• Nie Znaleziono Wyników

Córki Aldermana i kandydaci do małżeństwa : komiczna operetka w trzech odsłonach z tańcami; Córki Aldermana i kandydaci do małżeństwa : komiczna operetka w 3ch odsłonach z tańcami - Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Córki Aldermana i kandydaci do małżeństwa : komiczna operetka w trzech odsłonach z tańcami; Córki Aldermana i kandydaci do małżeństwa : komiczna operetka w 3ch odsłonach z tańcami - Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa"

Copied!
59
0
0

Pełen tekst

(1)

«•iBiblioteka Główna UMK Toruń

Em gracji

940770

orki Aldermana

i Kandydaci do Małżeństwa

Komiczna O peretka w 3ch

— Odsłonach z T ańcam i—

W Y D A W C A : — W . H. S A J E W S K I 1017 M I L W A U K E E A V E .

C H IC A G O , IL L .7 e

(2)

Córki Aldermana

i Kandydaci do Małżeństwa

K O M I C Z N A O P E R E T K A W T R Z E C H O D S Ł O N A C H Z T A Ń C A M I. N A P I S A Ł

I M U Z Y K Ę U Ł O Ż Y Ł A. J A X.

W Y D A W C A : — W . H. S A J E W S K I 1017 M I L W A U K E E A V E N U E

C H IC A G O , I L L .

(3)

O S O B Y : F L A W I A N , alderman, 46 lat Z U Z A N N A , jego żona, 39 lat A N N A , 15 lat

A U G U S T Y N A , 17 lat P A U L I N A , 18 lat

S E R A F I N A , 19 lat ' ich córki J U S T Y N A , 20 lat i

Z E F I R Y N A , 21 lat | K R Y S T Y N A , 22 lata /

M A G D A ,'wieśniaczka, ich służąca, 18 lat R U P E R T , rzeźbiarz i mechanik ]

G A LU S, artysta-m alarz >

P R O T , m uzyk i naucz, śpiewu RYS, młody adw okat

ich lokatorzy

P U L I A N l

Z A C H E R \ szantażyści B R O Z Y U S Z

C H Ł O P I E C D O U S Ł U G P O L I C J A N T

Rzecz dzieje się w mieście amerykańskiem.

uniwersytecka) l U C ł t C

A K T P I E R W S Z Y

Scena przedstaw ia pokój. Stolik, 6 krzeseł.

Na ścianie wiszą skrzypce i lustro. W głębi sceny figura naturalnej wielkości. Można u- żyć formę, którą używ ają szwaczki do p rz y ­ mierzania sukien. Zam iast głowy wziąć m a ­ skę kobiecą. Z drugiej strony stoją sztalugi malarskie z obrazem starca, ze siwą długą b ro ­ dą (S anta Claus).

S C E N A P I E R W S Z A

K rystyna, Zefiryna, Justyna, Serafina, P a u ­ lina, A ugu sty n a i Anna stoją w rzędzie po­

dług wzrostu. Z drugiej strony Flawian i Zuzanna.

Śpiew Nr. 1.

(U w e rtu ra ) Same d z ie w c z ę ta : Łatw o ojcu i mamusi mówić, Ze dziś jest zepsuty -świat,

Myśmy młode, świat nam się podoba.

Niech nam- kwitnie' szczęścia kwiat.

— 3 —

(4)

Z uzanna:

F law ian :

D ziew częta:

Z uzanna:

F law ian :

D ziew częta :

Oj, córki moje miłe, W y o tern nie wiecie,

W tych czasach niebezpiecznie Żyć młodej kobiecie.

Bo mężczyźni nie są wierni, Choć się zalecają,

Gdzie tylko się obrócą, Kilka panien mają.

Łatwo ojcu i mamusi i t. d.

M yślicie, że to szczęście, Gdy zamąż wyjdziecie, Bo na tern się nie znacie I się omylicie.

Nie wierzcie więc moje córki.

Żadnemu m ężczyźnie.

Bo chłopcy, to karmelki Maczane w truciźnie.

Łatwo ojcu i mamusi i t. d.

Zuzanna: Moje córki! za bardzo się za­

przyjaźniłyście z naszymi lokatorami. Są to młodzi i bardzo lekkomyślni ludzie.

Flaw ian: Tak jest. Trzym ajcie się zdała, bo będzie źle et cetera bomba!

Zuzanna: T y Krystyno, za wiele rozma­

wiasz z Rupertem, to nie przyzwoicie.

Flaw ian: Tak, to bardzo nie przyzwoicie.

K rystyna: Ja z nim rozmawiać muszeę, bo on mnie uczy rzeźbiarstwa.

4

Zuzanna: To zatrudnienie nie dla panien i on mało zarabia i nigdy pieniędzy nie ma.

K rystyna: Ale mieć będzie, gdy tę figurę (pokazuje) sprzeda. Ta figura jest zamó­

wiona.

Zuzanna: Skąd ty to w szystko w iesz?

W szystkie dziewczęta: Bo on się jej o- św iadczył i chce się z nią ż e n ić !

Flawian: To niech się żeni, a będę miał zięcia.

Zuzanna: A le ja na to nie zezwolę, on żony utrzymać nie może. (do F la w ia n a ):

Żeby nie ty mój mężu, tobym Ruperta, Ga- lusa i Prota już dawno się z domu pozbyła.

Oni nigdy pieniędzy nie mają.

Flaw ian: Do tego czasu jednak ci zapła­

cili. Oni dopiero rok są tu w Ameryce, z czasem przyjdą i do pieniędzy, bo swój fach znają. No, a że są lekkomyślni, jak to mło­

dzi ludzie, ale są uczciwi i wolę ich, jak nie­

których tutejszych zbijobruków.

Zuzanna: Ja zaś sobie wcale nie życzę, aby moje córki się z nimi za bardzo zaprzyjaźni­

ły. (do córek): Słyszycie dziewczęta? Mo­

żecie być dla nich grzeczne, ale tak z daleka.

W szystkie dziew częta: Tak nie można ro­

bić, bo by się obrazili.

Flaw ian: Oni są dobrzy i uczciwi chłopcy.

5

(5)

Mają już też pierwsze papiery f za mną bar­

dzo agitują, abym został alderm aneni' Z u za n n a: Ale oni stroją koperczalcf do mych córek, a żony utrzymać: nie mogą". Pu- lian i Zacher, to są kandydaci do rn a U e ń sw a ! K r y s ty n a : Ale ludzie mówią, ż e ’ oni są gemblerami.

P aulina i A u g u s ty n a : T o nie prawda,.-to o s z c z e r stw o !

P au lin a: Pulian jest bogatym plantatorem.

A u g u s t y n a : A Zacher ma fabrykę we Flo­

rydzie. Oni nam bardzo sprzyjają i zdaje się, że się nam w krótce oświadczą.

K r y s ty n a : Ja Pulianowi i Zacherówi nie wierzę. Oni bardziej podobni do żydów jak do Polaków.

A u g u s t y n a : P atrz lepiej Swego R uperta, przecie P ulian i Zacher ślicznie po’ polsku mówią.

K ry s ty n a : Dużo żydów mówi po polsku.

Serafina: Nam się wszystkim dosyć szczę­

ści, bo i pan Ryś mi się wczoraj oświadczył.

Z u z a n n a : Ryś jest adwokatem bez klientów ale z czasem może się wyrobić. Zacfier’ zaś i Pulian bogaci. Niech więc się żenią. U w a ż a j­

cie dziewczęta, co wam powiem. Jeżeli tu Za­

cher lub Pulian przybędzie, to wszystkie o- dejdżcie stąd, a zostawcie Paulinę i Augusty-

6

nę z nimi, aby mogli się rozmówić i przy tern zaręczyć.

Serafina: W takich rzeczach nie trzeba przeszkadzać.

F la w ian : Moja żono, nie trzeba się z tern tak spieszyć. Koniecznie chcesz swe córki jak najprędziej pod czepek dostać.

Z u z a n n a : Bo to nie tak łatwo, jak ty myślisz, a tyle dziewcząt u trzym ać to sztuka.

W sz ystkie dziewczęta: Przecie raz m usi­

my iść zamąż, bo na nas c z a s !

Z u z a n n a : A u g u sty n a i P aulina mogą iść zamąż za P uliana i Zachera — ale K ry sty n a i Zefiryna m uszą poczekać, aż się kto inny nawinie, gdyż ja na ten związek nie zezwolę.

F la w ia n : Ale jabym ich chciał za zięciów, gdy zostanę aldermaneni, to się dla nich o za­

trudnienie w ystaram .

Z u za n n a: T y jesteś stary safanduła. T y byś za byle kogo nasze córki wydał. Ja zaś po­

staram się o innych mężów dla nich.

K ry sty n a i Zefiryna: My innych nie chce­

my.

Z u z a n n a : Ci dwaj chudeusze wam u trz y ­ m ania dać nie mogą. Pulian i Zacher to co innego, to są gentlemani.

P au lin a: Pulian podarował mi tę piękną broszkę z rubinami. (P okazuje).

— 7 —

(6)

A u g u s ty n a : A Zacher dał mi medaljon z brylantem, (pokazuje).

Zuzanna: Zaraz widać, że to są panowie i gentlemani. M ają spryt i rozum, a kiedyś mogą zajść wysoko.

Flaw ian: T o pra'wda, bo zdarza się, że takich spryciarzy wieszają.

Zuzanna: Co ty gadasz? T y stary g aw ro ­ nie, ty nie masz rozumu.

Flawian: Już ja wiem co mówię. Zacherowi i Pulianowi nie ufam. Powiedz mi skąd tą znajomość macie i gdzie ich poznałyście?

Zuzanna: T am , gdzie zwykle się znajo­

mości robi — na balu...

Flawian: Znacie tych facetów, co oni są i czem się trudnią? Bóg wie co to są za lu­

dzie i skąd przybyli ?

Zuzanna, Paulina i A ugustyna: T o porzą­

dni ludzie, to gentlem ani, bo mają pieniądze i szyk.

Flawian: Zobaczym y co z tej znajomości będzie? R upert, Galus i Ryś to chłopcy zu­

chy, z ich pomocą zostanę aldermanem.

Zuzanna: Gdy zostaniesz alderm anem żyć będziemy, jak wielkie państwo.

Flawian: A niech was śnieg spali, et cete- ra bom ba! T o dopiero moją kasę podbierać będziecie.

8

Zuzanna: I co tak się gniewasz? Gdy będziesz alderm anem . będziesz miał i pie­

niądze.

D ziew częta (P ła c z liw ie ): Ojciec nas nie kocha i dla nas nic uczynić nie chce. O my biedne, nieszczęśliwe is to ty !

Flawian: Zam iast skupować fatałaszki, dom odrestauruję, bo tu w szystko zniszczone.

A ugustyna: To Rupert i Galus temu winni, bo nasz parlor w pracownię artysty­

czną zamienili.

Zuzanna: Galus maluje już trzy miesiące portret mojego ojca (pokazuje), a jeszcze nie skończony.

P au lin a: Z niego taki malarz, co to wróbla i namaluje a przytem wołu zje.

Z efiryna: A rtystyczne dzieło malarskie, wiele pracy kosztuje, a on przy tym obrazie mało robi, bo obecnie maluje scenerję i wiele pieniędzy zarobi.

Zuzanna: Skąd ty wiesz o tern?

Zefiryna: Bo on mi to powiedział.

Anna: On chce się żenić z Zefiryną.

W szyscy: Co? chce się żenić?

Anna: Bo słyszałam jak do niej to mówił.

Flawian: T o zgorszenie i et cetera bom ba!

Zuzanna: Najlepiej będzie gdy Rupert i

— 9 —

(7)

Galus stąd się wyprow adzą. Tc g ry n h o rn y córki mi bałamucą.

K ry s ty n a : W naszym domu jest za wiele pokoi, na co więc m ają próżno stać. Przy- tem zawsze się coś zarobi.

J u s t y n a : A w domu jest weselej.

F l a w i a n : A zwłaszcza gdy P ro t g ra na skrzypcach, a ty mu śpiewem w tórujesz i tańczysz tak. jak P ro t zechce. Fa m uzyka ci się bardzo podoba, nie praw da?

A n n a : Jej się podoba, bo P ro t się chce z nią żenić.

J u s t y n a : T o nie praw da!

A n n a : Przecie ja słyszałam jak do niej to mówił i pocałował ją.

F la w ian : A to coraz lepiej. T o Sodoma i G o m o r a ! To źle, to bardzo ź l e !

Z u za n n a: . T a k źle nie jest, jak myślisz, bo ja mam baczne oko na wszystko. Najlepiej będzie, gdy wszyscy się stąd wyprow adzą, a na ich miejsce weźmie się innych, a nasze córki mogą ich poślubić, gdy będą do tego stosowni.

F l a w i a n : W ięc w moim domu ma być jarm ark lub biuro do żenienia i et cetera bomba ?

K r y s t y n a : W tern nic złego nie ma, bo

10

ni}- na tern skorzystam y, jeśli Rupert, ‘Galus i P ro t t u omieszkać będą.

... Z u z a n n a : A ja k ą " korzyść z tego mieć będziecie? . * " ■ '

" K ry s ty n a : j a się’ Uczę u R uperta rzeźby.

Z u z a n n a : Ucz się lepiej prania.

F l a w i a n : Tak,, ucz się lepiej prania.

Zefiryna: Galus uczy mnie malowania.

Z u za n n a: Ucz się lepiej prasowania.

F la w ian : Tak, prasowania, prasowania!

J u s t y n ą : P ro t uczy mnie grania i śpie­

wania.

Z u za n n a: Ucz się lepiej gotowania.

P au lin a: Ja i A u g u sty n a nic się u czyć'nie potrzebujemy, .bo m am y bogatych kawalerów.

A n n a : Ja się także uczę.

W s z y s c y : A czego?

A n n a : W szkole wszystkiego.

F la w ian : T(>,przynajm niej jedna z' nich nie ma głowy zawróconej.

W sz y s tk ie : Bo o n a 1 za młoda.

Z u za n n a: Ma dopiero lat piętnaście.

F la w ian : One zwarjowały. Mieć siedem takich dziewuch, to kara Boża.

Z u z a n n a : One nie dziewuchy tylko panny, rozumiesz ty star}* gaw ronie?

(8)

Flawian: A wiesz ty dlaczego dziewczynę nazywają panną?

W szystk ie: Dlaczego?

Flawian: Bo gdy dorosną, to każdy ojciec chce się ich pozbyć, więc gdy kandydata do małżeństwa zobaczy, to woła na niego: pan, nana, pan, na, bierz ją, pan, na, na, na. Ale kawalerowie nie bardzo spieszą się do brania.

Zuzanna: Schowaj się z twemi głupimi dowcipami.

D ziew częta (p ła czliw ie): Czy to nasza wina, żeśm y się dziewczętami urodziły? O, my biedne, nieszczęśliw e istoty (p ła c z ą )!

Flaw ian: No, no, nie płaczcie i dziew czę­

ta się na kamieniu nie rodzą. Świat by bez nich nie m ógł istnieć.

Zuzanna: I ty chcesz być ich ojcem? T yś gorszy od krokodyla i tygrysa. T y kruczy ojczym ie! T y, ty, ty... (Idzie do niego, on się cofa).

Flawian: Przecie nie jestem ich ojczy­

mem ale ojcem. No. no. uspokójcie się. Gdy zostanę aldermanem, to was za to nagrodzę.

Zuzanna: Tak by się należało, abyś o ich szczęściu pomyślał, bo będziesz miał do te­

go sposobność.

12

SCENA bfcUGA

Środkowymi drzwiami w ch od zą: Rupert, Galus, Prot, Ryś, Pulian i Zacher i krzyczą:

W iwat! Niech żyje alderman szóstej w ard y!

W iw at I

Flawian: Jeszcze nim nie jestem. Ale skąd razem tu zeszliście się?

Zacher: Byłem z Pulianem w hotelu, a widząc tych panów obok przechodzących, za­

prosiłem ich na szklankę piwa i razem tu przybyliśmy.

Flawian: To dobrze, dobrze — all right!

(W szy scy się grupują:— Rupert stoi obok K rystyny, Galus i Zefiryna, Prot obok Ju­

styny, Ryś przy Serafinie, Pulian przy Pauli­

nie, Zacher obok Augustyny, Anna obok Zu­

zanny; trzymają się pod ręce i rozmawiają).

R yś: Byłem w politycznym klubie i w szy­

scy przyrzekli głosow ać za panem Flawia­

nem.

Flawian: To mnie bardzo cieszy.

Galus: Ja postarałem się o doskonałe ogło­

szenie,

Flawian: To dobrze, to wiele pomóc może.

Prot: Ja zaś wysłałem całą bandę m uzy­

kantów na wozie z ogłoszeniem , a trąbili i walili mocno w bębny, jak żydzi pod Jery­

chem, aż murv drżały.

13

(9)

Flawian: Gdy zostanę aldermanem, dani ci za to dobrą robotę. Będziesz urządzał koncerty w parku.

Pulian: Ja zaś i Zącher częstowaliśmy w karczmie obywateli i ' namawialiśmy,’ aby za panem głosowali.

Flawian: Jestem wzruszony waszą gorli­

wością i życzliwością. Lecieć na aldęrm ana to nie tak łatwo, trzeba mieć poparcie.

P r o t : Gdy pan zostaniesz aldermaneni, to i dla nas będzie z tego korzyść.

Flawian: Nie będzie to, z waszą szkodą.

G alus:’ Zwłaszcza, że pan ma piękne córki.

Flawian: I co z tego?

Galus: Chcemy się z n i e m i . żenić.

Flawian: O tern pomówimy później.

Zuzanna: . Nie mieszajcie panowie polityki z memi córkami.

Prot: Dlaczego nie? My się wkrótce za­

ręczymy.

Galus: I będziemy pana Flaw iana zięciami.

Flawian: Zięciami? Jak widzę wszyscy się umówili, et cetera bomba,bo każdy stoi przy swej pannie, jakbyście mieli tańczyć po­

loneza. Kiedy tak, więc i ja biorę moją starą i poprowadzę poloneza, bo mi się młode lata przypomniały. Niechaj młodzi się "kochają.

— 14 —

(Flawian poloneza.

F law ian :

Z uzanna:

W sz y s c y :

F law ian :

Z uzanna:

Śpiew Nr. 2. i Taniec,

bierze pod rękę Zuzannę i tańczy Za nim idą w szystkie pary; potem

staje i śpiewa) :

Dlaczego się m am y smucić?

Błogie chwile przemijają, Lepiej nam piosnkę zanucić, Niechaj młodzi się kochają.

Gdy chcesz w życiu być szczę­

śliw y, Nie zbędzie ci na sposobie;

K to ma pieniądz, ten uczciwy, Myśl tylko zawsze o sobie.

Szczęście zawsze ślepo chodzi, Ślepo sypie swoje dary,

Jego rękę traf zawodzi, Albo nie da lub bez miary.

(Tańczą).

Zmieniają się nasze losy, Przejdzie czas naszej p o k u ty ; I ja byłem niegdyś bosy, T eraz mam dom i m am buty.

By to szczęście długo trwało P racuj, a nie trać nadziej i, T rz y m a j to, co szczęście dało, W sz y stk o idzie po koleji.

Szczęście zawsze ślepo i t. d.

(T ańczą).

— 15 — W s z y s c y :

(10)

Flawian: My tu tańczym y i śpiewamy, jak na weselu, a dziś elekcja. Więc R upert, Ga- lus, P rot i pan Ryś pójdźcie ze m ną do biura, a tam rozważym y, co nam czynić wypada.

W szyscy: C hodźm y więc. Niech żyje al- derm an szóstej w a r d y ! W iw a t! (Odchodzą środkiem).

SC EN A TRZEC IA

Zuzanna (po chwili) : Paulina i A u g u s t y ­ na moigą tu zostać, a reszta niech ze mną idzie. (W szy scy wychodzą na lewo. Zosta­

ją tylko: Pulian, Zacher Paulina i A u gu sty­

na. Pulian i Zacher stoją na froncie sceny).

Pulian (do Z ach era): W szystko dobtzc się układa. Stara nam sprzyja.

Zacher: I szczęście także. Sztuka się uda, same idą w pułapkę.

Paulina (Stawia k r z e sło ): P roszę panów usiąść.

Zacher: Bardzo dziękuję. (P ulian siada obok Pauliny, Zacher obok A u g u sty n y ).

Zacher: Dobrze się trafia, że sami jeste­

śmy. Dziś tych tak zwanych arty stó w t u ­ taj nie ma.

A ugustyna: Oni się stąd wyprowadzą.

Pulian: Bo jak dłużej tu będą, to cały dom zru i nu ją.

16 —

Zacher: T u stoi ta głupia figura, a obok p rzyrządy do malowania. Gdyby to był mój dom, toby musiało tu być inaczej, ale to nie moja sprawa. Mam z panią coś ważnego do pomówienia.

A u g u sty n a : Co takiego, jeżeli wolno za­

pytać ?

Zacher: Oto dziś chciałem wyznać pani, co moje serce czuje (klęka), kocham panią nad me życie (w staje).

A u g u sty n a : Już dawno jestem panu wza­

jemną, niech pan o tern z mamą pomówi.

Zacher: Dzień dzisiejszy jest najszczę­

śliwszym dniem w życiu mojemu Na znak naszej przyjaźni racz przyjąć ten pierścionek.

A u g u sty n a (ogląda)': Co za śliczny! I czem się panu odwdzięczę?

Z acher: Miłością i wzajemnością.

P u lia n : T ja idę w ślady mego przyjaciela (klęka). Zechcesz mnie piękna pani przyjąć za tow arzysza i przyjaciela na całe życie?

P a u lin a: Już dawno o tern myślałam.

P ulian (staje) : Starać się będę całe życie ci służyć, a pierścionek ten racz przyjąć jako znak naszej miłości.

P au lin a: T o drogi pierścień! (ogląda).

P u lia n : Gdybym mógł to cały świat bym pani pod nogi położył. Jesteśm y więc zarę-

U NIW ER S YTE CK A )

ííGprunhi*-^

(11)

czeni, a za dwa tygodnie odbędzie się nasz ślub.

P a u lin a : Dlaczego taki pośpiech?

P u lia n : Interesy nas zm uszają do tego.

W ró cim y do domu z naszemi żonkami, a po­

tem pojedziemy w podróż poślubną i zoba­

czymy E u ro p ę i nasze rodzinne strony.

P a u lin a : A gdzie są te rodzinne strony?

P u lia n : M yśm y z Brodów, droga pani, 20 mil od L w ow a i 20 od W a rsza w y .

P au lin a: D latego panowie tak czysto po polsku mówicie.

Z ac her: Tak, przecież to nasz rodzinny język.

A u g u s ty n a : A z W a rs z a w y gdzie poje­

dziemy?

Zacher: Naokoło świata drogie panie.

Przez A rg e n ty n ę do Australji. Aby się pa­

niom nie nudziło, zabrać możemy w szystkie siostry, jeżeli z nami jechać zechcą.

(Z uzanna podsłuchuje stojąc we dzwiach).

A u g u s ty n a : Siostry się z tego bardzo u- cieszą, że będą m ogły podróżować. Co to -za szczęście.

P u lia n : Niech je panie namówią, aby z na­

mi jechały, a będzie nam raźniej.

Zacher: Ale teraz, kiedy jesteśm y zaręcze-

- 18

ni, powinien całus nasze szczęście zapie­

czętować.

A u g u s ty n a : Kiedy ja nie śmiem.

P a u lin a : A ja się żenuję.

P u lia n : T o my sobie na to pozwolimy, bo to stary obyczaj. (Chcą je całować.)

Zuzanna (W chodzi i wznosi ręce nad ni­

mi) : Oto macie moje błogosławieństwo...

kochajcie się jak gałąbki.

W sz y sc y ( w s t a j ą ) : D la Boga, to m atka!

Z u za n n a: Nie bójcie się. Cieszę się z te­

go, że moje córki taki w ybór zrobiły. W ięc posłuchajcie co wam zaśpiewam.

Śpiew Nr. 3.

(K w in te t) . Z u z a n n a :

Raz tylko młodemi m ożna być.

Doświadczeń mych nie będę kryć, Gdy się kochacie, sposobność macie, W ięc nie czekajcie, żeńcie się.

W z y s c y :

Miłości żar niech łączy nas, Dopóki czas kochajm y się, Bo młodych lat przeminie ślad.

P u l i a n :

Mina skrzywiona, dum ny gest, P anienka cierpi, chora jest,

— 19 —

(12)

T a m odna dam a nudzi się sama I chce koniecznie męża mieć.

W s z y s c y : ..Miłości żar niech łączy i t. d.

P aulina :

Dziewczynie ciężko w świecie żyć, Skrom na i grzeczna musi b y ć ; W sz y scy ją znają i uważają N a każde słowo, każdy gest.

W s z y s c y : ..Miłości żar niech łączy i t. (I.

Z a c h e r :

Od kilkunastu pono lat Nowymi szlaki idzie świat, Bo za dolary dziś kupi stary Młodziuchną pannę, g dyby kwiat.

W sz y scy : ..Miłości żar niech łączy i t. d.

A u g u s t y n a :

Ju ż ośmnaście latek mam, Serduszko moje tem u dam,

K tó ry mnie kocha, a ja nie płocha, W ięc wierną żoną mogę być.

W s z y s c y : ..Miłości żar niech łączy i t. d.

P ulian (pa trzy o k n e m ) : Oto nadchodzi Ryś. Nie chcemy się z nim tu spotkać.

Z u z a n n a : Dlaczego mój panie?

P u lia n: Bo to człowiek niesym patyczny.

Zacher: Taki adwokacik wszędzie się wci- śnie i zawsze coś wywęszy, aby skorzystać, bo małe ma dochody.

— 2U —

S C E N A C Z W A R T A

Ryś (w c h o d z i): Może przeszkadzam ? P u lia n : Nie mój panie. W łaśnie idziemy do naszego biura. W ięc do widzenia.

R y ś : Do w id z e n ia ! (Zacher i Pulian w y ­ chodzą. W sk a z u je na pierścionek Pauliny).

Zdaje się, że tu się odbył akt zaręczyn, bo widzę, że te panie m ają pierścionki na pal­

cach.

Z u za n n a: A gdyby tak było, to i co z tego ?

R yś Bo i ja mam zam iar to samo uczynić z panną Serafina, więc obowiązkiem moim jest ostrzedz was szanowne panie przed ty ­ mi ludźmi.

Z u z a n n a : Są to bogaci panowie. Jakie złe zamiary mieć by mogli, zwłaszcza, że moje córki m ajątku nie posiadają?

P a u lin a: T o są szladhetni ludzie. Po na­

szym ślubie chcą z nami jechać naokoło św ia­

ta i nawet chcą nasze w szystkie siostry za­

brać, aby sobie świat zobaczyły.

R y ś: Dobrze to wiedzieć. D ałby Bóg, aby oni dobre zamiary mieli. W tej podróży jest coś.

Z u z a n n a : I co być może?

R yś: Jest coś, ale co to nie wiem.

Z u z a n n a : Panie Ryś, to wcale nie ładnie,

21

(13)

że wszędzie coś węszysz i podejrzyw asz lu­

dzi uczciwych.

R yś: Może co wywęszę. Jest to rzecz pewna, że Pulian z Zacherem coś knują, ale nic dobrego.

A ugustyna: W y p rasza m sobie bardzo tak niepochlebnie o nich mówić.

P au lin a: My tym panom ufamy zupełnie i radzę panu nie mieszać się w nieswoje sprawy.

A ugustyna: Nam się dobrze trafia iść zamąż, a pan nam zazdrościsz.

Paulina: My nie jesteśm y takie naiwne, jak nasze siostry. Idziemy zamąż za boga­

tych panów, a nie za profesjonistów lub ro­

botników.

R yś: Z tymi panami policja będzie się chciała zapoznać, a ci profesjoniści, to uczci­

wi- ludzie, zaś ci dwaj panowie są bardzo po­

dejrzani.

Zuzanna: Panie Ryś, jest to pięknie z pańskiej strony, że nas ostrzegasz, jednakże dam panu dobrą radę: troszcz się lepiej sam o siebie i jeżeli zechcesz się o Serafinę starać, to powiem jej, aby tu przyszła, a z pewnością cię to ucieszy. My zaś bez pańskiej rady się obejdziemy. (W szystkie trzy kłaniają mu się lekko i w ychodzą).

22

SC EN A P IA T A

R yś (Patrzy za niemi i po chwili m ówi) : W szystkie trzy m ają języczki nielada. Oto znów m am y dowód, że gdy dziewczęta po­

kochają, to naw et zaufają zbrodniarzom, a nie ulega wątpliwości, że Zacher i Pulian są zbrodniarzami. Ale ja ich śledzić będę. Mie­

szkają w tym sam ym hotelu co ja i wiem, że coś się tam święci. Oni wiele listów odbiera­

ją z A rgentyny, a odwiedza ich wiele dziew­

cząt i podejrzanych mężczyzn. W tern m u­

si być coś, ale co? (N am yśla się). Jeszcze dziś doniosę o tern prokuratorowi, a detektywi ich śledzić będą.

SC E N A SZÓSTA

Serafina (w c h o d z i): M am a powiedziała mi, że tu jesteś, więc...

R yś: W ięc przyszłaś do mnie, niepraw da?

Proszę cię, usiądź tu obok mnie. (Stawia krzesło i siadają). A powiem ci coś nowego.

Oto zostałem sekretarzem w ratuszu z do­

brą pensją, więc możemy pomyśleć o naszym ślubie i weselu, które wkrótce odbyć się musi.

Serafina: To miałeś szczęście w polityce, [a na to przystaję. Dotychczas żyłam zawsze w niepewności, bo nie miałeś pewnego u- trzymania.

23

(14)

R y ś: L a t kilka trzeba czekać nim się klię- tela wyrobi, ale teraz przyszłość nasza za­

bezpieczona, a dziś stanie się to, co już da­

wno uczynić zamyślamy.

. Serafina: A co takiego?

R y ś: P a trz ! (P okazuje jej podnosząc w górę rękę). Oto pierścionek. (Kładzie jej na palec).

Serafina: Jaki piękny! — więc jesteśmy zaręczeni.

R y ś: T a k jest! W ięc daj mi dziś pierw ­ szego c a ł u s a !

Serafina: Dopiero po ślubie, kochany Rysiu.

Ryś : W ięc posłuchaj co ci zaśpiewam : Śpiew Nr. 4.

(D u e t).

R y ś: Serafino nie bądź taka, Kiedy kochasz, daj buziaka, A gdy się ożenimy

Będę wierny mąż,

Uwielbiam cię ponad życie, Za ciebie oddałbym życie.

O boje: O naszem przyszłem szczęściu Godzien marzę wciąż,

T y będziesz m ają żoną.

J a będę twój mąż.

(Ja będę tw oją żoną, T y będziesz mój mąż.)

24

Serafina: Nie myśl o mnie, żem ja taka, P rzed ślubem nie dam buziaka.

Całować się będziemy, Gdy nadejdzie czas,

Gdy ożenisz się mój panie, Godzien będzie całowanie.

O b o j e : O naszem przyszłem i t. d.

R y ś : Kochana Serafino, dziś nie mam cza­

su, idę do biura. T rz eb a być punktualnym . Serafina: T ak jest, musisz nowej posady pilnować.

R y ś: W k ró tc e tu wrócę. (Całuje ją wrę- kę i odchodzi).

S C E N A S IÓ D M A (Za sceną słychać hałas).

Serafina: Czas największy szyć wyprawę.

M am y czas więc szyć będziemy.

Z uza nna (wchodzi z lewej strony z wszy- stkiemi córkami) : Przecież ojciec jeszcze al- dernianem nie został więc pieniędzy nie mamy.

D ziew częta: Ojciec dla nas nic uczynić nie chce i zostaniem y staremi pannami.

W sz y s tk ie : Ojciec o nas nie dba!

Z u z a n n a : Zaczekajcie do jutra. Gdy oj­

ciec zostanie alderm anem to się z nim ener­

gicznie rozmówię. Zresztą nie m a potrzeby tak się śpieszyć, przecież jeszcze tak stare

— 25 —

(15)

nie jesteście.. N ajstarsza z was ma dopiero 23 lata.

K ry sty n a : Tak, ale lata płyną, a jeżeli panna ma 23 lata, to tu w A m eryce jest sta­

rą panną i nikt z nią się żenić nie chce.

D ziew częta: T u wychodzą zamąż już od szesnastu lat.

Z uza nna: T eraz nie moda tak młodo iść za m ą ż; najlepiej gdy panna ma lat 28 i za­

mąż idzie, bo wtedy ma rozum.

K ry sty n a : Go? W Afryce gdy dziewczy­

ny mają lat to już są babusiami.

Z u za n n a: A skąd ty to wiesz?

W s z y s tk ie : My to w yczytały w “ Gazecie Polskiej.”

P au lin a: Ja nie dbam bom za ręc zo n a.(P o ­ kazuje pierścionek).

A u g u sty n a : j a także (P o k az u je pierścio­

nek).

Serafina: Ja także zaręczona z Rysiem.

(P okazuje pierścionek).

Z uza nna: i to tak szybko się stało?

S e ra fin a : A no tak, stało się bo Ryś o- trzy m a ł dobrą posadę.

Z u z a n n a : To dobrze, bardzo dobrze i z Rysia dobry kandydat do małżeństwa.

K ry s ty n a : Chciałabym i ja, aby R upert dał mi pierścionek.

26 —

P a u l i n a : Kupić nie może, bo nie ma pie­

niędzy, ale powiedz mu, aby ci z gliny ule­

pił, bo to nic nie kosztuje, a Galus może Ze- firynie wym alować pierścionek na palcu, bo to przecież artysta.

Zefiryna: P rzyjdzie czas, to my się za­

ręczymy.

A u g u sty n a : Poszukajcie sobie takich ka­

walerów jak m y mamy, a będą broszki, me- daljony z brylantam i, i pierścionki.

Z u z a n n a : Masz rację A ugustyno, R upert, Galus i P ro t to chudeusze. Ta na to nie zezwolę, aby oni z wami się żenili.

K rystyna, Zefiryna i J u s t y n a : Ale my ich chcemy.

Z u z a n n a : Ale ja nie chcę, bo ożeni się bieda z nędzą i do śmierci biedę pędzą.

J u s t y n a : Mój P ro t dostał stałe miejsce przy orkiestrze w teatrze, więc może się że­

nić i dał mi wczoraj pierścionek. Oto tu jest.

Z u z a n n a : A ile zarabia na miesiąc?

J u s t y n a : $80.00, to dla nas wystarczy.

Z u za n n a: Kiedy myślisz, że w ystarczy, to żeńcie się. W sz y stk ie macie szczęście. Tylko R u p ert i Galus nie są dobrymi kandydatam i do małżeństwa.

K ry s ty n a : Kiedy ja słowo m u dałam, więc cofnąć nie mogę.

(16)

Zefiryna: I Gains ma słowo odemnie. Z niego będzie dobry mąż, bo jest oszczędny a naw et ma w banku pieniądze.

Zuzanna (z d ziw io n a): T a k ? Tego nie wiedziałam. A ile ma już złożonych?

Zefiryna: 47 dolarów i 16 centów.

Z u za n n a: To tyle co nic.

P a u lin a: O tern nie warto nawet mówić.

W eźm y się lepiej do pracy i uprzątnijm y ten pokój . Już nawet Puliap i Zacher o tern nad­

mieniali, że tu taki nieład, bo panowie artyści zrobili z niego swoją pracownię.

Z u za n n a: Oni niedawno są tu w Ameryce i po starokrajsku się zagospodarowali, trzeba raz z tern koniec zrobić.

K ry sty n a i Zefiryna: My ten pokój same uporządkujem y.

Z u z a n n a : Na co m am y służącą? Niech ona to zrobi.

K ry s ty n a : T a gry n o rk a przyjechała tu ze wsi i nic nie umie. Test tu dopiero drugi t y ­ dzień i więcej szkody zrobi, jak jej robota w arta.

Z u za n n a: T a k źle nie będzie, tylko trzeba jej wyraźnie powiedzieć co i jak ma zrobić.

Trzeba ją zawołać. (Idzie do okna i woła) : Magda, M agda !

— 28

S C E N A Ó SM A

M agda (Za sc e n ą ): A kto mnie woła?

Z u za n n a: To ja, chodź do mnie.

M ag d a : Kiedy dziecka pilnuję!

Z u za n n a: Weź dziecko ze sobą i chodź tu do pokoju.

M ag d a : Zaraz idę. (Słychać jak śpiewa

“Lulu lulu ’’, a dziecko krzyczy. P o chwili M agda wchodzi, ma na ręce niemowlę owinię­

te w poduszki i w kołderki. M agda ubrana po w i e j s k u ; jest ładna ale i naiw na dziewczy­

na.)

M ag d a : T u to k jestem ! Czego chceta ode- mnie? (Dziecię krzyczy, ona je h u śta).

Z u za n n a: U szorujesz podłogę i wyczy­

ścisz wszystko u' tym pokoju, aby raz był porządek.

M ag d a ; Kiedy dziecko krzyczy.

K r y s ty n a : Daj mi to dziecię, ja je do snu ukołyszę. (O dbiera dziecko i po cicho śpie­

wa, chodząc).

Z u za n n a: Jest moja siostra w dom u?

M ag d a : Nie ma, bo poszła do miasta.

Z u z a n n a : W e ź się więc zaraz do roboty i wszystko tu wyczyść i w yszoruj szczotką, a nie żałuj mydła.

M agda: Czy tu w H am eryce jest zwyczaj, że dziew czyna dwom paniom służyć musi,

— 29 —

(17)

a jedna tylko płaci? J a się do pani zgodzi­

łam, a codzień muszę i siostrę pani obsługi­

wać, która tu w drugim domu mieszka. Co­

dzień kołyszę godzinami tego dzieciaka u sio­

stry pani, a za to dostaję tylko trzy dolary na tydzień.

Z u z a n n a : D am ci za to w dodatku 50 cen­

tów ; oto tu masz (daje jej).

J u s t y n a : Ja ci także coś pięknego pod aru ­ ję, poczekaj. (O dchodzi).

S erafina: Ja ci też co podaruję. (O dcho­

dzi).

Z u z a n n a : U nas w Am eryce nic darmo się nie robi. Gdy dłużej u nas będziesz i n au ­ czysz się amerykańskiej roboty, to ci zapła­

tę podwyższę.

M ag d a : Już ja am erykańską robotę zn a m ; przecie szorować i dzieciaka kołysać umiem.

Z u z a n n a : T y Paulino i A ugusty n o prz y­

nieście tu w annę z wodą, mydło i szczotkę.

P aulina i A u g u s ty n a : Dobrze. (O dchodzą).

K r y s t y n a : Dziecię usnęło, wie położę je tutaj na krzesłach. Gdy M agda skończy szo­

rowanie. może zanieść to dziecko do cioci.

(K ładzie dziecko na krzesłach w głębi sceny i zakryw a kołderką).

M ag d a : Gdy skończę szorowanie to dzie­

cko odniosę.

- 30 —

S C E N A D Z I E W I Ą T A (Ju s ty n a i Serafina w chodzą).

J u s t y n a : Oto masz piękny am erykański kapelusz. (D aje jej starom odny, p stry k a ­ pelusz). A tutaj masz do tego wachlarz.

M agda: Ach, jaki piękny! (W k ła d a na gło­

wę i p atrz y w lustro). Bóg zapłać.

S erafina: A odemnie masz piękne okrycie i parasolkę. (D aje jej. Okrycie musi być pstre i starom odne, aby M agda śmiesznie wyglądała.

M agda: Ach, co za piękne okrycie! (O- twiera parasolkę, bierze okrycie na siebie i pa­

trzy w lustro). Teraz dopiero fajn wyglądam.

Bardzo dziękuję za te piękne podarunki.

D ziew częta: T eraz wyglądasz jak a m ery ­ kanka, a nie jak gry norka.

M agda ( P a t r z y w lustro) : D yć widzę.

A n n a : (m a a p a r a t ) : J a cię w tern u b ra­

niu odfotografuję.

W s z y s tk ie : Tak, tak, to będzie piękny o- brazek.

A n n a : Stań prosto Magdo. (U sta w ia ją i fotografuje). Już cię mam, a ju tro dosta­

niesz obrazek.

Z u z a n n a : Teraz się weź Magdo do roboty ; naprzód uszoruj podłogę, a potem resztę.

M ag d a : Za te piękne rzeczy cały dom uszoruję.

— 31

(18)

(Paulina i Augustyna przynoszą w annę).

Paulina: T u jest woda, mydło i szczotka.

Zuzanna: Zrób tw oją robotę dobrze.

M agda: Przecie szorować umiem, ale naprzód zdejmę z siebie te przepiękne rzeczy, aby mi się nie zniszczyły. (Rozbiera się, kładzie rzeczy na krzesło i szoruje podłogę).

Z uzanna: "Teraz postaraj się o to, aby w szystko było czyste i ne żałuj mydła.

Magda; Już ja wszystko zrobię “all rig h t”.

Zuzanna: Teraz chodźcie dziewczęta i jej nie przeszkadzajcie. Ona już swoją robotę do­

brze zrobi.

D ziew częta: Dobrze m amo! (W ychodzą, tylko Magda zostaje i szoruje podłogę).

Zasłona spada.

K O N IEC A K T U PIE R W SZ E G O

— 32 —

A K T D R U G I

SC E N A D Z IE SIĄ T A

Magda (Szoruje podłogę, po chwili w sta­

je) : No, Bogu dzięki. Podłogę uszorowa- łam, a to drugie pójdzie prędzej. (Ogląda się). Nie mogę w ytrzym ać, muszę zobaczyć te piękne rzeczy, które od panienek dostałam.

'(O g lą d a kapelusz). Co za piękny kapelusz, bardzo piękny! (K ładzie na głowę, bierze wachlarz). A co to jest? Do czego to? (Po chw ili). Już wiem, panienka m ówiła: “tu masz kapelusz a do tego wachlarz,” więc trzeba to wsadzić na kapelusz. (Zdejmuje z głow y kapelusz, na który wsadza otwarty wachlarz, ubiera na głow ę i mówi do publi­

czności) : Teraz w yglądam fajn, nieprawda?

(Bierze płaszcz na siebie, otwiera parasolkę i patrzy w lustro, po c h w ili): O l a b o g a ! wyglądam jak wielmożna pani z Capanowa.

Ho, ho, ho! Już ja teraz nie jestem Magda Dudzik z Capanowa, ale panna Magdalena D udzińska z H am eryki. Zaraz dzisiaj upań-

— 33 —

(19)

tuję sobie gębę tak, jak nasze panienki robią i pójdę do fotografa. K ażę sobie zrobić fo­

tografię w tem ubraniu, ale nie samą gębę, ale nogi też i poszlę do Capanowa. Niech tam widzą, jak ubrana chodzę i nie boso jak w kraju, ale m am trzewiki. T eraz dopiero czuję, że jestem H a m erykanką. Nikt mnie nie pozna, żem g rynorką — chyba po mowie, 1)0 tu się wszystko inaczej nazywa. (D o p u ­ bliczności: Na jezioro mówią, że to “lejek”

a u nas w Capanowie miał karczm arz taki lejek z blachy do nalewania wódki we fla­

szkę. Na okno mówią ‘ w inda”, u nas była winda lina z kołem. Ciężko jest się po ame­

rykańsku mówić nauczyć, ale już cokolwiek umiem, a resztę to się douczę. Jak mnie ja­

ki A m erykanin o co zapyta, to mu odpo­

w i e m “jeser, noser, szur, jub et i o l ra jt!”

Chodzić też umiem tak drobno i prędko po am erykańsku (chodzi). P osm a ruję gębę pajn- tem, kupię gum ę i będę cały dzień ruszać gę­

bą, wej tak (pokazuje), jak nasze panny robią, a na wieczór pójdę do teatru za pięć centów. K iedy jestem w Harrieryce, to też żyć będę po am erykańsku. W ielka to ró­

żnica między naszą wioską Capanowem, a tem wielkiem miastem. T u jest weselej, a tam przyjemniej.

— 34 —

Śpiew Nr. 5.

(K uplet M agdy) 1) Gdy wiejska dziewczyna

Zbudzi się ze snu, Czemprędzej do staw u Pobiegnie co tchu, W łos czesze, u m yw a I ręce i tw arz

I ładną dziewczynę już m asz!

2) A w mieście gdy panna W y b ierze się z piór, Z różnemi maściami Ma słoików zbiór, Nakładzie paskudztw a Na gębę na cal

I jazda z tym tynkiem na bal 3) U nas na wsi konik

Poniesie cię hop, Popędzi to kłusa, T o znowu galop, I pijesz woń lasu, P achnie av polu kwiat, W esoło uśmiecha się świat!

4) Zaś tutaj samochód, Co szybki ma chód,

"Lecz za to benzyny P ask u d n y śle smród ;

35

(20)

Przejedzie sześć gęsi, Dwie krowy, sześć psów I z pańswem wywali się w rów.

5) T am na wsi ze świtem Słońce świeci z chmur, A p tasząt w ogrodzie Śpiewa śliczny chór, I pijesz woń kwiatów, W idzisz łąki, błoń,

Las szumi, ty się śmiejesz doń.

6) A tutaj, gdy słonko W y su w a się z chmur, Spóźnionych pijaków Mknie ulicą sznur, W powietrzu i w domu D uszący masz kurz I wodą poleje cię stróż.

T a k się rozśpiewałam, bo mi się nasza wioska przypomniała, a tu A m eryka i trzeba też ro­

bić. W ięc się do roboty wezmę. (R ozbiera się — patrz y na obraz) Dlaczego ten obraz tutaj stoi, a nic wisi na ścianie? Co tam na­

m alowane? To z pewnością św. Józef, bo ma długą białą brodę... (D o ty k a go palcem) Co to, jest poczerniony, czernidłem od pieca?

W ięc go z p-ewnością tu postawili, abym go umyła. (S taw ia obraz we wennę. P a tr z y na skrzypce, które wiszą na ścianie). T e skrzy-

— 36 —

pce są aż czarne od brudu i już dawno nie były myte. Przecie nie zaszkodzi, gdy je wyszoruję. (Staw ia skrzypce we wannę. P a ­ trzy na figurę). Co to za- figura, czy to jaka święta? Chyba, że nie. T rzeba jej choć gębę umyć. (Szoruje szczotką maskę figury).

S C E N A J E D E N A S T A

(W chodzi R u p ert i Galus, który ma walizkę w ręce. P a trz ą zdziwieni na M agdę).

R u p e rt: Dziewczyno, co ty robisz?

M agda: Myję gębę tej osobie.

R upert (z atrzym uje jej rękę) : Zaniecha ; lego! Kto kazał ci to robić?

M agda: Pani kazała R u p e rt: To być nie może.

M agda: Tak, kazała mi wszystko s z o r o ­ wać, więc szoruję i basta.

R u p e rt: P rze sta ń ! Zaniechaj tej roboty, bo nam szkody narobisz!

Galus: P atrz kolego i do mego obrazu się zabrała. Stoi we wannie, cały m okry! 1 skrzypcom P ro ta nie przepuściła! Co ty ro ­ bisz Magdo?

M agda: Obraz jest czernidłem od pieca- posm arow any, a skrzypce mają brudu aż g r u ­ bo, więc trzeba je wyszorować.

Galus: Ten obraz jest świeżo namalowany,

— 37 —

(21)

więc farba jeszcze nie uschła. Takich rzeczy się szczotką nie szoruje. (W ydobyw ają obraz i skrzypce i stawiają na dawne m iejsce).

G a lu s : A niech cię też Magdo gęś kopnie.

Toś nam psotę wyrządziła. P ro t swych skrzypiec nie pozna.

R u p e rt: Zaniechaj tego szorowania.

M agda: Ja myślałam, że mam w szystko szorować, więc szorowałam. (Idzie na front sceny).

Rupert: Skąd ty przybyłaś do A m eryki?

M agda: Z Capanowa.

G a l u s : Z ciebie ładne dziewczę.

M ag d a : T o już mi nie jeden powiedział.

R u p e rt: A masz ty już kogo coby z tobą chciał się żenić?

Magda: A może by się znalazło.

Galus: A poszłabyś ty zamąż?

M ag d a : A może by się polazło?

Rupert: A chciałabyś ty mnie?

Galus: Albo mnie?

Magda: A co wam do głowy w la z ło ? R u p e r t: A masz ty już kogo, ktoby chciał się z tobą żenić?

M agd a: Mam Maćka w Capanowie. On tu za mną przyjedzie.

Galus: T y ś za ładna dla Maćka, ty mi się podobasz.

38

Rupert: Mnie także, więc daj mi całusa.

Galus: Nie jemu, ale mnie daj. (Chcą ją całować — trzymają ją za ręce, ona się broni).

Magda (k r z y c z y ): O r e t y ! r e t y ! P u ś ć ­ cie mnie!

SC E N A D W U N A S T A

K rystyna (Staje we drzwiach i przypatruje s i ę ; po chwili m ówi) : A to pęknie się pano­

wie bawią, a szczególnie panu Rupertowi, wszystko jedno z kim. (Puszczają M agdę).

Magda: Byliby mnie rozerwali.

Rupert: P rzepraszam cię K rystyno, to , był tylko żart.

Krystyna (do M a g d y ): Powiedz Magdo, co to było?

Magda: Jeszcze nic nie było, ale może byłoby było.

K rystyna (do R u p erta): Gniewam się na ciebie Rupercie. Jeśli ze m ną przyjaźń chcesz utrzym ać, to musisz inne życie za­

cząć. T a k a lekkomyślność mnie obraża, a ty Magdo szorować tu nie możesz, kiedy ci panowie przyszli. Pom óż mi Magdo. (Biorą wannę i odchodzą).

Rupert: A to wpadłem w ładną kabałę.

Galus: Żeby tylko mojej Zefirynie o tern nie powiedziała.

39

Cytaty

Powiązane dokumenty

SCENA PIERW SZA (Negat sam) Śpiew Nr.. Nikt nie przychodzi się fotografować. Już ja ci zapłacę. Bez pieniędzy trudno żyć człowiekowi na świecie. Po chwili).

Xie bój się, juz jo tak zry- ktuje ze bedzie dobrze ino mnie słuchaj, mas tu jesce jedne flaseckę (daje mu) a dolewać do wsyćkiego co będzies jodł i pił, a jak

zykę opracował M arjan Różycki. Napisał Antoni Jax. S rtuka ta jest osnuta na tle stosunków amerykańskich i poświęcona dla dzieci szkolnych lub dorastającej

Wróbel: Niema. jest, masz tu, zapal sobie papierosa. <Bibus pali od Wróbla podanego papierosa.) Bibus: Ale mnie się jeść chce.. Wróbel:

mierze z koalicją, od której naród nasz spodziewa się zasłużonej pomocy w zakładaniu trwałych podwalin pod gmach naszego państwa. Polska dźwigała na

Hanka Wańska Stanisław Iwański Maksymiljan

Rózia: Barnaba jest stary wdowiec, niech się więc ożeni ze starą wdową, gdyż ja dla Barnaby za młoda.. Barnaba: Ja właśnie chcę młodej żony, a

Pierwszego człowieka żywo z mych rąk puściłem, ale czuję się zadowolony i cieszę się z tego.. Ognioryjos (W chodzi): Coś tu zrobił przed chwilą Madeju, na