Marcin M. Bogusławski
"Homo platonicus" - wolny czy
zniewolony? Bataille’owska
de(kon)strukcja platońskiego mitu
solarnego
Acta Universitatis Lodziensis. Folia Philosophica nr 19/20, 169-200
A C T A U N I V E R S I T A T I S L O D Z I E N S I S
F O L I A P H I L O S O P H I C A 1 9 / 2 0 , 2 0 0 7
M a r c in M . B o g u sła w ski*
H O M O P L A T O N IC U S - W OLN Y CZY ZN IEW O LO N Y ?
B A T A IL L E O W S K A D E(K O N )STR UK CJA PLA TO Ń SK IEG O M ITU SOLARNEGO
Ishbel i K rzyśkow i poświęcam
C ogito ergo sum
Kartezjusz
EINM AL, d er Tode hatte Ztilanf, verbargst du dich in mir
Paul Celan
1. R O Z P O Z N A N IE : P A R A D O K S Y (T E R A Ź N IE JS Z E J) R A C JO N A L IZ A C JI
„Rozum «w ystępuje w każdym, choćby naw et w nie w iem ja k pierw otnym człowieku, w anim al rationale» '. K ażdy typ człow ieczeństw a i społeczności ludzkiej «ma korzenie w istotow ym trwaniu tego, co ogólnoludzkie, korzenie, w których objaw ia się przenikający na wskroś całą dziejow ość rozum teleolo- giczny [,..] » 2” [Derrida, s. 168]. Owo w zajem ne przenikanie rozum u oraz
dziejów znajduje odzw ierciedlenie w procesie postępującej racjonalizacji
ludzkości i przejaw ia się w „oswobodzeniu rozum u od religijnego dogmaty- zmu”, w „neutralizacji religii, tzn. podw ażaniu jej m onopolistycznego roszcze nia do praw dy i stopniow ym sprowadzeniu do jednego z rozlicznych dóbr kultury” [W alentowicz, s. 131], zanikaniu przesądów czy propagow aniu światopoglądowej tolerancji [por. idem , s. 125]. U w zględniw szy tę tendencję, można dojść do przekonania, że żyjem y w czasach rozkw itu rozum u resp. rozumności. Pogląd taki propagow any je st skądinąd w - szeroko pojętym - przekazie m edialnym 3, a tym sam ym pow szechnie intem alizow any.
U niw ersytet Ł ódzki.
1 D errida cytuje tu H usserlow skie Pochodzenie geom etrii we własnym przekładzie. 2 Ibidem.
3 Praw dziw ość tego założenia potw ierdza chociażby instytucja eksperta, w ypow iadającego się w sposób autorytarny/naukow y w różnorodnych typach audycji: od politycznych „debat”,
170 M arcin M . B o g u sław sk i
Tym czasem sygnalizow ane wcześniej rozpoznanie spotkało się w dziejach ludzkiej m yśli z szeroko zakrojoną krytyką. D la przykładu: na gruncie fenom e
nologicznym diagnozę „kryzysu racjonalności” sform ułow ał H usserl; na gruncie egzystenejcilizmu uczynili to H eidegger czy Jaspers; w obrębie pop-kultury
funkcjonują apokaliptyczne przepow iednie Fukuyamy. T rudno odnieść się do nich w szystkich w ram ach niniejszego szkicu; w ydaje się nawet, że nie jest to konieczne. Z perspektyw y badaw czej, wyznaczonej tem atem pracy, najważniej szą egzem plifikacją „teorii kryzysu” pozostaje bow iem krytyczny projekt Maxa Horkheim era, opracow any na bazie światopoglądowego zaplecza marksizmu, psychoanalizy oraz schopenhauerowskiego pesym izm u. Pozostaw iając na później m erytoryczne uzasadnienie dokonanej ekscerpcji, należy - w ramach w prow adzenia do w łaściw ych analiz - szkicowo zarysow ać filozoficzną propozycję autora K rytyki rozum u instrum entalnego, uzupełniając j ą o spostrze żenia odnoszące się do czasów obecnych.
O bszar krytycznych ustaleń H orkheim era - odsłaniających paradoks racjo nalizacji znoszącej rozum na rzecz irracjonalizm u — w yznaczony był przez następujące pytania: a) dlaczego ludzkość popadła w barbarzyństwo?; b) dlaczego Oświecenie, będące epoką postępu, przyniosło upadek rozumności?; c) dlaczego O św iecenie, które jako „racjonalny dyskurs” w alczyło z mitem, w końcu samo się nim stało? [por. N oras, s. 598] O dpow iedź, jakiej udziela niem iecki filozof, je st złożona, angażująca w ielorakie płaszczyzny ludzkiej egzystencji. Posiada jed n ak w yrazisty fundam ent - przekonanie Horkheimera o zachodzącym w dziejach procesie subiektywizacji oraz funkcjonalizacji (technicyzacji) rozum u4.
N a podstaw ie ustaleń genealogicznych źródeł w zm iankow anej powyżej ten dencji autor K rytyki rozumu instrum entalnego doszukuje się w — rejestrowanym na przestrzeni całej, objętej przekazem historii - podporządkow ania rozumu „sam ozachow aw czem u interesow i elit” [W alentowicz, s. 125]. Zabieg ten - według H orkheim era - nie tylko pozbaw iał rozum autonom ii, pow odując, że „racjonalność, która zapanow ała w dziejach, je st racjonalnością panowania (podkreślenie m oje - M. B .)” [idem], ale przyczynił się także do jeg o urzeczo- wienia oraz instrum entalizacji. W yraźnie praktyczne nastaw ienie rządzącej socjety (w końcu sam ozachow anie substancjalnie zw iązane je st z podbojem
przez talk sh o w s, aż po reality shows. Owo naukow e zapośredniczenie m a być gw arantem jakości oraz obiektyw izm u danego program u.
4 „H orkheim er w yróżnia dw a typy racjonalności: racjonalność obiektyw ną i racjonalność
subiektywną. Pierw sza odpow iada harm onijności, rozumnej strukturze bytu, ugruntow ana jest w obiektyw nym logosie. [ ...] H istorycznie rozum obiektyw ny ujawnił się w filozofii greckiej, w scholastyce i w filozofii XVII w. Rozum subiektyw ny m a charakter czysto instrum entalny, jego zadania s ą w yznaczone przez indyw idualne instynkty, z instynktem samozachowawczym włącznie. K apitalizm oraz zw iązana z nim filozofia scjentystyczna to, wg H orkheim era, okres dom inacji rozum u subiektyw nego” [Noras, s. 598].
H om o p lo lo n ia is - w o ln y cz y z n ie w o lo n y ? B ata ille’o w sk a d e (k o n )stn ik c ja ... 1 7 1
i przekształceniem przyrody oraz pozyskaniem zniewolonej siły roboczej, a więc z pracą) sprowadziło go bow iem do roli „środka interesow ności i sojusznika przemocy” [idem, s. 126]; zam iast poszukiwania, odkryw ania oraz kontem plo wania prawdy, nakazano rozum owi poszukiwanie „skutecznej m etody zaw ład nięcia rzeczam i” oraz zrobienia z nich użytku [idem].
Z aw łaszczenie racjonalności przez panujących notabli zaow ocow ało dwoma znaczącymi dla historii ludzkości skutkami. Pierw szy to skodyfikow anie podziału ludzi na rozumnych i nierozumnych. Sam ozachowaw czy interes, któremu służyć m iała racjonalność, nakazywał bowiem, by szerokie rzesze poddanych w yrzekły się praw a do własnej oceny, a tym sam ym pozbaw iły nawet m ożliw ości sam odzielnego myślenia. W arunkiem sine qua non przetrw a nia podlegających w ładzy stało się więc ślepe posłuszeństw o racjonalnym wyrokom elit. Drugi natom iast, to postępująca subiektyw izacja racjonalności
resp. rozumu. Jest on wynikiem oderw ania um ysłu od bezinteresow nej kontem
placji zew nętrznej (a w ięc obiektywnej) w zględem niego praw dy. Człow iek skoncentrow any na zapew nieniu sobie życiowego komfortu, poszukujący coraz to now szych celów /przedm iotów , które należy posiąść, popadł ostatecznie w subiektyw izm niszczący w szelką niezależną od niego m oralność (dobre jest to, czego potrzebuję; godziwe są środki, jak ie są mi potrzebne, aby to osiągnąć), a także kw estionujący autoteliczny charakter prawdy.
D efinityw ne przejście od rozum u obiektywnego do subiektyw nego - doko nane na przełom ie XV III i XIX w. — w ywołało, w edług Horkheim era, nasilenie sceptycyzmu oraz nom inalizm u, a w ięc tendencji w stosunku do racjonalizmu destrukcyjnych. Krytyka, jakiej (od czasu K anta) uległ „dogm atyczny” rozum, przerodziła się ostatecznie w krytykę totalną, znoszącą ra d o [por. idem, passim ], i w prow adziła do cyw ilizacji Zachodu pierwiastki irracjonalne, np. poprzez restytuow anie m itologii.
Cyw ilizacja X X w ieku to - według H orkheim era - czas zam ierania m yśle nia filozoficznego. Pozbaw ienie ludzkości jakichkolw iek przejaw ów obiektyw nego sensu; dominacja - substancjalnie uw ikłanych w użyteczność/prar/s - nauk m atem atycznych oraz ucieczka w parareligijne, m itologizujące myślenie, mające gw arantow ać duchow ą sam odzielność oraz niezależność, stanow ią przyczyny kulturowej dezintegracji: w miejsce im m anentnego naturze ładu w prowadzony został chaos danych [por. idem, s. 132].
Istotnym zjaw iskiem - tow arzyszącym przejściu od rozum u obiektywnego do subiektywnego, a następnie wyradzaniu się racjonalności w (zam askow any) irracjonalizm - je st odejście od kultury typograficznej na rzecz kultury obrazu. Zmiana ta, któ rą m ożna stem atyzować jako sym boliczną „w alkę” między
medium druku i medium telewizji, odzwierciedla bow iem przem iany zachodzące
w relacji człow iek - świat zew nętrzny (zmiany, em pirycznie potw ierdzające słuszność w ysuw anych przez H orkheim era tez).
1 7 2 M arcin M. Bogusławski
W ielu analityków badających sygnalizow any wyżej problem uznaje domi nację piktogram u nad słow em drukow anym za degrengoladę współczesnej kultury branej en bloc. T ak negatywna kw alifikacja aksjologiczna wypływa z ustaleń odnoszących się do sposobu odbioru inform acji pisanych oraz zapo- średniczonych przez obraz. W raz z odrzuceniem kultury typograficznej „myśle nie racjonalne i analityczne coraz bardziej ustępuje m iejsca recepcji emocjonal nej” [Z. Sareło, M edia w służbie osoby. Etyka społecznego komunikowania, Toruń 2000; cyt. za: Abramow icz, s. 5j; dochodzi do upośledzenia umiejętności spekulowania, spostrzegania szczegółów czy falsyfikow ania odbieranych infonnacji; sam odzielność myślenia sprowadzona zostaje do „samodzielnego” odbierania irracjonalnych bodźców 5.
Przejście od typografii do obrazu, które bezspornie opanow ało n aszą kultu rę, pozw ala także na zilustrow anie pozostałych postulatów Horkheimera. K rytyka „nauk m atem atycznych” , przeprowadzona przez niem ieckiego socjolo ga i filozofa, znajduje sw oiste potw ierdzenie w m om encie w yśw ietlenia „tech nicznej” strony m ediów i jej odniesienia do ogółu odbiorców . Współczesny człow iek funkcjonuje m ianow icie pośród różnorodnych „system ów abstrakcyj nych”, których praktyczne w ykorzystanie je s t m u niezbędne do życia, ale których zrozum ienie zarezerw ow ane je st w yłącznie dla w ąskiego grona specjali stów. Przecież niew ielu z nas zna budow ę i zasady działania światłowodów, faksu czy kserokopiarki, a w szyscy zmuszeni jesteśm y z nich korzystać w myśl zasady: nie wiem, j a k to działa, ale umiem się tym posługiw ać [por. Abramo wicz, s. 2].
Stan ten im plikuje w yłonienie się nowej grupy rządzącej, nowoczesnej elity, podporządkow ującej sobie, ja k w analizach Horkheim era, św iadom ość współ czesnych poddanych. Ponadto apelujący do subiektywnej św iadom ości/rozum ności przekaz m edialny (resp. obrazowy), im plicite zakłada zniesienie owej rozum ności - przekaz je s t bow iem zdefragmentowany; inform acje podaw ane są bez zw iązku przyczynow o-skutkow ego; w yklucza się zapadnięcie ciszy; eksperci zobligow ani są do udzielania odpow iedzi na skom plikow ane i wielo w arstw ow e pytania w czasie nie dłuższym niż 30 sekund; kom entarz uzupełnia się odpow iednio dobranym obrazem i m u z y k ą prom uje się w izualną „papkę” i ludyczną rozryw kę [idem, passim j. D ochodzi w ięc do celow ych, intelektual nych m anipulacji. Prom ując w olność, samodzielność, tolerancję czy sprawiedli wość zaw łaszcza się suw erenność jednostek, a przez pozbaw ienie poglądów
5 Interesującą ilustrację tej konstatacji stanowi eksperym ent, „w którego następstw ie sformu łow ano koncepcję syndrom u «brakującej połow y sekundy»; w łaśnie tyle um ysł potrzebuje na św iadom y odbiór bodźca, a w spółczesny przekaz telew izyjny na to n ie pozwala. Prow adzić ma to do «podśw iadom ego naśladow nictw a m ięśniow ego», kiedy to - podczas oglądania telewizji - dokonują się m im ow olne reakcje fizjologiczne i ruchy mięśni człowieka, co dobitnie obrazuje nie „św iadom ościow e” , a „cielesne” odbieranie telewizyjnego przekazu” [A bram ow icz, s. 9]; por. J. Bobryk, S padkobiercy Teuta. Ludzie i m edia, W arszaw a 2001.
H om o platonicus - w olny czy zniewolony? Bataille’ow ska de(kon)strukcja... 1 7 3
substancjalnej obiektyw ności subtelnie narzuca im poglądy, w przęgając tym samym w działania służące sam ozachow aniu elit.
Z aprezentow ane powyżej analizy pozw alają na zdiagnozow anie dzisiejszej cywilizacji jak o sim ulacrum racjonalności. Z jednej strony w idoczny jest gwałtowny pow rót do m itologii (i innych form irracjonalizm u), z drugiej - w przęgnięcie człow ieka w zniew alający w ir użyteczności/praktyczności, gw arantujących now oczesnym socjetom kom fortow e w arunki egzystencji. W yjście z om aw ianego wnikliwie kryzysu w idzi H orkheim er w pow rocie do
kontem placyjnego pojm ow ania filozofii. O becna kultura potrzebuje bow iem
odbudow y fundam entów , a w ięc pow rotu do obiektywnie istniejącej, substan cjalnej prawdy.
M ożna bodaj zaryzykow ać stwierdzenie, iż autor K rytyki rozum u instrum en
talnego suponuje pow rót do platońskiego zdążania ku alethei oraz intencji
budowy idealnego państwa/społeczeństw a. A jeśli nie zgodzić się z tą konstata c ją to projekt niem ieckiego m yśliciela stanowi przynajmniej doskonałe sub-
stractum dla w yśw ietlenia platońskiego zamysłu. N ałożenie starożytnej koncep
cji na w spółczesne realia pozw oli odpow iedzieć na pytanie, czy idea racjonali zacji je s t w ogóle m ożliw a? U ważam bowiem, iż zarów no koncepcja politei Platona, ja k i jeg o antropologia, które postulatem uwolnienia człowieka zdom inowały cyw ilizację Zachodu, przyczyniły się tylko do jeg o - nie zawsze subtelnego - zniew olenia. To z kolei stało się pow odem sukcesywnej „irracjona- lizacji” kultury, będącej - często podśw iadom ym - w yrazem dążenia ludzi do
suwerenności.
W celu udow odnienia przedstawionej tezy dokonam szkicowej analizy „m i tu” solam ego w filozofii Platona, ograniczając się w zasadzie do eksploracji ekscerptów z VI i V II księgi Państwa, w których platońska sym bolika słońca uzyskała najdonioślejszą filozoficznie w ykładnię. N astępnie przejdę do krytyki tego projektu, nakreślając B ataille’ow ską„dekonstrukcję” „m itu” solam ego.
2. Ź R Ó D Ł A : JA S K IN IA I N IE G IN Ą C E Ś W IA T Ł O
Przed przystąpieniem do analizy dw óch w ybranych pa ssu só w z Platońskiego
Państwa należy „uspraw iedliw ić” dokonaną ekscerpcję. Jak w iadom o, Politeia
stanowi książkę niezw ykle bogatą w problematykę, „i to nie tylko problematykę polityczną w dosłow nym znaczeniu tego słow a” [Stróżew ski 1, s. 82j, ale również antropologiczną czy ontologiczną. W ielotorow ość prow adzonych przez Platona badań ow ocow ać ma prezentacją warunków pow stania oraz organizacji państwa totalnego [por. W itwicki, s. 18], stanowiącego ukonkretnioną (inkorpo- rowaną) postać platońskiego p ro jek tu paidei. W ychow aw czy aspekt Politei staje się jeszcze bardziej wyraźny, gdy podkreśli się, iż grecki m yśliciel „pojm uje to idealne państwo na podobieństw o wielkiej istoty ludzkiej” [idem, s. 35],
174 Marcin M. Bogusławski
wyodrębniając w nim trzystopniow ą hierarchię społeczną (na w zór trzech rodzajów duszy) i poszukując dla każdej z nich w łaściwego rodzaju areton.
Skala przeprow adzanych ustaleń i ich osadzenie na fundam encie inklinacji w ychow aw czych Platona p o w o d u ją że je st to dzieło kluczow e dla znalezienia odpow iedzi na pytanie, czy platoński człow iek pozostaw ał jed n o stk ą w olną czy zniewoloną.
N ew ralgiczne znaczenie posiada Politeia także w odniesieniu do m itu solar- nego. T ruizm em będzie konstatacja, że m etafora słońca, św iatła, ognia czy innych postaci „św ietlistości” stanowi stały m otyw platońskich dialogów. W Państw ie alegoria słońca doczekała się jed n ak ujęcia m odelow ego, odmalo w anego w dw óch nierozerw alnie zw iązanych ze sobą obrazach. Pierw szy z nich pojawia się przy zakończeniu Księgi VI dzieła, drugi natom iast otw iera Księgę VIL U kazana zostaje w ten sposób substancjalna jedność D obra i Praw dy, odsłaniana stopniowo w poprzednich dialogach Platona, oraz ich kluczow a rola w e właści w ym ukształtow aniu człowieka.
W niniejszym szkicu zachow ana zostanie ustanow iona przez autora Uczty cezura. N a początku w ięc badaniu poddany zostanie ekscerpt K sięgi VI, a następnie fragm ent znany jak o „mit jaskini” .
*
Interesująca nas problem atyka zostaje w prow adzona przez Platona w trakcie poszukiw ania odpow iedzi na pytanie, kto z ludzi je st najbardziej predysponowa ny do rządzenia państw em idealem. Prow adzone przez Platona analizy, mające rozjaśnić interesującą go kw estię, im plikują ostatecznie postaw ienie problema tyki dobra, poniew aż to w łaśnie dzięki niem u „wszystko staje się przydatne i pożyteczne” [Stróżew ski 1, s. 86], stanowiąc jednocześnie kryterium pozwala ją c e rozeznać rządzącym , czego w państw ie należy strzec, a czego unikać.
Cechę charakterystyczną prow adzonego przez greckiego m yśliciela wywodu stanowi fakt, iż w form ie dyskursywnej w yraża on w yłącznie aproksymacyjne ujęcia dobra. W ów czas zaś, gdy chce ująć to zagadnienie, zasadniczo ucieka się do przedstaw ienia mitycznego resp. symbolicznego. Platon pisze:
- C hociaż tam będzie w zrok w oczach i ten, który go posiada, zechce się nim posługiwać, i chociaż będzie barw a na przedm iotach, to jednak, jeżeli się n ie dołączy rodzaj trzeci, to m ający w łaśnie naturalne przeznaczenie, to wiesz, że wzrok nic nie zobaczy, a barw y zostaną niewidzialne.
- C zegóż tam takiego jeszcze potrzeba? - zapytał. - Tego, co ty nazyw asz światłem - odpowiedziałem . [...]
- Zatem niem ała postać w iąże zmysł wzroku i w idzialność - łącznik m iędzy nimi zacniejszy od innych pow iązań, chyba, że to światło to je st czynnik m ało czcigodny.
- A leż - pow iada - daleko do tego, żeby światło m iało być czym ś m ało czcigodnym . [...] - W ięc praw da, że słońce nie je st wzrokiem, tylko je st przyczyną wzroku i dlatego wzrok je widzi.
Hom o platonicus - w o ln y c z y zn iew o lo n y ? B ata ille ’o w sk a d e (k o n )stru k c ja ... 1 7 5 - T ak je st - powiada.
— W ięc j a — dodałem - słońce nazywam dzieckiem Dobra. D obro j e zrodziło na podobieństwo własne i tym, czym je st D obro w świecie myśli i przedm iotów m yśli, tym je st słońce w świe cie w idzialnym w stosunku do wzroku i do tego, co się widzi. [...] Kiedy ktoś oczy obróci nie na te przedm ioty, których barw y światło dzienne oblewa, ale na te, co m ajaczeją w mrokach nocnych, wtedy oczy słabną i w ydają się nieledw ic ślepe, jak b y w nich nie było czystego w idzenia. [...] A kiedy na to, co słońce wtedy oświeca, jasn o w idzą i zaraz się pokazuje, że w tych sam ych oczach je st w idzenie w środku. [...] W ten sposób: kiedy się dusza m ocno chw yta tych rzeczy, na które pada blask prawdy i bytu, wtedy myśli rozum nie i poznaje, i widać, że m a rozum . [...] W ięc to, co nadaje praw dę przedm iotom poznania, a poznającem u m oc poznaw ania, nazywaj Ideą Dobra i myśl sobie, że ona je st przyczyną w iedzy i prawdy, gdy się staje przedm iotem poznania, i chociaż to jed n o i drugie je s t piękne i poznanie, i prawda, to jednak, jeśli D obro będziesz uważał słusznie za coś innego i jesz c z e piękniejsze go od nich, będziesz uważał słusznie. A wiedzę i praw dę - podobnie ja k tam św iatło i w idze nie za coś do słońca podobnego uważać je st rzecz słuszna, ale uw ażać ich za sam o słońce nie należy [...]. Przyznasz, że słońce - tak mi się w ydaje - rzeczom nie tylko widzialności do starcza, ale i pow staw ania, i w zrostu, i pożywienia, choć ono sam o nie je st pow staw aniem
[Państwo, Ks. VI, rozdz. X V III-X IX ],
M etafora, do jakiej ucieka się Platon w przytoczonym tekście, im plicite za wiera w sobie przynajm niej trzy płaszczyzny problem ow e6.
Pierw sza dotyczy stosunku słońca w zględem wzroku czy (szerzej) podm iotu poznającego. To słońce je st tym, co pozw ala człow iekow i w idzieć, jeg o zadanie polega jed n ak nie tylko na rozśw ietlaniu m roku (o czym niżej). Światło bow iem okazuje się konstytutyw nym elem entem sam ego człow ieka - w idzenie (a w ięc sym bolicznie ujęte poznanie) możliw e je st dlatego, że ludzkie oczy noszą
światło [por. Tim aios, 45 В]. K oncepcji tej nie porzucił Platon do sam ego końca
swojej (przynajm niej pisarskiej) działalności. Piękne uzupełnienie znajduje ona w Timaiosie. G recki m yśliciel pisze tam:
A z narządów [bogow ie] [przypis mój - M. B.] pierwsze sporządzili oczy, które światło noszą i wpoili j e w ciało z tej przyczyny [podkreślenie m oje - M. B.]. U m yślili zrobić ciało z ognia, który palić się nie mógł, tylko dostarczać łagodnego św iatła [podkreślenie m oje — M. B.], które cechuje każdy dzień. Zrobili tak, że czysty ogień w ew nątrz nas, ogień bratni ja sn o śc i
dziennej [podkreślenie m oje - M. B.] przez oczy płynie łagodnie [...]. Kiedy więc światło
dzienne otacza strumień wzrokowy, wtedy wypływa światło podobne ku podobnemu, zbija się z tam tym w jed n o i pow staje ciało, które sobie przysw ajam y [...]. Całe św iatło naszych oczu je st jednorodne ze światłem zew nętrznym , bo je st do niego podobne [ ...] [Timaios, 45 В -С ].
Zaprezentow ana powyżej koncepcja pozw ała także na w yciągnięcie w nio sków odnoszących się do platońskiej antropologii. Skoro słońce stanowi sym bol/źródło inteligibilności świata, to rów nież człow iek - dzięki zam ieszku jącej w nim św ietlistości — musi być bytem inteligibilnym . O znacza to, że m ożna rozpoznać jeg o naturę; dzięki sile rozumu zmierzającego do rozpoznania prawdy
176 M arcin M. Bogusławski
człow ieczeństw o m ożliw e jest do uchw ycenia i pojęciow ego wyartykułowania; człow iek nie je s t niepoznawalną tajemnicą. Ponadto, utożsam ienie symbolu słońca (światła) z bytem (czymś autentycznie istniejącym ), a tego z Dobrem, im plikuje fundam entalne prześw iadczenie Platona o tym, że człow iek jest
z natury dobry i ku Dobru ciąży. W szelkie złe uczynki b ęd ą tutaj wyłącznie
w ynikiem niew iedzy: poznanie D obra rów noznaczne je s t z przem ianą (meta-
noią, w jej najbardziej źródłow ym rozum ieniu) życia, co nadaje sens wszelkiej
ludzkiej działalności. N ew ralgicznym aspektem solam ej m etafory Platona jest także zastosow anie w niej zasady m ówiącej, iż podobne poznaw ane je s t przez
podobne. A nalizy procesu w idzenia (sym bolicznie obrazującego rozumowanie),
jak ie Platon prezentuje w swych utw orach, pozw alają bow iem bez cienia w ątpliw ości stwierdzić, że człow iek z natury zdolny je st do poznania autentycz nego, obiektyw nego Dobra. M ożliw e je st więc jeg o w ychow anie, rozumiane jako pom oc w odkryw aniu wartości realnych, w yelim inow anie błędów z jego życia, a w ostateczności ukazanie ludzkiej wolności jak o (bezwzględnego) posłuszeństw a D obru, będącego przecież ostatecznie posłuszeństw em sobie samemu.
D rugą płaszczyznę problem ow ą przytoczonego pow yżej fragm entu Politei stanowi zagadnienie słońca jak o „siły” w ydobywającej w szystko z mroku. W zastosow anej przez Platona analogii odpow iednikiem słońca je s t nie świat, ale św iat widzialny. Pozw ala to na sform ułowanie wniosku, że do istoty świata m aterialnego należy jeg o w idzialność! Jak zauw aża Stróżewski, „ex definitione świat jest tu św iatem w idzialnym ” [Stróżewski 1, s. 88]. N a tej podstaw ie filozof krakow ski stwierdza, iż m etafora solam a nakreślona przez Platona ma na celu ukazanie analogii przyczyn czy „stosunku racji: słońce-św iat w idzialny, dobro- świat noetyczny” [por. idem]. M yślę jednak, że w nakreślonej powyżej interpre tacji pom ija Stróżewski w ażki szczegół. M ianow icie autor Fajdrosa zastrzega, że wiedzę i praw dę uw ażać m ożna w yłącznie za podobieństw o słońca; słońce samo zarezerw ow ane je st natom iast dla oznaczenia D obra. T eoretyczne znacze nie takiego przesunięcia je st brzem ienne w skutki. Łącząc sym bol sołam y z Ideą Dobra, a nie z jeg o podobizną!, m ożem y bow iem w yciągnąć następujące wnioski:
a) na gruncie epistem ologii Platon jest zdecydow anym rzecznikiem jedności polifazow ego poznania; konstatacja ta znajduje sw oje potw ierdzenie w „analogii odcinka”, gdzie doxa, dianoia i episteme są integralnym i składnikam i procesu ideacji, będącym i w arunkiem sine qua non kontem placyjnego oglądu rzeczywi stości idealnej;
b) rzeczyw istość m aterialna posiada antecedensy w św iecie idealnym . W ten sposób „m it solam y” je st z je d n e j strony m iejscem w yartykułow ania problema tyki partycypacji św iata m aterialnego w św iecie idealnym , z drugiej zaś wpro w adzeniem do protologicznego ujęcia kosm ologii, w którym całość rzeczyw isto ści w yprow adza się z dialektycznego sprzężenia Jedności i D wójni.
Hom o platonicus - w o ln y cz y z n ie w o lo n y ? B ata ille ’o w sk a d e (k o n )stru k cja . 177 K onkluzje te pozw alają rozpoznać w Platonie rzecznika jedności natury ludz kiej i natury świata jako odblasku Idei Dobra. U kazują także świat jako rzeczywi stość przenikniętą rozum nością inteligibilną. Życie czlow ieka-w -zgodzie-ze-sobą a więc życie wolne, nabiera tym samym cech posłuszeństwa nie tylko wzgledem Dobra i siebie samego, ale również w stosunku do otaczającej rzeczywistości. Celem paidei byłoby więc uzdolnienie człowieka do rozpoznawania teleologicz- nego zorientowania rzeczywistości (przy czym telos rozum iany może być wyłącznie jako Dobro) oraz ukształtowanie w nim umiejętności sprawnego podporządkowywania się procesom ku temu celowi zmierzającym.
T rzecią sp ra w ą ja k ą należy w yartykułować w zw iązku z analizow anym fragmentem Państw a, stanowi platońskie stwierdzenie, że słońce nie tylko czyni świat w idzialnym , „ale także pow oduje jeg o wzrost, jeg o zanikanie, jeg o - w pew nym sensie - istnienie, życie” [idem]. Problem atyka ta zasygnalizow ana była powyżej, stąd nie będę jej analitycznie rozwijał.
*
A nalizie należy teraz poddać fragment otw ierający Księgą VII Politei, znany powszechnie jak o „metafora jask in i” . „Jest ona bardzo bogata w treści i w pew nym sensie zaw iera w szystkie w ątki istotne dla filozofii Platona” [idem, s. 100], które m ożna uporządkow ać, w yodrębniając w niej aspekt ontyczny, gnoseologiczny i antropologiczny. D la prow adzonych tu analiz new ralgiczne znaczenie wspom nianej paraboli polega na obecnym w niej aspekcie „praktycz nym” . O ile passusy zaw arte w Księdze VI ujm ow ały m it solam y w kontekście zdecydowanie „teoretycznym ”, o tyle obecnie referow any ekscerpt nazw any być może „m edytacją o w yzw oleniu przez praw dę”7.
K onstrukcja „paraboli jask in i” skoncentrow ana je st w okół m etafory światła i ciem ności, a jej najgłębszym sensem je st odsłonięcie i ukazanie czym jest prawda, fałsz „i na czym polega wyzwolenie, które poprzez praw dę ma się dokonać” [Stróżewski 2, s. 87-88]. Platon przedstaw ia czytelnikow i obraz „podziemnego pom ieszczenia na kształt jaskini” [Państwo, Ks. VII, rozdz. I].
Do groty prow adzi od góry w ejście zw rócone ku św iatłu [podkreślenie m oje - M. B.], szero kie na całą szerokość jaskini. W niej siedzą [ludzie] [zm iana m oja - M. B.] od lat dziecięcych w kajdanach; przykute m ają nogi i szyje tak, że trw ają w m iejscu i p atrzą tylko przed siebie; okow y nie pozw alają im obracać głów. Z góry i z daleka pada na nich św iatło ognia, który się pali za ich plecam i, a pom iędzy ogniem i ludźmi przykutym i biegnie g ó rą ścieżka, w zdłuż której w idzisz m urek zbudow any rów nolegle do niej [ ...]. W zdłuż tego m urku ludzie noszą różnorodne w ytw ory, które sterczą ponad murek; i posągi, i inne zw ierzęta z kam ienia i z drzewa, i w ykonane rozm aicie i, oczywiście, jedni z tych, co j e noszą, w ydają głosy, a drudzy m ilczą [Państwo, Ks. VII, rozdz. I].
7 Pod takim w łaśnie tytułem analizow ał go, wraz z fragm entam i Ew angelii wg św. Jana, W. Stróżewski.
178 M arcin M. Bogusławski
Świat, w jak im przyszło żyć jeńcom , to teatr cieni. O bserw ow ane przez nich „w idm a” w ydają im się je d y n ą praw dziw ą rzeczyw istością. N ie w iedząc, że żyją ułudą, w je j ram ach „szukają racjonalnego sensu i sensow nych praw d” [Stró- żewski 2, s. 88]. N ie to jed n ak przesądza o dram atycznym losie mieszkańców groty. O w iele w ażniejszy w ydaje się tutaj charakter otaczającego ich świata, a ten je s t J e s z c z e bardziej zagm atw any, niż gdyby” był „w yłącznie złudą”
[idem, s. 89]. D okonując bow iem ontologicznego opisu jask in i, zauważyć
należy, że cienie pozostają bytam i heteronom icznym i; o ile one sam e są nierze czyw iste, o tyle ukazać m ogą się w yłącznie dzięki rzeczyw istości praw dziw ej - skała stanow i w arunek sine qua non ich istnienia. Podkreślić także należy, że
teatr fa n to m ó w , w którym b io rą udział m ieszkańcy groty, m ożliw y je s t dzięki św iatłu - to ogień płonący za ich plecam i „w yw ołuje” ruchom e w idm a obser
w ow ane przez nich na skalnej ścianie. Praw da stanowi w ięc nie tylko podłoże, ale i przyczynę istnienia skalnych „widm” . D odatkow o do św iata prawdziwego zaliczyć należy także jeńców i zakuw ające ich kajdany, a w ięc podmioty rozpoznające fałsz, sim ulacra, ja k o byty „istotnie istniejące” .
Świat jaskini je s t w ięc św iatem przem ieszania, mixtum . Łączy się w nim rzeczyw iste i nierzeczyw iste; praw da oraz fałsz. O dm alow ana przez Platona rzeczyw istość stanowi przyczynę zniew olenia człow ieka, który od niej powinien się wyzwolić.
M otyw w yzw olenia, źródłow y dla referow anego fragm entu Politei, probie- m atyzuje jed n ak zaprezentow aną w izję metafizyczną. Ruch-ku-wolności,
m etanoia żyjących w pieczarze jeńców , m ożliw a je st bow iem w łaśnie dzięki
przem ieszaniu praw dy oraz fałszu, które specyfikuje rzeczyw istość przez nich zam ieszkiw aną. Bez dom ieszki realności, odblasku alethei, sim ulacra nie tylko nie m ogłyby istnieć, ale ludzie nie m ogliby rozpoznać praw dy-jako-takiej. Ich w zrok byłby absolutnie nieczuły na to, czego nigdy nie postrzegali (tym bar dziej, że p odobne poznaw ane je s t p rzez podobne)', nie m ogliby w ięc uchwycić analogii m iędzy cieniem a ogniem, a następnie m iędzy ogniem a światłem słońca. Z tych też pow odów realia jaskini nie m ogą być kw alifikow ane jedno znacznie negatyw nie. Stanow ią one sw oisty nierozstrzygalnik, wikłający platońską w izję w naw arstw iające się (pleniące) znaczenia czy - pozornie - dezintegrujące aporie. Ich dopełnieniem jest zapew ne sw oisty „zw rot” , jakiego dokonuje starożytny m yśliciel w swoich późnych pism ach: Parm enides, Sofista oraz Tim aios ukazują nam ysł Platona nad dialektyczną (protoheglowską) strukturą świata, nad znaczeniem mixtum w jej w yjaśnianiu, a w reszcie koncen- tru ją je g o uw agę na rzeczyw istości m aterialnej. K w estie te, jak o nie wchodzące bezpośrednio w zakres w yznaczonych tem atem badań, nie zostaną tu jednak rozwinięte.
A nalizując motyw w yzw olenia, fundujący platońską opow ieść o jaskini, w arto ustalić na początku najw ażniejsze elem enty, które im plicite są w nim zawarte. S ą nimi: a) to, od czego ma się dokonać w yzw olenie; b) to, gdzie ma się
H om o p la to n ia is - w o ln y cz y z n ie w o lo n y ? B a ta ille ’o w sk a d e(k o n )stru k c ja... 1 7 9
ono dokonać (czyli m etafizyczny kontekst wyzwolenia)', c) co, c zy raczej kto, jest podmiotem tego wyzwolenia; d) ku czemu w yzwolenie ma prow adzić [por. Stróżewski 2, s. 101].
Pierw szy z w ym ienionych wyżej elem entów został ju ż szkicow o rozw ażony powyżej, dlatego m ożna pozostaw ić go niejako na boku dalszych ustaleń. Zabieg ten uzasadniony je st tym bardziej, że kwestia, ocl czego należy się
uwolnić, nierozerw alnie łączy się na gruncie platonizm u z kontekstem m etafi
zycznym sam o w yzw olenie w arunkującym . Tak w ięc podaw ane niżej ustalenia odnosić się b ędą do obu w ym ienionych problem ow ych płaszczyzn.
O dnosząc się do drugiej z w ym ienionych płaszczyzn problem ow ych, p o wiedzieć należy, że „najszerzej rozum ianym kontekstem w yzw olenia je st świat, w którym żyjem y” [idem]. O dnotow ać rów nież trzeba, że różnice w przyjm ow a nej koncepcji rzeczyw istości warunkować będą odm ienne koncepcje w yzw ole nia. Jak zostało ju ż pow iedziane, to, co ludzie nazyw ają światem, stanowi dla Platona fantazmat, ułudę, coś istniejącego w sposób strukturalnie odm ienny od
autentycznego sposobu egzystowania świata idei. „Dla Platona je s t jasne, że byt
świata zmysłowego je st bytem w jakiś sposób rozdartym , podzielonym , uzależ nionym od nie-bytu” [Reale, s. 161 j; bytem pośrednim m iędzy czystym bytem a nie-bytem. O w a hybrydalność w sposobie istnienia tego, co zmysłowe, implikuje, iż nie m a ono bytu, lecz byt posiada, że uczestniczy w bycie praw dziwym, czyli w św iecie idei. W yw ód ten stanowi potw ierdzenie dostrzeżonej powyżej dw uznaczności w aksjologicznej klasyfikacji świata zmysłowego.
W racając jed n ak do meritum, podkreślić należy, iż w szystko, czego dokonu je się w ram ach rzeczyw istości materialnej, skazane je s t z góry na nietrwałość.
Brak, jak im naznaczony je st świat platoński, pow oduje, że człow iek nie może
zrealizować w nim napraw dę ani siebie, ani rzeczy dla niego w ażnych; dodat kowo goniąc za tym, co nie je s t, ale się staje, dokonuje on autodestrukcji - będąc w istocie w ie c z n ą pokrew ną ideom d u sz ą redukuje się do bytu zniszczal- nego, m aterialnego oraz pozornego.
M iejscem w yzw olenia je st w myśli Platona św iat zmysłowy. Podm iotem uwolnienia je s t oczyw iście człowiek. N ależy teraz zapytać, czym je st samo oswobodzenie. W ydaje się, że stanowi ono ruch sam ouświadom ienia, prow adzą cy do fundam entalnego przeżycia, które da się streścić w stwierdzeniu: jestem [por. idem, s. 102]. U wolnienie będzie w ięc procesem stopniow ego odkryw ania przez jednostkę je j praw dziwej natury, którą stanowi rozum ność. Człowiek, wchodząc na drogę m etanoi, uprzytomnić sobie m usi nie tylko znikom ość rzeczywistości materialnej, ale także efem eryczność w łasnego ciała, jego zanurzenie w m ixtum fałszu i praw dy, w arunkujące zerw anie (a przynajmniej osłabienie) jeg o łączności ze św iatem boskim.
O dkładając na m om ent opis samego procesu w yzw olenia, należy zapytać o to, ku czem u ono prow adzi. D roga jeńca uwolnionego z kajdan, któ rą prezen
180 M arc in M . B o g u sław sk i
tuje Platon, zm ierza w yraźnie w stronę w yjścia z jaskini. Jego celem staje się w ięc świat roztaczający się p o n a d pieczarą. Stw ierdzenie to je st jednak w kontekście platońskich ustaleń nazbyt ogólne. C echą charakteryzującą ową nadrzeczyw istość stanowi bow iem świetlistość; to slońce-sam o-w -sobie [por.
Państwo, K s. VII, rozdz. II] okazuje się właściw ym telos uw olnionego człowie
ka. W szystkie dotychczasow e analizy otrzym ują w ten sposób zakorzenienie w m etaforyce solárnej, pozw alając uznać „parabolę jask in i” za kolejną formę platońskiego „m itu słonecznego” .
E xodus ku słońcu, polegający z je d n e j strony na odkryw aniu przez człowie
ka św iata noum enalnego, z drugiej zaś na uśw iadam ianiu sobie „słonecznych” pierwiastków konstytuujących jeg o naturę, powoduje, że w olność platońskiego człow ieka staje się form ą zreflektow anej konieczności. K onieczność rozumiana jest tutaj jak o posłuszeństw o D obru (i w ten sposób sam em u-sobie) przejawiają ce się w tegoż czynieniu; osw obodzenie ugruntow uje w ięc Platon w „prawdzie, tzn. w praw dziw ym rozeznaniu świata i praw dziw ym odkryciu jej podmiotu”, jakim je s t D obro [por. idem, s. 107]. U św iadom iona konieczność staje się tedy „m ożliw ością tw órczego kontynuow ania tego, czego dom aga się sam a rzeczywi stość” [idem], m ożliw ością autentycznej realizacji człow ieczeństw a.
W izja procesu osw obadzania człowieka, ja k ą zarysow uje Platon, przeniknię ta je st do głębi duchem religijnym. N eoplatonicy traktow ali j ą naw et jako wtajem niczenie m istyczne czy w ręcz boskie objaw ienie. Niezaprzeczalne wpływy orfickie nie pozbaw iają jednak projektu Platona jakości stricte filozo ficznej, stanowiącej szczytowy w yraz greckiej paidei.
E xodus z jaskini ku słońcu dokonuje się w koncepcji Platona dwutorowo,
jakkolw iek w referow anym obecnie fragm encie oddany zostaje tylko jego elem ent podstaw ow y. Stanowi go m etanoia, rozum iana jak o przem iana myśle
nia, co z jednej strony potw ierdza tezę o uzależnieniu platońskiej ontologii od
epistem ologii, a z drugiej ukazuje podporządkow anie tego, co cielesne, sferze ludzkiego ducha. U stalenia gnoseologiczne, jak ie w pisuje Platon w „metaforę jask in i” , naw iązują do zaprezentowanej przez niego w poprzedniej księdze
Państwa „analogii linii” i dzielą ludzkie poznanie na cztery płaszczyzny czy
sfery. Są to kolejno: eikasia oraz pistis, tw orzące razem tzw. poznanie doksalne, a następnie dianoia i noesis, będące elem entam i epistem e. D ystynkcji tej dokonuje Platon w oparciu o w łaściwy dla każdej z w ym ienionych części przedm iot poznania. U kazując swój model na przykładzie linii oraz - w przy padku „m etafory groty” - ustopniowanego procesu, daje także w yraz najgłęb szemu sensowi p a id e i: w ychodząc naw et od poznania „odbić” , fantomów, może człow iek dojść poprzez naturalny rozwój um ysłu do poznania w sensie właści w ym [por. Stróżewski, s. 94]. Sam proces dochodzenia do w iedzy, który można nazw ać ideacją, zorientow any jest ostatecznie na param istyczną kontemplację. Platon pisał:
H om o plaloniciis - w o ln y cz y zn iew o lo n y ? B a ta illc ’o w sk a d e(k o n )stru k cja ... 181 N ie ma żadnego spisanego przeze m nie w ykładu o rzeczach, zw iązanych z tą wiedzą, i na pewno nigdy nie będzie. Nie daje się ona bowiem zgoła wysłowić na podobieństw o innych nauk, lecz dzięki wspólobcow aniu z samym przedm iotem [podkreślenia m oje - M. B.] [List
VII, 341C, przekl. A. Krokiewicza],
N a m ocy zżycia z nim, nagle, jak b y pod wpływem przebiegającej iskry, zapala się w duszy światło i płonie ju ż odtąd sam o siebie podsycając [idem, 3 4 1 D, przekł. M. M aykow skiej],
Cytow any tekst przyw oływ any jest często na poparcie tezy o istnieniu tzw. „nauk niepisanych” greckiego m yśliciela. W ydaje się jednak, że kw estia ta nie w yczerpuje zaw artych w nim znaczeń. Platon ukazuje tam także, że św iat idei - niezmienny, w ieczny oraz nieginący - nie podlega pojęciow aniu; że dotyka się go w niezapośredniczonym oglądzie, do którego prow adzi w ytrw ale poszukiw a nie w iedzy na w szystkich - niższych - jej stopniach.
U jęcie to w ykorzystane zostanie następnie przez mistyków p a r excellence, jak O rygenes czy Jan od Krzyża, a także przez m istycyzujących m yślicieli, na przykład przez Szestow a8, stając się niezbyw alnym składnikiem kultury Zachodu.
Elem entem przynależnym większości koncepcji m istycznych je st prze św iadczenie o konieczności cielesnej ascezy. Tow arzyszy ono także projektow i Platona, który utożsam iając człow ieka z psyché, za w artości praw dziw e i autentyczne m ógł uznać wyłącznie wartości duszy [por. Reale, s. 246]. A retai związane z zew nętrzem człow ieka oraz z jeg o ciałem schodzą tu na drugi plan, tracąc znaczenie, ja k ie tradycyjnie przypisyw ali im starożytni Grecy. W świetle całej nauki Platona nie m ożna w praw dzie m ówić o totalnym zanegow aniu ich znaczenia, jednakże należy mieć świadom ość, iż sens nadaje im w yłącznie całkowite podporządkow anie „życiu duszy” . Stąd w ypływ a skrajny antyhedo- nizm autora Fileba, negującego autonom iczny status przyjem ności, a także - przynajmniej na pew nym etapie rozwoju jeg o poglądów - w stanow czy sposób upatrującego w niej zło. Sugerowana wyżej ewolucja zapatryw ań Platona ma zresztą chyba znaczenie w yłącznie leksykalne. D w oista w izja człowieka, ugruntowana nie tylko na przesłankach stricte filozoficznych, ale także na misteriozoficznym dualizm ie orfików [por. Reale, s. 249], nie pozw ala bow iem patrzeć na ciało inaczej, niż na przeciw ieństw o (resp. wroga) duszy. D latego jest ono nazyw ane grobem psyché, z którego należy się w yzwolić. Ponad to w Tim aiosie odm alow uje Platon egzystencjalny w strząs, jak i przeżyw a dusza w m om encie inkorporacji [por. 43B i n.j. A zatem asceza, postulow ana jako uzupełnienie procesu ideacji, ma na celu uw olnienie z ciała, jeg o zanegow anie, a ostatecznie w yłączenie z m aterialnej rzeczyw istości9.
8 Piszę na ten tem at w krytycznym szkicu Rozum czy w iara? Szestow a p ro b lem y z nauką, [w:]
Nowa Krytyka On-line, U R L= http://w w w .now akrytyka.phg.pl/article.php3?id_article=247.
9 A ntysom atyczna repulsja tow arzyszyła Platonowi aż do końca, czego dow odem s ą niew y bredne lingw istycznie sform ułow ania dyskredytujące płynące z cielesności inklinacje ludzi. W Tim aiosie pisze on np.: „D latego u mężczyzn organy wstydliw e są nieposłuszne i samowolne,
182 M arcin M . B o g u sław sk i
*
Zarysow ana pow yżej koncepcja „w yzwolenia ludzkości przez praw dę” , sta now iąca najgłębszy praktyczny sens platońskiego „m itu solam ego”, znajduje uzupełnienie w całości pedagogicznej koncepcji wyłożonej w Politei. Jako że platońska paid eia doczekała się licznych opracowań, nie ma potrzeby szczegó łowego rozw ijania jej kolejnych wątków. N ależy tylko w yakcentow ać kwestie istotne dla obszaru, jak i badaniom w yznacza tem at niniejszego studium. Podkreślić w ięc należy, że: a) Platon przekonany je s t o istotnej nierówności ludzi, jeśli chodzi o posiadaną przez nich naturę; proponow any przez niego projekt w ychow aw czy stratyfikuje społeczeństwo na zam knięte grupy, wyróż niane ze w zględu na przysługujący przynależnym do nich jednostkom stopień rozum ności; b) kierow nictw o zarów no państw em , ja k i wychowaniem powierza Platon wąskiej grupie filozofów, stanowiących elitę ludzkości; ich celem jest kształtow anie w spółobyw ateli (a także siebie samych) w św ietle niezmiennych, duchow ych aretai; c) jed n y m z najw ażniejszych zadań strażników państw a jest elim inow anie z życia społecznego i pryw atnego w szelkich przejaw ów nieracjo
nalności (suponuje to patrzenie na historię jako na proces racjonalizacji);
d) szczęście, a także w olność jednostek (a przez to p o lis) polega na ja k najpeł niejszym zintegrow aniu z racjonalną tendencją dziejów.
W ym ienione powyżej składow e platońskiej paidei, pom agające w pełni wy- rezonow ać propozycjom zaw artym w „m icie solam ym ”, w ydają się obrazować sytuację kryzysu w spółczesności w yśw ietloną przez M axa H orkheim era i zrefe row aną na początku tego szkicu. T m dno bow iem oprzeć się w rażeniu, że nie m oże być tu m ow y o autonom ii rozumu (czy rozum ie obiektywnym ). Platon składa w ładzę i społeczne przew odnictwo w ręce niew ielkiej liczebnie socjety, odm aw iając pozostałym obyw atelom rów nego praw a do racjonalnej samodziel ności. Przekonany je st przy tym o naturalnej „nierów ności” obyw ateli, co tym bardziej ugruntow uje stosunek zależności pan-niew olnik, tradycyjnie przypisy wanej Heglowi. Pam iętać należy przy tym także, że proces intelektualnego (filozoficznego) poznania m a w koncepcji autora Uczty charakter wybitnie
kontem platywny, a przecież - w edług H orkheim era - to w łaśnie powrót do
medytacyjnej roli filozofii m iał przynieść św iatu wybawienie.
W ydaje się więc, że dom inująca w kulturze Zachodu platońska okultyzacja racjonalności i związanego z n ią w ychow ania stanowi źródło cywilizacyjnego
ja k zwierzę, które nie ulega rozum owi, a dźgane ościeniem żądzy w szystko opanow ać próbuje”
[Timaios, 91 B -C ]; „K to ma nasienia dużo i ono mu się w rdzeniu przelew a i taką m a naturę jak
drzewo, które nad m iarę dużo ow oców wydaje, ten [...] większość życia w obłąkaniu spędza przez najw iększe rozkosze i zgryzoty i duszę m a chorą i głu p ią dzięki sw ojem u ciału. Taki nie uchodzi za chorego, ale za charakter zły dobrowolnie. A tym czasem rozpusta seksualna po wielkiej części je st chorobą duszy [podkreśl, m oje — M. B.], w yw ołaną stanem jed n eg o składnika, który dlatego, że kości s ą rzadkie, rozpływ a się po ciele i nasyca j e w ilgotnością” [Tim aios, 86 C -D ], na tej podstaw ie dow odzi Platon nienaturalności som atycznych potrzeb człowieka.
H om o platoniciis - w o ln y czy z n iew o lo n y ? B a ta illc ’o w sk a d c (k o n )stru k cja ... 1 8 3
oraz indyw idualnego zniew olenia. D la potw ierdzenia bądź sfalsyfikow ania tej tezy dokonam rekonstrukcji B ataille’owskiego rozum ienia „m itu solam ego” , stanowiącego - drogą nie w prost - krytykę koncepcji Platona. W cześniej jednak należy w ypunktow ać głów ne funkcje, jak ie w myśli antycznego filozofa pełni metafora słońca. A zatem „mit solam y” obrazuje:
a) onto-te(le)-ologiczne zorientow anie świata;
b) ufundow anie rzeczyw istości na Rozum ie/Prawdzie/D obru jak o przyczy nie jej zaistnienia i istnienia;
c) duchow ą naturę rzeczyw istości (utożsam ioną z tejże inteligibilnością), przeciw staw ioną wszystkiem u, co m aterialne i zmienne;
d) pojm ow anie człow ieka jako istoty rozum ow ej, powołanej do rozpoznania i podporządkow ania się biegnącem u przez dzieje prądow i racjonalizacji (pa-
ideia);
e) wolność jak o uśw iadom ioną konieczność, dobrow olne posłuszeństw o te mu, co rozum ne, czyli — ostatecznie - w ierność sam em u sobie;
f) przekonanie o poznaw alności człow ieka i świata, w ykluczające z rzeczy wistości jakąkolw iek tajem nicę resp. mrok, ciemność.
3. SU W E R E N N O Ś Ć : S Ł O N E C Z N Y O D B Y T , K T Ó R Y J E S T N O CĄ
R elacja łącząca B ataille’a z Platonem, a w ięc ostatecznie w yznaczająca jego stosunek w zględem w szelkiej filozofii, nie je st łatwa do określenia. „N apisano o B ataille’u, że nikt bardziej stanowczo niż on nie w yzwolił w nas poczucia, iż wszystko, co zostało pow iedziane, m ilczy o tym, co je st do pow iedzenia” [M atuszewski 1, s. 7]. Zaiste trudno byłoby znaleźć kom entarz od tego trafniej szy - aurę b ataille’ow skiego dzieła określa bow iem pragnienie w yrażenia
niemożliwego. Intencja ta sytuuje francuskiego myśliciela ponad w szelkim pozytywnym m yśleniem '6. D ezinterpretacją byłoby jed n ak utrzym yw anie, iż
projekt ten m a na celu zdyskredytow anie filozofii w jej tradycyjnym rozum ieniu. Bataille pozostaje bow iem w iernym św iadkiem najstarszej tradycji, w św ietle której „filozofia je s t - czy też przynajmniej pow inna być - poszukiw aniem absolutu” [idem], i to z niej czerpie przekonanie, że dyskurs nie potrafi ogarnąć „summy m ożliw ości” 11. Jako domena słowa, pojęcia, racjonalności filozofia nie jest w stanie transcendow ać możliwego ku niemożliwemu', tego, co m ożliw e do pomyślenia, ku tem u, co pom yśleć się nie daje; tego, co ziem skie, ku temu, co
10 „K tórego m istrzem - w opinii samego B ataille’a, pozbaw ionej cienia ironii - byi Hegel” [M atuszewski 1, s. 7]. B ataille pisał o Heglu: „N ikt inny nie poszerzy) w takim stopniu m ożliwości inteligencji (żadnej doktryny nie m ożna porów nać z tą, ja k ą stworzy), stanow i ona szczyt pozytywnego m yślenia)” [DW , s. 200]; por. także: [DW , s. 106-107].
" D y s k u rs m oże pretendow ać jed y n ie do bycia sum m ą wiedzy, a w ięc całością tego, co możliwe.
184 M arcin M. Bogusławski
absolutne [por. idem , s. 8]. U w ikłanie filozofii w słow o pow oduje w ięc jej zam knięcie w granicach racjonalności. W yklucza to, czego nie da się pomyśleć i co je s t niem ożliw e (a czego jednostka dośw iadcza w najbardziej intymny sposób), ex cathedra odsyłając to aenigm a do świata nie-bytu, nie-istnienia.
Rozpoznanie niewystarczalności czy zawodności filozofii n ie je s t jednak u B ataille’a czym ś bezproblem ow ym [M atuszewski 2, s. 19]. Jego rezonerstwo nie polega na bezkrytycznym zdezawuowaniu dyskursu. Tw orząc w okresie, w którym szczególną popularność zyskała fenomenologia, przysw aja on sobie fundam entalne dla H usserla przeświadczenie, że filozofia to dziedzina bezzałoże- niowa. Owo przekonanie potwierdza natom iast „uśw iadom ienie m etody filozo ficznej jak o kontestacji” [idem, s. 17], dzięki której - docierając do źródeł możli
wego - człow iek otw orzyć m oże się na „świadom ość niem ożliwości” [TR, s. 11]. N iem ożliw e je s t dla B ataille’a m iejscem , gdzie szaleje przem oc, granicą te
go, co w ym yka się spójności [por. idem, s. 12], standaryzacji oraz funkcjonali- zacji ludzkiego życia. Z aw ierając w sobie elem enty przez rozum wykluczane, traktow ane przez racjonalistów jak o niedorzeczne, a w ięc potw orne, przynależy
niem ożliwe do św iata religii, będącego - aż po czasy H egla - korelatem
i osw obodzicielem filozoficznego dyskursu. O statecznie w ięc „ograniczony punkt w idzenia filozofii” [M atuszew ski 2, s. 18] rozszerzyć m oże się tylko o tyle, o ile filozofia straci sw ą autonom ię w obec religii resp. stanie się filozofią
sakralną.
R eligia w rozum ieniu B ataille’a stanowi coś z gruntu różnego od wielkich
system ów religijnych znanych (i dom inujących) w dzisiejszym św iecie12. Stanowi ona rezerw uar przem ocy, ekscesu, rozrzutności, bujności czy nieokieł znania, dzięki którym zatarta zostaje granica m iędzy życiem a śm iercią. Utoż sam ienie życia i śm ierci potw ierdza przynależność człow ieka do św iata animal- nego, a to z kolei staw ia ludzi przed m ożliw ością autentycznej międzybytowej kom unikacji.
„Żądza” w yrażenia niem ożliwego, kierująca bataille’ow skim przedsięw zię ciem, nie je s t w ięc rów noznaczna z odrzuceniem racjonalności i przypisanej jej filozofii13. Stanow i raczej próbę dopełnienia tego, czego dyskurs nie wyraża;
przekształcenia go tak, by odsłonił skryw aną istotę człow ieczeństw a. Francuski
m yśliciel dokonuje tego za pom ocą „strategii człow ieka perw ersyjnego” [idem, s. 18]; chodzi m u o to, by dokonać „dew iacji” filozofii. U cieka się w ięc do „fortelu ekwiwalentu: ekw iw alentu szaleństw a” [idem], k tó iy w stosunku do system u m a ta k ą sam ą transgresyw ną moc, ja k obłęd w obec rozum u.
12 Jest o n a zakw estionow aniem w szystkich rzeczy; z jej perspektyw y „religia chrześcijańska je s t w ja k im ś sensie najm niej religijna” [E, s. 34].
13 „Z asada dośw iadczenia w ewnętrznego: w yjść poprzez projekt z obszaru projektu./ Do św iadczenie w ew nętrzne kierow ane je s t przez dyskursyw ny rozum . Jedynie rozum posiada moc zdekom ponow ania w łasnego dzieła, zburzenia tego, co sam zbudow ał. [ ...] B ez w sparcia ze strony rozum u n ie osiągniem y «m rocznego rozśw ietlenia»” [D W , s. 111-112].
H om o platonicus - w o ln y czy z n ie w o lo n y ? B a ta ille ’o w sk a d e (k o n )stru k cja . 1 8 5
Jego realizacja - dzięki religijnej tm assubstancjacji filozofii - dokonuje się m. in. poprzez zrew indykow anie znaczenia m itu jak o uprzyw ilejow anej formy wyrażania „m yśli” . M it bow iem przynależny był „św iatu fundam entalnej przemocy (hybris)” [M atuszewski 1, s. 8] i chaosu, w ykluczonem u przez rodzącą się w G recji „kulturę rozum u” . Przynależność m itu do św iata niedo
rzeczności i potw orności pow oduje także, że jak o jed y n y je s t on w stanie
uchwycić oraz w yrazić praw dziw ą kom unikację między bytam i. Tylko mit ogarnia to, co w człow ieku nie je s t sfunkcjonalizow ane i ustanadaryzow ane, a więc to, co nie pozw ala zredukow ać człow ieka do - poznaw anej - rzeczy14.
To krótkie rozpoznanie m otywów „filozoficznej” działalności autora Eroty
zmu pozw ala na w łaściw e postaw ienie kwestii znaczenia „m itu solam ego”
w kontekście jeg o dorobku, a także na ukazanie popraw nej relacji zachodzącej między tą koncepcją a referowanym i wyżej poglądam i Platona. Podchodząc do myśli B ataille’owskiej ze zbytnią dezynw olturą, m ożna bow iem odnieść wrażenie, iż platońska „metafora słońca” spotyka się u niego z totalną anihilacją. W ydaje się jednak, że m am y w tym przypadku do czynienia nie tyle z destruk
cją, co z dekonstrukcją propozycji starożytnej. Bataille w swej (re)interpretacji
dokonuje, rzecz jasna, licznych arcyważnych przesunięć w ew nątrz sam ego mitu (w ywołujących faktyczne unicestw ienie niektórych je g o składowych), w iele jego elem entów pozostaw ia jednak bez zmian. Tym sam ym „tradycyjna (platoń ska) praw da o człow ieku” spotyka się w tym ujęciu nie z całkowitym odrzuce niem, a raczej z krytycznym dopełnieniem .
D latego też naczelnym metodologicznym postulatem odnoszącym się do tej części badań staje się w ym óg ostrożności zarówno w trakcie prow adzenia analiz, jak i przy form ułow aniu wniosków.
*
Sym bolika solam a nie zajm uje w pisarskiej spuściźnie B ataille’a m iejsca szczególnie eksponow anego, niemniej stanowi elem ent konstytutyw ny dla jeg o myśli. W niej bow iem ufundow ana je st cała bataille’ow ska m etafizyka, eksplo rująca rzeczyw istość w celu przeniknięcia tajem nicy bytu. Pam iętając, że czymś problem atycznym pozostaje opis referowanego projektu w „klasycz nych” kategoriach filozoficznych, odnotow ać należy, że mit słońca pełni w nim, generalizując, trojaką funkcję: a) „energetyczną” resp. kosm ologiczną; b) sakralną; c) gnoseologiczną15.
14 „Jakkolw iek św iadom ość odw róciła się od porządku intym nego, który na płaszczyźnie poznania je st porządkiem m itologii, to nie m ogła być ona ja sn ą św iadom ością przedm iotów , o ile wciąż zależała od m itycznych determ inacji” [TR, s. 83].
15 Podkreślić należy, że identyczną dystynkcję da się przeprow adzić także na gruncie projektu Platona.
186 M arcin M . B o g u sław sk i
Podkreślić trzeba, że stratyfikacja ta ma charakter „funkcjonalny” - pozwala na uporządkow ane rozjaśnienie znaczenia metafory słońca w m yśli B ataille’a - i jako zabieg m etodologiczny naznaczona je st pew ną sztucznością. Bowiem na gruncie analizow anego przedsięw zięcia w yodrębnione płaszczyzny interpreta cyjne nakładają się na siebie, tw orząc koherentną, „substancjalną” całość.
§ 1. Słońce jako źródło energii i za traty
N ajbardziej kom pletną prezentację „energetycznej” w izji rzeczywistości zawiera niew ątpliw ie Część przeklęta. Esej ten stanowi zw ieńczenie prawie dw udziestoletniego okresu badaw czych peregrynacji autora i przedstaw iany jest przez niego niejednokrotnie jako jeg o najw ażniejsze dokonanie teoretyczne [por. M atuszew ski 3, s. І09].
Część przeklęta - w raz z poprzedzającym j ą szkicem Ekonom ia na miarę wszechświata oraz aproksym acyjną w odniesieniu do tej samej problematyki Teorią religii — je st w yartykułow aniem B ataille’a koncepcji ekonom ii, nazwanej
przez niego ekonom ią ogólną. Jej rudym entarną zasadę, eksplorow aną przez autora w e w szystkich bodaj pracach, stanow ią kategorie nadm iaru oraz wydat
kowania. M iędzy innym i w łaśnie im zaw dzięcza myśl B ataille’a sw ą koherencję
- ekonom ia stanowi bow iem emanację antropologii, a ta odsyła do koncepcji
kosm ologicznej eksploatującej mitologię solam ą[p o r. idem, s. 108].
B ataille’ow ska ekonom ia ogólna wyrasta z prześw iadczenia, że zasadni czym bogactw em świata je st energia, stanow iąca zasadę oraz cel produkcji [por. CP, s. 7]. Energia to także (a może przede w szystkim ) zasada życia16 - dyspo now anie jej zasobam i je st niezbędne dla przetrw ania zarów no jednostki, jak i świata. Zasygnalizow ane powyżej w ydatkow anie m ożliw e je st dzięki energe tycznem u nadm iarow i. Jak zauważa Bataille, „ludzkość, przynajm niej jako całość, dysponuje ogrom nym i nadw yżkami energii” [idem]. To ów nadmiar odpow iada za ruch życia w świecie, często jednak je st źle rozum iany. Autor stwierdza, że:
błędem byłoby, ja k się na ogół czyni, przypisyw anie naszego nadm iaru energii ostatnim wy nalazkom , w spółczesnem u rozwojowi narzędzi pracy” [CP, s. 7].
Tak w ięc energia w żaden sposób nie może być traktow ana jako jeden z ludzkich artefaktów . Pytanie o jej źródło, będące elipsą pytania o nadmiar
16 „Sum a w yprodukow anej energii je st zaw sze wyższa od tej, która niezbędna była do jej w ytw orzenia. Taka je s t sam a zasada życia (podkreśl, m oje - M. B.), spraw dzająca się na ogól w odniesieniu do roślin i zw ierząt” [CP, s.7].
H om o platoniciis - w o ln y czy zn iew o lo n y ? B a ta ille ’o w sk a d c (k o n )stru k cja... 1 8 7
i w ydatkow anie, odsyła B ataille’a ze świata „produktów ” (oraz produkcji) do świata natury, w którym
zielone części roślin z lądu stałego i mórz bezustannie przysw ajają część świetlistej energii słońca” , a „w szystkie użyteczne wydatki pozw alają życiu na zaopatryw anie się w energię słoneczną [CP, s. 8].
Tym sam ym to w łaśnie słońce okazuje się najw ażniejszym rezerw uarem energii, um ożliw iającym św iatu rozwój.
U kazaniu słońca jak o energetycznej zasady świata tow arzyszą jed n ak dalsze ważne w yjaśnienia. Bataille dostrzega bow iem w słońcu przede w szystkim byt
ekstatyczny, bezinteresowny, bezcelowy.
Z punktu w idzenia bogactwa prom ieniow anie słońca w yróżnia się swym jednostronnym charakterem : zatraca się bez umiaru, nie otrzym ując niczego w zam ian [CP, s. 8].
D ar życia, jak im obdarza ono świat, je st darem całkow icie bezzwrotnym, ekscesywnym, zatracającym . Słońce spala się (a w ięc um iera), obdarow ując kosmos sw ą energią i niczego nie żądając w zamian, jeg o radość to radość wydatkowania; w ydatkow anie w ięc fundować musi rzeczyw istość, a także zw iązaną z n ią ekonomię, bow iem „energia słoneczna, ja k ą jeste śm y (podkreśl, moje - M. B.), je st energią, która się zatraca” [CP, s. 8].
M otyw utożsam iający słońce jak o źródło energii z bytam i, które w ten spo sób pow ołuje ono do życia [por. np. CP, s. 8 i 9], stanowi ważki moment Bataille’ow skich analiz. Pozw ala bow iem na uchw ycenie i w ypow iedzenie prawdy o człow ieku, przeniknięcie jego tajemnicy. A ntropologia staje się tutaj częścią ekonom ii solam ej, jej w yświetlenie należy j ednak odłożyć na później.
§ 2. Słońce i sacrum
O ile referowane w poprzednim akapicie ustalenia B ataille’owskie zmierzały do ukazania słońca jako źródła życia świata, a także do ekspozycji ekscesywno- -ekstatycznego charakteru jego natury, o tyle podejm ując próbę ukazania mitolo gicznego sensu symboliki solamej, francuski myśliciel skupia się przede wszyst kim na m otywie zatraty oraz nieodłącznej od niej ofiary. Refleksję sw ą opiera on na fundam encie mitologii azteckiej, odnajdując w tej cywilizacji koncepcję świata diametralnie różną od tej, ja k ą aprobujemy na Zachodzie [por. idem, s. 54].
N ajw ażniejszą cechą kultury Azteków je st - według B ataille’a - jej zasadni cze zorientow anie na zatratę:
zatrata nie zajm ow ała w ich m yślach m iejsca mniej w ażnego niż w naszych praca. Tyleż sam o troski poświęcali skladaniu ofiar, co my p ra cy [CP, s. 54].
188 M arcin M . B o g u sław sk i
Z resztą sam o słońce było w ich oczach w yrazem ofiary — bóg podobny by] do człowieka, a słońcem stał się dzięki zatraceniu siebie. T ak opow iada o tym aztecki m it17:
M ówi się, że zanim nastał dzień, bogow ie zebrali się w m iejscu zw anym Teothucan... i że odezwali się w te słowa: „K to podejm ie się oświetlenia świata?” , na co pew ien bóg, zwany Tecuciztecatl, odparł: „Ja podejm ę się oświetlać go” . Bogow ie przem ów ili po raz wtóry i rzekli: „K to jeszcze?” . N astępnie spojrzeli po sobie, szukając, kim będzie śm iałek, i żaden z nich nie ośm ielił się ofiarow ać się, by spełnić to zadanie; w szyscy lękali się i w ym awiali się od tego. Jeden z nich, z którym się nie liczono i który m iał bubas, nie m ów ił, tylko słuchał, co mówili inni. Oni zaś zwrócili się do niego mówiąc: „To będziesz ty, m ały buboso”. Podpo rządkow ał się chętnie poleceniu i odrzekł: „Przyjm uję w asz rozkaz ja k łaskę; niechaj się stanie, ja k chcecie” . Obaj wybrańcy natychm iast rozpoczęli czterodniow ą pokutę. Następnie rozpalili ogień w palenisku sporządzonym w skale... Bóg zw any Tecuciztecatl ofiarowywał sam e cenne rzeczy [ ...] , ciernie wykonane ze szlachetnych kam ieni zam iast cierni maguey i kolce z czerw onego koralu zam iast zakrw aw ionych cierni. [ ...] Buboso, który zw ał się Na- nauatzin ofiarow ał [ ...] kolce m aguey pokryte w łasną krwią, a zam iast żyw icy składał w ofierze strupy swoich bubas.
Dla każdego z tych dwóch bogów w zniesiono w ieżę w kształcie kopca. Tam przez cztery dni i cztery noce odbywali pokutę. [...] Następnej nocy, trochę po północy, kiedy nabożeństwo m iało się zacząć, przyniesiono ozdoby Tecuciztecatla; były to pióra [ ...] i szata z lekkiej tkaniny. Jeśli chodzi o Nanauatzina, buboso, przykryli mu głow ę czapką z papieru [ ...], zało żyli mu szal i pas, rów nież z papieru. Gdy nastała północ, w szyscy bogow ie zgrom adzili się w okół paleniska zwanego Teotexcalli, gdzie ogień płonął cztery dni.
[...] Obaj wybrańcy zajęli m iejsce przy ognisku z tw arzam i zw róconym i w stronę ognia [...]. [Bogowie] (przyp. mój - M. B.) rzekli: „Nuże, Teuciztecatlu, rzuć się w płom ienie!” . Próbo w ał wskoczyć do ognia, lecz poniew aż ognisko było ogrom ne i bardzo gorące, gdy poczuł ten w ielki żar, zdjął go strach i cofnął się. [ ...] Cztery razy na próżno podejm ow ał próbę. A zde cydow ano uprzednio, że nikt nie m oże podjąć się próby więcej niż cztery razy. G dy te cztery próby zostały ju ż dokonane, bogow ie zwrócili się do Nanauatzina: „N uże, Nanauatzinie, spróbuj teraz ty!” . Zaledw ie wypow iedziano w je g o stronę te słow a, zebrał siły, zamknął oczy, w zbił się i rzucił w ogień. Natychm iast zaczął skwierczeć ja k przedm iot, który się pie cze. Tecuciztecatl w idząc, że tam ten rzucił się w płom ienie i że płonie, w jednej chwili roz pędził się i rzucił w żar.” N ieco później bogom ukazał się buboso przem ieniony w słońce, „bardzo czerw ony, kołysząc się na praw o i na lewo, i nikt nie m ógł na niego spojrzeć, gdyż oślepiał wszystkich, tak błyszczał prom ieniam i, które odryw ały się od niego, rozpostarte na w szystkie strony [CP, s. 55-56].
N astępnie na nieboskłon w ypłynął księżyc - z pow odu niezdecydowania T ecuciztecatl św iecił mniej jasno. „O fiam iczą” genezę posiadają w mitologii Azteków także gw iazdy - są one sercami bogów zam ordow anych przez wiatr nazw any Quetzalcoatl.
17 Przytoczona zostanie tu, za Bataillent, opow ieść B ernardína de Sahagun, zamieszczona w H istoire des choses de la N ouvelle Espagne: P° polsku, nakładem W ydaw nictw a Literackiego, ukazały się jej fragm enty pt. K ronikarze kultur przedkolum bijskich, przet. M. Sten, K raków 1988.