• Nie Znaleziono Wyników

W iadom ości b ieżące.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W iadom ości b ieżące."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jsfb. 32 (1626). W arszaw a, dnia 10 sierpnia 1913 r. Tom X X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: rocznic rb . 8 , kw artalnie rb . 2.

Z 9przesyłką pocztow ą rocznie r b . 10, p ó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d a k c y i „ W s z e c h ś w i a t a " i we w s z y st k i c h księgar*

niac h w k r a j u i za granicą .

R e d a k t o r „ W sze ch św iat a' * p r z y j m u j e ze sp ra w a m i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g o d z i n y 6 d o 8 w ie c z o re m w lo kal u r e d a k c y i .

A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A Jvfb. 37. T elefon u 83-14.

P O M P A C Z Ą S T E C Z K O W A .

„Lepkość (tarcie wewnętrzne) gazu jest niezależna od jego gęsto ści”—tak brzmi jedno z praw fizycznych, wyprowadzone przez Maxwella, a oparte na teoryi cyne- tycznej gazów. Za jej pomocą możemy sobie z łatwością wyobrazić cały mecha­

nizm tego zjawiska. W istocie tarcie w ewnętrzne gazu, będąc spowodowanem przez wzajemną wymianę cząsteczek ró ­ żnych w arstw środowiska materyalnego, pozostaje niezmienione, g dy gęstość ich zmienimy, gdyż pomimo zmniejszenia się 0 połowę liczby cząsteczek wchodzących w grę, drogi ich są dwa razy większe 1 wymiana cząsteczek w w arstw ach ba­

danego gazu pozostaje n a pewnym s ta ­ łym stopniu. Tak więc, gdy doświad­

czalnie badamy lepkość gazu bądź to za­

pomocą ciała wahającego się w środowis­

ku wokoło pewnej osi i gdzie możemy zaznaczać stopniowe zmniejszanie się ob- szerności w ahań pod bezpośrednim wpły­

wem wzajemnego tarcia cząsteczek, obli­

czając w wyniku spółczynnik lepkości danego gazu, bądź badając szybkość,

z którą zachodzi zmiana ciśnienia w zbior­

niku A, gdy go ze zbiornikiem B połą­

czymy ru rk ą o bardzo małej średnicy (A. i B mają na początku niewielką ró­

żnicę w ciśnieniu zawartego gazu), w obu razach stwierdzano zawsze zgodność p ra ­ wa Maxwella z otrzymanemi wynikami doświadczalnemu Wykryto jednak, że p r a ­ wo to stosować się może do względnie normalnych ciśnień (poczynając od kilku mm wzwyż), a z chwilą, gdy gaz przecho­

dzi w stan zbliżony do stanu nadrozrze- dzenia, zachodzi Zjawisko niepodlegające prawu Maxwella.

Zasada pompy cząsteczkowej d-ra Gaedego.

Niech walec A obraca się z pewną szyb­

kością koło osi swojej a we w uętrzu pu­

stego walca B, który w górnej swej czę­

ści posiada dwa otwory n i m. Połączmy n i m zapomocą manometru M. Różnica ciśnień w n i m będzie tem większa, im szybciej obracać będziemy walec A i im większe będzie tarcie w ewnętrzne zaw ar­

tego w walcu B gazu. Jasn em jest, że dając obrotowi walca A kierunek ruchu strzałki zegarowej, zauważymy skupienie gazu przy m, rozrzedzenie zaś jego przy n, na mocy tego, że ruchomy walec za­

bierać będzie cząsteczki gazu (lepkość)

(2)

498 WSZECHSWIAT JMa 32 i przenosić j e z n do m, zwiększając ci­

śnienie przy tem ostatniem. Zgodnie z prawem Maxwełla różnica poziomów o i p będzie się utrzym yw ała niezm ien­

ną do chwili, aż dojdziemy do stan u

„nadrozrzedzenia“, używając term inolo­

gię p. Dunoyera.

Przypuśćmy, że-różnica poziomów o i p je s t 10 m m , więc gdy ciśnienie w m r ó ­ wne je s t ciśnieniu atmosferycznemu, pm—

760 m m rtęci, ciśnienie w n, p n= 750 mm;

również gdy p m = = 2 0 0 m m , p n — 190 m m , lub p m = 50 m m , pn = 40 mm; gdybyśm y mogli otrzymać, wobec pm~ 10m m , p n ró ­ wne zeru, mielibyśmy do czynienia z id e­

alną pompą. Nie je s t ta k je d n a k i wi­

dzimy, że zam iast zera, otrzym ujem y p e ­ wien ułamek m m ciśnienia: stałość różni­

cy ciśnień w n i m przechodzi w stałość stosunku pn= c = f u n k c y a szybkości obro­

tu walca p n A (Knudsen). W edług w y­

rażenia W arb u rg a zachodzi tu pewne zja­

wisko, które możemy określić ja k o śli­

zganie się gazu wzdłuż powierzchni w al­

ca, przenoszenie gazu z n do m u s k u te ­ cznia się mniej doskonale; ciśnienie w n przybiera pew ną małą lecz skończoną wartość.

Opierając się n a zdobyczach teoretycz­

nych i doświadczalnych, osiągniętych w ostatnich latach przez badaczów, w y­

nalazca sławnej pompy rtęciowej dr.

Gaede, nieobcy z nazwiska ludziom s t y ­ kającym się z p ra rą w laboratoryach f i­

zycznych i fizyko - chemicznych swoim w ybitnym umysłem wynalazczym i kon­

s trukcyjnym , zdołał pokonać nasuwające się trudności i przedstawił w wyniku no­

wy swój wynalazek — pompę cząstecz­

kową.

Zaznajomiliśmy się z myślą przewod­

nią wynalazcy nowej pompy. Dołączone przecięcia wyjaśnią najlepiej zasadniczą jej budowę.

( l

(Fig. 3).

Wspominaliśmy już, że tem większa będzie różnica ciśnień w n i m im szyb­

szy obrót nadam y walcowi A i im więk­

szy będzie spółczynnilc lepkości gazu.

(3)

M 32 WSZECHSWIAT 499 Możemy uważać cały złożony ruch czą­

steczek gazu, kierując się własnościami wielkich liczb i teoryą prawdopodobień­

stwa, jako bezustanną emisyę tych czą­

steczek we w szystkich możliwych kie­

runkach przez ścianki walców (które tyleż cząsteczek pochłaniają w tym s a ­ mym czasie), z szybkością równą śred ­ niej szybkości ruchu cząsteczek danego gazu. Jeśli więc powierzchni naszego walca A nadamy ruch obrotowy o p e ­ wnej szybkości, wszystkie cząsteczki od­

bijające się od powierzchni będą miały składową szybkości równą szybkości ele­

mentu powierzchni, uderzonego przez nie.

Teoretycznie możemy nadać walcowi A taką szybkość, by każda z cząsteczek gazu otrzym ała składow ą szybkości tego samego kieru n k u co ruch powierzchni walca. Otrzymalibyśmy wtedy próżnię idealną w n. Nie je s t tak je d n ak , a to dla następujących przyczyn.

J a k wiadomo, przyjęta szybkość czą­

steczkowa, np. 500 m f sec. dla powietrza lub 18 0 0 m/ sec. dla wodoru, je s t średnią szybkością cząsteczek, je s t szybkością olbrzymio przeważającej liczby cząsteczek gazu, pewna ich liczba (zresztą nieduża) posiada szybkości mniejsze lub większe, a n aw et na podstawie pewnego prawa Maxwella nie posiada teoretycznie żad­

nej. Toteż nie wystarcza nadać walcowi pompy szybkość równą średnie] szybko­

ści cząsteczkowej — trzeba j ą przewyż­

szyć. Ażeby nadać walcowi A szybkość obrotu równą 600 m l sec., i przyjmując średnicę walca 20 cm z łatwością obli­

czamy, że żądana szybkość byłaby około 1000 obrotów na sekundę, co w istocie nie je s t niemożliwe. J ed nak trzeba się liczyć z poważnym faktem, że ścianki przyrządu wydzielają ustawicznie zaw ar­

te w nich poprzednio gazy i pary metalu i w ten sposób bezustannie napełniają rozrzedzoną atmosferę nowemi ciałami materyalnemi. J a k iluzorycznem wydaje się osiągnięcie próżni zupełnej widzimy z następujących liczb. W w arunkach normalnych 1 cm 3 zawiera 3 .i 0 lb cząste­

czek powietrza; gdy zapomocą dobrej pompy rtęciowej doprowadzimy ciśnienie do w artości około 7i 000 mm rtęci, liczba

cząsteczek rtęci w przyrządzie, który uważaliśmy za zupełnie próżny, posiada jeszcze olbrzymią wartość 3.1013.

Zaznaczyliśmy poprzednio, że szybkość walca A musi być rzędu szybkości czą­

steczkowych. Z tego wnioskujemy, że tern lepszą osiągniemy próżnię wobec pe­

wnej stałej szybkości obrotu walca, im mniejsza będzie szybkość cząsteczek roz­

rzedzanego gazu, to znaczy im większy będzie jego ciężar cząsteczkowy. Ponie­

waż obracający się walec pompy d-ra Gaedego wykonywa 8000 — 10000 obro­

tów na minutę, to znaczy 100— 150 obro­

tów na sekundę i ma średnicę około 10cm, szybkość punktu znajdującego się na jego powierzchni, analogiczne działa­

nie wykonywając co poprzednio, będzie około 40 m jsec., co będzie odpowiadać szybkości cząsteczek nadzwyczaj cięż­

kich, mających ciężar cząsteczkowy około 4 000. Załączam poniżej tabelkę, w k tó ­ rej pierwsza kolumna (n) daje szybkość obrotu na minutę, druga (p) ciśnienie w m (ciśnienie pompy pomocniczej) i trze­

cia ciśnienie w n (w mm, rtęci).

n P i Pi

12 000 0,05 0,000 000 2

12 000 1 0,000 005

12 000 10 0,000 03

12 000 20 0,000 3

6 000 0,05 0,000 02

2 500 0,05 0,000 3

Nie potrzebuję dodawać, że nowa pom­

pa d-ra Gaedego musi działać jednocze­

śnie z inną, pomocniczą, dającą niewiel­

kie ciśnienie w m, gdyż inaczej zalety jej w porównaniu z innemi spadają do zera.

Pomijając, że pompa cząsteczkowa dała nieosiągniętę dotąd ciśnienie 0,0000002 mm rtęci, je s t ona jed y n ą w swoim ro­

dzaju dając próżnię wolną od pary.

Podaję na zakończenie rysunek przy­

rządu i dodaję, że budowa i sprzedaż pomp cząsteczkowych d-ra Gaedego na-

(4)

500 WSZECHSWIAT J\*2 3 2

(F ig. 4).

leży wyłącznie do firmy „Leybolds Nach- folger in Coeln“.

B I B L I O G R A F I A .

L . D unoyer. L es gaz u ltra -ra re fie s. Les idóes m odernes s u r lą c o n stitu tio n de la rna- tiere, P ary ż 1013.

W. Gaede. P hy sik alisch e Z eitschrift, tom X III 1912, str. 864— 870

W. Gaede. Die N aŁurw issensohaften JMs 1, 3, I, 13, str. 11— 14.

P .-P . Zborowski.

Z A B A R W I E N I E D R O G I C H K A M IE N I.

Chociaż znawstwo mineralogii wśród szerokich kół publiczności wykształconej ogranicza się prawie wyłącznie do znajo­

mości k ilk u n astu minerałów, które pod nazwą drogich kamieni od niepam iętnych czasów cieszą się popularnością pow szech­

ną, można jednak powiedzieć napewno, że i te „kamienie" są znane zaledwie bardzo powierzchownie. Z cech, po k tó ­ rych rozróżniamy ciała przyrody jedne od drugich, dla drogich kamieni publicz­

ność zna prawie wyłącznie je d n ę tylko—

barwę. Tymczasem w istocie rzeczy ce­

cha ta je s t bardzo zawodna. Możnaby wprost powiedzieć, że barw a wcale s łu ­

żyć nie może do odróżnienia jednego m i­

nerału od drugiego wogóle, a do m in era­

łów, o których chcemy tutaj pomówić, stosuje się to może bardziej jeszcze, a n i­

żeli do innych ciał przyrody.

Minerał z danym składem chemicznym ' może mieć zabarwienie bardzo rozmaite.

Korund, który chemicznie je s t tlenkiem glinu, sam przez się je s t bezbarwny. Mie­

wa je d n ak barwę ciemno-niebieską i w te ­ dy nazywa się szafirem prawdziwym, ciemno - czerwoną i wtedy je s t rubinem, zieloną w szmaragdzie wschodnim, mio- dowo-żółtą w topazie wschodnim i blado­

różowy w szafirze różowym. Toż samo powtarza się z bezwodnikiem krzemo­

wym, zwanym wr mineralogii wrogóle kwarcem, a w razie, kiedy przedstawia się w postaci dobrze wykształconych od­

dzielnych kryształów — kryształem gór­

skim. I ten w zasadzie nie ma żadnego zabarwienia, w ystępuje jed n ak często z kolorem fioletowym i w ted y zwiemy go am etystem , albo z czerwonym jako rubin czeski, zielonym jako chryzopraz, b ru n atn y m w różnych odciepiach — jako topaz przydymiony.

Odwrotnie, minerały z odmiennym sk ła ­ dem chemicznym i różnemi własnościami zasadniczemi mogą mieć nieraz je d n a k o ­ we zabarwienie. Cyrkon (krzemian m e­

talu cyrkonu), rubin prawdziwy (tlenek glinu) i czeski (bezwodnik krzemowy), limbilit (krzemian magnezu i żelaza), g ra­

n at (krzemian glinu i wapnia) — w szyst­

kie m ają barwę czerwoną i mogą być brane jedne za drugie. Toż samo pow ta­

rza się z licznemi kamieniami zielonemi i żóltemi.

Zdarza się wreszcie, że pewien kamień, naw et profanom znany pod jednem imie­

niem, okazuje zabarwienia rozmaite. N aj­

popularniejszy ze w szystkich dyam ent, ja k wiadomo powszechnie, niezawsze je s t bezkolorowy. Owszem, bywa niebieski ja k szafir, barw y rubinowej (dyament Pawia I), zielony (dyament drezdeński), blado-różowy, czarny i żółty.

Nieuczciwi handlarze umieją ciągnąć korzyści z nieświadomości ludzkiej na tem polu. Niepodobna przytaczać ty c h niezliczonych przykładów, kiedy kam ie­

(5)

JNfo 3 2 WSZECHSWIAT 501

nie małej wartości były sprzedawane j a ­ ko klejnoty olbrzymiej ceny. Granaty nieraz w ystępują w roli rubinów, a bez­

barwne cyrkony i korundy wielokrotnie uchodziły za dyamenty.

Dopiero w ostatnich latach wieku XVIII wielki uczony szwedzki Bergman wystąpił przeciwko rozpowszechnionemu poprzednio mniemaniu, że każdy drogi kamień ma barwę właściwą sobie i tylko

* sobie. Obszerniej jeszcze w książce, po­

święconej w całości drogim kamieniom, rozwodził się nad- tą spraw ą sławny mi­

neralog francuski Haiiy. Ale uwagi tych i wielu jeszcze innych specyalistów, po­

mimo upływu stulecia, nie zdążyły się jeszcze spopularyzować. W pewnej czę­

ści przyczynia się do zamieszania zawita i bałam utna terminologia handlowa dro­

gich kamieni, a nie pomaga sprawie ani ta okoliczność, że przem ysł wprowadza coraz nowe sztuczne przetwory, nieraz do złudzenia naśladujące rzadkie produk­

ty przyrody, ani też to, że z nowych po­

dróży i badań przedsiębiorczy poszuki­

wacze przywożą wiele nieznanych da­

wniej odmian lub naw et nowych g atu n ­ ków klejnotów. Tak np. pod koniec wie­

ku ubiegłego dopiero poznano turm aliny żółte, różowe beryle, pomarańczowe g ra ­ naty i t. d.

Zabarwienie znacznej liczby kamieni zależy od obecności w nich cząstek ciał obcych, rozsianych w bardzo małej ilo­

ści w ich masie. Często się zdarza, że ilość substancyi zabarwiającej je s t tak nieznaczna, że jakościowe scharakteryzo­

wanie jej na zwykłej drodze analitycznej nie udaje się i uciekać się musimy do metod nieraz bardzo złożonych dla jej wykrycia. Taki przypadek mamy np. ze szmaragdem.

Zwykłemi barw nikam i drogich kamieni są tlenki metaliczne. Tlenek chromu je st przyczyną zabarwienia rubinu, tlenek manganu—am etystu, tlenek n ik lu —chry- zoprazu. Tlenek żelaza przyczynia się często do wywołania pewnych odcieni;

mieszanina różnych tlenków barw i szaiir.

Topaz przydymiony i karbonado (dya-

ment czarny) zawdzięczają swoję barwę węglowi. Wiadomo, że zupełnie ciemny, prawie aż nieprzezroczysty topaz przydy­

miony przez ogrzewanie w przystępie po­

wietrza stopniowo traci barwę, nabywa przezroczystości, wreszcie stać się może bezbarwnym zupełnie. Niema wątpliwo­

ści, że to cząstki wręgla ulegają tutaj spaleniu, gazowe zaś tego spalenia pro­

dukty uchodzą nazewnątrz przez przerwy międzycząsteczkowe, istniejące w olbrzy­

miej liczbie w każdym minerale o budo­

wie krystalicznej.

Zachodzi pytanie, czy istota barwiąca je s t rozmieszczona jednostajnie w całej masie minerału, lub może je s t zawarta tylko w pewnych punktach, wyznaczo­

nych przez przypuszczalną siatkowatą budowę ciała krystalicznego. Dwa w tym względeie istnieją przypuszczenia i, po­

wiedzmy odrazu, oba równouprawnione.

Wiemy bowiem, że pewne ciała, k r y s ta ­ lizując się z roztworów, do których do­

dano bardzo małą ilość barwnika, b arw ­ nik ten zabierają, tworząc kryształy w ca­

łej swej masie sztucznie zabarwione.

Z drugiej strony, wobec powszechnie przyjętego poglądu, że każdy kryształ składa się z pewnego rodzaju ja k b y mo­

lekuł krystalicznych, ułożonych luźnie, z pozostawieniem pustych przestrzeni między jed n ą a drugą, nic nie przeszka­

dza nam przypuszczać, że substancya barwiąca znajduje się właśnie w przer­

wach owych, w tych pustych między cząstkami kryształu przestrzeniach, a w te ­ dy cząstki same pozostają bezbarwne.

Za tem drugiem pojmowaniem rzeczy przemawia okoliczność, że znaczna liczba drogich kamieni pod działaniem różnych promieniowań—cieplnego, radowego, r e n t­

genowskiego — może zmieniać zabarwie­

nie.

Niektóre minerały okazują nadto p e ­ wne właściwości optyczne, zależne od zupełnie innych przyczyn. Mamy tu na myśli zabarwienie podwójne, wielobarw- ność czyli polichroizm, opalizacyę, tęczo- wanie czyli iryzacyę i t. p., które p ra ­ wie zawsze są następstw em pewnych nieprawidłowości albo szczególności w b u ­ dowie krystalicznej lub uszkodzeń w cią­

(6)

502 WSZECHSWIAT JMŁ 32 głości materyi. Tak np. opalizacya opalu,

labradoru, kw arcu tęczowego ma przy­

czynę w zjaw iskach odbicia i załamania światła, w ywołanych przez niezmiernie drobne szczeliny, regularnie albo niere­

gularnie rozsiane w masie minerału.

P ierw otna przyczyna zjawiska barwnego je s t tu taj ta k a sama, j a k w kolorach tę ­

czowych, które ta k cudownie grają na bańkach mydlanych. W opału je d n a k zjawisko to wywołują nie cieniutkie w ar­

stew ki wody, ja k w bańce mydlanej, 1'ecz również cieniutkie w arstewki powie­

trza, których obecność łatwo sprawdzić można, oglądając opal pod mikroskopem,

W ta k zWanym kam ieniu księżycowym i w niektórych odmianach adularu opa­

lizacya j e s t związana z niezupełnem p rzy ­ leganiem do siebie blaszek kryształu na płaszczyznach łupliwości. Zjawisko to je s t wtórne, ja k sądzi p. Lacroix, gdyż, wyraźne i silne na powierzchni, w miarę tego, j a k przedostajem y się do coraz głębszych w arstw kryształu, zmniejsza się w swem natężeniu i znika naw et zu ­ pełnie, bez wątpienia' dlatego, że ten r o ­ dzaj spękania stopniowo tylko i bardzo powolnie szerzy się od powierzchni do w nętrza bryły. Znaczną i w sku tk ach swoich piękną komplikacyę w powyższem zjawisku wywołuje osadzanie się w owych szczelinach cieniutkich w arstew ek in n e­

go minerału albo wogóle — innej ja k iejś materyi. P rzykładem tej komplikacyi j e s t lab rad o ryt i ta k zw. kam ień sło­

neczny.

Niemożna wyobrazić sobie piękniej­

szym efektów nad te, które wywołuje wielobarwność. Ta zależy w całości od własności optycznych m ateryi i, miano­

wicie, od tego, że w wielu Ciałach k r y ­ stalicznych w rozm aitych płaszczyznach sym etry i światło załamuje się w sposób rozmaity. Stąd, zależnie od kierunku, w jak im p atrzym y n a kryształ, widzimy go w barwie odmiennej. K ordyeryt albo dichroit naprzykład, oglądany w pewnem położeniu, je s t pięknie błękitny, w pro­

stopadłym do poprzedniego — blado nie­

bieski, a~-w prostopadłym do płaszczyzny, wyznaczonej przez dw a pierwsze k ie ru n ­ ki — szaro żółtawy. Znamy wiele ciał

z podobnemi własnościami w świecie m i­

neralnym, ale niemniej i niemniej pięk­

nych—wytworzonych sztucznie w praco­

wni ch em icz n ej1).

Jeszcze jed n ę przyczynę pewnych za­

b arw ień w świecie minerałów niektórzy u p a tru ją w obecności śród masy kamie­

nia pew nych bardzo szczególnych utw o­

rów. Tak mianowicie słabo różową albo żółtawą barwę niektórych dyamentów przypisują temu, że w nich mają się zn aj­

dować drobniuteńkie, lecz przez m ikros­

kop dostrzegalne pęcherzyki gazowe, za­

warte tam pod bardzo wysokiem ciśnie­

niem.

*

Znaczna liczba drogich kamieni traci właściwe sobie zabarwienie pod działa­

niem ciepła. Przemiana ta je s t nieodwra­

calna, to znaczy, że utracona barwa nie powraca w żadnych warunkach. Turma- lin czerwony czyli rubelit, am etyst, hya- cy n t (cyrkon) i większość drogich i po­

spolitszych kamieni niebieskich, ja k szafir, lapis-lazuli, apatyt, sodalit przez ogrza­

nie traci doszczętnie i nazawsze swój kolor.

Niektóre kamienie zmieniają swoję bar­

wę pod wpływem ciepła. Topaz żółty brazylijski przybiera kolor różowy z od­

cieniem fiołkowym i nosi w ted y nazwę topazu palonego. Są także i takie mine­

rały, k tó ry ch zabarwienie zmienia się tylko podczas działania ciepła, gdy zaś ono ustąpi i minerał powraca do zwykłej tem peratury, barw a pierwotna występuje napowrót. P rzykład ciał takich dają nam rubin wschodni, rubin spinel (używany w ko n stru k cy i zegarków) i g ra n a t pyrop:

czerwone na zimno stają się one zielo- nem i przez ogrzanie.

Znamy przykłady odbarwiania przez ogrzewanie dyamentów, z n a tu ry koloro­

wych. Szczególnie łatwo następuje ta k a przemiana, kiedy ogrzewanie odbywa się w w arunkach, zapewniających silne utle-

J) P o n ie w a ż n ad a rza się sposobność, z w ra c a ­ m y m im ochodem u w a g ę cz y te ln ik ó w na p rz e ­ p ię k n y i n ie sły c h a n ie b o g a ty zbiór sz tu cz n ie w y ­ tw o rz o n y c h z w ią zk ó w o d zn a cz ający c h się w ie- lo b a rw n o śc ią. S ą to p la ty n o c y a n k ró ż n y c h me-

(7)

JMS 32 WSZECHSWIAT 503 nienie. Tak np. dyam ent kolorowy, rzu ­

cony na krótką chwilę — sekundę do dwu — do stopionej w tygielku saletry, bardzo często wychodzi z tej operacyi jako zupełnie bezbarwny. Ten sposób poprawienia „złej wody" klejnotu je st znany od niepamiętnych czasów i uży­

wany w praktyce. Zazwyczaj jednak temu postępowaniu nie poddają dyamen- tów zielonawych na powierzchni, ponie­

waż ta barwa jakoś nie psuje ogólnego wrażenia i naw et je s t ceniona w handlu.

Dyamenty południowo - afrykańskie, od pewnego czasu rozpowszechniające się coraz bardziej w handlu, są stale moc­

niej lub słabiej zabarwione na żółto. Żół- tość ta nie ginie naw et przez bardzo dłu­

gie ogrzewanie bez przystępu powietrza.

Dyament zielony, według dawnej już obserwacyi Descloizeauxa, ogrzewany do białego żaru w strumieniu wodoru, przy­

biera słabo żółtawe zabarwienie. Takąż samę zmianę dyam entu zielonego opisuje także von Baumhauer, ale inny dyam ent zielony, tak samo przez niego trak to w a­

ny przybrał kolor fiołkowy. Najciekaw ­ szy je d n ak był dyam ent Halphena zlekka brunatny, który przez ogrzanie stawał się czysto różowym i tę barwę z atrzy ­ mywał osiem do dziesięciu dni, poczem wracał znowu do koloru pierwotnego.

Halphen powtarzał z nim to doświadcze­

nie bardzo wiele razy, zawsze z jednako- wem powodzeniem.

Promieniowanie ciai radyoaktywTnych, a w szczególności radu, w ywiera wpływ swoisty na większość minerałów zabar­

wionych i bezbarwnych.

Przez dłuższe zetknięcie z bromkiem radu dyam ent bezbarwny nabywa trw a­

łego i pięknego zabarwienia błękitnego.

Zmiana ta j e s t we względzie praktycz­

nym o tyle korzystna, że dyam enty z czy­

ta li w d oskonale w y tw o rz o n y c h i w ielk ich na- podziw k ry sz ta ła c h , b ęd ący d ziełem niezw y k łej u m iejętn o ści i p rac o w ito ści p. B o h d a n a Z a to r­

skiego, m ag. Szk. Grł. Z b ió r te n z n a jd u je się w M uzeum P rz e m y słu i B o ln ic tw a w W a rsza­

w ie.

stym kolorem niebieskim, jak o niezmier­

nie rzadkie w przyrodzie, mają bardzo w^ysoką wartość sprzedażną. Ogrzewa­

nie do czerwoności ani nawet gotowanie podobnie zmienionego dyamentu z kw a­

sem azotowym i chloranem potasu wcale nie wpływa na zabarwienie nabyte.

Wystawienie dyamentu na działanie radu przez czas bardzo długi, np. przez rok cały, ma za następstwo nietylko już samę zmianę koloru, ale i nabycie przez dyam ent wysokiego stopnia radyoaktyw- ności. Nowa ta własność wydaje się trwałą: nie zmienia się i czasem i nie ustępuje pod wpływem najsilniejszych nawet odczynników chemicznych. Stąd wnioskować można, że zmiana nie doty­

czę samej powierzchni kryształu ale przechodzi w głąb i stosuje się do całej masy.

Szczególnym zmianom podlega pod wpływem radu mnóstwo drogich kam ie­

ni kolorowych. Korund bezbarwny staje się żółtym albo brunatnym , szafir ziele­

nieje, a po dłuższym czasie żółknie, r u ­ bin przedewszystkiem nabiera barwy cie­

mniejszej, ale po dłuższym czasie staje się fiołkowym, potem niebieskim, nako- niec zielonym. W arto tutaj zauważyć, że rubin i szafir sztuczny, otrzymane w pracowni ze swych części składowych i niczem nieróżniące się w zasadzie od naturalnych, w tym jednym względzie okazują odstępstwo: działanie radu pozo­

staje bez wpływu na ich zabarwienie.

Dalej — topazy żółte przyjmują kolor brunatny, a słabo zabarwione—żółto po­

marańczowy. Lecz wogóle można powie­

dzieć, że w taki sposób nabyte barwy nikną po ogrzaniu.

Co do kamieni drogich, które składają się z tlenku glinu, wygłoszono w ostat­

nich czasach przypuszczenie, że w przy­

rodzie mogły one pierwotnie wszystkie tworzyć się w postaci rubinu, a szafir i bezbarwny korund dopiero z biegiem czasu wrytwarzał się z tego kamienia pod wrpływem radyoaktywności rozmaitych ciał przyrody. W iem y bowiem, że w ła­

sność ta nie należy wyłącznie do radu, ale także i do ciał innych, a w szczegól­

ności — do wielu wód głębokich. Być

(8)

504 WSZECHSWIAT JMa 32 może, że właśnie wody takie opłókiwały

przez nieokreślony przeciąg czasu zaw ar­

te w skałach szafiry, aż nareszcie w r u ­ chu swym nieu stan n ym wyniosły je na powierzchnię albo przynajmniej blisko powierzchni, gdzie znajdujem y je teraz w łożyskach rzek i potoków i w rozmai­

tych w ytworach erozyi wodnej.

W iększość i to znaczna zmian w za­

barwieniu, powstających pod wpływem ciał radyoaktyw nych, idzie w tym kie­

runku, że zmniejsza wartość handlow ą drogich kamieni. Wiadomo np., że ko­

rund bezbarwny j e s t bez porównania ni­

żej ceniony od swoich odmian barw nych, rubinu i szafiru. Należałoby zatem zw ró­

cić usiłowania w kierunku odwrotnym, to j e s t ku otrzym yw aniu owych odmian kolorowych z korundu bezbarwnego.

Zadanie ostatnio wyrażone nie ma w so­

bie nic nieprawdopodobnego. Wiemy bo­

wiem z doświadczenia, że różne odmiany k w arcu a także fluspat i niektóre inne minerały, jeżeli zostały odbarwione przez ogrzewanie a następnie wystaw ione na działanie preparatów radowych, o dzy sk u ­ j ą kolory pierwotne. Jeżeli więc przy­

puszczenie, że korund bezkolorowy j e s t pro d u k tem odbarwienia rubinu lub sza­

firu, ma słuszność za sobą, należałoby oczekiwać wyników pomyślnych z dzia­

łania na to ciało ja k ich ś prom ieniow ać—

ja k ic h — dotąd niewiadomo. W każdym razie w arto wspomnieć o doświadczeniach D. Berthelota, k tó ry odbarwiał am ety st przez ogrzewanie do 800°, a następnie, w y staw iając go przez sześć tygo d n i na promieniowanie chlorku radowego, przy­

wracał mu barwę pierw otną w zupełności.

Promienie nadfiołkowe działają na n ie­

które dyam enty bardzo silnie i w sposób ciekawy. Blado żółty dyam ent. w y s ta ­ wiony przez k ró tk ą chwilę n a wpływ światła, bogatego w promienie nadfioł­

kowe, przybiera zabarwienie ciemno b ru ­ natne. Traci skutkiem tego conajmniej cztery piąte swej wartości sprzedażnej i byłoby to groźnem niebezpieczeństwem dla takich dyamentów, gdyż spotkać się z promieniami nadtiołkowemi nietrudno,

ale, na szczęście, ta zmiana nie je s t trwała: dyam ent ta k zmieniony odzysku­

j e kolor pierwotny zazwyczaj jeszcze przed upływem dwudziestu czterech go­

dzin.

Promienie rentgenowskie działają mniej więcej podobnie ja k radowe, nadając za­

barwienie minerałom bezkolorowymiprzy- w racając je tym, które zostały go pozba­

wione przez działanie ciepła. W meto­

dzie, obmyślonej przez p. Fuchsa, a m a ­ jącej na celu zastosowanie praktyczne powyższej- własności, bezbarwne dyam en­

ty zostają umieszczone w taki sposób w rurce Roentgena, że cząstki metalu stanowiącego katodę uderzają w kam ie­

nie i zapewne zatrzymują się w ich po­

rach. N astępuje tutaj, być może, rodzaj okluzyi, podobnej do tej, ja k a zachodzi podczas cementowania stali. Jeżeli pod­

czas doświadczenia zmienimy kierunek prądu, następuje zjawisko odwrotne — zupełne odbarwienie zafarbowanych k r y ­ ształów. Działaniem kwasów niemożna je d n ak usunąć tego zabarwienia.

Nietylko dyam enty, ale i korundy, bez­

barwne albo zaledwie słabo zabarwione, pod wpływem promieni X nabyw ają sil­

niejszej barwy żółtej i to w krótkim cza­

sie, gdyż po upływie godziny zabarwie­

nie dochodzi do maximum.

Nakoniec i promienie katodalne wywie­

rają wpływ bardzo znaczny na bezbarw ­ ne i słabo żółtawe dyam enty i korundy.

Pierwsze w szczególności nabyw ają po odpowiednio długim czasie działania p ię k ­ nej i trwałej barw y wina Madery. B ar­

wa n a b y ta nie zmienia się na świetle sło- necznem, ale w 300—400° ciepła ustępuje miejsca pierwotnej, korundy podobnie trakto w an e p rzy jm ują kolor wyraźnie żółty, o ile działanie było dostatecznie długie.

Oprócz powyższych sposobów, które możnaby nazwać naukowemi i które, po większej części, nie wyszły jeszcze poza obręb pracowni doświadczalnej, istnieje nadto znaczna liczba postępowań czysto empirycznych, dążących do podniesienia piękności, a więc i w artości pieniężnej

(9)

JSTa 32 WSZECHSWIAT 505 różnych minerałów, używanych jako klej­

noty i ozdoby.

W Palatynacie baw arskim je s t wiele okolic, w których cała ludność wiejska zajmuje się obrabianiem agatów, w su ­ rowym stanie przywożonych z Indyj wschodnich. Znaczną część tych kamieni przed ostatecznem wypolerowaniem pod­

dają tam szczególnej operacyi, nazyw a­

nej kąpaniem. Kamienie oczyszczone i obmyte umieszczają na dłuższy czas w wodzie, w której rozpuszczono niewiel­

ką ilość miodu. Kiedy już doświadczony m ajster osądzi, że kamień wsiąknął do­

stateczną ilość miodu, wydobywa go z tej kąpieli' i przenosi do innej, mianowicie do kwasu siarczanego. Miód zwęgla się tutaj w tych najdrobniejszych a i w w ięk­

szych szczelinach, do k tórych weszedł, a skutek je s t taki, że żyłowatość agatu uw ydatnia się daleko lepiej, szczeliny zaś zostają zasklepione i nie w ywierają złe­

go wpływu podczas polerowania. Nie­

którzy specyaliści przekładają oliwę i wo- góle oleje roślinne, sądząc, że w nich k ą ­ pane kamienie p rzyjm ują następnie po­

lor lepszy.

Takich sposobów poprawiania wygląda kamieni ozdobnych znają bardzo wiele przemysłowcy w tych krajach, w k tó ­ rych minerały te mają swoję ojczyznę.

Tak np. Hindusi otrzym ują bardzo pięk ­ ne ry su n k i drzewiaste na powierzchni nieżyłkowanych agatów, pokrywając j ą sodą i wypalając w bardzo wysokiej te m ­ peraturze. Tworzy się w tedy rodzaj szkli­

wa równej ja k sam ag at twardości.

Należałoby może wspomnieć jeszcze o usiłowaniach modyfikacyi nierównego lub nieczystego zabarw ienia drogich k a ­ mieni przezroczystych. Usiłowania te, bardzo liczne i w ytrw ałe, zwykle jed n ak zawodzą zupełnie. Jedno, co ma się po­

dobno udawać, to odbarwianie dyamen- tów. D yament nieładnie zabarwiony ma uzyskiwać bezbarwność całkowitą, jeżeli zostanie napojony barwnikiem, którego odcień musi być stosownie dobrany, ażeby względem naturalnej barw y dyam entu był dopełniający optycznie. P odają np., że dyam enty żółte po wymoczeniu w al­

koholowym roztworze fioletu anilinowego

nabyw ają doskonałej bezbarwności, nie- tracąc nic ze swego „ognia“ i „wody“.

Widocznie barwnik dopełniający wchodzi tutaj w pory dyamentu, gdyż ani mycie w wodzie, ani silne tarcie powierzchni nie niweczą rezultatu. Niweczy go j e ­ dnak kwas azotowy, przywracając ka­

mieniowi barwę pierwotną.

M.

(W e d łu g J . E scarda).

D O Ś W I A D C Z E N I A N A D P A R T E - N O G E N E T Y C Z N Y M R O Z W O J E M

J E Ż O W C Ó W .

W laboratoryum nadmorskiem w P ly ­ mouth dochodzą do wspaniałych rezulta­

tów w hodowaniu różnych zwierząt mor­

skich. Ostatniemi czasy pp. Cresswell Shearer i Dorothy Lloyd zajęli się w y­

chowaniem jeżowców z jaj partenogene- tycznych.

Sprawa ta je s t trudniejsza, niż zdą- waćby się mogło. Nawet rozwijające się z jaj zapłodnionych jeżowce częstokroć giną, czy to z braku odpowiedniego po­

karmu, czy też, ulegając w walce z bak- teryami.

Krytycznym zwłaszcza momentem dla tych zwierząt je s t metamorfoza, kiedy z pluteusów w ytw arzają się dojrzałe jeżowce. P. Schearerowi i Lloydowi udało się wyhodować kilka gatunków j e ­ żowców, a naw et h ybrydy niektórych.

Ośmieleni powodzeniem, przedsięwzięli wyhodować z jaj partenogenetycznych larwy Echinus esculentus i doprowadzić je do postaci dorosłego zwierzęcia. P ró ­

bę ta k ą z powodzeniem przed nimi w y­

konał prof. Delage, otrzymując kilka j e ­ żowców z larw partenogenetycznych. Aby zapoczątko.wać rozwój jaj niezapłodnio- nych, Schearer i Lloyd używali dwu m e­

tod. Pierwsza z nich, Loeba, polega na traktow aniu jaj przez minut kilka kw a­

sem masłowym (lub innym kwasem tłu sz­

czowym). W ten sposób otrzymujemy wokół ja ja błonę, poczem zanurzamy ja ja w roztworze hypertonicznym, z którego

(10)

506 WSZECHSWIAT JY2 32 przenosimy do zwykłej wody morskiej.

Tu ja ja zaczynają się brózdkować i po pe­

w nym czasie otrzym ujem y z nich larwy, podobne do larw, otrzym anych normalnie.

W laboratoryum w Plym outh metodę tę trzeba było zmienić trochę ze względu na słabą alkaliczność tamtejszej wody morskiej; przed traktowaniem jaj roztw o­

rem hypertonicznym trzeba było je za­

nurzyć na chwil parę w wodzie z dodat­

kiem trochy NaOH.

D rug a metoda, Delagea, polega na dzia­

łaniu na j a j a kv?asem garbnikow ym, pó­

źniej amoniakiem, rozpuszczonym w wo­

dzie morskiej, do której dolewano roz­

tw o ru izotonicznego sacharozy. Metodą tą błony, w ytw arzającej się zawTsze po zapłodnieniu, nie otrzymujemy. Badacze nasi używali też metody mieszanej, dzia­

łając nasamprzód na j a j a kwasem masło- wym, by otrzymać błonę, a potem t r a k ­ tu jąc je metodą Delagea.

Każdą z tych metod otrzymywali sporą liczbę larw, które żyły i rozwijały się pomyślnie. Lecz tylko 15 jeżowców zdo­

łało przebyć metamorfozę szczęśliwie i wszystkie one, rzecz ciekawa, pochodzą z ja j, trak to w an y ch metodą Loeba.

W edług obserwacyi p. S chearera i Lloyda są nieznaczne różnice między lar­

wami partenogenetycznemi, a zwykłemi.

Pierwsze mają rozwój trochę prędszy, ramiona ich są cieńsze i rozmieszczenie b arw nika bardziej jednostajne. Lecz to j e s t rzeczą drugorzędną. Najważniejsze to, że przez odpowiednie starania otrzy­

mać można drogą sztuczną rozwój pełny zwierzęcia z ja ja dzieworodnego i w ilo­

ściach, które pozwolą w przyszłości p r z e ­ prowadzić szczegółowe badania nad ich rozwojem.

E r. S.

(R ev. r3cient.).

K A T A L E P S Y A U C A R A U S IU S M O R O S U S .

Dr. P. Schm idt podaje ciekawe rezul­

ta ty doświadczeń swych, dotyczących

s tan u kataleptyćznego g atunku Carausius morosus, owada, należącego do rzędu prostoskrzydłych. W edług danych, przy­

toczonych przez d-ra Ochorowicza, do stanu kataleptyćznego można zapomocą sztucznie stworzonych warunków dopro­

wadzić rozmaite zwierzęta, między inne- mi słonia, wielbłąda, lwa, konia, psa, mał­

pę, kota, świnię, owcę, królika i zająca, dalej kurę i wiele innych ptaków, n a ­ stępnie węża, jaszczurkę, salamandrę, ża­

bę, a z pośród bezkręgowych raka i k r a ­ ba. U owadów je d n ak stan kataleptyczny nie był dotychczas jeszcze zaobserwowa­

ny, aczkolwiek wielu autorów kwalifiko­

wało udaw anie śmierci przez owady jak o s tan pokrewny hypnozie i katalepsyi.

Carausius morosus, piękny zielony owad, z kształtu podobny do pręta, za­

sługuje z różnych względów na uwagę;

już sam sposób jego rozmnażania się je s t niezwykły, rozmnaża się bowiem stale i wyłącznie zapomocą partenogenezy (samca opisywanego owada dotychczas jeszcze nie znamy), dalej krew jego je st zielona i zawiera, ja k się wrydaje, p raw ­ dziwy chlorofil i wreszcie wyróżnia się on tem jeszcze z pośród innych owadów, że spędza mniej więcej 9/io życia w s ta ­ nie zupełnej katalepsyi.

W ciągu całego dnia ow'ad ten siedzi na łodydze rośliny Jub też, o ile je s t trzym any w zamknięciu, na ścianie szkla­

nego naczynia z wyciągniętemi nogami, absolutnie bez ruchu. Podczas nocy ty l­

ko lub też w rzadkich razach za dnia porusza się, by się pożywić liśćmi rośli­

ny, na której lub w pobliżu której spo­

czywa.

Bliższa obserwacya, okazuje, że bez­

wład, w ja k im Carausius morosus pogrą­

żony j e s t w ciągu całego dnia, nie j e s t w yw ołany ani przez zwyczajny spoczy­

nek, ani przez sen, lecz że je s t wynikiem s ta n u kataleptyćznego. Można się o tem przekonać, nadając owadowi najrozm ait­

sze pozycye, takie nawret, w których po­

winno mu się być trudno utrzymać, w k tó ry ch je d n ak trw a godzinami bez ruchu. E k sp ery m e n tato r doszedł w swrych doświadczeniach do takiego n aw et rezul­

tatu , że umieścił Carausiusa, będącego

(11)

Ml 32 WSZECHSWIAT 507 w stanie kataleptycznym, w pozycyi sto­

jącej, dając mu za jedyne oparcie głowę, i owad stał w nadanej mu pozycyi całe- mi godzinami, podczas jednego doświad­

czenia w ciągu 41/a godzin. Najzupełniej udało się też inne doświadczenie, pole­

gające na tem, że owad, odwrócony stro ­ ną brzuszną do góry, opierał się tylko dwoma p unktam i ciała, mianowicie gło­

wą i końcową częścią odwłoka, całe zaś ciało miał wygięte w kabłąk. Doświad­

czenia takie są łatwe do przeprowadze­

nia, wszystkie bowiem muskuły opisyw a­

nego owada znajd u ją się w stanie kata- leptycznym, t. j. są w silnym stopniu n a ­ prężenia, co zresztą może być udowod­

nione przez następujący eksperyment, podobny do tego, jakiego bardzo często używają hypnotyzerowie. Wyciągnięte zwierzę umieszcza się pomiędzy dwoma grubemi tomami książek w ten sposób, aby opierało się z jednej strony na k o ­ niuszkach rożków i przednich kończyn, z drugiej na końcowym odcinku odwło­

ka. Carausius, podobnie ja k zahypnoty- zowane medyurn, opierające się głową i nogami o poręcze dwu krzeseł, może się utrzym ać w tej pozycyi przez bardzo długi przeciąg czasu. Ciało zwierzęcia można jeszcze naw et czemś obciążyć, po­

łożyć np. na niem parę skraw ków papie­

ru; pod działaniem ciężaru ciało wygnie się łukowato do dołu, lecz to nie przery­

wa stanu kataleptycznego.

Naprężenie mięśni w opisywanych przy­

padkach nie dochodzi je d n a k do tego stopnia, jak i bywa n aprzykład podczas k o n trak tu ry lub tężca. Naprężenie to pozostaje w granicach tak zw. giętkości woskowrej (flexibilitas cerea), znamiennej dla katalepsyi, występującej u zwierząt ciepłokrwistych. I dwie inne jeszcze ce­

chy, charakteryzujące stan kataleptycz- n y\ w ystępują u Carausiusa, pogrążonego w bezwładzie. Popierwsze utrzymanie ciała w najtrudniejszych pozycyach w cią­

gu długich godzin nie wywołuje w owa­

dzie żadnych objawów zmęczenia, i po- drugie owad, pogrążony w katalepsyi, wykazuje zupełną obojętność na wszel­

kie, bodaj najboleśniejsze naw et urazy.

Schmidt odcinał Carausiusowi w stanie

katalepsyi jeden pierścień odwłoka za drugim, pomimo zadawanego bólu jednak zwierzę trwało w dalszym ciągu w uprzed­

niej pozycyi i naw et niemożna było za­

uważyć u niego najmniejszego drgania kończyn.

Istnieją jednak sposoby wytrącenia zwierzęcia ze stan u kataleptycznego; w y­

starcza mianowicie wywołać dłuższe po­

drażnienie systemu nerwowego, np. draż­

nić mechanicznie przez czas dłuższy koń­

cową część odwłoka. Ten sam rezultat osiągnąć można, poddając zwierzę silnym podrażnieniom cieplnym (-|- 37,5°C) albo elektrycznym (silny prąd indukcyjny).

Najdziwniejszym je d n ak momentem zja­

wiska je s t fakt, że opisywanego zwierzę­

cia niemożna sztucznie doprowadzić do stanu katalepsyi. Wszelkie zabiegi w tym kierunku nie doprowadzają do żadnych absolutnie rezultatów. W stan katalep- tyczny zwierzę zapada wyłącznie samo przez się, niezależnie zupełnie od podraż­

nień zewnętrznych. Tak przynajmniej z pozoru kw estya ta się przedstawia, musi ona jednak podledz jeszcze g ru n ­ townym badaniom, zanim będzie ją mo­

żna uważać za ostatecznie rozstrzygnię­

tą. Tymczasem Schmidt przypuszcza, że opisywane tu zjawisko katalepsyi należy oddzielić od sztucznie wywoływanych zjawisk tego rodzaju, i dla odróżnienia stan kataleptyczny u Carausiusa określa mianem „autokatalepsyi".

Biologiczne znaczenie autokatalepsyi u Carausiusa je s t łatwo zrozumiałe, w ca­

łej bowiem organizacyi tego owada wi­

dać jedno zasadnicze dążenie, mianowicie dążenie do jaknajdoskonalszego przysto­

sowania się do środowiska. Kształt ciała, jego barwa, brak skrzydeł — wszystko zdąża do tego, by wywołać efekt podo­

bieństwa do nieruchomych części roślin­

nych, na których owad spędza całe ży­

cie. I kataleptyczny stan je s t z pewno­

ścią tylko pewnem specyficznem przy­

stosowaniem się systemów mięśniowego i nerwowego do tegoż samego celu, po­

siada więc dla Carausiusa bardzo poważ­

ne znaczenie ochronne.

J . B .

(12)

WSZECHSWIAT

Nk

32

S P R A W O Z D A N I E .

Ignacy D zierżyński. K o s m o g r a f i a d o u ż . y t k u s z k o l n e g o . Nakład au­

tora. Str. 183. Warszawa, 1913. Skład główny w księgarni Gebethnera i Wolffa.

L ite ra tu r a naukow a polska nie posiada licznych dzieł z zak resu astronom ii, rzadko u k az u je się nowa książka z tej dziedziny, w ydanie więc niniejszego podręcznika, s łu ­ żącego do nau k i kosm ografii w szkołach, powinno ternbardziej zw rócić uw agę pp. pe­

dagogów na w ykład tej n au k i u nas i za­

pew nić jej przynależne miejsce w szeregu in n y ch przedm iotów . P o stę p y astronom ii na zachodzie są niezw ykłe. Obecnie jed en dzie­

siątek la t przynosi nam więcej odkry ć, niż daw niej całe stulecie. O w szystkiem tem ogół nasz ma słabe w yobrażenie. W ciąż je sz ­ cze można sp o tk ać ludzi, k tó rzy , skądinąd w ykształceni, jed n ak swemi pojęciam i ,o wszechświecie nie różnią się wcale od kon- cepcyj ptolem euszow skich: dla n ich nie is t­

nieje u k ład K opernika. Sądzę, że ty m b r a ­ kom m ożnaby zaradzić przez zupełne zrefo r­

m owanie w ykładów kosm ografii w szkołach.

D opiąć zaś tego m ożna ^nietylko przez z ro ­ zum iały w ykład, lecz głów nie przez obser- w acye. Całkiem słusznie p. D zierżyński są­

dzi, „że najżyw sze słow a pedagoga podczas lekcyi i p odręcznik jeszcze nie w y starczają".

„N iezbędne są obserw acye". N iech mi b ę ­ dzie wolno dokończyć słów a u to ra i pow ie­

dzieć: „obserw acye choćby przez skrom ną lu n e tę " . K ażdy w iększy zakład naukow y pow inien być zaopatrzony w ta k i in s tr u ­ m ent; „wówczas śm iało możem y sobie p o ­ wiedzieć, że cel naszej p ra c y pedagogicznej został osiągnięty".

Główną zaletą „K osm ografii" je s t to, że się czy ta z łatw ością; książka nie ma w zo­

rów m atem atycznych, k tórem i zw ykle są przeładow ane podręczniki tej treści; form uły te raczej zniechęcają ucznia, niż go za jm u ­ ją. Zadania, dodane w końcu każdego pa­

rag rafu , nie w ym agają specyalnego p rz y g o ­ tow ania m atem atycznego. Szkoda, że w ro z­

dziale o wielkości ziemi p. D. w spom niał o E ra to ste n e sie ty lk o m im ochodem w zad a­

niach. T en zn ak o m ity ateń c zy k ju ż 2 200 lat tem u pierw szy w ym ierzył ziemię. Rzecz zrozum iała, że niepodobna się rozpisyw ać na 183 stron icach obszerniej o każdym p rz ed ­ miocie. W szystko je d n a k , co je s t niezbędne do zrozum ienia zasad astronom ii, znajdzie się w te j niewielkiej książeczce. Z w ykle w po d­

rę czn ik ac h kosm ografii o ru c h u słońca w p rz estrze n i znajdujem y ty lk o p ro stą w zm iankę, t u je d n a k m am y podane i dowo- I

dy tego ru c h u . W układzie spółrzędnych rów nikow ych znajdujem y spółrzędną „w stęp p ro s ty " ; czyby nie lepiej zachować ju ż raz p rz y ję tą term inologię i nazyw ać tę wielkość

„w znoszeniem p ro stem ". Zaznaczyć w ypada w rozdziale o ru c h u p lan et dookoła słońca ry su n k i, tłu m aczące drogi pozorne p lan et na sklepieniu niebieskiem (rys. 14 L i 142).

U czeń powinien n iety lk o uw ażnie p rz estu - dyow ać te ry su n k i, lecz jeszcze dokładnie je w ykreślić, w tedy dopiero zrozum ie sp ra ­ wę ruchó w planet, objaśnianych ongi epi- cyklam i P tolem eusza i oceni całą w artość teo ry i polskiego w ielkiego tw ó rcy astro n o ­

mii współczesnej. t

P rzy stęp n ie, jasno i zrozum iale napisany podręcznik kończy się rozdziałam i o gw ia­

zdach i m gław icach i pokrótce naszkicow a­

n ą h y p o tezą o tw orzeniu się u k ła d u słonecz­

nego. Ż yczym y, żeby, z wprow adzeniem te ­ go podręcznika do szkół polskich, n au k a o niebie znalazła sobie coraz więcej zwolen­

ników ... B adanie nieba je s t dostępne dla w szystk ich bez w y jątk u , a godziny, spędzo­

ne na spokojnem rozm yślaniu jeg o oudów, pozostaną najpiękniejszem i chw ilam i naszego życia.

M. B .

K R O N I K A NAUKOWA.

Rigel (P Oryona), jako gwiazda podwójna spektroskopow a. O bserw acye widmowe p O ryona daw no ju ż dowiodły, że gw iazda ta oddala się od nas z szybkością około 21 km na sekundę. S p ek tro g ram y , otrzym ane nie­

daw no przez W . W. Cam pbella w obserw a- to ry u m L ick a, przez E . B. P ro s ta w obser- w ato ryu m Y erk esa (około Chicago) i przez in n y ch astronom ów , kazały przypuszczać, że szybkość ta ulega pew nym wahaniom o k re ­ sowym , t. j. prócz ru c h u postępow ego w p rzestrzeni, odbyw ającego się z szybkością stałą, R igel obiega jeszcze około jakiegoś śro d k a ciężkości, zdaje się, około ciała cie­

m nego. W reszcie P la s k e tt w obserw ato- ry u m w O ttaw ie (K anada) w ykonał w ciągu 1908— 1909 ro k u 275 zdjęć widm a (3 O ryo­

na i znalazł na zasadzie pom iarów, że szyb­

kość gwiazdy waha się od—{—18,5 d o - f - 26,1 km na sek un dę (gwiazda oddala się od nas).

E le m e n ty drogi tej gw iazdy są następu jące:

m = 21,9 dnia, e = 0,3, a s i n i = l ,l 0 8 000 hm, gdzie u znaczy okres obiegu gw iazdy, e— mi- m ośród drogi, asini — rz u t wielkiej osi o r­

b ity w prom ieniu widzenia,

M. B.

(13)

JM5 32 WSZECHS WIAT 509

Obserwatoryum am erykańskie na Mount Wilson w K a lifo rn ii (S tany Zjednoczone).

O bserw atoryum słoneczne (Solar Obseryato- ry), położone na M ount W ilson, zostało zb u ­ dowane z funduszów głośnego m iliardera Carnegiego; obserw atoryum znajduje się pod kierunkiem znanego i zasłużonego astrofizyka prof. Halego. To w spaniałe obserw atoryum górskie, ja k świadczy sama nazwa, je st p rz y ­ sposobione przew ażnie do badania słońca, i w ty m k ie ru n k u poczyniło już znaczne odkrycia. Znpomocą ogrom nego reflektora, o średnicy zw ierciadła 1 3/ i m etra, dokofkino w tem obserw atoryum lioznych obserwacyj bezpośrednich i fotograficznych pow ierzchni plan ety Marsa. W yniki ty c h badań były bardzo ciekawe: okazało się bowiem, że owa geom etryczna siatk a „kanałów " nie istnieje wcale, obrazy zaś kanałów są całkiem n ie­

regularne. Jak pogodzió te badania z ob- sepwaoyami prof. Lowella — orzeo trudno.

T ak samo badania w o bserw atoryum L ick a (B arnard), Y erkesa (P ro st) i w Meudonie (A ntoniadi) x) przeczą istnieniu owych k a ­ nałów. B adania spektroskopow e widma sła­

by ch gwiazd (gwiazdki 8 wielk., oznaczonej w k atalo g u L alandea num erem 15 290), po­

ruszających się w prom ieniu widzenia, do­

wiodły, że posiadają one znaczne ruch y ra- dyalne; ru c h tej małej gw iazdki wynosi około 250 km na sekundę. B ardzo szybko postępują przygotow ania do ustaw ienia n o ­ wego, jeszcze większego re flek to ra, o śre d n i­

cy zw ierciadła 2 1/j m etra. Będzie to n a j­

większy re flek to r na kuli ziem skiej. S ta n y Zjednoczone, pod względem rozw oju a s tro ­ nomii, przodują E u ro p ie; podziwiam y ofiar­

ność jankesów na cele naukow e, a dla p rzy ­ k ład u w spom nim y o założeniu przez C arne­

giego In s ty tu tu m agnetycznego w W a­

szyngtonie, dla pom iarów m agnetyzm u ziem ­ skiego.

M. B.

O bserw atoryum astronomiczne w 16 - se, około Szanghaju (Chiny). O bserw atoryum to zajm uje się główTnie badaniem słońca i nie­

dawno ogłosiło nowy rocznik sw ych prao.

Zaw iera on znaczną liczbę zdjęd fotograficz­

n y c h plam i pochodni słonecznyoh, szczegól­

nie z okresu 1905 — 1910 roku , n astępnie znajdujem y badania nad p ostacią i średnicą słońca. K oniec to m u je s t poświęcony p o ­ miarom plan ety S a tu rn a oraz gwiazd po­

dwójnych.

M. B .

J) P a tr z a r ty k u ł „P o w ie rz c h n ia Marsa* w n u ­ m erze 15 te g ę pism a za ro k 1912.

Kom eta Enckego. K om eta E n ckego prze­

szła przez swoje aphelium 12 kw ietnia 1913 i zbliża się obecnie do słońca. N a życzenie profesora B arnarda, z obserw atoryum Y e r­

kesa, p rag nącego odfotografowaó kom etę w sąsiedztwie z jej aphelium , F . E . Seagra- ve, w obserw atoryum H arvard College, obli­

czył n astępu jącą efem erydę, w skazującą po­

łożenia kom ety od 21 lipca do 17 paździer­

nika 1913. Dwie ostatnie kolum ny podają lo garytm odległości od słońca i odległości od ziemi.

<1 C D f f l O t O C O ^ ( O N T - K ( N f f l

N N O N l O r - f f l ^ r - f f l C O O t )

o - G O t o o i t ^ - N - o m ^ t o o o o N -

™ I M - H f f l O O N N O t O ( O N N Q O

o o o o o o o o o o o

( M O C D O O O O O O l l M ^ f N ^ O C O ^ l O O O O —'O O C I O O t F CM ' O J b - C O T f C M O N - l O C M O O O G } C T > c 5 C 5 G 5 0 0 00 00 00 ( o o c D i n i o i o i o i o i n i n m i o o~ cT o" o~ o" o" o “ cT o “ © o" o"

O ^ 00 o -cf lO LO O ^ M O rr cm lo to

&

T—“<CM

52 CD Ci o 3 jfc CM T—<

CM 55 32

y—« r—« OO O o O o r-H CM to

+ + + 1 1 1 1 1

CG i>-

■ł—< 37 3 53 (O

33

ło 50 g

<J 37 32

8 20 CMr—1 55

23 23 23 23 23 23 25 22

CS 29 CO ^f* 22 b- toi

to O5

Lipiec <D

.2u m

R R

<DNSh

£ c

C*>

CS

CM a> n- M5t-t

© R T5

‘Nca

Ph (1’ A stronom ie),

./. Oz.

W yso ko ść Perseid. O pierając się na m e­

todzie paralaks d-r Filip B roch obliczył w y­

sokości początków i końców dróg 102 gwiazd spadających, spostrzeżonych m iędzy 1823 a 1858 rokiem, i dla w szystkich ty c h m e­

teorów znalazł, jak o w artości średnie, 130 k i­

lom etrów na p o czątku zjaw iska i 96 kilo­

m etrów przy jego końcu pozornym , dla d ró r, w ynoszących średnio 72,5 kilom etra d ług oś­

ci. W śród ty c h gwiazd spadających 58 n a ­ leży do P erseid i ma wysokości średnio

(14)

510 WSZECHSWIAT JV|° 32 odpowiednio 133,1 i 95,5 kilom etra na dro­

gę o długości 72 kilom etrów . (A str. N ach., <Nsi 4541).

J. Oz.

N ajnow sze pom iary św ie tn y ch gw iazd podwójnych. R e z u lta ty o statnich pom iarów najśw ietniejszych gwiazd podw ójnych dają się przedstaw ić w sposób następujący :

ON

ca

PQ58

•o*QQ O

bc<D

O■3

•N!O oa

CS*

© ©

Ł- Jh

© ©

© ©

A fi 4-3

M © r~*

O O

fio

•“"S < O

£2© Eh

co oo

C3 oo

00LO

O)

CD

to00 OJN-

toCM

OOJ ctT

co jo"

CN3

O 00 C£)

CD oo

a cnT ■r-T —r

ahH T—>O T—<03 —<O) T—1GD T—» ł—< T—• T—'

aŁm

N fi P

co o -uCS

N fi fi

'C& >> R o ©

>•> o

Sh O

O CO Ph «

/. Oz.

(1’A stro n o m ie).

W ielkość cząsteczek. Poniew aż liczby nie są w stan ie dokładnie oddać pojęć, skoro się zb y t oddalają od zw ykłych norm , p rzeto chcąc przedstaw ić rzeczy bardzo m ałe albo bardzo duże, używ am y porów nań. Boli daje następ u jące porów nanie, m ające uzm ysłow ić w ielkość cząsteczki: „Jeżeli chcem y zliczyć cząsteczki zaw arte w m ilim etrze sześcien­

nym w odoru i w m yśli oddzielam y zeń m i­

liard na sekundę, czynność ta trw a ła b y w ię­

cej niż dziesięć stu le c i" . N ależy zw rócić uw agę na to, że w ielkość, o k tó rą chodzi, nie je st w ynikiem ra ch u n k ó w bardzo h y - p o tety cz n y ch . Oblicza się ją w sposób s to ­ sunkow o dokładny, opierając się na różnych bardzo odm iennych zjaw iskach, ja k lepkość gazów, ru c h y B row na, b łęk it nieba, życie ra d u i t. d.

H. G.

Biegun lądu stałego. B erget stara ł się o oznaczenie geograficznego położenia p u n k tu pow ierzchni ziem skiej, k tó ry może być u w a­

żany za środek wielkiego koła, odgranicza­

jącego możliwie najw iększą część lądów i n aj­

mniejszą część p o k ry tą wodą. U żyw ając m etody doprow adzającej do wysokiego s to p ­ nia przybliżenia, stw ierdził, że biegun ten znajduje się we F ra n c y i, na wyspie D um et.

P ółkula, k tó rej odpowiada ten biegun, obej­

m uje 46°/0 lądów i 54°/o wody: przeciw na pó łkula obejm uje 1 2 % ziem i n a 88°/0 wody.

P u p k t te n więc isto tn ie zasługuje na u w a­

gę i wobec stan u wiadomości geograficznych, m ożna go uw ażać za ostatecznie w yzna­

czony.

II. G.

Osmoza w ziemi ornej. Pom im o wielu badań dotyczący ch teg o przedm iotu, zagad­

nienie krążenia wody w ziemi nie je s t jesz­

cze zupełnie w yjaśnione i dotychczas można ty lk o zaznaczać różne doświadczenia, mogą­

ce tę ważną spraw ę w yśw ietlić. S tw ierdzo­

no niedaw no, że niższe w arstw y gliniaste tw orzą niejako błony pół-przepuszczalne i że woda przez nie przepływ a, g dy tym czasem ciała w niej rozpuszczone nie przechodzą.

P ręd k o ść przechodzenia wody w zrasta wraz z te m p e ra tu rą ; ciężar w pływ a rzecz p rosta, na w yniki tej osmozy. Nowe te badania m ogą mieć zastosow anie w u praw ie ziemi, m ianowicie w razie drenow ania g ru n tó w gli­

n iasty ch .

H. G.

M etal nieulegający działaniu kwasów.

W sk u te k coraz bardziej w zrastającej d ro ­ żyzny p la ty n y , dotychczas używ anej prze­

ważnie w lab o ra to ry ach i w fab ryk ach , jak o m etalu opierającego się działaniu silnyoh kwasów, p oszukuje się ciał zastępczych, ta ń ­ szych. W o statn ich czasach w ytw orzono w A m ery ce stop, który7 daje niezłe re z u lta ­ ty . Skład tego sto p u je s t bardzo zawiły, zaw iera on bowiem 65°/0 niklu, 1 B°/0 c h ro ­ m u, 8°/0 miedzi, 3°/0 w olfram u, 2°/0 glinu i 1 % m agnezu, a p rz y te m ślady in ny ch m e­

tali. S to p te n może by ć ku t y m łotem , w y­

ciąg an y, piłow any. Do tego stopnia nie poddaje się kwasom siarczanem u i azotow e­

m u, że można z niego robić powłoki bomb k alo ry m e try czn y cl).

II. G.

Tw orzenie się tlenków azotu pod d zia ła ­ niem iskry elektrycznej w ciekłem pow ie­

trz u . Wiadomo, że iskra elek try czn a , prze­

sk ak u jąc w pow ietrzu, to je s t w m ieszani­

nie tle n u z azotem , w yw ołuje połączenie się ty c h dw u gazów na związki tlenow e azotu, mniej lub więcej złożone. Zasada ta została

(15)

M 32 WSZECHSWlAT 511 niedawno zastostw ana do fabrycznego p rz y ­

gotow yw ania syn tety czn eg o azotanów i mia­

nowicie azotanu wapnia, k tó ry zaczyna w y­

tw arzać konk u ren cy ę saletrze chilijskiej. E . Mullerowi przyszło na myśl spróbować dzia­

łania iskry na pow ietrze ju ż nie w stanie lotnym lecz w stanie ciekłym . W edług jego doświadczeń działanie to może w ytw orzyć, stosownie do użytego prąd u elektrycznego, czy to ozon czysty w razie p rą d u o w yso­

kiej frekw encyi, czy też obok m ałych ilości ozonu, połączenie stałe azotu z tlenem dla prądów o słabej frekw encyi. Związek ten, zawieszony w ciekłem pow ietrzu, posiada zabarw ienie zielone, lecz pod działaniem św iatła, staje się jasno błęk itn y m . A naliza zw iązku zielonego odpowiada wzorowi bez­

w odnika azotawego, N 20 3.

H. G.

Choroba epidemiczna gąsienic niedźwie- dziówki zw yczajnej. W ro k u bieżącym w w innicach P ra n c y i południow ej w ystąpiły w ogrom nych ilościach gąsienice niedźwie- dziówki zwyozajnej (A rctia caja), lecz zo­

stały doszczętnie niem al zniszczone n ask u tek dw u chorób, g ra su ją cy ch pośród nich. J e ­ dna z ty ch chorób, zbadana ju ż daw niej, byłą wywołana przez grzyb, należący do ro­

dzaju E m p u sa, którego najbardziej znanym przedstaw icielem je s t E m p u sa musoae, za­

bójcza dla naszych m uch domowych. D ru ­ gą chorobą, k tó ra naw iedziła gąsienice nie­

dźwiedziówki, było, ja k się okazało, zakaże­

nie krw i, pow stająoe w sk u tek przenikania m ikrobów do organizm u gąsienicy. T ru p y zarażonych gąsienic w ydają odrażającą woń;

w ich przew odzie pokarm ow ym znajduje się jasna ciecz, k tó ra często byw a zupełnie wol­

na od m ikrobów, krew zaś zaw iera mikro- koki k sz ta łtu cokolw iek owalnego. P . P ic ard i G. R. B lanc, któ rzy odkryli te m ikrokoki, dali im nazwę Coccobacillus cajae. Zapo- m ocą ty c h m ikrokoków można u zdrow ych gąsienic sztucznie w yw oływ ać chorobę; zdro­

we gąsienice niedźwiedziówki, u k łu te cie­

n iu tk ą igłą uprzednio zanurzoną w ku ltu rze bulionowej ty ch b ak tery j lub też we krwi zakażonej gąsienicy, stale żyć przestaw ały po upływ ie trze ch dni, o ile te m p e ra tu ra nie była niższa od 15°, i we krwi ich, jak się później okazywało, znajdow ano b ak tery e silnie rozmnożone. Podobnie też gąsienice, którym w prow adzano kilka kropel k u ltu ry do jam y gębowej, tra c iły życie po dw u n astu godzinach, i we krw i ich również znajdow a­

no ogrom ne ilości m ikrokoków . P a k t, że i tą drogą, m ianowicie przez jam ę gębową, można zakażać gąsienice, m a ważne znacze­

nie prak ty czn e, w skazuje bowiem, że mo- żnaby używ ać m ikrokoków w celu system a­

tycznego tępienia gąsienic niedźwiedziówki.

Dalsze doświadczenia, przedsiębrane przez P icard a i Blanca w celu zbadania działania opisyw anych m ikrokoków na inne zw ierzęta, dały wyniki rozmaite. Okazało się m iano­

wicie, że gąsienice kuprów ki rud nicy tra c ą życie po upływ ie 2 4 — 48 godzin od chwili wprowadzenia m ikrokoków do ich o rg a n i­

zmu, tym czasem rozm aite chrząszcze i p lu ­ skwiaki nie okazują żadnej w tym k ie ru n ­ k u wrażliwości. R zekotki, poddane próbie w strzyknięcia k u ltu ry m ikrokoków do wor-

»ków lim fatycznych, żyć przestaw ały po 24—48 godzinach; krew ich zaw ierała licz­

ne m ikroby i m iała własności tru jące. K rew , pochodząca ze świeżych tru p ó w gąsienic, j e s t' dla rzeko tek jeszcze bardziej tru jąc a, niż sztuczna k u ltu ra bak tery j; 0,5 cm 3, w strzyk nięte do worków lim fatycznych, w y­

wierało wpływ zabójczy ju ż w ciągu dw u­

nastu godzin.

j . b.

(D ie U m schau).

W iadom ości b ieżące.

Muzeum im. T. Chałubińskiego w Z ak o ­ panem. W niedzielę 3 b. m. odbyła się w Zakopanem uroczystość położenia k a m ie ­ nia węgielnego pod nowy gm ach Muzeum tatrzańskiego im ienia C hałubińskiego. W ia­

domo, że zakład ten , którego zadania są ta k niezm iernie doniosłe dla fizyografii naszej i wielu innych gałęzi badania k ra ju , od chwili swego założenia mieścił się w n ie­

wielkiej drew nianej chacie góralskiej. Losy bogatych już i ciekaw ych zbiorów, w M u­

zeum tem nagrom adzonych, b yły niepew ne, a co gorsza— tym czasowość ciążyła nad j e ­ go dalszym rozwojem, nie pozwalała się roz­

szerzać i uzupełniać kolekcyom . N ajgorszą jed n ak stronę spraw y stanow iła niemożność urządzenia pracow ni. U rzeczyw istnienie d łu ­ g otrw ałych zabiegów grona praw dziw ych miłośników T a tr a zarazem czcicieli niepo- ź y ty c h zasług wielkiego ich odkryw cy n a ­ leży pow itać z radością. Pow staje bowiem nowy w arsztat p ra cy naukow ej, i to p ra cy niewypow iedzianie miłej i potrzebnej. Obyź rozwijał się na sławę i p o ży tek Polski.

O D P O W I E D Z I R E D A K C Y I.

W P . K. O. Is to tn ie , Sz. P an ie, będąc w swo- • im ^czasie przez d łu g ie la ta w najbliższym co­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Okazuje się bowiem, że błąd, kryzys i skandal to zjawiska wysoce pożądane, przynoszące popularność, cieszące się dużym zainteresowaniem odbiorców. W świetle tak

osobno da zawsze tylko jedną trzecią prawdy - a pdnię dojrzy tylko ten, kto zechce, pofatyguje się i przyjedzie naprawdę zainte- resowany krajem zwanym

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z

Jak twierdzi archeolog Maciej Szyszka z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, który przyczynił się do odkrycia owej piwnicy, pierwotnie budowla ta była jadalnią i kuchnią, w

Niemniej szkolenia biegną, prze- znaczane są na to niemałe pieniądze, pojawia się więc pytanie, jak wykorzystać fakt, że na naszym skąpym rynku kadrowym pojawiły się

Andrzej Tykarski, kierownik Katedry i Kliniki Hipertensjologii, Angiologii i Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, prezes elekt Polskiego Towarzystwa

Wszak przytoczony tu gest w zależności od sytuacji, w której się pojawia, i tym samym w zależności od słów mu towarzyszących, może nieść inne znaczenie; może być

brało się do Zamku na prelekcję redaktora W aldorffa, wystąpiło właśnie w pełnej, teatralnej gali, która w dziewiczym stanie zacha ala się tylko do momentu