B IB L IO T E K A
„ D Z I E N N I K A N A R O D O W E G O
T o m 1.
Cena I knrona.
K f e l j c i s k a
^ ^ i &§ '$< 8 « P l •$ 0 ^
l i M - ó
BIBLIOTEKA „DZIENNIKA NARODOWEGO” Tora 1.
P I E Ś N I C Z A S U
W ŁA D Y SŁA W ORKAN.
P i o t r k ó - w I S jL S .
U P R f l M W I E K U .
Otwórzcie się z a w i e r z e ! Pęknijcie w r z e c i ą d z e ! Bo oto idzie zastęp harny
Zwycięski h bojowników.
Czoła ich znojne, ściekające potem, Odkryte na wiatr,
S ą jako wieże, k t ó r e - z d a s i ę - r u n ą , S ą jako wierchy p o na d c h m u r n e Tatr,
Gdy j e wschodzące słońce skrwawi z l o t e m
I oświetli podniebną zórz rozkwitłych łuną.
Idą poszumem, jak rozchwiane smreki, A cienie od nich, niby cienie skał Kładą się w długie po ziemi straszydła, Pa da j ą s m u g ą na poległe wieki.
Zbroje nie kryją ich skr wawi onych ciał, Ale ich dusze, zapałami zbrojne,
Mają u ramion łyskające skrzydła — Zd a s i ę : usarski zastęp z mogił wstał I powietrzną z d uc h a m i rozpoczyna wojnę.
7
Idą, a s erca ich ogniami gorą, Hartując dus ze na okrutny ból, Aby się ś m i e rc i— żelazem oparły,
Bowiem, kto z s ob ą wiezie du s zę chorą, Nie żał owany ostaje wśr ód pól
I jest drużynie jakoby umarły.
Zwycięst wem idą, a oczy ich biegną Za bramy wieku, wyprzedzają chód, I nie odpoczną, ani się nie zegna, Ani ich ż ad na nie po wst rzyma moc, Póki ich złoty nie spromieni wschód, Póki nie zejdzie krwawa noc
Z błękitu,c '
Póki w młodzieńczych białych s n a c h widziana, Nie wyjdzie oczom z poza granic świtu
J as na polana . . .
II.
Otwórzcie się z a w i e r z e ! Opadnijcie bramy!
Bo oto idzie pieśń,
P o d ob na zwiastunowi burz.
Idzie jak płomień po us chnięt ym lesie I gna jak błyskawica —
Stepowy r u m a k - p o w i c h e r ją niesie, Z ogni czerwonych jej lica,
Z płomieni wężowych włosy, A oczy piorunami ciskają dokoła,
Biją w wieże — wpadają do otwartych sieni Wnet ciche pobudzi sioła,
Zapali ziemię, niebiosy,
Cały świat w okrąg spłomieni!
Słyszycie ? G r z m i !
Pók i czas, zamknijcie drzwi, Zawieście krzyż na bramie, A kogo podły strach nie złamie, Niech stanie s am
Na straży.
Ale na świecie niema bram,
Których pieśń skrzydłem nie wyważy I krzyża się nie lęka.
Bowiem zrodzona z wiecznej męki, Z d u c h a polskiego na Golgocie, Który pod krzyżem swoim stęka 1 dźwiga t rum nę swoją w pocie, Przejęła głośne jego jęki
I nad grzmot wszelki wołania wytęża, P r zez moc,
P r zez zolbrzymiały krzyk bólu Z w y c i ę ż a !
Godny p os łuchu Bo ga napowietrzny chór, Kiedy się ziemia rozjęczy zbolała,
Kiedy żałobny rozszumi się bór, Orkiestra cała.
Oto płyną S mut ki ciche i płaczą, Oto idą Nędze z s kar gą żebraczą, A za niemi obłą kane Niedole
S nuj ą się jak m g ł y - b ł ę d n i c e przez pole.
A wszystkie na Świt t ę sk ne obracają o c z y . . . Na s t r un ach wiatru P ł a c z wieczny zawodzi, To cichnie, to w y b u c h a —
Ból za nim, wielki w martwocie swej, chodzi, Przystaje — patrzy — s łuc ha —
Nie widzi nic wokoło I nic wokoło nie słyszy.
P r zes tr on no ść g ł u c h a . . .
Czas, idąc w górę po stromej uboczy, Jak schorzały człek wiekiem o b u m a r ł y m D y s z y . . .
A z dołu wicher dmie,
Na wichrze R ozpac z usiadła i pędzi I włosy r ozczochrane rwie
I g n a ---
St an ę ła w pędzie u skalnej k r a w ę d z i . . . Nim runie w przepaść otc hłanną bez dna, Na Świt ob raca beznadziejne oczy.
Z doliny łez, zrodzona w obłędzie na wietrze, P i e ś ń gór na wst ała . . .
P ło m i e n n ą żagwią pędzi przez powietrze — Ł a c h m a n y już nie kryją boskiego ciała, I nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy, Nie gra żał osn yc h d um na lutni, Ale w s u r m bojowy d ź w i ę c z y :
„P owst ańci e, s mu tn i! "
P rz es z ła przez ogień męki, naga, P rzez hartuj ące d u c h a znicze,
I w dłoniach jej wzniesionych stygmaty, jak bicze, Którymi s maga!
Na głos jej wszystko, co żywe, powstanie, A co zbutwiałe, rozsypie się w gruz.
Bo to już nie baśń, nie miłosne granie, Ani śpiew słodki r ozbawionych Muz — Ale grzmot straszny walących się lasów,
P o mr u k ziem — b ur za rozwichrzonych czasów — P r z e m o c n e ducha z piekieł zmar tw yc hw st a ni e!
Na dźwięk grających jej rogów Ludzie poczują na rami onach pióra
I s taną się z serc swoich podobni do bogów Wywyżs zy się dolina, poniży się g ói a — I kiedy wzejdzie nowy świt ludzkości,
Nie jedną krągłej ziemi opromieni stronę —
Na dźwięk grających jej rogów Miasto wszelakiej nieprawości, Jeryho, padnie, zburzone.
III.
Otwórzcie się z a w i e r z e ! Otwórzcie się na o ś c i e ż ! Bo oto idzie lud s zu m i ą c y m lasem,
Idzie przypływem spienionego morza.
I z miast, i siół, ze wszystkich ziem, P ę d z o n y wiecznym głodem,.
Za pieśni wstałej wielką mocą, Za bojowników swych przewodem, I dniem
I j a s n ą od błyskawic nocą P o s p i e s z a —
Z okrzykiem światu g in ącemu : górze ! Dochodzi do br am —
Wyr as ta nieprzejrzany las, bezmier na rzesza, Bezbrzeżne, okiem nieobjęte morze,
Któremu góry, idące do słońca, Najwyższem czołem nie położą tam!
Zda sie, że granic niema, brzegu ani k o ń c a . . . P r zez długie wieki ciskał czas
Nasiona w ziemię urodzaju,
12
A wiater siał, roznosił po szerokim świecie Ostatni z wieków starych doczekał się przeci Zagęst wi onego gaju,
A syn jego obaczy r ozszumiały las.
P r z e z długie wieki fale wód Rosły ku niebu niepojętą mocą, Ale szły w górę księżycową nocą, A w dzień padały na spód,
Na dno, pod ciche uśpione powierzchnie.
Aż nastał ony wiek piorunnych burz.
Fale, zbudzone, zrywają się we dnie — Księżyc nie budzi ich, lecz błyskawice!
Idą ku niebu - słońce białe mierzchnie I kryje się za czarne skrzydła c h m u r I blednie
I z poza krwawych zórz Wychyl a pr zerażone lice.
Żywy, idący b ó r . . . Gdy wicher weń uderzy, Rozchwieruta, rozchwieje, Rozegr a w dziki chór, Jakim wołają knieje —
Gdy to wołanie wokół się rozszerzy — Biada ginącym ! B i a d a !
Słyszci e! T a k jeno woła Mór, T a k jeno woła Zagłada.
Ro zchwiane fale m ó r z . . . Gdy bur za na nie spadnie, Gdy sto przyleci burz, R o z h u c z ą —
Fale oderwą na dnie,
Wi chr em pochwycą za włosy 1 porwą w górę, w niebiosy,
Gdzie słońce śćmi się z a w ie r uc hą kruczą!
Cały świat powali trwoga
Do stóp, bur zami idącego Boga.
A już ginących nie wybawi cud I odjętą im będzie wszelka litość boża, Bo padli, pobici s tr ach em
I marli w trwodze przed czasem.
Nikt nie przeczeka burzy pod zbutwiałym d a c h e m ! A oto idzie lud s zu mi ącym lasem,
Idzie przypływem spienionego m o r z a . . . I przez wichry o s t r z e g a : Przeoślepli s t a r z y ! Którzy, leżący w poprzek, tamujecie ruch,
Podnieści eż swoje k a r k i ! Ciała swoje wyprośćcież B y nie było cmentarzy
U b r am nowego wieku,
Bo przejdzie po was ś miercią wojujący Duch.
Por ażon prawdą, zginie duchowi przeniewierca.
Pr zeto lud woła ninie : D u sz e swoje wyprośćcież!
Giń u bram życia wszelki upadający człeku, A serca, żywe s er ca
Otwórzcie się na oścież!
PIEŚŃ O PUNCIŁ
O dus ze w piekle jęczące ! O wieki m ą k !
O wieki w s tr ach u milczące!
0 lesie rąk błagalnych!
O lesie rąk!
O mózgi krwawe na ościaniach s k a l n y c h ! 0 szczęśliwości duma ł świat człowieczy P r z ez tysiące, tysiące lat —
1 w rzeczy
Człowieka męczył człowiek - kat.
Świat śnił o szczęśliwości.
P o n a d tym s n em p ochmurz e wieków się przewlekło Morze, prastary zega r tej wieczności
Wnet by po kropli w drugie łoże wciekło P rzez tyle lat
Dumał człowieczy świat 0 szczęśliwości,
1 w yd umał — całe dzisiejsze piekło, O d us z e w piekle tem j ę c z ą c e !
Z pomarłych wieków idzie ku n am szum Daleki, jak od zaziemskiego wiatru —
Majaczy we mgle zmartwychwstały tłum, Głośny, a nie czyniący w powietrzu hał asu, Tł um widmowego teatru.
Słychać jakoby głuchy s padek wód, Niby stężały, ciężki oddech czasu, l turkot kół, i mocny chód,
I zbroi chrzęst, i świsty kul, i orkiestrę, zwycięstwo grającą.
I k r z y k i : wiwat k r ó l !
Z fanfarą bowiem, ku niebu bijącą, Szli wodze ku szczęśliwości,
Wiodąc u swoich zwycięskich rydwanów Jeńców T yt a nó w —
Ci pewnie na świat nieszczęścia wołali.
A dalej widać ci emne rzesze W lęku, który padł na nie od stali, Od rażących je s łońcem pancerzy, Bowiem j edną stal znały — lemiesze.
Na orłach, które ród rycerzy
W bój o szczęśliwość zi emską wiodły..
Między innerni godły
Widać w s zponach rozwartych kr wawe ujarzmienie.
A dalej we mgle cienie — cienie — Wiecznie straconych,
Z a życia upartych w swej wierze, W ślepej zakamieniałości,
Przeto pobitych lub spalonych W świętej ofierze
Szczęśliwości.
O wieki m ą k !
O wieki w strachu milczące 1 Aże n ades zł a dni n a s zy ch niewola.
Dziś Ujarzmienie nie na orłach, Dziś m a m y je w krwi.
Dusze rdzą plamne jako te jałowe pola, Na których rdza żelazna lśni.
Pr zez serce ludu przeszedł niewoli miecz.
Dość, że s t r a c h - ś m i e r ć cielesną sprawił, Jeszcze rdzę — truciznę d uc ha poostawił, Iż naprzód tę skn ot ą bieży,
A myślą wstecz.
Och, bracia, tak —
W s z y s c y ś m y w dobrowolnej kaźni,
Przykuci do taczek żywota (nasze słowo), P o h u k u j e m y odważnie, honorowo,
Lecz jak te dzieci, z bł ąkan e w lesie w noc, Z bojaźni.
Strach nami włada. Jak potwór stugłowy Na dus ze zlękłe niby głazy ciska
Lęk - pobój, grozę - martwicę.
Straszy nas wszystko; nawet okrzyk sowy, Nawet zielony trawnik cmentar zys ka.
Zaiste, z duszy s trachu niewolnicę Uczynił człowiek, gnany poprzez wieki Jako zwierz. Gdy uciekł z raju
P rz ed s trachem, ognistym mi eczem, Taki wziął pęd daleki,
Iż do dziś dnia ucieka.
Dziś już ze zwyczaju —
I dziś m y się już pomę czeni wleczem, Nawet biedź szybko niezdolni -U*, W tem istnie je st eś my — wolni.
O wieki w strachu j ęczące!
O wieki m a k !c
O lesie rąk błagalnych ! O lesie rąk!
0 mózgi kr wawe na ościaniach skalnych!
Długoż jeszcze te krzyki bezsiły, P taki rozpac zny ch nocy,
B ęd ą wzlatywać z mogił samob ój có w — W otchłanne, stężałe mroki
1 padać stekiem na ziemię w niemocy?
Długoż będą jak ten dzwon, ptak śmierci, dzwoniły?
Długoż jeszcze z tych k rwawyc h człowieczych ogrojców Bę d ą spływały czerwone potoki
P o n i e na zw a ne m polu
W dolinę łez, w to czarne, mart we morze bolu?!
Już się przepełnia —
A opary nie idą ku niebu w obłoki,
Lecz fala, co się nad powierzchnią zwełnia, Przelewa się i pada n a s er ca człowiecze
I kr wawym potem znów w ogrojce ciecze — — I tak od nowa — po koniec — bez końca — Kiedyż tej męki k r e s ?
Czy dus ze m u s z ą róść Na krwią uprawnej niwie W zamr ok ach ziem bez słońca, Gdy wszystko w słońcu ży wi ę?
W duszy, wyzbytej trwóg, Która się czuje żywą, Ws taj e gniew,
Niewoli wszelkiej wróg, Budzi się groźny lew Pr otestu
1 wst rząsa płomienną grzywą!
5 U P L I K A C J E .
„Święty B o ż e ! . . "
Pochylił się lud jak las p od c i ę t y . . . Wi chr zwiał ciszę •—
W chórze zatrzepota} się zraniony ptak, Piersią padł na klawisze —-
Krzyk, od którego serca mrą, Bluzgnięty krwią,
Strzałą posłany do niebiosów — — I n a ten znak zawył h u r a g a n g ł o s ó w :
„Święty Mocny!
Święty a Nieśmiertelny!"
Płacz we g r z m o t a c h . . . Jezu! litości! J e h o w o ! . , j ęk z walących się domów
W krzyku serc zamier a słowo —- : Las r o z p a c z a !
Stęki drzew — pieśń oszalała zgrzytu, Wyj ąca głucho po wykrotach,
Ś wi szcząca po piszczelach złomów —
Jęki — skony —
Zcichanie wichru - skowytu, Który po polu się przetacza, Aż pada w bruzdę, z n u ż o n y . . .
„Zmiłuj się nad n a m i ! “
I znów h ur ag an w bór u d e r z a . . ,
„Święty Boże! Święty m o c n y ! . . "
L a m ią się drzewa jak pręty — Jak źdźbła chylą się jedle grube Jezu! P łac z dziecka w borze!
Zabł ąkał je strach nocny Na p ewn ą zgubę — — Huk się naokół rozszerza, Potokiem s p a d a z gór, Rośnie, grzmi, potężnieje — Nie u j d z i e s z ! — hu czy bór, Zginiesz! — wołają k n i e j e . . . Ł y s k a się - - krzyż!
Serce zabite w w y ż !
Niech w błyskawicy je zob ac z y! . P ł ac z zginął — h uczy las,
Sto zastawionych traczy —^
Wodospady —
Gdzież miejsce łzom?
We wieczność z hukiem wpada. Czas Lić okrutnej zagłady!
„Święty a Nieśmi ertel ny!"
Grom ! ..
Od wstrząsu ziemia dudni — S tą pa n ia s ł ych ać olbrzymie — Ryk stada żubrów ranionych — Huk d a l e k i . . .
Przeszło. W kadzideł dymie,
W ołtarzu, w bl ask ac h spłomienionych Monstrancja jak słońce się p o ł u d n i . . . O serce, s erce człowiecze,
Gr omem zabite na w i e k i ! Bór zcichły ulewa siecze —
Jęk kona — rzęzi — płynie dreszczem A drzewa zbite ociekają d es zcz em . . .
„Zmiłuj się nad n a m i ! “ Bu rza raz trzeci n aw ra ca . . .
„Święty Boże! Święty M o c n y ! . . "
D u sz a już w bezde ń pada, Człowiek się w krzyku zatraca,
A wstaje rozpacz żywiołów Wyj ą ku niebu fale wód, Wołają zgliszcza popiołów . , . Czy imię Twoje Głód?
Czy imię Twoje Z a g ł a d a ?
Żeś na wołania nasze g ł u c h y . . . Otośmy, brodząc śród męki, Doszli do tej okrutnej toni — Cz em u nie podasz n am ręki?
C ze m u uchylasz d ł on i ?. . R ę k a T w a ciężka jak ołów — Bi ada! Nie ujdziem klęski!
Lud Twój, jako rój pszczelny W czasie dżdżu, zawieruchy — O Boże straszny zwycięski,
„Święty a nieśmiertelny!"
Jęk wycinanych — Zgiełk bitwy
Tysiąc ranionych koni rży — Wy pa da p o s t a ć - s t r a c h
O włosach - wężach rozwianych -- Powietrze krzyczy,
Ziemia drży,
Od Bożych p i o r u n ó w - b i c z y . . . Jezu! Męko!
Krzyk ranionej rybitwy
Zbłąkanej nad wodami — — Jęk ziemi, chłostanej B ożą r ę k ą . . .
„Zmiłuj się nad nami!"
Ostatkiem t chu lud dyszy —
W chór ze krzyk. Mgnienie ciszy — Coś str as znego się s t a n i e . . .
„Od powietrza, głodu, mor u" —
P ł ac z rykiem przerwał wołanie — Buchn ęł y łez upusty
Morze w obłędzie płacze!
Słowo mrze —
Już nie wybiega u s t y . . .
Krzyk serc — straszny, w i c h u r n y ! Wszystkie zgarnął rozpacze,
P r z es tw ó r przecina — błękit drze — Czarne, na niebie rozwieszone chusty — I woła, krzyczy w otchłanie —
Por aź pierwszy i wtórny — S ł y s z !
„Zachowaj nas Pa ni e !"
Nikt nie odjęknął z mroku wiecznych cisz P r z e s tw ó r grozą spokojny —
O lęku!
„Od powietrza, głodu, moru i wojny" —
jak głucho wpadają s łowa
W otchłań czarną, b e z d e n n ą --- Nadzieja z wichrem p r z e g n a ł a . . . Człowiek podnosi z ziemi
T w a r z od r ozpaczy s e n n ą : Czyś Ty, o Boże, S k a ł a ?
A my mrowie pod stopami T w e m i ? Któż nas z ac howa? !
Oto - ś m y jako naci
P o d mrozem T w e g o gniewu — Złe powietrze nas traci,
Głód ścina — .—
P r os i my Cię na rany boskie S y n a Ochroń na s od zawiewu,
Który z północy sunie ...
C h c e s z lud swój wszystek widzieć w tr u ni e ? Oto s taj emy tu przed Tobą, głodni —
Obacz krew naszych żył, Żali zdrowego koloru —
Czy nie dość głód na s zbił ? Ch roń nas od mor u !
Jeśliśmy grzeszni, kary godni, Ulituj n as z yc h d z i e c i !
Wo ł amy po raz trzeci
32
Ostatkiem sił:
„Zachowaj nas, P a n i e ! "
„Od złej, a niespodziewanej śmierci" — Płacz zmo rdo wan y prośby rozpacznemi Jęczy przy ziemi —
R a n n y pies-tułacz u w r ó t . . . Już to nie lud —
W prochu, w kajaniu jęczy d us z a ludu.
P o mo c y wzywa__ zmiłowania! cudu!
To się znów zrywa,
Jak wypędzona przez ojce niewiasta, Pędzi odludnem polem,
Gnana bólem,
Z widmami strasznemi gada,
Krwią ślady stóp s wyc h znaczy — Aż ślepa od rozpaczy
Potyka się na grobie i pada.
A oto przed nią postać olbrzymia wyrasta, Nieba włosami sięga
P o t ęg a ! Bóg !
D us za się wije u jej nóg, Stopy jej z m y w a łzami swemi, Wres zci e nadziei wzrok
W aż y się, korna, podnieść w ch mu ry —
Lecz, jak widok walącej się góry, Kami enny mrok —
Strach przybija ją znowu do ziemi.
Łzami więc o b my w a stóp skaię, A s er ce jej, rozp ac zą oszalałe, W pr ochu się nurza,
W z a m i e c i . . . K r z y k - k o n a n i e !
P o raz pierwszy i drugi i trzeci —
„ W y b a w nas, P a n i e ! "
P ląc z przemógł. Zbliża się On — Burza.
„My grzeszni Ciebie, Boga, wołamy" —
G r z m o t y . . .
Całej ziemi wstrząśnienie.
Spadło kościoła sklepienie — Minął czas —
Lud ujrzał się na Dolinie Sądu, Jako rozch wia ny las . . .
W s er ca wstąpiła otucha, Jako rozbitkom zjawa lądu.
T u się rozstrzygnie los ■— W tem miejscu Bóg wysłucha.
Sp o tę ż my głos !
„My grzeszni Ciebie, Boga, wołamy" —
G r z m o t y . ..
Do ciebie, Boże, najwyższej Istoty, Pr zys z edł Twój lud . . ,
„ Wys łuc haj nas, P a n i e ! "
Błyskanie — Cud —
W c h m u r a c h wyblysła twarz J e h o w y . . . Lud w proch pokotem p a d ł . . .
„ P r z e p u ś ć nam, P a n i e ! “
„My g r z e s z n i . . . "
Jakiemi wołać doń słowy ? S tr a c h e m pobladła r zesza - Niemasz W ó d z c y - M o j ż e s z a . ..
O biada !
W dłoni Jego zagłada ! Nie ulituje się m ę c e . .
Do S y n a ! który siadł po prawicy, Krzyż ujął w ręce . . .
„Jezus, p r ze p u ś ć ! Jezus, wysłuchaj!
O Jezu ! Zmiłuj się nad nami ! “
Nie s ł u c ha próśb — pogląda z góry c h m u r n i e . Miłosierdziu Jego wsz ak niema granicy --- Wołajmy wtórnie !
P r z e b a c z y . ..
„Jezus, przepuść ! Jezus, wysłuchaj ! O Jezu ! Zmiłuj się nad n a m i ! “
Nie s ł u c ha wołań — o r ozpaczy ! P at rz — Matka jego po lewicy — Udajmy się do Matki —
Ona n a s z a ! W y b ł a g a swoje d z i a t k i . , .
„Matko, upr oś ! Matko, przebłagaj ! O Matko ! Przyczyń się za nami
O losie ! Oblicza S we go nie rozchmur za — A On pośr odku str aszny jako burza
W e włosie - wichrze — Wołajmy po raz trzeci!
„Matko, uproś! W s z a k e ś m y Twoje dzieci —
Matko, przebłagaj!
O Matko ! P r z y c z y ń się za n a m i . . .
Nie słyszy — biada!
Ser ce pęka na ćwierci — Wołania coraz cichsze — Jęk śmierci —
I d us z a mart wa w proch pada.
I N T E R f l R / n n .
Zamilkły Muzy. Ar mat huk Napełnił przestwór cały,
W zdumieniu patrzy Łucz nik bóg Na żywioł rozszalały.
jakiż to srogi, krwawy szał Ogarnął ludzkie plemię?
jakiż to d emo n z mroków wstał I cieniem padł na zi emię ? Zaszło p omr ok ą światu pół, Śćmiły się słońc powały — W jakiś b ezdenny, czarny dół Wzr ok s p a d a osłupiały.
Kronosie! wstrzymaj chwiejny krok L a s k ę godzin z a s t a n ó w !
Na ziemię zstąpił str aszny Rok, W t órn a walka Tyt anó w.
Lecz nigdy o nych srogi gniew Nie wzmógł się w takie grzmoty, Ni takiem morzem wbiegła krew Między wrogie namioty.
Nigdy najsroższych bojów bieg Nie zmorzył tyle życia,
Ni rzucał wodom Styksu brzeg T a k żał osn e odbicia.
T a m oto z cieniów k rw awy ch las, Armja m n og a wyrosła — — P a t rz ą c na ony bezlik mas, C ha ro n upuścił wiosła.
Na ziemię zstąpił krwawy Mrok, Stal jeno niebu świeci —
I nic nie dojrzy boski wzrok Krom srogiej walk zamieci.
Obozem stanął ludzki ród
Ws ze c h — przeciw sobie — zbrojny, Powietrze, lądy, dale wód
P e ł n e rozgrzmotu wojny.
Wichr nienawiści rozmiótł skry Od wsc hodu do zachodu — Powietrze huczy, ziemia drży Od mnogich wojsk przechodu.
Olbrzyma stalne wgnioty stóp Ws zys tko kr us zą ce na nic — I pr zechodzący ognia słup Od granic ziem do granic.
Zażegł się spadły wokół skłon L u na m i czerwonemi —
Jęczy pogłosem niebios dzwon Nad krwawym s zał em ziemi.
Ś w i a do my c h grozy ludzkich spraw Str ach ziemski zjąiby bogi,
Gdyby ich oczom s t a n ą ł jaw Tej przeolbrzymiej zmogi.
Ares, on chciwy m o rd u bóg, Śledzący ninie boje,
W lęku cofnąłby się za próg I precz odrzucił zbroję.
Zaiste, nie powstało w s n a ch Krwią najszaleńszej myśli,
Co się przed ja wą n a s z ą w skrach, W ognistych z n a k a c h kreśli.
Nieogarnięty wojny świat - - Cóż d awn e epopeje!
Ch yb a mogiły w biegu lat Zwierzą te s tras zne dzieje.
Niezgruntowana, k r wa wa toń — St rach rzucające m a s y —
Piekł u odjęta w y d z i w - b r o ń — Cóż sławne Trojan c z a s y !
Już nie pierś tu rozbija szyk, Już tu nie ramie męża, — Z oddali śmierci wpada syk, Niewidny wróg zwycięża.
Nie trójwiosłowców wdzięczny h aszcz Pr uj e od mę t głęboki,
Lecz ogniem śmierci grzmiące z paszcz Stalne, potworne smoki.
W powietrzu krążą oczy zdrad, Czar ne ptaki Wi dzuny
Na wojska s p a d a ognia grad I biją z dział pioruny.
Cóż dziś Hektor a srogi miecz!
Cóż głośne Greków k ł ó t n i e ! —
Homer, widzący ninie rzecz, S ł a w n ą strzaskałby lutnię.
5 P I 5 R Z E C Z Y .
U BRAM WIEKU PIEŚŃ O BUNCIE 5UPLIKACJE . INTER ARMA .
7 5TR 19 5TR 27 5TR 41 5TR