• Nie Znaleziono Wyników

Pieśni czasu

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Pieśni czasu"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

B IB L IO T E K A

„ D Z I E N N I K A N A R O D O W E G O

T o m 1.

Cena I knrona.

K f e l j c i s k a

^ ^ i &§ '$< 8 « P l •$ 0 ^

l i M - ó

(4)
(5)

BIBLIOTEKA „DZIENNIKA NARODOWEGO” Tora 1.

P I E Ś N I C Z A S U

W ŁA D Y SŁA W ORKAN.

P i o t r k ó - w I S jL S .

(6)
(7)

U P R f l M W I E K U .

(8)
(9)

Otwórzcie się z a w i e r z e ! Pęknijcie w r z e c i ą d z e ! Bo oto idzie zastęp harny

Zwycięski h bojowników.

Czoła ich znojne, ściekające potem, Odkryte na wiatr,

S ą jako wieże, k t ó r e - z d a s i ę - r u n ą , S ą jako wierchy p o na d c h m u r n e Tatr,

Gdy j e wschodzące słońce skrwawi z l o t e m

I oświetli podniebną zórz rozkwitłych łuną.

Idą poszumem, jak rozchwiane smreki, A cienie od nich, niby cienie skał Kładą się w długie po ziemi straszydła, Pa da j ą s m u g ą na poległe wieki.

Zbroje nie kryją ich skr wawi onych ciał, Ale ich dusze, zapałami zbrojne,

Mają u ramion łyskające skrzydła — Zd a s i ę : usarski zastęp z mogił wstał I powietrzną z d uc h a m i rozpoczyna wojnę.

7

(10)

Idą, a s erca ich ogniami gorą, Hartując dus ze na okrutny ból, Aby się ś m i e rc i— żelazem oparły,

Bowiem, kto z s ob ą wiezie du s zę chorą, Nie żał owany ostaje wśr ód pól

I jest drużynie jakoby umarły.

Zwycięst wem idą, a oczy ich biegną Za bramy wieku, wyprzedzają chód, I nie odpoczną, ani się nie zegna, Ani ich ż ad na nie po wst rzyma moc, Póki ich złoty nie spromieni wschód, Póki nie zejdzie krwawa noc

Z błękitu,c '

Póki w młodzieńczych białych s n a c h widziana, Nie wyjdzie oczom z poza granic świtu

J as na polana . . .

II.

Otwórzcie się z a w i e r z e ! Opadnijcie bramy!

Bo oto idzie pieśń,

P o d ob na zwiastunowi burz.

Idzie jak płomień po us chnięt ym lesie I gna jak błyskawica —

Stepowy r u m a k - p o w i c h e r ją niesie, Z ogni czerwonych jej lica,

(11)

Z płomieni wężowych włosy, A oczy piorunami ciskają dokoła,

Biją w wieże — wpadają do otwartych sieni Wnet ciche pobudzi sioła,

Zapali ziemię, niebiosy,

Cały świat w okrąg spłomieni!

Słyszycie ? G r z m i !

Pók i czas, zamknijcie drzwi, Zawieście krzyż na bramie, A kogo podły strach nie złamie, Niech stanie s am

Na straży.

Ale na świecie niema bram,

Których pieśń skrzydłem nie wyważy I krzyża się nie lęka.

Bowiem zrodzona z wiecznej męki, Z d u c h a polskiego na Golgocie, Który pod krzyżem swoim stęka 1 dźwiga t rum nę swoją w pocie, Przejęła głośne jego jęki

I nad grzmot wszelki wołania wytęża, P r zez moc,

P r zez zolbrzymiały krzyk bólu Z w y c i ę ż a !

Godny p os łuchu Bo ga napowietrzny chór, Kiedy się ziemia rozjęczy zbolała,

(12)

Kiedy żałobny rozszumi się bór, Orkiestra cała.

Oto płyną S mut ki ciche i płaczą, Oto idą Nędze z s kar gą żebraczą, A za niemi obłą kane Niedole

S nuj ą się jak m g ł y - b ł ę d n i c e przez pole.

A wszystkie na Świt t ę sk ne obracają o c z y . . . Na s t r un ach wiatru P ł a c z wieczny zawodzi, To cichnie, to w y b u c h a —

Ból za nim, wielki w martwocie swej, chodzi, Przystaje — patrzy — s łuc ha —

Nie widzi nic wokoło I nic wokoło nie słyszy.

P r zes tr on no ść g ł u c h a . . .

Czas, idąc w górę po stromej uboczy, Jak schorzały człek wiekiem o b u m a r ł y m D y s z y . . .

A z dołu wicher dmie,

Na wichrze R ozpac z usiadła i pędzi I włosy r ozczochrane rwie

I g n a ---

St an ę ła w pędzie u skalnej k r a w ę d z i . . . Nim runie w przepaść otc hłanną bez dna, Na Świt ob raca beznadziejne oczy.

(13)

Z doliny łez, zrodzona w obłędzie na wietrze, P i e ś ń gór na wst ała . . .

P ło m i e n n ą żagwią pędzi przez powietrze — Ł a c h m a n y już nie kryją boskiego ciała, I nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy, Nie gra żał osn yc h d um na lutni, Ale w s u r m bojowy d ź w i ę c z y :

„P owst ańci e, s mu tn i! "

P rz es z ła przez ogień męki, naga, P rzez hartuj ące d u c h a znicze,

I w dłoniach jej wzniesionych stygmaty, jak bicze, Którymi s maga!

Na głos jej wszystko, co żywe, powstanie, A co zbutwiałe, rozsypie się w gruz.

Bo to już nie baśń, nie miłosne granie, Ani śpiew słodki r ozbawionych Muz — Ale grzmot straszny walących się lasów,

P o mr u k ziem — b ur za rozwichrzonych czasów — P r z e m o c n e ducha z piekieł zmar tw yc hw st a ni e!

Na dźwięk grających jej rogów Ludzie poczują na rami onach pióra

I s taną się z serc swoich podobni do bogów Wywyżs zy się dolina, poniży się g ói a — I kiedy wzejdzie nowy świt ludzkości,

Nie jedną krągłej ziemi opromieni stronę —

(14)

Na dźwięk grających jej rogów Miasto wszelakiej nieprawości, Jeryho, padnie, zburzone.

III.

Otwórzcie się z a w i e r z e ! Otwórzcie się na o ś c i e ż ! Bo oto idzie lud s zu m i ą c y m lasem,

Idzie przypływem spienionego morza.

I z miast, i siół, ze wszystkich ziem, P ę d z o n y wiecznym głodem,.

Za pieśni wstałej wielką mocą, Za bojowników swych przewodem, I dniem

I j a s n ą od błyskawic nocą P o s p i e s z a —

Z okrzykiem światu g in ącemu : górze ! Dochodzi do br am —

Wyr as ta nieprzejrzany las, bezmier na rzesza, Bezbrzeżne, okiem nieobjęte morze,

Któremu góry, idące do słońca, Najwyższem czołem nie położą tam!

Zda sie, że granic niema, brzegu ani k o ń c a . . . P r zez długie wieki ciskał czas

Nasiona w ziemię urodzaju,

12

(15)

A wiater siał, roznosił po szerokim świecie Ostatni z wieków starych doczekał się przeci Zagęst wi onego gaju,

A syn jego obaczy r ozszumiały las.

P r z e z długie wieki fale wód Rosły ku niebu niepojętą mocą, Ale szły w górę księżycową nocą, A w dzień padały na spód,

Na dno, pod ciche uśpione powierzchnie.

Aż nastał ony wiek piorunnych burz.

Fale, zbudzone, zrywają się we dnie — Księżyc nie budzi ich, lecz błyskawice!

Idą ku niebu - słońce białe mierzchnie I kryje się za czarne skrzydła c h m u r I blednie

I z poza krwawych zórz Wychyl a pr zerażone lice.

Żywy, idący b ó r . . . Gdy wicher weń uderzy, Rozchwieruta, rozchwieje, Rozegr a w dziki chór, Jakim wołają knieje —

Gdy to wołanie wokół się rozszerzy — Biada ginącym ! B i a d a !

(16)

Słyszci e! T a k jeno woła Mór, T a k jeno woła Zagłada.

Ro zchwiane fale m ó r z . . . Gdy bur za na nie spadnie, Gdy sto przyleci burz, R o z h u c z ą —

Fale oderwą na dnie,

Wi chr em pochwycą za włosy 1 porwą w górę, w niebiosy,

Gdzie słońce śćmi się z a w ie r uc hą kruczą!

Cały świat powali trwoga

Do stóp, bur zami idącego Boga.

A już ginących nie wybawi cud I odjętą im będzie wszelka litość boża, Bo padli, pobici s tr ach em

I marli w trwodze przed czasem.

Nikt nie przeczeka burzy pod zbutwiałym d a c h e m ! A oto idzie lud s zu mi ącym lasem,

Idzie przypływem spienionego m o r z a . . . I przez wichry o s t r z e g a : Przeoślepli s t a r z y ! Którzy, leżący w poprzek, tamujecie ruch,

Podnieści eż swoje k a r k i ! Ciała swoje wyprośćcież B y nie było cmentarzy

U b r am nowego wieku,

Bo przejdzie po was ś miercią wojujący Duch.

(17)

Por ażon prawdą, zginie duchowi przeniewierca.

Pr zeto lud woła ninie : D u sz e swoje wyprośćcież!

Giń u bram życia wszelki upadający człeku, A serca, żywe s er ca

Otwórzcie się na oścież!

(18)
(19)

PIEŚŃ O PUNCIŁ

(20)
(21)

O dus ze w piekle jęczące ! O wieki m ą k !

O wieki w s tr ach u milczące!

0 lesie rąk błagalnych!

O lesie rąk!

O mózgi krwawe na ościaniach s k a l n y c h ! 0 szczęśliwości duma ł świat człowieczy P r z ez tysiące, tysiące lat —

1 w rzeczy

Człowieka męczył człowiek - kat.

Świat śnił o szczęśliwości.

P o n a d tym s n em p ochmurz e wieków się przewlekło Morze, prastary zega r tej wieczności

Wnet by po kropli w drugie łoże wciekło P rzez tyle lat

Dumał człowieczy świat 0 szczęśliwości,

1 w yd umał — całe dzisiejsze piekło, O d us z e w piekle tem j ę c z ą c e !

Z pomarłych wieków idzie ku n am szum Daleki, jak od zaziemskiego wiatru —

(22)

Majaczy we mgle zmartwychwstały tłum, Głośny, a nie czyniący w powietrzu hał asu, Tł um widmowego teatru.

Słychać jakoby głuchy s padek wód, Niby stężały, ciężki oddech czasu, l turkot kół, i mocny chód,

I zbroi chrzęst, i świsty kul, i orkiestrę, zwycięstwo grającą.

I k r z y k i : wiwat k r ó l !

Z fanfarą bowiem, ku niebu bijącą, Szli wodze ku szczęśliwości,

Wiodąc u swoich zwycięskich rydwanów Jeńców T yt a nó w —

Ci pewnie na świat nieszczęścia wołali.

A dalej widać ci emne rzesze W lęku, który padł na nie od stali, Od rażących je s łońcem pancerzy, Bowiem j edną stal znały — lemiesze.

Na orłach, które ród rycerzy

W bój o szczęśliwość zi emską wiodły..

Między innerni godły

Widać w s zponach rozwartych kr wawe ujarzmienie.

A dalej we mgle cienie — cienie — Wiecznie straconych,

(23)

Z a życia upartych w swej wierze, W ślepej zakamieniałości,

Przeto pobitych lub spalonych W świętej ofierze

Szczęśliwości.

O wieki m ą k !

O wieki w strachu milczące 1 Aże n ades zł a dni n a s zy ch niewola.

Dziś Ujarzmienie nie na orłach, Dziś m a m y je w krwi.

Dusze rdzą plamne jako te jałowe pola, Na których rdza żelazna lśni.

Pr zez serce ludu przeszedł niewoli miecz.

Dość, że s t r a c h - ś m i e r ć cielesną sprawił, Jeszcze rdzę — truciznę d uc ha poostawił, Iż naprzód tę skn ot ą bieży,

A myślą wstecz.

Och, bracia, tak —

W s z y s c y ś m y w dobrowolnej kaźni,

Przykuci do taczek żywota (nasze słowo), P o h u k u j e m y odważnie, honorowo,

Lecz jak te dzieci, z bł ąkan e w lesie w noc, Z bojaźni.

Strach nami włada. Jak potwór stugłowy Na dus ze zlękłe niby głazy ciska

(24)

Lęk - pobój, grozę - martwicę.

Straszy nas wszystko; nawet okrzyk sowy, Nawet zielony trawnik cmentar zys ka.

Zaiste, z duszy s trachu niewolnicę Uczynił człowiek, gnany poprzez wieki Jako zwierz. Gdy uciekł z raju

P rz ed s trachem, ognistym mi eczem, Taki wziął pęd daleki,

Iż do dziś dnia ucieka.

Dziś już ze zwyczaju —

I dziś m y się już pomę czeni wleczem, Nawet biedź szybko niezdolni -U*, W tem istnie je st eś my — wolni.

O wieki w strachu j ęczące!

O wieki m a k !c

O lesie rąk błagalnych ! O lesie rąk!

0 mózgi kr wawe na ościaniach skalnych!

Długoż jeszcze te krzyki bezsiły, P taki rozpac zny ch nocy,

B ęd ą wzlatywać z mogił samob ój có w — W otchłanne, stężałe mroki

1 padać stekiem na ziemię w niemocy?

Długoż będą jak ten dzwon, ptak śmierci, dzwoniły?

(25)

Długoż jeszcze z tych k rwawyc h człowieczych ogrojców Bę d ą spływały czerwone potoki

P o n i e na zw a ne m polu

W dolinę łez, w to czarne, mart we morze bolu?!

Już się przepełnia —

A opary nie idą ku niebu w obłoki,

Lecz fala, co się nad powierzchnią zwełnia, Przelewa się i pada n a s er ca człowiecze

I kr wawym potem znów w ogrojce ciecze — — I tak od nowa — po koniec — bez końca — Kiedyż tej męki k r e s ?

Czy dus ze m u s z ą róść Na krwią uprawnej niwie W zamr ok ach ziem bez słońca, Gdy wszystko w słońcu ży wi ę?

W duszy, wyzbytej trwóg, Która się czuje żywą, Ws taj e gniew,

Niewoli wszelkiej wróg, Budzi się groźny lew Pr otestu

1 wst rząsa płomienną grzywą!

(26)
(27)

5 U P L I K A C J E .

(28)
(29)

„Święty B o ż e ! . . "

Pochylił się lud jak las p od c i ę t y . . . Wi chr zwiał ciszę •—

W chórze zatrzepota} się zraniony ptak, Piersią padł na klawisze —-

Krzyk, od którego serca mrą, Bluzgnięty krwią,

Strzałą posłany do niebiosów — — I n a ten znak zawył h u r a g a n g ł o s ó w :

„Święty Mocny!

Święty a Nieśmiertelny!"

Płacz we g r z m o t a c h . . . Jezu! litości! J e h o w o ! . , j ęk z walących się domów

W krzyku serc zamier a słowo —- : Las r o z p a c z a !

Stęki drzew — pieśń oszalała zgrzytu, Wyj ąca głucho po wykrotach,

Ś wi szcząca po piszczelach złomów —

(30)

Jęki — skony —

Zcichanie wichru - skowytu, Który po polu się przetacza, Aż pada w bruzdę, z n u ż o n y . . .

„Zmiłuj się nad n a m i ! “

I znów h ur ag an w bór u d e r z a . . ,

„Święty Boże! Święty m o c n y ! . . "

L a m ią się drzewa jak pręty — Jak źdźbła chylą się jedle grube Jezu! P łac z dziecka w borze!

Zabł ąkał je strach nocny Na p ewn ą zgubę — — Huk się naokół rozszerza, Potokiem s p a d a z gór, Rośnie, grzmi, potężnieje — Nie u j d z i e s z ! — hu czy bór, Zginiesz! — wołają k n i e j e . . . Ł y s k a się - - krzyż!

Serce zabite w w y ż !

Niech w błyskawicy je zob ac z y! . P ł ac z zginął — h uczy las,

Sto zastawionych traczy —^

Wodospady —

(31)

Gdzież miejsce łzom?

We wieczność z hukiem wpada. Czas Lić okrutnej zagłady!

„Święty a Nieśmi ertel ny!"

Grom ! ..

Od wstrząsu ziemia dudni — S tą pa n ia s ł ych ać olbrzymie — Ryk stada żubrów ranionych — Huk d a l e k i . . .

Przeszło. W kadzideł dymie,

W ołtarzu, w bl ask ac h spłomienionych Monstrancja jak słońce się p o ł u d n i . . . O serce, s erce człowiecze,

Gr omem zabite na w i e k i ! Bór zcichły ulewa siecze —

Jęk kona — rzęzi — płynie dreszczem A drzewa zbite ociekają d es zcz em . . .

„Zmiłuj się nad n a m i ! “ Bu rza raz trzeci n aw ra ca . . .

„Święty Boże! Święty M o c n y ! . . "

D u sz a już w bezde ń pada, Człowiek się w krzyku zatraca,

(32)

A wstaje rozpacz żywiołów Wyj ą ku niebu fale wód, Wołają zgliszcza popiołów . , . Czy imię Twoje Głód?

Czy imię Twoje Z a g ł a d a ?

Żeś na wołania nasze g ł u c h y . . . Otośmy, brodząc śród męki, Doszli do tej okrutnej toni — Cz em u nie podasz n am ręki?

C ze m u uchylasz d ł on i ?. . R ę k a T w a ciężka jak ołów — Bi ada! Nie ujdziem klęski!

Lud Twój, jako rój pszczelny W czasie dżdżu, zawieruchy — O Boże straszny zwycięski,

„Święty a nieśmiertelny!"

Jęk wycinanych — Zgiełk bitwy

Tysiąc ranionych koni rży — Wy pa da p o s t a ć - s t r a c h

O włosach - wężach rozwianych -- Powietrze krzyczy,

Ziemia drży,

Od Bożych p i o r u n ó w - b i c z y . . . Jezu! Męko!

Krzyk ranionej rybitwy

(33)

Zbłąkanej nad wodami — — Jęk ziemi, chłostanej B ożą r ę k ą . . .

„Zmiłuj się nad nami!"

Ostatkiem t chu lud dyszy —

W chór ze krzyk. Mgnienie ciszy — Coś str as znego się s t a n i e . . .

„Od powietrza, głodu, mor u" —

P ł ac z rykiem przerwał wołanie — Buchn ęł y łez upusty

Morze w obłędzie płacze!

Słowo mrze —

Już nie wybiega u s t y . . .

Krzyk serc — straszny, w i c h u r n y ! Wszystkie zgarnął rozpacze,

P r z es tw ó r przecina — błękit drze — Czarne, na niebie rozwieszone chusty — I woła, krzyczy w otchłanie —

Por aź pierwszy i wtórny — S ł y s z !

„Zachowaj nas Pa ni e !"

Nikt nie odjęknął z mroku wiecznych cisz P r z e s tw ó r grozą spokojny —

O lęku!

(34)

„Od powietrza, głodu, moru i wojny" —

jak głucho wpadają s łowa

W otchłań czarną, b e z d e n n ą --- Nadzieja z wichrem p r z e g n a ł a . . . Człowiek podnosi z ziemi

T w a r z od r ozpaczy s e n n ą : Czyś Ty, o Boże, S k a ł a ?

A my mrowie pod stopami T w e m i ? Któż nas z ac howa? !

Oto - ś m y jako naci

P o d mrozem T w e g o gniewu — Złe powietrze nas traci,

Głód ścina — .—

P r os i my Cię na rany boskie S y n a Ochroń na s od zawiewu,

Który z północy sunie ...

C h c e s z lud swój wszystek widzieć w tr u ni e ? Oto s taj emy tu przed Tobą, głodni —

Obacz krew naszych żył, Żali zdrowego koloru —

Czy nie dość głód na s zbił ? Ch roń nas od mor u !

Jeśliśmy grzeszni, kary godni, Ulituj n as z yc h d z i e c i !

Wo ł amy po raz trzeci

32

(35)

Ostatkiem sił:

„Zachowaj nas, P a n i e ! "

„Od złej, a niespodziewanej śmierci" — Płacz zmo rdo wan y prośby rozpacznemi Jęczy przy ziemi —

R a n n y pies-tułacz u w r ó t . . . Już to nie lud —

W prochu, w kajaniu jęczy d us z a ludu.

P o mo c y wzywa__ zmiłowania! cudu!

To się znów zrywa,

Jak wypędzona przez ojce niewiasta, Pędzi odludnem polem,

Gnana bólem,

Z widmami strasznemi gada,

Krwią ślady stóp s wyc h znaczy — Aż ślepa od rozpaczy

Potyka się na grobie i pada.

A oto przed nią postać olbrzymia wyrasta, Nieba włosami sięga

P o t ęg a ! Bóg !

D us za się wije u jej nóg, Stopy jej z m y w a łzami swemi, Wres zci e nadziei wzrok

W aż y się, korna, podnieść w ch mu ry —

(36)

Lecz, jak widok walącej się góry, Kami enny mrok —

Strach przybija ją znowu do ziemi.

Łzami więc o b my w a stóp skaię, A s er ce jej, rozp ac zą oszalałe, W pr ochu się nurza,

W z a m i e c i . . . K r z y k - k o n a n i e !

P o raz pierwszy i drugi i trzeci —

„ W y b a w nas, P a n i e ! "

P ląc z przemógł. Zbliża się On — Burza.

„My grzeszni Ciebie, Boga, wołamy" —

G r z m o t y . . .

Całej ziemi wstrząśnienie.

Spadło kościoła sklepienie — Minął czas —

Lud ujrzał się na Dolinie Sądu, Jako rozch wia ny las . . .

W s er ca wstąpiła otucha, Jako rozbitkom zjawa lądu.

T u się rozstrzygnie los ■— W tem miejscu Bóg wysłucha.

Sp o tę ż my głos !

(37)

„My grzeszni Ciebie, Boga, wołamy" —

G r z m o t y . ..

Do ciebie, Boże, najwyższej Istoty, Pr zys z edł Twój lud . . ,

„ Wys łuc haj nas, P a n i e ! "

Błyskanie — Cud —

W c h m u r a c h wyblysła twarz J e h o w y . . . Lud w proch pokotem p a d ł . . .

„ P r z e p u ś ć nam, P a n i e ! “

„My g r z e s z n i . . . "

Jakiemi wołać doń słowy ? S tr a c h e m pobladła r zesza - Niemasz W ó d z c y - M o j ż e s z a . ..

O biada !

W dłoni Jego zagłada ! Nie ulituje się m ę c e . .

Do S y n a ! który siadł po prawicy, Krzyż ujął w ręce . . .

(38)

„Jezus, p r ze p u ś ć ! Jezus, wysłuchaj!

O Jezu ! Zmiłuj się nad nami ! “

Nie s ł u c ha próśb — pogląda z góry c h m u r n i e . Miłosierdziu Jego wsz ak niema granicy --- Wołajmy wtórnie !

P r z e b a c z y . ..

„Jezus, przepuść ! Jezus, wysłuchaj ! O Jezu ! Zmiłuj się nad n a m i ! “

Nie s ł u c ha wołań — o r ozpaczy ! P at rz — Matka jego po lewicy — Udajmy się do Matki —

Ona n a s z a ! W y b ł a g a swoje d z i a t k i . , .

„Matko, upr oś ! Matko, przebłagaj ! O Matko ! Przyczyń się za nami

O losie ! Oblicza S we go nie rozchmur za — A On pośr odku str aszny jako burza

W e włosie - wichrze — Wołajmy po raz trzeci!

„Matko, uproś! W s z a k e ś m y Twoje dzieci —

(39)

Matko, przebłagaj!

O Matko ! P r z y c z y ń się za n a m i . . .

Nie słyszy — biada!

Ser ce pęka na ćwierci — Wołania coraz cichsze — Jęk śmierci —

I d us z a mart wa w proch pada.

(40)
(41)

I N T E R f l R / n n .

(42)
(43)

Zamilkły Muzy. Ar mat huk Napełnił przestwór cały,

W zdumieniu patrzy Łucz nik bóg Na żywioł rozszalały.

jakiż to srogi, krwawy szał Ogarnął ludzkie plemię?

jakiż to d emo n z mroków wstał I cieniem padł na zi emię ? Zaszło p omr ok ą światu pół, Śćmiły się słońc powały — W jakiś b ezdenny, czarny dół Wzr ok s p a d a osłupiały.

Kronosie! wstrzymaj chwiejny krok L a s k ę godzin z a s t a n ó w !

Na ziemię zstąpił str aszny Rok, W t órn a walka Tyt anó w.

Lecz nigdy o nych srogi gniew Nie wzmógł się w takie grzmoty, Ni takiem morzem wbiegła krew Między wrogie namioty.

(44)

Nigdy najsroższych bojów bieg Nie zmorzył tyle życia,

Ni rzucał wodom Styksu brzeg T a k żał osn e odbicia.

T a m oto z cieniów k rw awy ch las, Armja m n og a wyrosła — — P a t rz ą c na ony bezlik mas, C ha ro n upuścił wiosła.

Na ziemię zstąpił krwawy Mrok, Stal jeno niebu świeci —

I nic nie dojrzy boski wzrok Krom srogiej walk zamieci.

Obozem stanął ludzki ród

Ws ze c h — przeciw sobie — zbrojny, Powietrze, lądy, dale wód

P e ł n e rozgrzmotu wojny.

Wichr nienawiści rozmiótł skry Od wsc hodu do zachodu — Powietrze huczy, ziemia drży Od mnogich wojsk przechodu.

Olbrzyma stalne wgnioty stóp Ws zys tko kr us zą ce na nic — I pr zechodzący ognia słup Od granic ziem do granic.

(45)

Zażegł się spadły wokół skłon L u na m i czerwonemi —

Jęczy pogłosem niebios dzwon Nad krwawym s zał em ziemi.

Ś w i a do my c h grozy ludzkich spraw Str ach ziemski zjąiby bogi,

Gdyby ich oczom s t a n ą ł jaw Tej przeolbrzymiej zmogi.

Ares, on chciwy m o rd u bóg, Śledzący ninie boje,

W lęku cofnąłby się za próg I precz odrzucił zbroję.

Zaiste, nie powstało w s n a ch Krwią najszaleńszej myśli,

Co się przed ja wą n a s z ą w skrach, W ognistych z n a k a c h kreśli.

Nieogarnięty wojny świat - - Cóż d awn e epopeje!

Ch yb a mogiły w biegu lat Zwierzą te s tras zne dzieje.

Niezgruntowana, k r wa wa toń — St rach rzucające m a s y —

Piekł u odjęta w y d z i w - b r o ń — Cóż sławne Trojan c z a s y !

(46)

Już nie pierś tu rozbija szyk, Już tu nie ramie męża, — Z oddali śmierci wpada syk, Niewidny wróg zwycięża.

Nie trójwiosłowców wdzięczny h aszcz Pr uj e od mę t głęboki,

Lecz ogniem śmierci grzmiące z paszcz Stalne, potworne smoki.

W powietrzu krążą oczy zdrad, Czar ne ptaki Wi dzuny

Na wojska s p a d a ognia grad I biją z dział pioruny.

Cóż dziś Hektor a srogi miecz!

Cóż głośne Greków k ł ó t n i e ! —

Homer, widzący ninie rzecz, S ł a w n ą strzaskałby lutnię.

(47)
(48)
(49)

5 P I 5 R Z E C Z Y .

U BRAM WIEKU PIEŚŃ O BUNCIE 5UPLIKACJE . INTER ARMA .

7 5TR 19 5TR 27 5TR 41 5TR

(50)
(51)
(52)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Język jest co prawda najbardziej złożonym systemem symbolizowania, lecz tylko jednym z wielu, a jego funkcja dominująca jest pochodna, jest efektem procesu rozwoju.. W umyśle

Biografia naukowa (47) Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. Zdrowy rozsądek to zbiór uprzedzeń nabytych do osiemnastego

W miarę jak rośnie moja sława, staję się coraz głupszy, co, oczywiście, jest zjawiskiem dość powszechnym. W miarę jak rośnie moja sława, staję się coraz głupszy,

Odosobnione wzgórza i wypukłości, noszące ślady obozów, budowli lub mogił z czasów później- szych, częstokroć zawierają jednocześnie narzędzia i szczątki bardzo

Decentracja natomiast odnosi się, po pierwsze, do struktury samego miejsca nazywanego tu podmiotem i skierowana jest przeciwko punktowej, koncentrycznej (istotowej, tożsamościowej)

Jednak ze względu na relatywnie niski poziom hierarchii przez oprogramowanie komputera w obsłudze danych czasu, szczególnie w przypadku dużego ruchu informatycznego oraz

Prowadziła z Salaminy do Pafos i przebiegała przez, również zaznaczone na wspomnianej mapie, miasta Kition (dzisiejsza Larnaka), Amathus i Kurion (Curium) 35. Wszak- że jest

Doktorat z za- kresu francuskiej teorii filmu (Poza rzeczywistością. Rabid, Kraków 2002); w swoim dorobku posiada publikacje z zakresu teorii filmu (zwłaszcza francuskiej