• Nie Znaleziono Wyników

Garbuska : powieść

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Garbuska : powieść"

Copied!
262
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

GARBUSKA.

POWIEŚĆ

przez

MI CHAŁA B AŁ UCK I EGO .

W A R S Z A W A .

Księgarnia M. A R C T A, Nowy-Świat 53.

(6)

^03B0JceH0 I[eH3ypoio. Bapiuaisa, 30 OKTfldpa 1891 ro^a.

(7)

a w oknach mieszkania krawca, Łatkiewi- cza, od tyłu w podwórku, świeciło się je­ szcze, i na białych perkalowycli firankach widać było cienie ruszających się głów i rąk. W mniejszej izbie sam pan majster szył na gwałt wraz z czeladnikiem na ju ­ trzejsze święto Bożego Ciała garnitur lotni dla jakiegoś akademika; w drugiej zaś izbie, która była zarazem kuchnią, służąca prasowała do sztywności wykrochmalony półkoszulek i stojące „fatermerdery“ dla pana i białe spódniczki dla panieniek, któ­ rym matka zakręcała włosy w papiloty, że aż ryczały z bólu, a ciotka, panna jeszcze, trzymana z łaski w domu, kończyła szycie białych sukienek, w których miały wystą­ pić jutro na procesyi.

(8)

2

Dziewczątka wyglądały jak bliźnięta, choć jedna od drugiej była o rok starsza— a miały takie śliczne twarzyczki, że kiedy szły do szkoły z torbeczkami wyładowane- mi tabliczką, kajetami i książkami, to lu­ dzie oglądali sic’za niemi, i mówili: a czy- jeż to takie śliczne dzieciaki? Znane by­ ły już z tej piękności.

Pani sędzina, która mieszkała w tej sa­ mej kamienicy od frontu, nieraz posyłała po nie, aby je sprezentować gościom jako rzadkie okazy, a w klasztorze, gdzie cho­ dziły do szkoły, na imieniny Panny Matki w żywych obrazach występowały jak anioł­ ki, z przyprawionemi gęsiemi skrzydłami, w loczkach, wieńcach na głowie i z palmo- wemi gałązkami w rękach. Wyglądały wte­ dy tak uroczo z temi klasycznie wyrze- źbionemi nóżkami, różowemi usteczkami, czarnemi oczkami, że po skończonem przedstawieniu goście podawali je sobie z rąk do rąk, oglądali jakby cudo jakie, całowali i pieścili. Nawet ksiądz biskup nie mógł się wstrzymać od złożenia ojcow­ skiego pocałunku na rumianych twarzy­ czkach tych cherubinków, i wyraził

(9)

przy-tem zdziwienie swoje, że w tak nizkiej klasie mogły się urodzić dzieci tak skoń­ czenie piękne, podczas kiedy w hrabskich domach zdarzało mu się nieraz widzieć nabrzękłe, skrofuliczne i niezgrabne po­ tworki. Nazwał to szczególniejszą łaską bożą, za którą rodzice powinni niewiedzieć jak Panu Bogu dziękować.

Oczywiście było to niezwyczajne i nie- wytłómaczone zjawisko, bo matka nie grzeszyła wcale pięknością, a ojciec ze spłaszczonym nosem, wystającemi kość­ mi policzkowemi i cebuiastemi oczyma był poprostu potwornie brzydki. Mówiono, że się w babkę wrodziły, to jest w matkę matki, która pochodziła podobno z żydów, i znana była między uboższą klasą jako pożyczająca na fanty, pod nazwą „prze- cbrzcianki“. Sprawdzić podobieństwa nie możnabyło, bo babka już dawno nie żyła, i nawet fotografii żadnej po niej nie zosta­ ło. Zresztą rodzicom nie chodziło wcale o to, czy wnuczki były podobne do babki, czy do kogo innego: im wystarczało, że się dziewczyny udały, że ludzie im zazdro­ szczą takich dzieci, i byli dumni z ich pię­

(10)

4

kności. Bo piękność dla dziewczyny, jak utrzymywał Łatkiewicz, to tyle, co mają­ tek, i cytował zaraz różne biedne pamiy, które li dla piękności popochodziły dobrze za mąż, i dziś są paniami „całą gębą“. Po­ takiwała mu w tern stara Francuzka z dru­ giego piętra, która dawała lekcye na for­ tepianie, i trudniła się oprócz tego hodowlą pokojowych piesków na sprzedaż Dla niej piękne dzieci były tak samo przedmio­ tem spekulacyi jak jej pieski, tylko że szlachetniejszym i korzystniejszym; dlate­ go często narzucała się Łatkiewiczom ze swojemi radami co do chowania dzieci i rozwijania ich piękności.—Radziła, co mają im dawać jeść, co pić, w jakiej wo­ dzie myć, jak spać, na czem, jak długo, ozem wzmacniać porost włosów, wydelika­ cać cerę, i t. d. Możnaby było ułożyć ca­ ły podręcznik hygieniczny z tej gadaniny starej Francuzki, która to robiła nie tyle może z życzliwości dla Łatkiewiczów, ile z zamiłowania hodowli ładnych okazów, czy to psów, czy ludzi — bo dla niej było wszystko jedno. Zajmowało ją niesłycha­ nie obserwowanie różnic i podobieństwa

(11)

w obu tych gatunkach stworzeń — i wy­ snuwała ztąd różne filozoficzne wnioski i spostrzeżenia, które przeważnie wycho­ dziły na korzyść psiego rodu. Dla niej pies był ideałem doskonałości charakteru, prawości, wierności, przywiązania, wdzię­ czności i innych tym podobnych cnót, a wa­ dy, jeżeli miał jakie, przypisywała zbyt blizkiemu obcowaniu z człowiekiem. Każ­ dy człowiek miał u niej o tyle wartość, 0 ile był podobny do psa £ak pod wzglę­ dem przymiotów jak i zewnętrznego wy­ glądania. Panny Łatkiewiczówny dlatego jej tak się podobały, że przypominały bar­ dzo z powierzchowności, jak mówiła, jej Pinię, suczkę bonońską, którą po tragicz­ nym wypadku (zdechła z przejedzenia 1 zbytniej otyłości) kazała wypchać, i trzy­ mała u siebie pod szkłem, na aksamitnej poduszce.

Dzięki temu podobieństwu do Pini, nie z otyłości, rozumie się, tylko z oczów i mor- deczki, Francuzica zajęła się gorliwie ma- łemi Łatkiewiczównami i hodowała ich piękność z równą starannością jak swoje pieski. Z tego powodu brat ich, o parę lat

(12)

G

młodszy, drwiąc, cmokał nieraz na nie jak na pieski—i przepowiadał, że im Francuz­ ka na zimę porobi kołderki jak swoim charcikom, i na sznureczku poprowadzi na spacer. Ją samą nawet wyśmiewał, na­ zywając psią guwernantką. Z tego po­ wodu nie lubiła go i nazywała pogardli­ wie: ,,glupa klopaka”,

— Ona musze bić nie topra szlopfika, jak małe Zolke tak safsze na niemu sze- kala,—mówiła nieraz do rodziców, radząc im chłopaka osti’o trzymać, jeżeli nie chcą, żeby im wyrósł na mauvais sujet.—-Mais za to panienka sont tr'es agréables i one bedom miała posiecha od nich.

Tylko radziła, żeby im wódki nie da­ wano, bo jakkolwiek wódka jest bardzo dobra dla pokojowych piesków, żeby nie rosły, to dla panien znowu dobry wzrost znaczy bardzo wiele; — natomiast radziła je poić piwem dla nabrania ciała, gdyż by­

ły bardzo wątłe z natury.

Dziewczątka były nieszczęśliwe z po­ wodu tej wygórowanej troskliwości rodzi­ ców i przesadnej uwagi na nie. Niech

(13)

trochę bledszą niż zwykle, albo zakaszla­ ła, choćby od zachłyśnięcia się śliną, wnet pakowano ją do łóżka, i aplikowano róż­ ne domowe środki. Sypiać musiały na cienkich materacykach, prawie na gołych deskach, żeby były proste jak topolki — myć się wystałą przez noc wodą, bo taka cery nie psuje, jak mówiła Francuzka, i nie zaostrza. Co chwilę matka upomi­ nała to jednę, to drugą: jak chodzisz? jak stoisz? nie garb się, nie marszcz czoła, nie gryź wrarg, nie pociągaj nosem. Słowem, była to najostrzejsza dresura skierowana do rozwijania zewnętrznych powabów dziewczątek, z których starsza liczyła za­ ledwie ośm lat, a młodsza siedm. Biedne dziewczątka były umęczone i na każdym kroku krępowane temi ciągłemi przestro­ gami.

Ot i teraz oczęta im się kleją i zamy­ kają co chwilę ze znużenia, bo czas wielki już iść spać, a muszą siedzieć, bo matka jeszcze nie pozakręcała im papilotów, a po­

tem mają jeszcze przymierzać sukienki. Choćby przyszło do rana siedzieć i szyćj<

(14)

8

to muszą być gotowe, bo jakżeby inaczej jutro pokazały się na procesyi, gdzie takie tłumy ludzi będą je widziały i podziwiały? Matki ambicya w tern, żeby jej córki jutro najlepiej się wydały, żeby były ubrane le­ piej niż inne, i zwróciły uwagę wszystkich.. Kościelny od Panny Maryi przyszedł oso­ biście prosić o nie, i obiecał, że starsza bę­ dzie niosła koronę Matki Boskiej.

Taki zaszczyt niekażdej przepadnie w udziale. Matka za nic w świecie nie zrzekłaby się tego. Już po całej kamieni­ cy rozgadała; nawet w sklepie, gdzie bra­ ła zwykle cukier i kawę, wiedziano już, że Anielcia będzie jutro niosła koronę Matki Boskiej, że będzie miała nową, muślinową sukienkę, niebieską szarfę i trzy łokcie we­ lonu. Pani sędzina zapowiedziała, żeby ją przedtem przyprowadzili na górę, że musi jej się zblizka przypatrzyć! Jakże tu zrobić zawód całemu światu? Więc, choć ciotce mdleją już ręce z umęczenia^ i cała spocona, mokra, jak w wodzie, bo wieczór parny, ciepły, a w piecu pali się do prasowania,—to jednak Łatkiewieżowa nie da jej spocząć, zachęca do pośpiechu,

(15)

bo powiada: „żeby tam pioruny z nieba”, to sukienki dziś gotowe być muszą.

I rzeczywiście nim zegar maryacki wybił dwunastą, już obie sukienki były go­ towe—tylko jeszcze przymierzyć i kokar­ dy przyszyć.

Zaczęto od młodszej, Józi. Robota le­ żała na niej, jak ulał. Głorzej poszło ze starszą. Stanik się jakoś krzywił na niej, i niezgrabnie wyglądał. Napróżno ciotka ujmowała, ścieśniała, to znowu rozszerza­ ła, poprawiała: nic nie pomagało — stanik

wciąż źle leżał. Obie kobiety w głowę za­ chodziły, co to być może. Przypuszczając, że to może ich uprzedzenie tylko, wezwały służącą do osądzenia:, ale i sługa oświad­ czyła, że panna Anielcia w tej sukni wy­ gląda jak pokrzywiona.

— Trzymajże się prosto!—zawołała na nią matka, i dla sprostowania bęcnęła ją w plecy pięścią, że aż zadudniało; ale i to na nic się nie zdało: stanik wciąż źle leżał.

—- Chodź-no, stary, zobacz, co tam brakuje—zawołała Łatkiewieżowa na mę­ ża.—Panie Wincenty! —stosowało się to do czeladnika.

(16)

10

Wezwani rzeczoznawcy wyszli z powa­ gą sędziów z drugiej stancyi.

Łatkiewicz, któremu siostra żony była solą w oku, że im siedziała na karku, i wszystko złe jej przypisywał, obejrzaw­ szy szczegółowo sukienkę przez okulary, zawyrokował, że źle była przykrojona, że ciotka sfuszerowała robotę, i materyał po­ psuła.

Czeladnik jednak innego był zdania. — To nie sukienka krzywo leży — rzekł—tylko Anielcia krzywa.

— Co znowu? — Idźże pan do stu dya- błów z takiem głupiem gadaniem! Widzi­ cie go! Dziewczyna jak świeca—o!—mó­ wiła Łatkiewiczowa, i dla przekonania cze­ ladnika przejechała płaską dłonią po ple­ cach córki; ale nagle zatrzymała ją w jed- nem miejscu, i zapytała:

— Cóż ty tu masz? Boli cię to? — Nie boli—odrzekła pokornie córka. — I dawno to masz?

— Czyja wiem?

(17)

bie zaniepokojona. — Stary, chodź-no, zo­ bacz, co to może być? o! tutaj — poma­ caj,—no?

— Kość łopatkowa, — rzekł, macając palcami, a patrząc w sufit.

— No, to ja wiem dobrze, że kość ło­ patkowa, nie co innego; ale dla czegóż ta­ ka wysadzona? Druga przecież nietaka.

— Trzebaby to dokumentniej zoba­ czyć. Rozbierz-no się, Anielciu.

Dziewczynka, onieśmielona obecnością czeladnika, zawahała się, i spojrzała lito- śnie, pytająco na matkę.

— No, zdejmże sukienkę, skoro ojciec mówi. Nie słyszysz?

Anielcia usunęła się w kąt, i tam, ru­ mieniąc się, poczęła ściągać powoli su­ kienkę z chudych ramionek.

— Chodźże tutaj — no, prędzej — ko­ menderowała matka —tu, do światła, niech ojciec zobaczy.

W głosie jej malował się przestrach, twarz oblały ognie. Ojciec tymczasem, przykucnąwszy nieco, i pochyliwszy głowę, przypatrywał się uważnie to jednej łopat­

(18)

12

ce, to drugiej; ale nic nie mówił. Bał się przed sobą samym powiedzieć głośno, co widział, czego się domyślał. Czeladnik go wyręczył, i rąbnął od razu, jak siekierą:

— Co tu długo oglądać, kiedy to takie widoczne, że ślepy-by namacał, że dzie­ wczyna krzywa, — o! łopatka wysadzona tyle, i kość pacierzowa się krzywi w tę stronę. To garb!

— Zwaryowałeś pan!—ofuknęła mat­ ka, ocierając równocześnie fartuchem pot, który jej kroplami wystąpił na twarz i czoło.-—Zkąd? z jakiej racyi?—Czy to ja garbata, albo mój!

— To niema nic do tego — utrzymy­ wał uporczywie czeladnik — mogła spaść kiedy, potłuc się—z tego najprędzej.

Ciotka zaraz przypomniała sobie, że w istocie raz, przed paru laty, gdy wróciła z miasta, zastała Anielcię leżącą na ziemi i zanoszącą się, siną prawie od płaczu wrzaskliwego, — spadła wtedy ze stołu, bo nikogo nie było przy niej w stancy i. Ro­ dzice jednak nie mogli sobie tego przy­ pomnieć, czy też nie chcieli. Odpędzali od siebie tę myśl, żeby to mogło być pra­

(19)

wdą, co czeladnik powiedział. Przerażało icli bowiem, i śmiertelną trwogą przejmo­ wało, że córka ich mogłaby być kaleką. Rujnowało to ich nadzieję, i dlatego nie chcieli uwierzyć nieszczęściu, które im groziło.

— A toby była ładna hi story a! — mówił .Łatkiewicz zmienionym głosem, chodząc niespokojnie po izbie — Kaleka: a niechże ręka boska broni! Wolałbym...

— Fe, stary, nie obrażaj Pana Boga. — No, cóż nam po garbusku? Ciężar tylko, wstyd i kłopot. Rany boskie, a dyć- bym ja się na śmierć zatrapił.

— No, no, stary, nie desperuj, bo je ­ szcze niema czego. Pan Wincenty nie Pa­ pież, żeby, co powie, było święte; zresztą choćby tak było, to jeszcze nic stracone­ go: młode kości dadzą się przecie wypro­ stować. Pamiętasz ty tego psa u Fran­ cuzki? Chodził jak pokraka, był cały po­ krzywiony w kilkoro, a jak go zaczęła smarować, obwiązywać, prostować, tak i wyprostowała. Trzeba jej się poradzić: może i tu sposób znajdzie.

(20)

14

Słowa te uspokoiły trochę Łatkiewieża. Uradzono, że jutro zaraz rano pośle się po Francuzkę; — że swoją drogą obie dziew­ czynki muszą iść na procesyą, żeby zawo­ du nie robić; ale koronę nieść będzie Józia, a Anielcia pójdzie z feretronem,—- bo przytem nietak znać będzie jej ułom­ ność.

Dziewczyna przysłuchiwała się w mil­ czeniu tym naradom, patrząc to na ojca, to na. matkę. Nie rozumiała całej donio­ słości nieszczęścia, które ją spotkało; ale ze spojrzeń, jakie na nią rzucano, i z tego, co mówili z sobą, domyślała się, że się stało coś bardzo złego, i z trwogą oczeki­ wała, co z nią zrobią,—bo z naiwności swojej sądziła, że to ona była temu winna, i że nie minie jej za to zasłużona kara.

n .

Wbrew oczekiwaniu kary nie otrzyma­ ła żadnej prócz tej, że ojciec i matka pa­ trzyli na nią z wyrzutem, a siostra z oba­ wą odsuwała się od niej, jakby się bała za­

(21)

razić jej ułomnością—(co było dla niej tak­ że pewnego rodzaju karą, bo ją to bolało, choć nie na ciele ale gdzieś głębiej, w niej samej);—prócz tego nie miała żadnej innej kary; ale znosić musiała zato stokroć gor­ sze męki. Francuzka bowiem wezwana do porady oświadczyła, że na takie skrzy­ wienia grzbietu niema innego środka tylko żelazna sznurówka; a że rodzice nie wie­ dzieli, gdzie takiej dostać można, więc po­ szła sama z Anielcią do fabrykanta ban­ daży i narzędzi chirurgicznych; obrała dla niej odpowiedni pancerz, w który skrępo­ wane wątłe dziewczątko męczyło się nie- tylko w dzień ale i w nocy, bo kazano jej spać w tern. Były to prawdziwe tortury, przeciw którym dziewczyna broniła się z początku płaczem, prośbami, skargą, a gdy widziała, że to na nic się nie zdało, że rodzice nieubłagani pofolgować nie chcieli, tłómacząc się, że to robi się dla jej dobra, w milczeniu znosiła swoje cierpie­ nia, które bolesnym wyrazem odbiły się na jej bladej twarzyczce, i zmieniały ją powo­ li. Po dwóch miesiącach uwydatniła się już różnica wielka między siostrami, bo

(22)

16

podczas gdy Józi twarzyczka wyglądała jak różyczka rozkwitająca, a czarne oczka uśmiechały się wesoło, i były pełne życia, Anielcia pobladła, rysy jej wydłużyły się i skrzywiły, a oczy sposępniały, i jakby przygasły. Już teraz nikt nie powiedział­ by, że to bliźnięta: Anielcia wyglądała 0 parę lat starzej od siostry i mizernie, jak­ by z ciężkiej powstała choroby.

I stosunek wzajemny sióstr zmienił się bardzo. Rodzice, widząc, że usiłowania ich są daremne, że Anielcia mimo żelaznej sznurówki krzywi się i garbacieje coraz więcej, z każdym dniem obojętnieli dla niej, i powoli coraz mniej się nią zajmowa­ li, przenosząc całą swoję troskliwość na młodszą. Już tylko ją stroili, z nią wy­ chodzili, na spacer, zaniedbując starszą, wstydząc się pokazywać z nią między ludźmi. Drogi dziewczątek coraz bardziej rozchodziły się w skutek tego, i jedna dla drugiej stawała się coraz więcej obcą,—- ułomność garbuski rozdzielała ją niby ja ­ kaś nieprzebyta góra od siostry, rodziców 1 koleżanek nawet; bo i te, skoro się dowie­ działy, że Anielcia będzie garbatą,

(23)

zaczę-ły patrzeć na nią teraz innemi oczami, z pewną tajemną trwogą i politowaniem, a choć niektóre, mające lepsze serca, oka­ zywały jej życzliwość może nawet wię­ kszą niż dawniej, to właśnie ta zwiększona życzliwość i pobłażliwość była dowodem, że ją traktują jako coś niższego, nieudolniej- szego, słabszego. Garbuska między rówien- niczkami czuła się nierówną, upośledzoną.

Trudno jej było z początku oswoić się z tern nieszczęściem, uwierzyć w to, że będzie inną niż wszystkie jej kole­ żanki, że kiedy tamte wzrastać i rozwi­ jać się będą, jej z biegiem lat tylko garb coraz większy rozrastać się będzie, jak to widziała u jednej starej służącej. Spoty­ kała ją dawniej często na ulicy, chodzącą z gazetami, i patrzyła na nią tak jak na wiele innych osób na ulicy, bezmyślnie, obojętnie; teraz zaś widok tej służącej prze­ straszał ją: unikała jej, a przy spotkaniu odwracała się, by nie widzieć, jak będzie wyglądała sama za lat kilkanaście. Kiedy chłopcy wracający ze szkoły zaczęli wołać za nią: garbuska, — uciekała, aby nie sły­ szeć tego, aż jej dech w piersiach

(24)

18

ło; rumieniec wstydu palił twarz, a wróciw­ szy do domu, biegła co prędzej na strych, aby się tam na osobności wypłakać do sy­ ta. Biedactwo, szlochając, zapytywało Pa­ na Boga: coby mu to było szkodziło, gdy­ by jej był dał plecy o parę cali prostsze? Instynktowo przeczuwała, że tych parę cali pokrzywi jej życie, i inną popchnie drogą. Ludzie przestali ją podziwiać, za­ częli się litować nad nią, a litość ta upoka­ rzała ją i bolała. Czuła żal do Boga i do ludzi za to kalectwo swoje, unikała towa­ rzystwa, nawet siostry, wobec której stała się teraz nieśmiałą, nieszczerą i jakby obcą. Gdy szły razem do szkoły, wyglądała przy niej nie jak siostra, ale jakby służąca od­ prowadzająca pannę na pensyą, a różnicę stanowił nie tylko strój, ale całe zachowa­ nie się ich względem siebie: Józia była pe­ wna siebie, śmiała i rezolutna, podczas gdy Anielcia szła obok niej milcząca, smu­ tna i nieco w tyle.

Jedyną pociechą i rozrywką garbuski była nauka; przy nauce zapominała o swo- jem kalectwie: to też z przesadną gorliwo­

(25)

była trochę próżniaczkiem równie jak jej siostra, o tyle teraz stała się pilną i zapa­ loną nawet do pracy. Był to dla niej je­ dyny sposób odznaczenia się, prześcignię­ cia tych, które ją uważały za coś gorszego od siebie. To też kiedy siostra jej chodziła z rodzicami po imieninach, zabawach, do teatru, ona, siedząc przez ten czas w do­ mu, ślęczała po nocach nad książkami, uczy­ ła się zapamiętale, i była prawie jedną z pierwszych uczennic w klasie.

Nie przejednało to jednak wcale rodzi­ ców dla niej. Było to dla nich obojętne: czy ona się będzie dobrze uczyła czy nie, ho nie widzieli w tern ani honoru, ani ża­ dnej korzyści dla siebie ani dla niej.

I co z tego — mówili — że się dobrze uczy? — Co jej z tego przyjdzie? zostanie nauczycielką, i będzie całe życie biedę klepała.

Ich ambicye sięgały wyżej: życie bez pracy, przyjemności bez obowiązków — to był szczyt ich marzeń, i takiego życia się spodziewali przez piękność młodszej córki, na którą teraz wyłącznie przenieśli nadzieje swoje i pieczołowitość,

(26)

zaniedbu-20

jąc starszą, którą się prawie całkiem nie zajmowali.

Ojciec z początku, patrząc na jej ka­ lectwo, pił „na desperę“, że po kilka dni i nocy czasem nie pokazywał się w domu; ale potem oswoił się z tern swojem nie­ szczęściem, i jeżeli pił, to już na inną inten- cyą. Anielcia już go tyle teraz obchodzi­ ła, co piąte kolo u wozu. Przypominał so­ bie o niej, gdy potrzebował jakiej posługi, posłać ją po co, kazać przyszyć co, albo wywrzeć na kim swój zły humor.

Za to ciotka wzięła garbuskę w swoję szczególniejszą opiekę. Ona także była poterana i lekceważona w domu: więc ta wspólność doli zbliżyła te dwie istoty do siebie. Siadywały razem na jednem uprzy- wilejowanem miejscu: przy stoliczku pod oknem, jedna szyjąc, druga ucząc się—cza­ sem bardzo późno w nocy.

Gdy Anielcia pokończyła swoje lekcye, pomagała ciotce szyć, o ile umiała, a czego nie umiała, tego się uczyła, i z czasem sta­ ła się niemałą pomocą ciotce w białem szyciu i krawieczyźnie.

(27)

Francuzka także przywiązała się do tej upośledzonej istoty, a przywiązała się głó­ wnie dla tego, że Anielcia lubiła nieraz na ganku bawić się z jej pieskami, rozmawiać z niemi w braku kogo innego do rozmo- wy, głaskała je i pieściła.

Francuzkę to chwyciło za serce—we­ dług przysłowia: dziecko za rękę, matkę za serce — a że pieski kochała jak własne dzieci, więc pokochała garbuskę za to, że ta głaskała jej pieski.

— Ona ma serce—dobre serce, co ona lubi psi rodu,—utrzymywała, i często z te­ go powodu zabierała Anielcię do siebie, aby z nią porozmawiać o swoich ulubień­ cach, wyspowiadać obawy swoje o zdrowie Żolki lub Minii, albo jej opowiadać o do­ wcipie i figlach kudłatego Azorka. Aniel­ cia słuchała cierpliwie wywnętrzeń starej Francuzicy, przesiadywała tam po parę godzin dziennie, pomagając jej w czesaniu piesków, karmieniu mlekiem młodych szczeniąt, uczeniu sztuczek dorastających pudlików. Była niejako ochmistrzynią tej menażeryi. Czasem przysiadała się do

(28)

22

fortepianu, brząkała na nim, a Francuzka uczyła ją, jak stawiać palce, czytać nuty— i po kilku miesiącach — tak na zabawkę, niby od niechcenia — Anielcia, sama nie wiedząc, jak do tego przyszło, zaczęła wcale nieźle grać. Zadziwiło to i zachę­ ciło Francuzkę, a upatrując talent w dzie­ wczynie, zaczęła ją kształcić w muzyce, rozumie się darmo, bo rodzice ani wiedzieć nie chcieli o nauce. Kiedy im raz wspo­ mniała, że Anielcia już wcale nieźle gra, Łatkiewicz machnął tylko pogardliwie rę­ ką i rzekł:

— Co jej z tego przyjdzie? To jej nie da szczęścia, które utraciła przez swoje ka­ lectwo. Czy tak czy owak, czy ona będzie nauczycielką muzyki czy czego innego, zawsze będzie musiała pracować ciężko na kawałek chleba.

Pomimo tego że to byli ludzie pracy, a może właśnie dla tego, uważali pracę wszelką za smutną konieczność, a szczę­ ście wyobrażali sobie tylko w używaniu bez pracy. Takiego szczęścia spodziewali się dla swojej Józi, o której wciąż im się roiło, że jaki bogaty pan, może nawet hra­

(29)

bia, pozna ją, pokocha, i ożeni się, a wtedy i dla nich nastaną szczęśliwe czasy.

Tą myślą zajęci tylko, z lekceważeniem patrzyli na pracowitą i pilną Anielcię, nie- kontenci nawet byli, że wysiaduje długo po nocach nad książkami, i spać im nie da­ je, że zamiast posłużyć w domu. zrobić to

i owo, przesiaduje godzinami u starej Francuzicy, i bębni tylko na fortepianie. Ale dla niej, dla Anielci samej, ta praca, to ustawiczne zajęcie stało się źródłem szczęścia. Pokochała pracę, bo ona dawa­ ła zapomnienie o kalectwie, i czyniła je znośnem. Idąc od roboty do roboty, nie miała czasu myśleć o sobie, oswoiła się z czasem tak z nazwą garbuski, że ją już ani raziła, ani bolała, i kiedy dorastający brat—a wiadomo, że w tym czasie, to jest między dwunastym a czternastym rokiem, chłopcy bywają najzłośliwsi, najdokuczli­ wsi^—otóż kiedy brat pozwalał sobie różnych żartów i drwinek z jej kalectwa, słuchała tego z pobłażliwym uśmiechem, — czasem tylko pogroziła mu, mówiąc: — Oj, ty, ty, zbereźniku, dobrze tobie śmiać się z kale­ ki,—żeś sam prosty i zdrowy.

(30)

24

Ten pobłażliwy, dobrotliwy uśmiech był teraz ciągłym jej towarzyszem, odkąd przyszła do równowagi. Krzątając się jak mrówka wśród ciągłej roboty, miała twarz zawsze przyjemnie uśmiechnioną, a w czarnych, ruchliwych oczach przebijał się spryt i czynny umysł. — Twarzyczka jej, blada dawnie] i chorowita, nim oswoiła się z kalectwem, teraz zakwitła czerstwo- ścią i zdrowiem. Nie była to czerstwośó jnłodego wieku, bo wczesna dojrzałość, właściwa garbuskom, wycisnęła swoje pię­ tno na jej twarzy. Rumieńce jej nie przy­ pominały wiosennych kwiatów, wyglądały raczej jak zasuszony nieśmiertelnik—a lu­ dzie, z którymi obcowała, nazywali ją miłą garbuską; podczas gdy siostrę jej, która z powodu swej piękności zadzierała noska do góry, i wysiadywała godzinami przed lustrem, wpatrując się w siebie, i strojąc bezustannie, nazywali biedni mieszkańcy kamienicy „mamzelą“.

W strojach, na które rodzice jej ostatni grosz wydawali, robiła wrażenie jakiejś egzotycznej rośliny, która przypadkiem dostała się do stancyjki biedaka.

(31)

Wyglą-dała na pannę z lepszego domu, podczas gdy biednie choć czysto, schludnie ubrana garbuska przedstawiała się przy niej jak panna służąca. Jeżeli kiedy szły razem, co się rzadko zdarzało, to zawsze Józia z dumnie zadartą do góry główką wyprze­ dzała siostrę o jakie pół kroku, podczas gdy ta, nie mogąc jej nastarczyć, dreptała za nią drobnym kroczkiem zadyszana, dźwi­ gając najczęściej za nią pudełka, paczki i inne sprawunki.

Taki z latami wyrobił się stosunek oby­ dwóch sióstr do siebie. Były niby blizko siebie, bo pod jednym dachem, a jednak obce sobie, dalekie.

Garb je rozdzielił. III.

Stary Łatkiewicz miał wuja księdza: był on proboszczem gdzieś, w jakiejś gór­ skiej wiosce, zkąd rzadko bardzo wyjeżdżał. Łatkiewicz widział go wszystkiego coś dwa czy trzy razy. Mieszkał nawet ksiądz raz u nich przez parę dni, gdy przyjechał w ja­ kimś interesie do biskupa.

(32)

26

Jednego roku dowiaduje się Łatkie- wicz, że księdza tego zamordowano, że morderców żandarmi schwytali,że znalezio­ no u nich sześćdziesiąt czy ośmdziesiąt ty­ sięcy zrabowanych zamordowanemu, i że rząd wzywa legalnych spadkobierców do zgłoszenia się i udowodnienia praw swoich.

Łatkiewicz, rozumie się, coprędzej wy­ brał się tam, i zastał już całą gromadę kre­ wnych, bo bogaci zwykle ich mają dużo. Zaczęły się swary, kłótnie o schedę, które frytyby doprowadziły z pewnością do pro­ cesów, gdyby nie to, że droga taka wyda­ wała się zadługą i kosztowną dla bieda­ ków, pragnących coprędzej dorwać się grosza. Zrobiono ugodę, rozdzielając ma­ jątek stosownie do stopnia pokrewieństwa. Łatkiewiczowi dostało się piętnaście tysię­ cy. Pieniądze te spadły mu jak z nieba, bo już było krucho z nim: siedział po uszy w długach, które robił głównie z powodu Józi. Miała ona już skończony rok szesna­ sty, i wchodziła w świat; rodzice prowadzili ją na bale, koncerta, do teatru, pyszniąc się urodą córki, która zwracała powszechną uwagę. Panowie akademicy przychodzili

(33)

raczyła wziąć udział w teatrach amator­ skich, żywych obrazach. Panie hrabiny same fatygowały swoje jaśnie wielmożne stopy do ich mieszkania, aby zabrać na wentę, kwestę, loteryą, używając jej pię­ kności jako wabika na młodych panów. Trzeba ją więc b}do odpowiednio ubierać, żyć wystawniej, a to pociągało za sobą du­ że wydatki. Łatkiewicz pożyczał, gdzie się dało, licząc na świetne małżeństwo cór­ ki; nikt jednak dotąd się nie oświadczył. Nadskakujących miała dużo, dobijano się o nią w tańcu na balu, obsypywano ją bu­ kietami, odprowadzano do domu, ale żaden jakoś z tych panów nie oświadczył się wy­ raźnie, formalnie o jej rękę. A tu co dzień było gorzej, kredyt się urywał, i Bóg wie, jakby się było to sztuczne państwo skoń­ czyło, gdyby nie owa niespodziewana sche­ da. Postawiło ich to znowu na nogi.

Łatkiewicz, który nigdy w życiu nie miał tylu pieniędzy, był odurzony, jakby pijany szczęściem, które go spotkało. Zda­ wało mu się, że będzie mógł teraz wyda­ wać i wydawać bez końca, i nigdy mu nie

(34)

28

zabraknie. Dawał pieniądze żonie na wy­ datki, córce na stroje, sobie także nie ża­ łował, ani przyjaciołom, sypał groszem na wszystkie strony, i byłby z pewnością przy takiej gospodarce uwinął się prędko z ma­ jątkiem, gdyby gospodarz domu, w któ­ rym mieszkali, nie był zaproponował mu kupna tego domu. Był on obdłużony i w banku, i na drugiej hypotece, potrzeba więc było zapłacić w gotówce tylko dwa­ naście tysięcy, aby się stać właścicielem. Ta propozycya okrutnie się podobała Łatkiewiczowi; łechtało to jego próżność, że będzie kamienicznym panem; prędko więc zrobił ugodę, wypłacił pieniądze pra­ wie wszystkie, jakie miał, aby tylko cory- chlej przyjść do posiadania własnego domu.

Była to radość niesłychana, kiedy przy­ szło nareszcie do tego. Nowy właściciel zaczął rządy swoje od tego, że wypowie­ dział mieszkanie od frontu sędziemu, bo sam się tam miał zamiar wprowadzić. Mieszkanie od tyłu wydawało mu się te­ raz niewłaściwem, zbyt ubogiem, jak na pana kamienicznego. Następnie zdjął z ka­ mienicy szyld krawiecki. Córka już

(35)

da-wno o to go prosiła, żeby zaprzestał swojej profesyi; on sam czuł to dobrze, że córce ubliża poniekąd, iż ma ojca zwyczajnym rękodzielnikiem; radby był pozbyć się za­ jęcia, którego się musiał wstydzić przed ludźmi; ale to było niepodobieństwem, bo bądźcobądź krawiectwo dawało mu zaro­ bek, z którego mógł wyżyć jakotako. Teraz jednak, zostawszy kamienicznym panem, mógł już uczynić zadość życzeniom swoim i córki, i zarzucił zupełnie krawiectwo; nie przyznawał się nawet, że kiedykolwiek zajmował się tern rzemiosłem.

Urządził sobie wspaniałe mieszkanie od frontu, umeblował salon według gustu Jó­ zi, dla niej osobny pokój przeznaczył, i ude­ korował go z przepychem, z elegancyą wielką. Jak raz już wpadli w ten szał ele- gancyi, tak brnęli w nim dalej, skupując stoły i stołki do jednego pokoju, dla siebie i żony nowe łóżka, wygodne kanapki, sto­ liczki—i jak się to wszystko sprowadziło do domu, tak mieszkanie pokazało się za- ciasnem: dla Anielci i ciotki brakło miej­ sca, nie było ich gdzie pomieścić. Łatkie- wicz wpadł wtedy na bardzo szczęśliwą

(36)

myśl, żeby im dać pokoik na drugiem pię­ trze od tyłu, obok Francuzki.

— Będą tam miały spokojnie — tłóma- czył sobie, zagłuszając tern rozumowaniem pewne skrupuły, jakie się w nim odzywa­ ły, że tak córkę oddziela od rodziny. Ale trudno było takiego potworka pokazywać, przyznawać^ się, że to także córka, i od­ straszać nią gości. Takiego przecież po­ święcenia nie mogła wymagać od rodzi­ ców; powinna sama mieć tyle rozumu, aby pojąć, że tak nie wypada.

Zdaje się, że go miała tyle, bo ni- czem nie dała poznać, żeby ją to dotknęło; była taką, jak dawniej, zawsze mile uśmie­ chniętą, usłużną i pracowitą.

Pomagała siostrze przy ubieraniu, prze­ rabiała jej z pomocą ciotki gorsze sukien­ ki, bo lepsze dawano do magazynu do ro­ boty; szyła bieliznę dla brata, którego od­ dano teraz na pensj^ą, bo w domu uczyć się nie chciał i nie mógł, dla braku spokoju i nadzoru; liczyła się z kucharką z wy­ datków w mieście, zajmowała się pra­ niem—słowem: była niby wszystkiem, nie

(37)

będąc właściwie niczem, nie znacząc nic w domu.

Kiedy był czasem jaki wieczór tańcu­ jący, a nie miał kto grać, to wołano ją do fortepianu, ale traktowano jak najętego grajka, nie przedstawiając nikomu, nie przypuszczając do zabawy i rozmowy. Wchodziła niepostrzeżona przez nikogo, bo była tak mała, że jej nie widać było, gdy przesuwała się koło stołków; siadała przy fortepianie, grała trzy, cztery godzi­ ny, czasem i więcej, a potem, gdy już była niepotrzebną, znikała również niepostrze­ żona. Tak to weszło w zwyczaj, że potem nikogo nie raziło w domu, iż jedna córka wystrojona bawi się w salonach, a druga jak kopciuszek żyje gdzieś od tyłu, ledwie nie na poddaszu. Nawet na obiad jej nie wołano, jeno posyłano jedzenie na górę jej i ciotce, żeby sobie nie przerywały roboty, i nie trudziły się niepotrzebnie na dół.

I Anielcia tak przyzwyczaiła się do ta­ kiego obchodzenia się rodziny, że ani się skarżyła nigdy na to, ani robiła miny nie­ szczęśliwej ofiary losu. Kiedy zmęczona

(38)

32

kilkugodzinnem graniem wracała na górę do swoich współlokatorek, nie była wcale smu­ tną ani złą; uważała to za całkiem natu­ ralne, że jej siostra bawi się, tańczy, a ona nie, bo przecieżby to było śmieszne, żeby ona, garbuska, miała ochotę bawić się tak samo. Wydawało jej się to tak nieprawdo- podobnem, że nawet nie myślała nigdy o tern. Kiedy wracała do siebie, zamiast wypowiadać swoje żale, ona wesoło i zaj - mująco opowiadała swoim towarzyszkom, kogo widziała tam na dole, jak się bawią, jak pięknie wyglądała Józia. Cienia za­ zdrości, zawiści jakiejkolwiek niebyło w jej mowie. Ona była szczęśliwa i zadowolona tern, co miała, wdzięczna rodzicom za ten kącik spokojny, za tę jadła trochę, bo przez to nie potrzebowała wydawać wszystkich pieniędzy, które miała z lekcyj; ale mogła jakie takie sprawić sobie ubranie i zaoszczę­

dzić jeszcze coś na później. Miała już w kasie złożonych kilkaset złotych.

Taki kapitał zapracowany czynił ją nie­ słychanie dumną i szczęśliwą, a towarzy­ stwo dwóch starych panien wystarczało jej zupełnie. Umiała się do nich zastosować,

(39)

i żyła z niemi jakby rówienniczka, ńa po­ ufałej i serdecznej stopie.

Francuzka lubiła ją bardzo, bo znalazła w niej „szule serse la moja psa“, opiekun­ kę troskliwą, i z zupełną ufnością powie­ rzała jej swoich wycbowańców, gdy wy­ chodziła z domu.

Ciotka znowu rada była, że się miała przed kim wygadać ze swojemi tajemnica­ mi sercowemi, których sporą paczkę ukła­ dała w pamięci przez czas długiego pa­ nieństwa swego. Pan Bóg nie obdarzył jej urodą, ale za to bujną imaginacyą i złu­ dzeniami na punkcie podobania się. W ka­ żdym prawie mężczyźnie, który zagadał do-niej, spojrzał przypadkiem’ przeczuwa­ ła już starającego się, i miała pod tym względem tak silną wiarę, iż nawet wtedy jeszcze, gdy się dowiedziała, że ten i ów ożenił się z inną, umiała sobie to wytłóma- czyć na swoję korzyść, np. że zrobił tozde- speracyi, wiedząc, iż nigdy nie byłaby się zdecydowała pójść za niego, albo że był zazdrosny o innego. Ile razy wyszła na miasto, miała zaraz za powrotem do opo­ wiadania mnóztwo przygód miłosnych,

(40)

34

które jej się przytrafiły: zobaczyła np. ja ­ kiego młodego człowieka stojącego przed bramą, zaraz przypuszczała, że czekał na nią; ktoś zatrzymał się przed wystawą skle­ pową, to dlatego aby się jej przypatrzyć. Opowiadała, jak jacyś panowie szli za nią, jak drżała z obawy, żeby jej nie zaczepili, jak śpiesznie uciekała przed nimi do domu, i inne tym podobne awantury. Znano ją już z tego, i śmiano się z jej gadaniny. Je­

dna tylko Anielcia słuchała cierpliwie tych zwierzeń, i tern zjednała sobie jej sympatyą i zaufanie.

W taki sposób obie stare panny rozry­ wały ją sobie; każda chciała garbuskę po­ zyskać wyłącznie dla siebie — były for­ malnie zazdrosne o nią.

— So ty bedze słuchas ta głupia ro- mantyszka — mówiła Francuzka — wola­ ła isz zobaczys dzieci od moja Żolka; sli- szna pieska.

— Dałabyś jej pani pokój z temi obrzy- dliwemi psiskami! — burczała ją ciotka! — Ze pani jesteś amatorką psiego rodu, to nie racya, żeby inni się tern zachwycali. Chodź do mnie, Anielciu, opowiem ci, co

(41)

Przychodziło nieraz do kłótni między niemi, i Anielka dopiero musiała je godzić.

Ostatniemi czasy zaczął bywać u nich jakiś urzędnik pocztowy, wdowiec. Przy­ szedł najpierw pod pozorem zamówienia sukienek u ciotki dla swoich córeczek, sie­ rotek; potem przyprowadził je do przymie­ rzenia wszystkie trzy, od ośmioletniej, najmłodszej, aż do najstarszej, która liczy­ ła już lat czternaście, a w końcu zachodził

nawet bez interesu, na pogawędkę, jako już dobry znajomy. Ciotka odrazu odga­

dła cel jego odwiedzin: że przychodzi tu w zamiarze starania się o jej rękę, i radzi­ ła się swoich towarzyszek, co robić: czy iść za niego, czy nie iść. Odstraszało ją, że tyle dzieci, że najstarsza prawie w jej wieku, a przynajmniej mała różnica. Ma­ ła ta różnica wynosiła dwadzieścia ośm lat, ale ciocia widać nie była mocna w rachun­ kach, i nie mogła dokładnie ocenić tej ró- żnicy. Aż Francuzkę oburzyła ta jej spó­ źniona naiwność, i zwymyślała ją, że taka stara a taka głupia, i zawraca sobie gło­ wę podobnemi rzeczami.

(42)

36

Pokazało się jednak, że domysły ciotki nie były mylne; wdowiec ów bowiem w isto­ cie po paru tygodniach oświadczył się Ła- tkiewiczowi, tylko nie o ciotkę jeno o cór­ kę, Anielę. Widział, że była pracowita, że dawała lekcye na fortepianie, co dla niego, mającego trzy córki, było już ko­ rzyścią wielką, bo oszczędziłby sobie wy­ datków na krawcową, i naukę fortepianu miałby gratis, a oprócz tego posag, bo wiedząc, że Łatkiewicz ma kamienicę, słusznie przypuszczał, że część z tego na Anielcię spadnie: był to więc wcale nie­ zły interes dla niego. Gdy jednak Łatkie­ wicz wręcz oświadczył, że grosza nie da za córką, cofnął się pocztowiec najspokoj­ niej, i odrazu wyperswadował sobie mał­ żeństwo z panną, która nie miała nic prócz garbu.

Anielcia śmiała się do rozpuku, gdy się dowiedziała, że to do niej był konkurent; nigdy bowiem ani na chwilę nie postało w jej umyśle, że mogłaby wyjść za mąż. Zdarzenie to jednak zamąciło trochę jej spokój, bo obudziło w niej pewne pragnie­ nia, których dotąd nie znała,

(43)

przypuszczę-nie możliwości małżeństwa. Nie szło jej o wdowca, bo nie czuła dla niego naj­ mniejszej sympatyi, ale o sam fakt, że mogłaby zostać czyjąś żoną, gdyby np. miała posag. Zaraz zatem przyszedł jej na myśl cały szereg obrazów szczęścia ro­ dzinnego, przyjazny uśmiech męża, weso­ łe szczebioty dzieci, własny dom, własne gospodarstwo — i to zamroczyło jej weso­ łe usposobienie na kilka dni. Potem otrzą­ snęła się z tego, sama z siebie rozśmiała się, że zaraziła się od ciotki takiemi my­ ślami, i wybiła sobie to z głowy.

Co do ciotki, ta pocieszyła się wkrótce po zawodzie, jaki ją znowu spotkał. Wdo­ wiec nie był dla niej — mówiła — bo on szukał tylko pieniędzy, a ona bez miłości nie poszłaby nigdy w życiu za mąż. Miała już nawet coś upatrzonego według swoich upodobań, i zwierzyła się z tern Anielci. A mianowicie miała na myśli jednego nau­ czyciela szkół ludowych, znajomego sta­ rej Francuzki, który nieraz przychodził do niej grać na jej fortepianie, bo własne­ go nie miał. Czasem grywał na cztery rę­ ce to z Francuzką, to z Anielcią, nieraz

(44)

38

wieczorami wyśpiewywał im, najczęściej pieśni nabożne, bo uczył się na organistę.

Otóż tego-to mniemanego kawalera, bo był w istocie bardzo nieśmiałym, ciocia przeznaczyła sobie na męża, nie zważając na to. że był przynajmniej o jakie dwana­ ście lat od niej młodszy, i mówiła w se­ krecie siostrzenicy z miną tajemniczą:

— Zobaczysz, że on tu nie bez celu bywa,

I Y .

Był bal publiczny, jeden z takich ba­ lów, o których już Borne powiedział, że są chyba na to, aby człowiek miał sposo­ bność przekonać się, jak mało potrzebuje powietrza i miejsca do oddychania i po­ ruszania się. Ścisk w sali był rzeczy­ wiście ogromny, deptano sobie po nogach, nie mogąc nastarczyć przepraszać się za to; panie nie miały nawet tyle miejsca, aby roztoczyć swobodnie wachlarze swoje bez uderzenia kogo w ramię, i chłodzić się wśród gorąca, od którego kwiaty więdły

(45)

przedwcześnie, najbledsze twarze pokry­ wały się rumieńcami, a grzywki zafryzo- wane rozkręcały się i spadały w nieładzie na czoła.

Cóż dopiero mówić o galeryi, która by­ ła nabita przeważnie płcią piękną a cie­ kawą! Żal było patrzeć na te męczenni­ ce ciekawości, jak się pociły i paliły w tem­ peraturze piekarskiego pieca, przesiąkłej odurzającym zapachem perfum i wilgocią parujących ciał, od której gazowe światła tęczowych dostawały obwódek.

Mimo to żadna z pań nie cofnęła się z raz zdobytego miejsca, aby go nie stra­ cić przez wyjście na korytarz dla ochło­ dzenia się, bo każdej szło o to jak o zba­ wienie duszy, aby widziała jak najwięcej; więc przechylone przez baryerę galeryi, ze spuszczonemi w dół głowami, lorneta­ mi wymierzonemi jak armaty na salę rozglądały się pilnie w tej masie głów ludzkich, rzucających się w dole, szukając przedewszystkiem strojów kobiecych, scho­ wanych jak kwiaty w trawie wśród czar­ nych fraków, białych gorsów i krawatów,

(46)

40

aby mieć temat do uwag, krytyk i roz­ mowy.

Muzyka ułatwiła im ten przegląd, bo czarna masa fraków ścisnęła się, tworząc w około sali rodzaj przekopu, wązkiej uli­ cy, którą wnet zapełniły tańczące pary.

Teraz można było więcej obserwować, prócz gorsów, naszyjników i ubrań na gło­ wie, bo i krój staników, i rodzaj upięcia, i kolory sukien, i długość ogonów, które panie, dla braku miejsca do roztoczenia, w rączkach z właściwym sobie wdziękiem podtrzymywały. Zaczęły już powoli for­ mować się sądy i wyroki: która najpiękniej ubrana, która ma najlepszą figurę, która najwięcej tańczy i t. d., i t. d.

Najwięcej zwracano uwagi na jeden kąt w sali, do którego najczęściej przybie­ gali młodzi panowie z szapoklakami pod pachą; tłoczono się tam formalnie około jakiejś brunetki w białej sukni, ubranej makami polnemi, prosząc do tańca. Na­ pływ proszących był tak wielki, że panna, nie chcąc być niegrzeczną i odmawiać, wyznaczała numerami kolej dla nich, kie­ dy który miał z nią tańczyć. Co chwilę

(47)

zwarte koło, które ją otaczało, otwierało się, i wysuwał się z niego szczęśliwiec, na którego wypadła kolej, trzymając w swo­ ich objęciach brunetkę, z miną tryumfato­ ra, i puszczał się z nią wkoło sali — raz tylko, niestety, w około — aby ją ustąpić innemu, co na to niecierpliwie czekał. Przechodziła w ten sposób z rąk do rąk, za każdym razem coraz rumieńsza, co­ raz szybcej oddychająca, z rozczochraną grzywką, z oczami połyskującemi jak dya- menty, upojona bachanckim szałem przez muzykę, taniec, strzeliste spojrzenia ado­ ratorów, szepty pochwalne, które docho­ dziły jej uszu w czasie tańca. Czasem tylko, gdy już tchu jej brakło, prosiła na­ stępującego tancerza o chwilkę wytchnie­ nia, i siadała, a raczej upadała zmożona na aksamitną ławeczkę w zagłębieniu okna, przy matce swojej, która, ubrana w aksamity i jedwabie, siedziała jak paw’ nadęta i uszczęśliwiona powodzeniem cór­ ki, trzymając z powagą obie ręce, wpako­ wane przemocą w ciasne, paliowe ręka­ wiczki, na żołądku, jak chińska figurka; podczas gdy mąż jej, a ojciec panny, z

(48)

dru-giej strony stał, ubrany w nowy frak, bia­ ły krawat, angielskie kołnierzyki, które mu tak ściskały grubą szyję, że aż oczy na wierzch mu wychodziły, i zdawało się, że go krew zaleje; trzymał w jednej ręce ogromny bukiet córki, w drugiej swój cy­ linder, wachlarz, a oprócz tego szal żony, okrywkę córki, chustkę do nosa, — i tak obładowany kłaniał się wszystkim panom, którzy kłaniali się jego córce, manifestu­ jąc tern swoję przynależność do niej, na

co mało kto z obecnych zważał.

Panna, odpocząwszy chwilę wśród ro­ dziców, którzy, nawiasem mówiąc, wyglą­ dali przy niej jak służący, bo matka wy­ glądała na szafarkę, przebraną w ozdobne szaty, a ojciec na kamerdynera, — ochło­ dziwszy się nieco wachlarzem, otarłszy spocone czoło batystową chusteczką, rzu­ cała wachlarz i chustkę w szeroki otwór cylindra ojcowskiego, i <jy.ucała się w ra­ miona czekającego na nią tancerza z nieo­ pisanym wdziękiem i zręcznym ruchem ca­ łej postaci.

Galerya zaczęła się nią mocno intereso­ wać. Chwalono jej czarne, połyskujące

(49)

oczy, zgrabne ruchy, wdzięczną postać, lekkość w tańcu, wykwintny gust w toale­ cie, która niby skromna była, niewyszu­ kana, a jednak nadzwyczaj elegancka.

— Kto to? kto to? — dopytywano się z zajęciem na wszystkie strony.

— Nie poznajecie jej? To ta sama, co była przeszłego roku na akademickim ba­ lu, w żółtej sukni z ponsowemi kokardami.

— Prawda, to ona- ale jeszcze ładniej­ sza niż dawniej.

— Wyrobiła się, nabrała więcej gustu i gracy i.

— To ona, zdaje mi się, występowała przeszłego roku w żywych obrazach jako rusałka?

— A na loteryi dla nauczycielek sie­ działa z hrabiną Izą przy biletach.

— Jak się nazywa, nie wiecie?

—- Mówiono mi, ale nie pamiętam — panna Letkiewicz, czy Latkiewicz.

— To pewnie jej rodzice, co przy niej siedzą?

— Zdaje się.

(50)

44

— To będzie coś z mieszczaństwa. Ojciec ma minę dorobkowicza.

— Mają podobno kamienicę.

■— A więc posażna panna. Nie będzie długo czekała na męża.

Podczas gdy takie uwagi kursowały po galeryi, podawane z ust do ust, panna, o której była mowa, oparta, na ramieniu ojca, który sztywny, poważny, oprowadzał ją po tańcu wokoło sali, wesoła, uśmie­ chnięta, rozmawiała żywo z kilku panami, którzy, tłocząc się jeden na drugiego, asy­ stowali jej w czasie spaceru, siląc się na dowcipy i komplimenta.

Pobudka do mazura, którą muzyka za­ grała, przerwała tę podróż naokoło sali. Z grona młodzieży, otaczającej ją, ten, który był zapisany w jej książeczce, podał jej ramię, i oswobodził ją od ojca, który po­

wrócił do swojej żony, siedzącej nieruclio- mie we framudze okna. Oboje ztamtąd szukali oczami swojej jedynaczki, stojącej w kole, które uformowało się na środku sali,—i oprócz niej nikogo więcej nie wi­ dzieli. Młodzi ludzie o tyle tylko ich ob­ chodzili, o ile tańczyli i rozmawiali z ich

(51)

córką.—Nie znali ich z nazwiska, bo tru­ dno było spamiętać wszystkie; poznawali tylko po twarzach i po rozmaitych szcze­ gółach: ten jej oberwał falbanę u sukni; tamten znalazł chusteczkę, którą upuściła w tańcu, ten był łysy, tamten miał bródkę w klin uciętą, jeden był wysoki, chudy, drugi—rumiany, nizki. Po tych znakach się oryentowali, i poznawali znajomych swoich i córki. Ci, którzy z nią nie tań­ czyli, nie istnieli dla nich—nie obchodzili ich wcale. Byli ślepymi bałwochwalcami jedynego bóstwa, które z dumą nazywali swoją córką, zapatrzeni w nią tylko jak w obraz. W próżności swojej byli przeko­ nani, że cały ten tłum panów i pań postro- jonycli także niczem się więcej nie zajmu­ je tylko ich córką, że na nią tylko wszy­ scy patrzą, z tą jedynie różnicą, że jedni z uwielbieniem jak oni, a drudzy z za­ zdrością. To był wątek ich myśli i roz­ mów z sobą.

Czasem rozmowy te przerywało przyj­ ście córki, która, odtańczywszy swoję ko­ lej, wracała do nich, ale nie na długo, bo zaraz za nią zjawiał się jaki tancerz,

(52)

an-— 46

gazując do figury, że chwili spoczynku nie miała. Gdy zaś na nią przyszła kolej wy­ bierać, nie zadawała sobie wcale trudu z szukaniem tancerzy; wiedziała, że za­ wsze w blizkości siebie znajdzie kilkunastu chciwych tego zaszczytu, czekających na skinienie jej ręki: podawała więc bez na­ mysłu i wyboru rękę pierwszemu, który się nawinął.

"Wypadek jednak zrządził, że wybrany raz jakiś blondyn z gęstą czupryną był właśnie jednym z tych niewielu, którzy nie byli jej dotąd przedstawieni. Uważał więc sobie za obowiązek po skończonym tańcu, odprowadzając ją na miejsce, i dzię­ kując jej za wybranie, przedstawić się za­ razem jej i rodzicom.

Panna przygryzła wargi niezadowolo­ na, że popełniła krok tak niestosowny, wy­ bierając całkiem nieznajomego, i zarumie­ niła się nietyle ze wstydu, ile z gniewu

na siebie samą.

— Pan musiałeś się zdziwić niemało— rzekła, mnąc niespokojnie batystową chu­ steczkę, — że osoba całkiem panu niezna­ na odważyła się zaczepić pana. Nie

(53)

mo-gę się nawet tłómaczyć krótkością wzroku, bo mam oczy dobre; była to tylko nieuwa­ ga z mej strony, za którą jestem zła na siebie.

— A ja wdzięczny jestem tej pomyłce, która zbliżyła mnie do pani.

— Mogłeś pan zbliżyć się i bez tego. Panowie macie łatwość zupełną pod tym względem. Mogłeś pan przyjść przedsta­ wić się jak inni.

—- Może moja ambicya nie pozwalała na to. Nie lubię tłoczyć się tam, gdzie łatwo można zginąć w tłumie niepostrze- żonym. Dlatego błogosławię pomyłkę pa­ ni, która mi pozwoliła przedstawić się w sposób trochę odmienny, a więc i zapi­ sać się wyraźniej w pamięci pani.

— O! to pewna, że trudno mi będzie zapomnieć pana, choćby dlatego że po­ pełniłam względem niego taki nietakt, wy­ bierając człowieka mi nieznanego.

— Dla uspokojenia skrupułów pani muszę powiedzieć, że nie jestem tak cał­ kiem nieznany pani. Miałem już to szczęście bywać w towarzystwie pani.

(54)

prze-48

szłorocznych? Były to moje pierwsze wy­ stępy w świecie. Albo może — dodała po chwili, widząc, że młodzieniec zrobił gło­ wą ruch przeczący — może występowali­ śmy razem w żywych obrazach?

— Niech pani głębiej jeszcze sięgnie pamięcią.

— Głębiej?—spytała, prz}rpatrując mu się uważnie. — Nie przypominam sobie wcale pańskiej fizyognomii.

— Bo też fizyognomia moja wtedy by­ ła bez tych dodatków — rzekł, wskazując na szwedzką bródkę i zakręcone do góry wąsy — wcale inaczej wyglądała. — Inna rzecz pani — pani miałaś już wtedy tesa- me oczy, które dzisiaj czarują wszystkich, tesame karminowe usteczka, tylko o kilka lat młodsze.

— I pan znałeś mnie wtedy? — spyta­ ła zaciekawiona.

— Bawiliśmy się nawet. — My?

— Ja jako chłopiec dorosły, a pani w krótkich sukienkach, dziecko jeszcze. Mieszkaliśmy naprzeciw państwa w

(55)

tym-samym domu — nazwisko moje Chwilo w- ski. Cóż? nie przypomina sobie pani?

— Nie znam tego nazwiska, pierwszy raz słyszę.

— Mój ojciec był wtedy sędzią.

— A! syn pana sędziego! — zawołała żywo i tak głośno, że aż bliżej stojący obrócili się — więc to pan? — Więc pan i moich rodziców musisz pamiętać? — Ma­ mo, ojcze, pan jest synem tych państwa, co to mieszkali u nas od frontu.

— Pana sędziego? — spytał Łatkie- wicz z uszanowaniem, z jakiem przy­ zwyczajony był przed laty wymawiać ten tytuł.

— Dziś mój ojciec jest już radcą sądu wyższego, a ja adwokatem od dni niewie­ lu, — rzekł, kłaniając się.

— Łatkiewicz zgiął się we dwoje w u- kłonie przed synem radcy sądu wyższego i adwokatem, Łatkiewiczowa zaś poczer­ wieniała jak indyk z radości, że syn tego pana sędziego, na którego ona przyzwy­ czaiła się przed laty patrzeć jako na wiel­ ką personę, na coś nadzwyczaj wspaniałe­ go, bo był dla niej uosobieniem Bóg wie

4

(56)

jakiej powagi i dostojeństwa, koło którego przechodziła wtedy, kłaniając się nizko, nie śmiąc podnieść oczów na niego, — że syn tego dygnitarza dziś kłania się jej, przedstawia, nadskakuje córce. Radowało ją to więcej i napawało dumą, niż wszyst­ kie pochwały, jakich się dziś nasłuchali oboje z mężem z powodu córki. Rodzice urośli tedy we własnem mniemaniu wobec człowieka, który znał ich dawniej tak ma­ łymi. Dla dopełnienia miary szczęścia ra- dziby byli, żeby i pan sędzia, a raczej radca i pani radczyni mogli ich także wi­ dzieć w tej chwili.

— Czy szanowni rodzice są także? — spytał Łatkiewicz.

Cliwilowski uśmiechnął się lekko na to pytanie.

— Moi rodzice? — Dla kogo? — Nie mają córki, jak państwo.

Muzyka zagrała kadryla.

— Ach, jaka to szkoda, — rzekła Jó­ zia, patrząc życzliwie na towarzysza swoich lat dziecinnych — że ten kadryl tak wcześnie się zaczyna!

(57)

— Wszak to jeszcze nie koniec balu. Jeżeli pani pozwoli później?

W tej chwili zjawił się przed nią jej tancerz i. podając ramię, odezwał się:

— Służę pani.

— Więc do widzenia, panie Włady­ sławie. Wszak to panu?

Skinęła mu głową przyjaźnie, i zginęła w tłumie, zostawiając go zahypnotyzowa- nego jej spojrzeniem i tern, że pamiętała jego imię. Czuł dla niej za to nieopisaną ■wdzięczność i, zamyśliwszy się o tern, za­ pomniał zupełnie, że i on angażował damę do tego' kadryla. Dopiero gdy tańczyć zaczęto, ocknął się i rzucił w tłum, by od­ szukać damę i swoje vis à vis.

Odtańczył kadryła jak za pańszczyznę, roztargniony i nieprzytomny, depcąc po nogach, myląc się w figurach, potrąca­ jąc damy — a kiedy w szóstej figurze pod­ czas grande chaîne spotkał się z Jó­ zią, chwycił ją tak silnie za rękę z wiel­ kiej uciechy, że aż krzyknęła lekko z bólu, i pogroziła mu za to z udanym gniewem.

Ledwie kadryl się skończył, on już był przy niej. Poszli oboje razem z rodzicami

(58)

52

do sali jadalnej, bo starzy uradzili między sobą, że syna pana radcy trzeba będzie ufetować, jak należy, i Łatkiewicz zamó­ wił już naprzód sutą kolacyą z szampa­ nem. Władysław, zapatrzony w czarne, przepaściste oczy panny, rozgadawszy się z nią, pakował wszystko na talerz, czem go Łatkiewicz częstował, i jadł zapamię­ tale, sam nie wiedząc co, a pił jeszcze le­ piej, czem sobie tak zaprószył głowę, iż stracił pamięć czasu, i zdziwił się nie­ zmiernie, gdy jakiś tancerz zjawił się przed nimi i poprosił pannę do kotyliona. Miał ochotę kłócić się z nim, że to nie może być, aby już był kotylion, że nikt nie ma prawa zabierać mu panny, z którą on zna się od tak dawna i mają sobie tyle do opowia­

dania...

Byłoby przyszło do awantury, gdybj7

na szczęścić nie znalazł się jeden z jego znajomych, który go umitygował i odcią­ gnął na stronę.

— Wzięła cię, jak widzę, ta brune­ tka? — szepnął do ucha Władysławowi.

— Jaka ona piękna, jaka dobra, mój drogi, żebyś ty wiedział!—zaczął się przed

(59)

nim wywnętrzać rozmarzony szampanem i rozmową — to coś fenomenalnego!

— I podobno posażna?

— Głupstwo posag, furda posag—ona sama to skarb prawdziwy!

— Tylko żeby nie argusy, co tego skarbu strzegą. Papa i mama są okropni, niemożliwi.

— Głupstwo. Przecież z nimi żenić się nie będę. A ona jest taka piękna, ta ­ ka dobra! — Chodźmy wypić jej zdrowie, mój drogi, jak Manię kochasz, jak mi do­

brze życzysz, — i pociągnął go z sobą gwałtem do bufetu.

V.

Syn pana radcy był z wizytą u Łatkie- wiczów w parę dni po balu.

Ta wieść rozeszła się po całej kamieni­ cy. Rozniosła ją służąca, która wysłuchała, z jaką radością jej państwo mówili między sobą o tej wizycie. Dotąd bowiem zjawiali się w domu zwykle sami młodzi akademicy z zaproszeniami do udziału w loteryi,

(60)

tea-— 54

trze amatorskim, ludzie pełni wielkich na­ dziei na przyszłość, ale obecnie bez żadne­ go jeszcze stanowiska,—przychodzili z in­ teresem, i najczęściej nie pokazywali się potem więcej. Tu zaś było całkiem co in­ nego, — to już nie był żaden młodzik, ale człowiek z pozycyą, adwokat mający swoje biuro, a więc mogący się zaraz żenić—i do tego syn radcy, co w oczach Łatkiewiczów znaczyło bardzo wiele. Przyszedł do ich domu bez żadnego interesu, tylko że mu się panna podobała, więc po balu chciał coprędzej złożyć im wizytę. To już w pojęciach tych ludzi pachniało konku­ rami.

Toteż po wizycie tej długo w nocy Łatkiewiczowie rozmawiali o nowym kan­ dydacie do małżeństwa, jakby to już było po oświadczynach, projektowali sobie, w ja ­ ki sposób odbędą się zaręczyny, jaką zro­ bić wyprawę, kiedy ma być wesele, gdzie będą mieszkali państwo młodzi—wszystko, wszystko umówili już naprzód, ledwie że o chrzcinach nie mówiono. Rozmowę tę prowadzono w obecności córki, która, le­ żąc już w łóżku, przysłuchiwała się z

(61)

uśmie-cliem zadowolenia temu, co rodzice mówi­ li, snując w rozmarzonej główce najroz­ koszniejsze obrazy świetnej przyszłości, jaka jej się otwierała. Nie wątpiła ani na chwilę o icli ziszczeniu, ho i dlaczegóż miałoby jej wydawać się to niepodobień­ stwem? Upajana pochwałami, komplimen- tami, psuta pochlebstwami złotej młodzie­ ży, która nie żałowała jej pięknych słówek, była tak zarozumiałą, że hrabiowska ko­ rona nie wydawała jej się niemożliwą — a cóż dopiero adwokat! Godząc się iść za niego, zrzekała się nierównie świetniejszych nadziei, a robiła to nie przez poświęcenie, miłość szczególniejszą, tylko poprostu dla­ tego, że dotąd żaden hrabia się nie oświad­ czył, a j ej pilno było wyjść za mąż, zostać coprędzej mężatką, aby mogła już bez opieki rodziców, którzy ją nieraz żenowali i krępowali obecnością swoją, oparta na ramieniu męża wejść w świat i błyszczeć na nim w pełnym rozkwicie wdzięków i bo­

gactwa. Takie życie świetne, błyszczące uśmiechało się do niej, nęciło ją. Mąż miał być dla niej stopniem do wywyż­ szenia, odźwiernym, który jej miał

(62)

o-56

tworzyć drzwi do tego wymarzonego szczęścia.

Dlatego godziła się na Władysława. Zarozumiała pewność nie zawiodła jej. Władysław powtórzył swoję wizytę, potem zaczął bywać częściej, cotydzień, potem codzień—już jako zdecydowany konku­ rent. Formalnie wprawdzie nie oświadczył się jeszcze, a nawet, co bardzo dziwiło i gryzło Łatkiewiczów, rodzice jego, jakby nie wiedzieli nic o zamiarach syna, nie starali się wcale zbliżyć do nich, choć Ła- tkiewicz nieraz natrącał o tern Władysła­ wowi, zapytując go się o rodziców, i dając mu niedwuznacznie do poznania, że czas- by już, aby te dwie rodziny poznały się z sobą.

Władysław udawał, że nie rozumie in- tencyi starego Łatkiewicza, zbywał go mil­ czeniem, lub zagadywał czem innem, a czy­ nił to z tego powodu, gdyż dotąd nie uda­ ło mu się skłonić rodziców do zgodzenia się na to małżeństwo. Matka jeszcze, jak matka, łatwiej oswoiła się z tą myślą przez miłość dla syna. Była to zresztą kobieta trochę egzaltowana, uczuciowa, mówiła

(63)

prawie samemi wykrzyknikami, — jej wy­ starczyło, gdy syn z entuzyazmem zape­ wniał ją, że kocha i jest kochany, że w zwią­ zku tym jedynie widzi swoje szczęście; ale ojciec był twardy i stanowczo przeciwny.

Dumny ze swego stanowiska, do które­ go doszedł mimo miernych zdolności dłu­ goletnią pracą, służbistością i nienagan- nem życiem, zważający wiele na formy towarzyskie, na przyzwoitość, nie chciał żadną miarą zgodzić się wejść w związki z rodziną krawca; uważał to za niesłycha­ ną kompromitacyą, za plamę dla swego domu i tytułu.

Nie wiadomo, jakich dróg i argumen­ tów używała matka i syn, aby zmienić je­ go przekonania i skłonić go do ustępstwa: dość że jednego dnia stało się, iż przed kamienicę Łatkiewiczów zajechała do­ rożka, z której wyszedł z powagą wielką pan radca sądu wyższego, podał rękę mał­ żonce swojej, ubranej w aksamitne okry­ cie, jasne rękawiczki—i wproAvadził ją na pierwsze piętro do mieszkania Łatkiewi­ czów, którzy widocznie byli już uprzedze­ ni o wizycie, i prawie pod drzwiami

(64)

wycze-58

kiwali na nią, bo ledwie przybyli dotknęli dzwonka, wnet im otwarto, i z oznakami głębokiej uniżoności, w nroczystem mil­ czeniu wprowadzono do salonu.

Pierwsze zbliżenie się tych dwóch ro-' ’dżin różnych sfer towarzyskich było nad­

zwyczaj sztywne, oficyalne. Kobiety ja ­ koś łatwiej porozumiały się z sobą. Pani radczyni, ujrzawszy Józię, swoję ulubieni­ cę z lat dawniejszych, wyrosłą teraz na prześliczną pannę, zaczęła zachwycać się jej urodą, pocałowała ją w czoło, co starą Łatkiewiczową tak rozczuliło i chwyciło za serce, że się rozbeczała, i cmoknęła pa­ nią radczynią w rękawiczkę, przejęta uczu­ ciem wdzięczności za okazaną życzliwość. Uczuciowość kobiet łatwiej przełamała pierwsze lody, a raczej roztopiła je swojem ciepłem.

Inaczej było z panami. Radca milcze­ niem otoczył się jak rzymską togą, a bie­ dny Łatkiewicz pocił się i męczył, nie wiedząc, z której strony do niego przystą­ pić, aby go wyciągnąć na słowo. O prze­ szłości wspominać nie chciał, bo się jej wstydził, że go radca znał wtedy takim

(65)

biednym, mizernym człeczyną, a z obe­ cności nie wiedział, jaki temat podjąć od­ powiedni do rozmowy z takim dygnita­ rzem. Zaczynał o pogodzie, o polityce, 0 upiększeniach na plantacyach, — i nic — radca miał usta jak zamurowane, nie ra­ czył ani jednem słowem podtrzymać roz­ mowy; patrzył poważnie przed siebie, 1 przebierał palcami po srebrnej gałce la­ ski, na której miał opartą sztywnie wy­ prężoną rękę.

Na szczęście córka siadła do fortepia­ nu, i popisywała się jakimś walczykiem z „Gasparone“ przed swoją przyszłą ma­ mą. To dało sposobność Łatkiewiczowi pochwalenia się przed radcą, ile go koszto­ wała edukacya córki. Pan radca przysłu­ chiwał się temu obojętnie, wreszcie prze­ cież otworzył usta, i zapytał się, mierząc Łatkiewicza surowem spojrzeniem:

—• Czy pan masz więcej dzieci?

— Jest syn; kończy właśnie politechni­ kę w Wiedniu.

— Bo mnie się zdaje, że pan miałeś dwie córki?

(66)

za-GO

czął się czerwienić, kręcić niespokojnie na krześle, nie wiedząc, czy przyznać się do tego domowego kopciuszka, o którym on sam często zapominał. — A nuż radca ze­ chce ją widzieć? — Wstydził się pokazać garbuskę biednie ubraną, tak niepodobną do siostry.

— Tak, panie radco dobrodzieju—mó­ wił zakłopotany— mieliśmy w istocie dwie córki; ale jedna, niestety...

— Umarła — co?

— Tak tego... ten — rzeczywiście — bąkał, nie mając śmiałości zaprzeczyć, a nawet uważając potwierdzenie za najle­ pszy sposób wybrnięcia z tej miłej sjdua- cyi. Po co radcowstwo mają wiedzieć o istnieniu garbuski, z którą nigdy nie bę­ dą się znali ani jej widywali? Zgodził się więc w milczeniu na pozorne uśmiercenie starszej córki.

— Więc kamienica przypada tylko na dwie głowy? — indagował dalej radca.

— To jest właściwie na jednę, na Jó­ zię tylko, bo Karol będzie miał już wkrótce swój własny kawałek chleba. Ma już przyobiecane miejsce dyrektora w

(67)

dysty-larni nafty — a jakże! Chłopak zdol­ ny niezmiernie, właściciele kopalni po­ lubili go bardzo, formalnie w nim zako­ chani.

Radca nie słuchał go dalej; zasię­ gnąwszy wiadomości, które mu były po­ trzebne, uważał dłuższą wizytę za zbyte­ czną. Wstał więc, i zabierał się wraz z żo­ ną do wyjścia. Napróżno Łatkiewiczowa, która właśnie wróciła z kuchni, gdzie za­ dysponowała na gwałt kawę, prosiła, że­ by zostali choć małe półgodzinki; napró­ żno Łatkiewicz chciał uprosić radcowstwo choć na kieliszek wina, nie pojmując wi­ zyty bez traktamentu, — radca był nieu­ błagany i, skinąwszy protekcyonalnie go­ spodarstwu głową, wziął żonę pod rękę, i wyszedł, odprowadzony przez oboje aż do drzwi. Łatkiewicz nawet do połowy schodów wybiegł za nimi, kłaniając się nizko; i dziękując za zaszczytne odwiedzi­ ny. Nie uraził się wcale o to, że radca był taki dumny, sztywny; owszem, to mu imponowało, i stawiało radcę jeszcze wyżej w jego oczach, a zarazem wbijało go w am- bicyą, że wkrótce będzie w blizkiem

Cytaty

Powiązane dokumenty

Diagnostyka materiałów i urządzeń tech- nicznych ma duże znaczenie dla bezpiecznej eksploatacji maszyn i instalacji przemysłowych. Systematycznej diagnostyki wymaga

Mieszkańcami gościnnego domu byli: niejaki Piast, syn Chościska, i żona jego imieniem Rzepka; oboje oni z całego serca starali się wedle możności zaspokoić potrzeby gości, a

Po odzyskaniu nie- podległości znajdował się tu szpital dla osieroconych dziewcząt chorych na ja- glicę.. We wrześniu

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z

Olga Biernat - psycholog, terapeuta pedagogiczny Anna Samsel - psycholog, psychoterapeuta. PORADNIA PSYCHOLOGICZNO - PEDAGOGICZNA

Leszek Kłosowicz gnuplot – czyli jak zrobić wykres, żeby się nie narobić.. kulturalne zamknięcie gnuplota lub przerwanie

nazywane również rybami latającymi (Ryc. Pojawiły się na naszej planecie w eocenie. Ryby te występują przy powierzchni oceanu. W celu ucieczki przed drapieżnika-

Jeśli ktoś ma niewierzącego współmałżonka, a sam jest osobą wierzącą i wiara jest dla niego czymś najcenniejszym w życiu, to wydaje się zrozumiałe, że chce się tym