• Nie Znaleziono Wyników

Ruskin i kult piękna. T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ruskin i kult piękna. T. 2"

Copied!
182
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

RUSKIN I KULT PIĘKNA

(4)

WIEDZA I ŻYCIE

W y d a w n ic t w o z w ią z k u

NAUKOWO-LITERACKIEGO WE LWOWIE

'■tJb

<5___ ~ .Q <a°<ag ).~ ___g>

Serya I. — Tom III.

L W Ó W

N A K ŁA D E M K SIĘ G A R N I H . A L T E N B K R G A

W A R S Z A W A

K SIĘ G A R N IA POD F IR M Ą E. W E N D E I SPÓŁKA

1908

(5)

ROBERT DE LA SIZERANNE

m

RUSKIN I KULT PIĘKNA

c

Z F R A N C U S K IE G O P R Z E Ł O Ż Y Ł

A N T O N I P O T O C K I

W Y D A N IE D RU G IE

TOM II

L W Ó W

N A K ŁA D E M K SIĘ G A R N I H . A L T E N B E R G A

W A R S Z A W A

K SIĘ G A R N IA POD F IR M Ą Ę . W E N D E I SPÓ ŁK A

1908

(6)

KRAKÓW. — DRUK W . L. ANCZYCA I SPÓŁKI.

(7)

CZĘŚĆ III

Myśl estetyczna i społeczna

RUSKIN 1

(8)
(9)

Mądrość starożytna mówiła: »Nikt po dwakroć nie zanurzył się w samej fali*. Zamykając te tomy koloru wodnisto - zielonego, lub mętnie winnego, o* żyłkach złotych, w których znaleźliśmy tyle kart, potężnych analizą, obrazem, lub namiętnością, m o­

żemy również powiedzieć: »nie czytaliśmy nigdy po dwakroć tego samego Ruskina*. Sprzeczności jego stały się przedmiotem uciechy jego przeciwni­

ków i poradliły czoła jego uczniów. Pan August Filon pisał pewnego razu, źe podejmuje się wy­

ciągnąć z dzieł Ruskina doktryny najzupełniej sprze­

czne, zaś pan Whistler zabawiał się na przestrzeni dużego tomu zestawianiem aforyzmów Ruskina, które pod względem jasności mogą rywalizować z Arrangements en noir, słynnego artysty amery­

kańskiego. Po przeczytaniu jednej strony mistrza, zdaje się nam, żeśmy pochwycili wątek myśli jego, po przeczytaniu stron dziesięciu — zaczynamy się wahać, po przeczytaniu zaś dwudziestu, tracimy wszelką nadzieję. Wszystkie subtelności, falowania i zawisłości jego rozlicznych systemów estetycznych,

i*

(10)

religijnych i społecznych, czynią zeń nieważkiego i niepochwytnego czarodzieja, który, jeśli już chcemy zamknąć go w logicznem określeniu, jest, jak ów geniusz z »Tysiąca i jednej nocy«, rozwiewający się w postaci dymu. Jesteśmy wobec niego, jak gdyby wobec nagromadzenia drobnych, drogocen­

nych, błyskotliwych i pociągających przedmiotów, które jednak są zmienne, jak płomień i niewierne, jak fala...

A jednak rzeka, tocząca swe wody pod na- szemi stopami, jest zawsze tą samą rzeką, która toczyła swe wody w tem samem miejscu i którą nazywaliśmy tem samem imieniem, jak ongi, gdy dziadek, trzymając nas za rękę, ukazał ją nam po raz pierwszy. Ten płomień, który podrywa się i za­

ludnia dziwnymi cieniami wielką komnatę starego domu rodzinnego, przypomina jak najwierniej pło­

mień, który ogrzewał nasze dziecinne rączki i który budził w nas tyle pięknych marzeń, dziś rozpro­

szonych. Żadna fala nie jest, ściśle biorąc, falą wczorajszą, lecz rzeka jest zawsze ta sama; żaden płomień nie odtwarza fotograficznie swego dawnego kształtu, ale ognisko pozostaje niezmiennem. Ru- skin jest właśnie, jak owa rzeka i jak ów płomień:

nigdy nie jest podobnym do siebie, odnawiał się bezustannie, a jednak jest zawsze tym samym.

Myśli jego płyną zawsze z tego samego źródła, które bije gdzieś bardzo wysoko, i zasilają zawsze jeden ocean, który jest bardzo rozległy. Cóż więc jest tem źródłem, jakim jest ów ocean?

(11)

Postaramy się dać na to odpowiedź. Jeżeli w poszukiwaniach naszych uchybimy w czemkol- wiek pewnym, ustalonym przesądom o tym lub in­

nym pojedynczym tekście Ruskina, niech nam to będzie wybaczonem ze względu, iż mamy tu na wi­

doku nie analizę tej lub innej jego książki, lecz obraz ogólny jego myśli o przyrodzie, sztuce i życiu od 1843 aż do 1888 roku. Jeśli zaś zdarzyło się, że bądź uczniowie jego, bardziej żarliwi, niż prze­

zorni, bądź leź przeciwnicy bardziej pomysłowi, niż lojalni, wytworzyli w samej nawet Anglii bardzo fałszywy pogląd na doktrynę Ruskina, to nie bę­

dzie to świadczyć bynajmniej przeciwko wierności syntezy, którą przedsiębierzemy, lecz raczej prze­

mawiać będzie za jej potrzebą. Zaiste, byłoby rze­

czą zbyt łatwą wyszukać u mistrza ustępy, które staną z nami w sprzeczności, że zaś ustępy te mają formę zazwyczaj bezwzględną i aforystyczną, moźnaby było sądzić, że wykluczają one wszelką inną opinię. Tymczasem bynajmniej tak nie jest:

są one podobne do wirów rzecznych, które chwi­

lowo i w pewnych miejscach mogą iść przeciw prądowi, lecz nie mogą zmienić ich kierunku. Sama nawet ich gwałtowność jest bezsilną wobec ogól­

nego toku myśli, który, zdaniem naszem, zdołaliśmy pochwycić i który będziemy się starali określić.

Myśl ta, powiedzmy to nareszcie dla uniknięcia błędu, jest myślą Ruskina, nie zaś naszą własną.

Jeżeli zaś oddajemy ją z całą jej właściwą siłą, świadczy to nie o naszej stronniczości, lecz o wier­

(12)

ności. Nie uważaliśmy za pożyteczne, ani właściwe, obciążać i komplikować wykładu uwagami i za­

strzeżeniami osobistemi. Uważamy, że przed roz­

poczęciem dyskusyi nad doktryną należy ją po­

znać. Oto jest doktryna Ruskina. Gdy ją poznamy, każdy według życzenia będzie mógł otworzyć nad nią dyskusyę.

(13)

ROZDZIAŁ I.

Przyroda.

§ I-

Czy nie istnieje przypadkiem pomiędzy Niebem a Ziemią liczba rzeczy estetycznych większa, ani­

żeli ta, którą obejmuje zazwyczaj nauka naszych szkół filozoficznych? Czy ludzie nie dają się często powodować przywidzeniom raczej, niż rozumowi i czy tylko dzieci lubią przewracać karty z obraz­

kami, zapominając przytem o rzeczywistości? O ży­

ciu wiemy bezwątpienia już bardzo dużo. Chemik bierze jakąś roślinę, niesie ją do laboratoryum, analizuje ją, poddaje licznym doświadczeniom i na­

stępnie oznajmia nam, z ilu i jakich elementów składa się roślina, ile zawiera części azotu, a ile wapna i jak kiełkowała i dlaczego się rozwinęła.

Zgoda, wszystko to jest bardzo interesujące. Ekono­

mista ustawia bilansy, prowadzi palcem po liniach graficznych, bada księgi rachunkowe, pamiętnik^

oczyszcza z kurzu archiwa i naucza nas, w jaki

(14)

sposób wymiana rozwija bogactwo krajowe, lub w jaki sposób ustala się wartość produktów spo­

żywczych na podstawie użyteczności, lub wreszcie dlaczego kryzys monetarna wybuchła w tej, a tej epoce. Jeszcze raz zgoda. Wszystko to w istocie ma miejsce, lecz czy to już wszystko? Dlaczego, spytajmy chemika, w ten oto wieczór zimowy te róże, postawione na gzymsie kominka, czynią dla nas samotność znośniejszą, a zimno — mniej przej- mującem? Wszakże one nie mówią, ani nie grzeją.

Dlaczego, spytamy ekonomistę, ta narośl konchy perłowej, nie służąca do żadnego celu użytecznego, ma w handlu wartość większą, niż worek zboża, któryby mógł wyżywić człowieka przez pewien czas? Fizyka spytamy, dlaczego dźwięki tej gamy minorowej wywołały w nas smutek i dlaczego ten promień słoneczny rozradował nas? Dlaczego ten płomień na kominku nie ożywia nas jak promień słoneczny? Dlaczego wreszcie w tem sztucznem ognisku, w którem termometr wskazuje tak wielką ciepłotę, matematyczny płomień gazowy, liżący nie­

ruchomą koszulkę amianlową, tak mało udziela go sercu? Opuśćmy to miasto, w którem dymy zasła­

niają niebo, a bruki drewniane ziemię, gdzie ogień pożera tylko gaz i gdzie wody niepodobna wziąć do ust, i chodźmy poznawać przyrodę w jej wła­

snej dziedzinie, tam, gdzieśmy jej jeszcze nie ob­

serwowali. Dlaczego to samo niebo, które w czas niepogody zniechęca nas, dodaje nam otuchy, gdy jest wypogodzone? Oto jesteśmy.w szczerem polu.

(15)

Porównajmy tę płaską równinę, pokrytą zielenią, obciętą pod sznur, z tą falującą obok powierzch­

nią, pełną bujnie rozrosłych i misternie splątanych traw. I tu i tam mamy do czynienia z jednym i tym samym składem chemicznym, z tą samą siłą produkcyjną, z tą samą wartością; obydwa łany są sobie równe w oczach agronoma, ekono­

misty, filozofa, urzędnika podatkowego. A jednak pierwszy, o liniach monotonnych, nie każe nam zwolnić kroku, nie zatrzyma naszej uwagi, drugi zaś pociągnie nas, rozerwie i nawet oczaruje i wobec tysiąca jego kapryśnych linij i widoków, zapominamy na chwilę o naszych troskach życio­

wych i powracamy do domu wypogodzeni, spokoj­

niejsi i wzmocnieni moralnie. Dlaczego tak jest?

I dlaczego cała ta przyroda jest barwna, jak obraz, nie zaś szara jak rysunek? Dlaczego naj­

świetniejsze barwy połyskują na jestestwach naj­

mniej pożytecznych, lecz również najmniej szko­

dliwych? Istnieją bez wątpienia grzyby trujące, po- centkowane, jakby kiścią Delacroix, istnieją również muchy jadowite, jak gdyby dotknięte pędzlem Fra Angelica, lecz natomiast, czyż nie najcichsze pta­

szyny są zazwyczaj najpiękniej ubarwione? Przyj­

rzyjmy się tym ułamkom skały, rozbitej w upadku;

»oto jest czysta ziemia, barwy białej, gdy jest sproszkowaną, która stanowi część składową gliny i piasku, lecz z chwilą, gdy powstaje w niej in ­ tensywniejsze życie, a mianowicie z chwilą, gdy się rozpoczyna krystalizacya, patrzymy jak zmie­

(16)

nia swe barwy: oto staje się szmaragdem, rubi­

nem, szafirem, ametystem i opalem. Skądże ten związek pomiędzy potęgą krystalizacyi i czysto­

ścią substancyi z jednej a pięknem jej z drugiej strony? Przyjrzyjmy się dalej roślinom. One ró­

wnież przybierają najświetniejsze barwy i zachwy­

cają nasze ludzkie uczucia najbardziej wówczas, gdy same przechodzą niejako paroksyzm najwyż­

szego rozbudzenia życia. Wówczas to świetnieją zasadniczemi barwami: niebieską, żółtą, czerwoną lub białą, która jest połączeniem wszystkich barw.

Zważmy również, że ten moment największej świe­

tności jest zarazem chwilą, w której rośliny wcho­

dzą w stosunek wzajemy, odpowiadający rozko­

szom miłości w świecie ludzkim. Dlaczego tak jest? Pójdźmy wyżej po szczeblach istnienia. Oto coś pokręconego i błyszczącego ślizga się po dro­

żynie; jest to, jakby mały srebrny strumyk, pomy­

kający wśród traw, ciało pierścieniowate, »które wiosłuje po ziemi, posługując się swymi pierście­

niami, zamiast wiosła. Jest to, jakby fala, lecz nie poruszona wiatrem i jakby prąd, ale bez upadku.

Dlaczegóż nagłe przerażenie ogarnia nas wobec tej istoty, skoro wiemy, że więcej trucizny zawiera w sobie błotna kałuża, lub zlew, źle utrzymywany, niż najstraszliwsza żmija z nad Nilu?« Istniał-że by jakiś tajny związek między kształtem węża, a ideą zła, drzemiącą w głębi nas samych... Dlaczego znów przeciwnie odczuwamy przyjemność wobec szybkiego i promiennego śmignięcia purpurowych

(17)

skrzydeł, które wszakże nie służą nam do niczego i których wszystkie barwy, wzięte razem, są dla nas mniej użyteczne, aniżeli szarawe i bynajmniej nie świetne mięso drobiu? Dlaczego przenika nas dreszcz rozkoszy, pełnej dumy i poczucia swo­

body wobec giętkich i subtelnych ruchów nóg koń­

skich? Ruch samochodu nie posiada tego cha­

rakteru i prowadzi nas szybciej tam, dokąd zmie­

rzamy...

Odpowiedzą nam może, że zjawiska te bynaj­

mniej nie zaprzątają w równym stopniu uwagi i nie są jednako potrzebne do szczęścia wszystkich istot. — Bez wątpienia; to też zarówno w nich, jak w nas samych stwierdzamy o jedną zagadkę więcej. Zachodzi pytanie, czy wrażenia te i ich wpływy na działalność pewnych istot nie istnieją dla nich wcale, czy też, istniejąc w różnym stopniu, stanowią o hierarchii i względnie o klasyfikacyi je­

stestw, które jeszcze nie zdołaliśmy zbadać. Czem się np. dzieje, że wobec tych samych niebieskich gór, wznoszących się na krańcu widnokręgu, jak fale unieruchomione laseczką czarodzieja, człowiek odczuwa wzruszenie i zalrzymuje się, podczas gdy inne zwierzę rusza swoją drogą bez wrażenia?

Więc nie wszystko, co ma oczy, widzi jedno­

stajnie i być może, istnieją inne różnice pomiędzy rodzajami, niż te. o których mówią nam biologo­

wie. »Biologowie pouczają nas o nieskończonej roz­

maitości instrumentów wzrokowych, którymi się posługują twory, zaludniające ziemię, pouczają nas

(18)

o budowie i sposobach posługiwania się tymi in­

strumentami, o tem, że jedne z nich mają zupełną swobodę ruchu w orbitach, podczas gdy inne są unieruchomione niejako na kostnych piramidach, jak w wypadku myopii; że inne znowu są osa­

dzone na końcach rożków, rozsiane na powierzchni pleców i ramion, posunięte na koniuszeczki mać­

ków, celem rozpoznawania drogi, lub wreszcie za­

sunięte w kącikach warg. Lecz jak wszystkie te stworzenia widzą tymi rozmaitymi rodzajami oczu?«

Patrząc na węża, rozwijającego swe zwoje, lub le­

żącego nieruchomo na gałęzi, w postaci wiązki lin, lub spłaszczającego o szkła muzealne swe zimne cielsko, pomyślmy o tem, czy wąż patrzy na nas również i co właściwie widzi? W ąż godzinami ca- lemi wlepia swe oczy w naszą twarz i przez pio­

nowe szpary swych oczu otrzymuje wrażenie czło­

wieka takie, na jakie źrenica i umysł węża zdobyć się mogą. Lecz jakiego rodzaju jest ów obraz, otrzymywany poprzez połyskujący błękit tej stra­

szliwej soczewki? Podobnież mówimy, że kot spo­

gląda na biskupa; dobrze, lecz czy spoglądając wi­

dzi w istocie biskupa? Kot, pieszcząc się, nie pa­

trzy nigdy; zdaje się, jak gdyby serce jego lunkcyo- nowało w plecach i w łapkach, a nigdy w oczach.

Koń zdaje się okazywać więcej wrażliwości na ró­

żnicę widoków, pies jeszcze więcej i wreszcie czło­

wiek więcej niż wszystkie inne istoty razem wzięte.

Człowiek patrzy i oddaje się kontemplacyi, cierpi lub zażywa rozkoszy przy pomocy wzroku, czuje

(19)

się zachwyconym i wpada w ekstazę wobec rze­

czy, które nie mają żadnej innej roli w jego ży­

ciu, wobec refleksów, których nie może pochwy­

cić, wobec skał, których nie może użyźnić, wobec barw tego eteru, który jest dlań niedostępnym.

Dlaczego tak jest?

Dlaczego najwięksi z pośród ludzi, jak np.

święci, których historyę czytamy w naiwnych na­

pisach, w gloryach starych, złoconych obrazów, lubili zanurzać się wzrokiem w obrazach gór, skrzydeł, wód i kwiatów ilekroć mieli jakieś dzieło do spełnienia, lub do przebycia jakąś próbę ponad zwykłe siły swego ducha? Dlaczego wreszcie u je­

dnego i tego samego człowieka te promienne i bez­

interesowne wrażenia są tem głębsze i żywsze, im wolniejszem od nizkich namiętności i drobiazgowej pewności jest jego serce? Dlaczego rozkosz barw odczuwamy zwłaszcza wówczas, gdy temperament nasz jest zdrów, umysł spokojny i zmysły wypo­

częte? Dlaczego w tym wypadku rozkoszne poczu­

cie barw i ich wspomnienie towarzyszą całej na­

szej egzystencyi? »Niech oko nasze, świadomie, lub bezwiednie, spocznie na gałązce drzewa niezwykłej formy podczas rozmowy z drogą nam osobą, i oto, gdy nawet zapomnimy treść tej rozmowy, a wszyst­

kie okoliczności jej towarzyszące przeminą w pa­

mięci, jak gdyby nigdy nie istniały, to jednak na­

sze oko przez całe życie będzie odczuwało rodzaj przyjemności na widok podobnych gałęzi i drzewa, przedtem całkiem obojętnych. Przyjemność ta bę­

(20)

dzie tak subtelną, tak subtelnym śladem delika­

tnych uczuć, że nie potrafimy sobie nawet uświa­

domić jej istoty; lecz nie zburzy jej również ża­

dne rozumowanie, i stanie się ona niejako częścią składową naszej duchowej organizacyi«. Dlaczego tak jest? W szkołach tłómaczą nam bezwątpienia istotę wielu rzeczy, lecz czy tłómaczą rolę, jaką odgrywają w naszem życiu barwy i kształty? Pod­

dajemy analizie rozmaite własności ciał, czy jednak starano się zbadać własność zasadniczą, tę, która łączy wszystko we Wszechświecie — potęgę po­

ciągu i sympatyi. Rozumowania naszych fizyologów i psychologów są niezmiernie pomysłowe, lecz po­

dobno dałyby się zastosować równie dobrze do otaczających nas rzeczy, gdyby te były pozbawione harmonii linij i podniecających barw. Czytając filo­

zofów, nie można by się nawet domyśleć, że ów świat, o którym oni prawią w wyrazach tak ab­

strakcyjnych, szarych i zimnych składa się z tych drżeń listowia, falowania świateł, pulsowania spoj­

rzeń, które stanowią całą jego wartość. Budujemy systematy, które tłómaczą wszystko na świecie, prócz :jego uroku; badamy najtajniejsze zakątki duszy, prócz władzy uwielbienia; zdajemy sobie sprawę ze wszystkich naszych związków z tak zwaną martwą przyrodą, prócz związku miłości.

Wszystko to, — opowie być może mędrzec — leży w zakresie różnych nauk, które zdają z tego sprawę poszczególnie, lub zresztą nie podpada wcale ich kompetencyi, nie może stanowić mate-

(21)

ryału do badań naukowych ze względu na wy­

jątkowy charakter wrażeń indywidualnych, innych dla każdego osobnika i mających do czynienia zawsze tylko z pozorami rzeczy. Nazwijmy to po­

zorami, lecz czy ta nazwa pozbawi je władzy, jaką mają nad człowiekiem i jego życiem? Czyż nie od pozorów zależy większa część naszych decyzyj, i naszych słabości, a stąd i naszego szczęścia czyż nie zależy od pozorów sławy, lub od pozo­

rów miłości? Czyż nie pozorom bohaterstwa sta­

rożytnych zawdzięczamy naszych realnych bohate­

rów nowoczesnych i czyż nie pozory oazy, nie mi­

raże dają nam siły, niezbędne w naszej wędrówce ku rzeczywistości i czy np. podania są prawdą;

a jeśli nie są, czy przez to mniej wpłynęły na same zjawiska życia, niż historya? Czy religie opie­

rają się na dowodzeniach? a jednak czyż nie po­

zorom nieba zawdzięczamy większość rzeczy, które przekształciły ziemię? Ktoś może powie, że obo­

jętnym jest blask słońca, byleby tylko słońce nas oświecało, jak również harmonia kwiatów, byleby tylko posiadały własności lecznicze. Lecz czy nie należałoby raczej powiedzieć, że cały związek tych rzeczy z człowiekiem, tych wiadomości z naszą świadomością i tych pozorów z naszymi uczyn­

kami i uczuciami, że wszystkie te niedostrzegalne, a potężne wiązania —

»Ces fils mystśrieux ou nos coeurs sont liós«.

(22)

są poprostu zbyt subtelne, zbyt szczególne, ażeby­

śmy ich mogli dotknąć bez uszkodzenia brutalnym skalpelem nauk, zorganizowanych dziś w zupełnie innym celu.

Ażeby nauka mogła to uczynić, potrzebaby, ażeby badanie przyrody uwzględniało nietylko jej skład chemiczny, lub fizyczny, nietylko zagadnienia prawdy, użyteczności, bogactwa, rozwoju, plenno­

ści nawet, lecz jeszcze i to, co uwielbiamy w ży­

ciu, a czem gardzimy w rozumowaniu, co się samo narzuca w faktach, a co jest wygnanem z syste- matów, to, czego szukamy w milczeniu i o czem marzymy wśród obaw — mianowicie piękno. Ta tylko psychologia potrafi zdać sprawę ze zjawisk, wzmiankowanych poprzednio, i z tysiąca innych, zaledwie przeczuwanych, lub odgadywanych, która uwzględni i uzna za pierwszorzędne własności przed­

miotów, ich kształty i barwy; która się zajmie nie samym tylko zmysłem dotyku, lecz najszlachetniej­

szym ze zmysłów — zmysłem wzroku; która uwzglę­

dni nie tylko nasze pragnienia i instynkta posiada­

nia, lecz również najbezinteresowniejsze z uczuć — uczucie uwielbienia. Prawdziwie zupełnym syste- matem filozoficznym będzie ten, który obejmie nie tylko zagadnienia sił, lecz również zagadnienia kształtów; który określi nietylko prawa stworzenia, lecz również, a nawet przedewszystkiem jego roz­

kosze; który klasyfikacyi jestestw nie zbuduje na samych tylko ich pozorach i funkcyach mechani­

cznych, podobnie jak klasyfikują motory w galeryi

(23)

machin, lecz który uwzględni przytem ich cechy estetyczne, będące wskazówką i odbiciem piękna — jak to ma miejsce przy klasyfikacyi obrazów i po­

sągów w muzeum sztuk pięknych.

Odpowie ktoś może, że taka nauka i taka filo­

zofia nie będzie ani jednem, ani drugiem we wła- ściwem znaczeniu tych pojęć. Nie będziemy się spierali o wyrazy; w istocie zachodzi głęboka ró­

żnica między temi dwiema metodami badania.

Pierwsza rozpatruje rzeczy same w sobie, druga zajmuje się raczej ich wpływem na czucie i duszę ludzką. Zadaniem tej ostatniej jest pogłębienie wra­

żeń naturalnych, które te rzeczy wywierają na istoty żyjące. Obydwie nauki troszczą się o prawdę, lecz jedna ma na względzie prawdę pozorów, druga zaś prawdę samej treści; jedna bada stosunki rze­

czy pomiędzy niemi, druga zaś li tylko stosunek ich do człowieka, zadając sobie zawsze jedno py­

tanie: czem jest rzecz dana dla wzroku i serca ludzkiego?

§■ 2.

Zachodzi jeszcze większa różnica pomiędzy dwiema metodami, jeśli uwzględnimy rodzaj uzdol­

nień wprawianych w ruch przez każdą z tych me­

tod. Pozostając najzupełniej naukową, a więc do­

świadczalną, metoda nowa wprowadza przede- wszystkiem czynnik artyzmu i intuicyi. Chcąc bo­

wiem zgłębić wpływ przyrody na oczy i serca ludzkie, należy raczej dobrze widzieć, nie zaś wiele

n u j‘ in ;i. 2

(24)

umieć, co właśnie jest przywilejem artystów, prze­

wyższających subtelnością wzroku instrumenta uczo­

nych. »Ośmdziesięcioletnia praca całego Towarzy­

stwa Geologicznego nie zdobyła tych prawd tyczą­

cych się kształtu gór, które w kilku pociągnięciach wydobył na jaw dziecinny pędzel Turnera, lat temu również ośmdziesiąt. Znajomość wszystkich praw systemu planetarnego i wszystkich krzywych, za­

kreślonych przez pocisk, nie uzdolni człowieka nauki do narysowania jednej kaskady, lub fali.

Wszyscy członkowie Surgeon’s Hall’u, wspomaga­

jąc się wzajemnie nie zdołają odtworzyć, a nawet zobaczyć naturalnego rzutu ciała ludzkiego w ener­

gicznym ruchu, jak to uczynił lat temu 300 syn biednego farbiarza (Tintoretto)*. Ażeby jednak do­

brze odczuć ten wpływ przyrody nietylko na oczy, lecz także na serce, nie dość ją dobrze widzieć — należy jeszcze bardzo ją kochać. »Być może, iż nie możemy i nie jest nam zgoła danem przeni­

knąć tajemnice bodaj jednego kwiatu, potrzeba wszakże, ażeby wysiłkom nauki towarzyszyły nie­

ustannie wzruszenia uczucia*.

Czemże jest ta w nas samych obecna wła­

sność, dzięki której widzimy i poznajemy w czło­

wieku nie tylko cudowny mechanizm, w roślinie nie tylko rodzaj alembiku, w kwiecie — nie tylko środek leczniczy? Oczywiście nie może to być świa­

domość, gdyż idee piękna są instynktywne i co się tyczy piękna, to świadomość najprzychylniej osą­

dzona staje się bezużyteczną; dość przeczytać, co

(25)

mówi Thiers o krytyce sztuki: »jeżeli mąż uczony powie wam, że pewne dwie barwy źle się zgadzają razem, zanotujcie je sobie skwapliwie i starajcie się jak najczęściej kłaść je obok siebie*. Jestże tą własnością wrażliwość? Zdaje się, że wybierając z dwojga przechylilibyśmy się na stronę wrażli­

wości, gdyż stanowi ona w nas pierwiastek naj­

potężniejszy i zarazem najszlachetniejszy. »Ludzie stają się zazwyczaj pospolitymi w prostym sto­

sunku do swego braku odczucia — tego odczucia, którego mimoza posiada najwięcej z pomiędzy ro­

ślin, a niepokalana kobieta z pośród wszystkich istot żyjących. Jest to ta subtelność i pełnia wra­

żenia, które sięga, gdzie rozum nie sięga, i która jest przewodnikiem i sankcyą samego rozumu. Ro­

zum może określić tylko to, co jest prawdą — uczucie ludzkie jedynie poznaje to, co jest dobre*.

Lecz czyż samo wrażenie wystarcza? Wszy­

stko, co żyje, doznaje wrażeń, rośliny nawet coś odczuwają, znaczyłożby to, że odczuwają piękno?

Wśród wrażeń samego człowieka panuje tak wielka rozmaitość, że odróżniamy w nich nie tylko sto­

pnie, lecz wprost odmienną istotę. Wszakże nie jest tem samem odczuwać urok promienia, ślizga­

jącego się po dalekiej powierzchni jeziora, a od­

czuwać zapach rozbifu: ostatnie z tych wrażeń jest dużo pożyteczniejsze, lecz właśnie pierwsze z nich daje nam możność badania stosunku przy­

rody do duszy. Powiedzmy więcej: te właśnie ♦nie­

użyteczne* wrażenia są w nas najpotężniejsze, naj- 2*

(26)

bardziej urocze i wiecznie nowe. > Rozkosze smaku i dotyku, jak wreszcie wszelka rozkosz zmysłowa, są niejako niewolnicami naszego życia, oraz na­

rzędziami naszego samozachowania. Zniewalają nas one do poszukiwania rzeczy niezbędnych do życia i stąd gdy rzeczy te są znalezione i potrzebie lizyologicznej stało się zadość, rozkosz fizyczna musi ustać, możemy ją przedłużyć tylko sztucznie i z niemałem niebezpieczeństwem*. O ile trzeba jeść, ażeby żyć, o tyleż jest niebezpiecznem żyć, ażeby jeść. »I przeciwnie, rozkosze wzroku są dla nas jak gdyby darem i nie odpowiadają żadnej z potrzeb zwykłego istnienia. Rozróżnienie wszy­

stkiego tego, co jest dla nas użytecznem lub szko- dliwem, może być i bywa zazwyczaj dokonywa- nem przez oko bez najlżejszego wrażenia przy­

jemności. Tak np. moglibyśmy się nauczyć rozpo­

znawać owoce od nasion kwiatowych, bez odczu­

wania najmniejszej z tego powodu przyjemności.

Gdy zaś rozkosze wzroku nie mają żadnej funkcyi do spełnienia, niema też żadnego ograniczenia co do ich trwania w związku z ich celem, ponieważ są one celem same w sobie i mogą trwać w nas wiecznie, a powtórzenie nie tylko nie pozbawia ich uroku, lecz go przeciwnie wzmaga. Znajdujemy tu podstawę dla uznania wyższości tych rozkoszy, na­

przód w tem, że są wieczne i niewyczerpane, po- wtóre zaś w tem, że nie są narzędziem, lecz ce­

lem życia. Otóż wszystko, co samo jest celem ży­

cia, co samo w sobie może być przedmiotem nie­

(27)

skończonego pożądania, zawiera w sobie, możemy tego być pewni, pierwiastek boskości*.

Tak więc władza, dzięki której poznajemy pię­

kno, nie jest właściwie wrażliwością w stanie pier­

wotnym. Z wrażliwością miesza się tu coś, co po­

chłania jej pierwiastek zwierzęcy, i co przedłuża jej trwanie: jest tu jakieś ścisłe połączenie ślepej gwałtowności zmysłów z pogodną równowagą my­

śli. Niech każdy przypomni sobie dla zupełniej­

szego przeświadczenia się uczucia, których doznaje wobec najbardziej umiłowanego widnokręgu w po­

rach roku, lub w godzinach najwymowniejszych.

Niech każdy sobie przypomni, co odczuwał wobec jakiegoś zakątka ziemi, widzianego przelotnie z okien wagonu, o którym mówił w myśli: »ja tu powrócę i spędzę życie całe*, a dokąd wcale nie wrócił.

Było to naprzód uczucie przyjemności zmysłowej, której jednak towarzyszyło jakieś rozradowanie, miłość dla samego przedmiotu, pewien rodzaj czci dla nieznanej przyczyny jego istnienia, rodzaj wdzię­

czności dla piękna, że jest tem, czem jest, że jest pięknem dla nas tylko, mających oczy ku widze­

niu. Zresztą, jak to ma miejsce na obrazach pry­

mitywnych, taż sama Dziewica i też kwiaty, które na ziemi są przedmiotem kontemplacyi rycerzy i fundatorów, nie ściągają z ponad obłoków wej­

rzeń Potężnego Starca i blizkich Mu aniołów. »Otóż żadnej idei nie możemy uważać za ideę piękna, dopóki nie podniesie nas do poziomu takich wzru­

szeń, podobnie jak nie możemy powiedzieć, że po-

(28)

siedliśmy ideę danego listu, dopóki znamy tylko jego zapach i ładną pisownię, nie znając treści i zamiarów. Tak więc wzruszenia te nie są w ża­

dnym wypadku wynikiem procesów świadomości, z drugiej zaś strony jest rzeczą jasną, że nie są wyrazem samej tylko zmysłowości; źródłem ich jest stan serca czysty, prawy i otwarty, który wra­

żliwością własnego uczucia mierzy niejako prawdę i napięcie wrażeń i sam nawet stosunek zjawisk piękna do świadomości*. To serce uzdalnia nas do odczuwania wzniosłych i pogodnych uczuć wo­

bec rozległych widnokręgów przyrody; zdolnością więc, od której zawisło obcowanie nasze z przy­

rodą, jest zdolność serca: uczucie.

Jest to u c z u c i e e s t e t y c z n e , jemu to za­

wdzięczamy dreszcz, przejmujący nas w najpię­

kniejszych godzinach istnienia, godzinach, dla któ­

rych warto było żyć; jemu zawdzięczamy ową tajemną harmonię jestestw i rzeczy* którą napró- żno chcemy poznać przy pomocy badania nauko­

wego. Nie mieszajmy nigdy tej własności z żadną inną, wyższą lub niższą własnością, stójmy przy jej zupełnej autonomii; będziemy mieli przeciwko sobie zarówno czystych sensualistów, jak i czy­

stych intelektualistów, będziemy musieli walczyć i z tymi, którzy uważają to uczucie za instynkt fizyologiczny, i z tymi, którzy w niem widzą pro­

ces świadomości. Nie jest ono ani jednem, ani drugiem. Uczucie estetyczne nie jest dalekim i nie­

spodziewanym wynikiem instynktu płciowego, ono

(29)

samo jest instynktem, różniącym się od wszystkich innych i nie mającym nic do czynienia z fizyolo- gią: »nikt nigdy nie podziwiał róży dlatego, że jest podobną do kobiety, podziwiamy natomiast kobietę za to, że jest podobna do róży*. Nie jest to ró­

wnież miłością w wyższem znaczeniu samooddania się, gdyż rozkosz, którą czerpiemy w kontemplacyi kwiatów, fal, lub promieni, wszystko bierze, a ni­

czego nie oddaje z siebie. Nie jest to również ża­

dnym wynikiem rozumowania, kiedy zaczynamy ro­

zumować, wrażenie pierzcha. Oto przykład: wobec rośliny wszystkie odczuwane przez nas wrażenia piękna biorą początek w bezinteresownej sympatyi dla jej prosperowania, a nie w widokach na uży­

teczność jej własności, ani nawet w przyznaniu jej przez nas jakichś, sięgających po nad prosperowa­

nie własności moralnych. Z chwilą, gdy poczynamy patrzeć na twór pewien, jako na podporządkowy istniejącym po za nim planom natychmiast tracimy coś z organicznego poczucia piękna. Tak np. kiedy nam powiadają, że liście rośliny służą do rozkła­

dania kwasu węglowego i preparują dla nas kwa- soród, zaczynamy patrzeć na roślinę z pewną obo­

jętnością, jak gdybyśmy mieli do czynienia z ga­

zometrem: roślina staje się do pewnego stopnia maszyną. Goś się zepsuło w naszem poczuciu jej prosperowania. Bezwątpienia, zastanawiając się nad przedmiotem, dojdziemy do wniosku, że roślina żyje nie tylko dla siebie i że istnienie jej składa się z szeregu dobrodziejstw, które otrzymuje i daje

(30)

w zamian, jednakowoż nic z tego rozumowania nie przyczynia się w najmniejszym stopniu do na­

szego odczucia piękna fizycznego kształtów rośliny.

Kształty owe, niezbędne dla zdrowia rośliny, sy- metrya jej listków, gładkość jej łodygi, są uznane przez nas jako oznaki prosperowania i doskona­

łości rośliny, i nie mają nic wspólnego z użyte­

cznością po za tem, że dostarczają nam przyje­

mności. Kazanie na górze daje nam właśnie widok przyrody umiłowanej bezinteresownie przez ubogi, lecz potężny duch. Nie znajdziemy tu dyssekcyi mięśni, ani rozczłonkowania składników, lecz rzut oka na pozory zjawisk jak najdzielniejszy i jak najszerszy, oraz najwspanialszą przenośnię dającą im wyraz: »oezy jej są jako powieki poranku, w jej szyi zamieszkuje siła, a smętek staje się wobec niej radością*. W przykazaniu zaś, tak czę­

sto powtarzanem, nie usłuchanem nigdy: »patrzcie na lilie polne*, jest właśnie owo subtelne przypi­

sanie życia pejzażowi, tak charakterystyczne dla nowożytnego patrzenia. Niema tam nauki, ani na­

wet idei nauki, niema wyliczania płatków, ni na­

gromadzania zapasów dla pokarmu; nic po za wyrazem samej sympatyi, zarazem bardzo dziecin­

nej i bardzo głębokiej; jest to uczucie estetyczne1).

*) Na tych i na następnych stronach staraliśmy się o jak najwierniejsze oddanie nie słów, ale myśli Ruskina; niekiedy więc uważaliśmy za konieczne poprzestawiać niejako wy­

razy dla tem ściślejszego odtworzenia myśli. Tak np. posłu­

(31)

Tak się przedstawia własność, która nam po­

zwoli lepiej niż apetyt zmysłów, podsłuchać nie­

jako »wołanie do serc ludzkich, głos skały, fali lub trawy, niezbędny dla życia duszy*. Znaleźliśmy je­

dnocześnie narzędzie i przedmiot naszego badania, a zarazem i jego wynagrodzenie, gdyż jedynie za pomocą entuzyazmu można badać entuzyazm. Uwiel­

bienie tylko może zdać sprawę z fenomenów uwiel­

bienia. Nie obawiajmy się oskarżenia o Schwarmerei i pozostawmy satyrykom ich bezpłodną działal­

ność: są to ludzie, którzy zabierając się do anali­

zowania wrażeń piękna swym zdrowym i spokoj­

nym rozumem, czynią podobnie, jak ci, którzy chcąc badać działanie ciepła na przedmioty, zaczę­

liby od ich ochłodzenia. Nie może tu być mowy o rozjaśnieniu i wysubtelnieniu zdolności estetyka;

przeciwnie — umysł krytyczny ją wypacza, do­

świadczenie rozcieńcza, nauka zaś zgoła gubi. Gdyby się nam udało powrócić do szczęśliwych, a niewy- tłómaczonych instynktów z czasów naszego dzie­

ciństwa bez troski, osiągnęlibyśmy niebawem re­

zultat szybciej i ściślej, aniżeli posługując się dzi­

siejszą filozofią lub sofistyczną praktyką sztuki.

Jedynie ci, którzy zachowali świeżość wrażenia,

gujemy się tu wyrazami: »uczucie estetyczne* tam, gdzie Ruskin używa wyrażenia »władza teoretyczna*. Wyraz •este­

tyczny* jest przez Ruskina wygnany z języka angielskiego, jako oznaczający coś innego, niż owa »energia kontempla- cyi«, którą ma na myśli.

(32)

zdołają przeniknąć aż do głębi kryształowej świe­

żości barw; świat bowiem piękna jest, jak ów Beri z ballady Rosettiego:

»None sees here but tlie pure alone«.

W istocie nie uczyniwszy się podobnymi do małych dzieci, nie możemy wejść do niebiańskiego przybytku sztuki.

Nie odrzucajmy tej zdolności, zwłaszcza zaś nie pogardzajmy nią dlatego, że zbliża nas do umysłów maluczkich i nie zależy wcale od mędrkującej mądrości. Wzgardziliśmy bowiem najpiękniejszym z darów, które dobre wieszczki rzuciły nam, po­

chylając się nad kolebką ludzkości. Zdolność este­

tyczna jest zdolnością ludzką w najwyższym sto­

pniu i nie możemy np. twierdzić, że zwierzę nie rozważa w sobie użyteczności, lecz sam tylko czło­

wiek drży i czuje się wzruszonym wobec piękna.

»To, co mamy w sobie z natury byka, lub wie­

prza, nie odbiera i nie tworzy wrażeń piękna, to zaś, co jest w nas pierwiastkiem ludzkim, może je stworzyć i ucieleśnić w prostym stosunku do swej ludzkości*. Zwierzę widzi, to nie podlega wąt­

pliwości, i nawet do pewnego stopnia rozumuje, człowiek zaś może się oddawać kontemplacyi.

Krowa Pottera przegląda się, człowiek zaś uwiel­

b ia 1). >Zdolność, która nam każe kochać skały nie dla nas, lecz dla nich samych, dla ich linij

*) Po francusku gra słów: La vache de Potter se miie;

1’homme admire.

(33)

zarysowujących się na tle niebios, jest zdolnością w najwyższym stopniu ludzką*. Jeżeli istnieje jakaś zasadnicza różnica pomiędzy człowiekiem, a wszystkiem, co jest do niego podobnem, nie na­

leży jej szukać gdzieindziej. Przypuśćmy, że ktoś nam mówi — oto roślina subtelna i smukła, o nie­

skończenie urozmaiconych wygięciach i o barwach harmonijnie dobranych. Jakaś istota przyczołgała się ku niej i pożarła ją; jaka to istota? — odpo­

wiemy: Niewierny — jest to czyn instynktowy. Lecz widziano istotę, która wyrwała roślinę i wraz ją zagrzebała dla zachowania na później. Cóż to za istota? — Niewierny: istnieje dużo zwierząt za- grzebującyćh swoją zdobycz lub pożywienie; jest to już akt, graniczący ze świadomością. Lecz oto, widziano istotę, która zatrzymała się przed tą ro­

śliną długą chwilę, podziwiając ją; cóż to za istota? — Teraz wiemy na pewno, że jest to czło­

wiek. Oto wyraz uczucia estetycznego.

Ponieważ jest to właściwość ludzka — nic, co jest ludzkie, nie powinno być jej obcem. Uzbrojona w takie narzędzie badania, filozofia ta w całem słowa znaczeniu postara się zbadać w każdej, pod­

ległej sobie idei, lub czynności to, co jest wyra­

zem przyrody i to, co jest wynikiem piękna. W du­

szach szukać będzie linij krajobrazów, które wi­

działy oczy; w sercach szukać będzie pragnień, które pozostawił w nich świetny, lub matowy od­

łam minerałów. Taka filozofia, stanąwszy wobec skał niebotycznych, nie powie jak ów uczony: »Do

(34)

czego one mogą służyć? Ach, do dostarczania schro­

niska zwierzętom*, lecz zastanowi się raczej nad tem, czy nie są one czasem »zbudowane dla ca­

łego rodzaju ludzkiego, na podobieństwo szkół i świątyń; czy nie są skarbem illustrowanej dla swego ucznia księgi; czy nie są dobrą, a prostą lekcyą poglądową dla robotnika; spokojną, na po­

dobieństwo klasztorów, ucieczką dla myśliciela?*

Zada sobie również pytanie, czy czasem historya szczytów ziemskich nie stoi w ścisłym związku z historyą szczytów myśli i czy istotnie słusznem jest odmawiać górskim krajobrazom pewnego wpływu na tę przewodniczą rolę, która w ducho- wem życiu Europy przypadła Grekom i Włochom.

Filozofia ta uwzględni między innymi, że niema wprost zakątka w tych dwóch krainach, z którego widok nie obejmowałby gór; góry prawie zawsze stanowią charakterystyczny rys ich krajobrazów.

Kontury gór Sparty, Koryntu, Aten, Rzymu, Flo- rencyi, Pizy, Werony są skończenie piękne i jak­

kolwiek można doszukać się w umyśle Greków pewnej niechęci i wzgardy względem surowości gór, sam fakt, że Grecy umiejscowili świątynię Apollina pod skałami Delfów, tron zaś jego na Parnasie, świadczy o tem, że przyznawali górom najpiękniejsze ze swych natchnień duchowych.

Być może również, że w tem zapatrzeniu się w rodzinne widnokręgi odnajdziemy źródło nieje­

dnej z wielkich idei, przyświecających światu, jak np. źródło samego patryotyzmu. W istocie krajo­

(35)

braz stanowi, jak gdyby ukochaną twarz matki - ojczyzny. Tr(v -njTptSa, którą inaczej zmuszeni byśmy byli odtwarzać sobie w zimnej abstrakcyi, lub w ciężkich kształtach kamiennej niewiasty, jak owe posągi na placu Zgody ‘). Kiedy dumamy o ojczy­

źnie, nie wyobrażamy sobie wówczas zgromadze­

nia wyłysiałych i czarno ubranych panów, gesty­

kulujących w blasku gazu parlamentarnego, lub piszących po za kratami biur municypalnych, w i­

dzimy raczej koronkę gór, ruchome wody rzek, niebieskie półkola przejrzystych zatok, pochyłe wzgórza upstrzone polami i poradlone bruzdami jak rysunek rytownika, gdzie leżą rozrzucone nad siecią dróg wsie i unoszą się dymy miast w wie- czornem niebie. I im piękniejszem jest to widze­

nie, tem bardziej kochamy ojczyznę, której jest ono odbiciem. Szkot np. kocha swoją ojczyznę, po­

nieważ wśród wszystkich krajów Północnej Europy charakter Szkocyi wyraża się jako coś zupełnie odrębnego w krajobrazie o rysach niezmiernie wy­

mownych. Szereg wzgórz, ciągnących się wzdłuż rzek francuskich, jak najwierniej przypomina inny taki szereg; jakiś zakręt parowu w Czarnym Lesie jest ściśle podobnym do innego zakrętu, widzianego z innej strony. Lecz na przestrzeni całego prze­

biegu rzek szkockich: Tweed, Teviot, Gala, Tay, Forth, Clyde, niema prawdopodobnie jednego za­

kątka wąwozu, lub doliny, któregoby miejscowi

*) Posągi miast francuskich.

(36)

- ;io

mieszkańcy nie mogli odróżnić od innego. Niema drugiej krainy, w którejby podstawy pamięci tak bardzo zrosły się z pięknem przyrody, nie zaś z pychą ludzką. Można więa zadać sobie pytanie, czy owo piękno nie powinno stać się przedmio­

tem troskliwości patryoty, skoro się już stało jego wielką mistrzynią. A wszystko, co czynimy dla uwiecznienia idei ojczyzny, mało jest warte, jeśli nie uwieczniamy równocześnie jej ukochanego obli­

cza, gdyż nie z posiewu posągów powstaje żniwo mężów.. Przedewszystkiem należy szanować nieo- gładzone głazy ziemi ojczystej i *naród jest go­

dzien odziedziczonej gleby i krajobrazów tylko wówczas, kiedy przez wszystkie swe czyny i całą swą sztukę potrafi uczynić je jeszcze piękniejszymi, pozostawiając w spuściźnie dzieciom*.

§• 3.

Wreszcie, jeżeli po zbadaniu całego zakresu wpływów przyrody i piękna na duszę ludzką, wznie­

siemy się aż do zagadnień przyczyny bytu tejże przyrody i tegoż piękna i tu również będziemy musieli posługiwać się metodą estetycznego bada­

nia. I żadne z wielkich zagadnień tyczących się duszy ludzkiej, nie może być rozstrzygniętem z po­

minięciem owej władzy estetycznej, której dzie­

dzina jest składową częścią samejże duszy, nic nie może być osądzonem, ni też zgruntowanem z po­

minięciem tego wyższego instynktu. Bezużytecznym

(37)

będzie wszelki wysiłek zbudowania teoryi wszech­

świata i jego praw, początków, oraz przeznaczeń, nawet w zupełności zadawalniającej nasz rozum, je­

żeli równocześnie podniesie przeciwko niej protest wewnętrzny entuzyazm instynktu. Jeżeli przypad­

kiem ktoś będzie nam prawił o postępie drogą ewolucyi, będzie nas musiał wprzódy zaprowadzić przed posąg Tezeusza w Partenonie i wytłóma- czyć, dlaczego te znamienite szczątki są nieśmier- telnem świadectwem tego, co Taine nazwał raz:

• ludzkością, która się lepiej udała, niż my«. Na­

stępnie niech zaprowadzi nas przed pewien wóz tryumfalny Demetry grecko - etruskiej, znajdujący się w British-Muzeum, którego koła zrobione są z dzikich róż i tam niech nam wytłómaczy, czy róże te różnią się w czemkolwiek, prócz zapachu, od róż rosnących swobodnie na pochyłościach Brandwoodu. Zapewne, są to zbyt drobne zaga­

dnienia dla uczonego, który nie ma czasu na zaglą­

danie w oczy posągom, lub zniżanie własnego wzroku do poziomu róż; lecz dla ludzi mających czas, są te przedmioty niepokonanej ciekawości.

»W istocie dla malarza najważniejszą cechą ka­

żdego przedmiotu jest jego kształt i barwa, wbrew wszelkim filozofom. Oto np. filozofowie twierdzą, że jednakowa ilość ciepła, lub ruchu, lub energii kaloryficznej, lub wreszcie czegoś podobnego za­

warte jest w samowarze i w orle. Doskonale — jestto całkiem ścisłe i bardzo zajmujące. Potrze­

bną jest ta sama ilość ciepła dla zagotowania sa-

(38)

mowaru, co dla polotu orła w podniebiu, a znów tyle a tyle ciepła dla rzucenia się orła na zająca, lub kuropatwę. Lecz my, malarze, przyjmując ró­

wność, czy też podobieństwo orła z samowarem pod wszystkimi względami naukowymi zajmujemy się wyłącznie różnicą ich kształtów; dla nas naj­

ważniejszym faktem przy poznawaniu obydwóch tych rzeczy jest to, że samowar ma kran, orzeł zaś — dziób, że na samowarze leży pokrywa, orłu zaś wyrastają skrzydła*.

Otóż w chwilach, gdy oddajemy się oglądaniu tych skrzydeł i przeglądając po kolei wszystkie rodziny ptaków o tak nieskończenie urozmaiconej skali piękna, badamy ich ubarwienie budzące w nas wrażenia przyjemne lub smętne. Kiedy się wese­

limy na widok gila, lub przeciwnie pogrążamy się w smutku, wówczas niech nikt nie podaje nam wyjaśnień, wyjaśnieniami wyjaśniamy wszystko, prócz piękna, a niszczymy bezpowrotnie urok zja­

wiska, t. j. to właśnie, czegośmy jedynie byli żą­

dni. Darwin posiadał bardzo wielki umysł i za­

wdzięczamy mu bezwątpienia wiele słusznych po­

glądów na wszystko, co widział; lecz, czyż Darwin widział wszystko? »Zwyczajny tok rozumowań Dar­

wina możemy sobie uzmysłowić w sposób nastę­

pujący: wyobraźmy sobie, żeśmy uczepili szczotkę do włosów do koła młyńskiego rączką naprzód tak, że na mocy ciągłego ruchu w jednym kierunku i pod wpływem nieustannie brzmiącego sygnału parowego, szczotka zamienia się na szyję, poczem,

(39)

łącząc się w związku miłosnym z sygnałem, wy­

daje jajko, z którego powstanie słowik*. Jakkolwiek taka interpretacya zasad piękna jest nieco prze- szarżowaną, jednakowoż nie różni się zbyt od in- terpretacyi, podawanych nam zazwyczaj z całą powagą przez uczonych. »Podobnież zwolennicy teoryi ewolucyjnej twierdzą, jeśli się nie mylę, że kuropatwy przybierają barwę brunatną, wskutek zapatrzenia się na zboże, mewy są białe przez za­

patrzenie się na pianę morską, co zaś do kawek, obsiadających stare kościoły, to te przybierają barwę czarną — prawdopodobnie wskutek zapa­

trzenia się na pastorów*. Lecz niezależnie od tych pojęć możemy potem zauważyć, że pióra ptaków są zazwyczaj ciemne, o ile służą im przy pracy, i przeciwnie — świetnie barwiste, o ile służą do ozdoby. »Niema orłów barwy tęczowej, ani mew purpurowo-złotych, gdy tymczasem ogromna ilość ptaków barwnych, jak papugi, bażanty, kolibry, jest jakby umyślnie stworzoną do zabawy czło­

wiekowi. Wyraz u m y ś l n i e wywoła dyskusyę, lecz mniejsza o to, gdyż to rzeczy nie zmienia*.

Jeżeli więc chcemy się zdobyć na wyjaśnienie po­

chodzenia ptaka, lub wszelkiej innej istoty żyjącej, nie zapominajmy nigdy o stronie jej piękna: »prze- dewszystkiem, zwracajmy uwagę i obstawajmy przy kształcie, jako czemś, różniącem się od prostej przemiany sił. Odróżniajmy rękę garncarza mode­

lującą, nadającą kształt glinie, od jego nogi, która służy tylko do poruszania pedału. Jest rzeczą cie-

BU IRIN II. 3

(40)

kawą stwierdzić, o ile uwzględnienie zwykłego kształtu pozwala nam wyprzedzić filozofów. In ­ stynkt estetyczny posługuje się syntezą, podczas gdy filozofia nowożytna jest rozmiłowaną w wy­

twarzaniu różnic; właściwie nie zawiera ona zbyt wiele ponad maksymę: »wszystko, co się tyczy piękna, mieści się w słownikach, chodzi tylko o przestawienie wyrazów*. Istnieje jednak inna jeszcze władza, którą my, malarze, nazywamy — namiętnością. Nie wiem, jak ją nazywają filozofo­

wie, lecz wiem, że wywołuje ona bladość, lub pur­

purę oblicza, więc jest czemś widocznie sama, być może, iż jest potęgą ze wszystkich najbardziej poetyczną, to znaczy — twórczą, gdyż tworzy ona sama z siebie w jednem westchnieniu, lub spoj­

rzeniu, całe światy, podczas gdy brak namiętno­

ści jest najrzeczywistszą śmiercią, zaprzeczeniem wszelkiego istnienia, rozsypującem w gruz nawet głazy*.

Otóż władza ta jest cechą artysty, nie może być co do tego żadnej wątpliwości. >Mogę twier­

dzić stanowczo, że w mym szczupłym zakresie sztuki naśladowczej, wszystkie razem wzięte me­

chaniczne, lub gazowe siły świata, wraz ze wszy- stkiemi jego prawami, nie uzdolnią jeszcze nikogo do przeprowadzenia jednej linii, zaobserwowania jednego koloru, o ile nie przyjdzie mu z pomocą owa szczególniejsza potęga zwana duszą*. Albo­

wiem potęga przypadku jest wielką, jeżeli koniec końcem możemy sobie wyobrazić zegar bez zegar­

(41)

mistrza, to znów byłoby nam bardzo trudno na widok mistrzowskiego obrazu zaprzeczyć istnienia mistrza. Tylko uczeni wobec takiego zagadnienia poprostu nie widzą obrazu. Im więcej bowiem roz­

prawiają o estetycznej stronie przyrody, tem bar­

dziej przez samą treść tych rozpraw zdradzają się z tem, że jej w gruncie rzeczy nie widzą. Kiedy zaś uczeni silą się wytłómaczyć piękno za pomocą użyteczności, »podobni są w swej nadzwyczajnej pysze do owych robaków, usadowionych w ra­

mach obrazu wielkiego malarza. Robaki ze znaw­

stwem konsumują drzewo, dotarłszy zaś do samego obrazu, znajdują go wprost niesmacznym, uważa­

jąc, że ta kombinacya farb, których nie pożądali i nie poszukiwali, jest zwyczajnym wynikiem dzia­

łania sił molekularnych*. Lecz dla tych wszystkich, którzy umieją patrzeć na obraz, dla których jego barwy wytworne, subtelne, harmonijne i potężne, stanowią cząstkę własnego ich szczęścia; którzy kochali obraz namiętnie od swej młodości i kusili się o odtworzenie jego wierne, chociaż niedołężne;

dla tych, którzy cierpieli, jeżeli cośkolwiek paczyło ten obraz, i płakali ze szczęścia, kiedy nic nie ka­

lało jego pierwotnej czystości — dla tych wszyst­

kich problebat stworzenia bynajmniej nie jest tak prostym i nie wszystko jeszcze zostało wypowie- dzianem w ciągu "6000 lat istnienia ludzi my­

ślących.

»Estetyczne stosunki rodzajów są niezależne od ich pochodzenia; one to właśnie nas interesują.

3*

(42)

Dla nas kwiat jest celem i przyczyną siewu, nie zaś siew przyczyną kwiatu; racyą bytu posiewów jest to, że dają one kwiaty, nie zaś odwrotnie.

Kwiat jest dziełem stworzenia Ducha, a już w pier­

wiastkach składowych jego doskonałości tkwi i.pier- wiastek siły rozrodczej. Najważniejszym faktem do zanotowania tyczącym się kwiatu jest to, że sta­

nowi on cząstkę rośliny, powstającą w chwili naj- intenzywniejszego jej życia, i że owo, powiedzmy, zachwycenie wewnętrzne rośliny staje się dla nas widomem na zewnątrz, przez zjawienie się jednej, lub kilku barw zasadniczych*.

To samo, co stanie się cechą charakterysty­

czną kwiatu, zależy w zupełności od tego, na ja ­ kiej części rośliny odbędzie się to zachwycenie du­

cha. Czasami życie koncentruje się w zewnętrznej powłoce rośliny i wówczas powłoka ta staje się białą i czystą, pełną siły i wdzięku. Niekiedy kon­

centruje się ono w zwykłych liściach, wyrastają­

cych tuż pod kwiatem, wówczas liście oblekają się różem lub purpurą. Niekiedy znów życie koncen­

truje się w łodygach, podtrzymujących kwiat, i ło­

dygi przybierają barwę niebieską, najczęściej je­

dnak w koronie i w jej wewnętrznym kielichu.

Lecz w każdym z tych wypadków, obecność jak najintenzywniejszego życia wyraża się w cechach stanowiących rozkosz wzroku ludzkiego i jak gdyby umyślnie dla tegoż wzroku stworzonych, lub ra­

czej świadczących samym swym powabem, że są dziełem tej samej, co nasza, potęgi ducha...

(43)

Miejmy również nieustannie na względzie, że ów zbieg okoliczności, lub konieczności, który spo­

wodował stopniowy rozwój różnic i cech roślin, nie ma tu żadnego znaczenia; ów zbieg okoliczno­

ści sam w sobie jest zjawiskiem najwyższem i nie- wytłómaczonem. Koniec końcem, docieramy za­

wsze do jakiejś przyczyny pierwotnej, która kie­

ruje okolicznościami. Spytajmy jakiegoś zwykłego botanika, od czego zależy kształt liścia. Odpowie nam, że liść jest to »rozwinięta brodawka« i że jego kształt ostateczny »zależy od kierunku włó­

kien‘ naczyniowych*. Lecz cóż kieruje samemi włó­

knami? — »włókna szukają czegoś, co jest dla nich potrzebne*. — Lecz cóż budzi w nich tę po­

trzebę? co każe im szukać w ten, a nie w inny sposób? dlaczego poszukuje raz pięć, drugi raz trzy włókna? dlaczego włókna te, raz wiją się zy­

gzakami, to znowu zakreślają długie linie krzywe?

dlaczego raz skręcają się w służalczy kształt świ­

dra, a kiedyindziej znów, jak gdyby wytryskiwały z niepohamowaną siłą? dlaczego niekiedy poszu­

kują, przybierając kształt zmarszczek kędzierza­

wych, lub nastrzępionych igiełkami, niekiedy zaś mają powierzchnię lśniącą o^tak uroczej i mocnej zieloności, że nawet zima jest wobec nich bez­

silną?

Na to odpowiedzi niema, lecz oto jest stre­

szczenie tych faktów: na całej powierzchni ziemi i wody pod wpływem powietrza i promieni sło­

necznych — w obłokach, roślinach i zwierzętach

(44)

powstał ród zmiennych kształtów. Kształty owe z natury swojej stoją w pewnym związku ze świa­

domością ludzką, która je postrzega. Brzydota lub piękność, zdatność do złego, lub dobrego użytku tych kształtów, odbiła się na świadomości w sze­

regu mytów, lub objawień potęgi twórczej, na któ­

rych ludzie zbudowali swe religie, zgodne z wła­

ściwościami rasowej energii, lub temperamentu oso­

bistego. Owa potęga twórcza została przez wszy­

stkie narody po części utożsamioną z tchnieniem powietrznem, przy pomocy którego się objawia, po części zaś została zrozumiana jako mądrość twórcza, pochodząca od najwyższej Istoty Boskiej.

Przenika ona i jest natchnieniem wszelkiej harmo­

nijnie z tą Istotą w pracy zespolonej świadomości.

I do jakiegokolwiek rezultatu umysłowego dopro­

wadziła za czasów nowożytnych metoda, uważa­

jąca tę emanacyę li tylko za pewien gatunek ru­

chu i drgania, to jednak wszelka ludzka sztuka twórcza, jak również najpomyślniejsze stany szczę­

ścia i porządku ludzkości, opierały się dotychczas na przyjęciu tajemnicy, która jest niewątpliwą, i oso­

bowości tej siły, która jest prawdopodobną*.

Doszedłszy do tego punktu, prorok piękna za­

trzymuje się. W istocie powiedział dość dla tych, którzy kochają przyrodę, za dużo zaś dla tych, którzy jej nie kochają. Jednakowoż nie można mu zarzucić ani uprzedzenia, ani dogmatyzmu. Ruskin nie twierdzi nic więcej ponad to, co widziały jego oczy, nie powtarza nic więcej prócz tego, co sły­

(45)

szały jego uszy. Wierzenia, które wykołysały ongi jego dzieciństwo, pierzchły oddawna przed ostrzem zwątpienia. Ruskin wolnej myśli złożył hołd jak najświetniejszy, ku zgorszeniu starych uniwersyte­

tów, z wysokości katedry Oksfordzkiej Ruskin po­

ważył się prowadzić atak przeciwko oburzającej sa­

mowoli dogmatów, przeciwko »zuchwalstwu wiary«.

Ruskin demaskuje pychę Kościoła: »który wyobraża sobie, że miryady całe mieszkańców świata oddane były na pastwę błędów i wiekuistej zatraty pod­

czas jakichś 4000 lat, ażeby dopiero za naszych czasów i tylko dla nas zajaśnieć mogła Boska prawda*. Drwił również z tych mistyków, »którzy usuwają się od wszelkiej służby ludzkiej, ażeby, zagrzebawszy w klasztor najlepszą cząstkę swego życia, oddać się tam temu, co sami nazywają służbą Bożą, to znaczy pożądać tego, czego nie mogą otrzymać, płakać nad tem, czego nie mogą uniknąć i wreszcie rozmyślać nad tem, czego nie mogą zrozumieć*. Czyniąc to jednak, Ruskin nie myślał również o abdykowaniu ze swobodnej ba- dawczości swojej estetyki na rzecz materyalizmu, ani o ukorzeniu się wobec »zuchwalstwa nauki*, nie pozostawił przed drzwiami laboratoryów owego żarliwego sceptycyzmu, z którym ośmielił się był wkroczyć do kościołów; nie uznał również za roz­

wiązane postawionych przez siebie problematów, ich negacyi, lub kurczenia, praktykowanych za­

równo przez rozum, jak i przez wiarę. W pełni sił i na szczycie sławy w zupełnem posiadaniu

(46)

swego zdrowia duchowego i przed zachodem ży­

cia, Ruskin zwrócił się do przyrody i znalazł, że jeśli nie jej siły, to jej piękno jest jeszcze czemś niewytłómaczonem. Otóż piękno uważał zawsze za wielkie źródło natchnienia dla czynów ludzkich, za najwyższe szczęście i najtrwalsze prawo. Do­

magał się więc, ażeby mu je wytłómaczono, lub, jeśli to jest niemożliwe, ażeby uznano tajemnicę, która otacza zewsząd nasze życie najintenzywniej- sze — życie w zachwyceniu. Otworzył na nowo bez hałasu, lecz mocą, drzwi do Niepoznawalnego, które nauka miała pretensyę zamknąć, i pokazał, że niema jakiejś jednej nauki, lecz że istnieje po prostu dużo rozmaitych nauk, pomiędzy któremi jest oto pewna gałęź tak mało jeszcze rozwinięta, że zaledwie daje się rozpoznać i określić, ponie­

waż przedmiot jej odgrywa tak ważną rolę w rze­

czach, które dały początek naszemu istnieniu, jak również w rzeczach, które my sami powołujemy do istnienia. Zdawało się Ruskinowi rzeczą pewną, że zagadnienie, które postawił, trwa nienaruszone i że jest w istocie więcej estetyki pomiędzy nie­

bem a ziemią, aniżeli jej obejmuje nauczanie na­

szych szkół filozoficznych...

Powraca tedy do Boga swej młodości, nie dla­

tego, ażeby był prawdą, lecz że jest jakiemś wy- tłómaczeniem piękna, podczas gdy filozofowie nie tłómaczą niczego, prócz brzydoty, uprawia legendy dla legend i oddaje się tym, które się zgadzają

(47)

najlepiej z jego uczuciem estetycznem, w niczem go nie zaciemniając i nie wypaczając. Chrystus staje się dla niego najwyższym i najsłodszym ar­

tystą, który własnoręcznie pracuje nad upiększe­

niem przybytku człowieczego: jest to ów ogrod­

nik, spotkany przez Magdalenę, który czuwa nad nowonarodzonymi kwiatami; jest tó ów tkacz sub­

telny, który robi sukienkę lilii, świetniejszą od sukien Salomona; jest to ów cudotwórca z Kany Galilejskiej, który do dnia dzisiejszego w każdem zwieszającem się winnem gronie zamienia na wino wodę nieba i ziemi. Chrystus jest tem wszystkiem, co odradza się na wiosnę, jest blaskiem na czo­

łach gór, jest tchem kojącym wysokich szczytów, jest przyrodą, pięknem i miłością. Nic w tem dzi­

wnego, że wyznawca piękna staje się wyznawcą Chrystusa i że na schyłku życia we wrześniu roku 1888, sporządzając swój testament umysłowy i rozpalając niejako w jednej pochodni wszystkie światła swojego życia podobnie jak słońce, które na chwilę przed zgaśnięciem skupia w sobie wszystkie w ciągu dnia rozwiane promienie, Ru­

skin woła:

• Obecnie, kreśląc wśród niezmąconego spokoju śniegów Chamonix ostatnie słowo księgi, którą na­

tchnęło ich piękno, tak pełen jestem nieznanego mi dotychczas rozradowania i ukojenia serca, że czuję się na siłach uczynienia swego najprostszego wyznania wiary. — Wierzę, że poznanie piękna

(48)

jest prawdziwą drogą i pierwszym szczeblem do poznania dobra, że prawa, rozkosze i istota pię­

kna w widomym świecie Boga są również wie­

kuistą i poświęconą częścią dzieła stworzenia, jak cnota w świecie ducha, jak adoracya w świecie anielskim*.

(49)

ROZDZIAŁ II.

S z t u k a .

§• I-

Jeżeli taką jest przyroda, jakąż więc winna, być sztuka? Oczywiście,* sztuka powinna być za­

razem i czemś bardzo wielkiem i czemś bardzo małem: bardzo wielkiem — w stosunku do ludzi bardzo małem — w stosunku do przyrody. Bo skoro prawa, rozkosze i istota piękna są równie poświęconą częścią dzieła stworzenia w widomym świecie Boga, jak cnota w świecie duchów, to człowiek, badający te prawa, przypominający te rozkosze i przedłużający istnienie piękna, t. j. arty­

sta, pełni jedno z największych zadań ludzkości:

pośredniczy pomiędzy przyrodą i nami, jest jej ba­

daczem, piewcą i pamiętnikarzem. Wszyscy podą­

żamy spiesznie do naszych różnorodnych zajęć:

do biura, do crikieta, na posiedzenie rady i t. p.

Posłannictwem artysty jest zatrzymać nas i po­

wiedzieć: > patrz na ten kamień i na te żyły, spójrz

(50)

na to źdźbło trawy, chylące się ku Tobie, patrz na te mięśnie, spójrz w to niebo. Czyż myślicie, że wszystko to jest bezużyteczne?*

• Kto w całym tym gadatliwym tłumie potra­

fiłby opowiedzieć o jednej z tych form, lub prze­

paści, które jak łańcuch białych szczytów zalegały wczoraj widnokrąg w południowej porze? Jeden powiada, że był czas dżdżysty, drugi — że było wietrzno, trzeci że duszno, lecz kto widział śmi­

gły promień słoneczny, który wytrysnął z południa i uderzył w te szczyty górskie, że się rozwiały i roztopiły w błękitnej kurzawie deszczu?*

Artysta widział ten promień, artysta zatrzymał nas przed nim, a raczej zatrzymał promień przed nami, gdyż danem mu jest czyrtić cuda. *Za jego rozkazem nie wysychają rosy poranne i z niebios nie znika tęcza. On obleka w kształt cielesny rze­

czy nie dające się mierzyć i unieśmiertelnia rzeczy nie mające trwania*. Artysta obserwuje przyrodę, jak czujna strażnica, i jest budzicielem naszego zachwytu. On zdobywa najbardziej nieuchwytne prawa, on dostarcza nam najżywszych rozkoszy, on odkrywa estetyczne tajemnice, na których opiera się związek nasz z rzeczami, dziejącemi się na nie­

bie i na ziemi. Ponad to wszystko on to pozosta­

wia nam najpewniejsze świadectwo pojmowania tych rzeczy przez ludzi danej epoki. »Wielkie na­

rody w trzech księgach kreślą własną autobiogra­

fię: w księdze czynu, w księdze słowa i księdze sztuki. Żadna z tych ksiąg nie może być zrozu­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wybranym polskim filmowym wizerunkom Jana Pawła II po- święcony jest kolejny artykuł Grzegorza Łęcickiego.. Kolejny dział – Varia – otwiera anglojęzyczny

Nagród się tu nie przyznaje, formą wyróżnienia jest wybór filmu jako tematu do obrad i dyskusji „okrą­.. głego stołu” - seminarium

- uczeń może otrzymać „minus” za brak pracy domowej, brak zeszytu i przyborów oraz za lekceważenie zadań, a także za rażące naruszanie zasady szacunku wobec innych

Pytanie „kiedy malowidło staje się obrazem?” zapytuje nie tyle o mo- ment tej przemiany, co o miejsce, w którym ona zachodzi, a ponieważ dokonuje się ona w oku widza – to

Jednak, jak twierdzi Edward Lipiński, powinniśmy tłumaczyć go następująco: „Na początku stwarzania przez Boga nieba i ziemi”, ponieważ w ten sposób wyraża się

Pozostając w relacji do krzyżowej ofia­ ry, staje się k u lt świętych skutecznym znakiem Kościoła jako rze­ czywistości, biorącej swój początek w zbawczej

wstrzymałem się z pisaniem do chwili, w której system jego, po wielu latach, stanął przedemną już nie w swej czarującej rozmaitości, lecz w swych liniach

Upolitycznienie oznacza proces, podczas którego dany problem 7 (kwestia, temat, zagadnienie społeczne, ekonomiczne lub kulturowe) nabiera charakteru politycznego, czyli staje