Z uwagi na program pracy Kursów Oświatowych, decy
zją Komitetu Redakcyjnego,
„STRAŻ NAD WISŁĄ"
począwszy od stycznia 1939 r.
w y c h o d z i ć b ę d z i e j a k o
D W U T Y G O D N I K ,
t.j-15- g o i 30-go każdego miesiąca. Jednocześnie ob
jętość czasopisma wzrośnie
Z 24 NA 32 STRONY
Opłata za prenumeratę mie
sięczną zmian.
Artykuły i notatki organizacyjne prosimy nadsyłać naj
później do 5 -g o i 20 -g o każdego miesiąca.
2 STRAŻ NAD WISŁĄ J
Siąók - Gdunia - (Z. O . P.
K ilk a tygodni tem u pisaliśm y na ty m m iejscu o rozroście naszej O jczyzny w zw iązku z pow rotem Z a
olzia w skład P a ń stw a Polskiego. W skazyw aliśm y w ted y na przykładach, ja k O jczyzna nasza rośnie z rok u na ro k w siły m o raln e i m aterialn e. Dziś cim y uw agę n a n ajw ażniejsze zdobycze gospodarcze Polski, k tó re powoli, lecz planow o, p rzem ieniają n a sze P ań stw o z rolniczego na rolniczo-przem ysłow e. O- gniw a tej przebudow y gospodarczej P o lsk i to Śląsk, G dynia i C en traln y O kręg Przem ysłow y.
G ospodarow anie na swoim zaczęliśm y przed d w u dziestu laty. Zaczęliśm y z niczego, w k ra ju w ynisz
czonym w ojną, obrabow anym przez nieprzyjaciół, k tórzy w yw ieźli z Polski, co się dało. Nie m ieliśm y też dośw iadczenia, bo przecież aż do odzyskania n ie podległości rządzili nam i nasi w rogow ie. Ileż to było w ów czas kpin, zwłaszcza ze stro n y Niemców, o „pol
skim gospodarstw ie“ ! U w ażano nas za ludzi, którzy nie ty lko nie p o trafią nic dobrego stw orzyć, ale jesz
cze stra c ą to, co otrzym ali.
W r. 1921 po trzech pow staniach i w yg ran y m p le
biscycie, zajęliśm y dzisiejsze w ojew ództw o śląskie, obszar należący do n ajb ard ziej uprzem ysłow ionych n a świecie. W szystkie w a rszta ty przem ysłow e, były tam w ręk a c h niem ieckich. W łaścicielam i ty ch w arsz
tató w pracy by li obcy i wrogo do nas n astaw ieni k a p italiści niem ieccy, francuscy, czy am erykańscy. O- bow iązki wobec naszego P a ń stw a k ład li oni na o sta t
n im m iejscu. Chodziło im o to, aby z w arsztató w p ra cy w yciągnąć ja k najw ięcej pieniędzy i w yw ieźć je zagranicę. N a ty ch w ielkich i skom plikow anych in teresach śląskich P ań stw o nasze położyło sw oją cięż
k ą dłoń. O panow aliśm y gospodarkę na Śląsku, p rze jęliśm y ją w polskie ręce i p ostaw ili n a lepszym jesz
cze poziomie, aniżeli za czasów zaborczych. Bogac
tw a śląskie służą dziś naszem u P a ń stw u i polskim interesom . Z zagłębia śląskiego czerpie Polska głów ne swe siły gospodarcze, bo w p ro d u k cji ogólnopol
skiej dostarcza ono 75% w ęgla, 80% żelaza, p raw ie 100% cyn ku i ołowiu. Posiada poza ty m najw yżej w Polsce ro zw inięty p rzem ysł chem iczny z P ań stw o w ą F a b ry k ą Zw iązków A zotow ych w Chorzowie, zorga
nizow aną przez obecnego P re zy d e n ta R zplitej, próf.
inż. Ignacego Mościckiego, n a czele, posiada w ielkie zakład y elektryczne, przem y sł w łókienniczy, olbrzy
m ie zm echanizow ane cegielnię, w y tw ó rn ie porcelany, p rzem ysł m etalow y, drzew ny, skórzany, spożywczy, p ap ierniczy i t. d. v
To głów ne źródło en erg ii gospodarczej, jak im j e s t ' G órny Śląsk, zostało w zm ocnione przez w łączenie do P olski Zaolzia. M ały to k ra j, lecz bogaty w w ęgiel i ‘ żelazo i wysoko uprzem ysłow iony. Dzięki przyłącze
n iu Śląska Zaolziańskiego w ydobycie w ęgla w zrosło o 20%, a w ytw órczość stali o 50% p ro d u k cji ogólno
polskiej.
D rugim ogniw em w łań cu chu gospodarczym P o l
ski“ je st G dynia. W ybudow aliśm y ją na p usty n n y ch piaskach w ybrzeża. W ciągu k ilk u la t w ioska ry b ac ka przem ien iła się w w ielki port, o najdoskonalszych u rządzeniach przeładu n kow y ch i m agazynach. P o rt f ten^ ł ^ z ą - z . inńym i k ra ja m i zam orskim i polskie s ta t
k i bąńdlow e, ą b ron ią polskie o k ręty w ojenne. W y-
" budow anie G dyni było w ielkim w ysiłkiem , na k tó ry skarb P a ń stw a w yłożył około m iliard złotych. Lecz w ysiłek ten sto kro tnie się opłaca. Dziś, gdy już w iele kłopotów m am y za sobą, w arto przypom nieć, że w r.
1925 rząd niem iecki w ypow iedział n am w ojnę celną.
P ostanow ił nie przyjm ow ać ani nie przepuszczać przez sw oje te ry to riu m polskich tow arów . N iem cy m ów ili w tedy, że nas „uduszą“ w n adm iarze w ęgla, żelaza, w ieprzy i p ro d uk tów rolnych. P olska na to odpow ie
działa budow ą G dyni, a dla sw ych pro d u k tó w zn ala
zła now e zam orskie ry n k i zbytu.
Dzięki G dyni w yg raliśm y w ojnę gospodarczą z N iem cam i, a dla w ytw o rów przem y słu śląskiego, dla polskiego h an d lu otw orzyliśm y okno na szeroki św iat i stw orzyliśm y m u now e m ożliwości rozw oju. D w a o- gniw a łańcu cha gospodarczego Polski, t. j. Śląsk i G dynię, spaja n iero zerw aln ym w ęzłem m ag istrala ko
lejow a K atow ice — G dynia.
W u b iegłym ro k u w końcu m arca n a pustkow iach m iędzy Sanem i W isłą rozpoczęła się budow a trz e ciego, najpotężniejszego ogniw a siły gospodarczej P o l
ski, t. j. C entralnego O kręgu Przem ysłow ego. W re jo nie C. O. P. m ieszka 5.000.000 ludności, ale nie tylko ta ludność korzystać będzie z now ych m ożliwości go
spodarczych, lecz cała Polska. W szybkim tem pie po
w sta ją tam now e zakłady przem ysłow e, ja k fab ry k a ob rab iarek w Rzeszowie, fab ry k a celulozy w N iedom i
cach, w y tw ó rn ia płatow ców w M ielcu, fab ry k a szutcz- nego k auczuku w Dębicy, zakłady w y tw arzające szla
chetn ą stal w Stalow ej Woli. Poszczególne ośrodki przem ysłow e C. O. P. łączy się liniam i kolejow ym i i au tostradam i, dla zaopatrzenia C. O. P. w p rąd elek try czny b u d u je się olbrzym ią tam ę n a D un ajcu w Rożnowie. O lbrzym ie to dzieło, budow ane kosztem m iliardów złotych, wznosi się pracą polskich inży
nierów i techników , polskich robotników . T am z n a j
dzie, p racę m asa bezrobotnych, tam znajd ą ry n ek zby
tu dla sw ych p rod uk tów rolnicy z innych połaci k r a ju. W C. O. P. k o n c e n tru je się polski przem ysł w o
jenn y, b a C. O. P. p o w sta ł głów nie z m yślą o obronie 'Państw a.''’-'' f -$y ~ s
Dżiś n ik t nie Itnoże odzyw ać się lekcew ażąco o polskiej gospodarce, bo przez rozw ój gospodarczy Ś lą
ska, przez budow ę G dyni | C. O. P., zdaliśm y ja k n a j
lepiej egzam in z um iejętności gospodarow ania, a prace sw oje prow adzić będziem y dalej ku chw ale i potędze naszej O jezyzny. ' ; > & #
M. W.
G d y p i e r w s z y o d d e c h w o l n o ś c i w s t r z ą s n ą ł itż E ć ż R o S P ó L iT Ą , l u d ? ó l s k i n a
NIEK TÓ RY CH J E J ZIEM IA CH CH W YCIŁ ZA BROŃ, ABY UPOM NIEĆ SIĘ O SW E PR A W A DO J Ę ZYKA, W IA RY I OBYCZAJÓW OJCÓW SW OICH.
TRZY RA ZY ZRYW AŁ SIĘ SLĄ SK DO B O JU Z NIEM CAM I, W ALCZYŁ LWÓW I W ILEŃSZCZY - ZNA. 10 LAT TEM U TA K ŻE W IE LK O PO LSK A I PO M O RZE PO W STA ŁA Z B R O JN IE PR ZECIW GERM AŃSK IEM U NAJEŹDŹCY. W SZĘD ZIE SZED Ł JE D E N NA D ZIESIĘC IU , I ZA W SZE JED E N PO - B U A Ł D ZIESIĘC IU , ABY DAC K R W IĄ PIECZĘTO W A N Y DOWÓD, ŻE JE S T PO LA K IEM I ŻE CHCE, ABY PIA ST O W SK IE ZIEM IE W IE L K O PO L SK I I PO M O RZA NA LEŻA ŁY DO PA Ń STW A PO L SK IEG O .
Powstańcom sława"
(deklamacja zbiorowa — Leon Bochenek).
Chór (poważnie):
Solo męskie:
Chór męski:
Solo męskie:
Chór żeński:
Chór męski:
Cały chór:
Chór męski:
Solo męskie:
Chór:
Solo męskie:
Solo żeńskie:
Solo męskie:
Chór:
Chór żeński:
Chór męski:
Solo ż. :I Solo ż. II:
Solo ż. III:
Chór:
Solo ż. I:
Solo ż. II:
Solo ż. III:
Chór:
Chór żeński:
W śm iertelny bój ż Niemcami W zwycięski, krwawy bój, Rzucił się w krąg miastami, Powstańców polskich rój.
Z Poznania hasło pada:
Za wolność!
W bój! - i
Za broń!
W ulicach kanonada, Grzmią krzyki:
Niemców goń!
I żołnierz, Harcerz,
Sokół, ^
Wraz biegną w ognia grad.
I w ciągu nocy wokół,
Znikł Niemca w m ieście ślad.
Już wolny Poznań!
Września!
I Gniezno — Chrobrych gród!
Jarocin!
Ostrów!
Pleszew!
W moc rośnie polski lud!
Choć pomoc Niemcom spływa,
Chór męski:
Solo męskie:
Chór żeński:
Chór:
Solo m, I:
Solo m. II:
Solo m. III:
Chór męski:
Solo żeńskie:
Chór:
Solo męskie:
Solo żeńskie:
Chór męski:
Chór:
(nastrojowo)
Chór męski:
Cały chór:
Chór żeński:
Chór męski:
Chór cały:
G renzschutzów zewsząd rój, P o w staniec p ę ta zryw a, Z acięty w iodąc bój.
I znacząc k rw i szk arłatem W olności ślady dróg,
W rozp raw ie z srogim k atem Za sw ojski prąc go próg.
Za rozbój, K rzyw dy, Jęk i,
Z a w ięzień licznych ciąg, Z a dusz i serc u d ręk i, Z a bezm iar stu la t m ąk,
Za nazw m iast, w si niem czenie, Za d ziatek z W rześni ból, Z a dzikie w yw łaszczenie Z odw iecznych P o lan pól.
I w ielk i d uch o fiarn y Z pow stańczych w ieje lic, P łom ieniem ofiar żarnym W olności płonie znicz!
O cześć!
P ow stańcom sław a!
Z a w ierność, krew , za tru d , Za bój o św ięte praw a...
Za w ielkopolski lud!
fit.
„ Niemcom wojna w ydana’
in r Powst&rui*. W<*)kopoUki€ go 1J18 — 1 3 1 $ ▼
i — \ — — i — r - » ~ y .... ł r l = t Z 1 \ - - K — r ~
—4 V- .1....r... \ f i
I~— R... . X....
—i--- 1--- 1__i___ i y ._______________ * . .u—f _____ -JL__ ___
W»em- com w n a w y - d a n a , N»ejm t o m «woj n a .
mug iü ü p p m
w y dla. h a . ) po bi * to
t r ' fi
G « f m a n t » p o - b i - t e G «.'-rr>.a .
2. W ięc wyfrunął Niemczyna W mroźną noc do Berlina
Ą STRAŻ NAD W ISŁĄ
3. Tam niech siedzi spokojnie Po przegranej już wojnie
x
D Z IE JE ZW YCIĘSTW ORĘŻA PO LSK IEG O
W ielki mistrz krzyżacki
Herman v. Salza
N ajazdy m ongolskie (ta ta rsk ie ) na Polskę, osła
bioną rozbiciem dzielnicow ym i w ew n ętrzn y m i w a l
kam i książąt, spustoszyły nasz k ra j ogrom nie. W ów czas naród z duchow ieństw em i ry cerstw em na czele p rze jrz a ł i zrozum iał, że jeśli nie p o tra fi się zebrać i zjednoczyć, Rzeczpospolitej grozi n ieu ch ronna zagła
da. Całe społeczeństw o odczuw ało silnie potrzebę od
budow ania m onarchii, w k tó re j k ró l nie byłb y królem m alow anym , lecz praw d ziw y m w ładcą. Chciano dać królow i rzeczyw istą możność rządzenia i kierow ania, gdyż tylko taka, jed n olita, niepodzielna i m ąd ra w ła dza k rólew ska m ogła zapew nić p a ń stw u spokój w ew n ętrzny , bezpieczeństw o i siłę. W 1295 r. P rzem ysław koro nuje się n a k ró la zjednoczonych ziem Pom orza i W ielkopolski, i w ten sposób n astęp u je w skrzesze
nie ty tu łu królew skiego. G dy P rzem y sław ginie, za
m ordow any przez opraw ców książąt b ra n d e n b u r
skich, W acław (czeski) sta je się panem Pom orza, W ielkopolski i M ałopolski. Ale dopiero W ŁA D Y SŁA W OW I ŁO K IETK O W I, k tó re m u całe życie upłynęło w znoju i trudzie, udało się doprow adzić do sk u tk u dzieło zjednoczenia naszego państw a. Ł okietek bo
w iem , chociaż m ały ciałem (przydom ek: „Ł okietek“
oznacza „m ały na łokieć“ ), w ielki b y ł duchem n ie u giętym , k tó ry n ak azy w ał m u w y trw a le dążyć do u- czynienia z Polski silnego państw a. W ielu w rogów i w iele przeszkód m u siał pokonać, zanim w K rakow ie, w 1320 r., włożyć m ógł n a sw ą głow ę koronę k ró le w ską. P ań stw o Ł ok ietk a nie było p ań stw em z czasów B olesław a Chrobrego ani pod w zględem siły, ani ob
szaru. R ychło jed n a k stało się osłoną sam odzielności narodow ej i zaw iązkiem potęgi m ocarstw ow ej, w y k u w an ej m ozolnie w ciężkich, ale zw ycięskich dla nas bojach z niem czyzną, ściślej m ów iąc z K R ZY ŻA K A MI, k tórzy na początku X III w ieku w stę p u ją na w i
dow nię naszej historii. Skąd w zięli się K rzyżacy w Polsce?
Oładysłoo Łokietek zjednoczycie! - i jego uniki z krzyżakami
Otóż na początku X III w. papież In nocenty III o- głosił k ru c ja tę (w y p raw ę krzyżow ą) n a pogańskie P ru sy . W ypraw a ta m iała P rusów naw rócić n a chrze
ścijaństw o. W ówczas niem iecki „Zakoli R ycerzy M a
r ii“, w yrzucony z Ziem i Św iętej, a potem z Siedm io
grodu, po d jął się zorganizow ania k ru cja ty . W 1228 r.
przyjeżdża do Polski pierw szy krzyżacki hufiec, a w dw a la ta później p rzy byw a pierw szy lan d m istrz H e r
m an von Balke, wioząc ze sobą SFA ŁSZO W AN Y (przez K rzyżaków ) doku m ent kruszw icki, od którego na całe w ieki poszła K Ł A M LIW A LEGENDA, jak o by K o n rad M azow iecki w ezw ał K rzyżaków n a pomoc, nie m ogąc obronić się przed n apad am i pruskim i. T ak p rzedstaw ia się w rzeczyw istości „sprow adzenie“ do Polski K rzyżaków , którzy w krótce sta ją się n a jw ię k szym w rogiem naszym i sprzym ierzonej z n am i L it
wy. A lbow iem ażeby zabezpieczyć się przed w spól
ny m nieprzyjacielem , Ł o kietek doprow adza do p rz y m ierza z L itw inam i, zapoczątkow anego m ałżeństw em dzieci: 15-letniej A ldony z 15-letnim K azim ierzem (1325). Chodziło Ł okietkow i przede w szystkim o O- DEBRA NIE ZA GARNIĘTEG O PR Z E Z K RZY ŻA KÓW POM ORZA. Ju ż w 1308 r. K rzyżacy zd rad ą o- panow ali G dańsk, w ycinając bezlitośnie przeszło 10 000 p rzy byłych n a ja rm a rk z okazji odp u stu św.
D om inika polskich K aszubów , nie oszczędzając n ie m ow ląt. N a ich m iejsce sprow adzili kolonistów n ie m ieckich i w ten sposób u g ru n to w an a została dzi
siejsza „NIEM IECKOŚĆ“ polskiego G dańska. K rzy ża
cy zdobyli następ nie Tczew, Świecie i w szystkie inne grody polskiego Pom orza — rab un k iem , m ordem i gw ałtem , pow iększając w ten sposób w ciągu dzie
w ięciu m iesięcy w dw ójnasób sw oje państw o, o p arte n a złodziejstw ie, ucisku, krzyw dzie i terro rze. C ałą tę polityczną robotę „latron es cruci signati *), ja k ich nazw ał ówczesny nasz historyk, ksiądz Długosz, p ro w adzili z im ieniem M arii n a ustach, a ze zdrad ą i pod
stępem w sercu — dopóki n a polach G ru n w ald u nie p rzepełn iła się m iara ich obłudy i niepraw ości. K rz y żacy byli niebezpieczniejsi dla Polski niż L itw in i i T atarzy, bo celem ich napadów było nie tylk o doraź
ne łupiestw o, lecz w ieczyste zagarnięcie ziem i pol
skiej w raz z ich m ieszkańcam i i w yzucie ich z m ow y ojczystej.
W 66-tym ro k u życia W ładysław Ł okietek, „ży
wo odczuw ając krzyw dę obecną i niebezpieczeństw a późniejsze“, nie m ogąc przez u k ład y i rząd y niczego z przen iew iercą krzyżackim w skórać, rozpoczął z nim w alkę, sprow okow aną zresztą n ajazdem K rzyżaków w raz z Czecham i n a K ujaw y. W 1331 r. pod PŁO W - CAMI doszło do pierw szej w aln ej rozp raw y z nowo- w ytw orzoną potęgą niem iecką, w k tó re j b o h aterski k ró l odniósł nadzw yczajne zw ycięstw o. Nie m ogło o- no jed n a k być w ykorzy stane i nie złam ało potęgi za
konu, poniew aż k ról J a n Czeski w kroczył do W iel
kopolski i obiegł Poznań. N astąpiło zaw ieszenie broni, a w krótce po ty m Ł o k ietek u m arł.
x) „łotry, noszący znamię krzyża’’.
5
Zaąloua móufi
Pom nożyw szy dzierżaw y Rzeczypospolitej o spo
ry kęs Zaolziańskiego Śląska, z Im ć P an em Je n e ra łe m B ortnow skim n a św ięta w dom owe pielesze do T o ru nia w rócilim , w szędy w drodze kordialnego 4) p rz y jęcia doznając.
Osobliw ie to ru ń sk i gród sta ry sław nego swego O byw atela fetując, solenną akadem ię n a jego cześć przysposobił, podczas k tó re j lube harcerzyki, jak o by czam buły ta ta rsk ie srogi ru m o t i tu m u lt n a r y n k u w yczyniały z w ielkiej k o n ten tacji, albow iem Im ć P a n J e n e ra ł rów nież h arcersk im inspektorem i ku ra- tusem n a Pom orzu będąc, serca ty ch m ałych, cyw il
nych żołnierzyków sobie zdobył, sam ochcąc do n ie
w oli ow ym sm ykom się oddając.
W idząc tak ą radość i pospólną uciechę, n a b a l
kon toruńskiego ratu szam się w g ra m o liłi takow ą do m łodzieniaszków , tudzież obyw atelstw a paln ąłem o- rację:
„Mości Panow ie B racia Polacy!
Śląsko Zaolziańskie jest ju ż nasze n a am en i w ie
k i w ieków , a lubo jeszcze nie w szystko, co Lasze — je st już nasze, to w szelako nie n a to dzierżym y w g a r
ści pałasze, by ktoś śm iał nam dm uchać w kaszę.
Zgrom adzone tu szeregi w asze są dowodem , że... te go, że... M ocium Panie, że...“
U ściskał m nie Im ć P a n J e n e ra ł za takow e słowa, a sm yki i b asały ki kontusza m ego dopadłszy, resp e k tu dla mego zacnego żyw ota nie m ając, za golenie u- jąw szy, niby jakow ąś p iłk ą nożną do góry m ną pod
rzucali, w ołając: V ivat P a n Zagłoba!, — na co krzyw nie byłem , bo to ponoć tak a dzisiaj m oda w y rażan ia grom adzkiego a f e k t u 2).
U w olniw szy się z takow ej opresji, h ajd aw ery , co m i się by ły szczyptę obluźniły w tak ow y m m aglu poprą-
6
w iw szy, salw ow ałem się 3) od ty ch brzdąców uciecz
ką, co jak o żywo po raz pierw szy m i się w życiu przy- godziło.
*
Owo już i m am y św ięta Nowego Roku, a jako tra d y c ja staropolska każe, godzi się w dniach ta k o- sobliwie uroczystych w szystkim razem i każdem u z osobna pow inne życzenia zadeklarow ać.
T a n d e m 4), należny r e s p e k t 5) zachow ując, na- sam przód N ajm iłościw szem u P a n u P rezyden tow i Rze
czypospolitej, prof. Ignacem u M ościckiem u, jako n a j
w yższem u w yobrazicielow i M ajestatu N arodu, sk ła
dam życzenia w ielkiego, potężnego pod Jego rządam i ro zk w itu naszej Ojczyzny, iżby pierw szą na świecie sta ła się p otencją 6).
P ierw szem u H etm anow i Sił Z b ro jn y ch Rzeczy
pospolitej, M arszałkow i Polski E dw ardow i Śm igłem u- Rydzowi, życzę dozbrojenia W ojska Polskiego do ta kow ych granic, iżby każdy, kto śm iałby kusić się o n aruszenie choćby m iedzy, jednego bodaj naszego kopca granicznego, — nie pozbierał swoich pludrów i gnatów .
P a n u G enerałow i S ław oj-S kładkow skiem u — iż
by sław a oprom ieniała jego rządy i w szystko w P o l
sce dobrze się składało.
W ładyce Pom orskiem u, P a n u Min. W ładysław o
w i Raczkiewiczowi, — iżby z W ielkim Pom orzem nie m iał w ielkich kłopotów .
P a n u In sp ek to row i A rm ii, G enerałow i B ortnow - skiem u, w szelkich zaszczytów i nom inacji na dow ód
cę sam odzielnej g ru p y operacy jnej, obejm ującej w posiadanie dla P olski zam orskie kolonie.
K u rato ro w i Pom orskiego O kręgu Szkolnego, P a n u doktorow i Ryniew iczow i, życzę spełnienia w szel
kich m arzeń n a te m a t ośw iaty pozaszkolnej oraz do
kon an ia ren o w acji ?), radiofonizacji i m otoryzacji w szystkich szkół n a Pom orzu.
Im ć P anom skrybom z K o m itetu R edakcyjnego
„S traży n ad W isłą“, ażeby się ow a „ S tra ż “ rozchodzi
ła, jak oby bu łk i ciepłe od piekarza.
W szystkim C zytelnikom „S traży n ad W isłą“ głó
w n ej w y g ran ej n a loterii, w szelakiego pow odzenia i w szelakiej fo rtu n y , jed n y m słow em Dosiego Nowego Roku, a w szystkim w rogom Rzeczypospolitej n a po
hy bel i do... psiego R oku życzy, z w ielk ą a te n c ją 3) pozostając — O nufry Zagłoba.
*) serdecznego, 2) uczucia, 3) ratow ałem się, 4) a za tym, 5) szacunek, 6) mocarstwem, 7) odnowienia, 8) poważaniem.
STRAŻ NAD WISŁĄ
Ziwifczaja now oroczna
na Pom orzu
Okres czasu od Bożego Narodzenia do Nowego Roku pod
lega w obrzędowości ludu pomorskiego szczególnym wskaza
niom i zakazom. Tak na przykład w Jeldzinie na Kaszubach nie młócą w tym czasie zboża, gdyż powszechna jest tam w ia
ra, że tak daleko, jak słychać odgłos młocki, będzie w roku przyszłym kłos na polach pusty. W niektórych miejscowoś
ciach powiatu brodnickiego nie wolno znowu w tym czasie prać bielizny, bo dobytek i chudoba zachoruje.
W wigilię Nowego Roku, w dzień św. Sylwestra, lub w sam dzień Nowego Roku, lud pomorski, podobnie jak lud w innych okolicach Polski, próbuje przeniknąć tajemniczą za
słonę przyszłości i z ciekawości, co mu przyniesie nowy rok, dokonuje wróżb szczęścia, pogody, urodzaju, ożenku i za- męścia.
Na Kaszubach, Kociewiu, a także w innych okolicach Po
morza, najpospolitszą formą wróżenia w dzień Nowego Roku jest „lanie ołowiu”. Na blaszanej łyżce kładą kawałek oło
wiu i trzymają ją nad ogniem, aby się ołów roztopił. Na
stępnie wrzący ołów wlewają w wodę i z zastygłych kształ
tów odgadują przyszłość. „Lanie ołowiu” przypomina bar
dzo wróżby dziewcząt w dzień św. Andrzeja, tak zwane
„Andrzejki”.
Wróży się również długość życia z świeczek, ustawionych w łupinie orzecha: która z świec najdłużej płonie, tej właści
ciel żył będzie najdłużej.
W Strzepczu i w Linii w pow. morskim praktykowany jest w Nowy Rok zwyczaj palenia kądzieli dla celów wró
żebnych. Odbywa się to w taki sposób, że kulki z lnu, tak zwane „kędziołki” podpalają, i następnie wróżą przyszłość według strzelającego w górę płomienia. Gdy dym palonej ką
dzieli idzie w górę, znak to, że w domu będzie wesele. W Lubichowie w powiecie starogardzkim, wróżą jeszcze z w ę
gli gorących, rzucanych do wody. Skoro węgiel większy, ma
jący przedstawiać narzeczonego, zbliży się do drugiego mniej
szego węgielka — oznacza to, że małżeństwo będzie zawarte napewno. W Szczepankach w powiecie grudziądzkim, pa
robcy wróżą sobie ożenek ze słomy, ściągniętej na chybił-tra- fił z dachu. Jeżeli w wyciągniętym pęku słomy źdźbła ukła-' dają się parzyście, oznacza to niechybnie pomyślne małżeń
stwo.
Na całym Pomorzu rozpowszechniony jest u dziewcząt zwyczaj wróżenia w wigilię Nowego Roku o zamążpójściu z rzucanych pantofli. Na Kaszubach, gdy dziewczyna rzuci pan
tofel, który 3 razy wskaże w kierunku drzwi, to znak naj
lepszy, że w nowym roku wyjdzie zamąż, lub też z innych przyczyn opuści dom, choćby dlatego, że może umrze. W Zawdzkiej Woli w powiecie grudziądzkim, wróżba ta przy
biera charakter rodzinny, gdyż gospodarz rozdaje domowni
kom po jednym buciku. Wszyscy zasiadają na podłodze ple
cami do drzwi i rzucają przez głowę bucik poza siebie. Jeśli po upadku część tylna bucika wskazuje ku drzwiom, wróży to powodzenie, gdyż zaś nos buta wskazuje na drzwi, przepo
wiada to nieszczęście, najczęściej śmierć.
Niespotykane gdzie indziej wróżby uprawiają dziewczęta w Wiewiórkach w powiecie grudziądzkim. Wieczorem przed dniem noworocznym, podchodzą one do kurnika i stukają do drzwi. Jeżeli zbudzi się kogut i odezwie — pewna to wróż
ba, że dziewczyna wyjdzie za mąż. W Osowej na Kaszubach dziewczęta dla odmiany przeprowadzają w ten dzień kury przez próg izby. Której dziewczyny kura najpierw próg przejdzie, ta wyprzedzi swoje towarzyszki w zamążpójściu.
Gdzie indziej jeszcze dziewczęta nasłuchują szczekania psa, bo skąd jego ujadanie doleci, z tego kierunku przyjdzie ocze
kiwany kawaler.
Dotąd stosowane jest też w większości okolic Pomorza noworoczne wróżenie z talerzy z pewnymi jednak odmiana
mi. W Chylonii nad morzem wróżą z 7-miu talerzy. W Me- chowej na Kaszubach wróżą z 5 talerzy. Na pierwszym leży klucz, na drugim jest ziemia, na trzecim woda, na czwartym pieniądz, na piątym mirt. Jednej z osób zawiązują oczy i ka
żą wybierać. Gdy wybierze ziemię — umrze, gdy wodę — znak to, że utopi się, gdy klucz — będzie dobrze gospodarzyć, gdy wybór padnie na pieniądz — będzie bogata, mirt zaś o- znacza wesele.
W Szczodrowie, w powiecie kościerskim, stosowany jest oryginalny zabieg wróżebny, do dziś praktykowany, miano
wicie zarówno dzieci jak i starsi piszą w wieczór sylwestro
wy życzenia na karteczkach, spalają je i popiół połykają, w ie
rząc, że wówczas na pewno życzenia się spełnią.
Ciekawe są też noworoczne zwyczaje, mające na celu
„WYPROSZENIE URODZAJU”. O zmroku w Nowy Rok chłopcy na Kaszubach wychodzą do sadów, dzwonią i okrą
żając drzewka owocowe, mówiąc: „Jędrne jabłka, jędrne gru
szki, jędrne śliwki, wszystko na ten nowy rok”. W Chylonii i w Swarzewie zamawiają urodzaj, dzwoniąc i budząc drze
wa, oraz wypowiadając zaklęcia. W Rzucewie jest zwyczaj, że w Nowy Rok strzelają do sadu, aby drzewa dobrze rodzi
ły. W Glińczu, w powiecie kartuskim, parobcy obsypują przed kościołem przechodniów w Nowy Rok pszenicą, aby były urodzaje na pszenicę i groch; to samo w innych stronach Polski praktykuje się w dzień św. Szczepana.
O urodzajach nadchodzącego roku wróżą na Pomorzu ró
wnież ze słońca. Gdy w Nowy Rok chociaż na tak długo słoń
ce zaświeci, ile żołnierz potrzebuje czasu, aby konia osiodłać
— znak to, że będzie urodzaj. Grzmot noworoczny również zapowiada urodzaj.
Na całym prawie Pomorzu znany jest zwyczaj wypędza
nia batami starego roku w wigilię Nowego Roku, tak zwane
„wypękiwanie” lub „pękanie”. W Koteżu jest zwyczaj, że w
(Dokończenie n a stronie 21-ej).
Życzenia Noworoczne
(Bajka) DZIKI ZWIERZ
TEŻ
MA CZASEM LUDZKIE NAROWY, I NA ROK NOWY
SKŁADA ŻYCZENIA WSZELKIEJ POMYŚLNOŚCI...
WILK W TYM DNIU POŚCI I ŻYCZY PANOM
BARANOM UTYCIA
(NIGDY NIE ŻYCZY IM DŁUGIEGO ŻYCIA).
LIS — GAGATEK, JAK GŁOSI WIEŚĆ —
GĄSCE CZY KURZE ŻYCZY KOPY DZIATEK, (ABY MIAŁ CO — SZELMA — JEŚĆ!)
KOT, ZWIERZĘ PEŁNE SENTYMENTU —
NIESŁUSZNIE OBMAWIANE PRZEZ WROGĄ MU PRASĘ, ŻYCZY WSZYSTKIM SŁOWIKOM ROZWOJU TALENTU...
(OCENIA WIDAĆ PIEŚNI KRASĘ KOCISKO NA PTASZKI ŁASE).
CZYSTYCH RĄK ŻYCZY WSZYSTKIM WIEPRZ PLUGAWY...
BYDLĘ,
AŻEBY WSZYSTKO NAM SZŁO, JAK PO MYDLE, A OSIOŁ? OSIOŁ ŻYCZY POSTĘPÓW I SŁAWY.
JU L IA N EJSM ON D.
Wędrówki pomorskiej
Dzisiejszy szalony rozwój i rozmach techniki wraz z ma
sową wytwórczością fabryczną, rozluźniły silne dawniej zwią
zki cechowe czyli stowarzyszenia rzemieślnicze, które istnia
ły we wszystkich prawie miastach.
Przetrwały wprawdzie cechy po dziś dzień, jednak nie odgrywają one ani w przybliżeniu tej roli, jaką miały da
wniej. Cechy są to stowarzyszenia rzemieślników, zajmują
cych się tą samą gałęzią rzemiosła w pewnej miejsco
wości, podlegających własnym prawom i ustawom.
Cechy powstały we wczesnym średniowieczu wraz z miasta
mi, jakie dopiero w tym czasie zaczęto budować. W tych po
wstających miastach zaczęła się tworzyć warstwa ludzi w ol
nych, oddanych przemysłowi i rzemiosłom, z której z czasem wytworzył się stan mieszczański.
Ponieważ nie było w państwach i miastach ówczesnych dobrze zorganizowanego wymiaru sprawiedliwości, policji, opieki społecznej, szkół, ani też siły zbrojnej, która by broni
ła społeczeństwo od ucisku, niesprawiedliwości i nieprzyja
ciół, przeto rzemieślnicy, wykonujący jedno i to samo rze
miosło, zaczęli się łączyć w stowarzyszenia, zwane CECHAMI, które zapewniały swoim członkom i ich rodzinom bezpie
czeństwo osobiste i własności. Cech sprawował władzę policyj
ną nad swymi członkami, karał za pogorszenie jakości ich w y robów, bo mogło to zaszkodzić dobrej sławie rzemieślników danej gałęzi rzemiosła, CZUWAŁ NAD NALEŻYTYM TECH
NICZNYM PRZYGOTOWANIEM UCZNIÓW I CZELADNI
KÓW, starał się o zabezpieczenie losu pozostałych po człon
kach cechu wdów i sierot, wykonywał nawet pewną kontro
lę moralną nad swymi członkami, karząc za pijaństwo lub rozpustę. Ponadto dostarczał cech pewnej liczby ludzi zbroj
nych do obrony miasta.
Ludziom, nie należącym do cechu, nie wolno było zajmo
wać się wyrobem przedmiotów, które były specjalnością da
nego cechu. Tak samo rzemieślnikom niedouczonym. Ludzi nie należących do cechu i niedouków, wyrabiających bez
prawnie wyroby, wchodzące w zakres specjalności pewnego cechu, zwano „szturarzami” lub „partaczami”, ścigano ich sądownie i surowo karano.
Organizacja cechów była ściśle stopniowa, gdyż z ucznia dopiero po spełnieniu wymaganych przez statut warunków, można było zostać czeladnikiem, a później dopiero mistrzem.
Nauka rzemiosła, odbywająca się wyłącznie w warszta
tach mistrzów, trwała zwykle 6—8 lat. Zazwyczaj kilka lat uczeń-terminator trwonił daremnie, podając narzędzia m i
strzowi i pomagając pani majstrowej w przynoszeniu zaku
pów z miasta, bawieniu dzieci i robotach domowych.
Po długotrwałym terminowaniu następowały uroczyste wyzwoliny ucznia na czeladnika, o ile przedtem uczeń-termi
nator wykonał tak zwaną „sztukę czeladną”, — t. zn. przed
miot, wchodzący w zakres danego rzemiosła, — w sposób, wymagany od dobrego rzemieślnika.
Uczeń, wyzwolony na czeladnika, otrzymywał świadec
two, opatrzone pieczęcią cechu. Świadectwo to dawało mu prawo do zarobkowania. Na tym jednak nauka czeladnika nie kończyła się. Wyzwolony czeladnik, bądź to pracował nadal w pracowni swego mistrza, dążąc do jak najwszechstronniej
szego opanowania tajników swego zawodu, bądź też wyru
szał na „wędrówkę”. Związawszy swe narzędzia w węzełek, chodził taki „wędrowny czeladnik” z miasta do miasta, nie
jednokrotnie z kraju do kraju, i odwiedzając warsztaty in
nych mistrzów, pracując w nich po kilka tygodni, doskonalił się coraz bardziej w swoim rzemiośle.
Zrazu „wędrówka” czeladników była dobrowolna, pod koniec zaś XV wieku została włączona w statuty cechowe jako obowiązkowa dla wszystkich czeladników. Czeladnik, który nie odbył przewidzianej „wędrówki czeladnej”, nie
czeladzi rzemieślniczej
mógł się ubiegać o zaliczenie go do grona mistrzów w swoim zawodzie. Przez takie „wędrówki” chciano więc rozszerzyć i pogłębić wiadomości i umiejętności techniczne i handlowe czeladnika, i w ten sposób umożliwić mu wybicie się. Z po
lecenia cechu swego miasta, zaopatrzony w tak zwaną „ksią
żeczkę wędrowniczą”, musiał „wędrowny czeladnik” wstępo
wać po drodze do miejscowości, które słynęły z dobroci w y
robów jego gałęzi rzemiosła. Mistrzowie, zatrudniający w ę
drownych czeladników, wpisywali im do „książeczki wę- drowniczej” zaświadczenia swoje i uwagi, tak, aby czeladnik po powrocie do rodzinnego miasta mógł udowodnić w ła
dzom cechowym, że rzeczywiście odbył przepisaną „wędrów
kę”.
Dopiero po powrocie z „wędrówki”, otrzymywał czelad
nik prawo ubiegania się o zaliczenie go do grona mistrzów w swoim zawodzie. Aby zostać mistrzem, musiał czeladnik wykonać jeszcze z zakresu swego rzemiosła t. zw. „sztukę mistrzowską” zwaną z niemiecka „majstersztyk”. Była to jak gdyby „praca dyplomowa”, odznaczająca się niezwykle starannym wykonaniem, pomysłowością, a często wysokim poziomem artystycznym.
Obecnie wiele się pod tym względem zmieniło. Dziś na
ukę rzemiosła można odbywać nie tylko w warsztacie upra
wnionego do tego mistrza, ale również w przedsiębiorstwach fabrycznych, pod kierunkiem majstrów fabrycznych. Czas nauki wynosi dziś zasadniczo trzy lata, a nie może przekraczać czterech.
0 żadnych pracach na wyzwoliny czeladnicze, czy o
„majstersztykach” nie ma teraz mowy. Nieznanym jest rów
nież dawny zwyczaj „wędrówek czeladniczych”, niezbędnych dawniej do uzyskania tytułu mistrza. Dziś, jeśli czeladnik chce uzyskać tytuł mistrza, po odbyciu trzyletniej praktyki wnosi podanie do Izby Rzemieślniczej o dopuszczenie do eg
zaminu mistrzowskiego, i jeśli złoży egzamin z wynikiem po
myślnym, ma prawo używać tytułu mistrza danego rodzaju rzemiosła.
„Wędrówki czeladnicze” zostały w Niemczech, a więc także na terenie Pomorza i reszty byłego zaboru pruskiego, zniesione jeszcze w roku 1869, i odtąd zanikły zupełnie. O- BECNIE POMORSKA IZBA RZEMIEŚLNICZA W TORU
NIU PODJĘŁA PRÓBĘ ICH WSKRZESZENIA. Częściowo tytułem próby, częściowo dla nawiązania do dawnych trady
cji i świetnej przeszłości, rzemiosło pomorskie wznowiło w ę
drówki czeladnicze.
1 znowu, tak jak dawniej, wyruszyli toruńscy czeladni
cy na „wędrówkę” po całej Polsce, aby pogłębić swe wiado
mości zawodowe, poznać technikę pracy, i wreszcie, aby po
dzielić się swymi zdobyczami ulepszonej techniki rzemieślni
czej z tymi, którzy jeszcze jej nie znają.
Do „wędrówek czeladniczych” zgłosiło się aż 500 czelad
ników z terenu Pomorza. Nie wszystkim jednak pozwolono na odbycie wędrówki. Kierownictwo Pomorskiej Izby Rze
mieślniczej wybrało spośród owej półtysięcznej rzeszy naj
zdolniejszych i najlepiej wyuczonych, tak że „wędrówkę” po Polsce rozpoczęło tylko kilkudziesięciu czeladników. Każde
go z „wędrownych czeladników” zaopatrzono w t. zw. „ksią
żeczkę wędrowniczą”.
Dla najwytrwalszego pomorskiego „czeladnika wędrow
nego”, który odwiedzi największą ilość miejscowości i war
sztatów rzemieślniczych, wyznaczono dość pokaźną nagrodę.
Czas pokaże, jakie wyniki dadzą owe wędrówki, czy spełnią nadzieje ludzi, którzy je wznowili i pogłębią wiadomości praktyczne czeladzi. Niech naszą „czeladź wędrowną” ma Bóg w swej opiece w czasie jej żmudnej i pracowitej „wę
drówki” po Polsce.
MGR STANISŁAW WAŁĘGA.
W ANDA KA RCZEW SKA .
» r o i < Z Ó Z u k « na dalakich WlOTZCLcIl
K iedy Jo sh u a Slocum, k a p ita n am ery k ań sk iej m a ry n a rk i handlow ej, m ając la t czterdzieści parę, p rz y szedł do przekonania, że obyczaje ląd u są m u n a jz u p ełn iej obce, — nie przeczuw ał zapew ne, że jego sa
m otna, oceaniczna w y p raw a pociągnie za sobą ty lu naśladow ców . Było ich potem w ielu: M ulhauser, Stoc, Pidgeon, D rake i w reszcie znani n am z p rz y sw ojonych n a języ k polski pam iętników — Voss, Ger- b ault, Robinson, Tam bs.
Nie tylko jed n a k od brzegów A m eryki, nie tylko z portów F ran cji, A nglii, N orw egii, — k rajó w na- w skroś m orskich, o d ryw ały się lotne ja c h ty na pod
bój oceanów. Oto i od naszego sk raw ka pobrzeża b a ł
tyckiego odpłynęła „Z jaw a“, ja c h t h arcerza W agne
ra, k tó ry m a za sobą cały szm at A tla n ty k u i m órz południow ych, a obecnie zn ajd u je się już na po w ro t
n ej drodze. Rejsem : G dynia — A zory — B erm ud y — N ew Y ork przeciął w ody oceanu ja c h t „D al“, p ro w a
dzony ręk am i Św iechowskiego, W itkow skiego i Bo- homolca. Gdzieś tam — daleko śród słońca w ysp T a
hiti, żegluje sam otnie Polak, inż. W eber.
Coraz częściej zresztą słyszy się u nas o zam ierze
niach śm iałych żeglarzy, któ rzy kil w a tra m i i) m a ły ch stateczków żaglow ych p rag n ą opasać glob ziem ski. W eszło to ju ż w jak iś nałóg, specyficzny snobizm żeglarski; zbyt w ielu je st takich, k tó rzy ledw o w ciąg
n ą jachtsm eń sk ie spodnie, a już w y b ie ra ją się w po
droż co n a jm n ie j przez A tlan ty k . Rzecz potem zrozu
m iała, że tak a w y p raw a kończy się rozbiciem w oko
licach Sundu, B orgholm u, nierzadko na zatoce lub w basenie jachto w y m w G dyni, a niekiedy n a w e t na W iśle. Zaw sze jed n a k koło takiego przedsięw zięcia roztacza się niezdrow a atm osfera sensacji, hochsztap
lerstw a, szum nych w yw iadów , uroczystości, obliczo
n y ch chyba tylko n a ludzką naiw ność.
T ak działo się i w ubiegłym sezonie żeglarskim . Po basenie jach to w y m p ę ta ła się długo farb k o w an a kry p a, ow iana transoceaniczną fam ą 2 ). D ziennikarze zrobili z w iślanych sam ouków bohateró w n a m iarę Slocum a i Vossa, a fachow cy — orzekli, że ja c h t jest...
do niczego. Skończyło się n a tym , że pew nego w rześ- ' n iowego p o ran k a n a ru fie łodzi, ochrzczonej szum nie i p reten sjo n aln ie „P olonia“ — znalazła się tabliczka z koślaw ym napisem : „N a sprzedaż“.
A tym czasem u n abrzeża cum ow ał fiński żaglow- czyk, którego tra sa w iodła przez G dynię do p ortów A fry k i w schodniej. Opodal, na p ęk atej, czerw onej boi, k iw a ł się zg rabny kecz3) szwedzki; na pokładzie jego w idać było w y traw n eg o zejm ana, k a p ita n a s ta t
ku, jego żonę, m łodą, d elik atn ą kobietę, starego bos
m an a z siw ym i w ąsam i. Śród porozw ieszanej koloro
w ej bielizny poszczekiw ał wesoło pies k u d łaty . I to zgrane to w arzystw o też w yb ierało się poza k o n ty n en t europejski. Czynili to jed n a k bez h ałasu i a u to re k la my.
N agle je d n a k w świadom ość o w span iały ch wy-
10 STRAŻ NAD WISŁĄ
czynach obcych, w przeko nan ie o przypadkow ości n a szych w y p raw zam orskich, w k ra d ły się suche kom u
n ik aty prasow e o tym , że polski ja c h t „Poleszuk“
sztorm uje na Biskai. N ik t nie w iedział kiedy wyszedł, a S^y w szafirze basenu zabrakło jego sylw etki, m ało kto zd aw ał sobie spraw ę, ja k bardzo am b itne p lany m ieli chłopcy, k tó rzy jeszcze p a rę dni tem u żwawo m alow ali jego b u rty . Pew nego lipcowego ra n k a n a p ełnili baki wodą, u zu pełn ili zapasy żywności — ża
gle p ry sn ęły w górę — i „Poleszuk“, dw udziestotono- w y stateczek, poniósł na włóczęgę trzech polskich że
glarzy. Stało się to cicho, bez rozgłosu, p raw ie — w tajem nicy.
I oto teraz, gdy u nas m róz ścina kałuże i bajora, a b u re b ełty W isły poczynają tłuc się k rą o obm arzłe fila ry m ostów, z gorących k rajó w nadchodzą wieści.
Poprzez deszczowe szarugi, pierw szy śnieg i pierw sze krzepnięcie rosy w szron sre b rn y — sączą się słow a o żegludze tru d n e j, o po rtach barw n y ch i o zakoszto
w an ym sm aku egzotyzm u. N a listach pojaw iają się znaczki z ry su n k iem palm i w ielbłądów . Bo oto —
„Poleszuk“ żegluje po m orzach dalekich.
Z razu w ody północy — B ałtyk, M orze Północ
ne, K a n a ł La M anche i B iskaja d ały się dobrze we znaki chłopcom z „Poleszuka“. E tap to b y ł zm iennej pogody, k iedy strom e fale ciskały niem iłosiernie s ta t
kiem , kiedy m gła c h w y tała skrzy d ła żagli w kleszcze bezw ładu, a p rąd y znosiły ja c h t na brzegi skaliste i m ielizny. Z ostały jed n a k za ru fą stateczku w ycia sy
ren z K a n a łu L a M anche; ja c h t w yślizgnąć się zdołał z lepkiej m azi oparów , by cięciw ą straw ersow ać b u rz liw ą zatokę B iskajską. D alsza podróż m arzyła sie już potem chłopcom jako żegluga cicha i niebieska, jak stan dardow e obrazki nadm orskie o farb k o w aty m la zurze. Złudzenie tak ie zrodzić m ogła noc gw iezdna, co przyszła u p rzy ląd k a F in iste rre ciem nobłękitną m ięk kością w elu ru.
A jed n a k i po tak ie j nocy, dającej złudzenie że
glugi po m orzach południow ych, nadeszła m gła gę
sta, ja k w k an ale L a M anche. Obok przesuw ały się koszm arne cienie statków ; ciszę gęstą, lepką i białą d a rły ostrzegaw czo sy reny statk ów i w ycia rożków sygnałow ych.
T ak przy jm o w ały ja c h t polski w ybrzeża P o rtu galii tego pom ostu m iędzy cyw ilizacją E uropy a egzotyką południa. M ała m iejscow ość kąpielow a Fi- g u eira da F o r p o w itała naszych żeglarzy ju ż urokiem palm i b arw n y m i fasadam i domów, w ykład an ych różnokolorow ym i kafelkam i. U derzała tu jeszcze czy
stość m im o w yraźnego posm aku południa, czystość, k tó ra w m iarę posuw ania się k u k rajo m rów nikow ym m aleć będzie, aż jej an ty te za stanie się p rzy k rą ce
chą upragnionego egzotyzm u.
Je d n a k n a drodze „P oleszuka“ leżała jeszcze L iz
bona, w abiąca osobliw ym folklorem . Z acum ow ał tam
„Poleszuk“ p rzy bulw arze, naprzeciw obszernego t a r
gow iska rybnego, pośród piękn y ch łodzi rybackich, o
m asztach, pochylonych do ty łu i o dziobach w dzięcz
nie w zniesionych k u górze, rzeźbionych i m alow a
nych w e w zory ludow e. O podal tłu m się przelew ał ja s
k raw y , gesty k ulu jący , k rzykliw y; kobiety nosiły na głow ach dzbany i ciężary. M iasto urzekało m alow ni- czością rozrzucenia po wzgórzach. Pięło się k a sk ad a m i schodów na strom e platfo rm y , to znów w aliło się w w ąw ozy w ąskich ulic d rab in am i k rę ty c h stopni.
G łodnym i oczami chłonęli chłopcy u ro k starego m ia
sta, i dzielnic now oczesnych, i rozrzuconych ru in zam ków , ark ad , wieżyc, kru żg an ków o dziw nej m ie
szaninie sty lu m au retań sk ieg o i gotyckiego.
Lecz ju ż dziób „Poleszuka“ w ęszył w ia try d al
szej żeglugi. Tym razem n a k u rsie jego leżała Casa
blanca.
N iedługo też n a w odach oceanu pojaw iły się do
koła ja c h tu czarne m ew y, delfiny, ry b y latające; z w ody ja k g ejzery w y p ry sk iw ały tuńczyki, w śród fal m ignęła od czasu do czasu p łetw a rekin a. Lecz oto i Casablanca, a w niej to, có n a jb a rd zie j ujęło załogę naszego ja c h tu — niezw y kła serdeczność francu skiej N au tią u e Societe 4) i kolonii polskiej. Dzięki niej za
łoga „Poleszuka“ m ogła dokładnie poznać u ro k i i cie
kaw ostki M arokka.
Z C asablanki szlak „Poleszuka“ w iódł n a w yspy K an ary jsk ie, gdzie w Las P alm as nastąpiło spotkanie ze statk iem szkolnym P aństw o w ej Szkoły M orskiej, z „D arem Pom orza“. Czyż trzeb a m ówić o serdeczno
ści pow itania? O uczuciach, k tó re po w stają na salu t dw u b ander: jed n ej pow iew ającej dum nie, wysoko po
nad dużą fregatą, d rug iej łopocącej zuchw ale na r u fie m ałego, ale dzielnego stateczku? T rzeba choć tro chę być w śród obcych, zapom nieć bliskie tw arze, s tra cić z oczu k o lo ry t ziem naszych, aby w spiekocie k r a jów rów nikow ych pojąć żar, k tó ry nagle w ybucha na w idok cząsteczki k ra ju , n ad p ły w ającej z przeraźli*
w ie obcych m órz i oceanów. Czyż dziw ić się m ożna ow em u w zruszeniu polskiego m isjonarza ks. K rzyża
nowskiego z Senegalu, dokąd z W ysp K an ary jsk ich pożeglow ał „Poleszuk“, czyż m ożna nie rozum ieć s ta n u zagubionego na czarnym lądzie k ap łana, k tó ry przybyw szy n a ja c h t i usłyszaw szy h ym n narodow y, p łak a ł ze w zruszenia?
I w łaśnie to, poza w ielom a inn ym i w aloram i śm ia
łej w y p raw y żeglarskiej, — w łaśnie to je st w ażne.
W yraz tem u d ał n a ognisku, u rządzonym n a cześć
„Poleszuka“ w D akarze, k om en d an t Zw< H arcerstw a Francuskiego w e F ran cu sk iej A fryce W schodniej, m ó
w iąc do skautów : „W yobraźcie sobie m ęstw o ty ch że
glarzy, k tó rzy n a k ru ch y m stateczk u ośm ielają się p rzepływ ać oceany, aby nieść poprzez obszar ziem i m yśl i p rzy jaźń polską“.
Lecz w ielu, w ielu ludziom stąd, z lądu, m niej dostrzegalne, jak b y m niej w ażne w y d a je się, że ja c h t roznosi po świecie im ię Polski, że załoga w zbogaci m u zea polskie zbioram i przyrodniczym i z pobrzeża opły
w an ych ko n ty n en tó w , że chłopcy z „Poleszuka“ m a ją do spełnienia w ażną m isję w śród m łodzieży S ta nów Zjednoczonych, do k tó ry c h dotrzeć m ają w czerw cu ro k u przyszłego. Bo kiedy o w y p raw ie „Po
leszuka“ m yśli się nie k ateg o riam i K o m itetu O rgani
zacyjnego w yp raw y , lecz pojęciam i najzw yklejszego śm ierteln ika, — p rzed oczam i staje przede w szy st
kim pachnący, niedosięgły egzotyzm , ty m silniejszy i barw niejszy, że — niedosięgły. Chciałoby się doszu
kać w listach podróżników tego w szystkiego, czego nie da szary e k ra n kinow y, an i opisy ludzi z kolonij,
niew rażliw ych i stęp iałych n a k o lo ry t tro p ik ó w 5).
Chciałoby się wiedzieć, czy je st tam tak, ja k m ów ią o ty m znaczki pocztowe, — ja k w ygląd a n ap raw d ę p a l
m a i czy k o ra jej pachnie ja k ko ra naszych brzóz, czy dębów ? J a k op alizują m okre kam ienie nadm orskie o w schodzie słońca?...
A chłopcy z „Poleszuka“ piszą, że w ielb łądy tam są, — ale tylko n a znaczkach pocztow ych. P alm ę w ą chali, ale nie pachnie ona w cale. K am ienie zaś n a d m orskie przyw alone są śm ieciam i, w yw ożonym i z m iasta; h a sają po nich w ielkie, spasione szczury. Nad pad lin ą k rąż ą posępne sępy, kroczą pow ażnie śród ry b cuchnących n a m u rzy ńsk im targ u . N ad w szyst
kim , w y dający m tru p ią woń, ro je m uch się unoszą.
M oskity tn ą zajadle.
J a k je st o w schodzie słońca? J e s t w ted y zim no i załoga ja c h tu śpi, zm ęczona ciężką pracą. Tak, — ciężką pracą. J a c h t bow iem trzeb a było w ydobyć na ląd, oskrobać, oczyścić z w odorostów , m ałży 6) i k r a bów, uszczelnić kadłu b , pom alow ać, wzm ocnić olino
w anie, ożaglow anie, m otor zaś w y jąć i doprow adzić do porządku. W szystko to robią nasi żeglarze sami.
N adom iar złego jednego z nich pow ala m ala ria i cięż
k a senegalska żółtaczka z te m p e ra tu rą pow yżej c z te r
dziestu stopni. D ak ar bow iem łączy w sobie w szy st
kie złe cechy k lim a tu afry k ań sk iej p u sty n i i puszczy.
W praw dzie n a jachcie w ieczory i noce są rzeźkie, je dn ak w dzień nad zatoką, ta k samo ja k nad całą Se- negam bią, rozciąga się m gła żółta, p a rn a i ciężka.
Szczęściem jed n a k do pracy p rzy b y ł czw arty u- czestnik w y p raw y, k tó ry dogonił „Poleszuka“ w łaśnie w D akarze, przybyw szy tam niedaw no n a sta tk u „K o
ściuszko“.
W czoraj, dziś, lub n a jd a lej ju tro , czterech chłop
ców z „Poleszuka“ w yjść m iało do Conacry w e F r a n cuskiej G w inei, a więc posunąć się o osiem stopni b li
żej rów nika. J a c h t w yśw ieżony, w zm ocniony n a d a l
szą drogę, opuścił już praw dopodobnie po długim po
bycie D akar, w k tó ry m odw iedził żeglarzy znany w szystkim pisarz M ichał C horom ański, w pisując do księgi pam iątkow ej „Poleszuka“ znam ienne słowa:
„S ym patycznej załodze ja c h tu „Poleszuk“ po
m yślności w szelkiej życzy człowiek, k tó ry od pew nej dziew ięcioletniej dziew czynki dow iedział się, że „m o
rze je st rzeką o jed n y m tylk o b rzegu“, i k tó ry w ła ś
nie pod D akarem zrozum iał, że m ożna żyć nie w ycho
dząc z w alizki, i być śm ierteln ie zakochanym — w hory zo ntach “.
i) pienista smuga na wodzie po przejeździe statku, 2) le
genda, 3) rodzaj morskiej łodzi żaglowej, 4) czytaj: „No- tik (w ) Sosjete”, .t zn. Towarzystwa Żeglugowego, 5) okolice
rów nika, 8) ślimaki. .
ŚWIAT m KLISZY
Weteran z 1863 r. przy choince.
R e z e r w a - to trzon armii walczącej. Trze
ba, by był on zdrowy, eilny i golowy w każdej chwili.
W dniu 19-go grudnia odbyło się uroczyste poświęcenie i ot
warcie nowozbudowanego mostu drogowo-kolejowego na Wi
śle w Płocku. Most ten stanowi imponującą konstrukcję że- lazo-betonową według najbajdziej nowoczesnych wzorów techniki. Most ma długości 700 m, przy czym koszt ogólny
budowy sięga 15|nilionów złotych.
Prezydent Francji p. Albert Lebrun zaprosił do Pałacu Eli
zejskiego ubogie dzieci szkolne Paryża, które przy choince wigilijnej ugościł i obdarował.
Na zdjęciu — gwiazdka dla dzieci francuskich w Pałacu Eli
zejskim. Wśród dziatwy stoi sam Dostojny Gospodarz.
Młody król Sjamu Ananda (pierwszy od lewej) w towarzy
stwie swego brata, przy modelu pierwszego pociągu kolejo
wego sjamskiego, który został zademonstrowany obok pałacu królewskiego w Bangkok.