone drzwi — przechodzi Obca — poziera ku ze branym w izbie — stając praw ie naprzeciw -Łukasza — spojrzeli na siebie — j nagle, jak b y dusze ich rzu ciły się ku sobie — nieme po
witanie ócz — uścisk ciał — w jednym momencie).
Ł U K A S Z (w uniesieniu, namiętnym szeptem)
Wiła!
(U Anny drgnienie. Odsuwa się od g ru p y kobiet, pełna niespokoj- ności, jak b y wobec niebezpieczeństwa nieznanego. Obca przeszła).
S C E N A IV. Ciż, prócz Obcej.
G O Ś Ć P I E R W S Z Y (do Łukasza)
Cóż wam to ? Kogóż tam widzicie? Ach, to pewnie ta obca ze świata...
Ł U K A S Z
Jaka obca?
G O Ś Ć P I E R W S Z Y
Ta, co po d o b n o przyjechała... Czy to g o spodyni może? Coś jej długawo nie widać...
Ł u ka rz (odsuwa się od g ru p y chłopów w zamyśleniu). A N N A (zbliża się ku niemu)
W ypowiedziałeś słowo, którem tylko raz sły
szała od ciebie — w chwili takiej, że... strach mi dziś o duszę twoją... N iedarm o niepokój wracał mię, gdyśm y tu szli...
Ł U K A S Z
Cóż to za słowo?
A N N A
Wiła.
Ł U K A S Z
N apraw dę wypowiedziałech to? Kiedy?
A N N A
Z tcb ą źle, Luka... Jakiś zły urok cię pęta...
Ł U K A S Z
Zdaje ci się.
A N N A
N ie, mnie się nie zdaje. Ktoś przechodził — słyszałam — tyś szepnął: »Wiła!« To słowo tylko, powtarzam , raz jedyny od ciebie sły szałam — i zdziwiło mię w tedy, więc pamię tam — a to w chwili, gdyś się zapamiętał... w... grzechu...
Ł U K A S Z
M o że być. Czasem się coś tak powie, ni z tego, ni z ow ego...
A N N A
Więc — opamiętaj się — weź Boże imię na pomoc...
S C E N A V. Ciż, Wilhelmina.
W I L H E L M I N A (wchodząc)
W itajcie wszyscy ! (wita się kolejno) A przebacz
cie, żem wam tak długo dała czekać. Chcia łam p rzystroić choć co nieco... (podchodzi do Ł ukaszów )
Wam przede wszy stkiem dziękuję, żeście tacy dobrzy byli i przyszli... Pól radości mi się przyczyniło, gdy was tu widzę... Niechże wam Bóg odpłaci. N ie pełna sercu uciecha, gdy kogoś brak, zwłaszcza, kogoby się chciało mieć świadkiem wesela swego... O to córka mi p rzy jechała — i chcę się przed wami pochwalić —
przeto... ale gdzież ona przyostała? zaraz... za wołam ją... (Wychodzi).
S C E N A VJ. Ciż, prócz Wilhelminy.
(Wśród gości rozgw ar — ździwienie).
W grupie kobiet:
— N ic nie wiedziałam, że ma córkę...
— 1 to taką już dużą... bo to pewnie ta obca, cośmy ją za krewną mieli...
W grupie chłopów. — Ż art pewnie...
— N ajprędzej. Przecie to nie za światem, musiałoby się było słyszeć...
■ Ł U K A S Z (do siebie)
Dziwnie mi jakoś nieswojo. Któżby to mógł być...
A N N A (do Łukasza)
JWożebyśmy poszli, nie czekając...
Ł U K A S Z
Jakże! Teraz?!
A N N A
Ł U K A S Z
Zaczekaj — później — tak zaraz nie wypada — pomyśleliby... (Wchodzi gospodyni, za nią Obca).
S C E N A VII. Ciż, Wilhelmina, Obca.
W I L H E L M I N A (do Obcej)
Rozpatrz się... Ciekawam, czy serce Twoje zgadnie... (W szyscy w zaciekawieniu obracają ku niej twarze).
Obca
(patrzy po w szystkich gazdach w koło — w reszcie na Łukaszu zatrzy muje wzrok. Podobne wzruszenie oboje opłom ienia, jak poprzód).
W 1L H E M 1N A (śledząc)
W idać, że serce zgaduje...
O B C A (przychodząc do siebie — z trwogą)
Czyżby to on miał być...
Ł U K A S Z (tak samo)
To niemożebne...
Wilhelmina (bierze obcą za rękę — prowadzi ku Łukaszow i), O B C A (z trwogą)
■Mamo!...
W^] L H E L J V l ] N A (srając z nią przed Łukaszem )
O to twój ojciec... (do Łukasza) : O to wasza cór
ka... Pewnieście nawet nie przypuścił, żeby taka już duża urosła... (Na w szystkich twarzach zdumienie. Ł ukasz i córka stoją naprzeciw siebie — jakimś strachem zdjęci — jakimś wstydem — wreszcie rzucają się sobie w objęcia).
O B C A
Ojcze m ó j!
Ł U K A S Z
M o ja córko! (uścisk namiętny prawie — poczern jakb y opamiętanie się — odryw ają się od siebie ze wstydem i strachem).
A N N A (drżąc)
Dziw ny lęk mię ogarnia... Coś dzieje się poza tern, co się dzieje...
W i L H E L M l N A . (podchodzi do Anny)
Przebaczcie mi, jeżeli was to zabolało... ale znam wasze serce. Wiem, że nie potępicie ni kogo i umiecie zrozumieć i odczuć serce mat czyne, choć nie jesteście matką. Zresztą, wiem, Łukasz musiał wam powiedzieć... N ie czułam, aby przed wami tajemnicę chować.
A N N A
W I L H E L M I N A
N iechże wam też nadgrodzi szczęściem za to serce... (wraca w stronę Łukasza i córki).
Ł U K A S Z (przytulając córkę i patrząc w jej oblicze)
M o ja W iło!
A N N A
To słowo...?
W I L H E L M I N A
Jej Elżbieta na imię.
Ł U K A S Z (jakby się zbudził)
A tak... Elżbieta jej?
W I L H E L M I N A
M n ie Wda... to jest niby... Wilhelmina... je śliście zapomnieli...
A N N A (do siebie)
Panno p rz e c z y sta ! odw róć...
J E D N A Z K O B I E T (do Anny)
Cóż wam to?
W I L H E L M I N A (do córki)
Idź, przywitaj żonę tw ojego ojca. 'Elżbieta
A N N A
Zbliż się, dziecko, bo ja nie widzę... (przesuwa dłoń po tw arzy jej — po włosach — przytem ogarnia ją coraz większy lęk i drżenie, co się odbija w obliczu i postaci jej — wreszcie opu szcza ręce).
'Elżbieta (wraca do Łukasza), J E D N A Z K O B I E T (do Anny)
Piękna i gładka dziewczyna. P odobna całkiem do matki, gdy ta była młodą...
J E D E N Z G O Ś C I (do Łukasza)
N ie wiemy, czy wam winszować... Chyba tak, bo człek zawsze radość ma z dziecka, gdy dorosłe...
D R U G I Z G O Ś C I
C oby to niejeden dał, g d yby tak bez starimku do takiego dziecka przyszedł...
W I L H E L M I N A (do Łukasza i Elżbiety)
N o, nacieszycie się dość sobą. (do gości) A te
raz proszę na wieczerzę — niechaj zjemy w spól nie, co jest. N ie wiele tam tego — i nie b o gato — ale przebaczycie w sercach, bo rozumie cie wszystkiemu... Jeszcze raz pow tarzam : chcia łam was mieć — moi blizcy — abyście byli
świadkami i przed ludźmi świadczyli praw dę, g d yby rzucano oszczerstwa. Bo ludzie nie- jednacy, jako sami wiecie. 1 umieją w ka żdej rzeczy zla dopatrzeć na dnie — choćby studnia była czysta, oni ją oczami zmącą... N o , nie stójcie-że,proszę.... (Zajmuje ręką — w ychodzą: Łu kasz, Elżbieta i osób trochę — za nimi sama gospodyn i. Reszta jeszcze przyostaje. Ostaje i Anna).
S C E N A VI II . Część chóru — A nna. W grupie pozostałych chłopów: — Cóż wy o tern myślicie?
— lże to było dużo mądre ono pom yślenie: ażeby on przy ludziach córkę swoją poznaw szy, uważał ją jako praw ow itą. M ajątek ma — bezdzietny jest — może ją zabrać do domu i majątek jej zapisać. 1 będziecie widzieć, że tak zrobi.
— N ie inaczej. Trafnie zauważyliście.
(Słych ać z za sceny śmiech Elżbiety).
A N N A (jakby się budząc z odrętwienia)
J E D N A Z K O B I E T (zbliża się do Anny)
Widać nie kontentniście z tego wydarzenia?
A N N A
O !...
J E D N A Z K O B I E T
Wierzę, wierzę. Choć znowu nie ma pow odu do rozpaczania...
S C E N A IX.
Część chóru, Wilhelmina, A nna.
W I L H E L M I N A (wchodząc)
Czemuż się ociągacie? Proszę... Już wszystko na stołach czeka... Przecie się też nie dajcie tak długo prosić, bo-ście swoi, blizcy... (ściska
się z kobietami — te po jednej wychodzą. W ychodzą i chłopi. Zbliża się do A n ny — nieśmielej). A Wy teŻ nie
raCZy-cie? Bardzo was proszę — i przepraszam,
jeżelim sercu waszemu uczyniła krzywdę. B óg świadkiem — M atka Boża — nie miałam tego zamiaru... Człowiek z uciechy swojej na ser ce drugich nie uważa — i przez to... A le myślę, że mi nie macie tego za złe? P otw ier dzicie, jeżeli siedniecie z nami do wieczerzy... 24
A N N A
N ie wiem, w którą stronę iść... Tak mi się uczyniło ciemno..
W I L H E L M I N A
Tędy — ja was poprow adzę... (chce ją ująć za rękę. S ły c h a ć z za sceny śmiech Elżbiety).
A N N A
O, nie, dziękuję wam... już trafię.... ten śmiech...
(gospodyni postępuje koło niej z usłużnością). C z y W a S Z S
córka zawsze się tak śmieje?
W I L H E L M I N A
N ie — nie zawsze — to z tej radości widać...
(wychodzą)
(Pauza).
S C E N A X.
(Wchodzi Łu kasz i Elżbieta).
E L Ż B I E T A
Czy ona na praw dę nie widzi?
Ł U K A S Z
E L Ż B I E T A
Bo mi się wciąż zdaje, gdy spojrzy na mnie, że widzi... nawet lepiej od innych... Że mnie do dna przeziera... N ie mogę usiedzieć przy niej... I słów się przy niej boję i milczenia...
A n n a (staje we drzwiach i posuwa się pocichu naprzód). Ł U K A S Z
To ci się jeno zdaje... ona... (trącony przez Elżbietę, obziera się, zobaczył Annę — mówi zmieszany) G d z i e ż m a c i e
tę w odę?
E L Ż B I E T A
W tamtej izbie... zaraz... (wychodzi)
S C E N A XI. Łukasz, A nna.
Ł U K A S Z
Ja już znajdę! (przechodząc, do Anny) N ie odchodź
że od wieczerzy, boby myśleli, że...
A N N A
Łuka...
Ł U K A S Z
Idź, idź... ja tam zaraz przyjdę... (wychodzi)
S C E N A XII.
A N N A (wznosząc ręce)
Panno przeczysta! odw róć! Niechaj ja cierpię najboleśniej, jeżeli potrzeba — a niech się to nie stanie...
S C E N A XIII. A n n a , Wilhelmina.
W I L H E L M I N A (ze drzwi)
Czemuż się rozchodzicie? proszę...
A N N A
Idę — o ! idę... coraz ciemniej...
W I L H E L M I N A (Jitośnie)
Hm , nieszczęście...
A N N A
N ieszczęście się poczyna...
( Z A S Ł O N A )
A K T D R U G I
Izba w domu Ł ukasza. JVa lewo d rzw i do izdebki — na p ra w o drugie do komory i trzecie na wprost, do sieni. W rogu piec z nalepą i proste sprzęty : stół, ła w k i, skrzynia pod o- brazam i — i w yrek p r z y bocznej ścianie, z desek naprawiony,
na kłórym pościel słomiana.
S C E N A 1. Owczarz, A n n a .
(Owczarz siedząc na nizkim stołku, oprawia płaszcz stary. Anna wchodzi z komory). A N N A Któż tu w izbie? O W C Z A R Z Ja... A N N A Sami jesteście? O W C Z A R Z Sam... A N N A A gdzież oni? O W C Z A R Z Wyszli... 29
A N N A
O !... lżej mi trochę, gdy ich nie słyszę blizko, w domu... Widzi mi się, że się w tedy ta chmura nademną przerzedza — nie tak bo leśnie przygniata. Bo czasem to tak się zwali, że g d y b y góra owiozła się na serce, to nie byłoby ciężej, myślę... Przyznam się: strasznie cierpię... O d czasu, gdy ją do domu sprow a dził...
O W C Z A R Z (przerywa)
Siądźcież... nie myślcie o tern... przynajmniej choć na chwilę dajcie w ypoczynek głowie. P o gwarzm y o czem inszem...
A N N A
O, żeby to módz nie m y śleć! O, żeby to módz... Ale jakże nie myśleć? Taki straszny grzech w domu — taki ohydny... Chwilami zdaje mi się, że jakiś p o tw ó r tu gdzieś za ścianą się chowa, który wszystkich nas pożre... 1 w tedy strach mię chw yta taki przeraźny, że nie wiem... jak siebie ratow ać i kogo... czy się modlić, czy krzyczeć, czy uciec z po d tego dachu...
O W C Z A R Z
W idzę ja wszystko, widzę — i wasze cierpie nie także. A le coż bedziecie robić?...
D o rad źcie!
O W C Z A R Z
Tu żadnej rady niema. C hybaby dusze ludz kie zmienić...
A N N A (siada, dłonie opuszcza na kolana)
M iałam iść księdzu opowiedzieć... ale coś mię od tego cofa... To znowu zasadzałam się nieraz, by im obojgu do oczu przedstawić, co nieszczęśliwi czynią, ale w styd jakiś mię Wstrzymuje... Przecie widzą moją mękę!
O W C Z A R Z
M o ż e i nie widzą. Jak p o m ro k na oczy spa dnie, to w szystko zasłania... Coż ja mówię? Przebaczcie. Zapominam zawsze o waszem nie szczęściu...
A N N A
O g d y b y jeno to !... Dawniej m yślałam : nic gorszego spotkać mię nie może. N ie wiedzia łam, że może być ciemniej...
(pauza)
Cóż robicie? M ożebyście byli tak dobrzy pójść ze mną do ochronki...
O W C Z A R Z
D o siostry M a rty ?
A N N A
Tak.
O W C Z A R Z
D obrze. N ic ważnego nie robię. Płaszcz na prawiam. Lato się zbliża — trza bedzie iść w góry...
A N N A
To ja tu sama zostanę... G d y b y choć M arta była bliżej! N ie tak byłoby mi straszno. Że by przynajmniej módz pracow ać — zatopić się w pracy — choć na chwilę módz o tern nie myśleć — nie czuć... ale tak — bezustanku — z tą myślą czarną — w dzień i w nocy... O h ! To okropne... Wiecie — jednego lękam się: żebym nie zwaryowała... W B ogu jeno mam otuchę. A le i modlić się nie mogę, jak dawniej. Bo widzi mi się, że i ja tu winna — i że za to tak cierpię...
O W C Z A R Z
M yślałech ja dużo nad tern, dlaczego tacy ludzie cierpią... 1 wiecie, zdaje mi się, dlatego, że z ludźmi żyją — z ludźmi doznaku ina- kszymi...
1 jakże nie żyć...
O W C Z A R Z
Wam z M a rtą byłoby dobrze?
A N N A
O jak dobrze!
O W C Z A R Z
A widzicie... zdaje mi się, że tu gdzieś bli- zko tego praw da... C hoć coż ludziom po praw dzie, gdy c ie rp ią ! (po chwili) C o zaś do tych historyj, to ktoż wie...
A N N A
O żeby się to nie było stało!
O W C Z A R Z
Przeznaczenie p odobno jest, i nikt go nie uniknie... M o ż e tak musiało się stać. A choć by nie... to różnie trza podum ać... Bo my niby chodzimy do tego kościoła — ja bo ta z rzadka, przyznam się otw arcie — a niejeden chciałby w las... gdzie przykazania na drzewach nie rosną. Dawneż to czasy, jak tu ludzie żyli bez wiadomości grzechu? Ktoż ich uczył? Zna cie pewnie tę historyę »o dw óch bratach i o
dnej siostrze«... A le w y nie słuchacie, widzę, o czemsi znowu zamyśleni...
A N N A
M ów cie, mówcie — tak mi się widzi, że mi lżej, jak opowiadacie...
O W C Z A R Z
N ie tak to dawno, jak tu lasy były wokół
— żywej duszy człowieczej, jeno zwierza
pełno. Przyszedł nareszcie w te strony czło wiek skądś z dalekiego światu, wyrąbał kawa łek lasu i tu się pierw szy osiedlił. M iał on dw óch synów i jedyną córkę. Córka owce pa sała, synowie ziemię uprawiali, a stary ociec koło ułów chodził. 1 było im dobrze. A , że co się nie dzieje... Ci dwaj bracia, skoro im przyszedł czas się żenić, zamiłowali się na zabój w tej jedynej siostrze i... (urywa, bowiem wchodzi 'Wilhelmina do izby).
S C E N A 11.
Owczarz, A n n a , Wilhelmina.
W 1L H E M 1N A
N iech będzie pochw alony C hrystus Pan!
O W C Z A R Z i A N N A
N a wieki. Witajcie.
W I L H E L M I N A (witając się z Anną)
Przebaczcie, żem taka śmiała, ale nieporada się doczekać — nikt od was nie zajrzy — i nie wiem, co tu słychać... a śniło mi się tak nie dobrze...
A N N A
Siądźcież...
W I L H E L M I N A
Bóg zapłać (siada)
A n n a (siada opodal na ławie) W I L H E L M I N A
N ie byłam tu, zdaje mi Się... (patrzy po izbie)
Przyjemnie tu macie w izbie... A gdzież was więcej ?
A N N A
M ąż gdzieś wyszedł... wasza córka również...
W I L H E L M I N A
Jakże, nie uprzyksza się wam tu? Bo to je szcze młode, nierozumne... A le serce ma d o bre — choć u obcych się chowała... Ż eby ście wy słyszeli, jakie listy do mnie pisywała!
N ieraz do płaczu przychodziło... O t, B óg jej w ynagrodził... żeście i w y nie przeczyli, choć byście byli mogli...
A N N A
C óż ja mogła...
W I L H E L M I N A
N ie zapierajcie się darmo — wiem, że sercu waszemu niema rów nego... N iech wam B óg da za to niebo.
A N N A
O Jezu...
W I L H E L M I N A (patrzy na nią)
Czyście chorzy? Widzę, że wam coś dolega. Zmizernieliście bardzo.
A N N A
Serce boli... w głowie się mąci...
W I L H E L M I N A
To trzeba koniecznie coś radzić.
A N N A
N ie widzę tu żadnej rady... chyba... nie, nie widzę.
W I L H E L M I N A
O ddaw na już tak?
O d niedawna...
W I L H E L M I N A
N ie darm o mi się śniło... A jakaż przyczyna? M o ż e czad wam zaszkodził? Palicie, widzę, bukowemi drwami. A N N A Czy ja wiem... W I L H E L M I N A G dzież sypiacie? A n n a (wskazuje ręką na komorę). W I L H E L M I N A
A oni też tam ?
A N N A
O ! . . . (chwyta się za serce) N i e , W i z d e b c e . W I L H E L M I N A
Znow u was boli ? Przebaczcie, że was trudzę temi pytaniami. A le to z obaw y — i muszę wam powiedzieć, byście zawsze na piec przed spaniem uważali, bo słyszałam niedawno o je dnym w ypadku zaczadzenia się na śmierć trojga ludzi. A przez taką nieuwagę...
O W C Z A R Z
Tak, tak — bywają wypadki — abo też prze znaczenie — ktoż wie... Trudno tu komu winę
37
przypisow ać. Ja, zanim-eście przyszli, zacząłech opowiadać taką historyę...
W I L H E L M I N A
Przerw ię wam... (do Anny) Chciałam się jeszcze
zapytać — licząc na wasze serce, że wam p rzy krości tern nie sprawię — jak Łukasz po bliż- szem poznaniu odnosi się do Elżbiety... czyj ą zawsze jednako rad widzi ?
A N N A
O — o to się mnie nie pytajcie...
W I L H E L M I N A
Przebaczcie, nie wiedziałam...
A N N A (wychodząc bólem z siebie)
Czemuś ty, matko... o, czemuś... (opamiętywuje się)
N ie — nie mogę...
W I L H E L M I N A
Boże! Cóż wam to ? Coście mi chcieli...
(wchodzi Elżbieta)
S C E N A Ul .
Ciży 'Elżbieta.
E L Ż B I E T A
(w szedłszy i spojrzaw szy na matkę i Annę wzruszone, zatrzym uje się p rzy drzwiach trwożnie, poczem podchodzi do matki)
Witajcie! (całuje ją w rękę) 1 8
W I L H E L M I N A (bez uwagi)
Jak się masz... (patrzy pytająco na Annę)
'Elżbieta (usuwa się na bok) O W C Z A R Z (do siebie)
Hm... Hm... ten płaszcz już całkiem ladaco...
A N N A (czując jakoby niespokojne oczy W ilhelm iny na sobie)
Wybaczcie... czasem mnie tak ból przejmie, że nie wiem, co się mi gada...
W I L H E L M I N A
Hm , mocny Boże, żeby ja to wiedziała, co wam doradzić. N a serce narzekacie — to może- by dobrze było w arzyć sercow e ziele na mleku... N a kępach rośnie. Elza mogłaby poszukać. Elzo, czy znasz ty sercow e ziele?
E L Ż B I E T A
N ie znam.
W I L H E L M I N A
To ja ci pokażę. A le cóż tobie, dziewczyno ? C zy mi się zdaje, czyś też napraw dę taka blada?
(podchodzi ku niej)
A N N A
O W C Z A R Z
M ożebyście teraz zechcieli pójść do ochronki?
W I L H E L M I N A (do Elżbiety)
N o , to nic, chwała Bogu, bom się aż zlękła. Jakże, nie cnie ci się tu ?
E L Ż B I E T A
N ie.
W I L H E L M I N A
Widać, bo nie dbasz zajrzeć na mnie. A le ja już wezwyczajona do samotności. C óż robić? Takie losy. N ie mam czego narzekać, ani się czego lepszego spodziewać na świecie — bo i tak mi B óg za dużo dał: serca dobre, p rzy jacielskie. Ani człowiek nie warta. (patrzy na Annę)
H m ... że też cierpienie ślepe nie omija dobrych...
A N N A
N ie omija i ślepych — chcieliście powiedzieć. Właśnie, żeby to człowiek całkiem ślepy był, na w szystko... (wchodzi Łukasz)
S C E N A IV.
Witajcie!
Ciż. Łukasz. Ł U K A S Z
W I L H E L M I N A
B óg zapłać. Ja tu, widzicie, goszczę się u was. Przyszłam zajrzeć na wasze gospodarstw o.
Ł U K A S Z
A dobrze.
W I L H E L M I N A
Cieką wam była, jak w y tu mieszkacie. Z b ie rałam się już oddawna, ale tak schodziło. A że mi się obśniło około was wszystkich..
Ł U K A S Z
Siądźcież... (wskazuje ławę)
W I L H E L M I N A (siadając)
Taka mię niespokojność obeszła p o sercu, żem jeno chwili sposobnej patrzyła, aby módz zajrzeć i obaczyć, jako się miewacie. Widzę, że mnie niestety przeczucie nie zwiędło...
- Ł U K A S Z (niespokojnie)
O czem mówicie?
W I L H E L M I N A (wskazuje Annę)
Oni na serce narzekają...
Ł U K A S Z (podchodzi do A n ny, troskliw ie)
Czy ci gorzej?
A N N A O ! (odwraca głowę)
Ł u k a s z ( wraca pomału ku E lżbiecie)
W I L H E L M I N A
M usieli się najprędzej trochę zaczadzić, bo i na głow ę się skarżą...
Ł U K A S Z
O na już dawniej narzekała — jeszcze w zimie... W izdebce duszne pow ietrze, bo powała za nizko kładziona... Ja też z wiosną tę izbę (wska zuje na komorę) kazał w ygotow ać...
A N N A
C hm ury idą... 42
W I L H E L M I N A
C o mówicie?
A N N A
Ze chmury idą...
W I L H E L M I N A (poziera przez okno)
Jasne niebo z tej strony...
ilłl^CtSZ (poziera również z niepokojem) W I L H E L M I N A (do Anny)
Przebaczcie, źe się was sp y ta m : a czy wy widzicie, kiedy chm ury zachodzą na niebo?
A N N A
Widzę...
W I L H E L M I N A
M iarkujecie pew nie z tego, jak cień na oczy pada.
A N N A
O ! cień pada...
W I L H E L M I N A
Ja se nieraz myślała, jak się też ciemnym oczom przedstaw ia światło i mrok. Boże! tak nic nie widzieć... To chyba najgorsze z
szczęść. Jeszcze ci, co od urodzenia nie widzą świata, nie czują może tego tak boleśnie, jak ci, co świat już widzieli, a potem im ciemno ściami zajdzie...
O W C Z A R Z
M oiściew y, kto świat w id zi!...
W I L H E L M I N A
Że was też tak B óg nawiedził... i za co... za jaki grzech ludzki...
A N N A
W tedy jeszcze grzechu nie było! Elżbieta (wybucha nagłym śmiechem)
A N N A O ! (chw yta się dłonią za piersi)
W I L H E L M I N A (surowo)
E lzo !
E L Ż B I E T A (ocierając łzy)
C óż ja winna... przypom niało mi się...
O W C Z A R Z (do Anny)
M ożebyście poszli...
WI LHELMI NA G dzież to dumacie iść?
O W C Z A R Z
D o ochronki.
W I L H E L M I N A
D o siostry M a rty ? N ie zastaniecie jej. S p o t kałam ją, tu idąc — chodzi po kweście.
Ł U K A S Z (do Elżb iety)
Dałaś ty matce obiad?
W I L H E L M I N A
O nie starajcie się. Ja po obiedzie poszła z domu.
Ł U K A S Z
Jakże się wam tam wiedzie?
W I L H E L M I N A
Chwała Bogu. Ludzie znoszą mi ro b o ty . Ż eby jeno zdrow ia starczyło i czasu... N ieraz też p o m yślę: Jakby człowiek bez ludzi w yżył?...
O W C Z A R Z
A insi myślą zn o w u : jak między ludźmi wyżyć ?
O W C Z A R Z
Insi... także ludzie...
W I L H E L M I N A (z uśmiechem)
M o ż e wam tak źle między ludźmi?
O W C Z A R Z
Ja o sobie nie mówię. Tak — w ogóle...
W I L H E L M I N A
Jakby to było, jakby ludzie ze sobą nie żyli?
O W C Z A R Z
Ja też nie wiem, jakby było. Zaw dy by ja koś być musiało... (patrzy przez płaszcz do okna) Rzadki
ten płaszcz... nie w art i naprawy...
Ł U K A S Z
Cóż wy już — zabieracie się ku halom?
O W C Z A R Z
Trza bedzie niezadługo.
W I L H E L M I N A
Któż to tak myśli?
O !...
W 1 L H E L M . I N A (do owczarza)
M oiściew y — tak się wam mówi... Jakżeby człowiek sam sobie dał radę? Ludzie ludziom potrzebni jak woda...
O W C Z A R Z
C o się gardłem przelewa...
W I L H E L M I N A
E, z wami trudno mówić.
O W C Z A R Z
Ja wiem, że ja niezdatny do pogwary z ludźmi. Darmo. Z owcami człek nawyknął gwarzyć...
W I L H E L M I N A (z uśmiechem)
Jakże z niemi mówicie?
O W C Z A R Z
Tak, jaki z poniektóryrpi ludźmi. M ó w ię im to, co zrozumią, a resztę to se myślę...
(pauza)
A N N A
W I L H E L M I N A (do Elżb iety)
Cóż ty, dziewczyno, nic nie mówisz?
E L Z A
C óż mam mówić?...
W I L H E L M I N A
M yślałam , że się pochwalisz przedemną, jak ci tu... bo wiem, że dobrze.
E L Z A
N o to jak wiecie...
W I L H E L M I N A
A le matka radaby słyszeć i sto razy, jak dziecko o swojem szczęściu opowiada, bo to jej szczęście daje... Powinnaś być wdzięczna ojcu, że cię przygarnął ku sobie, a jeszcze więcej tej dobrej macosze, bo to rzadko o takie serce anielskie... i takich ludzi... Boże!...
Ł U K A S Z (szorstko)
Co tam o tern mówić!
W I L H E L M I N A
Powinnaś odpłacać im sercem i pomocą, i B ogu 48
dziękować szczerze... A chodzisz ty do kościoła? Bom cię nie widziała daw no...
• Ł U K A S Z (przerywa)
Jakże! jakże!... A coś chciałem rzec... W i dzieliście nasze pole?
W I L H E L M I N A
N ie wiem, moiście, bo ja tu nieznajoma w tej stronie.
Ł U K A S Z
Szliście koło niego. N a praw o od drogi...
W I L H E L M I N A
Tak? To wcale ładne pole — rów ne, jak ple bańskie. M uszę się lepiej przypatrzyć, wracając. A to żyto na poprzecznych zagonach — też wasze ?
Ł U K A S Z
N 51 Q 7 i >
W I L H E L M I N A
Z rosło już duże jak na ten czas. N iechże wam Pan B óg nagadza w szystkiego... za waszą dobroć i przychylność... (wstaje)
Ł U K A S Z
W I L H E L M I N A
O, jużem się dość wysiedziała. Ja tu długą chwilę była, nim-eście wy przyszli. A tam ro b o ty czekają... Dowiedziałam się, czegom chciała — jak się miewacie — i trza wracać. Też zajrzyjcie kiedy do mnie. Ty Elzo byś p rzy leciała. A im radźcie jako przecie. (podchodząc do Anny) M o c n y Boże... Też nie walczcie się ze
sobą, jak czujecie, że wam gorzej... jeno się lepiej połóżcie. U gotow ać przecie ma kto. Elza potrafi was zastąpić...
A N N A
O ! już idziecie?
W I L H E L M I N A
Idę.
A N N A
To ja... czekajcie... w yjdę z wami.
W I L H E L M I N A
Lepiej nie w ychodźcie, bo m ogłoby wam za szkodzić.
A N N A (zaodziewa się)
N iedaleko.
Ł U K A S Z (do Elzy)
L H E L M J N A (podchodzi do Elzy)
N o , bądź zdrow a...
E L Z A
Ja was odprow adzę.
W I L H E L M I N A
Kiedy jak oni chcą sami... M o ż e mają co do pom ówienia... Uważaj też tu na nich, bo widzisz jakie nieszczęście... (całuje ją - do Anny) O stańcie
z Bogiem. N iech wam się tu jaknajlepiej wie dzie. (owczarza jak b y nie widziała — do A nny) To pójdźm y... (idą do drzwi) Uważajcie, bo próg... (chce jej podać rękę(
A N N A
O, ja tu już świadoma... (wychodzą)
S C E N A V,
O w czarz, Ł ukasz, Łlżbieta.
O W C Z A R Z
H a! nic nie szkodzi.
Ł U K A S Z
D o czegóż to mówicie?
O W C Z A R Z
Tak — do swoich myśli.
(Elżb ieta siedzi na ław ie — Łu kasz chodzi po izbie)
Ł U K A S Z
C óż ona może mieć do mówienia na oso bności. (po chwili) N iepotrzebnie wyszła... M o ż e
się jeszcze potknąć gdzie nieszczęśliwie... (do E lz y )
Idź-no wyjrzyj za niemi... (E lza wstaje) Najlepiej,
żebyś sama odprow adziła matkę. Pokażesz jej po drodze nasze pole, bo ciekawa była widzieć...
(Elza w ychodzi)
S C E N A V I.
Łukasz, O w czarz.
Ł U K A S Z
C óż tu mówiła p rzy w as?
O W C Z A R Z
Kto niby?
Ł U K A S Z
Anna.
O W C Z A R Z
N ic takiego ciekawego... jak zwykle...
Ł U K A S Z
M n ie bo trudno od niej słowa dostać.
O W C Z A R Z
C óż mają mówić; słyszeliście, że cierpią.
Ł U K A S Z
Z wami jakoś łatwiej mowa jej przychodzi.
O W C Z A R Z
Tak uważacie? To pew nie i wiecie, dlaczego?
Ł U K A S Z
K toby ją pojął... Jakaś dziwna się stała... N ie wiedzieć, co ją tak odmieniło, czy to nieszczę ście niewidne... Dawniej, choć miała swoje dzi- waczności — jak i tę nabożność zbytnią — można było z nią przecie pom ówić. A teraz, jak słowo wyrzeknie, to takie jakieś napęczniałe łzami i takie głuche, jak w kościele, gd y niema nikogo.
O W C Z A R Z
B o też niema nikogo.
Ł U K A S Z
Jakto niby?
O W C Z A R Z
To jest — chciałech rzec — że sami się w tym kościele czują — i dlatego ich słowa takie głuche. Czy nie?
Ł U K A S Z
E, nie rozumiecie.
O W C Z A R Z
Rzeczywiście, trochę mam przy tępą głowę... od czasu, jak jedni dob rzy ludzie pięściami po niej podzw onili, kiedym ich chciał nawracać... O dtąd mi też i w uszach dzwoni, tak, że i dużo nie dosłyszę...
(pauza)
Ł U K A S Z
M yślałem , że wam co mówiła... skąd jej co na serce padło... Czy o to taka markotna, żem Elzę przyjął do domu... Przeciem ja bez jej woli teg o nie zrobił... C zy urok jaki... bo już nie wiem, co myśleć...
O W C Z A R Z
Hm...
Ł U K A S Z
A pytać się jej nie śmiem, bo mi się widzi, że wciąż krzyw o na mnie spogląda.
O W C Z A R Z
Jakże — ślepemi oczami?
Ł U K A S Z
Przysiągłbym , że temi oczami widzi lepiej niż zdrow em i!
O W C Z A R Z
N o to b y chwała B ogu było...
Ł U K A S Z
Tak wierci do dna, jak sumienie!
O W C Z A R Z
To i sumienie ma oczy? M n ie się zdawało, że ślepe, jak kocię w dniu dziewiątym. A potem , to je to p ią : Kocię w stawie — sumienie w kie liszku. 1 tak oboje nie widzą świata. A możem źle przyrów nał?
Ł U K A S Z (w siebie wmyślony, nie słuchając)
M ęka żyć po temi spojrzeniam i!
O W C Z A R Z
C o pow iadacie?
Ł U K A S Z
To jest, niby chciałem powiedzieć, że taka
niepew ność męczy. B o ani się nie wie, co ra dzić... (po chwili) N ie zauważyliście, że dużo sła
biej w ygląda?
O W C Z A R Z
Słyszeliście, że cierpi.
Ł U K A S Z
A le to jej cierpienie też dziwne. N ib y nic ją nie boli wyraźnie... O na może kiedy w nocy usnąć na zawsze, ani nie bedziem y wiedzieć...
O W C Z A R Z
Jakto ?... (patrzy nań)
Ł U K A S Z (uchylając oczy)
M ów ię, że dziwna jej ta chorość, i może nam kiedy usnąć, ani nie bedziemy wiedzieć...
O W C Z A R Z
To być nie może... coż wam powiedzieć, iż- byście zrozumieli... choćby dlatego, że umar łych, zwłaszcza nagle umarłych, oglądają...
Ł U K A S Z
C oż w y myślicie? (staje przed nim)
O W C Z A R Z
A W y C O m y ś l i c i e ? (podnosi się. Zm agają się oczyma). ■ Ł U K A S Z (opuszcza oczy)
W idać zgłupieliście doznaku przy tych
O W C a c h . . . (pokręciw szy się po izbie, zaodziewa się i w ychodzi).
S C E N A V II.
O w czarz sam, później A n n a .
O W C Z A R Z (patrzy na drzw i za Łukaszem i kiwa głową)
Hm -hm... (naprawia dalej płaszcz). A N N A (wchodzi)
Któż tu jest w izbie?
O W C Z A R Z
Ja sam.
A N N A
Chciałam jej pow iedzieć, żeby ją wzięła na- p o w ró t do siebie, ale nie wiedziałam, jak upo- zornić to życzenie... słowa nie mogłam w yksztu sić, bojąc się, żeby nie przyszła na tę myśl okropną... Z resztą ta nadeszła, i nie było już jako...
(pauza)
Wiecie, gd y tak chodzę jak błędna, a widzę, źe im się nic w sercach nie dzieje, to dziwne myśli pow stają w mojej mętnej głowie... jakieś okrutne wątpliwości... C zyby to nie miało być takiem złem strasznem, jak ja myślę... Jak wy myślicie?
O W C Z A R Z
Hm ... złem jest — choćby dlatego, że was dręczy... To też pow iadam : lepiej nie myśleć o tern...
A N N A
Ż eby to można!
O W C Z A R Z
...i zło zostawić samemu — i ludziom, co je pełnią. N iech oni się tern trapią.
A N N A
Kiedy oni się tern nawet nie trapią! widzę...
O W C Z A R Z
Kto wie... M o ż e więcej, niż nam się zdaje...
A N N A
W iecie... gdy patrzę w siebie, widzi mi się, że mam trz y w sercu p rzeg ro d y — jedna nad 58
drugą. tej na dnie popiół i w tej śro d k o wej popiół — jak dwie nakryte skrzyżalami trum ny — a ta na wierzchu krwawi się żywym ogniem... Żeby i ta wygasła — byłby spokój... O jak ja spokoju pragnę! całą znużoną duszą!... W spomnieliście o przeznaczeniu... Jak ich wi dzę tak spokojnych, gdy mnie serce pęka, to mi i to przychodzi... że może tak musiało się stać... O dwieczne przeznaczenie... G d y b y to było praw dą — lżejby było... bo cóż? N ikt tu nie byłby winien... O ! Widzi mi się, jakby mi się coś dźwigało ze serca... jedna skrzyżal, nakrywająca popioły... Przeznaczenie dawniej było — praw da?
O W C Z A R Z
Było, i dziś p o dobno jest...
A N N A
ł g dy ich widzę tak spokojnych — a jeno trw ożnych przed oczyma ludzi — to mi i to przychodzi pytanie: Czemu ja cierpię? 1 czemu oni nawet nie wzdrygnięci strachem zła, które pełnią? C zyżby w naturach swoich nic nie czuli, ino tę skłonność ohydną ku sobie?
O W C Z A R Z
M o ż e i to być...
A N N A
Praw da, kiedyś gdzieś słyszałam, czy też czytałam — jak jeszcze mogłam czytać — że u dzikich narodów podobnie się dzieje, czy działo, i że nie czują z teg o grzechu...
O W C Z A R Z
M oiściew y! dalekośmy to od dzikości? W ie cie tę hi sto ry ę »o dw óch bratach i jednej sio strze?«
A N N A
Coś-em słyszała, ale i pamięć mam taką zmą coną...
O W C Z A R Z
To było, wiecie, tak...
A N N A
Przerw ię wam jeszcze... A le jakby to tak było... to skądże u mnie wziąłby się ten strach?
O W C Z A R Z
Hm ... skąd... bo wyście nie dzicy, ba dzi siejsi... z dzisiejszego kościoła...
A N N A
Już nie wiem, co sądzić o tem... M y śli się mięszają... Taki chaos, taka zawierucha!... Teraz już jestem jak w lesie... Ciemno... 1 te n strach patrzący zewsząd... Skądżeby ten strach, jakby nie było winy? A le to niepraw da — wina jest!... okropna wina... i kara być musi. Kara już nad domem wisi... Jak ja mogła pomyśleć! — Boże! przebacz mi... Rozum się widać mąci...
O W C Z A R Z
Najlepiej odganiajcie od siebie...
A N N A
Boję się myśleć, a samo się ciśnie. Takim potw ornym łbem zewsząd wyłazi ten grzech... z każdego kąta... (wchodzi M arta).
S C E N A V I 11. A n n a , M a rta .
M A R T A
N iech będzie pochw alony...
A N N A
M a rta ! o!... (z płaczem rzuca się jej na piersi).
M A R T A
Czułam sercem twój ból...
A N N A (odstępując)
W iesz o wszystkiem? — skąd?...
M A R T A
N ic nie wiem, ale czułam...
A N N A
O ratuj ty mnie, siostro!
D usza moja we strasznym zamęcie — N ic już nie widzę —
W ostateczne wpadłam oślepnięcie. Kiedy straciłam wzrok, widziało mi się, Że już gorsza fala nie przypłynie — A le sto razy gorzej, siostro,
W zrok duszy stracić, jako ninie.
Jestem jako ta owca pom iędzy jałowcami, C o ją strach zbłąka —
Los mnie bije —
Straciła mi się we mgle łąka, Karmię się bólem, poję łzami, Cud, że żyję.
G dzie oprzeć błędną myśl? Ani gałązki Tyl ej, jak ptak ma do spoczęcia,
Nic, ani tyli placyk wązki,
N igdzie myśl nie ma odetchnięcia. Z boleści mrę i nie domieram J tak się błąkam, jak duch chory
W tym domu strasznym wśród zamętu — Jak dusza z czyśćca pociechy wyzieram, A. tu mi zewsząd wyłażą potwory J myśli, pełne wstrętu.
D ość mię te zjawy straszne gnębią, To się i chmury nieraz zwalą, skłębią, Skrzydła czarne nad domem rozpostrą — J tak mię to okrutnie nęka...
Niewysłowiona duszy męka! p,'BUOT80 łixllMWi
o
ratuj ty mnie, siostro! , j a * BARAN M A R T ACoże to cię tak męczy? Wyjaw szczerzej. M oże ból ulży — choć trochę się uśmierzy, Gdy się ze mną cierpieniem podzielisz.
A N N A
Oto mąż córkę wziął do domu,
Której nie znał, nie widział od pielisz, 1 tu... ach, serce dygoce od sromu...
?...
...w ohydnym grzechu z nią... w sodomskim grzechu...
M A R T A
S iostro! C zy cię p o zo ry nie zwodzą? C zy to nie p o d stęp piekła?
A N N A
O h, niestety, nie sądzę w pośpiechu. Praw dą jest, com w yrzekła:
G rzech płodzą.
M A R T A
Boże! C o za ohyda! (zasłania rąbkiem szat oczy). A N N A
Więcej jeszcze...
O to on w jedną noc, przeraźnie ciemną
(Dziś na wspom nienie przechodzą mię dreszcze) Przyszedł i stanął p rzy mojem łóżku nademną. Stał długo... N ie wiem jak długo, nie powiem, B o w lęku czas się traci...
N ie widziałam, nie mogłam widzieć postaci, A le czułam go, o! czułam serca mrowiem, 6ą
M A R T A A N N A (przemagając się)
Jak kurczę skryte po d liściem podbiału Czuje nad sobą w pow ietrzu jastrzębia... Leżałam cicho... Słyszałam głuche serca bicie 1 o każdem myślałam: o s ta tn ie ...
W padały w noc..pochłaniała je jakaś czarna głębia.. M y ślą modliłam się ... N ie szło mi przecie o życie, (Zdało mi się już zgasłe, zamogilne)
A le o jego d u s z ę . . .
M o d ły moje były, jak strzały, Prędkie, pilne —
C hodziło mi, aby w momencie do Boga dobiegły, A b y zmieniły wyrok, zapobiegły — —
Wiarą cała się stałam i — błaganiem ...
M A R T A
Słucham z trw o g ą . . . i cóż ?
A N N A
U stał — ustał nademną — i o d s z e d ł...
N ie w iem . . . może to był sen taki p rz e ra ż n y ... S iostro! Jak nie on... to myśl odeszła go we śnie 1 przyszła zabić...
M A R T A
C o mówisz?! C zyżby aże do zbrodni...
A N N A
Tak, bom ja mu wyrzutem ,
O n się mnie trw oży, w stydzi — O n wie, siostro, i widzi,
Że ja za jego winę pokutuję. Sumienie jego, to ja...
Chciał się więc zbyć sumienia. 1 od tej nocy, czuję,
N ie może przenieść mojego wejrzenia, C hoć oczy moje ślepe...
M A R T A
O potw orności grzechu! o ciemnico!
A N N A
N ie wiem jakie go moce odw iodły... M o ż e się uląkł widma zbrodni, M o ż e go zdjęła trw oga,
M ożem mu, śpiąca, nie była sumienia kolką, A może A n io ł-S tró ż z rozkazu Boga,
N a moje gorące modły,
Skruszył serce i wstrzym ał wzniesioną rękę. A le odtąd nie mogę tej myśli odegnać, Że się to może w tórzyć... i nie zażegnać... Straszną przechodzę mękę,
Czyścową istnie katuszę —
N ie z trwogi o się — (cóż mi życie!) Lecz z trwogi o jego duszę.
Mam nadzieję, że jeszcze zbawienie wyjedna...
M A R T A
Biedna ty, biedna! (głaska jej gło w ę przechyloną) A N N A
Przeto widzisz, jak cierpię...
M A R T A
O czuję!
A N N A
Przed kimże mam się żalić, Nieszczęśliwa?
Sto mąk przechodzę, sto boleści, Każda ma w sobie tyle treści, Że starczyłaby duszę spalić. Tak srodze ciężko pokutuję... Jedyna dusza dobrotliwa,
Która tu z męką mą współczuje, To owczarz, Dyzma stary.
Inaczej nie mogłabym w tym domu wysiedzieć.
Szatan w tym domu gości... Z każdego kąta wyłażą poczw ary, Jakieś piekielne duchy,
Dzieją się różne okropności — Że... ani wypowiedzieć.
Czuję, że kara wisi nad tym domem.
M A R T A
Boże, odw róć! Daj ludziom czas skruchy!
A N N A
Czasem chmury grom adzą się nad dachem, Burza ściąga... B óg w gniewie giozi ognistym
gromem 1 w dobroci swej czeka... Piorun w tych chmurach drzemie Jeno wypaść... 1 w tedy przelękła jestem strachem, M rę z trw ogi, że B óg spuści grom -ogień na S o
domę, Spali dom, ludzi, całą ziemię!...
A gdy się niebo przetrze, i chmury się rozchodzą, To znowu... dziwne wątpliwości mię nachodzą: Że może to... jeno... zaślepienie...
A lbo też... takie przeznaczenie?
1 błąkam się po ciemku... Tak mię obląkał los srogi, 68
Jako tę owcę straconą wśród stępa — Nijakiej nie widzę drogi —
Ja ślepa — i dusza ślepa...
M A R T A
O moja biedna siostro!
Jakąż ja ci pociechę uradzę?
Gdybym znała lek, co boleść goi — Gdybym miała tę cudowną władzę...
A le może B óg w dobroci swojej W ejrzy na twą duszę pokutniczą,
Łaską swoją grzesznych opamięta, Kielich twych mąk zaprawi słodyczą... M oże nas wspomoże Panna święta, Która srodze nad tern musi boleć, Jako sama bez zmazy poczęta...
A N N A
O M atko! Synow i swemu nas poleć!
M A R T A
Jeno nie wątpij serce, nie trać wiary, Wszak wiesz: wybranych niewielu — M o że B óg chce z twojego serca ofiary Dla nieznanego celu...
A le ten grzech!
M A R T A
G rzech B óg ukarze —
A lbo... nie — tej winy B óg nie zmaże.
A N N A
Więc ty sądzisz...
M A R T A
N ie myślij teraz o tem.
Weź chustkę, wyjdziemy na pow ietrze. W izbie duszno...
A N N A
O h duszno!
M A R T A (z twarzą do okna)
Łąka ubrana złotem —
N iebo od lic aniołów bledsze... Z orze się na zieleni pokładły...
Tak się złoci, jak żeby wszystkie o g ro d y z nieba na nią spadły...
(przychylając gło w ę A n ny ku piersiom )
Pójdziem y łąką ku lasowi, Za który słońce się schowało... 7o
Zorza nas jasna oróżow i, Pow ietrze będzie nas głaskało Chłodne, łagodne, lilijowe... W śród niezmąconej ciszy
Prow adzić będziem rozm ow ę — B óg za obłokiem usłyszy,
Doniesą M u anieli — —
Tak — po trawiastej pójdziem y wyścieli... U spokoisz się... zapomnisz o swojej męce.
A N N A
O dobra! Jak ty mnie głaskasz słowami... Każde tw e słowo po d o b n e matczynej ręce Którą dziecku, udręczonem u snami,
W gorączce na czoło kładzie...
M A R T A
Chodźm y...
A N N A
G dzieś owczarz, muszę go zawołać...
M A R T A (odedrzwi)
W sadzie.
S C E N A IX,
(Zaczem wnosi się O w czarz ze' stołkiem i usadawia się na miejscu poprzednim . Po chwili wchodzi G azda z chór 1-go aktu).
G A Z D A
N iech bedzie pochw alony!
O W C Z A R Z
N a wieki. H o , coż was tu d obrego niesie!
G A Z D A
O chota i kiepskie nogi. Ledwom się na nich przy chwiał...
O W C Z A R Z
Siądcież...
G A Z D A
A le czas ładny, to mię wyważyło z domit. i
O W C Z A R Z
D obrze, żeście przyszli. Jakoś się myśli ro- zerwią. Bo się już człowiekowi przycniew a w tej izbie. Jużbych się chciał znaleść na halach... 72
G A Z D A
Ja właśnie o to do was... Kiedyż myślicie zabrać ęię ku górom ?
O W C Z A R Z
Wnet. Jak jeno czasu nie odmieni, to w tym tyźniu.
G A Z D A
M ożebyście byli tacy dobrzy i zajęli mi, jak pójdziecie, owce na szałas?...
O W C Z A R Z
Czemu nie.
G A Z D A
B o mi się nie chce umyślnie z temkilkorgiem żyw iny tłuc, a i nogi ladaco.
O W C Z A R Z
Zajmę z chęcią, już się nie trobujcie.
G A Z D A
B óg zapłać. O tom was chciał popytać, a wreszcie to mię i ciekawość pchnęła
oba-czyć, jak im się tu wiedzie... Bo w tedy na tym balu cosi mi się niejasno widziało. Łukaszowa była jakasi markotna. A le słyszę, że się w szyst ko udobrzyło i że Elżbietkę przyjęli za swoją... Widzę, niema nikogo...
O W C Z A R Z
Porozchodzili się.
G A Z D A
Łukaszową spotkałech, widziało mi się, ze siostrą z O chronki. Szły sadem w stronę łąki... a reszta co robią?
O W C Z A R Z
Pewnie w polu...
G A Z D A (patrzy po izbie)
Zgrabnie tu mają... N ie byłech tu, jak jeszcze w starej izbie. Teraz tu dużo weselej. Tam p e wnie izdebka?
OltiCZdrZ (przytakuje głową)
G A Z D A (na komorę)
A i tu, widzę, jakieś pomieszkanie. P rzestronno mają, trzy izby... Pan B óg im nagadza, choć
onę nieszczęściem dotknął, tą ślepotą, to za to inszego d o b ra dosypuje. D użo też pew nie szczę śliwości wniesła im w dom ta niespodziana córka. W esołe to, widziałech w tedy, aż nadto...
D obrze to mieć w domu taką terkotkę...
O W C Z A R Z
Tak... niektórym może być wesoło... A nie którym może się widzieć, że codzień mają Wielki Piątek...
G A Z D A
Jakto?
O W C Z A R Z
N o , bo, jak wiecie, terkotek się też używa we Wielki Piątek, zamiast dzwonów.
G A Z D A
H e! he! Spasow nik z was!
O W C Z A R Z
To życie tak śpasuje, nie ja.
G A Z D A
C o pow iadacie? M iałożby i tu być nie tak, jak się wydaje?
O W C Z A R Z (milczy, odkłada robotę)
Ciemnawo...
G A Z D A
N ie zgadzają się?
O W C Z A R Z
Przeciwnie, zanadto się zgadzają, stąd piekło.
G A Z D A (po zastanowieniu)
Teraz to was już nic nie rozumiem.
O W C Z A R Z
M oiściew y, to tak: Ludzie kręcą się koło siebie, niby to znają się, a nikto nie wie, co w kim siedzi — jaki dyabeł albo janioł, albo insza stw ora.
G A Z D A
Słusznie. Ja to już sam zmiarkował...
O W C Z A R Z
A potem : ludzie żyją, jak im się samo żyje... A trafi się taka natura, co za nich cierpi, no to cierpi...
Hm..
G A Z D A
O W C Z A R Z
1 wiecie, te piekła byłyby straszne, żeby je ludzie sami nie wynaleźli... przez to bez p o ło wę tracą na wadze...
G A Z D A
Znow u was poczynam nie pojmować, a już mi się zdawało, że wiem, do czego zmierzacie...
O W C Z A R Z
Ja wam ozwijał nie bedę. B o żadna praw da dla człowieka nie ma w artości, jak sam, idący (niby życiem) na nią nie natrafi, jak na ten p rzy kład na żmiję abo na inszego gada... Cóż o p o wiadanie o tern!
(pauza)
Ja, wiecie, jak tak patrzę na to mizerne życie dookoła, to mi się zdaje, żem na kiermaszu... Tu na tym stole trąbki — tu kapliczki — tam »du sze w czyścu cierpiące«... W szystko se ludzie potw orzyli i ponazywali. Jak w yjdę w góry, jak się rozejrzę po halach, to tam nic z tego wszystkiego niema. Jest świat piękny, wesoły...
Tam nawet śmierć nie w ydaje się przeraźną. Um rzesz ty, to żyje insze. Człowiek tam jakoś we wszystkiem się czuje. (po chwili) Jużbych się
tam chciał znaleść...
G A Z D A
W idzę, żeście tam nie jeno o owcach myśleli.
O W C Z A R Z
M iał człowiek czas dumać. Strasznie dobrze jest mieć czas.
G A Z D A
Kto go ma!
O W C Z A R Z
Tak, ludzie nie mają czasu. N ic nie robiąc nawet, nie mają czasu. To też im się tak samo żyje...
G A Z D A
A le boście odeszli od rzeczy...
O W C Z A R Z
Ja właśnie cały czas o tej rzeczy gadam.
Gadacie, słyszę, mądrze gadacie, choć nie wszystko rozumiem, ale to insza rzecz... A mnie chodzi o to piekło...
O W C Z A R Z
Wy chcecie, żeby każda rzecz stała osobno, tak jak naprzykład: ten stołek tu, ta ławka tu... W tedy byłyby jasne i wyraźne. A le to się nie da, bo są powiązane. Ludzie je sami poplątali, żeby se stw orzyć robotę, przytem stracili wątek, no i teraz w szystko poplątane. A czasem się tak pogm atwa, jak ta sieć, że daremnie szukać końca, początku, wyjścia jakiego... W tedy jeno śmierć może rozwiązać. 1 w tedy śmierć nazywa się dobrotliw a.
G A Z D A
Hm... domyślam się, że tu coś nie małego być musi... (wchodzi Elżbieta) S C E N A X. Ciż, 'Elżbieta. E L Ż B I E T A (do G azdy) Witajcie! G A Z D A 79
G A Z D A
B óg zapłać. C óż tam gdzie porabiacie?
E L Ż B I E T A
N ic takiego...
G A Z D A
C óż tu na was słychać?
E L Ż B I E T A
N ic ciekawego. (do Owczarza ) U gotujcie se tu
wieczerzę, bo ja idę do łóżka.
G A Z D A
Czyście chorzy?
E L Ż B I E T A
G łow a mię boli. (przechodzi do izdebki)
S C E N A X I. O w czarz, Gazda.
G A Z D A
H m... cosi nie w humorze... Trza isc... (pod nosi si ę) Już się i wieczór robi...
O W C Z A R Z
Siądźcie jeszcze...
G A Z D A
M oiściew y, wiedziałby i ja co powiedzieć. N apatrzył i ja się dość tem u mizernemu życiu. D użo rzeczy widziało mi się nie tak, jak się je na p o zó r widzi, ałe nigdy nie było czasu zastanowić się, podum ać... Odkładało się na później, no i zeszło. Teraz już o śmierci trza dumać, nie o życiu. Koniec się zbliża... Jak ono też tam z nami bedzie? Wiecie, ciągle mi stoi na uwadze kum ze Z agrody, trapiący się w cho- rości grzechem, który mu się zbaczył, a k tó rego on dawniej za grzech nie uważał. Ile to takich grzechów człek mieć może!... A kara za w szystko być musi. O no tam jest zapisane...
O W C Z A R Z
O to się sprzeczał nie bedę. A le to w szystko ludzie wynaleźli, na swoje utrapienie, je d n o jest dla człeka przykazanie: po ludzku żyć! 1 to jest cały rozum. O w ce żyją po owczemu i nie mają grzechów. A człek żyje i po wilczemu
i po świńsku, i jak mu padnie... Rzadko zaś po ludzku.
G A Z D A
Ba, żeby to człek wiedział, jak się to po ludzku żyje...
O W C Z A R Z
Pewnie, że nikto mu o tern nie powie... ba każdy go bedzie ciągnął do swojego kościoła, jak ci żydzi w czasie jarmarku do sklepów. Z tego w szystkiego najlepiej: nie chodzić na jarmarki i zawdy mieć swój czas.
G A Z D A
Kto może mieć swój czas!
O W C Z A R Z
To się też tak i ludziom żyje...
G A Z D A
E, bądźcie zdrow i. Człowiek by się jeno rozżalił na w szystko i... co to potem ? (żegna się) 1 takem się nie dowiedział do ostatka, co tu
Jak ludzie...
G A Z D A
C oby nie, wszędzie ono nie brak kłopotu, choć się widzi... N apatrzył i ja się dość, moi- ściewy. N o , bądźcie zdrowi.
S C E N A XII. Ciż, Łukasz.
• Ł U K A S Z (wchodząc)
Witajcie. Uciekacie już?
G A Z D A
Ja tu już siedzę długą chwilę. Przyszedłech haw do nich z prośbą, czy by mi owiec nie zajęli. Ładnie tu macie, chwała Bogu, jużem się opatrzył...
Ł U K A S Z
Siądźcie jeszcze...
G A Z D A
O już też nie. Ja nie pospieszę, bo nogi kiepskawe, a do osiedla kawałek, noc by mnie zapadła. Kiedyindziej. O stańcie z Bogiem.
O W C Z A R Z