• Nie Znaleziono Wyników

Zasada pełni stworzenia a nowa kosmografia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zasada pełni stworzenia a nowa kosmografia"

Copied!
47
0
0

Pełen tekst

(1)

Arthur O. Lovejoy

Zasada pełni stworzenia a nowa

kosmografia

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 73/1/2, 269-314

(2)

ARTHUR O. LOVEJOY

ZASADA PEŁNI STWORZENIA A NOWA KOSMOGRAFIA N ajpow ażniejszą i decydującą przyczyną przejścia od średniow iecznej do now ożytnej koncepcji wielkości i ogólnego układu elem entów św iata fizycznego we wszechświecie nie była ani hipoteza kopernikańska, ani n aw et w spaniałe osiągnięcia naukow ej astronom ii następnych dwóch stuleci. W kosmografii, która na początku X V III w. p rzyjęła się po­ wszechnie w środow isku ludzi wykształconych, cechy n ajw yb itniej od­ różniające now y obraz św iata od starego, te, poprzez k tóre now y św ia­ topogląd n ajsilniej poruszał wyobraźnię oraz w pływ ał na przekształce­ nie powszechnie p rzy ję te j koncepcji dotyczącej m iejsca człowieka we wszechświecie, trad y cy jn y ch przekonań religijnych oraz tonacji żarli­ wości relig ijn ej — w szystkie te cechy zostały wprow adzone i — w w ięk­ szości — zyskały powszechną aprobatę nie dzięki k on kretny m odkry­ ciom czy też przekonującym argum entom astronom ów . Stało się tak dzięki przem ożnem u wpływow i platońskich w swej istocie przesłanek m etafizycznych, któ re jak pokazaliśm y w poprzednim wykładzie, mimo sw ej potężnej siły oddziaływ ania i wszechobecności w m yśli średnio­ wiecza b yły w niej nieodm iennie tłum ione i przeinaczane. Słuszności powyższej tezy dowieść można, rozw ażając przede w szystkim te aspekty sta re j kosm ografii, k tóre rzeczywiście m iały bądź zdaw ały się mieć w pojęciu ludzi średniow iecza religijne i etyczne uw ikłania; słowem wszystkie asp ek ty w spółokreślające, w jakim stopniu człowiek śred ­ niowiecza czuł się ,,u siebie” we wszechświecie oraz w jaki sposób poj­ m ow ał swój statu s i swą rolę.

Tw ierdzenie, że św iat średniowiecza był pew ną niew ielką całostką, w k tó rej Ziemia zajm ow ała względnie sporo m iejsca, jest po prostu

[ A r t h u r O. L o v e j o y (1873—1962), amerykański przedstawiciel tzw. hi­ storii idei i jeden z jej klasyków. Opublikował The Great Chain of Being (wyd. 1: 1936), Essays in the History of Ideas (1948); w spólnie z George’m Boasem ogłosił

Primitivism and the Related Ideas in Antiquity (1935).

Przekład według: A. О. L o v e j o y , The Great Chain of Being. A S tudy of the

History of an Idea. New York I960, rozdz. 5: The Principle of Plenitude and the New Cosmography, s. 99—143, 342—347.]

(3)

błędem . P raw da, że odległości zakreślone system em ptolem ejskim w y­ dają się błahostką w p orów naniu z setkam i m ilionów lat św ietlnych, który m i operuje w spółczesny astronom . Nie w ydadzą się one jednak aż tak błahe, jeśli tylk o w eźm iem y pod uw agę wielkości przy kład ane do sam ej Ziemi, k tó re przecież w yznaczają horyzonty wyobraźni. Sam Ptolem eusz pow iadał, że Ziemia jest jedynie m aleńkim p un ktem w po­ rów naniu z niebiosam i. A w X II w. M aim onides tak oto pisał w swym „przew odniku błądzących” :

Aby poprawną zmierzyć się miarą, musimy najpierw wziąć pod rozwagę w yniki badąń, jakie przeprowadzono nad wymiarami oraz odległościami rzą­ dzącymi ciałam i niebieskim i i gwiazdami. Jak to nam przedstawiono, odle­ głość między centrum Ziemi a wierzchołkiem sfery Saturna jest równa po­ dróży, która trwałaby przez około 8700 lat po 365 dni każdy, przyjmując przy tym, że dziennie przemierzałoby się 40 mil (w sumie w zaokrągleniu odle­ głość ta w ynosi 125 milionów mil) (...). Pomyślcie, jak przerażająco w ielka jest owa odległość; o niej to przecież mówi Pism o: Czyż Pan nie przebywa na wysokościach niebios? A spójrzcie oto na te gwiazdy, czyż zaprawdę nie świecą na wysokościach?! <...} Jednakowoż ta olbrzymia odległość, jaką tu ukazaliśmy, jest w istocie swej maleńka; odległość centrum Ziemi od w ierz­ chołka sfery stałych gwiazd nie może być mniejsza, przeciwnie, może okazać się w iele razy wTiększa <...). A jeśli idzie o sferę stałych gwiazd, to przecież jej średnica musi przynajmniej dorównywać wielkością jednej z gwiazd, któ­ rą sobą obejmuje, a każda z nich swą wielkością prześciga wielkość globu ziemskiego więcej niż 90 razy; a jest możliwe, że sama owa sfera jest jeszcze większa. Wymiary sfery dziewiątej, która mocą swą nadaje wszystkim innym ruch dzienny, nie są nam znane; ponieważ sfera ta nie zawiera ani jednej gwiazdy, nie mamy sposobu ocenić jej wielkości. Rozważcie zatem, jak ogrom­ ne są te ciała oraz ile ich jest. Skoro więc Ziemia nie jest większa niż punkt w relacji do sfery stałych gwiazd, jakimże będzie ród człowieczy względem całego stworzonego wszechświata? Jakżeż więc ktokolwiek może myśleć, że rzeczy owe istnieją tylko dla niego lub że na jego służbę zostały stworzone? 1

Roger Bacon rozw odził się z niesłabnącym entuzjazm em nad rerum

magnitude>.

Najmniejsza z widzialnych gwiazd jest większa od Ziemi; ale najm niej­ sza z gwiazd, gdy ją porównać z całością niebios, jest wprost niewym iernie mała <...). Powiada Ptolem eusz, że stała gwiazda z racji wielkości niebios nie potrafi okrążyć swej orbity w mniej niż 36 000 lat, choć porusza się z nie­ bywałą prędkością. A przecież ziem ię można przemierzyć dokoła w niespełna 3 lata «.

Był to ulubiony m otyw przeciw ników K opernika w XVI w., np. Du B artas w tak i oto sposób rozw ijał tę myśl:

The least star that w e perceive to shine Above, disperst in th'arches crystalline,

(If, at the least, star-clarks be credit worth)

1 M a j m o n i d e s , Dalalat al-ha’irin [przewodnik błądzących], ks. 3, rozdz. 14. 2 R. B a c o n , Opus maius. Ed. B r i d g e s , I, 181; zob. też D r e y e r, Planetary

(4)

Is eighteen times bigger then all the earth.

<

>

Yea, though a king by wile or war had won All the round earth to his subjection, Lo, here the guerdon of his glorious pains: A needle’s point, a mote, a mite, he gains, A nit, a nothing (did he all possess) ®.

[Najmniejsza spośród świecących gwiazd / Ponad nami, rozrzuconych w kry­ stalicznych przestworzach, / (Jeśli tylko wierzyć słowom tych, co je ogląda­ ją) / Jest osiemnaście razy większa od całej ziemi / (...) / Tak, i choćby król jakiś zdobył podstęperri lub w walce / Całą ziemię i wziął ją w swe posia­ danie, / Oto mamy granicę sławnych jego czynów: / Czubek igły, punkcik., drobinę zaledwie pozyskał, / Zero, nic po prostu (to wszystko, co zdobył)}.

Średniow ieczny wszechświat, mimo że aż tak olbrzym ich w ym ia­ rów w porów naniu do człowieka i jego planety, m iał jednak dokładnie w ytyczone granice. Można więc było w zasadzie przedstaw ić jego obraz; proporcje, jakie ujaw niał, choć olbrzymie, nie w ykraczały poza m ożli­ wości ludzkiej/ w yobraźni. Człowiek XV w ieku w dalszym ciągu żył w otoczonym m urem wszechświecie, jak w w arow nych m iastach. A le w odróżnieniu od średniow iecznych m iast i innych elem entów życia w owej epoce obraz w szechśw iata zdradza podstaw owe cechy klasycz­ nego dzieła sztuki; m ożna by zaryzykować tw ierdzenie, że w łaśnie obraz w szechśw iata stanow ił najbardziej klasyczny elem ent k u ltu ry średnio­ wiecza. W owych czasach ludzie woleli modlić się w gotyckich kościo­ łach, choć arc h ite k tu ra niebios nie m iała nic z gotyku — i nic dziw ne­ go, jako że w sw ej istocie była to budowla grecka. W szechświat obja­ w iał jasną, zrozum iałą jedność stru k tu ry i nie tylko określony kształt, ale kształt, k tó ry uznaw ano za najprostszy i idealny zarazem , co zresztą w rów nej m ierze dotyczyło ciał, z których był zbudowany. Nie zn a j­ dziem y w nim ani rzeczy niew ykończonych, ani asym etrii rysunku. Pod p resją zaobserwow anych zjaw isk astronom icznych ta w łaśnie pro ­ sto ta w ew nętrzn ej s tru k tu ry była stopniowo uznaw ana za m niej pełną, niż by człowiek sobie życzył. Ale najw ażniejszy poeta-cicerone po w szechświecie nie p rzykładał zbyt w ielkiej wagi do tych kłopotliw ych kom plikacji szczegółu, a te — być może — nie niepokoiły um ysłów nie zaprzątniętych astronom ią.

Często utrzym yw ano, że ów starszy przestrzen ny obraz w szechśw ia­ ta szczególnie łatw o w ytw arzał w człowieku poczucie w łasnej ważności i godności; wielu autorów współczesnych z upodobaniem w ydobyw ało tę rzekom ą im plikację astronom ii p rze d k o p ern ik ań sk iej4. Mówiono nam, że człowiek zajm ow ał cen traln e m iejsce we wszechświecie i że wokół

* S y l v e s t e r , The First Weeke. 1605, Third Day. Cytuję z wersji La Sepmai-

ne z r. 1592.

4 Zob. В u r 11, The Metaphysical Foundations of Modern Physical Science, s. 4—6.

(5)

plan ety , k tó rą w ypadło m u zamieszkiwać, obracały się usłużnie w szyst­ kie olbrzym ie i niezam ieszkane s f e r y 5. W istocie jed nak dla m en ta l­ ności średniow iecza c h a rak tery sty czn a była w łaśnie tend encja w prost przeciw na, poniew aż cen tru m nie było dla nich m iejscem honorow ym . Było to raczej m iejsce n ajb ard ziej oddalone od em pireum , ni m niej ni więcej tylko dno stw orzenia, gdzie osiadły same m ęty i inne n ie ­ szlachetne p ierw iastki. W rzeczywistości bowiem w cen tru m Ziemi le­ żało piekło: w p rzestrzen n y m układzie św iat średniow iecza był św ia­ tem , w którego cen tru m znajdow ał się diabeł. P rzestrzeń rozciągająca się pod K siężycem była, rzecz jasna, nieporów nyw alnie gorsza od położo­ nych w sferach ponadksiężycow ych św ietlistych i niezniszczalnych Nie­ bios. D latego w łaśnie M ontaigne, k tó ry był jeszcze zw olennikiem daw nej astronom ii, m ógł z uporem tw ierdzić, że

czuje się i widzi pomieszczonym na śmietniku i gnoju świata, przykutym i przywiązanym do najgorszej, najbardziej umarłej i zmurszałej jego części na najniższym piętrze domu (...) wraz ze zwierzętami najpodlejszej kon­ dycji ·.

Jakże więc stw orzenie ją zam ieszkujące pospołu ze „zw ierzętam i n a j­ podlejszej k o n d y cji” (tzn. ze zw ierzętam i lądow ym i) ośmiela się w w y­ obraźni sw ojej um ieszczać siebie ponad sferą księżyca i sprow adzać niebiosa do sw ych stóp. „Na jakich p odstaw ach”, p y ta M ontaigne,

ten wspaniały ruch na sklepieniu niebios, w iekuiste światło tych pochodni toczących się tak dumnie nad jego głową (...) postanowione zostały i toczą się, tyle w ieków, dla jego dogodności i wysługi? 7

John W ilkins w r. 1640 pow ołuje się jeszcze na arg um en t przeciw ny system ow i k opernikańskiem u, k tó ry wciąż jeszcze w yprow adzany był z

nikczemności naszej ziemi, jako że składa się ona z materii znacznie bardziej plugawej i paskudnej niż inne części wszechświata; z tego też powodu musi-8 Nie uważano jednak, by pozostałe planety były w dosłownym sensie, fi­ zycznie niejako zamieszkane. Stanow iły one symboliczne czy też oficjalne siedziby istot w różnym stopniu błogosławionych, rządy na nich sprawował rozum aniołów, a właściw ym m iejscem pobytu tych istot było jednakże empireum. Tak więc ciała te w cale nie „istniały w yłącznie ku przyjemności, nauce i użytkowi człowieka”, jak to niekiedy twierdzono.

®M. d e M o n t a i g n e , Próby. Przełożył i wstępem opatrzył T. Ż e l e ń s k i ( Bo y ) . Warszawa 1957. Księga II, rozdz. XII: Apologia Raymunda Sebond, s. 151.

7 Ibidem, s. 148. Nie ma powodu sądzić, dodawał Montaigne, że życie i św ia­

domość można znaleźć wyłącznie na ziemi. Wcale jednak nie miał na myśli, że na innych planetach m ieszkały istoty podobne do człowieka. Przeciwstawiał się m niemaniu, że Księżyc stanowił jedynie dodatek do Ziemi i zamieszkiwały go istoty podobne ziemskim. Można było jednak uznać, że niebieskie ciała ożywiały dusze rozumne „o tyle wspanialsze i szlachetniejszej natury od duszy człowieka, o ile globy te przewyższają ziemię naszą”. Jeśli zaś chodzi o argumenty Arysto­ telesa, to nie środek, jak niekiedy utrzymywano, lecz „granica” czy też peryferium stanow i „najważniejszą i najcenniejszą część w szechśw iata”; zob. De Coelo, II, 293 a—b. Zob. też C i c e r o , De natura deorum, II, 6.

(6)

być usytuowana w samym centrum, ponieważ jest to miejsce najpodlejsze i najbardziej oddalone od niebios, czystych i nieskalanych8.

Z powyższych i im podobnych przykładów w ynika dostatecznie, że kosm ografia geocentryczna służyła raczej upokorzeniu niż w yniesieniu człowieka, atak i zaś na system kopernikański opierały się częściowo na argum encie, że przypisyw ał on m iejscu doczesnego pobytu człowieka zbyt godną i w yniosłą pozycję.

W średniow iecznym system ie myśli chrześcijańskiej i s t n i a ł y

n a tu ra ln ie inne elem enty zdolne wykształcić w owym nieupierzonym dw unogu w ielkie poczucie szczególnego znaczenia dla w szechśw iata i do­ niosłości jego poczynań. Nie m iało to jednak związku z astronom ią sy­ stem u geocentrycznego. Albowiem planeta nasza uzyskiw ała swój spe­ cjaln y sta tu s we wszechświecie oraz cieszyć się miała szczególną uw agą Niebios nie przez jej położenie w kosmicznej przestrzeni, lecz przez to, że jako jedyna we wszechświecie m iała być zam ieszkana przez istoty rozum ne, których przeznaczenie wciąż jeszcze nie było ustalone. I jeśli była to jedyna istniejąca sfera zepsucia, to była to także jedyna sfera odradzającego się życia; jedynie tu bowiem rodziły się nowe dusze, je­ dynie tu staw ką było w ypełnienie się zam iarów samego Stwórcy. Jeśli więc ta iście piwnicznie ciem na i nędzna część wszechśw iata okazyw a­ ła się (z jednym w yjątkiem ) n ajm niej godnym szacunku m iejscem za­ m ieszkania jakiejkolw iek istoty, to było to jednocześnie miejsce, gdzie rozgryw ało się wszystko, co praw dziw ie dram atyczne i poruszające. Tak więc mimo rażącej sprzeczności z doktrynam i o Boskiej sam ow ystar­ czalności i niewzruszoności, spraw y człowieka powszechnie uważano za obiekt niezm ierzonej troskliw ości samego Boga; i to na tyle, żeby pojedynczy ak t zwykłego szaleństw a ze stro n y niew innej p a ry ludzi gdzieś w M ezopotamii mógł poprzez swoje konsekw encje zmusić jedną z postaci Boga, by przyjąw szy postać ludzką, żyła i um arła na tej zie­ mi dla zbaw ienia człowieka. H istoria znała niejeden przypadek, gdy pom niejsze istoty z wyższego św iata zstępowały na ziemię, by służyć człowiekowi, a buntow nicze duchy nie szczędziły sił dla spraw y jego upadku. Pow iada jedna z postaci powieści Zangwilla:

Patrząc na Zstąpienie do Piekieł Signorellego, m yślałem sobie, jak żywo nasi przodkowie cieszyli się życiem, jak ważna była każda dusza, skoro nie­ biańskie i piekielne zastępy staczały o nią boje. Cóż za silne poczucie sensu życia!

Można jednak wątpić, czy rzeczywiście koncepcja ta była aż tak przyjem na dla człowieka średniowiecza. Być kością niezgody dla dwóch sił tak w ielkich i tak, każda na swój sposób, wym agających, nie mogło nieść sam ych przyjem ności dla przeciętnego, rządzonego zmysłami

czło-8 J. W i 1 к i n s, Discovery oj a New Planet. W: Philosophical and Mathemati­

cal Works. 1802, t. 1, s. 190.

(7)

w ieka, pom ijając n aw et jego n a tu ra ln ą obawę co do ostatecznego kon­ flik tu w jego indy w id ualn y m przypadku. N iew ątpliw ie staw iało go to w pozycji, k tó ra pobudzała i uspraw iedliw iała pew ną w rodzoną miłość w łasną. W iązała się ona jed n ak z pow szechnie p rzy ję tą kosm ografią o tyle, o ile ta kosm ografia sugerow ała, iż jedynie naszą planetę za­ m ieszkuje rasa w olnych istot w połowie m aterialn ych , w połowie du­ chow ych — stanow iąca pośrednie ogniwo w Łańcuchu Istnień — o któ ­ re j hołd jednocześnie toczyły boje siły niebieskie i piekielne.

W idzimy więc, że teo ria kopernikańska w znikom ym stopniu po­ ruszała to, co w daw niejszej kosm ografii było istotne z p u n k tu widze­ nia poetyckiej w yobraźni i religii. Dla K opernika u k ład słoneczny był w dalszym ciągu utożsam iony z w szechśw iatem : św iat jego, choć już nie geocentryczny, m iał w dalszym ciągu kształt kuli, w dalszym ciągu był w yraźnie odgraniczony sferą n ajb ard ziej zew nętrzną, se ipsam et

omnia c o n tin e n s 9. I jak długo w szechśw iat fizyczny funkcjonow ał jako

ta k w łaśnie ograniczony i zam knięty i jak długo planecie zam ieszkiw a­ n ej przez człowieka przypisyw ano bez w zględu na jej m iejsce w prze­ strzen i w y jątk o w y sta tu s biologiczny, m oralny i religijny, tak długo obraz św iata nosił typow o średniow ieczne cechy, i to w ujęciu zarów no estetycznym , jak i pragm atycznym . A jedyna zmiana, jaka w nim na­ stąpiła po odrzuceniu system u geocentrycznego, m iała — jak się oka­ zuje w św ietle tego, co do tej po ry zostało pow iedziane — ch a ra k te r w ręcz przeciw ny do tego, co tak często p rzypisuje się astronom ii no­ wego typu; w yrugow anie człowieka z cen tru m w szechrzeczy oznaczało w yniesienie go z niskiego stanu. Niosło to także odrzucenie A rysto te- lesowskiego m niem ania, w edług którego cen traln e położenie oznaczało szczególną degradację, oraz odrzucenie całej an ty tezy ziemskiego św ia­ ta staw ania się i przeciw staw ianych mil nieśm iertelnych i niezm iennych sfe r niebieskich. Było to zresztą przedm iotem atak u w ielu autorów średniow iecznych. Np. już ponad 100 lat przed K opernikiem M ikołaj z K uzy odrzucił założenie, że ziem ia to najpodlejsza część wszechśw ia­ ta. Nie wiem y, pow iadał, czy śm ierć i rozkład są przyrodzone tylko Ziemi i czy w ogóle podział nieba na dwie części zam ieszkiw ane przez różne istoty jest b e z p o d sta w n y 10. Ta przypadkow a przecież im plikacja teo rii kop ernikańskiej nie była niczym nowym , choć w XVI w. wciąż zaskakiw ać mogła jako szokująco rew olucyjna. N ajsilniejszy zaś cios w ym ierzyły trad y c y jn y m koncepcjom nie w yw ody K opernika, lecz od­ krycie Nowej K asjopei przez Tycho de B rahe w 1572 roku.

8 C o p e r n i c u s , De revolutionibus orbium. 1873, I, s. 28. Kopernik nigdy stanowczo nie wypowiedział się przeciw idei nieskończoności wszechświata, po­ zostawiając tę sprawę „dysputom filozofów (disputationi physiologorum)” (ibidem, s. 21—22).

(8)

Dziwny nowy gość / na niezmiennym niebie, jak wierzył świat / od chwili stworzenia.

W tym czasie teoria K opernika nie była szeroko znana i rzecz jasna naw et sam Tycho ją odrzucał. Nie można jej więc przypisyw ać obale­ nia dotychczasowego podziału św iata na obszary tak całkowicie odm ien­ ne w swych właściwościach i godności.

N iegeocentryczny układ wszechśw iata mógł rzeczywiście być uw aża­ n y za bardziej harm onijnie p rzystający do teologii chrześcijańskiej od u k ładu Ptolem ejskiego. Był to wzgląd, k tó ry K epler brał co najm niej rów nie silnie pod rozwagę jak każdy argum ent czysto astronom iczny, decydując się na poparcie sw ym wielkim au to ry tetem nowej hipotezy, a raczej jej dość isto tn ej m odyfikacji. Bo choć teoria K opernika ruchy w yjaśniające „zjaw iska” przypisyw ała Ziemi, a nie sferze Słońca, pla­ n e t i stałych gwiazd, nie była przecież, rzecz jasna, teorią heliocen- tryczną: cen tru m Ziemi zostało przez nią utożsam ione z centrum ziem­ skiej orbity. Słońce nie zajm owało tego m iejsca, choć było m u n ajbliż­ sze, a o rb ity plan et nie przechodziły przez Słońce. Stąd też, jak pod­ kreślał D reyer, K opernik wciąż ,,czuł się zmuszony nadać Ziemi m iejsce w cale w yjątkow e w sw ym nowym układzie” — przez co, jak dodaje D reyer, w prow adzając w pew nym sensie czytelnika w błąd, „w no­ w ym układzie Ziemia okazyw ała się ciałem co najm niej tak w ażnym

jak w system ie odrzuconym ” (choć właściwie, jak widzieliśm y, p o-

ł o ż e n i e , jakie Ziemia zajm ow ała w stary m układzie, n i e było rów noznaczne z przypisaniem jej jakiejkolw iek wagi). Teorię helio- centryczną we właściwym sensie tego term in u zawdzięczam y nie Ko­ pernikow i, lecz K eplerow i. Bez w ątpienia w w yobraźni ludzkiej zawsze istniała, w brew tw ierdzeniom A rystotelesa, pew na sprzeczność m iędzy cen traln ą pozycją, jaką w m etafizyce średniowiecza zajm owała idea Bo­ ga, a p ery fery jn y m położeniem em pireum w yznaczonym mu przez śred­ niowieczną kosmologię. Główną zaletą nowego system u był w oczach K eplera fakt, że elim inował tę sprzeczność, um ieszczając w sam ym sercu fizycznego w szechśw iata ciało, które w sposób najbardziej na­ tu ra ln y mogło być uznane za fizyczny symbol lub odpow iednik bóstw a czy też ściślej — pierw szej osoby Trójcy — ciało niebieskie powszechnie uznaw ane za „najw spanialsze ze w szystkich” źródło wszelkiego światła, b arw i ciepła, „które jedynie można uznać za godne Boga N ajw yższe­ go, gdyby Mu się spodobało przyjąć m aterialną siedzibę dla siebie i swoich aniołów ” “ .

Nie odbiegniem y od tem atu naszych rozważań, dodając, iż teolo­ giczny argu m en t na korzyść teorii heliocentrycznej z tak szczególną siłą przem aw iał do K eplera dlatego, że w słowach tych ujm ow ał Bogą nie w kategoriach arystotelesow skiego sam ow ystarczalnego i

nierucho-11 Fragment ten cytuje w całości В u r nierucho-11, op. cit., s. 47—49; odnaleźć tam można inne przykłady „kultu słońca” Keplera.

(9)

mego ostatecznego sp raw cy ru ch u i działania wszelkich innych istot, lecz przede w szystkim jako życiodajną i sam orozprzestrzeniającą się e n e rg ię 1г. Ja k średniow ieczna była w swych podstaw ach kosm ografia n aw et w ujęciu K eplera, niech świadczy sposób, w jaki rozw inął on astronom iczno-teologiczny paralelizm , oraz fakt, że w łaśnie teoria u k ła­ du heliocentrycznego dostarczyła m u dalszych argum entów przem aw ia­ jących za ujm ow aniem w szechśw iata jako u kładu rów nie precyzyjnie ograniczonego i zam kniętego, jak widział to układ ptolem ejski. Jeśli uznajem y słońce za analogon Boga Ojca, sfera stałych gwiazd — jak uw aża K epler — jest w oczyw isty sposób odpow iednikiem Syna Bo­ żego, a rozpościerający się m iędzy nim i obszar plan et p rzypisany będzie Duchowi Ś w ię te m u lł. F u n k cja sfery zew nętrznej polega zaś na „od­ b ijaniu i pom nażaniu św iatła słońca na podobieństw o nieprzezroczystej a rozśw ietlonej ścian y ”. P rzyrów nać ją też m ożna do „naskórka lub ko­ szuli w szechśw iata” (m u n d i cutis sive tunica), k tó rej zadaniem jest ochra­ niać ciepło generow ane przez słońce i nie dopuszczać, by się bezładnie rozprzestrzeniło i zm arnow ało we wszechświecie. W ty m jednak w ypad­ ku paralele teologiczne posunięte zostały chyba zbyt daleko. Jeśli zaś chodzi o odległość m iędzy planetam i, K epler utrzym yw ał, że udało m u się wykazać (dzięki założeniom heliocentrycznym ) istnienie m iędzy n i­ mi harm onijnego układu, którego astronom ow ie dom yślali się, ale do­ tychczas nie odkryli. P rzek o n any o tym , że układ w szechśw iata m usi spełniać w aru n k i estetyczne, i zn ajdu jąc upodobanie — jak nakazyw ała typow o średniow ieczna m entalność — w klasycznym układzie wszech­ św iata, K epler w prost nie mógł nie w ierzyć, że odległości m iędzy sześcio­ ma znanym i wówczas p lan etam i m ogłyby nie dać się sprow adzić do jakiejś dokładnie w yliczalnej proporcji. Skoro jednak nie dało się za­ stosować żadnego znanego rów nania m atem atycznego, dokonał, jak m u się zdawało, trium faln eg o odkrycia, że

12 drugiej jednak strony Kepler (Epitome, I, II, W: Opera omnia, VI, s. 140) w dalszym ciągu obstawał przy zasadach platońskich i arystotelesowskich, dowodząc, że w szechśw iat jako całość musi mieć kształt kulisty. Przyznaje jed­ nak, że poglądu tego nie da się uzasadnić żadnymi ściśle „astronomicznymi” do­ wodami; istnieją jednak dwa silne argumenty „metafizyczne” za nim przemawia­ jące. Pierwszy z nich to fakt, że kula jest „najbardziej pojemną” ze znanych brył, a więc najstosowniejszą dla pomieszczenia w niej wszelkich istot żywych; po wtóre, że sam Bóg uznany być musi za archetyp w szechświata fizycznego, a jeśli w ogóle da się Go do czegokolwiek porównać, żaden kształt nie jest bardziej dla Niego stosowny niż w łaśnie powierzchnia kuli — tzn. w ujęciu tradycyjnym „do­ skonała” bryła, emblem at samowystarczalności:

En la forme ronde

Git la perfection qui toute en soi abonde.

,,[w kształcie okrągłym / tkw i doskonałość, która w e wszystko obfituje]” — jak to wyraził Ronsard.

18 J. K e p l e r , Epitome astronomiae Copernicanae. W: Opera omnia, VI, s. 110, 122, 143, 310.

(10)

stwarzając w szechświat i wytyczając niebiosa, Bóg m yślał o pięciu sławetnych foremnych bryłach geometrycznych znanych od czasów Pitagorasa i Platona i że to właśnie zgodnie z ich właściwościam i ustanowił liczbę niebios, ich w łasności i relacje między poruszeniami tychże 14.

Zauważm y, że w tym w ypadku naw et sam K epler posłużył się w sw oisty sposób zasadą w aru nk u w ystarczającego: oto Stw órca bez w ątpienia m usiał mieć na względzie jakiś n iea rb itra ln y wzór, k tó ry zastosował w dziele w ytyczania· owych proporcji i w yborze sześciu w łaśnie p lan et oraz w ynikających z tego pięciu odległości m iędzy nimi. M o g ł o przecież istnieć jedynie pięć brył forem nych i jeśli konieczność rządzącą św iatem Idei udałoby się nałożyć na liczbę sfer niebieskich, można by w tedy uznać, że ogólny plan wszechrzeczy w spiera się na jakichś racjonalnych podstaw ach oraz że p an uje w nim porządek este­ tyczny. Poszukując potw ierdzenia właśnie tej z fan tazji w ziętej hipo­ tezy, K ep ler doszedł do odkrycia swego trzeciego praw a ruch u planet. D oktryna kopernikańska rzeczywiście wym agała zrew idow ania pew ­ nych n atu ra ln y c h sposobów m yślenia grzesznego intelektu , co trudn o przychodziło zwykłem u człowiekowi; jeśli chodzi o obiegowy in telek ­ tu aln y obraz ruchu plan et w układzie słonecznym, rew izja ta nigdy nie dokonała się w pełni. Nowa hipoteza zdawała się wchodzić w otw arty konflikt ze św iadectw em zmysłów człowieka, a ponadto niosła w sobie co najm niej ślad odrażającego pojęcia względności, tj. czysto relacyjn ej koncepcji położenia i ruch u w przestrzeni. Dla wprow adzonych w a rk a - na filozofii nie było w tym jednak nic ani nowego, ani sprzecznego z ortodoksją. Zwodnicza n atu ra zmysłów człowieka stała się tyle czę­ stym co banalnym tem atem w ielu budujących dysput, a nowsza astrono­ m ia dostarczyła dla jego ilu stracji wielu m ile w idzianych przykładów , których jej X V II-wieczni zwolennicy nie omieszkali skrzętnie w y­ korzystać. Jeśli zaś chodzi o spraw ę względności ru ch u pozornie do­ strzeganego przez obserw atora, m usiała ona być znakomicie znana każ­ dem u astronom ow i, a przecież kopernikanizm nie im plikow ał nic po­ nad to. W szelkiej sugestii bardziej bezkompromisowej w sw ym ujęciu d o ktryn y w zględnej n a tu ry położenia i ruchu — lub naw et względności położenia i ruchu możliwego do ustalenia — dawało się łatw o unikać, jak długo sfera gwiazd stałych służyła jako absolutny system o d n ie­ sienia — by zacytować słowa samego K opernika — „universi locus,,

ad quem m otus et positio caeterorum om nium conjeratur” 15.

14 K e p l e r , Mysterium cosmographicum, 1596. W: jw., I, s. 106, 123.

15 С о p e r n i с u s, De revolutionïbus orbium, I. W podobny sposób i K epler

(Epitome s. 311) obstaje przy niezbywalności pojęcia nieruchomej otoczki, dzięki

której można w ogóle pojąć ruch wszystkich innych planet: „fixarum regii praestat

mobilibus locum et basin quandam, cui velut innitantur mobilia et cuius per se immobilis comparatione motus intelligatur fieri”. W ramach astronomii koper-

nikańskiej sfera gwiazd stałych odgrywała rolę zbliżoną do tej, jaką odgrywał eter w fizyce tuż przed Einsteinem.

(11)

W yzwanie, jakie kopernikanizm rzucił ortodoksyjnej teologii, nie polegało głów nie na tym , że m iędzy now ą teorią a u ję tą w kategoriach filozoficznych częścią trad y cy jn eg o obrazu w szechśw iata zachodziła ja ­ kaś podstaw ow a sprzeczność, lecz na tym , że pozornie była nie do po­ godzenia z pew nym i szczegółam i owego zespołu czysto historycznie po­ w stałych m niem ań, k tó re chrześcijaństw o w yraziło w swoim credo w stopniu nie znanym żadnej in n ej religii. Tak np. cała h istoria W nie­ bow stąpienia w sposób oczyw isty m e daw ała się dopasować do topo­ grafii św iata kopernikańskiego. A dw ersarze nowej hipotezy w łonie Kościoła m ogli łatw o wskazać rozliczne ustępy z Pisma, k tóre niezbicie w ykazyw ały, iż pono nieom ylni i n atchn ien i autorzy zakładali jako pew nik zarów no ru ch Słońca wokół Ziemi, jak i inne p o stulaty a stro ­ nom ii naiw nego zdrow ego rozsądku. Okazało się jednak, że i te kło­ poty dało się przezw yciężyć dzięki pom ysłowości i pew nej liberalności egzegezy. W każdym razie trudności ogólniejszej i głębszej n a tu ry - — naw et te, k tó re dotyczyły h istorycznej zaw artości dogm atów chrześci­ jańskich — nie pow stały w yłącznie za spraw ą innow acji Kopernika.

Spośród tez, k tó re odniosły zw ycięstw o w kosm ografii w. XVI, a p rzy ­ jęte zostały niem al ogólnie przed upływ em XVII w ieku, pięć nosiło c h a ra k te r w ybitnie rew olucyjny. Żadna z nich nie w ynikała z czysto astronom icznych przecież system ów K opernika bądź K eplera. Rozgra­ niczenia takie m iędzy poszczególnym i kw estiam i są konieczne we w szel­ kich studiach nad h isto rią w spółczesnej koncepcji św iata, jak i przy wszelkich próbach określenia m iejsca poszczególnych autorów . Należy też mieć je stale na uwadze. Oto tych pięć w ażniejszych innow acji:

1) przyjęcie założenia, że in n e p la n e ty uk ładu słonecznego są za­ m ieszkane przez żyjące, rozum ne i czujące istoty;

2) rozbicie zew nętrznej ściany w szechśw iata średniowiecznego, bez w zględu na to, czy ściana ta była utożsam iana z najbardziej zew nętrzną sferą kry staliczn ą czy też z określonym „obszarem ” stałych gwiazd i, dalej, rozproszenie ow ych gwiazd na n iereg u larn ie olbrzym ich od­ ległościach;

3) koncepcja, w edług k tó rej stałe gw iazdy uznane są za słońca po­ dobne do naszego, które w szystkie lub też tylko ich większość są oto­ czone swoimi w łasnym i układam i planet;

4) przypuszczenie, że p lan ety innych układów są zam ieszkane przez isto ty obdarzone świadomością;

5) tw ierdzenie o rzeczyw istej nieskończoności w szechśw iata fizycz­ nego i liczby zaw arty ch w nim układów słonecznych.

Pierw sza z powyższych tez — i n a tu ra ln ie tym bardziej czw arta — pozbaw iła życie ludzkie i ziem ską historię owej szczególnej wagi i zna­ czenia, jakie schem at średniow ieczny im przypisał, a kopernikanizm wciąż pozostawiał. Teoria wielości zam ieszkanych św iatów rodziła pew

(12)

-ne trudności nie tylko co do pom niejszych nieistotnych szczegółów historii opowiedzianej w w ierzeniach chrześcijan, ale przede w szyst­ kim w spraw ie podstaw ow ych dogmatów. Cały w zruszający d ram at in- karn acji i odkupienia wyra'źnie zakładał istnienie jednego św iata. Jeśli więc założenie to miało być odrzucone, jak tedy należało dogm at ów pojmować, jeśli go wręcz nie odrzucić? Czy należało uważać, jak póź­ niej p y tał Thomas Paine, że „każdy św iat nieograniczonego stw orzenia m iał swoją Ewę, swoje jabłko, swojego węża i swojego Zbaw iciela?” ie A czy D ruga Osoba Trójcy wcielała się kolejno na w szystkich p lan e­ tach, czy też nasza Ziemia stanow iła jedyną część wszechśw iata, która potrzebow ała sił m oralnych dla swego zbawienia? W szystkie te pro ­ blem y dostrzeżono najpóźniej w pierw szych latach w. XVII, lecz nie w ydaje się, by ówcześni teologowie uznali je za problem y szczególnej wagi. Do tych w łaśnie spraw odsyła czytelnika C am panelła w swej

Apologia Pro Galileo (1622). W roku 1638 Anglik W ilkins tak oto re ­

fe ru je jego poglądy na tę spraw ę: jeśli założymy, że inne p lan ety m ogły­ by być zam ieszkane przez istoty ludzkie,

uważa on, że nie jest możliwe, żeby były także skażone Adamowym grzechem; a przecież wydaje się możliwe, że nosili jakiś grzech własny, przez który w ystaw ili się na podobne naszemu nieszczęście i z którego, być może, w yzw o­ leni zostali, jak my, przez śmierć Chrystusa 17.

Za spraw ą tezy drugiej i trzeciej — których znaczenie dla w yobraź­ ni w prost trud no przecenić — wszechśw iat fizyczny pozbawiony zo­ sta ł j a k i e g o k o l w i e k centrum , rozpadł się bowiem na (co n a j­ m niej) w ielką liczbę oddzielnych układów, których rozm ieszczenie nie daw ało się ująć w jakikolw iek racjonalny porządek. W szechświat s tra ­ cił swój określony kształt, k tó ry rozsypał się w bezkształtny zbiór po­ szczególnych św iatów rozrzuconych bezładnie w niew yobrażalnie w iel­ kich przestrzeniach kosmosu. Przejście od system u geocentrycznego do heliocentrycznego było, jak się okazuje, w ydarzeniem znacznie m niej doniosłym niż porzucenie system u heliocentrycznego na rzecz teorii acentrycznej.

Pierwsze pytanie dotyczące Ciał Niebieskich — pisał Bacon — to pytanie, c z y w o g ó l e i s t n i e j e j a k i ś s y s t e m , tzn. czy świat lub wszech­ świat w ogóle stanowi jedną kulę posiadającą środek, czy też poszczególne globy ziemi i gwiazd porozrzucane są tam i sam, nie składając się na żaden system i nie posiadając wspólnego środka 18.

A kiedy przyjęto, że liczba i wielkość owych św iatów jest nieskoń­ czona, w szechśw iat począł urągać nie tylko w yobraźni, ale sam em u ro­ zum ow i człowieka, albow iem w szystkie m atem atyczne antynom ie w y­

ie T. P a i n e , Age of Reason, rozdz. 13.

17 J. W i l k i n s , Discovery of a N ew World. 1638, I, 102.

18 F. B a c o n , Descriptio globi intellectualis. W: Philosophical Works. E l l i s and S p e d d i n g ed. 1905, s. 683.

(13)

nikające z zastosow ania pojęcia n um erycznej lub ilościowej nieskoń­ czoności n a b ra ły znów aktualności.

Pow iedziałem już, że owe bulw ersu jące i bardziej rad y k aln e idee nie były koniecznie uw ikłane w teorie K opernika i K eplera oraz że w ielu astronom ów i m yślicieli XVI i XVII w. uznaw ało hipotezy obu uczonych, odrzucając jednocześnie w ym ienione wyżej pom ysły, i vice

versa. Nie m ożna jed n ak tw ierdzić, nie rozm ijając się z praw dą h isto ­

ryczną, że odrzucenie u k ład u geocentrycznego w żaden sposób nie w p ły­ nęło na upraw dopodobnienie owych rew olucyjnych koncepcji w u m y­ słach niek tóry ch m yślicieli. Bacon np., k tó ry był przeciw nikiem , choć nie bez pew nych w ątpliw ości, teorii K opernika, zauważył, że

jeśli byśmy m ieli przyjąć, że Ziemia znajduje się w ruchu, stosowniejsze by­ łoby twierdzić, że w ogóle nie istnieje żaden system , tylko rozrzucone światy, niż budować układ, w którym ośrodkiem miałoby być Słońce ie.

Spraw ę tę Bacon u jm u je jako ,,jedną z w ielu pow ażnych niedogod­ ności”, jakie „odnaleźć m ożna w system ie K opernika”. Je st to bez w ą t­ pienia dedukcja naciągnięta, w yprow adzona przez adw ersarza now ej teorii.

Przyznać rów nież w ypada, że w heliocentrycznym obrazie wszech­ św iata można się było dopatrzyć elem entów upraw dopodobniających h i­ potezę o istn ien iu innych zam ieszkanych p lan et w naszym układzie. Z rów nując pod jakim ś w zględem Ziemię z innym i planetam i, zaw ie­ ra ł on sugestię, że podobieństw o to można by rozciągnąć i na inne szczegóły, takie jak np. w ystępow anie istot obdarzonych świadomością. Posłużm y się cytatem z B urtona (1621) dla przedstaw ienia a rg u m en ­ tów typow ych dla tych rozw ażań:

hoc posito, przyjąć ich doktrynę o ruchu Ziemi; jeśli Ziemia się porusza, jest

w ięc planetą świecącą dla tych, co zamieszkują Księżyc, jak i dla m ieszkańców innych planet, które świecą wraz z Księżycem; a przecież Ziemia świeci, czego dowodzi Galileusz, Kepler i inni, w ięc, per consequens, pozostałe planety, jak i Księżyc, są zamieszkane <...). Poza tym (jak powiadam) i Ziemia i one <Mars, Wenus i cała reszta) są jednako planetami, jednako są zamieszkane, jednako krążą w okół Słońca i jednaki jest ieh środek. Przeto wydaje się mo­ żliwe, że owa para zielonych dzieciątek, które jak podaje Nubrigensis, spadły z niebios, stamtąd właśnie p rzyb yły10.

A rgum ent ten jednak to w oczywisty dla nas sposób dość luźny w niosek w yprow adzony przez analogię i jako tak i nieprzekonujący dla każdego, kto do konkluzji tak iej doszedł, rozum ując w sposób bardziej spoisty. Poza tym do podobnych wniosków dochodzono już i przed Ko­ pernikiem , bez odwołań do teorii heliocentrycznej.

Owe ważkie i b u lw ersu jące idee nie tylko nie m usiały być uw ikłane w hipotezę k opernikańską, lecz — co w ięcej — aż do początku XIX w.

1# Ibidem, s. 685.

(14)

nie zostały pop arte ani jednym argum entem , k tó ry m ożna by dziś uznać za naukow y. Co więcej, p rzy najm n iej co do trzech spośród nich wciąż nie ma pewności. Tezy zaw arte w punkcie drugim i częściowo w trz e ­ cim w rzeczywistości nie w ykraczały poza możliwości astronom icznej w eryfikacji, choć przez 300 lat po K operniku nie istn iały m etody, które by to um ożliw iły. Dopóki nie um iano zmierzyć odległości w ielu gwiazd od Ziemi, nie dawało się określić, czy stałe gw iazdy są p ogru­ pow ane w m niej więcej rów nych odległościach od Słońca i to w pew ­ nej określonej strefie, dla k tó rej Słońce jest punktem centralnym , czy też są może rozrzucone w p rzestrzeni w w ielkiej odległości od siebie. N iestety, aż do r. 1838 nie udało się przeprow adzić pom iaru gwiezdnej p aralak sy £1, a fotom etryczne m etody określania odległości po p ro stu nie istniały. Przyjęcie układu heliocentrycznego w istocie implikowało, że odległości m iędzygw iezdne są znacznie większe, niż skłonni byli są­ dzić naw et zw olennicy astronom ii ptolem ejskiej. Bo przecież dopiero uznanie ruch u Ziemi po orbicie wytyczało podstaw ow ą linię, dzięki k tó­ re j — jak się zdawało — można było w ykryć paralaksę. Poniew aż jed­ nak nie można jej było w ykryć za pomocą naw et najsubtelniejszych z dostępnych wówczas m etod, narzucał się wniosek, że odległość i p raw ­ dopodobnie wielkość gwiazdy najbliższej Ziemi musi być niepoliczal­ nie wielka. Z drugiej jednak stro n y stałe niepowodzenia w w ytycze­ niu p aralaksy były przez co n ajm n iej całe stulecie źródłem argum entów przeciw ko system ow i heliocentrycznem u w ogóle.

Ja k się więc okazuje, n ajb ard ziej istotne cechy nowej koncepcji św ia­ ta niew iele zawdzięczały hipotezom staw ianym na podstaw ie obser­ wacji, a więc w sposób, k tó ry dziś nazw alibyśm y naukow ym . W ypro­ wadzane były zwykle z przesłanek filozoficznych i teologicznych. Mó­ wiąc krótko, w ypływ ały one w sposób oczywisty z zasady pełni stw o­ rzenia w tedy, gdy stosowano ją nie przy rozw iązyw aniu kw estii biolo­ gicznych, jak określenie liczby rodzajów istot żywych, lecz gdy na jej podstaw ie udzielano odpowiedzi na staw iane przez astronom ię py tan ia 0 wielkość gwiezdnego w szechśw iata czy też o w ystępow anie życia 1 świadomości w kosmosie. W ydawało się wówczas, że jak czytam y

w Timaiosie, Bóg b y ł b y „zaw istny”, gdyby odmówił przyw ileju

faktycznego zaistnienia jakiem ukolw iek logicznie m ożliw em u bytowi w jakim kolw iek m iejscu, w któ ry m tego rodzaju istnienie byłoby moż­ liw e — p rzy najm n iej jeśli, jak często wygodnie choć niezbyt konsek­ w en tn ie dookreślano, nie istniały równoważne powody, dla których ich zaistnienie dokonałoby się ze szkodą dla innych bytów. Wedle p rzy j­ m ow anej hipotezy moc stw órcza była nieograniczona i dlatego w łaśnie jej przejaw pow inien być rów nie nieskończony; nie znajdyw ano też po­

21 Zob. S. N e w c o m b , The Stars. 1902, s. 140 i in.; D. L. E d w a r d s , Science

(15)

wodów, dla k tó ry ch wszędzie tam , gdzie w ystąpiła m ateria, życie m ia­ łoby nie w ystępow ać. J a k w idzieliśm y, założenia te rozpow szechnione b yły przez cały okres średniow iecza w pism ach n aw et ortodoksyjnych teologów, choć nie spieszyli się oni z wyciągnięciem w szystkich p ły n ą ­ cych z nich wniosków. W śród ty ch ostatnich m ożna było odnaleźć tw ie r­ dzenie o nieskończonej liczbie św iatów oraz o istnien iu zam ieszkanych układów pozaziem skich — oba zwykle odrzucane przez ortodoksów. W sw ym De cw ita te Dei (X, 5) św. A ugustyn rozw aża argu m ent, w m yśl którego w szechśw iat m usi być nieskończony, poniew aż wszechm ocny Bóg nie może ab opere cessare. Oczywiście pom ysł ten zostaje o drzu­ cony. M usiała to jednak być teza doskonale znana w szystkim chrześci­ jańskim filozofom średniow iecza, zważywszy ich głęboką przecież zna­ jomość pism św. A ugustyna. A do końca w. XIV przyjm ow anie tego poglądu staje się już w y raźną tendencją. Filozof żydowski Crescas w sw ym dziele zaty tu ło w an y m Or Adonai (1410) rozpraw ia się kolejno z argum entam i, k tó re A ry sto teles w ytoczył w De coelo, dowodząc, iż ,,nie istn ieją żadne inne św ia ty ” — tzn. żadne inne poza układem kon­ centrycznych sfer, w ew n ątrz któ rych położona jest Ziemia. „Słowo w szelkie negujące możliwość istnienia w ielu św iatów to jeno próżność jako też szukanie w ia tru w p o lu ”. W kom entarzu do znakom itej edycji części dzieł Crescasa jej autor, profesor H. A. W olfson z a u w a ż y ł22, że Crescas

nie podaje dokładnie, ile światów może istnieć. Walczy tylko o uznanie ist­ nienia „wielu św iatów ”. Wiemy jednak, że Crescas odrzucił również Arysto- télesowskie twierdzenie zaprzeczające istnieniu nieskończonej liczby. Znamy też jego twierdzenie o istnieniu nieskończonej przestrzeni. Wydaje się wobec tego, że w niosek podnoszący liczbę owych „wielu św iatów ” Crescasa do n ie­ skończoności można uznać za zasadny.

W późniejszych latach tego samego stulecia jeden z w ielkich m eta fi­ zyków chrześcijańskich w y stąp ił z poglądem zarysow ującym dokładnie tę sam ą tezę. K ard y n ał M ikołaj z K uzy, jeden z najsub telniejszych choć nie najklaro w niejszych um ysłów późnego średniow iecza, przeniósł na w szechśw iat fizyczny ową paradoksalną liczbę, k tó rą posługiw ali się czasem teologowie, aby w yrazić „bezm iar” Boga. „Ś w iat”, jak oznajm iał M ikołaj z K uzy w sw ym dziele De docta ignorantia (1440), „jest kulą, k tó re j środek zgadza się z obw odem ”. D alej w yraża tę sam ą ideę w m niej parado ksalny sposób:

Świat nie posiada obwodu; bo jeśliby posiadał środek i obwód, musiałaby istnieć przestrzeń i coś poza nim, które to przypuszczenia są całkowicie po­ zbawione prawdy. Ponieważ więc niem ożliwe jest, by świat zamykał się w ja­ kimś cielesnym ośrodku i ‘ równie cielesne m iał granice, przeto poza nasze ludzkie siły wykracza zrozumienie świata, którego środkiem i obwodem jest

22 H. A. W o l f s o n , Crescas’ Critique of Aristotle: Problems of Aristotle’s

(16)

Bóg. A choć świat ów nie może być nieskończony, nie może być jednak uznany za skończony, jako że nie istnieją granice, w których by mógł być zawarty. Przeto Ziemia, która nie może posiadać środka, nie może też całko­ wicie pozostawać bez ruchu A jako że świat nie ma środka, tedy ani sfera stałych gwiazd, ani żadna inna nie może stanowić jej obwodu.

P rzekonanie o istnieniu nieruchom ej Ziemi posiadającej w łasny śro ­ d e k w spiera się na błędnym założeniu, k tó re nie uznaje względności po­ zornego ruchu:

Jest oczywiste, że Ziemia się porusza, mimo że wydaje się być nierucho­ mą, a to dlatego, że ruch da się zaobserwować jedynie poprzez kontrast z ja­ kimś punktem nieruchomym. Jeśli człowiek znajdujący się w łodzi na rzece nie widziałby jej brzegów, a nie wiedziałby, że rzeka płynie, jakżeż by mógł zaobserwować, że porusza się jego łódź? W ten właśnie sposób, gdziekolwiek byśmy się znajdowali — czy to na Ziemi, czy na Słońcu, czy też na jakiejś innej gwieździe — zawsze się nam będzie zdawać, że zajmujemy nieruchome m iejsce w samym środku, a wszystkie rzeczy wokół nas znajdują się w ru­ chu 2S.

M yśliciele XVII w. często powoływali się na powyższe fragm enty, uznając je za zapowiedź — i to zapowiedź proroczą aprobow aną przez samego kard y n ała — późniejszego pojaw ienia się obu tych tez. W yjęte z ko ntek stu m yśli -te w istocie zapowiedź tak ą stanow iły. M ikołaj z K u- zy m niej interesow ał się kw estiam i astronom icznym i, a w ięcej swego rodzaju m istyczną teologią. W m iejsce środka, jaki m iała stanow ić Zie­ m ia, M ikołaj raczej um ieściłby Boga niż Słońce; przecież tylko On jest „ośrodkiem św iata i sfer niebieskich, i Ziemi, On, k tó ry jednocześnie stanow i nieskończony obwód · wszechrzeczy”. O drzucenie idei skończo­

nego w szechśw iata ograniczonego sferą stałych gwiazd nie p ro ­

wadzi wcale M ikołaja do jednoznacznego przyjęcia istnienia nieskoń­ czonego w szechśw iata fizycznego z rozlicznym i słońcam i i planetam i po­ łożonym i poza granicam i w ytyczonym i w yobraźnią człowieka. U tw ie r­ dzony został jedynie co do niezrozum iałości koncepcji św iata fizycznego i m ierzalnego, jak też co do konieczności przejścia od nich do kon­ cepcji Boga. I chociaż powyższe w yim ki rzeczywiście w ysuw ały nową tezę dotyczącą astronom ii, był to jedynie prod uk t uboczny, głów nym bowiem celem ich au to ra była ilu stracja jego ulubionego tw ierdzenia filozoficznego, obrona docta ignorantia zasadzającej się na świadomości tego, że nic nie wiemy. Tak postaw ionem u celowi służyła każda a n ­ tynom ia objaw iona poprzez refleksję, radośnie podejm ow ana jako je­ szcze jeden dowód tożsamości rzeczy sprzecznych. I właśnie po to, by wykazać ich tożsamość, M ikołaj z Kuzy usiłow ał dowieść — za pomocą wszelkich dostępnych argum entów — że pojęcia „środ ka” i „obw odu” nie m ają żadnego w yraźnego i jasnego znaczenia w zastosow aniu do w szechśw iata. I choć tru d n o się zgodzić z G iordanem Brunem , k tó ry

(17)

tw ierdził, że M ikołaj w yraził sw oje poglądy „ściszonym głosem (sup­ p re s s io n voce)”, bo przecież w ypow iedź jego była wówczas bardzo śm ia­ ła, poglądy k a rd y n a ła zostały później zin terp reto w an e w sposób tak w y k rę tn y i podporządkow ane tezom ta k innego typu, że nie m iały żad­ nego w pływ u na odrzucenie koncepcji A rystotelesa i Ptolem eusza. Te ostatnie zresztą stosow ał M ikołaj z K uzy w swoim późniejszym dziele, gdzie stw ierdza, że m ądrość boska „um ieściła Ziemię w środku, sp ra­ w iła, że stała się ciężka i n adała jej ruch w sam ym cen tru m św ia ta ” 24. Możliwe jednak, że słow a te m iały się odnosić jedynie do naszego układu.

Znacznie b ardziej k o n k retn ie i jednoznacznie w yrażał się M ikołaj z K uzy na tem a t istnienia m ieszkańców na innych planetach. Dzieła je­ go stanow ią św ietn ą ilu stra c ję zjaw iska, k tó re zaobserwować się dało na przykładzie innych auto ró w średniow iecznych, tego m ianowicie, że często odrzuciw szy teo rię pełni stw orzenia w kategoriach ogólnych, przy ­ puszczają oni bezpardonow y a ta k w spraw ach szczegółowych z tego w łaśnie p u n k tu w yjścia. „Operarum Dei nulla est ratio” — . gładko oznajm ia M ikołaj z K uzy: nie m a powodu, dla którego Ziemia jest Zie­ m ią, a człow iek człowiekiem , poza tym , że ten , k tó ry to w szystko stw o­ rzył, tak w łaśnie c h c ia ł25. Logicznym następstw em tego tw ierdzenia było, oczywiście, zdanie o niem ożliwości apriorycznego poznania tego, co istnieje. Mimo to M ikołaj z w ielką pewnością w ytacza argum en t, że niepojętym się zdaje, iż „tak wiele m iałoby istnieć pustych sfer nie­ bieskich i gw iazd”, jak zakładał pogląd obiegowy. Nie tylko o Słońcu i Księżycu, ale także de aliis stellarum regionibus

sądzimy, iż żadna z nich nie została pozostawiona bez mieszkańców, jako też iż istnieje tak w iele św iatów cząstkowych (partes mundiales) składających się na ten nasz wszechświat, ile jest gwiazd, a jest ich przecie ilość niezliczona; chyba że stwórca wszechrzeczy uczynił wszystko w odpowiedniej liczb ie2e.

Ten sam w niosek w ynika z założenia, że w szystkie szczeble w D ra­ binie B ytu m ają gdzieś sw oje m iejsce istnienia, „albow iem ”, jak pisze, „jako że w szelakie n a tu ry rozm aitego stopnia szlachetności jednako z Boga płyną, m uszą istnieć m ieszkańcy we w szystkich regionach” nie­ bios. „Ziem ia zam ieszkana jest być może przez istoty m niejsze” niż te, k tó re zam ieszkują inne plan ety, choć nie w ydaje się, że istnieć może cokolw iek szlachetniejszej i doskonalszej n a tu ry niźli n a tu ra rozum na, k tó rą o d n ajd ujem y tu, na Ziemi i w jej sferze. Ta sam a więc n a tu ra , jeśli chodzi o rodzaj, „naw et jeśli in n y jej gatunek, przystoi m iesz­ kańcom innych gw iazd”. Poza tym , „pozostają one dla nas całkow icie niezn an e” — choć w ty m w ypadku M ikołaj z Kuzy pokusił się o pew ne

84 N. С u s a n u s, De venatione sapientia. 1463, rozdz. 28. *s N. С u s a n u s, De Beryllo. 1458, rozdz. 29.

(18)

dom ysły co do ich ch arak tery sty k i, dom ysły w yprow adzone z cech cha­ rak tery sty czn y ch zam ieszkiw anych przez nie planet.

Ja k się więc okazuje, logiczne podstaw y nowej astronom ii należą do tych elem entów w spółczesnej koncepcji św iata, których zalążki nio­ sła już m yśl średniow ieczna i k tóre zaczęły kiełkować jeszcze przed upływ em tego okresu. Już na początku XVI w. teoria wielości układów słonecznych i zam ieszkanych innych planet, nieskończonej liczby gwiazd oraz nieskończoności przestrzen n ej w szechśw iata należały już do po­ p u larn y c h tem atów dysput. Palingenius np. odnotow ał w sw ym nie­ zw ykle popu larn y m w ierszu, k tó ry ukazał się co n ajm niej 10 lat przed opublikow aniem De revolutionibus orbium, a używ any byw ał w w ie­ lu szkołach jako tek st podręcznikow y, że oto

Singula nonnulli credunt quoque sidera posse ' Dici orbes (...)

A rgum entow ał dalej, że w innych obszarach niebieskich po prostu m uszą istnieć stw orzenia nieporów nyw alnie wyżej stojące od człowie­ ka, jako że nie można sobie wyobrazić, aby „nieskończona moc Boga” m iała się wyczerpać na stw orzeniu tak m ało znaczącej i tak m arnej istoty.

Czyż to nie bluźnierstwo utrzymywać, że niebiosa to pustynia, którą nikt się nie raduje, i że Bóg panuje tylko nad nami i zwierzętami,

Tam paucis, et tam miseris animalibus, et tam Ridiculis.

Pewne jest, że wszechmocny Stwórca miał świadomość, moc i chęć stw o­ rzyć rzeczy lepsze niż my {...), a im więcej rzeczy stwarza i im szlachetniejsze, tym wspanialszym blaskiem jaśnieje piękno świata tudzież moc samego bó­ stwa 97.

W spraw ie ścisłego określenia wartości liczbowej nieskończoności gwiazd Palingenius unika k o n k retn ej odpowiedzi, zasłaniając się w y­ biegam i p rzy jęty m i już od czasów, kiedy to P lotyn usiłow ał określić liczbę szczebli w D rabinie Bytów, a mianowicie:

Plurima sunt numéro, ut possit comprendere nemo **.

Tak więc i w tym w ypadku cała argum entacja jest w nioskow a­ niem o nieskończonej mnogości rzeczyw istych skutków logicznie w

y-27 P a l i n g e n i u s , Zodiacus Vitae. Około 1531, ks. VII; Basilea 1557, s. 160; zob. także s. 156— 157:

Nam nisi fecissit meliora et nobiliora Quam mortale genus, fabricator maximus ille, Nempe videretur non magno dignus honore,

Nempe imperfectum imperium atque ignobile haberet.

îS Ibidem, ks. XI, s. 294. Palingenius nie jest całkiem pewien, czy istoty żywe zamieszkujące pozostałą część wszechświata (poniżej empireum) są bezcielesne, czy też posiadają cielesne członki, na podobieństwo ludzi. Skłania się jednak i stanowisko swoje popiera argumentami do drugiego z wymienionych tu po­ glądów.

(19)

sn u ty ch z uprzednio p rzy jęteg o założenia przypisującego P ierw szej Przyczynie nieograniczoność m ocy stw órczej. Całkiem niedaw no doko­ nano ciekawego odkrycia, iż w późniejszych latach tego stulecia a stro ­ nom angielski, Thom as Digges, uzupełnił swą pracę w ykładającą teorię K opernika (było to raczej wolne tłum aczenie) stw ierdzeniem , w m yśl któ­ rego „o rb ita ” gw iazd stały ch m iała być „nieskończona a ozdobiona nie­ zliczonym i św iatłam i, wznosząc się bez końca w sferyczne w y ży n y ” 2e. Digges nie pokusił się n aw et o w yprow adzenie swej konkluzji k o n k ret­ nie z kopernikańskiego układu słonecznego. Pow iada jedynie, że kon­ k lu zja ta przy sto i naszem u w yobrażeniu „owego prześw ietnego dw oru w ielkiego Boga” :

Jego niew idzialnych dzieł, których odnaleźć niepodobna, możemy się je­ dynie częściowo domyślać z w szystkiego, co widzieć nam dane, a mocy jego nieskończonej i m ajestatowi przystoi jedynie byt równie nieskończony, prze­ wyższający wszystkie inne miejsca tak ilością, jak jakością 80.

Poszczególne elem en ty now szej kosm ografii znalazły, jak w idzieliś­ my, w yraz u w ielu autorów . Jed n ak że za głównego przedstaw iciela d o k try n y u jm u jącej w szechśw iat jako nie posiadający centrum , nie­ skończony i nieograniczenie zam ieszkany przez isto ty żyjące należy uznać G iordana B runa. On to w łaśnie głosił tę teorię na całym zachodzie

29 T. D i g g e s , A Prefit Description of the Caelestial Orbes, 1576. Dzieło do­ łączone do jego edycji Prognostication Everlasting ojca autora, Leonarda Diggesa, stanowi bodaj najważniejszą obronę kopernikanizmu w Anglii w. XVI, a było „niemal całkow icie pominięte przez historyków nauki doby elżbietańskiej”. Odkry­ te niedawno przez Francisa R. Johnsona i Sanforda V. Larkeya w Bibliotece Huntington, zostało przez nich opublikowane w „The Huntington Library Bul­ letin”, nr 5, kwiecień 1934, opatrzone studium nad okolicznościami powstania i wpływem , jaki dzieło to później wywarło. Publikacja ta nie była mi znana, kiedy wygłaszałem ten wykład. Johnson i Larkey w ykazali dowodnie, że Digges dał wyraz w języku angielskim teorii nieskończonej liczby w szechświatów i roz­ proszenia gwiazd w nieograniczonej przestrzeni kosmicznej, zanim Bruno ogłosił ją w języku włoskim i łacińskim. Widzieliśmy jednak, że pom ysły te m iały już w ielu poprzedników jeszcze przed wystąpieniem samego Kopernika. Nowość po­ legała w tym wypadku na połączeniu tej teorii z teorią kopernikańską. Odkrywcy dzieła twierdzą zgodnie, że w przeciwieństwie do ogólnikowego charakteru w y-, powiedzi astronomów XVI w. Digges „konsekwentnie utrzymał naukowy punkt widzenia w swoim podejściu do problemu”. Jednakże w samym tekście Diggesa nie odnajdujemy niczego, co potwierdziłoby tę wypowiedź. Prawdą jest jedynie to, że w^ swej obronie system u heliocentrycznego rzeczywiście sprostał wymogom „naukowości”, lecz jedynym argumentem, jakim się posługiwał, dowodząc liczbo­ w ej i przestrzennej nieskończoności układów niebieskich, był dobrze nam znany argument a priori. Johnson i Larkey odnotowują, że „sprawa nieskończoności w szechświata stanowi powracający motyw dysput metafizycznych zarówno w śred­ niowieczu, jak i w dobie renesansu”, ilustrując tę tezę dalszymi przykładami (s. 104—105).

(20)

E uropy z żarliw ością ew angelisty, a ponadto był pierw szym m yślicie­ lem, k tó ry sform ułow ał w sposób w yczerpujący arg u m en ty przem aw ia­ jące za tą teorią, argum enty, na podstaw ie których m iała być później pow szechnie przy jęta. I choć mógł rzeczywiście zawdzięczać zaintere­ sow anie tą kw estią innow acji K opernika, którego wielkość n ieustann ie w ynosił pod niebiosa, jednak z całą pewnością przekonań swoich nie w ysnuł ani z reflek sji nad im plikacjam i teorii kopernikańskiej, ani też z żadnych obserw acji astronom icznych. Przekonania swe uw ażał przede w szystkim , wyłącznie niem al, za w ynikające już to z zasady pełni stw o­ rzenia, już to z założenia, na k tó ry m teoria ta się w spierała, m ianow i­ cie z zasady w aru n k u w ystarczającego. Głównym źródłem jego teorii nie było De revolutionibus orbium, ale Timaios, P lotyn (zdaniem B runa „książę filozofów”) i scholastycy. Można go uważać za k on ty n u ato ra filozofii A belarda i tw ierdzić, że zastosował w astronom ii jego rozum o­ w anie. W swej istocie jego założenia okazują się identyczne z przesłan­ kam i, k tó re p rzy jął D ante, dowodząc auten ty czn ej nieskończoności hie­ rarc h ii n iebiańskiej czy aktualizacji w szystkich możliwości bytu. Róż­ nica polega na tym , że w w ypadku G iordana B runa arg u m en ty te słu­ żą w yjaśnieniu kw estii liczby potencjalnych układów gw iezdnych, w które W ieczny Stw órca, jak sądzić wypada, tchnął praw dziw e życie. K rótko rzecz ujm ując, dokładnie te cechy jego nauki, które z pozoru w ydaw ałyby się zapowiadać i walczyć o nowoczesną koncepcję wszech­ św iata, w rzeczywistości stanow ią w całości k o ntynuację pewnego w ątku przew ijającego się przez m etafizykę platońską i teologię średniow iecz­ ną. Teza o „nieskończoności św iatów ” była co praw da doskonale zna­ na z pism D em okryta i epikurejczyków , fak t ten jednak przem aw iał raczej na jej niekorzyść. Trium f, jaki teoria ta odniosła w w. XVII, zawdzięczać należy przecież nie tem u, że jej rodowodu m ożna było doszukiw ać się w założeniach filozofii D em okryta, lecz w tym , że da­ w ała się wywieść z założeń znacznie bardziej ortodoksyjnych.

Podstaw ow y zarys wywodów B runa w yeksplikow any n ajja śn ie j i n a j­ zwięźlej odnaleźć m ożna we fragm encie pisanego prozą dzieła De Im -

menso napisanym w r. 1586. S tw ierdza on tam , że nieskończoność św ia­

tów gw iezdnych bezpośrednio i jasno w ynika z principia communis, a więc z założeń powszechnie przyjm ow anych. A ksjom atem jest bo­ wiem, że „nieskończoność jest istotą bóstw a” oraz że m iara Jego moż­ liwości (modus possendi) odpowiada m ierze b ytu (modus essendi), a je­ go modus operandi odpowiada z kolei jego możliwościom (modus pos­

sendi); i że wreszcie potentia infinita, k tó rą w ten sposób p rzy dajem y

Podstaw ie Św iata, nie może istnieć nisi sit possibile infinitum . Podo­ bnie nie podlega dyskusji, że byt absolutny jest doskonale prosty, a ,,w jego obrębie byt, moc, działanie, wola (...) są jednym i tym sa­ m y m ”. K rócej, to,, co w Bogu identyczne — potencjalność i

(21)

urzeczy-w istnien ie — m usi urzeczy-w spółm iernie urzeczy-w ystąpić urzeczy-w porządku ziemskim. W y­ n ik a stąd, że m usi istnieć nieskończona liczba istot i św iatów i to we w szystkich m ożliw ych sposobach istnienia.

Obrażamy nieskończoną przyczynę, stwierdzając, że może być przyczyną skończonego skutku; skutkowi skończonemu nie można przypisać ani imienia, ani relacji przyczyny sprawczej.

Stąd, m ówiąc k o n k retn iej, ilość m aterii nie może być skończona, tak sam o jak nie jest m ożliwe, by poza trad y cy jn ie uznanym i granicam i niebios nie istniało nic jeno p u sty p rzestw ó r — ziejąca przepaść nie- urzeczyw istnionych m ożliwości bytu. A pośród niezliczonych św iatów , któ ry ch istnien ia dowodzi Ö runo, n iek tóre — jak dodaje w innym dziele — są daleko w spanialsze i zam ieszkane przez istoty znacznie przew yższające ziem ski ród

Źródła argum entów , jakim i posługiw ał się Bruno, zaznaczą się z ca­ łą w yrazistością tam , gdzie n ad aje im k ształt m niej form alny, p o w ta­ rzając szablonow e w yrażenia i stosując typow ą m etaforykę, z k tórą m ieliśm y już do czynienia u w cześniejszych autorów :

Jak możemy przypuszczać, że moc boska okazać się może gnuśna? Dla­ czegóż mamy sądzić, że dobroć boska, co potrafi się m anifestować w nieskoń­ czonej liczbie rzeczy, przepełniając sobą wszystko wokół nas, wykazuje skąp­ stwo? <...) Dlaczegóżby samo centrum boga, co jest w stanie sobą objąć (że się tak wyrażę) całą sferę, miało zostać bezpłodne, niby kierowane jakąś zawiścią? Dlaczegóżby nieskończone możliwości miały być ograniczone, odma­ wiając możliwości istnienia nieskończonej liczbie św iatów i pomniejszając do­ skonałość boskiego oblicza — oblicza, które przecie znaleźć powinno odbicie w zwierciadle tyle samo nieskończonym co ono samo? (...) Czemuż wynosić mamy twierdzenia tak pełne niedorzeczności, co nie tylko żadnym sposobem nie sprzyjają religii, wierze czy moralności, lecz niszczą w iele zasad filozo­ fii? 82

A gdzie indziej cały dowód jeszcze bardziej bezpośrednio i w spo­ sób jeszcze bardziej sprecyzow any w spiera się na fundam encie w a­ ru n k u w ystarczającego. Skoro, jak m usim y przypuszczać, istn ieje po­ wód, dla którego Ziemia zajęła pew ne puste m iejsce we wszechświecie, ty m w ięcej da się znaleźć powodów, dla któ ry ch w szystkie inne m iejsca m ożliwe do w ypełnienia rów nież zostały zapełnione. W n atu rze p rze­ strzen i nie istn ieje nic, co m iałoby w jakikolw iek sposób ograniczać liczbę takich punk tó w w szechśw iata. Ogólnie rzecz ujm ując:

jeżeli istnieje racja, dla której zaistniało jakoweś dobro skończone, doskona­ łość ograniczona, tym większa będzie racja, dla której zaistnieć powinno do­ bro nieskończone. Jeśli bowiem dobro skończone istnieje, ponieważ istnieć mu racjonalnie przystoi, dobro nieskończone istnieje z konieczności absolutnej.

81 G. B r u n o , De Immenso, I, 9 (Opera latina, I, 1, 242 n.) oraz De 1’infinito

universo e mondi, III (Opere italiane, ed. L a g a r d e, s. 360).

Cytaty

Powiązane dokumenty

za zadania, za które można przyznać więcej niż jeden punkt, przyznaje się tyle punktów, ile prawidłowych elementów odpowiedzi (zgodnie z wyszczególnieniem w kluczu) przedstawił

• za zadania, za które można przyznać więcej niż jeden punkt, przyznaje się tyle punktów, ile prawidłowych elementów odpowiedzi (zgodnie z wyszczególnieniem w kluczu)

Proszę przeczytać tren X i zastanowić się nad uczuciami, jakie czuł cierpiący ojciec.. (tekst w

Dann gehe ich in die Küche, koche mir einen Kaffee und bereite das Frühstück vor.. Ich esse am meisten

Rys. Praca W jest dodatnia ,ponieważ objętość układu wzrasta. b) Praca W jest dodatnia, ale tym razem ma większą wartość. c) Praca W jest nadal dodatnia, ale tym razem jej

czną, powinien nią być przynajmniej — ale w równej mierze jest i musi być nawet przedsiębiorstwem, jeżeli ma istnieć i prosperować, bo tylko ten teatr

jeden z uczniów przygotowuje pytania do ankiety, drugi uczeń opracowuje formularz ankiety, trzeci uczeń przygotowuje się do prowadzania ankiety. Należy zwrócić szczególną uwagę

– Od razu ci przerwę – powiedział mu Sokrates – i zapytam, czy pomyślałeś o tym, żeby przesiać to, co masz mi do powiedzenia przez trzy sita.. A ponieważ rozmówca spojrzał