Wyâawnictwo Związku naukowo - literackiego we Lwowie
WIEDZA i ŻYCIE
Zagadnienia i prądy współczesne w dziedzinie w iedzy, sztuki i życia społecznego
$ I - T o iïi 3 .
R O B E R T D E L A S I Z E R A N N E
RlISKIN i KULT lMĘKNA
TOM II.z francuskiego przełożył
A N T O N I P O T O C K I
Cena egzemplarza 1 z\r.( ? w prenumeracie 60 ct.
L W Ó W
N a k ł a d e m K s i ę g a r n i H. A l t e n b e r g a
WARSZAWA
Ks i ę g a r n i a p o d f i r m ą E . We n d e i Sp ó ł k a.
Wydawnictwo Związku naukowo-literackiego we Lwowie
W I E D Z A i Ż YCI E
ZAGADNIENIA i PRĄDY WSPÓŁCZESNE
w dziedzinie w klzy, sztuki i życia społecznego
Rok I. —- Tom 3.
L W Ó W
NAKŁADEM KSIĘGARNI H. ALTENBERGA 1899
R O B E R T d e l a S I Z E R A N N E
RUSKIN
i
K U L T P I Ę K N A
z fran c u sk ieg o przełożył
A N T O N I P O T O C K I
TOM II.
L W Ó W
NAKŁADEM KSIĘGARNI H. ALTENBERGA 1899
Z DRUKARNI „SŁO W A POLSKIEGO" W E L W O W IE pod zarządem Z. H alacińskiego.
MYŚL ESTETYCZNA i SPOŁECZNA.
Mądrość starożytna mówiła : „Nikt po dwa- kroć nie zanurzał się w tej samej fali.“ Zamyka jąc te tomy koloru wodnisto-zielonego, lub mętnie winnego, o żyłkach złotych, w których znaleźliśmy tyle kart potężnych analizą, obrazem, lub namię tnością, możemy również powiedzieć : „nie czyta liśmy nigdy po dwakroć tego samego Ruskina.“ Sprzeczności jego stały się przedmiotem uciechy jego przeciwników i poradliły czoła jego uczniów. Pan August Filon pisał pewnego razu, że podej muje się wyciągnąć z dzieł Ruskina doktryny naj zupełniej sprzeczne, zaś pan Whistler zabawiał się na przestrzeni dużego tomu zestawianiem afory zmów Ruskina, które pod względem jasności mogą rywalizować z Arrangements en noir, słyn nego artysty amerykańskiego. Po przeczytaniu jednej strony mistrza, zdaje się nam, żeśmy po chwycili wątek myśli jego, po przeczytaniu stron dziesięciu — zaczynamy się wahać, po przeczy taniu zaś dwudziestu, tracimy wszelką nadzieję. W szystkie subtelności, falowania i zawisłości jego rozlicznych systemów estetycznych, religijnych i spo
łecznych, czynią zeń nieważkiego i nie pochwy- tnego czarodzieja, który, jeśli już chcemy zamknąć go w logicznem określeniu, jest, jak ów gieniusz z „Tysiąca i jednej nocy“, rozwiewający się w po staci dymu. Jesteśmy wobec niego, jak gdyby wobec nagromadzenia drobnych, drogocennych, bły skotliwych i pociągających przedm iotów, które jednak są zmienne, jak płomień i niewierne, jak fala...
A jednak rzeka, tocząca swe wody pod na- szemi stopami, jest zawsze tą samą rzeką, która toczyła swe wody w tem samem miejscu i którą nazywaliśmy tem samem imieniem, jak ongi, gdy dziadek, trzymając nas za rękę, ukazał ją nam po raz pierwszy. Ten płomień, który podrywa się i zaludnia dziwnymi cieniami wielką komnatę sta rego domu rodzinnego, przypomina jak najwier niej płomień, który ogrzewał nasze dziecinne rączki i który budził w nas tyle pięknych marzeń, dziś rozproszonych. Żadna fala nie jest, ściśle biorąc, falą wczorajszą, lecz rzeka jest zawsze ta sama ; żaden płomień nie odtwarza fotograficznie swego dawnego kształtu, ale ognisko pozostaje niezmien- ne'm. Ruskin jest właśnie, jak owa rzeka i jak ów płomień : nigdy nie jest podobnym do siebie, odnawiał się bezustannie, a jednak jest zawsze tym samym. Myśli jego płyną zawsze z tego sa mego źródła, które bije gdzieś bardzo wysoko i zasilają zawsze jeden ocean, który jest bardzo
rozległy. Cóż więc jest tem źródłem, jakim jest ów ocean ?
Postaramy się dać na to odpowiedź. Jeżeli w poszukiwaniach naszych uchybimy w czemkol- wiek pewnym, ustalonym przesądom o tym, lub innym pojedynczym tekście Ruskina, niech nam to będzie wybaczonem ze względu, iż mamy tu na widoku nie analizę tej, lub innej jego książki, lecz obraz ogólny jego myśli o przyrodzie, sztuce i życiu od 1843 aż do 1888 roku. Jeśli zaś zda rzyło się, że bądź uczniowie jego, bardziej żarliwi, niż przezorni, bądź też przeciwnicy, bardziej po mysłowi, niż lojalni, wytworzyli w samej nawet Anglii bardzo fałszywy pogląd na doktrynę Ru skina, to nie będzie to świadczyć bynajmniej prze ciwko wierności syntezy, którą przedsiębierzem}', lecz raczej przemawiać będzie za jej potrzebą. Zaiste, byłoby rzeczą zbyt łatwą wyszukać u mi strza ustępy, które staną z nami w sprzeczności, że zaś ustępy te mają zazwyczaj formę bezwzglę dną i aforystyczną, można by było sądzić, że wykluczają one wszelką- inną opinję. Tym cza sem bynajmniej tak nie jest: są one podobne do wirów rzeczn ych , które chwilowo i w pe wnych miejscach mogą iść przeciw prądowi, lecz nie mogą zmienić jego kierunku. Sama nawet ich gwałtowność jest bezsilną wobec ogólnego toku myśli, który, zdaniem naszem, zdołaliśmy pochwy cić i który będziemy się starali określić.
Myśl ta, powiedzmy to nareszcie dla uni knięcia błędu, jest myślą Ruskina, nie zaś naszą własną. Jeżeli zaś oddajemy ją z całą jej właści wą siłą, świadczy to nie o naszej stronniczości, lecz o wierności. Nie uważaliśmy za pożyteczne, ani właściwe, obciążać i komplikować wykładu uwagami i zastrzeżeniami osobistemi. Uważamy, że przed rozpoczęciem dyskusyi nad doktryną na leży ją poznać. Oto jest doktryna Ruskina. Gdy ją poznamy, każdy według życzenia będzie mógł otworzyć nad nią dyskusyę.
ROZDZIAŁ I.
P r z y r o cl a.
§ 1.
Czy nic istnieje przypadkiem pomiędzy Nie bem, a Ziemią liczba rzeczy estetycznych większa, aniżeli ta, którą obejmuje zazwyczaj nauka naszych szkół filozoficznych ? Czy ludzie nie dają się często powodować przywidzeniom raczej, niż rozumowi i cz}^ tylko dzieci lubią przewracać karty z obraz kami, zapominając przytem o rzeczywistości ? O życiu wiemy bezwątpienia już bardzo dużo. Chemik bierze jakąś roślinę, niesie ją do laboratoryum, analizuje ją, poddaje licznym doświadczeniom i na stępnie oznajmia nam z ilu i jakich elementów składa się roślina, ile zawiera części azotu, a ile wapna i jak kiełkowała i dlaczego się rozwinęła. Zgoda, wszystko to jest bardzo interesujące. Eko nomista ustawia bilansy, prowadzi palcem po liniach gratfv ych, bada księgi rachunkowe, pa miętniki, oczyszcza z kurzu archiwa i naucza nas,
w jaki sposób wymiana rozwija bogactwo krajo we, lub wr jaki sposób ustala się wartość produ któw spożywczych na podstawie użyteczności, lub wreszcie, dlaczego kryzys monetarna wybuchła w tej, a tej epoce. Jeszcze raz zgoda. Wszystko to w istocie ma miejsce, lecz czy to już wszystko? Dlaczego, spytajmy chemika, w ten oto wieczór zimowy te róże, postawione na gzemsie kominka, czynią dla nas samotność znośniejszą, a zimno — mniej przejmującem ? WTszakże one nie mówią, ani nie grzeją. Dlaczego, spytamy ekonomistę, ta naróść konchy perłowej, nie służąca do żadnego celu użytecznego, ma w handlu wartość większą, niż worek zboża, który by mógł wyżywić czło wieka przez pewien czas? Fizyka spytamy, dla czego dźwięki tej gamy minorowej wywołały w nas' smutek i dlaczego ten promień słoneczny, rozra dował nas? Dlaczego, ten płomień na kominku nie ożywia nas jak promień słoneczny? Dla czego wreszcie w tern sztucznem ognisku, w któ- rem termometr wskazuje tak wielką ciepłotę, ma tematyczny płomień gazowy, liżący nieruchomą koszulkę amiantową, tak mało udziela go sercu? Opuśćmy to miasto, w którem dymy zasłaniają niebo, a bruki drewniane ziemię, gdzie ogień pożera tylko gaz i gdzie wody niepodobna wziąść do ust, i chodźmy poznawać przyrodę w jej własnej dzie dzinie, tam, gdzieśmy jej jeszcze nie obserwowali. Dlaczego, to samo niebo, które w czas niepogody zniechęca nas, dodaje nam otuchy, gdy jest w y
pogodzone ? Oto jesteśmy w szczerem polu. Po równajmy tę płaską równinę, pokrytą zielenią, ob ciętą pod sznur, z tą falującą obok powierzchnią, pełną bujnie rozrosłych i misternie splątanych traw. I tu i tam m a n y do czynienia z jednym i tym samym składem chemicznym, z tą samą siłą pro dukcyjną, z tą samą wartością; obydwa łany są sobie równe w oczach agronoma, ekonomisty, filo zofa, urzędnika podatkowego. A jednak pierwszy, 0 liniach monotonnych, nie każe nam zwolnić kroku, nie zatrzyma naszej uwagi, drugi zaś po ciągnie nas, rozerwie i nawet oczaruje i wobec tysiąca jego kapryśnych linij i widoków, zapomi nam}' na chwilę o naszych troskach życiowych 1 powracamy do domu wypogodzeni, spokojniejsi i wzmocnieni moralnie. Dlaczego tak jest?
I dlaczego cała ta przyroda jest barwna, jak obraz, nie zaś szara jak rysunek? Dlaczego naj świetniejsze barwy połyskują na jestestwach naj mniej pożytecznych, lecz również najmniej szko dliwych? Istnieją bez wątpienia grzyby trujące, pocentkowane jakby kiścią Delacroix, istnieją również muchy jadowite, jak gdyby dotknięte pę dzlem Fra Angelico, lecz natomiast, czyż nie naj cichsze ptaszyny są zazwyczaj najpiękniej ubar wione? Przyjrzyjmy się tym ułamkom skały, roz bitej w upadku ; „oto jest czysta ziemia, barwy białej, gdy jest sproszkowaną, która stanowi część składową gliny i piasku, lecz z chwilą, gdy powstaje w niej intensywniejsze życie, a miano
wicie z chwilą, gdy się rozpoczyna krystalizacya, patrzymy jak zmienia swe barwy : oto staje się szmaragdem, rubinem, szafirem, ametystem i opa lem. Skądże ten związek pomiędzy potęgą kry- stalizacyi i czystością substancyi z jednej a pię knem jej z drugiej strony? Przyjrzyjmy się dalej roślinom. One również przybierają najświetniej sze barwy i zachwycają nasze ludzkie uczucia najbardziej wówczas, gdy same przechodzą niejako paroksyzm najwyższego rozbudzenia życia. W ów czas to świetnieją zasadniczemi barwami : niebie ską, żółtą, czerwoną lub białą, która jest połącze niem wszystkich barw. Zważmy również, że ten moment największej świetności, jest zarazem chwilą, w której rośliny wchodzą w stosunek wzajemny, odpowiadający roskoszom miłości w świe- cie ludzkim". Dlaczego tak jest? Pójdźmy wyżej po szczeblach istnienia. Oto coś pokręconego i błysz czącego ślizga się po drożynie ; jest to, jakby mały srebrny strumyk, pomykający wśród traw, ciało pierścieniowate, „które wiosłuje po ziemi, posługując się swymi pierścieniami, zamiast wio sła. Jest to, jakby fala, lecz nie poruszona wia trem i jakby prąd, ale bez upadku. Dlaczegóż nagłe przerażenie ogarnia nas wobec tej istoty, skoro wiemy, że więcej trucizny zawiera w sobie błotna kałuża, lub zlew, źle utrzymywany, niż najstraszliwsza żmija z nad Nilu“ ? Istniał że by jakiś tajny związek między kształtem węża, a ideą zła, drzemiącą w głębi nas samych. .. Dlaczego
znów przeciwnie odczuwamy przyjemność wobec szybkiego i promiennego śmignięcia purpurowych skrzydeł, które wszakże nie służą nam do niczego i których wszystkie barwy, wzięte razem, są dla nas mniej użyteczne, aniżeli szarawe i bynajmniej nie świetne mięso drobiu? Dlaczego przenika nas dreszcz rozkoszy, pełnej dumy i poczucia swo body wobec giętkich i subtelnych ruchów nóg końskich? Ruch samochodu nie posiada tego cha rakteru i prowadzi nas szybciej tam, dokąd zmie rzamy. ..
Odpowiedzą nam może, że zjawiska te by najmniej nie zaprzątają w równym stopniu uwagi i nie są jednako potrzebne do szczęścia wszyst kich istot. — Bez wątpienia; to też zarówno w nich, jak w nas samych stwierdzamy o jedną zagadkę więcej. Zachodzi pytanie, czy wrażenia te i ich wpływ na działalność pewnych istot nie istnieją dla nich wcale, czy też, istniejąc w róż nym stopniu, stanowi o hierarchii i względnie 0 klasyfikacyi jestestw, które jeszcze nie zdołali śmy zbadać. Czem się n. p. dzieje, że wobec tych samych niebieskich gór, wznoszących się na krańcu widnokręgu, jak fale unieruchomione la seczką czarodzieja, człowiek odczuwa wzruszenie 1 zatrzymuje się, podczas gdy inne zwierzę rusza swoją drogą bez wrażenia?
Więc nie w szystko, co ma oczy; widzi je dnostajnie i być może, istnieją inne różnice po między rodzajami, niż te o których mówią nam
biologowie. „Biologowie pouczają nas o nieskoń czonej rozmaitości instrumentów wzrokowych, którymi się posługują twory, zaludniające ziemię, pouczają nas o budowie i sposobach posługiwania się tymi instrumentami, o tem, że jedni z nich mają zupełną swobodę ruchu w orbitach, podczas gdy inne są unieruchomione niejako na kostnych piramidach, jak w wypadku miopii ; że inne zno wu są osadzone na końcach rożków, rozsiane na powierzchni pleców i ramion, posunięte na koniu- szeczki maćków, celem rozpoznawania drogi, lub wreszcie zasunięte w kącikach warg. Lecz jak wszystkie te stworzenia widzą tymi rozmaitymi rodzajami oczu?“ Patrząc na węża, rozwijającego swe zwoje, lub leżącego nieruchomo na gałęzi, w postaci wiązki lin, lub spłaszczającego o szkła muzealne swe zimne cielsko, pomyślmy o tem, czy wąż patrzy na nas również i co właściwie widzi? W ąż godzinami całemi wlepia swe oczy w naszą twarz i przez pionowe szpary swych oczu otrzymuje wrażenie człowieka takie, na jakie źrenica i umysł węża zdobyć się mogą. Lecz jakiego rodzaju jest ów obraz, otrzymywany poprzez połyskujący błękit tej straszliwej soczewki ? Podobnież m ówim y, że kot spogląda na bi skupa ; dobrze, lecz czy spoglądając widzi w isto cie biskupa? Kot, pieszcząc się, nie patrzy nigdy; zdaje się, jak gdyby serce jego funkcyonowało w plecach i w łapach, a nigdy w oczach. “ Koń
zdaje się okazywać więcej wrażliwości na różnicę widoków, pies jeszcze więcej i wreszcie człowiek więcej niż wszystkie inne istoty razem wzięte.. Człowiek patrzy i oddaje się kontemplacyi, cierpi lub zażywa rozkoszy przy pomocy wzroku, czuje się zachwyconym i wpada w ekstazę wobec rze czy, które nie mają żadnej innej roli w jego życiu,: wobec refleksów, których nie może pochwycić, wobec skał, których nie może użyźnić, wobec barw tego eteru, który jest dlań niedostępnym.. Dlaczego tak jest?
Dlaczego najwięksi z pośród ludzi, jak n. p. święci, których historyę czytamy w naiwnych na pisach, w gloryach starych, złoconych obrazów,, lubili zanurzać się wzrokiem w obrazach gór, skrzydeł, wód i kwiatów, ilekroć mieli jakieś dzieło- do spełnienia, lub do przebycia jakąś próbę ponad zwykle siły swego ducha? Dlaczego wreszcie u jednego i tego samego człowieka te promienne i bezinteresowne wrażenia są tem głębsze i ży wsze, im wolniejszym od nizkich namiętności i dro biazgowej pewności jest jego serce ? Dlaczego roz kosz barw odczuwamy zwłaszcza w ów czas, gdy temperament nasz jest zdrów , umysł spokojny i zmysły wypoczęte? Dlaczego w tym wypadku rozkoszne poczucie barw i ich wspomnienie towa rzyszą całej naszej egzystencyi ? “ Niech oko na sze, świadomie, lub bezwiednie, spocznie na ga łązce drzewa niezwykłej formy podczas rozmowy z drogą nam osobą, i oto, gdy nawet
zapomnimy-treść tej rozmowy, a wszystkie okoliczności jej towarzyszące przeminą w pamięci, jak gdyby ni gdy nie istniały, to jednak nasze oko przez całe życie będzie odczuwało rodzaj przyjemności na widok podobnych gałęzi i drzewa, przedtem cał kiem obojętnych. Przyjemność ta będzie tak sub telną, tak subtelnym śladem delikatnych uczuć, że nie potrafimy sobie nawet uświadomić jej istoty; lecz nie zburzy jej również żadne rozumowanie, i stanie się ona niejako częścią składową naszej duchowej organizacyi“. Dlaczego tak jest? W szko łach tłómaczą nam bezwątpienia istotę wielu rzeczy, lecz czy tłómaczą rolę, jaką odgrywają w naszem życiu barwy i kształty ? Poddajemy ana lizie rozmaite własności ciał, czy jednak starano się zbadać własność zasadniczą, tę, która łączy wszystko we Wszechświecie — potęgę pociągu i sympatyi. Rozumowania naszych fizjologów i psychologów są niezmiernie pomysłowe, lecz po dobno dały by się zastosowrać równie dobrze do otaczających nas rzeczy, gdyby te były pozba wione harmonii li nij i podniecających barw. Czy tając filozofów nie można by się nawet domyśleć, że ów świat, o którym oni prawią w wyrazach tak abstrakcyjnych, szarych i zimnych, składa się z tych drżeń listowia, falowania świateł, pulsowa nia spojrzeń, które stanowią całą jego wartość. Budujemy systematy, które tłómaczą wszystko na świecie, prócz jego uroku ; badamy najtajniejsze zakątki duszy, prócz władzy uwielbienia; zdajemy
sobie sprawę ze wszystkich naszych związków z tak zwaną martwą przyrodą, prócz związku mi łości...
W szystko t o , — opowie być może mędrzec — leży w zakresie różnych nauk, które zdają z tego sprawę poszczególnie, lub zresztą nie podpada wcale ich kompetencyi, nie może stanowić ma- teryału do badań naukowych ze względu na wy jątkowy charakter wrażeń indywidualnych, innych dla każdego osobnika i mających do czynienia zawsze tylko z pozorami rzeczy. Nazwijmy to pozo rami, lecz czy ta nazwa pozbawi je władzy, jaką mają nad człowiekiem i jego życiem ? Czyż nie od pozorów zależy większa część naszych de- cyzyj i naszych słabości, a stąd i naszego szczę ścia, czyż nie zależy od pozorów sławy, lub od pozorów miłości ? Czyż nie pozorom bohaterstwa starożytnych zawdzięczamy naszych realnych bo haterów nowoczesnych i czyż to nie pozory oazy, nie miraże dają nam siły, niezbędne w naszej w ę drówce ku rzeczywistości i czy n. p. podania są prawdą, a jeśli nią nie są, cz}^ przez to mniej wpłynęły na same zjawiska życia, niż historya? Czy religie opierają się na dowodzeniach ? a je dnak czyż nie pozorom nieba zawdzięczamy większość rzeczy, które przekształciły ziemię ? Ktoś może powie, że obojętnym jest blask słońca, by leby tylko słońce nas oświecało, jak również har monia kwiatów, byleby tylko posiadały własności lecznicze. Lecz czy nie należałoby raczej powie
dzieć, że cały związek tych rzeczy z człowiekiem, tych wiadomości z naszą świadomością i tych po zorów z naszymi uczynkami i uczuciam i, że wszystkie te niedostrzegalne, a potężne wiązania—
„Ces fils mystérieux ou nos coeurs sont liés",
są poprostu zbyt subtelne, zbyt szczególne, ażeby śmy ich mogli dotknąć bez uszkodzenia brutalnym skalpelem nauk, zorganizowanych dziś w zupełnie innym celu.
Ażeby nauka mogła to uczynić, potrzebaby, ażeby badanie przyrody uwzględniało nietylko jej skład chemiczny, lub fizyczny, nietylko zagadnie nia prawdy, użyteczności, bogactwa, rozwoju, plen ności nawet, lecz jeszcze i to, co uwielbiamy w życiu, a czem gardzimy w rozumowaniu, co się samo narzuca w faktach, a co jest wygnanem z systematów, to, czego szukamy w milczeniu i o czem marzymy wśród obaw — mianowicie piękno. T a tylko psychologia potrafi zdać spra wę ze zjaw isk, wzmiankowanych poprzednio, i z tysiąca innych, zaledwie przeczuwanych, lub odgadywanych, która uwzględni i uzna za pier wszorzędne własności przedmiotów, ich kształty i barw y; która się zajmie nie samym tylko zmysłem dotyku, lecz najszlachetniejszym ze zmysłów — zmysłem wzroku ; która uwzględni nie tylko nasze pragnienia i instykta posiadania, lecz również naj- bezinteresowniejsze z uczuć — uczucie uwielbie nia. Prawdziwie zupełnym systematem filozoficznym
będzie ten, który obejmie nie tylko zagadnienia sił, lecz również zagadnienia kształtów; który określi nie tylko prawa stworzenia, lecz również, a nawet przedewszystkiem jego rozkosze ; który klâsyfika- cyi jestestw nie zbuduje na samych tylko ich pozo rach i funkcyach mechanicznych podobnie jak klasyfikują motory w galeryi machin, lecz który uwzględni przytem ich cechy estetyczne, będące wskazówką i odbiciem piękna — jak to ma miejsce przy klasyfikacyi obrazów i posągów w muzeum sztuk pięknych.
Odpowie ktoś może, że taka nauka i taka filozofia nie będzie ani jednem, ani drugiem we właściwem znaczeniu tych pojęć. Nie będziemy się spierali o w yrazy; w istocie zachodzi głęboka różnica między temi dwiema metodami badania. „Pierwsza rozpatruje rzeczy same w sobie, druga zajmuje się raczej ich wpływem na czucie i duszę ludzką. Zadaniem tej ostatniej jest pogłębienie wrażeń naturalnych, które te rzeczy wywierają na istoty żyjące. Obydwie nauki troszczą się o prawdę, lecz jedna ma na względzie prawdę pozorów, druga zaś prawdę samej treści ; jedna bada stosunki rzeczy pomiędzy niemi, druga zaś li tylko stosunek ich do człowieka, zadając sobie zawsze jedno p
3
^tanie ; czem jest rzecz dana dla wzroku i serca ludzkiego ?§
2.Zachodzi jeszcze większa różnica pomiędzy dwiema metodami, jeśli uwzględnimy rodzaj
nień wprawianych w ruch przez każdą z tych metod. Pozostając najzupełniej naukową, a więc dośw iadczalną, metoda nowa wprowadza prze- dewszystkiem czynnik artyzmu i intuicyi. Chcąc bowiem zgłębić wpływ przyrody na oczy i serce ludzkie, należy raczej dobrze widzieć, nie zaś wiele umieć, co właśnie jest przywilejem artystów przewyższających subtelnością wzroku instrumenta uczonych. „Ośmdziesięcioletnia praca całego Tow a rzystwa Geologicznego nie zdobyła tych prawd tyczących się kształtu gór, które w kilku pocią gnięciach wydobył na jaw dziecinny pędzel T ur nera, lat temu również ośmdziesiąt. Znajomość wszystkich praw systemu planetarnego i wszystkich krzywych, zakreślonych przez pocisk, nie uzdolni człowieka nauki do narysowania jednej kaskady, lub fali. W szyscy członkowie Surgeon’s Hall'u, wspomagając się wzajemnie nie zdołają odtworzyć, a nawet zobaczyć naturalnego rzutu ciała ludzkie go w energicznym ruchu, jak to uczynił lat temu 300 syn biednego farbiarza (Tintoretto).“ Ażeby jednak dobrze odczuć ten wpływ przyrody nie- tylko na oczy, lecz także na serce, nie dość ją dobrze widzieć — należy jeszcze bardzo ją ko chać. „Być może, iż nie możemy i nie jest nam zgoła danem przeniknąć tajemnice bodaj jednego kwiatu, potrzeba wszakże, ażeby wysiłkom nauki towarzyszyły nieustannie wzruszenia uczucia. “
Czemże jest ta w nas samych obecna wła sność, dzięki której widzimy i poznajemy w czło
wieku nie tylko cudowny mechanizm, w roślinie nie tylko rodzaj alembiku, w kwiecie — nietylko środek leczniczy ? Oczywiście nie może to być świadomość, gdyż idee piękna są instynktywne i co się tyczy piękna, to świadomość najprzychylniej osądzona staje się bezużyteczną ; dość przeczy tać co mówi Thiers o krytyce sztuki : „jeżeli mąż uczony powie wam, że pewne dwie barwy źle się zgadzają razem, zanotujcie je sobie skwapliwie i starajcie się jak najczęściej kłaść je obok siebie‘\ Jest że tą własnością wrażliwość? Zdaje się, że wybierając z dwojga przechylilibyśmy się na stronę wrażliwości, gdyż stanowi ona w nas pierwiastek naj potężniejszy i zarazem najszlachetniejszy. „Ludzie stają się zazwyczaj pospolitymi w prostym stosun ku do swego braku odczucia — tego odczucia, którego mimoza posiada najwięcej z pomiędzy roślin, a niepokalana kobieta z pośród wszystkich istot żyjących. Jestto ta subtelność î pełnia wraże nia, która sięga gdzie rozum nie sięga i która jest przewodnikiem i sankcyą samego rozumu. Rozum może określić tylko to, co jest prawdą — uczucie ludzkie jedynie poznaje to, co jest dobre. “
Lecz czyż samo wrażenie wystarcza? W szy stko co żyje doznaje wrażeń, rośliny nawet coś odczuwają, znaczyłożby to, że odczuwają piękno? W śród wrażeń samego człowieka panuje tak wielka rozmaitość, że odróżniamy w nich nietylko stopnie, lecz wprost odmienną istotę. W szakże nie jest tem samem odczuwać urok promienia, ślizgającego się
po dalekiej powierzchni jeziora, a odczuwać zapach rozbifu : ostatnie z tych wrażeń jest dużo poży teczniejsze, lecz właśnie pierwsze z nich daje nam możność badania stosunku przyrody do duszy. Powiedzmy więcej : te właśnie „nieużyteczne" w ra żenia są w nas najpotężniejsze, najbardziej urocze i wiecznie nowe. „Rozkosze smaku i dotyku, jak wreszcie wszelka rozkosz zmysłowa, są niejako niewolnicami naszego życia, oraz narzędziami na szego samozachowania. Zniewalają nas, one do poszukiwania rzeczy niezbędnych do życia i stąd, gdy rzeczy te są znalezione i potrzebie fizjolo gicznej stało się zadość, rozkosz fizyczna musi ustać, możemy ją przedłużyć tylko sztucznie i z niemałem niebezpieczeństwem. “ O ile trzeba jeść, ażeby żyć, o tyleż jest niebezpiecznem żyć, ażeby jeść. „I przeciwnie, rozkosze wzroku są dla nas jak gdyby darem i nie odpowiadają żadnej z potrzeb zwykłego istnienia. Rozróżnienie wszy stkiego teg o , co jest dla nas użytecznem łub szkodliwem, może być i bywa zazwyczaj dokony- wanem przez oko bez najlżejszego wrażenia przy jemności. Tak np. moglibyśmy się nauczyć rozpo znawać owoce od nasion kwiatowych, bez od czuwania najmniejszej z tego powodu przyjemno ści. Gdy zaś rozkosze wzroku nie mają żadnej funkcyi do spełnienia, niema też żadnego ograni czenia co do ich trwania w związku z ich celem, ponieważ są one celem same w sobie i mogą trwać w nas wiecznie, a powtórzenie nie tylko nie
pozbawia ich uroku, lecz go przeciwnie wzmaga. Znajdujemy tu podstawę dla uznania wyższości tych rozkoszy, naprzód w tern, że są wieczne i nie wyczerpane, po wtóre zaś w tem, że nie są na rzędziem, lecz celem życia. Otóż wszystko, co samo jest celem życia, co samo w sobie może być przedmiotem nieskończonego pożądania, za wiera w sobie, możemy być tego pewni, pierwia stek boskości.“
Tak więc władza, dzięki której poznajemy piękno, nie jest właściwie wrażliwością w sta nie pierwotnym. Z wrażliwością miesza się tu c o ś , co pochłania jej pierwiastek zwierzęcy, i co przedłuża jej trwanie : jest tu jakieś ścisłe połączenie ślepej gwałtowności zmysłów z pogo dną równowagą myśli. Niech każdy przypomni sobie dla zupełniejszego przeświadczenia się uczu cia, których doznaje wobec najbardziej umiłowa nego widnokręgu w porach roku, lub w godzi nach najwymowniejszych. Niech każdy sobie przy pomni, co odczuwał wobec jakiegoś zakątka ziemi, widzianego przelotnie z okien wagonu, o którym mówił w myśli : „ja tu powrócę i spędzę życie całe,“ a dokąd wcale nie wrócił. Było to naprzód uczucie przyjemności zmysłowej, której jednak to warzyszyło jakieś rozradowanie, miłość dla same go przedmiotu, pewien rodzaj czci dla nieznanej przyczyny jego istnienia, rodzaj wdzięczności dla piękna, że jest tem, czem jest, że jest pięknem dla nas tylko, mających oczy ku widzeniu.
Zresztą, jak to ma miejsce na obrazach prymi tywnych, taż sama Dziewica i też kwiaty, które na ziemi są przedmiotem kontemplacyi rycerzy i fundatorów, nie ściągają z ponad obłoków wejrzeń Potężnego Starca i blizkich Mu aniołów. „Otóż żadnej idei nie możemy uważać za ideę piękna, dopóki nie podniesie nas do poziomu takich wzru szeń, podobnie jak nie możemy powiedzieć, że posiedliśmy ideę danego listu, dopóki znamy tylko jego zapach i ładną pisow nię, nie znając treści i zamiarów. Tak więc wzruszenia te nie są w żadnym wypadku wynikiem procesów świado mości, z drugiej zaś strony jest rzeczą jasną, że nie są wyrazem samej tylko zmysłowości ; źródłem ich jest stan serca czysty, prawy i otwarty, który wrażliwością własnego uczucia mierzy niejako prawdę i napięcie wrażeń i sam nawet stosunek zjawisk piękna do świadomości. “ To serce uzdal nia nas do odczuwania wzniosłych i pogodnych uczuć wobec rozległych widnokręgów przyrody ; zdolnością więc, od której zawisło obcowanie nasze z przyrodą jest zdolność serca: uczucie.
Jest to uczucie estetyczne, jemu to zawdzię czamy dreszcz, przejmujący nas w najpiękniej szych godzinach istnienia, godzinach, dla których warto było żyć ; jemu zawdzięczamy ową tajemną harmonię jestestw i rzeczy, którą napróżno chcemy poznać przy pomocy badania naukowego. Nie mieszajmy nigdy tej własności z żadną inną, wyższą lub niższą własnością, stójmy przy jej zupełnej
autonomii ; będziemy mieli przeciwko sobie za równo czystych sensualistów, jak i czystych inte lektualistów, będziemy musieli walczyć i z tymi, którzy uważają to uczucie za instynkt fizyologiczny, i z tymi, którzy w niem widzą proces świadomo ści. Nie jest ono ani jednem, ani drugiem. Uczu cie estetyczne nie jest dalekim i niespodziewanym wynikiem instynktu płciowego, ono samo jest instyn ktem, różniącym się od wszystkich innych i nie mającym nic do czynienia z fizyologią : „nikt nigdy nie podziwiał róży dla tego, że jest podobną do kobiety, podziwiamy natomiast kobietę za tor że jest podobna do róży." Nie jest to również miłością w wyższem znaczeniu samooddania sięr gdyż rozkosz, którą czerpiemy w kontemplacyi kwiatów, fal, lub promieni, wszystko bierze, a niczego nie oddaje z siebie. Nie jest to również żadnym wynikiem rozum owania, kiedy zaczynamy rozumo wać, wrażenie pierzcha. Oto przykład : „wobec rośliny wszystkie odczuwane przez nas wrażenia piękna biorą początek w bezinteresownej sympa- tyi dla jej prosperowania, a nie w widokach na użyteczność jej własności, ani nawet w przyzna niu jej przez nas jakichś, sięgających po nad pro sperowanie własności moralnych. Z chwilą, gdy poczynamy patrzeć na twór pewien, jako na pod- porządkowy istniejącym po za nim planom, na tychmiast tracimy coś z organicznego poczucia piękna. Tak np. kiedy nam powiadają, że liście ro śliny służą do rozkładania kwasu węglowego
i preparują dla nas kwasoród, zaczynamy patrzeć na roślinę z pewną obojętnością, jak gdybyśmy mieli do czynienia z gazometrem : roślina staje się do pewnego stopnia maszyną. Coś się zepsuło w naszem poczuciu jej prosperowania. Bezwątpie- nia, zastanawiając się nad przedmiotem, dojdziemy do wniosku, że roślina żyje nie tylko dla siebie i że istnienie jej składa się z szeregu dobro dziejstw, które otrzymuje i daje w zamian, jedna kowoż nic z tego rozumowania nie przyczynia się w najmniejszym stopniu do naszego odczucia piękna fizycznego kształtów rośliny. Kształty owe, niezbędne dla zdrowia rośliny, symetrya jej listków, gładkość jej łodygi, są uznane przez nas jako oznaki prosperowania i doskonałości rośliny, i nie mają nic wspólnego z użyteczniością po za tem, że dostarczają nam przyjemności. Kazanie na górze daje nam właśnie widok przyrody, umiłowanej bezinteresownie przez ubogi, lecz potężny duch. Nie znajdziemy tu dyssekcyi mięśni, ani rozczłon kowania składników, lecz rzut oka na pozory zjawisk jaknajdzielniejszy i jaknajszerszy, oraz najwspanialszą przenośnię dającą im wyraz : „oczy jej są jako powieki poranku, w jej szyi za mieszkuje siła, a smętek staje się wobec niej ra dością." W przykazaniu zaś, tak często powtarza- nem, nieusłuchanem nigdy: „patrzcie na lilie pol ne," jest właśnie owo subtelne przypisanie życia pejzażowi, tak charakterystyczne dla nowożytnego patrzenia. Niema tam nauki, ani nawet idei nauki,
niema wyliczania płatków, ni nagromadzania za pasów dla pokarm u; nic po za wyrazem samej sympatyi, zarazem bardzo dziecinnej i bardzo głę bokiej, jest to uczucie estetyczne.*)
Tak się przedstawia własność, która nam po zwoli lepiej niż apetyt zmysłów, podsłuchać niejako „wołanie do serc ludzkich, głos skały,- fali, lub trawy, niezbędny dla życia duszy. “ Znaleźliśmy jednocześnie narzędzie i przedmiot naszego bada
nia, a zarazem i jego wynagrodzenie, gdyż jedy nie za pomocą entuzyazmu można badać entu- zyazm. Uwielbienie tylko może zdać sprawę z fe nomenów uwielbienia. Nie obawiajmy się oska rżenia o Schwârmerei i pozostawmy satyrykom ich bezpłodną działalność ; są to ludzie, którzy zabierając się do analizowania wrażeń piękna swym zdrowym i spokojnym rozumem, czynią podobnie, jak ci, którzy chcąc badać działanie ciepła na przedmioty, zaczęliby od ich ochłodzenia. Nie może tu być mowy o rozjaśnieniu i wysubtelnie- niu zdolności estetyka; przeciwnie — umysł kry tyczny ją wybacza, doświadczenie rozcieńcza, na uka zaś zgoła gubi. „Gdyby się nam udało po
*) Na tych i na następnych stronach staraliśm y się o ja k najw ierniejsze oddanie nie słów, ale m yśli R uski- n a ; niekiedy więc uw ażaliśm y za konieczne poprzesta wiać niejako w yrazy dla tem ściślejszeg’ 0 odtw orzenia
m yśli. Tak np. posługujem y się tu w yrazam i: „uczucie estetyczne" tam, gdzie R uskin używ a w yrażenia: „w ładza teorytyczna." W yraz „estetyczny" je st przez R uskin a w ygnany z języka angielskiego, jako oznaczający coś innego, niż owa „energja kontem placyi,“ którą ma na m yśli.
wrócić do szczęśliwych, a niewytłómaczonych instynktów z czasów naszego dzieciństwa bez tro ski, osiągnęlibyśmy niebawem rezultat szybciej i ściślej, aniżeli posługując się dzisiejszą filozofią, lub solistyczną praktyką sztuki.“ Jedynie ci, któ rzy zachowali świeżość wrażenia, zdołają prze niknąć aż do głębi kryształowej świeżości barw ; świat bowiem piękna jest, jak ów Beri z ballady Rozettiego :
„None sees here but the pure alone.“ W istocie nie uczyniwszy się podobnymi do małych dzieci, nie możemy wrejść do niebiań skiego przybytku estetyki.
Nie odrzucajmy tej zdolności, zwłaszcza zaś nie pogardzajmy nią dlatego, że zbliża nas do umysłów maluczkich i nie zależy wcale od mędrku jącej mądrości. Wzgardziliśmy bowiem najpiękniej szym z darów, które dobre wieszczki rzuciły nam pochylając się nad kolebką ludzkości. Zdolność estetyczna jest zdolnością ludzką w najwyższym stopniu i nie możemy np. twierdzić, że zwierzę nie rozważa w sobie użyteczności, lecz sam tylko człowiek drży i czuje się wzruszonym wobec piękna. „To co mamy w sobie z natury byka, lub wieprza, nie odbiera i nie tworzy wrażeń piękna, to zaś, co jest w nas pierwiastkiem ludzkim, może je stworzyć i ucieleśnić w prostym stosunku do swej ludzkości. “ Zwierzę widzi, to nie podlega wątpliwości i nawet do pewnego stopnia rozumu je, człowiek zaś może się oddawać kontemplacyi.
Krowa Pottera przegląda się, człowiek zaś uwiel bia.1) „Zdolności, która nam każe kochać skały nie dla nas, lecz dla nich samych, dla ich linij, zary sowujących się na tle niebios, jest zdolnością w najwyższym stopniu ludzką. “ Jeżeli istnieje jakaś zasadnicza różnica pomiędzy człowiekiem, a wszystkiem, co jest do niego podobnem, nie należy jej szukać gdzieindziej. Przypuśćmy, że ktoś nam mówi — oto roślina subtelna i smukła, 0 nieskończenie urozmaiconych wygięciach i o bar wach harmonijnie dobranych. Jakaś istota przy- czołgała się ku niej i pożarła ją ; jaka to istota ? — odpowiemy : Niewierny — jest to czyn instykto- wy. Lecz widziano istotę, która wyrwała roślinę 1 wraz ją zagrzebała dla zachowania na później. Cóż to za istota? — Nie wiemy: istnieje dużo zwierząt, zagrzebujących swoją zdobycz lub poży wienie ; jest to już akt, graniczący ze świadomo ścią. Lecz oto, widziano istotę, która zatrzymała się przed tą rośliną długą chwilę, podziwiając ją ; cóż to za istota? — Teraz wiemy napewno, że jest to człowiek. Oto wyraz uczucia estetycznego.
Ponieważ jest to właściwość ludzka — nic, co jest ludzkie, nie powinno być jej obcem. Uzbro jona w takie narzędzie badania, filozofia ta w calem słowa znaczeniu postara się zbadać w każ dej, podległej sobie idei, lub czynności to, co jest
i) Po francusku g ra słów : La vaclie de P otter se m ire ; l’homme adm ire.
wyrazem przyrody i to, co jest wynikiem piękna. W duszach szukać będzie linij krajobrazów, które widziały oczy ; w sercach szukać będzie pragnień, które pozostawił w nich świetny, lub matowy odłam minerałów. Taka filozofia, stanąwszy wobec skał niebotycznych, nie powie jak ów uczony : „Do czego one mogą służyć? Ach, do dostarcza nia schroniska zw ierzętom /4 lecz zastanowi się raczej nad tem, czy nie są one czasem „zbudo wane dla całego rodzaju ludzkiego, na podobień stwo szkół i świątyń ; czy nie są skarbem illu- strowanej dla swego ucznia księgi ; czy nie są dobrą, a prostą lekcyą poglądową dla robotnika ; spokojną, na podobieństwo klasztorów ucieczką dla myśliciela?" Zada sobie również pytanie, czy czasem historya szczytów ziemskich nie stoi w ści słym związku z historya szczytów myśli i czy istotnie słusznem jest odmawiać górskim krajobra zom pewnego wpływu na tę przewodniczą rolę, która w duchowem życiu Europy przypadła Grekom i Włochom. Filozofia ta uwzględni, między innymi, że niema wprost zakątka w tych dwóch krainach, z którego widok nie obejmowałby gór; góry prawie zawsze stanowią charakterystyczny rys ich krajobrazów. Kontury gór Sparty, Koryntu, Aten, Rzymu, Florencyi, Pizy, W erony są skończenie piękne i jakkolwiek można doszukać się w umyśle Greków pewnej niechęci i wzgardy względem su rowości gór, sam fakt, że Grecy umiejscowili świą tynię Apollina pod skałami Delfówr, tron zaś jego
na Parnasie, świadczy o te ni, że przyznawali górom najpiękniejsze ze swych natchnień ducho wych. “
Być może również, że w tern zapatrzeniu się w rodzime widnokręgi odnajdziemy źródło nie jednej z wielkich idei, przyświecających światu, jak np. źródło samego patryotyzmu. W istocie krajobraz stanowi, jak gdyby ukochaną twarz matki — ojczyzny. Tijv ih]TotÓa, którą inaczej zmuszeni byśmy byli odtwarzać sobie w zimnej abstrakcyi, lub w ciężkich kształtach kamiennej niewiast}-7, jak owe posągi na placu Zgody.1) Kiedy dumamy o ojczyźnie, nie wyobrażamy sobie wów czas zgromadzenia wyłysiałych i czarno ubra nych panów, gestykulujących w blasku gazu par lamentarnego, lub piszących po za kratami biur municypalnych, widzimy raczej koronkę gór, ru chome wody rzek, niebieskie półkola przejrzystych zatok, pochyłe wzgórza upstrzone polami i pora- dlone bruzdami jak rysunek rytownika, gdzie leżą rozrzucone nad siecią dróg wsie i unoszą się dymy miast w wieczornem niebie. I im piękniejszem jest to widzenie, tem bardziej kochamy ojczyznę* której jest ono odbiciem. Szkot np. kocha swoją ojczyznę, ponieważ „wśród wszystkich krajów Północnej Europy charakter Szkocyi wyraża się jako coś zupełnie odrębnego w krajobrazie o ry sach niezmiernie wymownych. Szereg wzgórz.
ciągnących się wzdłuż rzek francuskich, jak naj wierniej przypomina inny taki szereg; jakiś zakręt parowu w Czarnym Lesie jest ściśle podobnym do innego zakrętu, widzianego z innej strony. Lecz na przestrzeni całego przebiegu rzek szkockich : Tweed, Teviot, Gala; Tay, Forth, Clyde, niema prawdopodobnie jednego zakątka wąwozu, lub do liny, któregoby miejscowi mieszkańcy nie mogli odróżnić od innego. Niema drugiej krainy, w której by podstawy pamięci tak bardzo zrosły się z pię knem przyrody, nie zaś z pychą ludzką. “ Można więc zadać sobie pytanie, czy owo piękno nie po winno stać się przedmiotem troskliwości patryoty, skoro się już stało jego wielką mistrzynią. A wszy stko, co czynimy dla uwiecznienia idei ojczyzny, mało jest warte, jeśli nie uwieczniamy równocze śnie jej ukochanego oblicza, gdyż nie z posiewu posągów powstaje żniwo mężów. Przedewszystkiem należy szanować nieogładzone głazy ziemi ojczy stej i „naród jest godzien odziedziczonej gleby i krajobrazów tylko wówczas, kiedy przez wszystkie swe czyny i całą swą sztukę potrafi uczynić je jeszcze piękniejszymi, pozostawiając w spuściźnie dzieciom.
Wreszcie, jeżeli po zbadaniu całego zakresu wpływów przyrody i piękna na duszę ludzką, wzniesiemy się aż do zagadnień przyczyny bytu tejże przyrody i tegoż piękna i tu również bę
dziemy musieli posługiwać się metodą estetyczne go badania. I żadne z wielkich zagadnień tyczą cych się duszy ludzkiej nie może być rozstrzygnię- tem z pominięciem owej wiedzy estetycznej, której dziedzina jest składową częścią samejże duszy, nic nie może być osądzonem, ni też zgruntowa- nem z pominięciem tego wyższego instynktu. Bez użytecznym będzie wszelki wysiłek zbudowania teoryi wszechświata i jego praw, początków, oraz przeznaczeń, nawet w zupełności zadawalniającej nasz rozum, jeżeli równocześnie podniesie prze ciwko niej protest wewnętrzny entuzyazm instynktu. Jeżeli przypadkiem, ktoś będzie nam prawił o po stępie drogą ewolucyi, będzie nas musiał wprzódy zaprowadzić przed posąg Tezeusza w Partenonie i wytłómaczyć, dlaczego te znamienite szczątki są nieśmiertelnem świadectwem tego, co Taine na zwał raz: „ludzkością, która się lepiej udała, niż m y.“ Następnie niech zaprowadzi nas przed pe wien wóz tryumfalny Demetry grecko-etruskiej, znajdujący się w British-Muzeum, którego koła zrobione są z dzikich róż i tam niech nam wy- tłómaczy, czy róże te różnią się w czemkołwiek, prócz zapachu, od róż, rosnących swobodnie na pochyłościach Brandwoodu. Zapewne, są to zbyt drobne zagadnienia dla uczonego, który niema czasu na zaglądanie w oczy posągom, lub zniża nia własnego wzroku do poziomu róż ; lecz dla ludzi mających czas, są te przedmioty niepokona nej ciekawości. „W istocie dla malarza najważniej
szą cechą każdego przedmiotu jest jego kształt i barwa, wbrew wszelkim filozofom. Oto np. filo zofowie twierdzą, że jednakowa ilość ciepła, lub ruchu, lub energii kaloryficznej, lub wreszcie cze goś podobnego zawarte jest w samowarze i w orle. Doskonale — jestto całkiem ścisłe i bardzo zajmu jące. Potrzebną jest ta sama ilość ciepła dla zago towania samowaru, co dla polotu orła w podniebiu, a znów tyle a tyle ciepła dla rzucenia się orła na zająca, lub kuropatwę. Lecz my, malarze, przyj mując równość, czy też podobieństwo orła z sa mowarem pod wszystkimi względami naukowymi, zajmujemy się wyłącznie różnicą ich kształtów ; dla nas najważniejszym faktem przy poznawaniu obydwóch tych rzeczy jest t o , że samowar ma kran, orzeł zaś — dziób orli, że na samowarze leży pokrywa, orłu zaś wyrastają skrzydła.u
Otóż w chwilach, gdy oddajemy się ogląda niu tych skrzydeł i przeglądając po kolei wszystkie rodziny ptaków o tak nieskończenie urozmaiconej skali piękna, badamy ich ubarwienie budzące w nas wrażenia przyjemne lub smętne. Kiedy się weseli my na widok gila, lub przeciwnie pogrążamy się w smutku, wówczas niech nikt nie podaje nam wyjaśnień, wyjaśnieniami wyjaśniamy wszystko, prócz piękna, a niszczymy bezpowrotnie urok zjawiska, t. j. to właśnie, czegośmy jedynie byli żądni. Darwin posiadał bardzo wielki umysł i za wdzięczamy mu bezwątpienia wiele słusznych poglądów na wszystko, co widział ; lecz, czyż
Darwin widział wszystko? „Zwyczajny tok rozu mowań Darwina możemy sobie uzmysłowić w spo sób następujący : wyobraźmy sobie, żeśmy ucze pili szczotkę do włosów do koła młyńskiego rączką naprzód tak, że na mocy ciągłego ruchu w jednym kierunku i pod wpływem nieustannie brzmiącego sygnału parowego, szczotka zamienia się na szyję, poczem, łącząc się w związku miłosnym z sygna łem, wydaje jajko, z którego powstanie słowik. “ Jakkolwiek taka interpretacya zasad piękna jest nieco przeszarżowaną, jednakowoż nie różni się zbyt od interpretacyj, podawanych nam zazwyczaj z całą powagą przez uczonych. „Podobnież zwo lennicy teoryi ewolucyjnej twierdzą, jeśli się nie mylę, że kuropatwy przybierają barwę brunatną, w skutek zapatrzenia się na zboże, mewy są białe, przez zapatrzenie na pianę morską, co zaś do kawek, obsiadających stare kościofy, to te przy bierają barwę czarną — prawdopodobnie w sk u tek zapatrzenia się na pastorów. “ Lecz, niezależnie od tych pojęć możemy potem zauważyć, że pióra ptaków są zazwyczaj ciemne o ile służą im przy pracy i przeciwnie — świetnie barwiste, o ile służą do ozdoby. „Niema orłów barwy tęczowej, ani mew purpuro w o-złot}7ch, gdy tymczasem ogromna ilość ptaków barwnych jak papugi, bażanty, kolibry jest jakby umyślnie stworzoną do zabawy czło wiekowi. W yraz umyślnie wywoła dyskussyę, lecz mniejsza o to, gdyż to rzeczy nie zmienia.“ Jeże li więc chcemy się zdobyć na wyjaśnienie
dzenia ptaka, lub wszelkiej innej istoty żyjącej, nie zapominajmy nigdy o stronie jej piękna: „prze- dewszystkiem, zwracajmy uwagę i obstawajmy przy kształcie, jako czemś, różniącem się od pro stej przemiany sił. Odróżniajmy rękę garncarza modelującą, nadającą kształt glinie, od jego nogi, która służy tylko do poruszania pedału. Jest rzeczą ciekawą stwierdzić, o ile uwzględnienie zwykłego kształtu pozwala nam wyprzedzić filozofów. In stynkt estetyczny posługuje się syntezą, podczas gdy „filozofia nowożytna jest rozmiłowaną w w y twarzaniu różnic ; właściwie nie zawiera ona zbyt wiele ponad maksymę : „wszystko co się tyczy piękna, mieści się w słownikach, chodzi tylko o przestawienie wyrazów." Istnieje jednak inna jeszcze władza, którą my, malarze, nazywamy - namiętnością. Nie wiem, jak ją nazywają filozofo wie, lecz wiem, że wywołuje ona bladość, lub purpurę oblicza, więc jest czemś widocznie sama, być może, iż jest potęgą ze wszystkich, najbardziej poetyczną, to znaczy — twórczą, gdyż tworzy ona sama z siebie w jednem westchnieniu, lub spojrzeniu, całe światy, podczas gdy brak namięt ności jest najrzeczywistszą śmiercią, zaprzecze niem wszelkiego istnienia, rozsypującem w gruz nawet głazy. “
Otóż władza ta jest cechą artysty, nie może
być co do tego żadnej wątpliwości. „Mogę twier dzić stanowczo, że w mym szczupłym zakresie sztuki naśladowczej, wszystkie razem wzięte me
chaniczne, lub gazowe siły świata, wraz ze wszy- stkiemi jego prawami, nie uzdolnią jeszcze nikogo do przeprowadzenia jednej linii, zaobserwowania jednego koloru, o ile nie przyjdzie mu z pomocą owa szczególniejsza potęga zwana duszą. “ Albo wiem potęga przypadku jest wielką, jeżeli koniec końcem możemy sobie wyobrazić zegar bez ze garmistrza, to znów byłoby nam bardzo trudno na wi dok mistrzowskiego obrazu, zaprzeczyć istnienia mi strza. Tylko uczeni wobec takiego zagadnienia po- prostu nie widzą obrazu. Im więcej bowiem rozpra wiają o estetycznej stronie przyrody, tem bardziej przez samą treść tych rozpraw, zdradzają się z tem, że jej w gruncie rzeczy nie widzą. Kiedy zaś uczeni silą się wytłómaczyć piękno za pomocą użyteczno ści, „podobni są w swej nadzwyczajnej pysze do owych robaków, usadowionych w ramach obrazu wielkiego malarza. Robaki ze znawstwem konsu mują drzewo, dotarłszy zaś do samego obrazu, znajdują go w prost niesmacznym uważając że ta kombinacya farb, których nie pożądali i nie po szukiwali, jest zwyczajnym wynikiem działania sił m olekularnych/4 Lecz dla tych wszystkich, którzjr umieją patrzeć na obraz, dla których jego barwy wytworne, subtelne, harmonijne i potężne, stano wią cząstkę własnego ich szczęścia; którzy kocha li obraz namiętnie od swej młodości, i kusili się o od tworzenie jego wierne, chociaż niedołężne ; dla tych którzy cierpieli, jeżeli cośkolwiek paczyło ten obraz, i płakali ze szczęścia, kiedy nic nie kalało jego
pierwotnej czystości — dla tych wszystkich pro blemat stworzenia bynajmniej nie jest tak prostym i nie wszystko jeszcze zostało wypowiedzianem w ciągu 6000 lat istnienia ludzi myślących.
„Estetyczne stosunki rodzajów są niezale żne od ich pochodzenia; one to właśnie nas in teresują. Dla nas kwiat jest celem i przyczyną siewu, nie zaś siew przyczyną kwiatu ; racyą bytu posiewów jest to , że dają one kw iaty, nie zaś odwrotnie. Kwiat jest dziełem stworzenia Du cha, a już w pierwiastkach składowych jego do skonałości tkwi i pierwiastek siły rozrodczej. Naj ważniejszym faktem do zanotowania tyczącym się kwiatu jest to, że stanowi on cząstkę rośliny, powstającą w chwili najintensywniejszego jej ży cia, i że owo, powiedzmy, zachwycenie wewnę trzne rośliny staje się dla nas widomem na ze wnątrz, przez zjawienie się jednej, lub kilku barw zasadniczych.
To samo co stanie się cechą charaktery styczną kwiatu, zależy w zupełności od tego, na jakiej części rośliny odbędzie się to zachwycenie ducha. Czasami życie koncentruje się w zewnę trznej powłoce rośliny i wówczas powłoka ta staje się białą i czystą, pełną siły i wdzięku. Nie kiedy koncentruje się ono w zwykłych liściach, wyrastających tuż pod kwiatem, wówczas liście oblekają się różem lub purpurą. Niekiedy znów życie koncentruje się w łodygach, podtrzymują cych kwiat, i łodygi przybierają barwę niebieską.
najczęściej jednak w koronie i w jej wewnętrznym kielichu. Lecz w każdym z tych wypadków, obe cność jak najintensywniejszego życia wyraża się w cechach, stanowiących rozkosz wzroku ludz kiego i jak gdyby umyślnie dla tegoż wzroku stw orzonych, lub raczej świadczących samym swym powabem, że są dziełem tej samej, co na sza, potęgi ducha...
Miejmy również nieustannie na względzie, że ów zbieg okoliczności, łub konieczności, który spowodował stopniowy rozwój różnic i cech ro ślin, nie ma tu żadnego znaczenia ; ów zbieg oko liczności sam w sobie jest zjawiskiem najwyższem i niewytłómaczonem. Koniec końcem , docieramy zaw7sze do jakiejś przyczyny pierwotnej, która kieruje okolicznościami. Spytajmy jakiegoś zwy kłego botanika, od czego zależy kształt liścia. Od powie nam, że liść jest to „rozwinięta brodaw ka1' i że jego kształt ostateczny „zależy od kierunku włókien naczyniowych". Lecz cóż kieruje samemi włóknami? — „włókna szukają czegoś, co jest dla nich potrzebne," — Lecz cóż budzi w nich tę potrzebę? co każe im szukać w ten, a nie w inny sposób? dlaczego poszukuje raz pięć, drugi raz trzy włókna ? dlaczego włókna te, raz wiją się zygzakami, to znowu zakreślają długie linie krzywe ? dlaczego raz skręcają się w słu żalczy kształt świdra, a kiedy indziej znów, jak gdyby wytryskiwały z niepohamowaną siłą ? dlaczego niekiedy poszukują przybierając kształt zmarszczek,
kędzierzawych, lub nastrzępionych igiełkami, nie kiedy zaś mają powierzchnię lśniącą o tak uroczej i mocnej zieloności, że nawet zima jest wobec nich bezsilną?
Na to odpowiedzi niema, lecz oto jest stre szczenie tych faktów : na całej powierzchni ziemi i wody pod wpływem powietrza i promieni sło necznych — w obłokach, roślinach i zwierzętach powstał ród zmiennych kształtów. Kształty owe z natury swojej stoją w pewnym związku ze świa domością ludzką, która je postrzega. Brzydota lub piękno, zdatność do złego, lub dobrego użytku tych kształtów, odbiła się na świadomości w sze regu mytów, lub objawień potęgi twórczej, na których ludzie zbudowali swe religie, zgodne z właściwościami rasowej energii, lub tempera mentu osobistego. Owa potęga twórcza została przez wszystkie narody po części utożsamioną z tchnieniem powietrznem, przy pomocy którego się objawia, po części zaś została zrozumianą, jako mądrość twórcza, pochodząca od najwyższej Istoty Boskiej. Przenika ona i jest natchnieniem wszel kiej harmonijnie z tą Istotą w pracy zespo lonej świadomości. I do jakiegokolwiek rezultatu umysłowego doprowadziła za czasów nowożytnych metoda, uważająca tę emanacyę li tylko za pe wien gatunek ruchu i drgania, to jednak wszelka ludzka sztuka twórcza, jak również najpomyślniej sze stany szczęścia i porządku ludzkości, opierały się dotychczas na przyjęciu tajemnicy, która jest
niewątpliwą, i osobowości tej siły, która jest pra wdopodobną".
Doszedłszy do tego punktu, prorok piękna zatrzymuje się. W istocie powiedział dość dla tych, którzy kochają przyrodę, za dużo zaś dla tych, którzy jej nie kochają. Jednakowoż nie można mu zarzucić ani uprzedzenia, ani dogmatyzmu. Ruskin nie twierdzi nic więcej ponad to, co widziały jego oczy, nie powtarza nic więcej prócz tego, co sły szały jego uszy. Wierzenia które wykołysały ongi jego dzieciństwo, pierzchły oddawna przed ostrzem zwątpienia. Ruskin w'olnej myśli złożył hołd jak najświetniejszy, ku zgorszeniu starych uniwersyte tów, z wysokości katedry Oksfordzkiej Ruskin poważył się prowadzić atak przeciwko oburzają cej samowoli dogmatów, przeciwko „zuchwalstwu w iary1“. Ruskin demaskuje pychę kościoła: „który wyobraża sobie, że miryady całe mieszkańców świata oddane były na pastwę błędów' i wiekuistej zatraty podczas jakichś 4000 lat, ażeby dopiero za naszych czasów i tylko dla nas zajaśnieć mo gła Boska prawda. Drwił rówmież z tych mistyków „którzy usuw ają się od wszelkiej służby ludzkiej, ażeby, zagrzebawszy w klasztor najlepszą cząstkę swego życia, oddać się tam temu, co sami nazy wają służbą Bożą, to znaczy pożądać tego, czego nie mogą otrzymać, płakać nad tem, czego nie mogą uniknąć i wreszcie rozmyślać nad tem, czego nie mogą zrozumieć". Czyniąc to jednak, Ruskin nie myślał również o abdykowaniu ze swo
bodnej badawczości swojej estetyki na rzecz ma- teryalizmu, ani o ukorzeniu się w obec „zuchwal stwa nauki;“ nie pozostawił przed drzwiami labo- ratoryów owego żarliwego sceptycyzmu, z którym ośmielił się był wkroczyć do kościołów ; nie uznał również za rozwiązane postawionych przez siebie problematów, ich negacyi, lub kurczenia, prakty kowanych , zarówno przez ro zu m , jak i przez wiarę. W pełni sil i na szczycie sławy w zupeł- nem posiadaniu swego zdrowia duchownego i przed zachodem życia, Ruskin zwrócił się do przyrody i znalazł, że jeśli nie jej siły, to jej piękno jest jeszcze czemś niewytłómaczonem. Otóż piękno uważał zawsze za wielkie źródło na tchnienia dla czynów ludzkich, za najwyższe szczęście i najtrwalsze prawo. Domagał się więc, ażeby mu je wytłómaczono, lub, jeśli to jest nie możliwe, ażeby uznano tajemnicę, która otacza zewsząd nasze życie najintensywniejsze — życie w zachwyceniu. Otworzył na nowo bez hałasu, lecz z mocą, drzwi do Niepoznawalnego, które nauka miała pretensyę zamknąć, i pokazał, że niema jakiejś jednej nauki, lecz że istnieje po pro stu dużo rozmaitych nauk, pomiędzy któremi jest oto pewna gałęź, tak mało jeszcze rozwinięta, że zaledwie daje sic rozpoznać i określić, ponieważ przedmiot jej odgrywa tak ważną rolę w rzeczach, które dały początek naszemu istnieniu, jak rów nież w rzeczach, które my sami powołujemy do istnienia. Zdawało się Ruskinowi rzeczą pewną.
że zagadnienie, które postawił, trwa nienaruszone i że jest w istocie więcej estetyki pomiędzy nie bem a ziemią, aniżeli jej obejmuje nauczanie na szych szkół filozoficznych...
Powraca tedy do Boga swej młodości, nie dlatego, ażeby był prawdą, lecz że jest jakiemś wytłómaczeniem piękna, podczas gdy filozofowie nie tłómaczą niczego, prócz brzydoty, uprawia legendy dla legend i oddaje się tym, które się zgadzają najlepiej z jego uczuciem estetycznem w niczem go nie zaciemniając i nie wypaczając. Chrystus staje się dla niego najwyższym i najsłodszym ar tystą, który własnoręcznie pracuje nad upiększe niem przybytku człowieczego : jest to ów ogrod nik, spotkany przez Magdalenę, który czuwa nad nowonarodzonymi kwiatami ; jest to ów tkacz subtelny, który robi sukienkę lilii, świetniejszą od sukien Salomona; jest to ów cudotwórca z Kany Galilejskiej, który do dnia dzisiejszego w każdem zwieszającem się winnem gronie zamiena na wino wodę nieba i ziemi. Chrystus jest tern wszystkiem, co odradza się na wiosnę, jest blaskiem na czo łach gór, je s t tchem kojącym wysokich szczytów, jest przyrodą, pięknem i miłością. Nic w tem dzi wnego, że wyznawca piękna staje się wyznawcą Chrystusa i że na schyłku życia, we wrześniu roku 1888, sporządzając swój testament umysłowy i rozpalając niejako w jednej pochodni wszystkie światła swojego życia podobnie jak słońce, które na chwilę przed zgaśnięciem skupia w sobie
wszystkie w ciągu dnia rozwiane promienie, Ru skin woła :
„Obecnie kreśląc wśród niezmąconego spo koju śniegów Chamonix ostatnie slow o księgi, którą natchnęło ich piękno, tak pełen jestem nie znanego mi dotychczas rozradowania i ukojenia serca, że czuję się na siłach uczynienia swego najprostszego wyznania wiary. — Wierzę że po znanie piękna jest prawdziwą drogą i pierwszym szczeblem do poznania dobra, że prawa, rozkosze i istota piękna w widomym świecie Boga są rów nież wiekuistą i poświęconą częścią dzieła stwo rzenia, jak cnota w świecie ducha, jak adoracya w świecie anielskim.
ROZDZIAŁ II. S z t u k a .
§• 1.
Jeżeli taką jest przyroda, jakąż więc winna być sztuka? Oczywiście, sztuka powinna być za razem i czemś bardzo wielkiem i czemś bar dzo małem : bardzo wielkiem — w stosunku do ludzi, bardzo małem — w stosunku do przy rody. Bo skoro prawa, rozkosze i istota piękna są równie poświęconą częścią dzieła stworzenia w widomym świecie Boga, jak cnota w świecie duchów, to człowiek, badający te prawa, przypo minający te rozkosze i przedłużający istnienie piękna, t. j. artysta, pełni jedno z największych zadań ludzkości : pośredniczy pomiędzy przyrodą i nami, jest jej badaczem, piewcą i pamiętnika- rzem. W szyscy podążamy spiesznie do naszych różnorodnych zajęć : do biura, do crikieta, na po siedzenie rady i t. p. Posłannictwem artysty jest zatrzymać nas i powiedzieć: „patrz na ten ka mień i na te żyły, spójrz na to źdźbło trawy,
chylące się ku Tobie, patrz na te mięśnie, spójrz w to niebo. Czyż myślicie, że wszystko to jest bezuży teczne ?
„Kto w całym tym gadatliwym tłumie potra fiłby opowiedzieć o jednej z tych form, łub prze paści, które jak łańcuch białych szczytów zale gały wczoraj widnokrąg w popołudniowej porze ? Jeden powiada, że był czas dżdżysty, drugi. — że było wietrzno, trzeci że duszno, lecz kto widział śmigły promień słoneczny, który wytrysnął z po łudnia i uderzył w te szczyty górskie, że się roz wiały i roztopiły w błękitnej kurzawie deszczu ?“
Artysta widział ten promień, artysta zatrzy mał nas przed nim, a raczej, zatrzymał promień przed nami, gdyż danem mu jest czynić cuda. „Za jego rozkazem nie wysychają rosy poranne i z nie bios nie znika tęcza. On obleka w kształt cielesny rzeczy nie dające się mierzyć i unieśmiertelnia rzeczy nie mające trwania." Artysta obserwuje przyrodę, jak czujna strażnica, i jest budzicielem naszego zachwytu. On zdobywa najbardziej nie uchwytne prawa, on dostarcza nam najżywszych rozkoszy, on odkrywa estetyczne tajemnice, na których opiera się związek nasz z rzeczami, dzie- jącemi się na niebie i na ziemi. Ponad to wszy stko on to pozostawia nam najpewniejsze świa dectwo pojmowania tych rzeczy przez ludzi danej epoki. „Wielkie narody w trzech księgach kreślą własną autobiografię : w księdze czynu, w księdze słowa i księdze sztuki. Żadna z tych ksiąg nie
może być zrozumiałą bez odczytania dwóch innych ; lecz tylko ostatnia z trzech ksiąg jest wiarygodną bez zastrzeżeń. Czyny narodu mogą być świetne dzięki przypadkom, słowo może się stać potężnem dzięki geniuszowi niektórych z jego synów, lecz sztuka narodu staje się wielką li tylko dzięki powszechnemu uposażeniu i sympatyom rasy.“ Tak więc wobec nas wszelka „sztuka jest nauką. “ Lecz równocześnie i dla tych samych po wodów', dla których sztuka jest czemś bardzo wielkiem wobec nas, maluczką jest wobec przy rody. W obec przyrody — „sztuka jest uwielbie- bicniem," bo skoro świat widomy jest najwy raźniej zorganizowany dla celów estetycznych, skoro co wieczór obłoki, jak malowidło al fresco, zachw ycają nasz wzrok, gdy go wznosimy, co rano zaś, korony kwiatów podobne do akwareli cza rują nas, gdy zwrok opuszczamy — to jasnem jest, że wszelkie piękno pochodzi od przyrody. Ona jest jego najwyższem urzeczywistnieniem i wzorem wieukistym, nie zaś jakiś ideał, narzu cony nam przez trądycye, lub jakieś wytwory naszej wyobraźni. Piękno żyje w najbardziej prze mijającym liściu, który ulata za powiewem wiatru, w najdrobniejszym kamyku, toczącym się z gór, w najniklejszej łodydze sitowia, pochylającego się nad stawem. Na każdej bowiem z tych rzeczy oczy artysty umieją odnaleść podpis Mistrza Naj wyższego, na żadnem z dziel swoich Mistrz nie zapomniał położyć stygmatu piękna.
Cóż ztąd, że roztargniony, lub zaaferowany przechodzień nie widzi wcale świetności zwiędłe go liścia leżącego w słońcu przed drzwiami ga- leryi, chociaż znalazłszy się w samej galeryi po dziwią obraz tegoż liścia, wydobyty pędzlem we- necyanina, mimo że obraz jest tysiąc razy bledszy od rzeczywistości ? Cóż z tego, iż przechodzień ów zastanawia się sam nad tym faktem i uczuwa zdumienie i rodzaj obrazy, że sztuka każe mu się zachwycać rzeczą, którą się nie zachwycał w rze czywistości. I cóż z tego na koniec, że przecho dniem tym jest Pascal i że uwagi jego stały się punktem wyjścia dla najdziwaczniejszych sprze czności jakie kiedykolwiek popełniono, w kwestyi przyrody i sztuki. W szystko to dowodzi jedynie, że można być bardzo wielkim logikiem i bardzo małym artystą jednocześnie. Artysta nie przeszedł by obojętnie wobec liścia leżącego w słońcu, byłby go zauważył, byłby go pokochał za jego ciemno-czerwo ne zgorzelizny, za grę światłocienia, za plamę, jaką tworzy na kamieniach Gdyby zaś miał ze sobą pu dełko z farbami, może by go skopjował z natury i czując tyleż zajęcia dla tego drobnego przed miotu, ile Pascal czuł pogardy, zapomniałby na wet o zwiedzeniu galeryi, w której Pascal uwa żał za obowiązek zachwycać się liściem malowa nym, gdyż prawdziwy artysta zawsze będzie wolał odbłyski, pląsające na kanale Grando od tych, które drzemią na płótnach Canaletto, podobnie jak będzie wolał spalone na słońcu ciało żebraków