M l
■
■■pY -.Y'!
i i i l l
1: l!
, - : ! ■
■: ; ■ / ' ^ ’
(.. 3
^ '' -
. , - ' , 1 .. . ■
- y . ; ■ / ' ■ .■• ■ ' ' ' ^ ■■: ' \ ;y 4 ‘ ■ - y
- . . ' : ■ :
m t y f -- •••‘•••w ■•• •
#y'y. WWŁ r w ,.. ; ,
&śteK.l&drWH-. V, y • -y. • y
■ ■ ■.
. , , ; . , ■ v
^ "• •; . . ■ y, y
t ó a j
• .■ -t/> , ; , - y 7 . r , .
■ r - Vy , > - 1 •- ( ■ ■ , - • ■" 'Cl V . T ,/•"•'
y 'vyy’ ^y-y y y . ,y y -;y y ,.r -.y/y:^.y, ,y\c.iy ,. y y . y y- :v y y /.y , •■.y.yr. y yy. .y y 'y > y y : y y y ^ y y,'
^ • ^ , y ' ^
- V ^ ^ ^ ^ ' ’ ’ ■'
/■ " \ ',r ' . '•! "V}. (1 J'Vi\i !tr ' • 1 ' ' V ' . ' - v ^ ' . r ■', ••'.■ ••'r-'.y.' •;.•■ ■ - - . . • . . - ■ y • \y.^
' )
• -- <V«S8
y - . ^ ' y ' y : . ^.y; :y ''.y ' .'• y .-y > -• -y-; y y y .','- : "■•:yvy;.'yy:v
•1 /rL • v< •■«? , y y • -
■ ■■ •; -' .■ • • , : v » i
''' ''W
i>v, y , . :' • " ■■y^yy^wM W'.yy-'-:' ' y "''- •"• y; '■ y ' ■ v y y ^ y-.^y^m
: '■ ■ ' • • ■ ' ' ' 5 - y
v y :y ^ ■ : 1 ■ / ' .• ; \ :> * a
; i
- ' ' v ■
y
- • y v h . - ' •: i' '
. »■..■•.y
■■:
.:y
"t'-'yy'' 'yy".y,;: ../y-./ ■■
:y. ■ ■ / .-.v.- ■ • ■ . •,; ... y y v y .v y .y !J®y y y ' ■■ y ' - • y '^ - - : ^ P y - y ;- Ę Ę m
, ' ' - . ,
' / - ' : . v y ż . ;#
y
/,y > v - V ' - y ^ y y . ' y ^ ' ' ^ y y ^ - ' - y y y - y . y y . y y y y . v. y y y , 7 ' ; • \ - : , y ' -:■■■■ • : y , ; y>y
» p i y f i H i r y v / y ^ y y V y ^ y . ' :
7 y . , v - y ' y y y y y y . ; y . v y y y y y -.'r./r. ■;•■:■:, • ,
, i • r , ,
/■; :i ' ; y y y . ' , • '
P ^ y y y ' : ^ : , : . . V ' y y y ; 4> , , ; : : . ' y y , y y : y ^
y ■■ • • .• • y '. . ' ••■•■ . •,•' ; y:- . . . - ^yy' y .-.
yy-yy
N E K L A N
TRAGEDYA W PIĘCIU AKTACH.
O S O B Y :
STRABA, w d o w a p o księciu Wojenie.
t y k z C h y n o w a , w ł a d y k a , \ ś w i ę t a W A , żona W ła s ty s ła w a . g o ś c i w i t , sy n N e k la n a . z b i s ł a w , s y n W ła s ty s ła w a . k r u w ó j , d o ra d c a N e k la n a .
k ł o n , j e d e n z w ojew odów N ek lan a.
DURYNK, w służbie W ła s ty s ła w a .
G ońcy. — Posłow ie N e k la n a . — W ła d y k o w ie n a W y szeb rad zie i w Ł u c k u . — D ziew y w Chynow ie. — Słudzy. — W ojow nicy. — S traże.
NEKLAN, k siążę czeski, i WŁASTYSŁAW, k s ią ż ę łu c k i, j KRAŚNIK, k s ią ż ę k o u rz y m sk i, KLIMBA, je g o siostra,
j e j w n u k o w ie.
je j p ra w n u k i po kądzieli.
j i
Z a r o d e k t r a g e d y i tej zn alazłem w kronice H a j k a , k tó rą u w a ż a m
« a je d n o z b ogatych, acz b a rd z o zm ąconych źródeł poezyi czeskiej.
Ż em w idm o N e k la n a znowu z p odśw iecia n a św iatło dzienne w y w ołał, w in ie n te m u je d y n ie n ien asy co n y mój głód S zek sp ira. Z a p r a gnąłem n a p is a ć coś w ro d zaju s z tu k j e g o historycznych. D oba Ne
k l a n a p o c ią g a ła m ię bardzo, nęciła m ię zw łaszcza n ie z w y k łe m swem oświetleniem . P rz y ró w n a łb y m j ą do nocy k siężycow ej o wczesnej wiośnie. Czarno ste rc z ą w ielk ie drzew szkielety, p o d niem i w łóczą się b lad e m gły, p o to k szumi je s z c z e pod lodem . Ale n ie w y sło w n y c z a r m iesiąca prz e św ie c a w s z y stk o i coś j a k b y bicie tę tn przyszłego ż y w o ta czuć się d a je na niebie i n a ziemi. W iele m a rz y łe m o tem, j a k i e też w ra ż e n ie ro b iły k u ltu ra b iz a n ty js k a i wielki, j a s n y zjaw C h ry stu sa n a ty ch p ro s ty c h a silnych sercach przo d k ó w naszych, w pom roee ich b a r b a rz y ń s tw a , g d y p ierw sze p ro m y k i ś w ia ta cyw ili
zow anego, jeszcze przed ju t r z e n k ą apostołów sło w iań sk ich , w noc ich borów przedzierać się j ę ł y . H is to r y a i t r a d y c y a m ilczą o tem. P r z e w o d n ik iem może tu być j e d y n i e poezya. S n a d ź m nie zaw iodła, ale p o d j e j w p ły w e m stw o rz y łe m T y r a z Chynow a. Sam z re sz tą H a j e k n a p ro w a d z ił m ię n a to. Z a z n a c z y ł z a g a d k o w ą tę p o sta ć t a k n iew y raźnie, że w y o b raźn i d rz w i n a ścieżaj otw orzył, a otoczył j ą j a k ą ś , mim o w yblakłości w idoczną, dziw nie id e a ln ą aureolą.
D r u g ą w p ro st n ie w y r a ź n ą postacią, p ozbaw ioną n a w e t m iana, j e s t , w opowieści H a j k a , żona je d n e g o z Ł u e z a n , k t ó r a w przebraniu m ęzkiem bierze u d z ia ł w bitw ie przeciw ko Ł u c z a n o m i ginie z rę k i m ę ż a swego, nie spodziew ającego się je j n a polu w alki. Z ro m a n so w ego tego z j a w is k a w y tw o rz y łe m s w ą Klimbę. P o s łu ż y ła mi ona w y b o rn ie za ogniw o, w iążące ściślej poszczególne epizody sztuki.
P o d c z a s p is a n ia w szak że, w y n u rzy ły mi się w p a m ięci rem iniscencye ze s ta re g o je d n e g o d r a m a t u angielskiego, k tó ry c z y tałem za l a t m ło d y ch i k t ó r y w ielkie wówczas w y w a r ł n a mnie w rażenie. Mówię o sztuce B e au m o n t’a i F le tc h e r’a: „ T h e M aid’s T r a g e d y . ” G łów ne s y tu a c y e sylw etow o u tk w iły mi w pamięci i teraz n a rz u c a ły się t a k mocno, że nie d a ły się o d eg n ać zupełnie. M iały te d y w p ły w n a n i e
£574 JULIUSZ ZE YE It’.
k tó re sceny w „N ek lan ie." J a k wielki, nie zdołam sa m dziś d o k ł a d nie określić. Myślę, że przełożę k ie d y ś „ T r a g e d y ę D zie w ic y .” T o sto su n ek obu sztuk w y ja ś n i najlepiej.
J eszcze je d n o pozostaje p y tan ie. Czy sztu k ę sw ą p isałem dla sce
ny? T a k . P o n iew aż j e d n a k okoliczności w y ł ą c z a j ą m nie z ta m tą d , o d d a ję j ą spokojnie literaturze. Ufam, że t a — w zględem d r a m a ty c z nej twórczości mej — mniej ok a ż e się n iech ętn ą, niż dzisiejszy T e a t r N a ro d o w y (*),
1 8 9 3 r - g . z .
(*) O koliczności, w spom nian e przez autora, zm ien iły się w krótce potem , i za p a ł n iesłych an y, z jak im publiczność p rzyjm ow ała „ N e k la n a ” w T eatrze N arodo
w y m w Pradze, św iad czy, iż zm ienić się b y ły p ow in n y i m usiały.
- A . J S L T X .
Gród k siąźęoia łu ck iego. W ielk a sala drew niana, z grubo ciosanem i kolum nam i w sty lu bizanckim , otw arta w g łę b i, tak , że w id a ć rozleg ły horyzont, na którym czernieje bór. Z jednej strony, na p od w yższen iu , ogrom ne siedzen ie na dw ie oso
by, grubo, lecz bogato rzeźbiono, ozdobione zło tem i w ielk iem i n a w p ó ł drogiem i k am ien iam i, szlifow anem i kulisto; z drugiej stron y ognisk o kam ienne, w y s o k ie,
b ez ognia. Zdobią salę zbroice i łb y ło sie z ogrom nem i rogam i.
K L IM B A , w zadum ie głęb okiej, sto i u ognisk a, z g ło w ą ciężko o gzem s je g o w spartą, W ręce trzym a w ien iec z latorośli dębow ych. Ze dw oru dochodzą ra
dosne okrzyki ludu. P o ch w ili w chod zi szybko S T R A B A .
STRABA. Z n ó w tonie w d u m a c h l Klimbo! Klimbo! Klimbo!
KLIMBA (jakby ze snu się budząc).
K to mnie t a k wola?
STRABA. R a d u j m y się, Klimbo!
J a k o zw y c ię z ca , p o w ra c a do Ł u c k a W n u k mój najd ro ższy ! P o rażo n n a g ło w ę Ł u p ie ż c a saski, zbójca ziemi chciwy
S tr a to w a n w prochu! W ła s ty s ła w zwycięzcą!
J a k o w ia tr, p rz e d nim goniec j e g o leciał,
L ecz s a m w śla d z a nim tuż pospiesza k s i ą ż ę --- Cóż to? Z a le d w ie u śm iech asz się n a to?
Czyliż wieść m o ja nie z d a ci się "wielką?
KLIMBA. W ie lk a wieść t w o j a , a le j u ż n ie n o w a . P o d cieniem dębu, u w ró t sta ła m grodu, W dal j a s n ą patrząc, k ę d y z wojów bufem T w ó j w n u k w y c ią g n ą ł... R o z m y śla ła m o nim, G d y w tem j a k b u rz a w p a d ł n a g ró d — ów g o n ie c .
376 JULIUSZ ZETER.
Oto n a p rę d c e z dębu latorośli
W ieniec m a r ę k a zw ila d la zwycięzcy.
STRABA. To mi o b ja śn ia wiele, lecz nie w szystko.
W ieść, j u ż ci z n a n a , nie m o g ła cię zdumieć, L e c z t a k i chłód twój dziw ić m usi przecie.
KLIMBA. Mój chłód, pram aci? K rzy w d zisz mię, zaiste!
{Nowe, gwałtowniejsze okrzyki za sceną).
W r z a w a się wzm aga! Z w y cięzca się zbliża!
P ó jd ź m y eo spotkać...
{Chwieje się i chwyta gzim su ogniska).
N ie mogę, ach!
STRABA. Klimbo!
T y ś chora, powiedz!
KLIMBA. Nie, to trw o g a tylko.
STRABA. T r w o g a ? Co mówisz?
k l i m b a {z pomieszaniem). Nie — rzec chciałam radość.
(WŁASTYSEAW wchodzi szybko w pełnej zbroi).
WŁASTYSŁAW. Z d ro w a ś, czcigodna o jc a m ego matko!
B ą d ź p o z d ro w io n a i ty , K lim bo miła!
STRABA. O , w it a j , w it a j , s ł o ń c e t y p r o m ie n n e ,
Co-ś w k rw a w e j sław ie po w stało n a d k ra je m , G dzie ongi Sam o bogom ró w n y w ład ał, Mój p rzo d ek wielki! W y s z ła siła tw o ja Z tą d , W ła sty sła w ie , z m ro k u tego łona, Gdzie b o h a te rs k i poczęt był twój ojciec.
K re w wielkich przodków , z moich j ą w nętrzności C zerpiąc, w lał s y n mój w ży ły tw oje, wnuku!
J a k ś w ia t ogn isty p c h n ęły cię dziś bogi N a w ich u ro w e g w ia z d g rzy w ia sty c h szlaki, B y ś w iek swój w s trz ą s n ą ł, olśnił i osłupił P rzeo lb rzy m io ścią w ielkich swych przeznaczeń!
WŁASTYSŁAW {klękając p rze d nią).
N iech aj t w e słow o p ro ro ctw em się stanie!
B łogosław , babko!
STRABA. B ąd ź błogosławiony!
B łogosław iony przez w sz y stk ie pra-bogi!
WŁASTYSŁAW. A c ó ż ty , Klimbo? Milczysz?
KLIMBA. Miasto s ł ó w ,
T e n p rzy jm ij wieniec —
WŁASTYSŁAW {odkłada wieniec na poręcz krzesła).
W łożę go na skronie Tem u, co zasług położył n ajw ięcej
W ty m w ielkim boju . Był lw em pośród w ilków,
NEKLAN.
A ten w ia n z liści t a k mu b ędzie drogim, Skoro się dowie, czyja dłoń go wiła,
J a k n a jśw ie tn ie jsz a , blasku g w ia z d korona!
KLIMBA. Czyż sa m nie jesteś tym śród w ilk ó w lwem?
(Smutnie). I czyż in nem u droższym j e s t , niż tobie, D a r z mojej ręki?,.. A ch, nie s łu c h a naw et!
WŁASTYSEA W (w zamyśleniu).
J a k o korona! O cudne widzenie!
J a k w objaw ieniu o lśn iew asz mnie znowu!
Z n ó w się roz ż a rza sz w m ro k u m ego łona, J a k j u t r z n ia wielka! O tak! K rólem być!
S ta ć n a w y ż y n a c h , j a k ów król bizancki, K tó re g o stolec złote m iota blaski
Aż w n aszy ch la só w pom rokę... Być królem!
K rólem , o babko, j a k i m S am o był!
Z żył jego p rzecie m o ja try s ła krew!
On j a k o piorun p rzebiegł niebo Czech — I zgasł też p rędko, j a k piorunu błysk.
Czemuż w y p a d ło mocne je g o berło
Z r ą k n a m osłabłych, n am , j e g o potom kom ? Czemuż n i k t d o tą d u trz y m a ć go nie mógł?
O, n a pra-boga, zda mi się, żem w y b ra n , Pow ołań, Strab o , by dźw ig n ąć j e z prochu, Z pleśni mogilnej! J a tę j e g o ś w ię tą P o r w ę koronę! P rz y ko w am t a k silnie N a sk ro ń j ą sobie, że i p rzezn aczen ie J u ż mi j e j n ig d y z erw ać z niej nie zdoła!
O, rzek łaś p raw d ę, k r e w w ielkiego S a m a W r e w moich żyłach! O, j a k ż e j ą czuję!
W z d y m a mi serce i z a c is k a dłonie P r a g n ą c e berła... O racza nikczem ną, L e n iw ą k re w m a N e k la n Przem yślowiec.
STRABA. W ielkim b y ł P rz e m y śl. Z ap rzeczysz-że temu?
WŁASTYSfciAW. On był oraczem , bohaterem — Samo.
STRABA. B y ł d obry, d o b ry , j a k pole co chlebem O raczy d a rz y dręczących j e pługiem.
WŁASTYSŁAW. Mnie, j a k o S a m a , zesłały tu bogi, Bym mieczem zorał ojcow skie ugory,
Niech sobie po mnie drugi P rz e m y śl w s ta n ie , Niech sieje w b ru zd y , k tó re w y r y ł miecz!
T e n , kto miecz trz y m a , musi iść n a czele.
STRABA. J a k ż e mi dziwnie dźw ięczą tw oje słowa!
Miecz nie był n ig d y źródłem p r a w a tu ta j,
378 JULIUSZ ZEYEK.
Śród tych niw cichych, kędy w ia d a ł K r o k . Nie, w ziemi Czechów znam ieniem najw yższera L a s k a sędziowska! K sią ż ę — p ra w k ap łan em , A spraw iedliw ość j e g o je st koroną!
WŁASTYSŁAW. A Samo? Samo?
STBABA. L o s m u w m u s ił miecz.
On je n o obce o d p ie ra ł n arody, A by sw ojem u wolność zabezpieczyć, A potem w ią z a ł, co bogi całością N ie ro z e rw aln ą , j e d y n ą mieć chciały, Skoro k re w j e d n ą różnym d ały szczepom.
I przeto dzisiaj witam tw e zwycięztw o N a d saskim w rogiem z ta k ie m uniesieniem;
L e c z nie ostrz grotów , mówię-ć, W ła s ty s la w ie , P rz e c iw k o głow om p o k re w n y c h ci książąt!
WŁASTYSŁAW. Dośćjuż, rozumiem! Z a N ek lan em trz y m a s z . STRABA. J a k i ż n iew d zięczn y ten tw ó j w yrzut, wnuku!
J e d n a k o ciebie, je g o , i K ra ś n ik a , I T y r a kocham , i tę K lim bę m oją.
W szyscy-ście dzieci drogich dzieci moich, K tó re przed e m n ą p o k ła d ły się w grobie.
I między niem i b y w a ł sw ar, lecz w ię k sz y Ś ród w as dziś grozi. N ekłan, ty i K ra śn ik , W s z y s c y t a je m n e żywicie zawiści — O, patrzcie-ż n a mnie, ręce s k ła d a m s ta r e I drżąc, b łag aln ie ku wam j e w yciągam ...
C h w ie jn y ju ż k ro k mój z g rodu mnie je d n e g o N a g ró d drugiego bez spoczynku niesie, I j u ż mię nuży ta je d n a ń pielgrzym ka.
Sieję wciąż miłość — a j a k i ż mój plon?
T e r a z ot sześćkroć m iesiąc w p e łn ą tarczę Z m ien ił sierp sreb rn y , o d k ą d z K lim b ą drogą Goszczę u ciebie...
WŁASTYSŁAW. I znów d o K o u rz y m ia T ę s k n is z z pow rotem , pod strz e c h ę K ra śn ik a ? Milszy j e s t K ra ś n ik . J a m n a z b y t su row y.
STRABA. T w a rd y ś , zaiste, g d y t a k mówisz ze mną!
0 W ła sty sła w ie , g d y b y m posłuchała Swojej tęsk n o ty , wierz mi, nie n a K ourzym Z tą d bym odeszła, ani do N ek lan a,
Choć w w y sz e h ra d z k iej drzem ie sk a le W ojen, T w ój dziad, a mąż mój, szczęście mej młodości 1 p ie rw sz a ju trz n ia mej duszy dziewczęcej!
NEKLAN.
KLIMBA.
STRABA.
G ród inny, m roczny, o strzesze omszonej, W m arzeniach moich j a k b aśń w ra c a d a w n a , K tó ra n a p o iy w yszła ju ż z pamięci,
Gród w Nietoliczan walecznych krainie.
O, dom u s ta ry moich rodzicieli,
J a k słodko w la sa c h w ciszy śnisz słonecznej!
0 chłodna wodo w eselnej Blanicy, M k n ąca z S z u m a w y n a ży z n e rów niny, J a k ż e się wdzięcznie o słaniasz przed sp ie k ą Z aw o jem sw oich szarolistnych wierzb!
J a k o w ąż sreb rn y , wijesz się przez błonia, J a k p t a k świegocesz, a w noce miesięczne Ł a n ie sz u k a ją w olszach ciem nych wokół W ód tw ych wilgoci... Mój domu! me błonia!
P rz e d wiekiem z wami żeg n ałam się rzew n ie 1 ju ż w a s o d tą d nie u jrz a ła m nigdy!
T ę łzę przyjmijcie!
P ra m a c i, tw a żałość Serce mi ściska!
P a trz , ja m znów sp o k o jn a . T oć wam p ow iadam , że j a k o baśń d a w n a W s z y stk o to przeszło.
WŁASTYSŁAW. G dy W o jen c ię p o ją ł, S ia d ła ś n a stolcu K ro k a i Libuszy.
T o za tę sk n o tę było ci nagrodą.
STRABA. Miłość n a g ro d ą była mi je d y n ą .
On mnie nie podniósł. K re w wielkiego S a m a D a je w tej ziemi dostojność n a jw y ż sz ą . WŁASTYSŁAW. W iem, W o jen czoła uchylał przed tobą,
I m ó w ią n a w e t, że w tw e złożył ręce Koronę, k tó r ą — w przem inionych daw n o Świetności dobach — S am o wielki nosił.
Jest-że to p ra w d ą , czy też g a d k a kłam ie?
T y s a m a o tern nic nie mówisz nigdy.
A, że to p ra w d a , wiecie j e d n a k wszyscy.
Miał, m iał koronę, g d y był królem, Samo.
S k u ł mu j ą w ieszczek w noce tajemnicze, P o d świętym dębem o szum ach proroczych, P r z y g w ia z d pośw iacie, p a d a ją c y ch z nieba, P r z y w id ziad lan y ch białych p ta k ó w skrzek u . Je d e n w niej k o ru n t żarem k rw a w y m płonie, A drugi słodkim połyskuje świtem.
Z gó r są dalekich te drogie kam ienie, STRABA.
380 JULIUSZ ZEYEB.
Z poza mórz sinych, z sam y ch ziemi k rańców . Miał j ą n a głowie, tę koronę, Samo,
G d y zgniótł A w arów , i F r a n k ó w n a w a łę G rabieżczą o d p arł precz od n a sz y c h granic.
A potem s k r y ł j ą j e d e n z je g o synów
Gdzieś w ciemnych borach, g d y Sam o legł w grobie, A z nim odeszły j e g o moc i sław a.
O, W łasty sław ie, pomnij, pow iadano, Ż e n ie o g arn ie n ik t je g o wielkości, A t a k j ą łatw o o g arn ęła przecie T a w ą z k a , k r ó tk a , uboga mogiła!...
T a m a dość miejsca n a n a s w szystkich ludzi!
'WŁASTYSŁA W. J a k w p a d ła potem k o r o n a w tw e ręce?
;«TRABA. R o d z in a moja c h o w a ła j ą wiernie, I ojciec mi j ą włożył sam na skronie,
G dy z d ziew osłęby W ojen po mnie przyszedł.
J a m św ięty k le jn o t na W y s z e h ra d wzięła, J a k o sw ad z ie b n y dla m ałż o n k a dar.
L ecz on się w z d ra g a ł n a głow ę j ą w'ziąe I u m ie ra ją c powierzył j ą znowu
Słabej mej ręce.
WŁASTYSŁAW. T y ś j ą zo staw iła N a W y s z e h rą d zie ? Milczysz?
STRABA. T a m j e j n ie m a .
WŁASTYSŁAW. A w ię c g d z ie ż on a?
STRABA. T o m a ta je m n ic a .
WŁASTYSŁAW. Chcesz d ać j ą komu?
STRABA. Nie wiem . Z obaczym y.
WŁASTYSŁAW. L ecz z n ią podobno wielki zw iązan los!
T e n k r w a w y k o r u n t moc k ró le w sk ą wieści!
S tare-ć proroctwo, że cała k ra in a , Gdzie S am o w ła d a ł, pow rócona będzie T e m u j e d y n i e z potom ków Przem yśla, K tórego s k ro n ie klejnot ten ozdobi.
O babko, babko! tyś mnie pow itała Słowy zapału, wieszczb i błogosław ieństw , Z a w a h a s z -ż e się, n a skroń, k tó rą s a m a B łogosław iłaś, na skroń, k tó r ą Sasów K re w porażonych broczy je s z c z e świeża, T ę przodków ś w ię tą włożyć dziś koronę?
Któż w iększe p ra w o m a do niej, niż j a ?
K ra ś n ik ? T o ć lalka! Nie chm urz mi się, Klimbo, P r a w d ę rzec muszę! — N eklan? Czyż to mąż?
NEKLAN. 381 Mnie się należy , mojem j e s t dziedzictw o
W ielkiego S am a, bom sam bo h aterem I bohatery z dzieci moich b ędą,
Bo moc w raem sercu i w lędźw iach mych moc!
STRABA {z wyrzutem ). W dom u tw ym p u s t k a . G dzież j e s t żona twojaS^
Ah, o drzucona szlocha! Gdzie twój syn?
WŁASTYSEAW. Nie b u d ź ch m u r, b a b k o , ś p i ą c y c h w ło n ie n o c y . W Łow inie m ieszk a — w iesz o tem — S w ię ta w a . Ż e płacze, mówisz, w tej sam otni leśnej?
Mylisz się, babko. O d d a ła się cała Czarom tajem nym . Może zerw ie k ie d y ś G w iazdę m ą z nieba, by zgasić j ą mściwie W posępnych w odach tej mrocznej d ąbrow y, K tó ra gród Ł o w in w sn y s p o w ija ciężkie.
L ecz mi się, S trabo, nie w y m k n ie sz t a k łatwo!
P y ta n ie m swojem w y ś liz n ą ć się chciałaś Memu pytaniu. J a chcę odpowiedzi!
P o w ied z mi, powiedz, g d zie j e s t ta korona?
STRABA {po chwili milczenia).
Może ci powiem.
■WEASTYSŁAW. K iedy?
STRABA. N ie dziś.
( Wchodzi D urynh).
WŁASTYSEAW. Kto to?
DURYNk. J a , k s ią ż ę ja s n y , sługa twój.
STRABA. ^ T e n tu?
Człowieka tego mrozi m ię obecność.
P ójdź, Klimbo, ze m n ą . ( Wychodzi).
KLIMBA {idąc za nią, mówi szybko szeptem do Włastyslawa).
Umieram z tęsknoty!
WŁASTYSEAW {szeptem).
Ostrożnie. Odejdź i k ry j swój niepokój.
{Klimba i Straba w yszły).
Czegóż chcesz, D u ry n k ?
d u r y n k. W tw ej b ab k i s p o jrz e n ia
N iew ielk ą d la mnie w y czy tałem miłość, Mój j a s n y książę.
w ł a s t y s e a w. Weź, za to spojrzenie
Niedość łask a w e , ów dw ó r i osadę
N a s k r a ju lasu, gdzieś mnie s p o tk a ł dzisiaj, G dym w ra c a ł z drogi.
DURYNK (klękając). Dzięki, p an ie m ój!
H ojny ś królew sko, to też będziesz królem.
382 JULIUSZ ZEYE R.
WŁASTYSEA.W. Na szkodę by ci, wierę, to nie wyszło.
Ale m ów teraz, czemu mnie szukałeś?
DURYNK. Chciałem ci donieść, że posłowie z P r a g i J a d ą do Ł u c k a , nie, że są j u ż tu ta j.
W łaśnie-m ich widział. Upadli n a duchu.
W dziw ich w p ra w iła w o jsk twoich potęga, I z niepokojem p a tr z ą na tab o ry ,
K tó re się wokół nieprzejrzanie szerzą.
Chcesz ich wysłuchać?
WŁASTYSEAW . Poselstw o N eklam i?
P oselstw o do m n ie ? — Czegóż on chcieć może?
DURYNK (śmieje się).
Masz k r ó tk ą pamięć, p rz e sła w n y mój książę!
Ju ż zapom niałeś, że p rz e d t ą w y p ra w ą , Z k tć re j zw ycięzcą tylko co wróciłeś, Ł u c z a n ie twoi n a p a d li zn ienacka N a gród P aco w sk i, i p a n a grodziska, Ł o s b u d a cnego, g d y j ą ł im urągać, W z ro k u zbawili? A gród P a c ó w leży, J a k ci w iadom o, w księztw ie N eklanow em . G d y ten żałobę podniósł przeciw tobie, A posły je g o tw a rd o mówić ję ły ,
Słusznie ś j e s k a ra ł. L u d je g o zu ch w ały Śm iał w s z a k ż e tw ierdzić, żeś zobelżył posły.
N a W y sz e h ra d zie sejm zebrał się w krótce;
Co orzekł, to ci N e k ła n a posłowie Z w ia sto w a ć przyszli. Niosą ci z ap ew n e Z a p o w ie d ź w ojny.
WfcASTYSŁAW. Obyś, obyś zg a d ł!
W p ro w a d ź ich tedy, g d y się tu za chwilę Z g ro m a d z ą w szyscy w ła d y k o w ie moi, A by zwycięzcę w księciu sw ym powitać.
Niech mię te posly u j r z ą w otoczeniu Mych w ojów chrobrych, niech p o z n a ją zrazu, Z kim pragnie w ojny w y sz e h ra d z k i książę.
W sz y sc y odpow iedź usłyszycie gro m k ą, J a k ą wasz ksią ż ę N eklanow i da! (Odchodzi).
DURYNK (patrząc za nim).
W g w ia z d ę p y s z a łk ó w nie uwierzę nigdy.
Im kłos pełniejszy, tern głębiej k u ziemi P rz y c h y la gło w y. A t y j ą zadzierasz.
T y ś mi zbyt p ew n y i zbj't niecierpliwy W pogoni za tern, czego d u sz a pragnie.
NEKLAN. B8B S tra sz n y j e s t ogień, g d y diugo w ukryciu
Ż a rz y się, tleje; g d y wystrzeli potem, J u ż go n ie ła tw o zgasi w o d y moc.
Płom ienie w szak że, co w n e t w niebo sk a c z ą , Z a n im z d o ła ją żarem p rzejąć drzewo, K tó re chcą straw ić, zdusi k a ż d y łatw o.
Ale mnie miłość do ciebie nie wiąże, W ię c cóż m ię może obchodzić to? Rychło N a drzewie grzm iących d o jrzew asz swych losów, T rz e b a więc spiesznie zyski sobie ciułać,
Nim się ze szczęścia oderw iesz gałęzi.
T a k też i czynię, j a s n y książę.
STRAŻ (za sceną). P recz!
ŚW IĘTAW A (za sceną).
T y odstąp, gburze!
STRAŻ. P re c z ztąd, mówię, precz!
Lub, n a praboga, u ż y ję oręża!
DURYNK (idzie ku wejściu).
Cóż to z a w rzaw a? Tu, w domu książęcia!
(ŚWIĘTAWA, ZBISŁAW i STRAŻ zjawiają się na progu).
ŚWIĘTAWA. Mnie bronić wstępu! Czyż-em nie w sw ym domu?
DURYNK. S tra ż m ia ła słuszność. P reez ztąd!
ś w i ę t a w a. Któż ty jesteś?
DURYNK. Co ci do tego? L ecz ty — co ś za je d n a ? ŚWIĘTAWA. P a n i tw a, chłopie, jeśliś s łu g ą tutaj.
Ja m k się ż n a łucka.
T y ś o sz u stk a śmiała, K s ią ż ę W ła s ty s ła w nie m a żadnej żony.
Z u c h w a ły rabie! P uść mnie, m atk o , puść!
(Uderza D urynka w twarz).
A , m asz j a d , żmijko? J a cię w n e t uskromię!
(Chwyta Zbisława, który się broni).
(W chodzi WŁASTYSŁAW, odziany w płaszcz szkarłatny).
WŁASTYSŁAW. Kto się p o w aża w mej własnej kom nacie Z giełk tak i wszczynać?
DURYNK (puszcza Zbisława, który ucieka do matki. Świętawa p rzy k ry w a go płaszczem swym).
Przebacz, ja s n y książę!
WŁASTYSŁAW. K to w in o w a jc y ?
ś w i ę t a w a (podnosi zasłonę z tw arzy). T w a żona (otwierapłaszcz) i syn.
Przyszliśm y do dom. W in a to ogrom na.
T w ój knecht nas precz gna. Pochw al-że go, książę.
WŁASTYSŁAW. W n iew czesną przyszłaś, zaiste, godzinę.
DURYNK.
ZBISŁAW.
DURYNK.
384 JULIUSZ ZEYER.
ŚWIĘTA W A. T y lk o w n ie w c z e s n ą ? 0 , n ie s z c z ę s n a b y ła O na g odzina, kied y m po raz p ierw szy D om u tw ojego p rz e stą p iła próg!
WŁASTYSEAW. I dzień dzisiejszy szczęścia ci nie wróży.
No, spocznij zresztą. K ie d y n a swój Ł o w in Pow rócić myślisz?
O, ty ś nie z azn ał goryczy w y g n a n ia , N a k tó rem płaczę dziesięć la t bolesnych!
WŁASTYSEAW. Odeszłaś sam a.
Miłość sw ą, miłość, k tó r ą ś mi przysięgał P o k re s ż y w o ta zachow ać niezmiennie.
O, nie mów, nie mów, żem s a m a odeszła, T w a obojętność, t w a nieczułość s z o rs tk a Z t ą d m nie w y g n ały ! O, g o rz k a m a dola!
T y ś m ię z rodziców uprow adził domu — K tó rzy niestałość o d g a d u ją c twoją, D a ć ci nie chcieli za m ałż o n k ę córki.
G d y m poszła z tobą, w ie rz ą c tobie tylko, K l ą t w a ich g ro ź n a leciała w me ślady.
Ach, dościgła mnie! Sen miłości k ró tk i D łu g ą, z b y t długą spłaciłam żałością.
D ziś w sercu tw ojem j a m obca, t a k obca, J a k w domu tw oim , gdzie s łu g a n ik c z e m n y Ś m ie p a n ią sw o ją z n iew ażać zuchwale!
WŁASTYSEAW. T w y m domem Ł o w in , a nie łu ck i gród.
B y ła ś m ą żoną, nie j e s t e ś n ią j u ż . Cóż w ie d z a tw oja? tw e czary ta je m n e ? N ie m o g ą zatem nagrodzić ci s t r a t y O g n is k a mego, łoża m ałżeńskiego?
A g w ia z d y owe, z których przyszłość czytasz, Czyliż ci świecić p rz e s ta ły już ja sn o ?
ŚW1ĘTAWA. J a s n o do d zisiaj, prom iennie mi płoną.
D w ie je n o p a t r z ą bezlitośnie, chmurnie W tw a rz m ą żało sn ą, są to g w ia z d y one, K tó re mi szczęście w ieściły n ajsłodsze, A w toń z aw io d ły n ajsro ższej boleści!
Od ich św iatłości dola m a zawisła!
D w ie g w ia z d y one p o d tw e m płoną czołem.
O, b ia d a , b ia d a , szyd z nich bije k rw aw y!
WŁASTYSEAW. P rz y s z ła ś w y rz u ty robić mi, Św iętaw o — ŚWIĘTAWA. K to kochać um ie, ten i milczeć zdoła,
Cierpieć bez sk arg i i u k ry w a ć łzy.
ŚWIĘTAWA. W samotność? w tęsknotę?
ŚWIĘTAWA. T a k , g d y mi odjąłeś
NEKXAN. E85 Nie z w y rz u ta m i p rzy szłam też do ciebie,
T w ojego je n o p rz y w io d ła m ci sy n a . W ięc mnie nie k o c h a j, lecz nie odrzuć je g o . Zbisław ie, synu, to twój ojciec, idź doń, Z a r ę k ę chw yć go —
2B ISŁ A W . N igdy, nigdy, m a tk o ! Mąż ten ta k chm urnie p a tr z y na cię! ß a c z e j Każ mi się podle słudze tem u łasić,
Go ta k zu ch w ały z tobą był! P osłucham . ŚW IĘTAW A. B iada mi! S y n u , tyś tej n ien aw iści
Nie ssał z mych piersi! Ból w nich, ból o k ru tn y , Ale n ien aw iść była im nieznana!
T o je s t twój ojciec. Dziecię, jeśii nie chcesz U d ręczyć n a śmierć b o le ją c ą m a tk ę ,
P o k o c h a j ojca —
ZBISBAW. Matko, dobrze zatem ,
Acz ta k mi ciężko —
{Zbliża się do Własiysłcica i słoi w niepewności).
:ŚWIĘTAWA {do Własty$ław(i\ Ach, nie stój bez ruchu.
J a k tw a r d a skała! Toż to dziecię twoje!
O, przytul-że je! J a k i ż grzech j e plami?
T o ż to twój dziedzic! T w o ja w re w nim krew!
Ma-ż s m u te k jeno odziedziczyć mój?
O, otw órz że mu objęcia bez trwogi, J a nie chce przezeń w cisk ać się do ciebie!
J a precz ztąd pójdę, odejdę n a Łowin,
Czj' d o k ą d z e c h c e s z Może umrzeć m am ? T o nie ta k tru d n e , um rę —
ZBISEAW {z płaczem). Matko, n ie!
O, żyj! o, zostań! T o ć s ie ro tą je s te m , N ie m am nikogo!
WŁASTYSŁAW {wzruszony). Ojca, d z ie c ię , masz!
P ó jd ź do m nie, synu! [Całuje go).
ŚWIĘTAWA. Dzięk b o g o m i c h w a ła ! O, słońce, n ig d y św iętych blasków swoich T y ś na szczęśliwsze nie lało stw orzenie, Niż d zisiaj na mnie!
WEASTYSEAW. J a k iż s y n mój piękny!
T w e ma gołębie, Św iętaw o, s p o jr z e n ie / T w ój uśmiech sło dki, co ujarzm ił n ie g d y ś Me serce młode! O, wy, dni minione!
2BISBAW. ’ W ięc w oczach twoich są nietylko chm ury?
P rom ienie ta kże?
•J. Zcycr. — \Y yl C r j isra. Tom I. 25
386 JULIUSZ ZEYEK.
WŁASTYSŁAW. I rosa, Zbislawie!
ŚWIETAWA. B ąd ź blogoslawion z a to Izę n a wieki!
WŁASTYSŁAW. Ś w ięta wo moja, skrzy w d ziłem cię srodze!
ŚWIETAWA. Nie, nie skrzyw dziłeś. Nie mogłeś mnie kochać»
T o ciężki los mój, nie krzy w d a z tw ej strony.
T y ś mi nie k ła m a ł d a re m n ie miłości, G d y zm a rła w tobie. J a m odeszła w tedy, A tyś zapom niał. Nie mogłeś przeczuwać.
Co to za boleść — być gdzieś w oddaleniu, Czekać, rozpaczać, czekać, ufać znowu, Ach ufać wiecznie, marnie, chorobliwie, A ż serce z bólu stępieje ciągłego
I w brzemię m artw e w piersiach się zamieni....
T o j a k o w starej baśni owej było:
P omnisz, bohater z a m k n ą ł siostrę sw o ją I klucz od grodu zakopał śród lasu.
D a ł obietnicę, że powróci prędko, I poszedł. Poszedł, a ona czekała...
On w szakże s p o tk a ł złudne widm o sła w y W kniejacłi p u sty n n y c h , i j ą ł gonić za niem, I ta k mu cale upłynęło życie.
U schyłku j e d n a k w spom niał znowu siostrę W nieszczęściu w lasnem , n a gród wrócił do niej,.
A ona, której pobielały włosy I cały złoty pierzchł ż y w o ta powab, W idząc ból jego, zakw iliła gorzko I rozsypała się w proch. .
WŁASTYSŁAW. O, Ś w ię t a w o ,
Męki znosiłaś! I nie przeczuw ałaś, Żem ci gotow’al nowe, nieszczęśliwa!
P r z e d ludem dzisiaj miałem cię odrzucić, By pojąć inną... YVyznanie to gorzkie Z ust mi w y rw ałaś, bo do głębi serca Ból twój ranie wzruszył!
ŚWIETAWA. T y chcesz mnie odrzucić?
O, W ła sty sła w ie , nie czyń, nie e z j ń tego!
O, n a pra-bogi z ak lin am cię wszystkie, Miej zmiłowanie, nie czyń tak , miej litość!
Nie myśl, że zazdrość przeze mnie przem aw ia!
J a d przysięgam , że mnie już nie ujrzysz, Ze nigdy więcej nie przyjdę do Ł u c k a , L ecz nie odrzucaj mnie, innej nie pojm uj, Aż po mej śmierci! T a już niedaleka!
SIEKŁA N. 387
W iem to z gwiazd pewnie, a gw iazd y nie kłamią!
D la sy n a sw ego wysłuchaj mej prośby.
S k a la n a z aw sze j e s t cześć odrzuconej, U rąg o w isk u n a p a s tw ę w y d a n a — W ięc n a tw y m s y n u p lam a by została!
P rzeto kolana obejm uję tw oje I n a tę tru p ią zaklinam cię bladość, Której mróz czuję na swojem obliczu, B yś z now ym zw iązkiem z a c zek ał.d o wieści, Żem j u ż odeszła, gdzie mnie ża d n e ludzkie Nie ujrzy oko, w słodki m rok tej śmierci, K tó rą spokojnie dziś w itać gotowam!
WŁASTYSEAW {'podnosi ją).
P o w stań , Świętawo! W stań , mówię, n a bogi!
Masz oto ślub mój, żc cię nie odrzucę!
Św i ę t aW A .. Ł z a w m o je m oku! A ja m j u ż m y ś la ła , Ż e wyschły we mnie o d d a w n a ich zdroje!
Lecz ta je s t słodka; tam te d a w n e , daw ne T a k gorzkie były!
WŁASTYSEAW. T o je s t w y rzu t znowu.
ŚWIĘTAWA._ Nie, dziękczynienie. T e ra z czas mi odejść.
Ż e g n a j, Zbisławie.
WŁASTYSEAW. D u ry n k u , przed synem Ukórz się moim. On jest p a n e m tutaj.
T y ś go obraził. Służ mu od tąd za to.
DURYNK (na stronie).
Zm ien n y j a k wiater! (Pokornie). P rzebacz mi, Z bisław ie, Odpuść m ą śmiałość!
ZBISEAW. A ty m i p r z e b a c z a sz ?
DURYNK. P y tać-że możesz? (N a stronie). Zapłacisz mi kiedyś, W ie rzaj mi, drogo za tę dziś pokorę.
(Rozmaioia na stronie ze Zbisławem, który ogląda z zaję
ciem jego broń).
WŁASTYSEAW. Zadow olona-żeś ze mnie, Św iętaw o?
ŚWIĘTAWA. B ąd ź błogosławiou i szczęśliw n a wieki!
L ecz teraz słów mych posłuchaj ostatnich.
J a m wielkie w g w iazd ach w y c z y ta ła rzeczy.
B urza n a d Ł u c k ie m zbiera się wyroczna.
Deszcz p a d ający ch , ja s n y c h g w iazd widziałam : T o znaczy ludzi niezliczonych śm ierć
P rzez mora tchnienie, lub przez w ojnę k r w a w ą . A ponad lasem g w ia z d a j e d n a stała,
Której tam przedtem nie widziałam nigdy,
388 JULIUSZ ZEYER.
K rw a w a , w sp an iała, od wszech innych w iększa:
G w ia z d a to twoja!... Śród ciemnych szafirów, J a k b y w chorobie, g orączkow o drgała,
I zdać się mogło, iż się z nocy łona,
Z drogi swej zw ykłej w y rw a ć chce i rzucić Gdzieś w czarne mroki bezdennej otchłani.
O, W łasty sław ie, strzeż się przedsięwzięcia, K tóre dotychczas w głębi duszy kryjesz!
Wiem, choć go nie znam, że ci ono zgubę P rz y n ie sie pew ną.
WfcASTYSŁA.W ( s uśmiechem). Nie w ierzę tw ej wiedzy.
Głos twego serca w d a rł się w serce moje, N a tw e proroctw a pozostanę głuchym . Przy sło w ie mówi, że g w ia z d y n a d mędrcem Nie m a ją w ładzy. Mędrcem snadź nie je s te m , Lecz drogę m oją ok reśla m a wola,
Nie ża d n e błędne n a niebiosach ciało.
ŚWIETAWA. S łuchaj m y c h przestróg, b o gw iazd y nie kłam ią!
To j e s t o sta tn ie słowo m oje. Żegnaj!
WŁASTYSŁAW. Z o s t a ń m y m g o ś c ie m .
ŚWIETAWA. I na cóż ta zwłoka?
WfcASTYSfcAW. Choć na dziś wieczór. W ład y k o m sw ym w iernym P o k a ż ę sy n a . Uroczystej chwili
B ąd ź i ty św iadkiem .
Św i ę t aWA. Daj mi raczej odejść.
WŁASTYSŁAW. Oto i S tra b a , w sam czas tu nadchodzi.
( Wchodzą STRABA i ICLIMBa, odziane na uroczystość, niemi kilka dziew).
STRABA, T y tu , Ś w ię ta w o ! Witaj-że m i, witaj!
J a k daw no-m lic twych j u ż nie oglądała!
O, Klimbo, Klimbo, p atrzaj, to Św iętaw a!
ŚWIETAWA. M a r z y ła m c z ę s t o w s n a c h o to b ie , S tr a b o , I u śm ie c h n ię tą zaw sze cię w id ziałam . Ł u d z iły ż s n y mnie?
ST R A B A . P r a w d ę ci m ówiły,
Bo czułam zaw sze k rz y w d ę tw oją, wierz mi, J a k w łasną w sercu. W leczem y się błędnie, W dzikiej tej dobie, m y bied n e kobiety, W szy stk ie je s t e ś m y rów nie ofiarami, Acz n as ku różnym g n a ją ofiarnikom.
ś w i ę t a w a. D zięk za tw ą dobroć! B łogosław, czcigodna, Sypowi memu. .
S t r a b a {podnosi ręce). Jem u, tobie także! {Ściska Zbisława).
MERLAN. 389
ZBISEAW. T y ś m a p ra b a b k a ? J a k a -ż e ś ty stara!
J a k ż e to można takjj s t a r ą być!
Biala-ś j a k miesiąc. Kocham cię, boś piękna.
sTRABA. Ju ż schlebiać umiesz? Cóż powiesz dopiero 0 K limbie naszej?
ZBISŁAW. Ble dsza jest, n iż ty.
ŚWIĘTAWA. Wiele sły szałam o twojej piękności.
T y ś j a k ju trz e n k a .
ZBISŁAW. J u tr z e n k a rozsiew a Ł zy , patrzaj matko?
ŚWIĘTAWA. Fe i ł y , dziecię moje.
DDRY5TK. W ła d y k ó w orszak zbliża się!
KLIMBA {na stronie). Um ieram ?
Ciemno mi w oczach, serce bić przestaje!
WŁASTYSEAW {'prowadzi Strobę).
T u zasiądź, babko, u mojego boku.
T y tu na prarvo obok nas, św ię ta w o , T y w lewo, Klimbo.
STRABA. Chwieje się, bogowie!
KLIMBA. Nie, nie, pram aci, nie trwóż się. Ju ż siedzę.
{Pada ciężko na stopień u nóg Stroby).
ZBISŁAW. A moje miejsce przy pięknej Jutrzence.
{Głos rogów i gędżba. Wchodzą władykowie i wojewodowie.
N a czele ich TYR Z CHYNOWA. Posilicie księcia N eldam . N a czele ich, wojewoda k l o n. Wszyscy rozstawiają się.
Gędżba milknie).
WŁASTYSŁAW {powstaje na tronie).
Dzień n ajp ię k n ie jsz y mojego ży w o ta P o w stał dziś w chwale, k tó ra w aszą jest,
Wy wszyscy moi bohaterzy wielcy!
W ra c a m do domu z boju olbrzymiego, W którym nareszcie starłem w ro g a w proch.
W nicość dziś p a d ła o w a moc ponura, Co od stuleci s ta ła n a granicach
N aszych ziem żyznych, c z y h a ją c n a lup.
Dziś za rubieżą bucha w niebo dym, C hm uram i wali z p rzy b y tk ó w zburzonych Nieprzyjaciela! J a k o pomsty naszej C horągiew czarna, wieje mu nad głową.
Bogowie ze mną, bogowie zbawienia!
Oni mi serce w pierś włożyli mocne 1 wolę dali j a k o głaz niezłomną.
T o nie chełpliwość, chrobrzy woje moi,
JULIUSZ ZEYER.
Moc serca, wola to nie dar, — z n a k j e n o , Zdolcość, k tó rą mi, j a k o swe narzędzie.
W ieczni bogowie n a czas d a ć raczyli.
W ięc mię spytacie, co z onem narzędziem Robić tu myślę, śród błogosławionych Niw, k ę d y ongi osiadł z ludem Czech?
Cóżbym in nego m arzy ć mógł i śmiał,
J a k k u n a jw y ż sz y m pchnąć się życia celom?
T o ć w y u boku stoicie mi wiernie, B ohaterow ie. P ew e inęztwo w asze T o w al potężny! T a rc z — w asze imiona!
Ż y ć z w am i ś w iętą znaczy to powinność:
Być, stać się wielkim , osiądź niemożebne!
W hoju ostatnim cudów waleczności D okonaliście, o witezie moi!
D zięk mój p rzyjm ijcie z a sw e czy n y społem!
L ecz n a d e w szystkich, uznajcie to w szyscy, W ielkim, w s p a n ia ły m był z C hynow a Tyr!
Im ien iu je g o c h w a ła bądź n a wieki!
WSZYSCY WOJOWNICY.
W ieniec mu, wieniec! C h w ała mu!
t y r. Przestańcie!
W sty d u rum ieniec oblew a mi lice.
(D o W łastydawa).
J a m mąż, j a m druh twój, i spełniłem tylko, Co obow iązkiem męża, p rzyjaciela,
Nic mniej, nic więcej.
WfcASTYSŁAW. O , b ą d ź wciąż mym druhem ! O, czyń wciąż tylko, co-ś tym razem czynił!
Z am ieszk aj w Łucku! Z o stań stale ze mną!
Chcesz przy mym boku dolę dzielić m oją W tych bojach wielkich, które po d jąć muszę, A by o siąg n ąć cel, olśniewający
Z oddali wzrok mój złotą g lo ry ą chwały?
TYR. Miecza s i ę imam, g d y odeprzeć trzeb a Gwałt, W łastysław ie, na p a ść najezd n ik a, Ale d la w ojny nie miłuję w cjny.
W żyłach mych płynie j a s n a k rew P rzem yśla;
W iesz, po kądzieli j e s t on przodkiem moim, I plug mi drogi, j a k o je m u był.
Pow rócę przeto n a swój C hynów cichy, Co za ru b ieżą k sięztw a twego leży.
Ż e m druh tw ój, w walce szedłem ci z pomocą,
NEK LAN.
T e r a z mnie ciągnie reily k r a j rodzin n y , K ęd y z modrością ciem nych wokół borów Złoto się zlew a pól źrzeją.-ych w słońcu.
Dom ojców moich wielki je s t , lecz nizki, A je g o w alem św ięty j e n o mir,
D a r bogow słodki, i sam otność w ielka, Gdzie serce ludzkie najlepiej ro z k w ita , Gdzie w łasnej duszy człowiek słyszy śpiew P ośród wielkiego naokół milczenia.
St b ą b a. Dom twój j e s t nizki, powiadasz, mój T y rze, Ale, zaiste, serca, co się rodzą
P o d jeg o strzechą, wielkie są i wzniosie!
I przeto schylać nie potrzebow ała Czoła m a córa, czarow na D ziew an n a, K ied y j ą zabrał twój dziad z Wyszehradi:, A ona progi przestąpiła wasze.
TYR. P a m ię ć je j dotąd, j a k błogosławieństw o, U św ięca dom n-^sz.
WŁASTYSEAW. I moją też pamięć
Z a b ie rz tam z sobą, i wiernie j ą chow aj, TYR. J a k drogą pam ięć najdroższego brata!
P rz y zwij mię, ujrzysz, j a k b ystry mój koń!
WŁASTYSRAW. Ślub je g o wielki słyszeliście wszyscy!
O, j a k ż e - m d u m n y z tej przyjaźni świętej!
T y r z e mój, p a trz a j, to Z b isław , mój syn, Mój dziedzic przyszły! O, v e ź go n a serce!
Dziecię, zachow aj w głębi d u sz y wiecznie D n ia tego pamięć. Będziesz mężem kiedyś I zbierać będziesz niezmierzony plon Tych czynów św ietnych, które biorą dzisiaj P oczątek wielki w zwycieztwie nad Sasy.
N a skroń ci włożę koronę królestwa, K tó re od T a t r się do gór K arkonoskich I do Szum ow y rozpościerać będzie.
W y sz e h ra d , synu, twoim będzie kiedyś, J a k o dziś Ł u c k o — (Poruszenia).
STRABA. W łastyslaw ie, wnuku!
W zdum ienie słow a w p ra w ia ją mnie twoje!
Tw ojem j e s t Łucko, lecz nigdy W y szehrad.
Czyżeś zapom niał, że N ek lan do ciebie Po słó w sw ych wysiał? Że oni tu w sali, I że tw e słow a są dla nich zn iew ag ą I gro źb ą d ziw n ą —
39.2 JULIUSZ ZEYER.
WŁASTYSEAW. Ach, p raw d a, masz słuszność;.
Wyszło mi z głowy, że żyje gdzieś Neklan, I o tych posłach zapom niałem również!
Lecz ciemno w sali — i dojrzeć nie mogę T a k znacznych osób. Hej św iatła, pochodni,.
Niechaj oglądam te posły nareszcie!
( Wielkie poruszenie).
KLON- U p ił się pychą! L edw ie się wstrzymuję!
G dy b y m ż mógł rzec mu, co mi serce każe!
POSEŁ. Siłę m a wielką, stłum więc niechęć sw o ją I mów to tylko, co N eklan polecił
(Słudzy przynoszą światłu).
WŁASTYSEAW. Zbliżcie s i ę z a te m , N e k ła n a p o sło w ie?
Gośćmi jesteście, acz nieproszonymi.
W itam wasz tedy. O cóż pan wasz prosi?
KLON. Nie prośby niesieni, pozdrowienie je n o . Z a sw e gościnne, miłe pow itanie
R ów nie uprzejm y przyjm ij dzięk, j a k ono...
A teraz słuchaj, j a s n y książę łucki, Co śle ci N eklan, książę całych Czech.
WŁASTYSEAW. J a k rzekłeś, Klonie? K siążę całych Czech?
Nie! T y lk o p raski. Toć podzielił W ojen, Mój dziad i j e g o , ziemię m iędzy synów.
Ojcu mojemu Ł u c k o dał, W y sz e h ra d Krzesom ysłowi.
KLON. T a k , ale z w aru n k ie m , A by moc zw ierzchnią starszego książęcia W ciąż książę łucki u z n a w a ł n a d sobą.
C zcigodna oto przy tw ym siedzi boku W o je n a w dow a. Jeżeli skłam ałem ,
Niech ona w sporze św iadkiem twoim będzie.
STRABA. T y sarn wiesz, wnuku, że on p ra w d ę rzekł.
WŁASTYSEAW. Ale to było z ojca mego k rzyw dą, Ze za m ia st niego na stolcu P rzem y śla Krzesom ysl zasiadł.
STRABA. A je d n a k W ra ty sla w , Syn mój, twój ojciec, nie podnosił głosu.
R ządził spokojnie. Czemuż ty się burzysz?
WŁASTYSEAW. D rażnisz mnie, babko! Nie zniosę oporu,
Wiedzcie to wszyscy! (Do posłów). W ięc N ek la n p o s y ła W a s tu, posłowie, byście się swarzyli
Ze m ną o je g o n a d e m ną zwierzi hnictwo?
KLON. Nie m y , t y ś , k sią ż ę , rozpoczął ten s w a r .
NE KLAN.
N ek lau chce zgody. Nie spór ci niesiemy.
Dozwól nam jeno oświadcz} ć spokojnie, Co n a m rozkazał.
WfcASTYSŁAW. W ięc m ó w , a le k ró tk o . KLON. N ek la n c ię t e d y p o z d r a w ia z m iło ś c ią ,
I t a k ci mówi: Chcę żyć w zgodzie z tobą.
T y ś zgodę zerwał, g d y ś na gród mój Paców N a p a d ł podstępnie, Ł o s b u d a oślepił
I srodze potem zniew ażył me posly.
0 pom stę wola mój lud. J a je j nie chcę.
Przy jd ź, W łastyslaw ie, na W yszebrad święty, B ądź gościem moim. Toć k rew m a m y j e d n ą P o dziadzie w żyłach. Pocóż nam się wadzić?
P rz y jd ź ted y do mnie, poznam y się bliżej, Lub, jeśli wolisz, j a p rzy jd ę do Ł ucka, Z ap ro ś mnie je n o ła sk a w e m i słowy.
G dy się poznam y, przyjaciółmi będziem.
WŁASTYSŁAW. I to j e s t w szystko, co N eklan obw ieszcza?
KLON. W szystko, mój książę. I d a ry niemałe Śle ci, zaiste! P rzy w ied liśm y z sobą S tado rum aków , białych j a k obłoki, A bystrolotnyeh j a k o orle sk rzy d ła, P e rła m i szyte niesiem nad to szaty, Zbroice św ietne i złote pierścieńce.
Przyjm iesz-że dary z ró w n ą łaskaw ością J a k słow a nasze? Daj odpowiedź, książę.
WŁASTYSŁAW. H ojny j e s t Neklan, bowiem jest bogaty.
Ma wiele złota; w iad mo to w szystkim , Ż e za chciwego czasów Krzesomysła Z ie m ia ję c z a ła , bo je j ustawicznie
B w a n o z wnętrzności kruszców drogich sk; rbyv A z pól był ugór! O d m a w ia ła ckleba,
Złoto d a w a ła . (ZmiOca).
STRABA. . Powiedz, o czem marzysz?
{Milczenie).
KLON. N a tw ą , m ój k s ią ż ę , c z e k a m y o d p o w ie d ź . {Milczenie-, niepokój).
STRABA. W n u k u mój, co się w duszy tw ojej dzieje?
WŁASTYSfcAW {do posłów).
P o co przynęty posyła niem ądre
W a s z zgodny N eklan? Zabierzcie sw e złoto, 1 w y s z y w a n e perłami odzieże,
I konie, bielsze od obłoków bieli,
3 9 4 JULIUSZ ZEYEK.
I na W y sz e b ra d w ra c a jc ie do niego, T a m mu powtórzcie, co w am rz e k n ę teraz:
W iele posiałeś, o szczodry Neklanie, Ale nie wszystko! Pilnuj-że rni dobrze Tych pięknych darów , sam j e sobie wezmę, G dy przyjdę po to, co prócz nich masz jeszcze!
Strzeż się, bym ci też i tw ej nie w ziął głowy! — To mu posłowie powtórzcie bez zm ian y
I szyd mój z Ł u c k a ponieście mu w darze!
A nie zw lekajcie, a b y m wprzód, niż w y, W grodzie N ek łan a nie zjawił się sam!
( W ielkie poruszenie).
KLON. A zatem wojna! Grom ki je s t, o książę.
Ten tw ój początek. Lecz mówi przysłowie, Że koniec po nim zw ykł przychodzić cichy!
{Odchodzi z posłami).
STRABA. O b ia d a , biada! O, w strzy m aj ich, w strzym aj!
WŁASTYSŁAW. Co rzekłem , rzekłem.
ŚWIĘTAWA {zasłania sohie twarz). O w ielk a żałobo!
WŁASTYSŁAW. Czemuż stoicie, chrobrzy w oje moi, T a k zamyśleni? N a s t a j e n am bój!
Lecz bój — to przecież bohaterów życie!
Niechaj weselem rozbrzmi cały gród!
Rozdzielcie teraz między sobą w szyscy Z dobycz niezm iern ą, co w ręce nam w p a d ła W dzień, g d y śm y sask ie zdobyli ta bory.
Niechaj ten k ą s e k p rz y n ę tą w a m będzie, A głód w ła śc iw y ukoicie potem,
N a W yszehradzie, o moi witezie!
D la ciebie, T y rze, inną zdobycz mam!
P rzyjm ij ten wieniec z gałązek dębowych, W iła go rę k a n ajp ię k n ie jsz a w k ra ju , Dłoń tej, o której du sza tw o ja śni!
W żyłach twych k rą ż y św ięta k rew P rzem y śla, I tw o ją będzie P rzem yślow ców perła!
{Podaje mu wieniec).
TYR. Rozuraiem -że cię, W Jastyslaw ie mój?
WŁASTYSŁAW. Przyjąłeś wieniec, przyjm ij więc i rę k ę . K tó ra go wiła —
KLIMBA {zryiva się z przerażeniem-, na stronie).
Bogi! co to j e s t ?
’WŁASTYSŁAW. T y rze, m ój d ru h u , o to ż o n a tw o ja . {W skazuje na Klimbę).
KE KLAN.
W ra c a j n a C hynów i. bierz w sw ą sam otnię T e n sk arb piękności — z mojej rę k i dar.
KLIMBA {szeptem). To może sen?... {Chwieje się i pada).
TYB (c h w y ta ją w objęcia). J a k słodki szczęścia k w ia t, S p a d a sz mi z nieba n a serce spragnione!
STRABA {do Włastysłaiou).
Co powie K raśn ik ? B ra ta w y p a d a ło W y d a ć j ą za mąż, nie tobie —
ŚW IĘTAW A {do Wlastysława). Bogowie!
N a d mrocznym borem g w ia z d a b łę d n a wschodzi!
Pali się krw aw o! T w a to, t w a to gwiazda!
Blask j e j w idm owo opurp u rza salę!
ZBISBAW. A teraz deszcz ich s p a d a z nieba cały!
S traszno mi, matko...
ŚWIĘTAWA {zasłania sobie twarz). I tw a g w ia z d a spadła!
Biada nam wszystkim!
WŁASTYSŁAW. T o lo s w ie lk i z n a c z y ! To, b a b k o m oja, k o ru n t p u rpurow y
T a k uroczyście w m roku rozbłysł nocnym I padł w gąszcz lasów , wielki bogów dar!
T y mi odm aw iasz dziedzicznej korony P o wielkim Samo? Z a m ia s t niej, patrz oto, Bogi mi sa m e in n ą dają: z gwiazd!
.A I K T I I
W yszelirad. Sala kamienna. W giębi, między czworograniastorni kolumnami szero
kich okien, widok daleki na W ełtaw ę i na drugi b r z g , kędy błękitnieją porosłe Jasem wzgórza, zwolna we mgle się gubiące. W sali, koło okien i w różnych miej- scach, grubo ciosane siedzenia kamienne. .Na prawo i na lewo wyjścia, zasłonięte ciężkiemi, barbarzyńsko pstremi materyami, których wzory naśladują ptactwo dra
pieżne i kwiaty. Jedno wejście zasłonięte, przy drugiem zasłona odgarnięta. N a jego progu stoi kilku W Ł A D Y K Ó W , za nimi mnóstwo IN N Y U H tłoczy sio
do sali.
K R U W Ó J i IvLON bronią im wejścia.
KLON. Nie, nie, nie m ożna mówić z księciem teraz!
Nie puszczę, darm o, choćliy miecza na w as D o b j ć mi przyszło —
p i e r w s z y w ł a d y k a. Co śm iałeś powiedzieć?
N a m ro zkazujesz? Czyż-eś większy od nas?
DRUGI w ł a d y k a. Bronić nam wejścia, skoro wiedzieć chcemy,.
Co N eklanow i o św iadczył W łastysław ! TRZECI WŁADYKA. Kto m a to p ra w o ?
KRUWOJ. ^ A k tó ż w a m p o w ie d z ia ł, Z e ktoś to praw o chce p rzyw łaszczać sobie?
Ż e się w szy stk ieg o nie dowiecie z czasem?
L ecz z czasem, bracia! G dy chwila nadejdzie!
Miejcież nareszcie p rz y sto jn ą pow agę I m ądrość mężów. K ażd y przecie z was J e s t panem w domu, i o d w iedzających W puszcza je d y n ie , gdy mu to dogadza.
Ma ż książę mniej mieć w dom u w łasnym praw , Niż m a ich w swoim k a ż d y z was, druhowie?
NEKLAN. 397 Klon sn ad ź się uniósł, wyście się unieśli,
I tera* sobie robicie n a w zajem
T w a r d e w y rz u ty . Ale j a m sp o k o jn y — I przeto proszę: zejdźcie nie m ieszk ając P o d cień lip słodki, pdzie stolec Przem yśla Stoi w czcigodnej, świętej swej prostocie.
T a m , j a k o codzień, k sią ż ę się ukaże I w szystko powie o d d a n y m sw ym druhom.
Z nużon j e s t teraz. Pozwólcie mu spocząć, Noc m iał bezsenną.
PIERWSZY w ł a d y k a. T a k ? Ż a l nam go bardzo.
Pójdźcie-ż, druhow ie. Rozumne, j a k zawsze, K ruw ój rzekł słowo.
{Odchodzą j)omalu\ zasłona, Icłórą Kruwój trzym ał podczas rozmowy, spada i zasłania wejście).
KLON (rzucając się na siedzenie). Nareszcie, nareszcie!
J a k to się stało, że j u ż p rze c z u w ają T ę wojowniczą, tę w y zy w ającą, P y s z n ą odpow iedź łu ckiego książęcia?
T o ć byłem przecie niem y j a k mogiła.
Skoro r u m a k i, k tó re N ek la n posłał, W ra z z re sz tą d a ró w wróciły do domu, P rzeczuć nietrudno, przyjacielu drogi, Co było w Ł u ck u . Ż e b y W ła s ty s ła w a Skromność, p o k o ra do tego postępku Skłonić zdołały, nie uw ierzy nikt.
O, kied y w spom nę w ściek łą je g o pychę, I tę pogardę, k tó r ą n a j a w d a w a ł
Z a k ażd em słowem, k rew mi w a re m znowu Burzy się w żyłach, serce wstrętem w zdym a!
O, j a k ż e b y m mu te j e g o zniewagi
W tw a rz n a z a d cisnął — ale m ów cą byłem T eg o tu księcia, a ten, o Kruw oju,
Mleko m a w żyłach! O, służyć-by raczej T a m , w Ł u c k u wrażym! H a ń b a , hańba, hańba!
W ła d y k o m oto w ejścia bronić trzeba, B y nie spostrzegli nikczem nego s trach u ,
K tórego N ek lan u taić nie zdoła!
Sam go widziałeś, j a k zbladł nagle strasznie, G d y m W ła s ty s ła w a dum ne rz e k ł mu słowa!
T a k , tak , widziałem.
J a k spokojnie mówisz!
A przecież niemniej gardzisz nim, niż j a . KRUWÓJ.
KLON.
KRUWÓJ.
KLON.
398 JULIUSZ ZEYER.
KRUWÓJ.
KLOÜ-
KRUWÓJ.
KLON.
KRUWÓJ,
Nie, nik t nie może czuć d la ń pow ażania.
A myślisz może, iż N eklan szanuje
W zajem n a s w szystkich? Ma dla nas pogardę,.
J a k my dla niego. Może ż być inaczej?
T o ć znaliśmy go, a w y b rali j e d n a k .
Toć dziś go znam y, z je g o próżnią wnętrzną, A j e d n a k mu się k ła n ia m y do kolan.
On z n a sw ą nicość, lecz i w aszą też.
L ecz winien by nam w dzięcznym przecież być,.
T o ć mu służym y —
W y sobie służycie, A on wie o tem. N ek la n dobrze świadom, Gzem j e s t tu dla w as, j a k i w y to wiecie.
K a ż d y zosobna niczem je st, lecz razem Mocą je s te ś r ie . N e k la n je s t pierścieniem, K tó ry w as łączy i moc w a sz ą tworzy.
Niech pierścień pryśnie! w tejże sam ej chwili K a ż d y z w as dymem!
Gorąco go bronisz, T y , zw y k le zimny. Pow iedz-że mi przecie, Skąd-eś dlań n ag le tyle wziął miłości.
Nie, Klonie, miłość nic p rzem aw ia ze mnie.
Czemże mi N ek lan ? Gzem rai je s t W ła s ty s ła w ? D w a to im iona i nic więcej d la mnie.
D la sw ego celu ż y ję je n o cały.
D la kogo cierpię, myślę i pracuję?
O imię je g o nie p ytam , zaiste.
J a m j a k o pszczoła, k tó ra znosi miód.
Ani o sobie, ni o tym, co ul jej Podstaw i! dobry, nie myśli przy pracy.
Słucha, tru d ząc się cale krótkie życie, P opędu jeno. T a k czynię i ja.
R a d c a N e k la n a , czuw am przeto pilnie, G d y w szy scy śpicie. Moc je g o utrzym ać Oto treść cała mojego żywota.
Cóż mi twój książę, p o w ta rz a m ci, Klonie, L ecz w ręku je g o ten W y s z e b r a d święty, On przezeń trz y m a c a ły Czechów kraj;
S am N ek la n — nędzarz, l a lk a bez znaczenia, Lecz wiem, że będzie, co niegdyś Libusza W swem o g lą d a ła nadludzkiem widzeniu:
Wielkie, zaiste, b ę d ą k ied y ś losy
Ty ch ja s n y c h rów nin, gdzie płynie W ełtaw a!
NEKLĄS. 3 9 » N ie w a rt wasz Neklan! Lecz jego dziedzictw a
Ś w ię ta powinność n a k a z u je bronie, A by z rą k do rą k szlo nienaruszone, P ó k i się wreszcie nie narodzi ten.
K tórego czeka doba niezrodzona.
KLON. I m asz nad zieję doczekać nagrody?
KKUWÓJ. P r a c a ma, Klonie, j e s t m oją n agrodą.
W proch się obrócę, zanim doba w ielka D la Czech zabłyśnie, i pó jd ą w niepamięć Me imię, praca, me cnoty i grzechy.
L ecz dość, bo widzę, że mnie nie zrozumiesz, P o cóż więc mówić?
Podnieśm y się! Żywo!
Książę nadchodzi!
Z apom niałeś, widzę, O sw ej pogardzie, stateczny mój druhu.
( Wchodzi NEKLAN).
P okłon ci, książę.
Kto na gród przyjechał?
K adosne m słyszał Gościwita krzyki, J a k z kim ś pod rneuii w itał się oknam i.
N ie słyszeliśmy,
( Wbiega GOŚC1WIT).
P a trz ą j, ojcze, patrzaj, Gość miły zjechał, K raśn ik , k re w n ia k drogi!
D a ł mi sokola! Ź re b ią tk o też piękne W iodą mi sługi.
K ra śn ik tu ta j, u mnie!
S am e ci bogi w dom go posyłają W tej dobie ciężkiej, pełnej niepokoju!
( Wchodzi KRAŚNIK).
NEKLAN {idzie na jego spotkanie).
B ądź pozdrowiony w domu mym , K raśniku!
(Ściskają się), KLON {do Kruwoja).
Spójrz na te jego białogłowskie szaty!
N iby niew iastka, złotem owieszony!
K w ia tó w mu tylko b ra k u je we włosach.
RRUWÓj. Milcz, radzę, Klonie, i k łan iaj się p a n o m . KLON. Bies niechaj porwie takich k siążąt, królów!
(Ktania się Kraśnikowi przechodzącemu z Neklanem na przód sceny).
KRAŚNIK. O, d r o g i w u ju , o k s i ą ż ę Neklanie,
D rżę cały z gniewu! To nie do zniesienia!
KLON.
KRUWOJ.
KLON.
NEKLAN.
KRUWOJ.
GOŚCIWIT.
NEKLAN.
KRUWÓJ.
400 JULIUSZ ZEYER .
JffEKLAN.
KRAŚNIK
KßUWOJ.
KRAŚNIK.
KRUWÓJ.
KRAŚNIK.
KLON.
KRAŚNIK.
KLON.
KRAŚNIK.
KRUWOJ.
KRAŚNIK.
P o r a d ź mi, proszę, poradź, na praboga!
Nie wiesz zapew ne, ja k i e j się sw aw oli Dopuścił świeżo ten u ir l u e k f dziki 0 sercu iiViern i pelnem w y k rę tó w ? Siostrę mą, Klimbę, w j'd al oto za mąż, Mnie nie spytaw szy! Czyliż w dom u moim Dziś ju ż on rządzi, te n pyszny W lasty slaw ? L ecz po co-m ta k ż e zrobił to szaleństw o 1 K lim bę puścił z p r a b a b k ą do Ł ucka!
W y d a ł j ą za mąż? Siadaj-że, K raśn ik u . {rzuca sie na siedzenie).
T y r do C h y n o w a śród lasów j ą uwiózł.
L ecz T y r z C hynow a to tylko w ła d y k a ,
Acz najm ocniejszy z wszystkich twycb, k r e w n ia k u . A j a m królowi chciał j ą m o raw sk iem u
D a ć za synow ą. J a k a K lim ba p ię k n a , T o wiesz, N ek lan ie. A m o ra w sk i król Kocha m nie bardzo. R az ostatni dał mi T e n n a ra m ie n n ik . K oruntam i sia n y , A t a ot perlą s a m a w a r ta grodu!
To z n a k widoczny ogromnej przyjaźni.
T w ó j n a ra m ie n n ik tęcze m iota w słońcu.
T y ro w i teraz w inieubyś go posiać — Albo sn a d ź zawieźć. Jed ziesz na wesele?
O, raczejb y m go w przepaść rzucił, tam ot, W fal rzecznych w iry.
T y r a ? N a ra m ie n n ik ? No, naram ien n ik .
Dla tw ycb białych rączek T y r j e s t zb y t ciężki.
Słyszysz go, N eklanie?
Wolno-ż tw ym sługom gości tw ych pbrażać?
J a cię nie chciałem obrazić, o k siążę, Ju ż cię obraził ciężko dość W l a s ty s la w . O, p ra g n ę pom sty, pomsty chcę, Neklanie!
T o ć to z n ie w a g a d la mnie niesłychana!
Z e s w a d ź b y do mnie posyła poselstwo, Ze sw ad źb y sam ej, k tó rą śm iał urządzić, O zgodę moją ani z a p y ta w sz y !
T a k p ostępow ać p o w a ż a się ze mną!
M niem a ż w swej pysze, iż n ade m n ą stoi?
K ourzym to więcej, niż Łucko.
P rzyznajesz?