• Nie Znaleziono Wyników

Zesłanie archangielskie w pamięci dziecka : przypadek Leopolda Walczewskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zesłanie archangielskie w pamięci dziecka : przypadek Leopolda Walczewskiego"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Uniwersytet Jagielloński, Kraków

ZESŁANIE ARCHANGIELSKIE W PAMIĘCI DZIECKA.

PRZYPADEK LEOPOLDA WALCZEWSKIEGO

Zesłania syberyjskie Polaków mają już swoją długą historię. Zaczęły się w XVII wie- ku, kiedy na Syberii byli osadzani żołnierze polscy wzięci do niewoli podczas wojen polsko-moskiewskich. Następną dużą grupę syberyjskich zesłańców stanowili kon- federaci barscy, powstańcy kościuszkowscy, listopadowi i styczniowi, którzy za wal- kę o niepodległość z caratem byli skazywani na wieloletnią katorgę. Po dojściu do władzy komunistów w Rosji fala zesłańców syberyjskich przybrała na sile, gdyż tym razem wywożono nie tylko jeńców wojennych, ale także kobiety, dzieci i starców, sło- wem – wszystkich, którzy byli uważani za wrogów władzy sowieckiej. Ekstermina- cyjna polityka komunistów przyjęła nieprawdopodobne wprost rozmiary. W czasach stalinowskich miliony ludzi, w tym całe narody, były wywożone i mordowane na Sy- berii. Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski 17 września 1939 roku rozpoczęła się gehenna polskiej ludności kresowej, masowo zabijanej i wywożonej na Wschód.

Najpierw aresztowano ofi cerów, policjantów i urzędników polskich, których bestial- sko zamordowano na wiosnę 1940 roku w Katyniu, Miednoje i Charkowie. Później przyszedł czas na całe rodziny, kobiety, starców i dzieci, które zostały deportowane na Syberię1. W czterech wielkich akcjach Sowieci wywieźli ponad milion sześćset tysięcy Polaków. Deportacje miały miejsce 10 lutego, 13 kwietnia, w czerwcu i lipcu 1940 roku oraz w maju i czerwcu 1941 roku2. Podczas pierwszej wywózki na Sybir przesiedlono około 220 tysięcy ludzi, w tym również dzieci3. Wśród nich był bohater niniejszego artykułu, wówczas sześcioletni chłopiec – Leopold Walczewski4.

1 A. Kuczyński, Syberia. 400 lat polskiej diaspory. Zesłania, martyrologia i sukces cywilizacyjny Polaków, Krzeszowice 2007, s. 19–137.

2 A. Szemioth, Wprowadzenie, [w:] Tak było … Sybiracy, t. 13, Kraków 2007, s. 5–6.

3 Szerzej zob. T. Bugaj, Dzieci polskie na drogach wojennych migracji, „Rocznik Jeleniogórski”

17 (1979), s. 101–125; tenże, Dzieci polskie w ZSRR i ich repatriacja 1939–1952, „Prace Karkonoskie- go Towarzystwa Naukowego” 47 (1986); Deportacje i przemieszczenia ludności polskiej w głąb ZSRR 1939–1945. Przegląd piśmiennictwa, T. Walichnowski (red.), Warszawa 1989, s. 236–241; D. Boćkowski, Jak pisklęta z gniazd. Dzieci polskie z ZSRR w okresie II wojny światowej, Wrocław 1995; R. Kantor, Zniewolone dzieciństwo. Zabawa dziecka w sytuacjach ekstremalnych, [w:] tenże, Poważnie i na niby.

Szkice o zabawach i zabawkach, Kielce 2003, s. 80–90; Ł.Z. Królikowski, Skradzione dzieciństwo, Pol- skie dzieci na tułaczym szlaku 1939–1950, Kraków 2008, s. 25–95; A.C. Dobroński, W pamięci dzieci,

„Zesłaniec” 34 (2008), s. 41–54.

4 Podstawę źródłową niniejszej publikacji stanowi relacja ustna Leopolda Walczewskiego z dnia 12 października 2007 roku oraz jego pamiętniki wydrukowane w „Zesłańcu” 2 (1997). Choć bez wątpienia

(2)

Urodził się 15 listopada 1934 roku w kolonii wojskowej Mikitycze w powiecie Prużany, w województwie poleskim, jako syn Ewarysta (1895–1983) i Heleny z Mali- nowskich (1900–1942). Jego ojciec, pochodzący z rodziny ziemiańskiej, walczył jako ułan w wojnie polsko-bolszewickiej i za zasługi na polu chwały otrzymał na podstawie ustawy z 17 grudnia 1920 roku o nadaniu ziemi żołnierzom Wojska Polskiego 20-hek- tarowe gospodarstwo rolne na Polesiu w miejscowości Mikitycze. Po wkroczeniu So- wietów do Polski, gdy nie powiodły się próby przedostania się do Generalnego Guber- natorstwa, mały Leopold został wywieziony z siedmioosobową rodziną z rodzinnego majątku 10 lutego 1940 roku5. Podczas wysiedlenia Sowieci zrabowali cały dorobek rodziny, przekazując go współpracującym z nimi Białorusinom, którzy napadali i mor- dowali polską ludność. Podczas wysiedlania Białorusini krzyczeli do czerwonoarmi- stów, aby zabili wszystkich Polaków6. Po trzytygodniowej podróży, 4 marca 1940 roku, rodzina Walczewskich przybyła do pasiołka Kargowina w obwodzie archangielskim (około 150 km od stolicy regionu)7. Dramatyczny opis podróży zawarł w swoich wspo- mnieniach starszy brat Leopolda, dwunastoletni Rafał, który zapisał:

po 24 godzinach przewieziono nas na stację kolejową Orańczyce, gdzie załadowano nas do zwykłych wagonów towarowych w ilości 30–40 osób. Drzwi zaryglowano, okienka okratowano. Dla załatwienia potrzeb fi zjologicznych wmontowane było „korytko”, a ce- lem ogrzania wnętrza wagonu piecyk żelazny i trochę węgla. Przy eszelonie wystawiono posterunki wojskowe. Nie wolno było z wagonu wychodzić, rozmawiać z osobami na zewnątrz. Chleb i czasami zupę lub wodę na herbatę podawano nieregularnie i w ograni- czonej ilości. Po skompletowaniu około 60 wagonów załadowanych Polakami z całego re- jonu Prużany, pociąg ruszył. Wśród płaczu modłów i ogólnego lamentu. Nikt nie wiedział, dokąd nas wiozą i jaki los nam przeznaczono. Jechaliśmy przez Baranowicze, Mińsk, Smoleńsk, Moskwę, Wołogdę w kierunku Archangielska. Wyładowano nas na stacji kole- jowej Chołmogorie. Mrozy w tym czasie były duże około minus trzydziestu pięciu stopi i w tych warunkach załadowano tobołki i dzieci okutane w kołdry i poduszki na sanie, dorośli i młodzież, ja również szli pieszo obok sań. Żałosny marsz etapami i noclegami w przygodnych pomieszczeniach trwał około 12 dni8.

Zmarłych w drodze Polaków nie grzebano w ziemi, tylko wyrzucano z pędzącego pociągu na pobocze torów, gdzie zwłoki były rozszarpywane przez dzikie zwierzęta9.

wspomnienia Walczewskiego odznaczają się sporym ładunkiem emocjonalnym, to jednak przeważają w nich konkretne fakty bardzo przydatne w badaniach historycznych. Przy ich wykorzystaniu należy jednak pamiętać, że opowiada je po latach osoba dorosła, która przywołuje z odległej pamięci swoje ponure dzie- ciństwo. Pisane na bieżąco dzienniki miałyby z pewnością większą wartość, choć nie można zaprzeczyć, iż pamiętniki opracowane po latach, będące rezultatem długich przemyśleń, też mają swoje znaczenie.

5 Relacja Leopolda Walczewskiego, Kraków 12 X 2007 r.

6 Relacja Elżbiety z Komasów Kaszkiewicz, Bochnia 14 III 2008 r.

7 Indeks represjonowanych, t. 14, Deportowani z obwodu archangielskiego, cz. 4, Warszawa 2006, s. 527–528.

8 Relacja Rafała Walczewskiego, Częstochowa 1989, mps w Komisji Historycznej Związku Sybi- raków w Krakowie.

9 Relacja Elżbiety z Komasów Kaszkiewicz, Bochnia 14 III 2008 r. Szerzej zob. K. Kość, «Zesłani na zawsze». Stosunek deportowanych w latach 1940–1941 Polaków do śmierci i zmarłych rodaków,

„Zesłaniec” 31 (2007), s. 3–31.

(3)

W przeciwieństwie do starszego brata Leopold jako sześcioletnie dziecko nie zdawał sobie sprawy z powagi zagrożenia, jakie na niego czekało na zesłaniu, ani z uwa- runkowań politycznych, które doprowadziły do uwięzienia jego rodziny. Zapamiętał jedynie wygląd obozu i trudne życie codzienne zesłańców.

Osada Kargowina znajdowała się na zupełnym odludziu, do najbliższej miej- scowości było ponad 10 kilometrów, a do stacji kolejowej prawie 200 kilometrów.

Z tego powodu ucieczka okazała się niemożliwa, gdyż dookoła rozpościerała się sy- beryjska tajga, wszędzie zalegał tylko śnieg i lód. Pomimo to cały łagier był otoczony drutem kolczastym, wieżyczkami strażniczymi i pilnowany przez enkawudzistów.

Jedyną drogę komunikacji i transportu stanowiła rzeka, ale tylko w letnim okresie, od maja do października, kiedy na krótko topniały na niej lody. Innej możliwości przemieszczania się nie było, gdyż nawet leśnicy chodzący do lasu po opał robili sie- kierami znaki na drzewach, aby móc zawrócić. Władze obozu utrzymywały radiowy kontakt ze zwierzchnictwem. W zimie temperatury dochodziły do minus czterdziestu stopni, tak że rtęć zamarzała w termometrach. Ze względu na noc polarną dzień trwał krótko, około sześciu godzin. W obozie panował permanentny głód, gdyż ciągle za- marznięta „nieludzka ziemia” nie rodziła. Większość żywności sprowadzano z połu- dnia kraju. Podstawę wyżywienia stanowiły ryby, ziemniaki, groch, kapusta, kasza owsiana i jaglana oraz żytni chleb. Brakowało mięsa (z wyjątkiem koniny) i warzyw, z wyjątkiem już wymienionych. Racje żywnościowe były bardzo niewielkie. Dorosły mężczyzna pracujący przy wyrębie lasu otrzymywał według różnych relacji od 200 do 700 gramów chleba dziennie, a kobiety i dzieci od 150 do 400 gramów. W sto- łówce wydawano też trzy razy dziennie wodnistą zupę z kapusty lub wywar z ryby.

Zesłańcy byli tak wygłodniali, że najpierw zjedli wałęsające się psy, koty, wiewiórki, lisy, a później szczaw, pokrzywy, lebiodę, korę brzozową i łyko sosny10.

W Kargowinie mieszkało około 110 polskich rodzin, głównie kobiet, dzieci i starców, co łącznie dawało około 500 zesłańców wywiezionych z województwa poleskiego. Stłoczono ich w 15 fatalnie ogrzewanych drewnianych barakach. W zbi- tym ze świerkowych bali, uszczelnionym mchem i krytym gontem budynku stały dwa ceglane piece, które nie były jednak w stanie ogrzać wszystkich pomieszczeń.

Dzieci, aby się zagrzać, ustawiały się plecami w szeregu wokół opalanego drewnem pieca. W tak niewygodnej pozycji stały nieraz po parę godzin. Baraki były podzie- lone na dwie równiej wielkości części, wewnątrz których znajdowały się niewielkie kilkumetrowe boksy. W każdym z boksów były zbite z desek łóżka, stoliki i krzesła.

W tych prowizorycznych pomieszczeniach gnieździły się kilkuosobowe rodziny. Do jednej połowy baraku wtłaczano po 8 rodzin, czyli około 30 osób.

Można sobie wyobrazić, na jakie niewygody i stresy byli skazani rodzice i dzieci, których było dużo. Każda rodzina, chcąc lub nie, słyszała wszystko co się działo w każdej z 8 ro-

10 Relacja Leopolda Walczewskiego, Kraków 12 X 2007 r. Powyższa relacja była konfrontowana ze wspomnieniami innych zesłańców z Kargowiny. Zob. relacja Józefa Komasy, Bochnia 6 III 2008 r.; relacja Augustyny z Komasów Madejskiej, Bochnia 10 III 2008 r.; relacja Elżbiety z Komasów Kaszkiewicz, Bochnia 14 III 2008 r.; relacja Karoliny z Poźniaków Olszak, Zielona Góra 15 III 2008 r.; Relacja Józefa Moćko, Iłowa 1 V 2008 r.

(4)

dzin. Najczęściej słyszało się płacz lub wołanie o chleb głodnych dzieci, czasem jęk cho- rych, rzadko kiedy, chyba na samym początku po przyjeździe śmiech młodego chłopaka czy dziewczyny. Wieczorami, mrocznymi i długimi, gdy jedynym oświetleniem była naf- towa lampa, a gdzieś po roku już tylko łuczywo, w barakach szumiało jak w ulu

– wspominał po latach Walczewski11. W budynkach warunki sanitarne nie przedsta- wiały się najlepiej, nie było mydła, latryny ani umywalek, wszędzie panoszyły się wszy, pluskwy, prusaki i inne robactwo, w miesiącach letnich zaś chmary komarów.

Raz w tygodniu można się było umyć w zbiorowej łaźni, po czym wypocić się w sau- nie typu fi ńskiego. Nad rozgrzanym piecem rozwieszano zawilgocone i zawszone ubrania (kufajki, watowane spodnie i walonki), gdyż wierzono, że wysoka tempera- tura i para wodna zabije wszelkie zarazki. W środku łagru znajdowały się budynki kuchni, stołówki, magazynu i łaźni, a także murowany dom komendantury12.

Dowódcami łagru Kargowina byli dwaj enkawudziści Czeczulin i Tiukin. Cze- czulin był podejrzliwy i okrutny, miał w zwyczaju nazywać Polaków psami i ban- dytami, a także mawiał, że prędzej wrony pobieleją, niż oni wrócą do ojczyzny. Po obozie chodził w mundurze, zielonej czapce i z pistoletem u pasa. Natomiast Tiukin nigdy nie zakładał munduru i nosił cywilne ubranie. Znacznie gorsze zdanie zesłańcy mieli o naczelniku kołchozu Kudrynie, o którym zesłaniec Bolesław Dańko pisał, że

nie był on enkawudzistą, lecz jak wieść niosła kryminalistą. Wysoki, barczysty o topornej twarzy z dużym guzem na skroni. Czy trzeba, czy nie trzeba, stale operował przekleństwa- mi. W każdym zdaniu musiało być „job…mać”, „boha mać” i wiele innych. Klął wszę- dzie. Przy dzieciach, kobietach, służbowo i prywatnie. […] Z tych względów był przez nas nie lubiany i nikt mu niczego dobrego nie życzył, nie wyłączając tubylców13.

Dorośli zesłańcy ciężko pracowali w lesie przy wyrębie drzew, które spławiano w lecie rzeką do archangielskich tartaków. Prace wykonywano za pomocą ręcznych pił i siekier. Do pomocy w transporcie ściętych bali używano pociągowych koni.

Rzeka Dwina, którą spławiano drewno do Archangielska i po której w okresie letnim pływały statki, była bardzo zdradziecka i niebezpieczna, wielu zesłańców utonęło w jej wirach podczas pracy. Jak wspominał młody zesłaniec Bolesław Dańko, pod- czas pobytu w Kargowinie wykonywał następujące prace:

wydobywałem drewno z lodu, odgarniałem śnieg, piłowałem drzewo, kopałem „miertwia- ki”, budowałem dom i linię telefoniczną, przenosiłem stalowe liny, kosiłem trawę, spła- wiałem drzewo i jeszcze kilka innych. Wydobywanie drzewa z lodu, czyli „wykołka lesa”, była moją pierwszą pracą, a polegała na wykuwaniu łomem z lodu na rzece zamarzniętych sosen, jodeł i transportowaniu ich własnymi siłami, lub przy pomocy konia, na brzeg14.

Natomiast dzieci nie były zatrudniane, jedynie latem zbierały borówki, maliny, czernicę, żurawinę i grzyby, które wymieniały na chleb. Mały Leopold w baraku pomagał ojcu szyć dratwą buty.

11 L. Walczewski, Kargowina, „Zesłaniec” 2 (1997), s. 80.

12 B. Dańko, Bez układów, Warszawa 1993, s. 31.

13 Tamże, s. 32.

14 Tamże, s. 34.

(5)

Codziennie o siódmej rano zesłańcy byli budzeni donośnym biciem młota w że- liwną kotwicę, po czym ustawiali się na placu przed komendanturą, gdzie przydzie- lano im zajęcie na dany dzień. W zimie, gdy szli do pracy, było jeszcze ciemno i do- tarcie do miejsca wyrębu lasu trwało dwie, trzy godziny. Po przybyciu na miejsce od razu rozpalało się ogień, aby się zagrzać i oświetlić plac pracy. W krótkich chwilach wypoczynku zesłańcy siadali wokół ogniska, jedli skromne racje chleba i palili skrę- ty. Po dziesięciu godzinach intensywnej pracy gasiło się ogniska i wracało do zim- nych baraków na posiłek, składający się z wodnistej, mącznej zupy i chleba. Zaraz po prowizorycznej kolacji zmęczeni zesłańcy szli spać, twardy sen przychodził bardzo szybko15.

W Kargowinie nie było księdza, nie odprawiano mszy świętych ani żadnych innych nabożeństw. Jedynie wieczorami rodziny modliły się w ciszy przy obrazie Matki Boskiej Ostrobramskiej i Matki Boskiej Częstochowskiej, często nagabywane i bite przez enkawudzistów16. Nie odbywały się chrzty i pogrzeby katolickie. Cia- ła zmarłych z wycieńczenia i głodu chowano tuż za ogrodzeniem obozu, tu także w 1942 roku została pochowana matka małego Leopolda i jego nowo narodzony brat, Michał. Matka zachorowała w kwietniu 1942 roku, „konała długo i przytomnie w obecności nas bezradnych dzieci. Lekarza ani księdza w Kargowinie nie było.

Umarła z 12 na 13 maja 1942 roku, przeżywszy zaledwie 42 lata” – wspominał Wal- czewski17.

Podczas całego okresu zesłania w Kargowinie na puchlinę głodową zmarła ponad jedna trzecia mieszkańców. Reszta chorowała na „kurzą ślepotę”, która pojawiała się na skutek braku witamin w organizmie. Choroba objawiała się tym, że po zapadnię- ciu zmroku chory tracił wzrok. Inną dolegliwością zesłańców był szerzący się szkor- but, który powodował wypadanie zębów. Najgroźniejszą chorobę stanowiła jednak gruźlica, która zbierała obfi te żniwo. W maju, kiedy lód i śnieg zaczynały topnieć, wśród traw za drutami obozu znajdywano ludzkie czaszki i szkielety. Pozbawione opieki rodziców sieroty i półsieroty umieszczano w specjalnym przedszkolu, gdzie choć wyżywienie i warunki bytowania były lepsze, to starano się je wynarodowić i wpoić ideologię komunistyczną. Dorośli zesłańcy pozbawieni nadziei na powrót do Polski i obserwujący sowieckie praktyki względem dzieci załamywali się psychicz- nie, wielu z nich umierało z wyczerpania. W tym „specjalnym” przedszkolu został umieszczony Leopold wraz z bratem Bogusławem. Uczył się języka rosyjskiego, piosenek, wierszy i tańców sowieckich. Na szczęście przebywał tam krótko i nie został wynarodowiony. Później skierowano go do szkoły, z której nie zachował do- brych wspomnień, gdyż rosyjska „nauczycielka terrorem wymuszała posłuszeństwo”

w klasie i nie lubiła Polaków18. Wstrząsający opis losów polskich dzieci na zesła- niu zawarł w swych wspomnieniach Rafał Walczewski. Gdy w czerwcu 1944 roku wsiadł na statek pasażerski płynący w górę rzeki Dwiny, zobaczył

15 Tamże, s. 38.

16 Relacja Józefa Komasy, Bochnia 5 III 2008 r.; Zob. Relacja Augustyny z Komasów Madejskiej, Bochnia 10 III 2008 r.

17 L. Walczewski, Kargowina, s. 82.

18 Tamże, s. 83.

(6)

mnóstwo dzieci polskich w wieku od 3 do 13 lat, które jak bezdomne zwierzątka tuliły się do ciepłego komina i innych cieplejszych miejsc na statku. Niektóre spały, siedząc w kucki, inne leżały na linach, klocach drzewa, rozproszone były po całym statku bez cieplejszego okrycia, w jakiś ubrankach. Żadnych opiekunów nie widziałem, nie wiem skąd i dokąd je wieziono19.

Nie było także informacji ze świata, zesłańcy długo nie wiedzieli o wybuchu woj- ny niemiecko-sowieckiej. Gdy pod koniec 1941 roku do pasiołka Kargowina dotarły już informacje na temat hitlerowskiej ofensywy, zesłańcy z radością i nadzieją ocze- kiwali na niemieckie „wyzwolenie”. Jak wspominał Bolesław Dańko, dla większości zesłańców

głównym wrogiem był Związek Radziecki. To jego władze były bezpośrednimi sprawca- mi naszej niedoli. One aresztowały, zamordowały naszych ojców, zabrały cały nasz doro- bek, wyrzuciły z rodzinnych domów i zesłały na zagładę20.

Jesienią 1941 roku nadeszły informacje o zawarciu umowy Sikorski–Majski, na mocy której wszyscy zesłańcy zostali amnestionowani i mogli się udać do nowo utworzonej armii gen. Władysława Andersa21. Tylko część zesłańców z Kargowiny, łącznie 17 rodzin, skorzystało z tej możliwości, gdyż reszta nie była w stanie, z mały- mi dziećmi, przedostać się na południe Rosji22. Niezliczone trudności przy wyjeździe piętrzyli sami Rosjanie, którzy nie dość, że nie informowali zesłańców o amnestii, to jeszcze traktowali ich jak uciekinierów. Sytuacja Polaków pozostałych w Kargowinie uległa gwałtownemu pogorszeniu w 1943 roku po odkryciu przez Niemców maso- wych grobów jeńców polskich w Katyniu i zerwaniu przez Sowietów stosunków dyplomatycznych z rządem polskim. Wstrzymano wtedy wszelką pomoc materialną przesyłaną ze Stanów Zjednoczonych dla zesłańców, skazując większość z nich na śmierć głodową. Pozostałych przy życiu mężczyzn wcielono do nowo powstałej dy- wizji im. Tadeusza Kościuszki, dowodzonej przez płka Zygmunta Berlinga23.

W połowie czerwca 1944 roku prawie wszyscy Polacy zostali przewiezieni naj- pierw na statkach, a później koleją na Ukrainę, w Kargowinie pozostały tylko dwie rodziny byłych leśników, którym nie zezwolono na wyjazd, gdyż w swoich dowo- dach wpisali narodowość białoruską. Razem z ojcem, siostrą Ireną i braćmi: Lu- dwikiem, Bogusławem i Rafałem, Kargowinę opuścił też dziesięcioletni Leopold.

Zesłańcy zostali przewiezieni w okolice Charkowa do miejscowości Kigiczowka, gdzie rozproszono ich po różnych kołchozach. Leopold pracował jako pomocnik koł-

19 Relacja Rafała Walczewskiego, Częstochowa 1989, mps w Komisji Historycznej Związku Sybi- raków w Krakowie.

20 B. Dańko, dz. cyt., s. 45.

21 G. Skrukwa, Armia Andersa – nadzieja dla Polaków w ZSRR, „Zesłaniec” 34 (2008), s. 29–40.

22 W. Masiarz, Polacy na północy Rosji. Deportowani do Archangielskiej obłasti w okresie 1940–1945 – obecnie członkowie Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków, Kraków 2002, s. 2; lib.pomorsu.ru/

exile/Polska_ssylka/Masyarzh.DOC (dostęp: 1.08.2011).

23 Relacja Rafała Walczewskiego, Częstochowa 1989, mps w Komisji Historycznej Związku Sybira- ków w Krakowie. Zob. Relacja Elżbiety z Komasów Kaszkiewicz, Bochnia 14 III 2008 r.

(7)

choźnika przy odbudowie zniszczonej cukrowni24. Podczas pobytu na Ukrainie Pola- kom nie brakowało już jedzenia, a okoliczni mieszkańcy byli im życzliwi, witali ich chlebem i solą25. Przebywali tam do marca 1946 roku, kiedy to zostali repatriowani do Polski na Ziemie Odzyskane. Rodzina Walczewskich przybyła do miejscowości Iłowa, koło Żagania, w województwie dolnośląskim. Po krótkim pobycie ojciec wraz z dziećmi przeniósł się do odległej o około 30 kilometrów od Torunia miejscowości Bernardowo, w ziemi dobrzyńskiej, powiecie Lipno, gdzie objął w posiadanie ponie- mieckie gospodarstwo rolne. Tam Leopold ukończył w skróconym czasie sześciokla- sową szkołę podstawową, a następnie kontynuował naukę w toruńskim gimnazjum.

Po maturze chciał studiować w Wojskowej Akademii Technicznej, lecz jako zesła- niec, źle widziany przez władze PRL-u, nie został przyjęty. W 1957 roku ukończył studia z zakresu geografi i w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku i otrzymał dyplom magistra. Po zdobyciu wyższego wykształcenia pracował w szkole podsta- wowej w Częstochowie, gdzie poznał swoją przyszłą żonę Aleksandrę z Malskich, z którą doczekał się dwójki dzieci: Sławomiry i Krzysztofa. Następnie pracował do przejścia na emeryturę w 1991 roku jako geolog terenowy w przedsiębiorstwach pań- stwowych. Od 1978 roku mieszka w Krakowie i jest członkiem Zarządu Głównego Związku Sybiraków26.

Szczęśliwe dzieciństwo Leopolda Walczewskiego zostało brutalnie przerwane przez wybuch drugiej wojny światowej i tragiczne skutki inwazji sowieckiej na Pol- skę. Zesłanie syberyjskie ukształtowało osobowość małego Leopolda i miało duży wpływ na jego dorosłe życie. Stracone dzieciństwo odbiło się na jego stosunku do bliskich i do ludzi w ogóle. Jego losy doskonale ilustrują losy tysięcy dzieci ska- zanych na syberyjskie zesłanie i stanowią tragiczny przykład martyrologii narodu polskiego.

24 W. Masiarz, dz. cyt., s. 13.

25 Relacja Karoliny z Poźniaków Olszak, Zielona Góra 15 III 2008 r.; Relacja Elżbiety z Komasów Kaszkiewicz, Bochnia 14 III 2008 r.

26 Relacja Leopolda Walczewskiego, Kraków 12 X 2007 r.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zdrowie – według definicji Światowej Organizacji Zdrowia – to stan pełnego fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu.. W ostatnich latach definicja ta została uzupełniona o

Z uwagi na delikatność zagadnienia proponuję, żebyście drogie kobietki przeczytały tekst znajdujący się w ćwiczeniówce na stronach 27-28 i rozwiązały test znajdujący się

Комиссия, накануне изучавшая деятельность секций, подготовила предложения, в которых констатировалось: «Отмечая наличие враждебного отношения

W ramach praktyk poznasz metody prowadzenia interaktywnych zajęć dla dzieci, dowiesz się jak napisać i stworzysz własny scenariusz zajęć, sprawdzisz, jak działa duży

I okazało się jasno, że po tej wojnie, nim jeszcze wygaśnie (…), dojdzie do drugiej: bój o naszą ziemię będzie z Moskalem, i chociaż resztkami siły i ludzi

Czy jednak pozbycie się Żydów było trak- towane jako modernizacja (tak, o ile uznaje się ideę państwa narodowego.. i nacjonalizm za nowocześniejszy), czy też mimo posługiwania

Wyświetlamy na ekranie wartość zmiennej x, adres zapisany w zmiennej wskaźnikowej px oraz wartość znajdującą się pod tym adresem w pamięci komputera. W linii

Dla tych, dzieci, które lubią uczyć się wierszy na pamięć proponuję krótki wiersz o