• Nie Znaleziono Wyników

Straż nad Wisłą 1938, R. 8, nr 20

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Straż nad Wisłą 1938, R. 8, nr 20"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Z TRÓJMECZU POLSKA — SZWECJA — WĘGRY W BUDAPESZCIE

Zdjęcie przedstawia K nylenstierna (Szw ecja) i por. A leksiń- skiego (Polska), którzy zdobyli pierwsze i drugie m iejsce w

strzelaniu z pistoletu w nowoczesnym pięcioboju.

P.OMORSKIE CZASOPISMO

|0 WARTO PRZECZYTAĆ

ILUSTROWANE

Ciekawostki

Zależność gospodarcza od ob­

cych — hamulcem rozwoju Stalin i stalinizm

Jan Matćjko Krater Grozy Z całego świata l. O. P. P.

Kqcik kobiecy

Kronika organizacyjna Sport

Humor

HHIIIIIf!

(2)

Ciekawostki

Samodzielny samochód

Do Inow rocław ia p rzy b y ł p ew ien w łaściciel ziem ski i p o ­ zostaw ił p rzed je d n y m z hoteli sam ochód pod dozorem 11- le t­

niego chłopca. Chłopiec począł m anipulow ać p rzy m ech an iz­

m ie w ozu i m im ow oli puścił go w ruch. Sam ochód począł je ­ chać ty łem po całej jezdni z je d n ej stro n y ulicy n a drugą.

Po drodze n a je c h a ł 7 6-letnią k obietę i 53-letniego kow ala i o m ało co n ie w je c h a ł do sklepu. W końcu w p ad ł pom iędzy dw a sam ochody, k tó re pow ażnie uszkodził. Tu zdołano do­

piero m aszynę zatrzym ać. O fiary w y p ad k u odw ieziono do szpitala.

Strajk w teatrze

W niedzielę w ieczorem w te a trz e rew iow ym Q ui pro quo w y b u ch ł s tra jk o k u p ac y jn y p erso n elu artystycznego i te c h ­ nicznego. Zespół arty sty cz n y żąda u reg u lo w a n ia zaległych z a ­ robków , z w y p ła tą k tó ry c h d y re k c ja te a tr u zalega od 3 dni.

A rty ści p o stanow ili nie opuszczać te a tr u aż do u reg u lo w a n ia tej spraw y. C ały zespół w ilości 20 osób n a czas s tra jk u p ro ­ k la m o w ał głodów kę.

Łotew ski zakaz przywozu

W łotew skim d zien n ik u u rzędow ym ukazało się rozpo­

rządzenie, n a m ocy którego z dniem 21 czerw ca r. b. za k az a­

n y został ww óz i przew óz przetw o ró w w yw ożonych z Polski.

Pow yższe rozporządzenie stanow i jedno z licznych ostatnio w y d an y c h zarządzeń ochronnych przeciw ko zaw leczeniu z P olski do Ł otw y pryszczycy. N ależy dodać, że z P olski przez Ł otw ę szły tra n z y te m do H olandii, Belgii i S tanów Z je d n o ­ czonych w iększe tra n sp o rty skór surow ych i w yposażonych oraz fu te r. T ra n sp o rty te nie zostały jeszcze całkow icie w y ­ czerpane i w obec pow yższego zarządzenia należy je obecnie skierow ać do G dyni lu b G dańska.

Likwidacja

W ojew oda w ileń sk i p łk B ociański zarządził lik w id ację białoruskiego zw iązku gospodarczego zaw ieszonego p rzed k il­

k u m iesiącam i w W ilnie. Ze w zględu n a to, iż prezy d iu m te ­ go zw iązku nie odw ołało się w p rzew idzianym te rm in ie do w yższej in stan cji, przeto w ojew oda w yznaczył lik w id a to ra w osobie p. P rokopczyka.

Dum ping białostocki ham uje produkcję łódzką Z Łodzi donoszą, że n a ta m te jszy m r y n k u u k azały się tra n sp o rty białostockiej w a ty i w ato lin y po n iezw ykle niskich cenach, w y w o łu jąc w sferach zain tereso w an y ch dużą k o n ­ stern ację. D um ping białostocki zm usił podobno zak ład y w Ł o­

dzi do ograniczenia p rodukcji.

Malarz Manet i kapitan okrętu

S łynny fra n c u sk i m a larz E d w ard M anet sp ra w ia ł w la ­ ta ch dziecięcych w iele z m artw ień sw em u ojcu. N ie uczył się

ORYGINALNE STUDIUM W LONDYŃSKIM ZOO Na zdjęciu — charakterystyczny obrazek z „kącika dziecię­

cego” w londyńskim Zoo: szympans skierow uje obiektyw fo ­ tograficzny w stronę swego m ałego przyjaciela,

2 STRAŻ NAD WISŁĄ

w szkołach, a poniew aż n ie b r a ł sobie zu pełnie do serca w szystkich upom n ień i k a r ojcow skich, w y słał go w reszcie zn iecierpliw iony ojciec ja k o chłopca okrętow ego n a m orze.

P ierw sza jego podróż zaw iodła go n a A n ty Ile. S tatek , k tó ry m jechał, tra n sp o rto w a ł w iększą ilość sera. O krągłe, czerw o n iu tk ie k u le se ra leżały ułożone n a pokładzie. Z ch w i­

lą w y jaz d u b y ły one jeszcze ta k czerw one ja k pom idory i w y g ląd ały n a d e r apetycznie. A le im dłużej trw a ła jazda, tym w ięcej zn ik ał czerw ony kolor i głow y se ra m iały w ygląd n ie - apetyczny. Ich czerw ona b a rw a zn ik ała pow oli, n a sk u te k wilgoci, m ieszczącej się w p o w ietrzu i słonej w ody m orskiej, k tó ra podczas b u rzliw y ch d ni sięgała aż do sera.

K ap itan , w idząc te n zan ik k o lo ru sera, zrozum iał, że n ik t n ie zechce go k u pow ać i m a rtw ił się srodze, że poniesie ta k ą n ie p o w e to w an ą stra tę . W tej chw ili sm u tk u i u d ręczenia przyszedł m u n a m yśl E d w ard — chłopak o k ręto w y — k tó ­ rego ojciec o pow iadał m u o w ielk im upod o b an iu chłopca do m a larstw a . Z w iększym — ja k poprzednio — ap e ty te m w yp ił k a p ita n sw ą szk lan k ę w ina, zja d ł obiad i zaw ołał do siebie E d w a rd a M aneta. ... .

„S łuchaj chłopcze — w iem od tw ego ojca, że lubisz z a j­

m ow ać się m alow aniem , m asz tu pędzel i fa rb ę nieszkodli­

w ą i p om aluj w szystkie te w y b lak łe głow y se ra od now a n a czerw ono. Je że li będziesz p iln y dostaniesz ode m nie sp ecjaln ą zapłatę, skończ tylko sw ą p rac ę p rzed w płynięciem sta tk u do p o rtu ” .

M anetow i n ie było p o trze b a dw a raz y pow tarz arzać ta ­ kiego m iłego nakazu. M alow ał sery ta k zg rab n ie i prędko, że skończył pow ierzoną sobie p rac ę p rzed czasem w yznaczonym m u przez k a p ita n a . S ery w y g ląd ały apetycznie, a w y m alo w a­

n y przez E d w a rd a k w ia te k czy fig u rk a w y d aw ała się lu ­ dziom znakiem szczęścia i ty m chętniej k u pow ano sery ze znaczkiem . K a p ita n cieszył się z dobrego w y n ik u sprzedaży i p o d aro w ał M anetow i złotą m onetę. Były to jego pierw sze p ieniądze zarobione za m alarstw o. P rzyniosły m u one n ie b y ­ w ałe szczęście, sław ę i uznanie.

Chłopiec, który zarobił m iliony

P rz ed p aro m a d n ia m i odbył się ślub w szechśw iatow ej sław y skrzypka, Je h u d y M enuchina, należącego do tych w y ­ b rań c ó w losu, k tó rzy ju ż ja k o m ałe dzieci zdobyw ają św iat 1 m iliony.

Je h u d a M enuchin w w iek u la t 7 -m iu g ra ł solow y k o n ce rt M ozarta p rzy akom p an iam en cie o rk ie stry F ilh arm o n ii w S an Francisco. A rty sta ten, k tó ry w chw ili obecnej za rab ia 15 m i­

lionów do laró w rocznie, ju ż ja k o m ały chłopiec p o b ie ra ł 5 tysięcy d olarów za w ystęp. B ędąc zdecydow anym p rze ciw n i­

k iem kin a, odrzucił in tr a tn ą propozycję w y tw ó rn i film ow ej M etro G odw yn M ayer, k tó ra o fiaro w ała m u za ud ział w film ie 2 m iliony dolarów . Rodzice a rty sty z pochodzenia żydzi p a ­ lestyńscy osiedlili się w N ew J o rk u i ta m też 22 stycznia 1917 ro k u u jrz a ł św iatło dzienne Je h u d a. Ja k o trz y le tn ie dziecko b a w ił się on m ały m i skrzypeczkam i, zd ra d zając ju ż pew nego ro d za ju zam iłow anie do m uzyki. N astęp n ie zaczął się uczyć pod k ie ro w n ic tw em Z y g m u n ta A n k era i L u d w ik a P ersig n e- ra, robiąc bardzo szybkie postępy.

Mydło z jedwabników

D uży k o n ce rn te k sty ln y w Jap o n ii, T ow arzystw o K an e - gafutszi, rozpoczął ostatnio w sw oich la b o ra to riac h prace, zw iązane z u stalen iem ja k dalece sięg ają m ożliw ości p ro d u k ­ cji m y d ła z kokonów jedw abników . P ra c e te postąp iły ta k dalece, że k ie row nictw o k o n ce rn u p rze w id u je duże m ożliw o­

ści finansow e w zw iązku z podjęciem p ro d u k c ji tego nowego g a tu n k u m ydła.

F ak t, że w k okonach jed w a b n ik ó w poza przędziw em , z którego o trzy m u jem y n itk i jed w ab n e, z n a jd u je się rów nież żyjątko, z którego m a w yrosnąć w przyszłości m otyl, a z a ­ tem je st w n ich n agrom adzony rów nież tłuszcz, zabezpieczają­

cy rozw ój m otyla, n a su n ą ł Japończykom m yśl zb a d an ia w a r ­ tości odpadków , celem ew entualnego zużytkow ania ich do p ro d u k cji m ydła. Do tej po ry bow iem odpadków tych u ży w a­

no tylko jak o naw óz sztuczny w zględnie, ja k o p rzy n ę tę n a ryby.

Ja p o ń sk a p ro d u k c ja jed w ab n icza p rz e ra b ia rocznie oko­

ło 400000 ton kokonów jedw abniczych. K okony te za w ierają co n ajm n ie j 200000 to n tłuszczu, do tej p o ry przew ażn ie m a r­

now anego. Tłuszcz te n m a być w ysoko w artościow y. N a j­

bliższy czas w ykaże, o ile pro w ad zo n e ek sp ery m en ty d adzą techniczne re z u lta ty oraz w y trz y m u ją obliczenia k a lk u la c y j­

ne.

(3)

STRAŻ NAD W ISŁĄ

TO R U Ń -B Y D G O S Z C Z -G D Y N IA , 20. VII. 1938 r.

R o k VIII.

N r 20 (344)

Zuleino

tt

gospodarcza od obcych - hamulcem rozcaoju

Organizowanie naszego życia gospodarczego jest uzależnione od wielu czynników. Potrzeba organiza­

cji przemysłu w myśl interesów państwa istnieje u nas wielka. Przed wojną, za czasów niewoli nie mie­

liśmy wpływu na kształtowanie się stosunków go­

spodarczych na naszych ziemiach, nie mogło być też mowy o tworzeniu jednolitego aparatu gospodarczego, gdyż dzielnice polskie były wciągnięte w orbitę in­

teresów organizmów nam wrogich. Za czasów Polski niepodległej wiele zostało dokonane dla przebudowa­

nia różnorodnego i różnymi sposobami pracującego systemu gospodarczego, stworzenia zeń pewnej cało­

ści, odpowiadającej niepodległemu państwu — naj­

większa jednak trudność nie została jeszcze dotych­

czas przezwyciężona, a jest nią wpływ obcych kapita­

łów na nasze ośrodki dyspozycji gospodarczej.

Według danych statystycznych 10-miliardowy majątek, znajdujący się w obrocie spółek akcyjnych, jest w znacznej mierze pochodzenia cudzoziemskiego.

Tylko jedna dziedzina pracy spółek akcyjnych jest czysto polska — jest to przemysł hotelarsko-uzdrowi- skowy; następnie trzy inne — cukrowniczy, graficz­

ny, konfekcyjny posiadają niewielką domieszkę ob­

cych kapitałów w wysokości kilku procent. Natomiast ze wszystkich pozostałych odsetek ten jest wielki, od 10% aż do 87% całego kapitału akcyjnego. Najwięcej opanowane są przez obcy kapitał: nafta w 87%, elek­

trownie w 85%, górnictwo i hutnictwo w 54%, prze­

mysł elektrotechniczny w 56%, chemiczny w 48%, drzewny w 44%.

Cyfry te nabierają specjalnej wymowy w zesta­

wieniu z wynikami gospodarki. Otóż w 1934 r. straty wykazane przez spółki akcyjne przekraczają 150 mi­

lionów złotych, podczas gdy zyski wynoszą 85 milio­

nów. Ponadto w bilansach figuruje suma 326.5 mi­

liona dawnych strat, jeszcze niepokrytych, gdy nie­

podzielnych zysków było 12.5 miliona. Wśród posz­

czególnych gałęzi przemysłu wybitnie deficytowe by­

ły: górnictwo z przemysłem naftowym, hutnictwo, przemysł mineralny, metalowy, włókienniczy, budow­

lany i t. d.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że w wielu spółkach akcyjnych uzależnionych od zagranicy straty są wy­

nikiem celowej akcji kapitału obcego.

Na podstawie strat składają się: wysokie opłaty za korzystanie z licencji, wyciąganie wysokich pro­

centów od pożyczonego kapitału oraz inkasowanie zysków pod postacią pobierania wyższych cen za su­

rowce czy gotowe towary sprowadzane do kraju z to­

warzystw należących do tego samego koncernu. Tym­

czasem centrale macierzyste zagraniczne wykazują zyski i to wielkie. Tak n. p. jeden ze światowych kon­

cernów, grupujący w swych ramach produkcję tłusz­

czów roślinnych i mydła, wykazują swym ojczystym krajom olbrzymie zyski, podczas gdy filia tego kon­

cernu w Polsce pracuje bądź ze stratami, bądź z nie­

wielkimi zyskami mimo skupienia 20% produkcji pol­

skiej i mimo posiadania własnej olejarni, pobierają­

cej do niedawna za oleje egzotyczne ceny o 30% wyż­

sze od światowych.

Wpływy zagranicznych mocodawców dają się zauważyć nawet w tych gałęziach przemysłu,“ które zasadniczo oparte są o kapitał polski. Dzieje się tak wskutek różnego rodzaju umów dobrowolnych, jak też z racji korzystania z kredytów bieżących w ob­

cych firmach lub bankach. Firmy te najczęściej nie zadawalają się pobieraniem procentów od pożyczo­

nych sum i obciążają polskich kredytobiorców dodat­

kowymi warunkami.

Ocenę działalności ulegającego obcym wpływom przemysłu znajdujemy między innymi w uchwałach Centralnego Związku Średniego i Drobnego Przemy­

słu w Polsce. Czytamy tam: „faktem pozostaje nadal, że drobny i średni przemysł przetwórczy napotyka na drodze swego rozkwitu hamulce nakładane przez ciężki, skartelizowany przemysł surowcowy i, że wła­

śnie te hamulce powstrzymują postęp uprzemysłowie­

nia kraju, należyty wzrost szlachetnego eksportu przetwórczego i podniesienie ogólnej kultury gospo­

darczeju.

Największym hamulcem rozwoju życia gospo­

darczego w Polsce jest zależność naszego przemysłu od obcych ośrodków dyspozycji gospodarczej.

SPOŁECZEŃSTWO POWIATU NOWOTOMYSKIEGO OFIAROWAŁO BROŃ ARMII

W niedzielę 10 b. m. odbyła się w Nowym Tom yślu uroczy­

stość ofiarowania armii broni, ufundowanej z ofiar społe­

czeństwa nowotom yskiego. W uroczystości tej w ziął udział Inspektor Arm ii gen. broni Kazimierz Sosnkowski.

Na zdjęciu — gen. K. Sosnkowski przyjm uje defiladę.

STRAŻ NAD WISŁĄ 3

(4)

ST A LIN i STA LIN IZM

Wiemy wszyscy, kim jest Mussolini i czym jest faszyzm. Wiemy, kim jest Hitler i czym jest hitle­

ryzm. Wiemy, kim był Lenin, i czym był leninizm.

Ale — co to za człowiek jest Stalin? I co to jest „sta­

linizm“? Jaka jest treść jego ideologii czy religii? (bo w totalizmie, wobec uznanej za dogmat, nieograniczo­

nej nieomylności wodza, to na jedno wychodzi...).

Na ten temat dziś jeszcze, w 21 lat po rewolucji bolszewickiej i po blisko już 15-tu latach rządów o- sobistych Stalina, toczą się... spory, ścierają się od­

mienne poglądy.

Zresztą, on sam jest z tego dumny, sądząc z epite­

tów, jakie się mu daje w panegirykach oficjalnej

„Prawdy : „Stalin, tajemniczy gospodarz Kremla“.

„Stalin, osobistość nieprzenikniona“. „Stalin, s f in k s

komunistyczny“. „Stalin, zagadka“. A wiadomo, że w sowieckiej „Prawdzie“ pisze się tylko to, co Stalin ży­

czy sobie uważać za „prawdę“.

Więc co to jest za człowiek, który sam pragnie, któremu może... wygodnie jest uchodzić za „zagadkę“?

Do jakiej poczuwa się narodowości ten Gruzin, który w potokach krwi utopił wszelkie dążenia do jakiejkol­

wiek, kulturalnej choćby, odrębności gruzińskiej?

który do dziś nie mówi dobrze po rosyjsku, a stoi na czele rosyjskiego imperium? Jakie ma przekonania socj alno-ekonomiczne ten wódz marksizmu światowe­

go, który sam (jak twierdzi jego biograf) nie zna do­

brze Marksa? ten leninista, potępiony w „testamen­

cie“ Lenina? Do jakiej zalicza się warstwy społecznej ten chłop z urodzenia, który w sposób bezprzykładny w dziejach wydał na niesłychane prześladowania, na śmierć bezsensowną, bezcelową a okrutną, miliony spokojnych rosyjskich chłopów, wraz z kobietami, starcami i dziećmi? („raskułacziwanje“...). Ten „in­

teligent , który zdaje się nieustannie podejrzewać i nienawidzieć inteligencję? ten arcy-biurokrata, który nieustannie tępi własną biurokrację, niby Moloch, po­

żerający własnych swoich kapłanów i wiernych? Ja ­ kie ma przekonania moralno-religijne ten eks-kleryk prawosławny, który własną matkę, starą i schorowa­

ną, na parę miesięcy przed jej śmiercią, skazał na ze­

słanie, za to, że... modliła się w cerkwi? Jakie ma dą­

żenia i metody polityczne, skoro zmienia je ciągle, dezorientując i ogłupiając nieustannie 150 milionów swoich poddanych i wyznawców, tropionych i mordo­

wanych za coraz to inne „odchylenie“?

Zrozumiałą skądinąd jest rzeczą, iż ludzie, odzna­

czający się wyobraźnią artystyczną, albo wiedzą i u- mysłem filozoficznym, albo inklinacją do badań i syntez politycznych, skłonni są upatrywać coś logicz­

nego, coś wytycznego w osobie i dążeniach „wodza narodów“ sowieckich, jak brzmi najczęściej nadawa­

ny przez panegirystów jego tytuł.

Rzecz jasna: wyobraźnia artystyczna szuka har­

monii, myśl filozoficzna i polityczna szuka logiki i konkretnych celów w potoku zdarzeń życiowych, któ­

ry tworzy historię dnia dzisiejszego. Ale historia tyl- długich dystansach układa się w całości harmo- nijne, logiczne, i konkretnie pochwytne. Na krótkiej fali harmonia, logika i konkretność dążeń bywa nie­

rzadko tylko subjektywnym wkładem wyobraźni twórczej i myśli badawczej, pochylonej nad skłębio­

nym chaosem wypadków chwili.

Najlepszym sprawdzianem są fakty. Polecam każ­

demu, kto się interesuje Stalinem i stalinizmem, ksią­

żkę francuską Suwarina „Staline“, wydaną w Pary­

żu u Plona w 1935 r. (blisko 600 stron dużej ósemki, w tym sama bibliografia obejmuje 25 stron bitego pe­

titu).

Więc gdy W. Grubiński n. p. uważa Stalina za nieustraszonego bohatera, który dawniej doznawał rozkoszy zuchwalstwa „doskakując do gardła“ prze­

mocy caratu, a dzisiaj rozkoszuje się tak samo „de­

maskowaniem spiskowców“ i „z pogardy dla ich braku charakteru“ wymusza na nich „priznanje“, po- czem poleca sprawiedliwości proletariackiej działać bezwzględnie“, to to jest bardzo logiczna i ciekawa koncepcja psychologiczna — ale Stalin prawdziwy, niestety, bardzo nie wiele zdaje się z nią mieć wspól­

nego.

Po pierwsze: Stalin, należąc do kierownictwa bo­

jówki w Gruzji przed wojną, nie brał bezpośredniego udziału w żadnej akcji. Widać, do „rozkoszy zuchwla- stwa“ się nie palił. A bojówka gruzińska była istotnie tak szaleńczo zuchwała, że fama o jej poczynaniach szła przez Rosję i odbijała się szeroko zagranicą. Ale ich bohaterów, swoich eks-towarzyszy, m. in. eks-ko- legów z ławy szkolnej, Stalin, o ile dożyli jego pano­

wanie, wytracił wszystkich po kolei.

Po drugie: słynnych „procesów“ moskiewskich nie można serio porównywać nie tylko z procedurą zachodnią, ale nawet z dawną carską. W Rosji car­

skiej sądy, o ile do nich dochodziło, były jednak sąda­

mi z prawdziwego zdarzenia. W Rosji Stalina prawo i sąd to pusta forma, osłaniająca aparat politycznej zemsty, fizycznego znęcania się silnego i zbrojnego nad słabym i bezbronnym... Carat bądź co bądź nie szantażował swoich podsądnych groźbą krwawego od­

wetu na ich żonach, dzieciach, przyjaciołach. W są­

dach carskich mogła się ujawnić siła charakteru pod- sądnych, jeśli ją posiadali: nie eskamotowało się o- statnich ich słów i gestów, nie ukrywano oznak ich prawdziwej siły przed opinią i potomnością. W sy­

stemie totalnym — i zwłaszcza w sowieckim — moż­

liwe jest tylko ujawnienie słabości podsądnego przez Bóg wie, jakimi środkami wymuszone, publiczne sa- mobiczowanie się, albo — tajemnicze zniknięcie, po czym następuje jednak biczowanie i szkalowanie tru ­ pa... Czy twórcy i wykonawcy takiego systemu mają prawo do pogardy dla kogokolwiek? Chyba przede wszystkim dla samych siebie.

Mówi się o rosnącej jakoby popularności Stalina.

Ależ ustawiczny stan wojny domowej, która toczy się w Sowietach pod postacią nieustających procesów, eg- zekucyj, „likwidacyj“ przywódców, w atmosferze cią­

głych oporów, sabotaży, zdrad, przy rozrastającej się literaturze podziemnej, i coraz częstszych jawnych nawet wybuchach buntu, świadczyć może o wszyst­

kim innym raczej, niż popularności wodza. Mówi się, że młode pokolenie opowiada się za Stalinem. Ależ Nikołajew, zabójca Kirowa, był komsomolcem, był jednym z przywódców młodzieży, był wychowankiem systemu. Ale aresztowany świeżo, jako „wróg ludu“, prezydent Białorusi sowieckiej, Natalewicz, był już wychowankiem Stalina, należał właśnie do „młodej gwardii stalinowskiej“...

(5)

Mówi się, ciągle w chwalebnym zasadniczo do­

szukiwaniu się jakiegoś sensu zdarzeń — że Stalin je s t patriotą, że dąży do odrodzenia rosyjskiego im­

perium. Ale słyszeliśmy przecież niedawno oficjalny moskiewski wykład, że „sowiecki patriotyzm“ to jest

„patriotyzm międzynarodówki“... Mówiło się, że Sta­

lin jest antysemitą, bo zlikwidował Trockiego. Ależ jednocześnie wysunął na pierwsze miejsce Kagano- wicza, wraz z całą liczną jego familią, którą słusznie zaliczyć można do „profitariatu“ raczej niż do prole­

tariatu, bo z proletariatu ciągnie (wraz ze Stalinem i otwarzyszami) „profity“... „Zlikwidował“ Gamarni- ka, ale postawił na jego miejscu Mechlisa...

Reasumujemy:

Stalin ma niewątpliwie żelazną wolę i odznacza się niesłychaną przebiegłością. Czyli daleki jest od

przeciętości, którą mu małodusznie przypisuje Troc­

ki, zapominając, że pomniejszenie zwycięskiego prze­

ciwnika pomniejsza przede wszystkim — zwyciężo­

nego.

Ale Stalin nie posiada żadnej wiary, żadnej idei, żadnej nawet jasnej i konsekwentnej doktryny. Jest cynikiem, nie wierzy w żadne wartości i siły moral­

ne, którychby nie można „zlikwidować“ przy użyciu odpowiedniej przemocy materialnej. Dziś zdają się powodować nim dwie główne namiętności: żądza u- trzymania się przy władzy i — strach przed jej utratą.

A nie ma chyba nic straszniejszego od tyrana, o- panowanego strachem.

Irena Pannenkowa.

flcin YYLatayko

(H? óiuLacta u rodzin )

W lipcu b. r. mija sto lat od chwili urodzin Jana Matejki.

Polska, a z nią cały świat kulturalno-artystyczny, obchodzą uroczyście tę rocznicę.

Twórczość Matejki nie oparła się o przeszłość sztuki polskiej, ale czerpała swe natchnienie z trage­

dii niewoli, z bólu i łez walczących o niepodległość Ojczyzny.

Matejko na tle dziejów naszych stał się jednym z największych twórców i przedstawicieli kultury ro­

dzimej, wskrzeszając wizję mocarstwowej Ojczyzny czarem swego artyzmu. Matejko w dniach niewoli po­

cieszał, umacniał i podnosił serca pokoleń, przepo­

wiadając wolność i potęgę Polski.

^ odrodzonej Polsce, w okresie rozwoju twór­

czości na wszystkich niemal odcinkach, wystawy, gro­

madzące arcydzieła Matejki w Warszawie, Krakowie i Bydgoszczy, ściągną niewątpliwie szerokie warstwy społeczeństwa, które będą mogły podziwiać genuisz artysty, zaklęty w formę plastyczną.

Polskie malarstwo historyczne posiadało już pew­

ne tradycje w chwili pojawienia się Matejki. Nie- mniej gruntowne podstawy do rozwoju nowoczesnego malarstwa historycznego przygotował dopiero Matej­

ko. On zadał sobie ogromny trud wypełnienia luk w zakresie studiów historycznych i podjął pracę przy­

gotowawczą, która miała na celu zgromadzenie ma­

teriału do stworzenia całości naszych dziejów.

Trzeba pamiętać, że współczesny nam artysta, je­

żeli chce czerpać wiedzę potrzebną do malarstwa hi­

storycznego, ma do swojej dyspozycji muzea, zbiory, wydawnictwa, a więc to wszystko — czego nie miał Matejko. Wielki artysta miał trud podwójny: przy­

gotowawczy i twórczy. Obu sprostał, tworząc obraz przeszłości wierny i ścisły nawet w drobiazgach.

„Matejko zmierzał do podniesienia ducha, do wskrzeszania przed oczyma pokolenia uginającego się pod nadmiarem klęsk, wizji Polski dawnej, potężnej, zbrojnej, Polski przodującej narodom w wielkiej mi­

sji dziejowej“.

Pierwszym dziełem Matejki był obraz „Kazanie Skargi“, który powstał w 1864 r., a więc w rok po u- padku powstania listopadowego. W parę lat później

„Stefan Batory po Pskowem“, dalej: „Unia Lubelska“,

„Bitwa pod Grunwaldem“, „Sobieski pod Wiedniem“,

„Kościuszko pod Racławicami“, „Konstytucja 3-go Maja“, „Joanna d‘Arc“, i wiele wiele innych.

Oglądając arcydzieła zgromadzone na wystawach i zastanawiając się nad rezultatem twórczości Matej­

ki, trzeba pamiętać, że nie był on znakomitym mala­

rzem tylko, ale był również i wielkim wychowawcą społeczeństwa. Jego twórczość wywierała przemożny wpływ na wyobrażenia i pojęcia historyczne kilku pokoleń, dodawała otuchy do walki z najeźdźcą i by­

ła tym jasnym promieniem, który padł w mroki nie­

woli, niosąc otuchę i potęgując zapał do walki o od­

rodzenie i niepodległość Polski.

Dzisiaj Wolna Polska składa hołd swojemu Wiel kiemu Synowi, w stuletnią rocznicę Jego urodzin.

S iln a flo t a — to p o tę g a P o ls k im

STRAŻ NAD WISŁĄ 5

(6)

Z angielskiego przysw oił Stanisław W ałęga.

hliaóamou/ita p rzy g o d a badacza u /iró d ludożercówTflalanazji

l(.ra ia r (jro z if

(C iąg dalszy).

P o nieskończenie długich p e rtra k ta c ja c h i persw azjach, przyrzeczeniach, p o p arty c h w końcu groźbam i, zgodził się w reszcie ,,sym patyczny” w ódz zaprow adzić przybyszów n a górę do k r a te ru . P oniew aż je d n a k d roga ta m b y ła bardzo daleka, a dzień się ju ż m ia ł k u w ieczorow i, w ięc chcąc nie chcąc m usieli przybysze zdecydow ać się n a p rzepędzenie n o ­ cy w w iosce wodza, położonej w górach, pozostaw iw szy p rz e ­ zornie n a brzegu, n a straży łodzi dw óch Salom ończyków . A le n ie ta k łatw o było się do w ioski dostać. Z w olna tylk o i p o ­ w oli m ogli się p rze b ijać przez z w a rtą gęstw ę dżungli, p o ra ­ sta ją cej stoki gór. W alcząc z gęstw ą drzew , pnączy i k rz e ­ w ów , m usieli pokonyw ać w d o d atk u nierów ności te re n u . D zi­

cy, idący przodem , pięli się i b iegali ja k m a łp y po lia n ac h i drzew ach. A rm stro n g i tow arzysze w pocie czoła p a rli za nim i naprzód, czołgając się n a b rzu c h u w górę po strom ych urw iskach,, to znów zjeżdżając n a rę k a c h i nogach w głębo­

kie w y rw y i w ąw ozy. C ienisty, n iep rz en ik n io n y dach z p n ą - czów, w ici i liści za m k n ą ł się zupełnie n a d nim i, o d cinając ich od d opływ u św ieżego pow ietrza. B rn ąc w m azistej po d - ściółce dżungli, n ie m al sm ażyli się w u p ale po d zw ro tn ik o w e­

go w ieczoru w tej sm rodliw ej, cuchnącej atm osferze dżungli.

C ztery długie godziny trw a ła ta p raw d ziw a d roga udręczeń.

W reszcie osiągnęli w ieś czarnych, z k tó re j w ybiegło k u n im n a p o w ita n ie kilkudziesięciu czarnych, n ag u sień k ich dzi­

kusów . Słońce, rzu c ają c o sta tn ie k rw a w e błyski, k ry ło się zw olna poza zionącą ogniem górą. W jego fan ta sty c zn y m św ietle w y d ała się naszym podróżnikom m a ła w ioska lu d o ­ żerców b ajkow o pięk n ą, ja k b y w y ję tą z ro m an ty czn y ch opo­

w ieści d la m łodzieży. U w ite z tra w ch a ty czarnych dzikusów , z ich szpiczastym i dacham i, dziw nie o d b ijały od k rw a w ej ro z­

św ie tli zm ierzchu. L iczne opady i zlew y deszczow e n ad a ły im b a rw ę u p io rn ej bieli.

Dzicy, p rz y ję li przybyszów copraw da gościnnie, a w ódz ich przeznaczył A rm stro n g o w i i tow arzyszom je d n ą z n a j­

w iększych ch a t n a nocleg. Je d n a k ci an i n a chw ilę oka nie zm rużyli. Coś niesam ow itego, groźnego w isiało w pow ietrzu.

Coś się gotow ało, a dobrze czuli, że to coś stoi w nieo d b ity m zw iązku z ich tu bytnością. P rzez całą noc, podczas k tó rej u d aw ali, że śpią, słyszeli szepty i ciche n a ra d y czarnych.

S kądś z d alek a dochodziły k ró tk ie u d erz en ia w b ęb n y ja k sygnały, ścinające k re w w żyłach. G dzieś h e n z oddali do ­ chodziły dalekie, p rzy tłu m io n e odgłosy u d erz eń w b ęb n y ja k echo. A rm stro n g i tow arzysze z n ie ta jo n ą trw o g ą p rzy słu c h i­

w ali się ty m p o n u ry m sygnałom bębnow ym — w iedzieli co oznaczały te sygnały. To „telefo n ” m urzyński, n a jsta rsz y i niezaw odny sposób szybkiego p rzen iesien ia w iadom ości n a dalsze odległości, p o d aw a ł w szystkim zak ątk o m w yspy w ieść o p rzy b y ciu cudzoziem ców i coś jeszcze... . ale co, tego nie w iedział a n i A rm strong, an i T ahityjczycy. J e d n i tylko S alo- m ończycy z n iepokojem n ad słu ch iw a li głuchych u d erz eń w b ębny, a szare ich z p rze ra żen ia tw arze, m ów iły lepiej od n ich, ja k b ardzo b y li p rze ra żen i tym , co udało im się w y ro ­ zum ieć z m iaro w y ch u d erz eń w bębny. O ni je d n i znali t a ­ je m n ic ę tego sw oistego „ M o rsk a ” , ja k im się p o słu g u ją w sy ­ gnalizacji bębnow ej ich czarni w spółziom kow ie.

W brew oczekiw aniom u p ły n ę ła noc spokojnie, bez żad ­

nego w y p ad k u . R ów no ze św item w y ru szy ł A rm stro n g z to ­ w arzyszam i n a podbój góry.

O szczegółach tej w spinaczki oraz o niesam ow itym , p o ­ tw o rn y m w sw ej grozie, zakończeniu tej całej esk ap a d y — zd aje n a m sam A rm stro n g -S p e rry n a stę p u ją c ą w iarogodną re la cję :

„Ju ż p ięćset stóp poniżej k r a te ru b y ła w y p alo n a dosz­

czętnie w szelka roślinność, a m y zap ad aliśm y się aż po k o la ­ n a w d e lik a tn y p y ł popiołów w ulkanicznych. G ru b e płótno żaglow e m ych trzew ik ó w zostało pocięte n a strzęp y przez k r a ­ w ędzie law y, ostre ja k b rzy tw y . Z podziw ieniem zauw ażyłem nato m iast, że g ru b e podeszw y bosych nóg dzikusów zdaw ały się w cale tego n ie odczuw ać. B yła to osobliw a i je d y n a ch y ­ b a w sw ym ro d z a ju p ielgrzym ka, ja k a się d ra p a ła tu te ra z w górę po k ark o ło m n y ch zboczach w u lk an u . N a czele p ią ł się i w sk azy w ał n am drogę nasz „uroczy” przew o d n ik — w ódz plem ienia. W ym alow ał się on jeszcze niem ożliw iej n a tę w y ­ p ra w ę i p rz y stro ił głow ę ra jsk im i p ta k am i. Za nim p o stę­

pow ało 10 czarn y ch dzikusów , jego poddanych, z żerdziam i n a b ark a ch , a n a ty c h żerdziach dynd ało w dół z tu z in k w i­

czących św iń, p rzy w iązan y ch do żerdzi za nogi. Ś w inie te przeznaczone b y ły n a o fiarę b ó stw u w u lk a n u d la p rze b ła g a ­ n ia jego gniew u. N ie p o trze b a było w iele fan ta zji, ab y p rz e ­ nieść się m y ślą o sto la t wstecz, w czasy p o p rzedniej d ziała l­

ności tego w u lk a n u i w yobrazić sobie p o dobną procesję, d r a ­ p ią cą się w ty m czasie rów nież po stro m y ch ścianach g ó r­

skich k u k ra te ro w i — z pow iązanym i, przeznaczonym i n a o- fia rę .ludźm i, zam iast św iń.

G dy zbliżyliśm y się do k ra te ru , było całe p ow ietrze w o- koło przesycone o p ara m i siark i, u tru d n ia ją c y m i oddychanie.

N a szczęście ze rw a ł się w ty m czasie gw ałto w n y w icher, k tó ­ r y odpędził dym w przeciw n y m k ie ru n k u . G ru n t pod n aszy ­ m i stopam i b y ł coraz to gorętszy.

W ko ń cu osiągnęliśm y n ajw y ższą g ra ń i ostrożnie p o su ­ w a ją c się, d o ta rliśm y n a d sam ą k ra w ę d ź k ra te ru . Co za w sp a ­ n ia ły i groźny zarazem w idok! O gniem ziejący w u lk a n w pracy! N ic n ie m oże serca człowieczego przep ełn ić w iększym lęk iem i grozą. Nic nie m oże przepoić człow ieka w iększym poczuciem jego m ałości i nicości w obec ogrom u n atu ry .

T am , n ie całe sto stóp pod n am i o tw ie ra ła się otchłań, w k tó re j k ip ia ła rozżarzona law a, ro zp ry sk u ją c się z sykiem po sk alisty ch ścianach k ra te ru , ja k fale m orza tw o rzą syczącą kipiel, ro zb ijąc się o skały przybrzeżne. J a k b y ja k iś u ro k rzu c ił n a n a s te n w sp an iały , groźny, nie d ając y się słow am i odm alow ać obraz rozszalałej n a tu ry , staliśm y ja k urzeczeni, z a p atrz en i w isk rzący się w szystkim i b a rw a m i k r a te r w u lk a ­ nu. M iało się ochotę uciekać, to znow u przychodziło dziw ne p rag n ie n ie — skoczyć tam w tę zawrotną otchłań krateru, w tę k ip iejącą, k o tłu ją c ą się m asę m agm y i law y.

W ódz i jego ludzie zain to n o w ali ja k ą ś dziką, o ry g in aln ą p ieśń obrzędow ą w chw ili, gdy sposobili się do w rzu cen ia św iń w ognistą czeluść k ra te ru . Ich dzikie śpiew y i poryki, p rze n ik ały aż do n as poprzez syk p a ry i łoskot zb u n to w a­

n y ch podziem nych żyw iołów, i m ieszały się z k w ik iem w y ­ straszonych zw ierząt. P o ry w a ją c y obraz tw o rzy li — ci dzicy czarni ludożercy, siedzący w kuczk i n ad sam ą k raw ęd z ią zionącego śm iercią i zniszczeniem w u lk a n u i ryczący swe krw iożercze pieśni. W tej chw ili w p ad ła m i nag le m yśl do głow y, ab y tę osobliw ą scenę uw iecznić n a płycie. Z pom ocą T ah ity jczy k ó w A pu i Roti, niosących k a m e rę i statyw , cof­

n ąłem się około sto m etró w w ty ł n a sk raj g ran i, skąd m oż­

n a było dobrze w idzieć ludożerców , św inie i k ra te r.

Dzicy po p ad li te ra z w szał i zaczęli z w ściekłości biczo­

w ać sam ych siebie. N ożam i i odłam k am i m uszli kiereszow ali sw e ciało. K re w obficie sp ły w a ła po ich czarnych, rozpalo­

n y ch ciałach. J a k gdyby przeczu w ając swój los, ro b iły św inie rozpaczliw e w ysiłki, by się uw olnić.

I nagle, całkiem niespodzianie zaczął się sa b a t czarow ­ nic. In sty n k t, silniejszy niż w szystkie pogróżki, silniejszy n a ­

(7)

w e t niż stra c h p rze d b ro n ią p aln ą, in sty n k t p rad z iad ó w o b u ­ dził się n ag le z n iezw y k łą m ocą w ty c h k an ib ala ch . Z p rz e ­ rażen iem u jrzałem , że ludożercy ci pochw ycili jednego z m o­

ich czarnych S alom ończyków , k tó ry w raz ze sw ym to w arz y ­ szem sta ł n iedaleko n ich w p ew nej odległości od k ra te ru . B iedak b ro n ił się i k rzy c zał co sił w śm ierteln ej trw odze.

T ow arzysz jego popędził k u n am ja k spłoszona łan ia. Wódz i jego ludzie popędzili te ra z z po w ro tem n a sk raj ognistej czeluści — k ilk u dzikich trzy m ało m ocno u n ie ru c h o m io n ą o- fiarę. T am w naszych oczach, rozb u jaw szy ją, m ocnym pchnięciem w y rzu cili opierającego się b ie d ak a w ysoko w p o ­ w ietrz e p onad o tw ór k ra te ru . Z p rzerażen iem m usiałem p a ­ trzyć, ja k mój biedny, w ie rn y czarn y boy z p rzeraźliw y m k rzy k iem oszalałego z trw o g i człow ieka, zakreśliw szy łu k w pow ietrzu, r u n ą ł w ro zp alo n ą otch łań k ra te ru , gdzie z a m k n ę­

ła się n a d nim m asa syczącej, k o tłu jąc ej się law y.

W tej sam ej chw ili w yciąg n ął A pu swój p isto let i strz e ­ lił. Je d e n z dzikich, stojący n a sam ym s k ra ju k r a te ru i spo­

g lą d ają cy w głąb czeluści w ślad za w rzuconym Salom ończy- kiem , zach w iał się i ze straszliw y m ry k ie m trw o g i r u n ą ł w otch łań k ra te ru . Mój b ied n y boy został pomszczony. A pu m ia ł d o b rą rękę.

K rz y k i A pu otrzeźw iły m ię znow u i przyp ro w ad ziły do rów now agi po ty ch straszn y ch scenach. S pojrzałem w górę k u k ra te ro w i. Z d rę tw ia łem z p rzerażenia. Z tw arzam i, w y ­ k rzyw ionym i szałem , zlan i posoką, dzicy pędzili te ra z w p ro st k u n am ja k dzikie, k rw iożercze bestie. Co do ich zam iarów n ie m ogliśm y żyw ić żadnej w ątpliw ości. W rzuciw szy do k r a ­ te ru św inie, chcieli te ra z z kolei złożyć w u lk an o w i ofiarę z nas. P o niew aż ich za m ia ry nie p o k ry w a ły się z n aszą goto­

wością, a było n as zbyt m ało, by dać ra d ę tej krw iożerczej ho rdzie — w ięc n ie pozostało n a m nic innego ja k w ziąć n o ­ gi za p as i zm ykać k u zbaw czej dżungli, ja k n a jd a le j od tego przek lęteg o k ra te ru . K rzy k n ąw szy n a A pu, by rzu c ił k a m e ­ r ę i film , zacząłem w ra z z n im uciekać n a łeb n a szyję w dół po k ark o ło m n y ch zboczach góry, spadając, ześlizgując się, u p ad a ją c, to znów się podnosząc, gruchocząc się i o b ija ją c sobie solennie boki, nogi i kolana. A le nie było czasu ro z­

czulać się z tego pow odu. T rzeb a było czym p rędzej się p o d ­ nosić i um y k ać dalej ja k je le ń k u n ied alek iej dżungli, w k tó ­ re j zaroślach m ogliśm y być bezpieczniejsi p rzed oszczepam i naszych prześladow ców , k tó rzy co p ra w d a cisnęli za nam i k ilk a raz y oszczepam i w tej o b u stro n n ej k ark o ło m n ej uciecz­

ce i pogoni, ale że tru d n o im było w biegu dobrze w ycelow ać, w ięc n a szczęście za k ażdym razem chybili.

P rzeraż o n y czarny S alom ończyk, k tó ry u n as zrazu szu­

k a ł schronienia, pog n ał ja k szalony w dżunglę. N ie m ogliśm y n a nieszczęście za nim nadążyć, czego m ocno potem żałow a­

liśm y, w iedząc, że on, ja k o dziecko dżungli, n apew no sw ym in sty n k te m odnajdzie drogę przez dżunglę do m orza i zb a w ­ czego brzegu, gdzie czekała n a n as nasza łódź.

N astęp n y dzień pozostanie n am w szystkim n a całe życie w p am ięci ja k o ja k iś k o szm arn y sen. J a k było do przew id ze­

nia, sam i, bez naszego Salom ończyka, zabłądziliśm y w d ż u n ­ gli. O baj T ahityjczycy, A pu i Roti, z tru d e m to ro w ali k o sia- ra m i drogę w gęstej, sp lą ta n ej p nączam i w jedno kłębow isko, dżungli, siekąc m aczetam i b ezu sta n n ie n a lewo i praw o. M i­

mo to posuw aliśm y się ty lk o b ardzo w olno naprzód. N ie m ie­

liśm y św iadom ości, gdzie jesteśm y, czy zbliżam y się k u w y ­ brzeżu m orsk., czy też przeciw n ie o ddalam y się jeszcze w ię ­ cej k u najd zik szy m ostępom dżungli. N asi prześladow cy, acz niew idoczni, to w arzyszyli n am sta le w p ew nej niezb y t w ie l­

kiej odległości. C zuliśm y to w p ro st podśw iadom ie. Czasem u - dało się n am u jrze ć w niebezpiecznej bliskości czarny, m ałpi p y sk dzikiego, w y zie rają cy zza jakiegoś krzew u, k tó ry jd e n a k ta k szybko i n iepostrzeżenie zn ik ał w okam gnieniu, że m o­

gło się zdaw ać, że to było chyba p rzyw idzenie naszej rozgo­

rączk o w an ej o sta tn im i w y d arze n iam i w yobraźni. A pu, z a p a ­ m ię ta le w y rę b u ją c y d o tą d drogę kosiorem , 'm u sia ł pow ziąć

ja k iś p lan . Z auw ażyłem , że nieznacznie u ją ł ręk o jeść re w o l­

w eru, n ie zap rzestając chw ilow o cięcia lia n m aczetą. N agle zatrzeszczały k rz a k i z p ra w e j stro n y nas. W tej sam ej chw ili A pu odw rócił się błyskaw icznie n a pięcie i n ie celując, strz e ­ lił. S traszliw y r y k boleści ro z d a rł ciszę dżungli — ja k ieś cia­

ło zw aliło się n iedaleko n as z łoskotem w k rzaki.

„To w ódz” — o b ja śn ił n as k ró tk o A pu, szczerząc zęby w złośliw ym uśm iechu. Zrozum iałem . A pu, dzielny Apu, zabił w odza, k tó ry n ajbezczelniej d re p ta ł n am tuż po p iętach. T e ­ raz m ogliśm y być ju ż w ięcej bezpieczni. L udożercy, z a s tra ­ szeni śm iercią swego w odza, dostali znow u „ p ie tra ” . N ab rali o dtąd szacunku d la b ro n i p aln ej. P rzez dłuższy czas słysze­

liśm y ich żałosne w ycia około tru p a zabitego wodza. A le za n am i n ie odw ażyli się ju ż iść.

Z upełnie skonani, n ie m al bez życia, dow lekliśm y się w re ­ szcie w ja s n ą noc księżycow ą n a w ybrzeże, gdzie p ozostaw i­

liśm y n aszą łódź. T am je d n a k było jeszcze goręcej. Zdawał©

się, że w szystkie czarty z p ie k ła tu się zebrały. C ały brzeg b y ł aż czarny od g esty k u lu ją cy c h żywo i podnieconych czymś bardzo dzikusów . Do uszu m oich doleciało w ciąż p o w tarz an e przez n ich słowo „ K a n n a ” . T ak się w łaśn ie n az y w ał ów z a ­ b ity przez A pu b ru d as, w ódz tej h ałastry . G dy zbliżyliśm y się w ięcej k u brzegow i w y ja śn iła się n am cała sytu acja. N a ­ si bied n i dw aj Salom ończycy, k tó ry ch zostaw iliśm y n a b rz e ­ gu d la p iln o w a n ia naszej łodzi, w y strze lali w idocznie w swej obronie w szystkie n ab o je i tańczyli te ra z trw o żn ie w około łodzi, w y k rz y k u ją c od czasu do czasu k u cisnącej się k u nim coraz bard ziej ciżbie dzikusów ja k ie ś n iezrozum iałe słowa.

P ęd em puściliśm y się w szyscy trze j k u łodzi, w y strz e ­ liw szy k ilk a raz y w pow ietrze n a postrach. N a odgłos strz a ­ łów cała b a n d a ludożerców rozproszyła się n a w szystkie s tro ­ n y i zaszyła trw o żn ie w pobliskiej dżungli. N iestety, obaj b iedacy w łodzi dostali pod w pływ em ostatn ich p rzejść m a -

(Ciqg dalszy na słr. 14)

Nieprzebyta dżungla w yspy Bukai.

STRAŻ NAD WISŁĄ 7

(8)

óu/iata

Pom yślny rok rozwoju polskiej spółdzielczości m leczarskiej Rok 1937 należy do najpo m y śln iejszy ch la t polskiego m leczarstw a spółdzielczego. P om im o k lę sk i suszy, b ra k u i drożyzny pasz, działalność spółdzielni m leczarskich nie do ­ zn ała b y n ajm n ie j zaham ow ania.

Liczba spółdzielni m leczarskich zrzeszonych w Z w iązku S półdzielni R olniczych i Z arobkow o-G ospodarczych w zrosła z 1083 n a 1166.

P o w ażn y rów nież w zrost zaznacza się w ilości członków, k tó ry ch n a 31 g ru d n ia 1937 r. było 405.287, podczas gdy na 31 g ru d n ia 1936 — 372.259. Ilość k ró w zapisanych w ynosi

— 681.721 w sto su n k u do 610.797 w ro k u 1936. D ostarczono zaś m lek a w r. 1937 — 765.222.500 kg, gdy w ro k u 1936 tylko 725.013.400 kg. P rz y ro st m lek a w ięc w ro k u 1937 w ynosi 5,5%. N ajw iększe dostaw y m lek a w y k az u ją spółdzielnie m leczarsk ie w oj. w arszaw skiego, bo aż 165.415.400 kg i w oj.

poznańskiego — 96.317.900 kg, potem dopiero n a s tę p u ją w oj.

lu b e lsk ie (73.222.500 kg) i woj. pom orskie (63.936.400 k g ).

N ajp o w ażn iejszy zaś p rzy ro st dostaw m lek a w ro k u 1937 w y ­ kazało w oj. łódzkie — 18,7%, stanisław ow skie — 15,9%, k ie ­ leckie — 15,7%.

Za dostarczone m leko w ro k u 1937 w ypłaciły spółdziel­

n ie — 78,9 m iln. zł, płacąc po 10.30 g r za tłuszcz z 1 kg m le ­ ka. W ro k u 1936 zaś spółdzielnie w ypłaciły 61.488.700 zł za dostarczone m leko i p łaciły 8,48 g r za tłuszcz z 1 kg m leka.

W zw iązku z ty m pozostaje n a d e r pom yślny rozw ój w szystkich trzech polskich c e n tra l gospodarczych spółdzielni m leczarskich, a m ianow icie: Z w iązku S półdzielni M leczar­

skich i J a j Czarskich w W arszaw ie, Z w iązku G ospodarczego Spółdzielni M leczarskich w P o zn an iu i M ałopolskiego Z w ią­

zku M leczarskiego w K rakow ie. T rzy te c e n tra le dokonały w r. 1937 o b ro tu n a łączną sum ę 54 m iln. zł, podczas gdy w r.

1936 obro ty te w yniosły około 39 m iln. zł, a w ięc przeciętn y w zrost w yniósł około 38%.

N ajw iększych obrotów d okonał Z w iązek S półdzielni M le­

czarskich i Ja jcz arsk ic h , a m ianow icie 24,4 m iln. zł (w 1936 r. — 16,7 m iln. zł), z czego 20,4 m iln. zł p rzy p ad ało n a m a -

GROŹNA SYTUACJA STATKU JJ;

Na zdjęciu — niem iecki statek pasażerski „Patria’’ przy wpuszczaniu wody do doku niebezpiecznie się pochylił. Po uciążliw ych pracach udało się statek doprowadzić do norm al­

nej pozycji.

8 STRAŻ NAD WISŁĄ

sło (83,7% ), 1,1 m iln. zł (4,3% ) n a ja ja , resz ta n a m leko, se­

ry , m aszyny i inne. Z w iązek pro w ad zi sprzedaż h u rto w ą i d etaliczn ą za p o śred n ictw em 3 oddziałów (L ublin, Łódź, W il­

n o ), l l składów i 47 sklep ó w : Z rzeszał on 461 członków, w czym 4 osoby fizyczne, resz ta — 457 spółdzielnie m leczarskie.

E k sp o rt Z w iązku w yniósł w dziale m asła 1.488 tys. kg za sum ę 4,7 m iln. złotych.

B ilan s Zw iązku, p rzy sum ie 3.970.775 zł zam yka się czy­

stą n ad w y ż k ą w sum ie 54,6 tys. zł.

D rugim , pod w zględem w ielkości obrotów je st Zw. G o­

spodarczy Spółdzielni M leczarskich w P oznaniu. D okonał on w r. 1937 o b ro tu n a 15,7 m iln. zł, w obec 12,2 m iln. zł w r.

1936. N ależy zaznaczyć, że Z w iązek te n n ie pro w ad zi sp rze­

daży detalicznej. C złonkam i Z w iązku było 68 spółdzielni m le­

czarskich. Jego sum a bilan so w a w ynosi 2.246.514 zł. Z w iązek o d eb ra ł od członków 4.460 tys. kg m asła, a sp rze d ał 4.396 za p ra w ie 12 m iln. zł. Z w iązek p oznański n astaw io n y je st sil­

n ie n a ek sp o rt: w yw iózł 2.400 tys. kg m asła, podczas gdy n a ry n k u k ra jo w y m sp rzed ał 2 m iln. kg. G łów nym i jego o d b io r­

cam i były: A nglia (1,5 m iln. kg ) i N iem cy (763 tys. k g ). N ie b ra k ło je d n a k i ry n k ó w dalekich, ja k S tan y Zjednoczone, P a ­ le sty n a i M arokko.

M ałopolski Z w iązek M leczarski dok o n ał w r. 1937 tak że dalekiego skoku nap rzó d : obro ty sw e pow iększył o 42% w p o ró w n a n iu z r. 1936, osiągając 14 m iln. zł sprzedaży, z cze­

go 4,3 m iln. zł przy p ad ło n a sprzedaż d etaliczną, a 1,2 m iln.

zł n a eksport.

Do Z w iązku należy 392 spółdzielnie m leczarskie, od k tó ­ ry ch o d eb ra ł on 3,6 m iln. kg m asła, w obec całości p ro d u k cji

— 5,5 m iln. kg. G łów nym odbiorcą zagranicznym je st A n ­ glia. S przedaż d etaliczn a odbyw a się za pośred n ictw em od­

działów i sklepów w 23 m iejscow ościach w M ałopolsce, na Ś ląsku i w w oj. kieleckim .

SPÓŁDZIELCZOŚĆ W OBRONIE SPOŻYWCY Rola „Społem ” w w ielkich akcjach obniżki cen. 15 m ilionów oszczędności dla konsumentów. Powody w alki przeciw spół­

dzielczości

N a o sta tn im zjeździe Z w iązku „S połem ” w G dyni, d y re k ­ to r tej in sty tu cji, p. J. Ja siń sk i, om aw iając działalność Z w iąz­

k u w r. 1937, podniósł ro lę spółdzielczej organizacji spożyw ­ ców w obronie k o n su m e n ta nie tylk o bezpośredniej — p o ­ przez w łasn ą sprzedaż, ale i pośrednio — przez u dział w w ie l­

k ich ak c ja ch ogólnej zniżki cen. U dział te n um ożliw ia Z w iąz­

kow i „S połem ” jego siła gospodarcza i solidna sieć zo rg an i­

zow anych p u n k tó w sprzedaży n a te re n ie całej Rzeczypospoli­

tej.

D y re k to r J. Ja siń sk i p rzypom niał, że o broty tow arow e Z w iązku w yniosły w 1937 r. z g órą 90 m ilionów złotych.

„Co 6 -ta sk rzy n ia zap ałek k osum ow ana w k r a ju p rz e ­ chodzi przez m agazyny i księgi naszej h u rto w n i, co 10-ty w o­

re k soli, co 10-ty w o rek ryżu, co 16-ty w o re k k orzeni i h e r ­ baty, co 19-ty w o re k cu k ru , co 20-ta beczka n a fty i śledzi...

„Jesteśm y w sta n ie inicjow ać k o rzy stn e dla gospodarstw a krajo w eg o pociągnięcia. M ało k to poza n am i tu ta j zeb ran y m i u św iad am ia sobie, że obniżka ceny zapałek, ja k a została do ­ k o n an a n a sk u te k usiln y ch s ta ra ń „S połem ” , d ała k o n su m e n ­ tom polskim 8 m ilionów złotych rocznie oszczędności; że ze­

szłoroczna obniżka ceny m y d ła d o konana n a sk u te k naszych obliczeń i k a lk u la c ji d ała gospodyniom 6— 7 m iln. zł i że lw ia część tej sum y, bo 80% — p rze stała p ły n ąć do kieszeni przedsiębiorców o le jarsk ic h z ty tu łu t. zw. re n ty k o n ty n g e n ­ tow ej.

„W to k u codziennych czynności han d lo w y ch i p ro d u k c y j­

n ych stale n ap o ty k am y zjaw iska, k tó re z p u n k tu w idżenia in ­ te re su ogólnego budzić m uszą zastrzeżenia. O bserw u jem y je?

też z ta k ą czujnością, n a ja k ą p o zw a lają tylk o siły H u rtó w m .

Cytaty

Powiązane dokumenty

mu, wmontowanemu przy sterach samolotu, można o- siqgnqć nawet całkowicie bezpieczne lqdowanie bez pomocy pilota, który w samolocie może siedzieć, tak jak to

Wydaje się to może dziwne na pozór, pamiętajmy jednak, że kwestia islamu jest dla Europy nie mniej ważna od kwestii Dalekiego Wschodu, który skłócony dziś

53000 CHIŃCZYKÓW POLEGŁO PODCZAS WALK O NANKIN Dowództwo wojsk japońskich komunikuje, że podczas walk o Nankin Chińczycy stracili 53,874 zabitych.. Składała się

denburgią do roku 1319 próbowali kilkakrotnie zjednoczyć o- ba te miasta w jedno, co im się jednak nie udało, pomimo że Kolno i Berlin nie oddzielały się

dując, sycząc szczęśliwego Nowego Roku i dopraszając się datków, — to i na Pomorzu mamy ich dopowiedniki. W okolicach Wejherowa star­. si parobcy przebierają

nie po raz pierwszy w dziejach jako przedmurza chrześcijaństwa przeciwko 300 000 hordzie mongol- sko-tatarskiej, która pod wodzą wnuka Dżingis-Ha- na, po pobiciu

Lecz zasada ta da się zrealizować tylko wtedy, gdy cała Polska zgodnie i ofiranie stanie do pracy przy wzmacnianiu Państwa.. Polska zaś będzie silna, nie będzie się

mieckiego, spotykane przede wszystkim na terenie Pomorza. „To dało” dwie brygady, powiedział ktoś, który chciał się może pochwalić wiadomościami, a może nie