«•iBiblioteka Główna UMK Toruń
Em gracji
940770
orki Aldermana
i Kandydaci do Małżeństwa
Komiczna O peretka w 3ch
— Odsłonach z T ańcam i—
W Y D A W C A : — W . H. S A J E W S K I 1017 M I L W A U K E E A V E .
C H IC A G O , IL L .7 e
Córki Aldermana
i Kandydaci do Małżeństwa
K O M I C Z N A O P E R E T K A W T R Z E C H O D S Ł O N A C H Z T A Ń C A M I. N A P I S A Ł
I M U Z Y K Ę U Ł O Ż Y Ł A. J A X.
W Y D A W C A : — W . H. S A J E W S K I 1017 M I L W A U K E E A V E N U E
C H IC A G O , I L L .
O S O B Y : F L A W I A N , alderman, 46 lat Z U Z A N N A , jego żona, 39 lat A N N A , 15 lat
A U G U S T Y N A , 17 lat P A U L I N A , 18 lat
S E R A F I N A , 19 lat ' ich córki J U S T Y N A , 20 lat i
Z E F I R Y N A , 21 lat | K R Y S T Y N A , 22 lata /
M A G D A ,'wieśniaczka, ich służąca, 18 lat R U P E R T , rzeźbiarz i mechanik ]
G A LU S, artysta-m alarz >
P R O T , m uzyk i naucz, śpiewu RYS, młody adw okat
ich lokatorzy
P U L I A N l
Z A C H E R \ szantażyści B R O Z Y U S Z
C H Ł O P I E C D O U S Ł U G P O L I C J A N T
Rzecz dzieje się w mieście amerykańskiem.
uniwersytecka) l U C ł t C
A K T P I E R W S Z Y
Scena przedstaw ia pokój. Stolik, 6 krzeseł.
Na ścianie wiszą skrzypce i lustro. W głębi sceny figura naturalnej wielkości. Można u- żyć formę, którą używ ają szwaczki do p rz y mierzania sukien. Zam iast głowy wziąć m a skę kobiecą. Z drugiej strony stoją sztalugi malarskie z obrazem starca, ze siwą długą b ro dą (S anta Claus).
S C E N A P I E R W S Z A
K rystyna, Zefiryna, Justyna, Serafina, P a u lina, A ugu sty n a i Anna stoją w rzędzie po
dług wzrostu. Z drugiej strony Flawian i Zuzanna.
Śpiew Nr. 1.
(U w e rtu ra ) Same d z ie w c z ę ta : Łatw o ojcu i mamusi mówić, Ze dziś jest zepsuty -świat,
Myśmy młode, świat nam się podoba.
Niech nam- kwitnie' szczęścia kwiat.
— 3 —
Z uzanna:
F law ian :
D ziew częta:
Z uzanna:
F law ian :
D ziew częta :
Oj, córki moje miłe, W y o tern nie wiecie,
W tych czasach niebezpiecznie Żyć młodej kobiecie.
Bo mężczyźni nie są wierni, Choć się zalecają,
Gdzie tylko się obrócą, Kilka panien mają.
Łatwo ojcu i mamusi i t. d.
M yślicie, że to szczęście, Gdy zamąż wyjdziecie, Bo na tern się nie znacie I się omylicie.
Nie wierzcie więc moje córki.
Żadnemu m ężczyźnie.
Bo chłopcy, to karmelki Maczane w truciźnie.
Łatwo ojcu i mamusi i t. d.
Zuzanna: Moje córki! za bardzo się za
przyjaźniłyście z naszymi lokatorami. Są to młodzi i bardzo lekkomyślni ludzie.
Flaw ian: Tak jest. Trzym ajcie się zdała, bo będzie źle et cetera bomba!
Zuzanna: T y Krystyno, za wiele rozma
wiasz z Rupertem, to nie przyzwoicie.
Flaw ian: Tak, to bardzo nie przyzwoicie.
K rystyna: Ja z nim rozmawiać muszeę, bo on mnie uczy rzeźbiarstwa.
4
Zuzanna: To zatrudnienie nie dla panien i on mało zarabia i nigdy pieniędzy nie ma.
K rystyna: Ale mieć będzie, gdy tę figurę (pokazuje) sprzeda. Ta figura jest zamó
wiona.
Zuzanna: Skąd ty to w szystko w iesz?
W szystkie dziewczęta: Bo on się jej o- św iadczył i chce się z nią ż e n ić !
Flawian: To niech się żeni, a będę miał zięcia.
Zuzanna: A le ja na to nie zezwolę, on żony utrzymać nie może. (do F la w ia n a ):
Żeby nie ty mój mężu, tobym Ruperta, Ga- lusa i Prota już dawno się z domu pozbyła.
Oni nigdy pieniędzy nie mają.
Flaw ian: Do tego czasu jednak ci zapła
cili. Oni dopiero rok są tu w Ameryce, z czasem przyjdą i do pieniędzy, bo swój fach znają. No, a że są lekkomyślni, jak to mło
dzi ludzie, ale są uczciwi i wolę ich, jak nie
których tutejszych zbijobruków.
Zuzanna: Ja zaś sobie wcale nie życzę, aby moje córki się z nimi za bardzo zaprzyjaźni
ły. (do córek): Słyszycie dziewczęta? Mo
żecie być dla nich grzeczne, ale tak z daleka.
W szystkie dziew częta: Tak nie można ro
bić, bo by się obrazili.
Flaw ian: Oni są dobrzy i uczciwi chłopcy.
— 5 —
Mają już też pierwsze papiery f za mną bar
dzo agitują, abym został alderm aneni' Z u za n n a: Ale oni stroją koperczalcf do mych córek, a żony utrzymać: nie mogą". Pu- lian i Zacher, to są kandydaci do rn a U e ń sw a ! K r y s ty n a : Ale ludzie mówią, ż e ’ oni są gemblerami.
P aulina i A u g u s ty n a : T o nie prawda,.-to o s z c z e r stw o !
P au lin a: Pulian jest bogatym plantatorem.
A u g u s t y n a : A Zacher ma fabrykę we Flo
rydzie. Oni nam bardzo sprzyjają i zdaje się, że się nam w krótce oświadczą.
K r y s ty n a : Ja Pulianowi i Zacherówi nie wierzę. Oni bardziej podobni do żydów jak do Polaków.
A u g u s t y n a : P atrz lepiej Swego R uperta, przecie P ulian i Zacher ślicznie po’ polsku mówią.
K ry s ty n a : Dużo żydów mówi po polsku.
Serafina: Nam się wszystkim dosyć szczę
ści, bo i pan Ryś mi się wczoraj oświadczył.
Z u z a n n a : Ryś jest adwokatem bez klientów ale z czasem może się wyrobić. Zacfier’ zaś i Pulian bogaci. Niech więc się żenią. U w a ż a j
cie dziewczęta, co wam powiem. Jeżeli tu Za
cher lub Pulian przybędzie, to wszystkie o- dejdżcie stąd, a zostawcie Paulinę i Augusty-
— 6 —
nę z nimi, aby mogli się rozmówić i przy tern zaręczyć.
Serafina: W takich rzeczach nie trzeba przeszkadzać.
F la w ian : Moja żono, nie trzeba się z tern tak spieszyć. Koniecznie chcesz swe córki jak najprędziej pod czepek dostać.
Z u z a n n a : Bo to nie tak łatwo, jak ty myślisz, a tyle dziewcząt u trzym ać to sztuka.
W sz ystkie dziewczęta: Przecie raz m usi
my iść zamąż, bo na nas c z a s !
Z u z a n n a : A u g u sty n a i P aulina mogą iść zamąż za P uliana i Zachera — ale K ry sty n a i Zefiryna m uszą poczekać, aż się kto inny nawinie, gdyż ja na ten związek nie zezwolę.
F la w ia n : Ale jabym ich chciał za zięciów, gdy zostanę aldermaneni, to się dla nich o za
trudnienie w ystaram .
Z u za n n a: T y jesteś stary safanduła. T y byś za byle kogo nasze córki wydał. Ja zaś po
staram się o innych mężów dla nich.
K ry sty n a i Zefiryna: My innych nie chce
my.
Z u z a n n a : Ci dwaj chudeusze wam u trz y m ania dać nie mogą. Pulian i Zacher to co innego, to są gentlemani.
P au lin a: Pulian podarował mi tę piękną broszkę z rubinami. (P okazuje).
— 7 —
A u g u s ty n a : A Zacher dał mi medaljon z brylantem, (pokazuje).
Zuzanna: Zaraz widać, że to są panowie i gentlemani. M ają spryt i rozum, a kiedyś mogą zajść wysoko.
Flaw ian: T o pra'wda, bo zdarza się, że takich spryciarzy wieszają.
Zuzanna: Co ty gadasz? T y stary g aw ro nie, ty nie masz rozumu.
Flawian: Już ja wiem co mówię. Zacherowi i Pulianowi nie ufam. Powiedz mi skąd tą znajomość macie i gdzie ich poznałyście?
Zuzanna: T am , gdzie zwykle się znajo
mości robi — na balu...
Flawian: Znacie tych facetów, co oni są i czem się trudnią? Bóg wie co to są za lu
dzie i skąd przybyli ?
Zuzanna, Paulina i A ugustyna: T o porzą
dni ludzie, to gentlem ani, bo mają pieniądze i szyk.
Flawian: Zobaczym y co z tej znajomości będzie? R upert, Galus i Ryś to chłopcy zu
chy, z ich pomocą zostanę aldermanem.
Zuzanna: Gdy zostaniesz alderm anem żyć będziemy, jak wielkie państwo.
Flawian: A niech was śnieg spali, et cete- ra bom ba! T o dopiero moją kasę podbierać będziecie.
— 8
Zuzanna: I co tak się gniewasz? Gdy będziesz alderm anem . będziesz miał i pie
niądze.
D ziew częta (P ła c z liw ie ): Ojciec nas nie kocha i dla nas nic uczynić nie chce. O my biedne, nieszczęśliwe is to ty !
Flawian: Zam iast skupować fatałaszki, dom odrestauruję, bo tu w szystko zniszczone.
A ugustyna: To Rupert i Galus temu winni, bo nasz parlor w pracownię artysty
czną zamienili.
Zuzanna: Galus maluje już trzy miesiące portret mojego ojca (pokazuje), a jeszcze nie skończony.
P au lin a: Z niego taki malarz, co to wróbla i namaluje a przytem wołu zje.
Z efiryna: A rtystyczne dzieło malarskie, wiele pracy kosztuje, a on przy tym obrazie mało robi, bo obecnie maluje scenerję i wiele pieniędzy zarobi.
Zuzanna: Skąd ty wiesz o tern?
Zefiryna: Bo on mi to powiedział.
Anna: On chce się żenić z Zefiryną.
W szyscy: Co? chce się żenić?
Anna: Bo słyszałam jak do niej to mówił.
Flawian: T o zgorszenie i et cetera bom ba!
Zuzanna: Najlepiej będzie gdy Rupert i
— 9 —
Galus stąd się wyprow adzą. Tc g ry n h o rn y córki mi bałamucą.
K ry s ty n a : W naszym domu jest za wiele pokoi, na co więc m ają próżno stać. Przy- tem zawsze się coś zarobi.
J u s t y n a : A w domu jest weselej.
F l a w i a n : A zwłaszcza gdy P ro t g ra na skrzypcach, a ty mu śpiewem w tórujesz i tańczysz tak. jak P ro t zechce. Fa m uzyka ci się bardzo podoba, nie praw da?
A n n a : Jej się podoba, bo P ro t się chce z nią żenić.
J u s t y n a : T o nie praw da!
A n n a : Przecie ja słyszałam jak do niej to mówił i pocałował ją.
F la w ian : A to coraz lepiej. T o Sodoma i G o m o r a ! To źle, to bardzo ź l e !
Z u za n n a: . T a k źle nie jest, jak myślisz, bo ja mam baczne oko na wszystko. Najlepiej będzie, gdy wszyscy się stąd wyprow adzą, a na ich miejsce weźmie się innych, a nasze córki mogą ich poślubić, gdy będą do tego stosowni.
F l a w i a n : W ięc w moim domu ma być jarm ark lub biuro do żenienia i et cetera bomba ?
K r y s t y n a : W tern nic złego nie ma, bo
— 10 —
ni}- na tern skorzystam y, jeśli Rupert, ‘Galus i P ro t t u omieszkać będą. ’
... Z u z a n n a : A ja k ą " korzyść z tego mieć będziecie? ■ ■ . * " ■ '
" K ry s ty n a : j a się’ Uczę u R uperta rzeźby.
Z u z a n n a : Ucz się lepiej prania.
F l a w i a n : Tak,, ucz się lepiej prania.
Zefiryna: Galus uczy mnie malowania.
Z u za n n a: Ucz się lepiej prasowania.
F la w ian : Tak, prasowania, prasowania!
J u s t y n ą : P ro t uczy mnie grania i śpie
wania.
Z u za n n a: Ucz się lepiej gotowania.
P au lin a: Ja i A u g u sty n a nic się u czyć'nie potrzebujemy, .bo m am y bogatych kawalerów.
A n n a : Ja się także uczę.
W s z y s c y : A czego?
A n n a : W szkole wszystkiego.
F la w ian : T(>,przynajm niej jedna z' nich nie ma głowy zawróconej.
W sz y s tk ie : Bo o n a 1 za młoda.
Z u za n n a: Ma dopiero lat piętnaście.
F la w ian : One zwarjowały. Mieć siedem takich dziewuch, to kara Boża.
Z u z a n n a : One nie dziewuchy tylko panny, rozumiesz ty star}* gaw ronie?
Flawian: A wiesz ty dlaczego dziewczynę nazywają panną?
W szystk ie: Dlaczego?
Flawian: Bo gdy dorosną, to każdy ojciec chce się ich pozbyć, więc gdy kandydata do małżeństwa zobaczy, to woła na niego: pan, nana, pan, na, bierz ją, pan, na, na, na. Ale kawalerowie nie bardzo spieszą się do brania.
Zuzanna: Schowaj się z twemi głupimi dowcipami.
D ziew częta (p ła czliw ie): Czy to nasza wina, żeśm y się dziewczętami urodziły? O, my biedne, nieszczęśliw e istoty (p ła c z ą )!
Flaw ian: No, no, nie płaczcie i dziew czę
ta się na kamieniu nie rodzą. Świat by bez nich nie m ógł istnieć.
Zuzanna: I ty chcesz być ich ojcem? T yś gorszy od krokodyla i tygrysa. T y kruczy ojczym ie! T y, ty, ty... (Idzie do niego, on się cofa).
Flawian: Przecie nie jestem ich ojczy
mem ale ojcem. No. no. uspokójcie się. Gdy zostanę aldermanem, to was za to nagrodzę.
Zuzanna: Tak by się należało, abyś o ich szczęściu pomyślał, bo będziesz miał do te
go sposobność.
— 12 —
SCENA bfcUGA
Środkowymi drzwiami w ch od zą: Rupert, Galus, Prot, Ryś, Pulian i Zacher i krzyczą:
W iwat! Niech żyje alderman szóstej w ard y!
W iw at I
Flawian: Jeszcze nim nie jestem. Ale skąd razem tu zeszliście się?
Zacher: Byłem z Pulianem w hotelu, a widząc tych panów obok przechodzących, za
prosiłem ich na szklankę piwa i razem tu przybyliśmy.
Flawian: To dobrze, dobrze — all right!
(W szy scy się grupują:— Rupert stoi obok K rystyny, Galus i Zefiryna, Prot obok Ju
styny, Ryś przy Serafinie, Pulian przy Pauli
nie, Zacher obok Augustyny, Anna obok Zu
zanny; trzymają się pod ręce i rozmawiają).
R yś: Byłem w politycznym klubie i w szy
scy przyrzekli głosow ać za panem Flawia
nem.
Flawian: To mnie bardzo cieszy.
Galus: Ja postarałem się o doskonałe ogło
szenie,
Flawian: To dobrze, to wiele pomóc może.
Prot: Ja zaś wysłałem całą bandę m uzy
kantów na wozie z ogłoszeniem , a trąbili i walili mocno w bębny, jak żydzi pod Jery
chem, aż murv drżały.
— 13 —
Flawian: Gdy zostanę aldermanem, dani ci za to dobrą robotę. Będziesz urządzał koncerty w parku.
Pulian: Ja zaś i Zącher częstowaliśmy w karczmie obywateli i ' namawialiśmy,’ aby za panem głosowali.
Flawian: Jestem wzruszony waszą gorli
wością i życzliwością. Lecieć na aldęrm ana to nie tak łatwo, trzeba mieć poparcie.
P r o t : Gdy pan zostaniesz aldermaneni, to i dla nas będzie z tego korzyść.
Flawian: Nie będzie to, z waszą szkodą.
G alus:’ Zwłaszcza, że pan ma piękne córki.
Flawian: I co z tego?
Galus: Chcemy się z n i e m i . żenić.
Flawian: O tern pomówimy później.
Zuzanna: . Nie mieszajcie panowie polityki z memi córkami.
Prot: Dlaczego nie? My się wkrótce za
ręczymy.
Galus: I będziemy pana Flaw iana zięciami.
Flawian: Zięciami? Jak widzę wszyscy się umówili, et cetera bomba,bo każdy stoi przy swej pannie, jakbyście mieli tańczyć po
loneza. Kiedy tak, więc i ja biorę moją starą i poprowadzę poloneza, bo mi się młode lata przypomniały. Niechaj młodzi się "kochają.
— 14 —
(Flawian poloneza.
F law ian :
Z uzanna:
W sz y s c y :
F law ian :
Z uzanna:
Śpiew Nr. 2. i Taniec,
bierze pod rękę Zuzannę i tańczy Za nim idą w szystkie pary; potem
staje i śpiewa) :
Dlaczego się m am y smucić?
Błogie chwile przemijają, Lepiej nam piosnkę zanucić, Niechaj młodzi się kochają.
Gdy chcesz w życiu być szczę
śliw y, Nie zbędzie ci na sposobie;
K to ma pieniądz, ten uczciwy, Myśl tylko zawsze o sobie.
Szczęście zawsze ślepo chodzi, Ślepo sypie swoje dary,
Jego rękę traf zawodzi, Albo nie da lub bez miary.
(Tańczą).
Zmieniają się nasze losy, Przejdzie czas naszej p o k u ty ; I ja byłem niegdyś bosy, T eraz mam dom i m am buty.
By to szczęście długo trwało P racuj, a nie trać nadziej i, T rz y m a j to, co szczęście dało, W sz y stk o idzie po koleji.
Szczęście zawsze ślepo i t. d.
(T ańczą).
— 15 — W s z y s c y :
Flawian: My tu tańczym y i śpiewamy, jak na weselu, a dziś elekcja. Więc R upert, Ga- lus, P rot i pan Ryś pójdźcie ze m ną do biura, a tam rozważym y, co nam czynić wypada.
W szyscy: C hodźm y więc. Niech żyje al- derm an szóstej w a r d y ! W iw a t! (Odchodzą środkiem).
SC EN A TRZEC IA
Zuzanna (po chwili) : Paulina i A u g u s t y na moigą tu zostać, a reszta niech ze mną idzie. (W szy scy wychodzą na lewo. Zosta
ją tylko: Pulian, Zacher Paulina i A u gu sty
na. Pulian i Zacher stoją na froncie sceny).
Pulian (do Z ach era): W szystko dobtzc się układa. Stara nam sprzyja.
Zacher: I szczęście także. Sztuka się uda, same idą w pułapkę.
Paulina (Stawia k r z e sło ): P roszę panów usiąść.
Zacher: Bardzo dziękuję. (P ulian siada obok Pauliny, Zacher obok A u g u sty n y ).
Zacher: Dobrze się trafia, że sami jeste
śmy. Dziś tych tak zwanych arty stó w t u taj nie ma.
A ugustyna: Oni się stąd wyprowadzą.
Pulian: Bo jak dłużej tu będą, to cały dom zru i nu ją.
16 —
Zacher: T u stoi ta głupia figura, a obok p rzyrządy do malowania. Gdyby to był mój dom, toby musiało tu być inaczej, ale to nie moja sprawa. Mam z panią coś ważnego do pomówienia.
A u g u sty n a : Co takiego, jeżeli wolno za
pytać ?
Zacher: Oto dziś chciałem wyznać pani, co moje serce czuje (klęka), kocham panią nad me życie (w staje).
A u g u sty n a : Już dawno jestem panu wza
jemną, niech pan o tern z mamą pomówi.
Zacher: Dzień dzisiejszy jest najszczę
śliwszym dniem w życiu mojemu Na znak naszej przyjaźni racz przyjąć ten pierścionek.
A u g u sty n a (ogląda)': Co za śliczny! I czem się panu odwdzięczę?
Z acher: Miłością i wzajemnością.
P u lia n : T ja idę w ślady mego przyjaciela (klęka). Zechcesz mnie piękna pani przyjąć za tow arzysza i przyjaciela na całe życie?
P a u lin a: Już dawno o tern myślałam.
P ulian (staje) : Starać się będę całe życie ci służyć, a pierścionek ten racz przyjąć jako znak naszej miłości.
P au lin a: T o drogi pierścień! (ogląda).
P u lia n : Gdybym mógł to cały świat bym pani pod nogi położył. Jesteśm y więc zarę-
U NIW ER S YTE CK A )
ííGprunhi*-^
czeni, a za dwa tygodnie odbędzie się nasz ślub.
P a u lin a : Dlaczego taki pośpiech?
P u lia n : Interesy nas zm uszają do tego.
W ró cim y do domu z naszemi żonkami, a po
tem pojedziemy w podróż poślubną i zoba
czymy E u ro p ę i nasze rodzinne strony.
P a u lin a : A gdzie są te rodzinne strony?
P u lia n : M yśm y z Brodów, droga pani, 20 mil od L w ow a i 20 od W a rsza w y .
P au lin a: D latego panowie tak czysto po polsku mówicie.
Z ac her: Tak, przecież to nasz rodzinny język.
A u g u s ty n a : A z W a rs z a w y gdzie poje
dziemy?
Zacher: Naokoło świata drogie panie.
Przez A rg e n ty n ę do Australji. Aby się pa
niom nie nudziło, zabrać możemy w szystkie siostry, jeżeli z nami jechać zechcą.
(Z uzanna podsłuchuje stojąc we dzwiach).
A u g u s ty n a : Siostry się z tego bardzo u- cieszą, że będą m ogły podróżować. Co to -za szczęście.
P u lia n : Niech je panie namówią, aby z na
mi jechały, a będzie nam raźniej.
Zacher: Ale teraz, kiedy jesteśm y zaręcze-
- 18 —
ni, powinien całus nasze szczęście zapie
czętować.
A u g u s ty n a : Kiedy ja nie śmiem.
P a u lin a : A ja się żenuję.
P u lia n : T o my sobie na to pozwolimy, bo to stary obyczaj. (Chcą je całować.)
Zuzanna (W chodzi i wznosi ręce nad ni
mi) : Oto macie moje błogosławieństwo...
kochajcie się jak gałąbki.
W sz y sc y ( w s t a j ą ) : D la Boga, to m atka!
Z u za n n a: Nie bójcie się. Cieszę się z te
go, że moje córki taki w ybór zrobiły. W ięc posłuchajcie co wam zaśpiewam.
Śpiew Nr. 3.
(K w in te t) . Z u z a n n a :
Raz tylko młodemi m ożna być.
Doświadczeń mych nie będę kryć, Gdy się kochacie, sposobność macie, W ięc nie czekajcie, żeńcie się.
W z y s c y :
Miłości żar niech łączy nas, Dopóki czas kochajm y się, Bo młodych lat przeminie ślad.
P u l i a n :
Mina skrzywiona, dum ny gest, P anienka cierpi, chora jest,
— 19 —
T a m odna dam a nudzi się sama I chce koniecznie męża mieć.
W s z y s c y : ..Miłości żar niech łączy i t. d.
P aulina :
Dziewczynie ciężko w świecie żyć, Skrom na i grzeczna musi b y ć ; W sz y scy ją znają i uważają N a każde słowo, każdy gest.
W s z y s c y : ..Miłości żar niech łączy i t. (I.
Z a c h e r :
Od kilkunastu pono lat Nowymi szlaki idzie świat, Bo za dolary dziś kupi stary Młodziuchną pannę, g dyby kwiat.
W sz y scy : ..Miłości żar niech łączy i t. d.
A u g u s t y n a :
Ju ż ośmnaście latek mam, Serduszko moje tem u dam,
K tó ry mnie kocha, a ja nie płocha, W ięc wierną żoną mogę być.
W s z y s c y : ..Miłości żar niech łączy i t. d.
P ulian (pa trzy o k n e m ) : Oto nadchodzi Ryś. Nie chcemy się z nim tu spotkać.
Z u z a n n a : Dlaczego mój panie?
P u lia n: Bo to człowiek niesym patyczny.
Zacher: Taki adwokacik wszędzie się wci- śnie i zawsze coś wywęszy, aby skorzystać, bo małe ma dochody.
— 2U —
S C E N A C Z W A R T A
Ryś (w c h o d z i): Może przeszkadzam ? P u lia n : Nie mój panie. W łaśnie idziemy do naszego biura. W ięc do widzenia.
R y ś : Do w id z e n ia ! (Zacher i Pulian w y chodzą. W sk a z u je na pierścionek Pauliny).
Zdaje się, że tu się odbył akt zaręczyn, bo widzę, że te panie m ają pierścionki na pal
cach.
Z u za n n a: A gdyby tak było, to i co z tego ?
R yś Bo i ja mam zam iar to samo uczynić z panną Serafina, więc obowiązkiem moim jest ostrzedz was szanowne panie przed ty mi ludźmi.
Z u z a n n a : Są to bogaci panowie. Jakie złe zamiary mieć by mogli, zwłaszcza, że moje córki m ajątku nie posiadają?
P a u lin a: T o są szladhetni ludzie. Po na
szym ślubie chcą z nami jechać naokoło św ia
ta i nawet chcą nasze w szystkie siostry za
brać, aby sobie świat zobaczyły.
R y ś: Dobrze to wiedzieć. D ałby Bóg, aby oni dobre zamiary mieli. W tej podróży jest coś.
Z u z a n n a : I co być może?
R yś: Jest coś, ale co to nie wiem.
Z u z a n n a : Panie Ryś, to wcale nie ładnie,
— 21 —
że wszędzie coś węszysz i podejrzyw asz lu
dzi uczciwych.
R yś: Może co wywęszę. Jest to rzecz pewna, że Pulian z Zacherem coś knują, ale nic dobrego.
A ugustyna: W y p rasza m sobie bardzo tak niepochlebnie o nich mówić.
P au lin a: My tym panom ufamy zupełnie i radzę panu nie mieszać się w nieswoje sprawy.
A ugustyna: Nam się dobrze trafia iść zamąż, a pan nam zazdrościsz.
Paulina: My nie jesteśm y takie naiwne, jak nasze siostry. Idziemy zamąż za boga
tych panów, a nie za profesjonistów lub ro
botników.
R yś: Z tymi panami policja będzie się chciała zapoznać, a ci profesjoniści, to uczci
wi- ludzie, zaś ci dwaj panowie są bardzo po
dejrzani.
Zuzanna: Panie Ryś, jest to pięknie z pańskiej strony, że nas ostrzegasz, jednakże dam panu dobrą radę: troszcz się lepiej sam o siebie i jeżeli zechcesz się o Serafinę starać, to powiem jej, aby tu przyszła, a z pewnością cię to ucieszy. My zaś bez pańskiej rady się obejdziemy. (W szystkie trzy kłaniają mu się lekko i w ychodzą).
22 —
SC EN A P IA T A
R yś (Patrzy za niemi i po chwili m ówi) : W szystkie trzy m ają języczki nielada. Oto znów m am y dowód, że gdy dziewczęta po
kochają, to naw et zaufają zbrodniarzom, a nie ulega wątpliwości, że Zacher i Pulian są zbrodniarzami. Ale ja ich śledzić będę. Mie
szkają w tym sam ym hotelu co ja i wiem, że coś się tam święci. Oni wiele listów odbiera
ją z A rgentyny, a odwiedza ich wiele dziew
cząt i podejrzanych mężczyzn. W tern m u
si być coś, ale co? (N am yśla się). Jeszcze dziś doniosę o tern prokuratorowi, a detektywi ich śledzić będą.
SC E N A SZÓSTA
Serafina (w c h o d z i): M am a powiedziała mi, że tu jesteś, więc...
R yś: W ięc przyszłaś do mnie, niepraw da?
Proszę cię, usiądź tu obok mnie. (Stawia krzesło i siadają). A powiem ci coś nowego.
Oto zostałem sekretarzem w ratuszu z do
brą pensją, więc możemy pomyśleć o naszym ślubie i weselu, które wkrótce odbyć się musi.
Serafina: To miałeś szczęście w polityce, [a na to przystaję. Dotychczas żyłam zawsze w niepewności, bo nie miałeś pewnego u- trzymania.
— 23 —
R y ś: L a t kilka trzeba czekać nim się klię- tela wyrobi, ale teraz przyszłość nasza za
bezpieczona, a dziś stanie się to, co już da
wno uczynić zamyślamy.
. Serafina: A co takiego?
R y ś: P a trz ! (P okazuje jej podnosząc w górę rękę). Oto pierścionek. (Kładzie jej na palec).
Serafina: Jaki piękny! — więc jesteśmy zaręczeni.
R y ś: T a k jest! W ięc daj mi dziś pierw szego c a ł u s a !
Serafina: Dopiero po ślubie, kochany Rysiu.
Ryś : W ięc posłuchaj co ci zaśpiewam : Śpiew Nr. 4.
(D u e t).
R y ś: Serafino nie bądź taka, Kiedy kochasz, daj buziaka, A gdy się ożenimy
Będę wierny mąż,
Uwielbiam cię ponad życie, Za ciebie oddałbym życie.
O boje: O naszem przyszłem szczęściu Godzien marzę wciąż,
T y będziesz m ają żoną.
J a będę twój mąż.
(Ja będę tw oją żoną, T y będziesz mój mąż.)
— 24 —
Serafina: Nie myśl o mnie, żem ja taka, P rzed ślubem nie dam buziaka.
Całować się będziemy, Gdy nadejdzie czas,
Gdy ożenisz się mój panie, Godzien będzie całowanie.
O b o j e : O naszem przyszłem i t. d.
R y ś : Kochana Serafino, dziś nie mam cza
su, idę do biura. T rz eb a być punktualnym . Serafina: T ak jest, musisz nowej posady pilnować.
R y ś: W k ró tc e tu wrócę. (Całuje ją wrę- kę i odchodzi).
S C E N A S IÓ D M A (Za sceną słychać hałas).
Serafina: Czas największy szyć wyprawę.
M am y czas więc szyć będziemy.
Z uza nna (wchodzi z lewej strony z wszy- stkiemi córkami) : Przecież ojciec jeszcze al- dernianem nie został więc pieniędzy nie mamy.
D ziew częta: Ojciec dla nas nic uczynić nie chce i zostaniem y staremi pannami.
W sz y s tk ie : Ojciec o nas nie dba!
Z u z a n n a : Zaczekajcie do jutra. Gdy oj
ciec zostanie alderm anem to się z nim ener
gicznie rozmówię. Zresztą nie m a potrzeby tak się śpieszyć, przecież jeszcze tak stare
— 25 —
nie jesteście.. N ajstarsza z was ma dopiero 23 lata.
K ry sty n a : Tak, ale lata płyną, a jeżeli panna ma 23 lata, to tu w A m eryce jest sta
rą panną i nikt z nią się żenić nie chce.
D ziew częta: T u wychodzą zamąż już od szesnastu lat.
Z uza nna: T eraz nie moda tak młodo iść za m ą ż; najlepiej gdy panna ma lat 28 i za
mąż idzie, bo wtedy ma rozum.
K ry sty n a : Go? W Afryce gdy dziewczy
ny mają lat to już są babusiami.
Z u za n n a: A skąd ty to wiesz?
W s z y s tk ie : My to w yczytały w “ Gazecie Polskiej.”
P au lin a: Ja nie dbam bom za ręc zo n a.(P o kazuje pierścionek).
A u g u sty n a : j a także (P o k az u je pierścio
nek).
Serafina: Ja także zaręczona z Rysiem.
(P okazuje pierścionek).
Z uza nna: i to tak szybko się stało?
S e ra fin a : A no tak, stało się bo Ryś o- trzy m a ł dobrą posadę.
Z u z a n n a : To dobrze, bardzo dobrze i z Rysia dobry kandydat do małżeństwa.
K ry s ty n a : Chciałabym i ja, aby R upert dał mi pierścionek.
26 —
P a u l i n a : Kupić nie może, bo nie ma pie
niędzy, ale powiedz mu, aby ci z gliny ule
pił, bo to nic nie kosztuje, a Galus może Ze- firynie wym alować pierścionek na palcu, bo to przecież artysta.
Zefiryna: P rzyjdzie czas, to my się za
ręczymy.
A u g u sty n a : Poszukajcie sobie takich ka
walerów jak m y mamy, a będą broszki, me- daljony z brylantam i, i pierścionki.
Z u z a n n a : Masz rację A ugustyno, R upert, Galus i P ro t to chudeusze. Ta na to nie zezwolę, aby oni z wami się żenili.
K rystyna, Zefiryna i J u s t y n a : Ale my ich chcemy.
Z u z a n n a : Ale ja nie chcę, bo ożeni się bieda z nędzą i do śmierci biedę pędzą.
J u s t y n a : Mój P ro t dostał stałe miejsce przy orkiestrze w teatrze, więc może się że
nić i dał mi wczoraj pierścionek. Oto tu jest.
Z u z a n n a : A ile zarabia na miesiąc?
J u s t y n a : $80.00, to dla nas wystarczy.
Z u za n n a: Kiedy myślisz, że w ystarczy, to żeńcie się. W sz y stk ie macie szczęście. Tylko R u p ert i Galus nie są dobrymi kandydatam i do małżeństwa.
K ry s ty n a : Kiedy ja słowo m u dałam, więc cofnąć nie mogę.
Zefiryna: I Gains ma słowo odemnie. Z niego będzie dobry mąż, bo jest oszczędny a naw et ma w banku pieniądze.
Zuzanna (z d ziw io n a): T a k ? Tego nie wiedziałam. A ile ma już złożonych?
Zefiryna: 47 dolarów i 16 centów.
Z u za n n a: To tyle co nic.
P a u lin a: O tern nie warto nawet mówić.
W eźm y się lepiej do pracy i uprzątnijm y ten pokój . Już nawet Puliap i Zacher o tern nad
mieniali, że tu taki nieład, bo panowie artyści zrobili z niego swoją pracownię.
Z u za n n a: Oni niedawno są tu w Ameryce i po starokrajsku się zagospodarowali, trzeba raz z tern koniec zrobić.
K ry sty n a i Zefiryna: My ten pokój same uporządkujem y.
Z u z a n n a : Na co m am y służącą? Niech ona to zrobi.
K ry s ty n a : T a gry n o rk a przyjechała tu ze wsi i nic nie umie. Test tu dopiero drugi t y dzień i więcej szkody zrobi, jak jej robota w arta.
Z u za n n a: T a k źle nie będzie, tylko trzeba jej wyraźnie powiedzieć co i jak ma zrobić.
Trzeba ją zawołać. (Idzie do okna i woła) : Magda, M agda !
— 28
S C E N A Ó SM A
M agda (Za sc e n ą ): A kto mnie woła?
Z u za n n a: To ja, chodź do mnie.
M ag d a : Kiedy dziecka pilnuję!
Z u za n n a: Weź dziecko ze sobą i chodź tu do pokoju.
M ag d a : Zaraz idę. (Słychać jak śpiewa
“Lulu lulu ’’, a dziecko krzyczy. P o chwili M agda wchodzi, ma na ręce niemowlę owinię
te w poduszki i w kołderki. M agda ubrana po w i e j s k u ; jest ładna ale i naiw na dziewczy
na.)
M ag d a : T u to k jestem ! Czego chceta ode- mnie? (Dziecię krzyczy, ona je h u śta).
Z u za n n a: U szorujesz podłogę i wyczy
ścisz wszystko u' tym pokoju, aby raz był porządek.
M ag d a ; Kiedy dziecko krzyczy.
K r y s ty n a : Daj mi to dziecię, ja je do snu ukołyszę. (O dbiera dziecko i po cicho śpie
wa, chodząc).
Z u za n n a: Jest moja siostra w dom u?
M ag d a : Nie ma, bo poszła do miasta.
Z u z a n n a : W e ź się więc zaraz do roboty i wszystko tu wyczyść i w yszoruj szczotką, a nie żałuj mydła.
M agda: Czy tu w H am eryce jest zwyczaj, że dziew czyna dwom paniom służyć musi,
— 29 —
a jedna tylko płaci? J a się do pani zgodzi
łam, a codzień muszę i siostrę pani obsługi
wać, która tu w drugim domu mieszka. Co
dzień kołyszę godzinami tego dzieciaka u sio
stry pani, a za to dostaję tylko trzy dolary na tydzień.
Z u z a n n a : D am ci za to w dodatku 50 cen
tów ; oto tu masz (daje jej).
J u s t y n a : Ja ci także coś pięknego pod aru ję, poczekaj. (O dchodzi).
S erafina: Ja ci też co podaruję. (O dcho
dzi).
Z u z a n n a : U nas w Am eryce nic darmo się nie robi. Gdy dłużej u nas będziesz i n au czysz się amerykańskiej roboty, to ci zapła
tę podwyższę.
M ag d a : Już ja am erykańską robotę zn a m ; przecie szorować i dzieciaka kołysać umiem.
Z u z a n n a : T y Paulino i A ugusty n o prz y
nieście tu w annę z wodą, mydło i szczotkę.
P aulina i A u g u s ty n a : Dobrze. (O dchodzą).
K r y s t y n a : Dziecię usnęło, wie położę je tutaj na krzesłach. Gdy M agda skończy szo
rowanie. może zanieść to dziecko do cioci.
(K ładzie dziecko na krzesłach w głębi sceny i zakryw a kołderką).
M ag d a : Gdy skończę szorowanie to dzie
cko odniosę.
- 30 —
S C E N A D Z I E W I Ą T A (Ju s ty n a i Serafina w chodzą).
J u s t y n a : Oto masz piękny am erykański kapelusz. (D aje jej starom odny, p stry k a pelusz). A tutaj masz do tego wachlarz.
M agda: Ach, jaki piękny! (W k ła d a na gło
wę i p atrz y w lustro). Bóg zapłać.
S erafina: A odemnie masz piękne okrycie i parasolkę. (D aje jej. Okrycie musi być pstre i starom odne, aby M agda śmiesznie wyglądała.
M agda: Ach, co za piękne okrycie! (O- twiera parasolkę, bierze okrycie na siebie i pa
trzy w lustro). Teraz dopiero fajn wyglądam.
Bardzo dziękuję za te piękne podarunki.
D ziew częta: T eraz wyglądasz jak a m ery kanka, a nie jak gry norka.
M agda ( P a t r z y w lustro) : D yć widzę.
A n n a : (m a a p a r a t ) : J a cię w tern u b ra
niu odfotografuję.
W s z y s tk ie : Tak, tak, to będzie piękny o- brazek.
A n n a : Stań prosto Magdo. (U sta w ia ją i fotografuje). Już cię mam, a ju tro dosta
niesz obrazek.
Z u z a n n a : Teraz się weź Magdo do roboty ; naprzód uszoruj podłogę, a potem resztę.
M ag d a : Za te piękne rzeczy cały dom uszoruję.
— 31
(Paulina i Augustyna przynoszą w annę).
Paulina: T u jest woda, mydło i szczotka.
Zuzanna: Zrób tw oją robotę dobrze.
M agda: Przecie szorować umiem, ale naprzód zdejmę z siebie te przepiękne rzeczy, aby mi się nie zniszczyły. (Rozbiera się, kładzie rzeczy na krzesło i szoruje podłogę).
Z uzanna: "Teraz postaraj się o to, aby w szystko było czyste i ne żałuj mydła.
Magda; Już ja wszystko zrobię “all rig h t”.
Zuzanna: Teraz chodźcie dziewczęta i jej nie przeszkadzajcie. Ona już swoją robotę do
brze zrobi.
D ziew częta: Dobrze m amo! (W ychodzą, tylko Magda zostaje i szoruje podłogę).
Zasłona spada.
K O N IEC A K T U PIE R W SZ E G O
— 32 —
A K T D R U G I
SC E N A D Z IE SIĄ T A
Magda (Szoruje podłogę, po chwili w sta
je) : No, Bogu dzięki. Podłogę uszorowa- łam, a to drugie pójdzie prędzej. (Ogląda się). Nie mogę w ytrzym ać, muszę zobaczyć te piękne rzeczy, które od panienek dostałam.
'(O g lą d a kapelusz). Co za piękny kapelusz, bardzo piękny! (K ładzie na głowę, bierze wachlarz). A co to jest? Do czego to? (Po chw ili). Już wiem, panienka m ówiła: “tu masz kapelusz a do tego wachlarz,” więc trzeba to wsadzić na kapelusz. (Zdejmuje z głow y kapelusz, na który wsadza otwarty wachlarz, ubiera na głow ę i mówi do publi
czności) : Teraz w yglądam fajn, nieprawda?
(Bierze płaszcz na siebie, otwiera parasolkę i patrzy w lustro, po c h w ili): O l a b o g a ! wyglądam jak wielmożna pani z Capanowa.
Ho, ho, ho! Już ja teraz nie jestem Magda Dudzik z Capanowa, ale panna Magdalena D udzińska z H am eryki. Zaraz dzisiaj upań-
— 33 —
tuję sobie gębę tak, jak nasze panienki robią i pójdę do fotografa. K ażę sobie zrobić fo
tografię w tem ubraniu, ale nie samą gębę, ale nogi też i poszlę do Capanowa. Niech tam widzą, jak ubrana chodzę i nie boso jak w kraju, ale m am trzewiki. T eraz dopiero czuję, że jestem H a m erykanką. Nikt mnie nie pozna, żem g rynorką — chyba po mowie, 1)0 tu się wszystko inaczej nazywa. (D o p u bliczności: Na jezioro mówią, że to “lejek”
a u nas w Capanowie miał karczm arz taki lejek z blachy do nalewania wódki we fla
szkę. Na okno mówią ‘ w inda”, u nas była winda lina z kołem. Ciężko jest się po ame
rykańsku mówić nauczyć, ale już cokolwiek umiem, a resztę to się douczę. Jak mnie ja
ki A m erykanin o co zapyta, to mu odpo
w i e m “jeser, noser, szur, jub et i o l ra jt!”
Chodzić też umiem tak drobno i prędko po am erykańsku (chodzi). P osm a ruję gębę pajn- tem, kupię gum ę i będę cały dzień ruszać gę
bą, wej tak (pokazuje), jak nasze panny robią, a na wieczór pójdę do teatru za pięć centów. K iedy jestem w Harrieryce, to też żyć będę po am erykańsku. W ielka to ró
żnica między naszą wioską Capanowem, a tem wielkiem miastem. T u jest weselej, a tam przyjemniej.
— 34 —
Śpiew Nr. 5.
(K uplet M agdy) 1) Gdy wiejska dziewczyna
Zbudzi się ze snu, Czemprędzej do staw u Pobiegnie co tchu, W łos czesze, u m yw a I ręce i tw arz
I ładną dziewczynę już m asz!
2) A w mieście gdy panna W y b ierze się z piór, Z różnemi maściami Ma słoików zbiór, Nakładzie paskudztw a Na gębę na cal
I jazda z tym tynkiem na bal 3) U nas na wsi konik
Poniesie cię hop, Popędzi to kłusa, T o znowu galop, I pijesz woń lasu, P achnie av polu kwiat, W esoło uśmiecha się świat!
4) Zaś tutaj samochód, Co szybki ma chód,
"Lecz za to benzyny P ask u d n y śle smród ;
— 35 —
Przejedzie sześć gęsi, Dwie krowy, sześć psów I z pańswem wywali się w rów.
5) T am na wsi ze świtem Słońce świeci z chmur, A p tasząt w ogrodzie Śpiewa śliczny chór, I pijesz woń kwiatów, W idzisz łąki, błoń,
Las szumi, ty się śmiejesz doń.
6) A tutaj, gdy słonko W y su w a się z chmur, Spóźnionych pijaków Mknie ulicą sznur, W powietrzu i w domu D uszący masz kurz I wodą poleje cię stróż.
T a k się rozśpiewałam, bo mi się nasza wioska przypomniała, a tu A m eryka i trzeba też ro
bić. W ięc się do roboty wezmę. (R ozbiera się — patrz y na obraz) Dlaczego ten obraz tutaj stoi, a nic wisi na ścianie? Co tam na
m alowane? To z pewnością św. Józef, bo ma długą białą brodę... (D o ty k a go palcem) Co to, jest poczerniony, czernidłem od pieca?
W ięc go z p-ewnością tu postawili, abym go umyła. (S taw ia obraz we wennę. P a tr z y na skrzypce, które wiszą na ścianie). T e skrzy-
— 36 —
pce są aż czarne od brudu i już dawno nie były myte. Przecie nie zaszkodzi, gdy je wyszoruję. (Staw ia skrzypce we wannę. P a trzy na figurę). Co to za- figura, czy to jaka święta? Chyba, że nie. T rzeba jej choć gębę umyć. (Szoruje szczotką maskę figury).
S C E N A J E D E N A S T A
(W chodzi R u p ert i Galus, który ma walizkę w ręce. P a trz ą zdziwieni na M agdę).
R u p e rt: Dziewczyno, co ty robisz?
M agda: Myję gębę tej osobie.
R upert (z atrzym uje jej rękę) : Zaniecha ; lego! Kto kazał ci to robić?
M agda: Pani kazała R u p e rt: To być nie może.
M agda: Tak, kazała mi wszystko s z o r o wać, więc szoruję i basta.
R u p e rt: P rze sta ń ! Zaniechaj tej roboty, bo nam szkody narobisz!
Galus: P atrz kolego i do mego obrazu się zabrała. Stoi we wannie, cały m okry! 1 skrzypcom P ro ta nie przepuściła! Co ty ro bisz Magdo?
M agda: Obraz jest czernidłem od pieca- posm arow any, a skrzypce mają brudu aż g r u bo, więc trzeba je wyszorować.
Galus: Ten obraz jest świeżo namalowany,
— 37 —
więc farba jeszcze nie uschła. Takich rzeczy się szczotką nie szoruje. (W ydobyw ają obraz i skrzypce i stawiają na dawne m iejsce).
G a lu s : A niech cię też Magdo gęś kopnie.
Toś nam psotę wyrządziła. P ro t swych skrzypiec nie pozna.
R u p e rt: Zaniechaj tego szorowania.
M agda: Ja myślałam, że mam w szystko szorować, więc szorowałam. (Idzie na front sceny).
Rupert: Skąd ty przybyłaś do A m eryki?
M agda: Z Capanowa.
G a l u s : Z ciebie ładne dziewczę.
M ag d a : T o już mi nie jeden powiedział.
R u p e rt: A masz ty już kogo coby z tobą chciał się żenić?
Magda: A może by się znalazło.
Galus: A poszłabyś ty zamąż?
M ag d a : A może by się polazło?
Rupert: A chciałabyś ty mnie?
Galus: Albo mnie?
Magda: A co wam do głowy w la z ło ? R u p e r t: A masz ty już kogo, ktoby chciał się z tobą żenić?
M agd a: Mam Maćka w Capanowie. On tu za mną przyjedzie.
Galus: T y ś za ładna dla Maćka, ty mi się podobasz.
— 38 —
Rupert: Mnie także, więc daj mi całusa.
Galus: Nie jemu, ale mnie daj. (Chcą ją całować — trzymają ją za ręce, ona się broni).
Magda (k r z y c z y ): O r e t y ! r e t y ! P u ś ć cie mnie!
SC E N A D W U N A S T A
K rystyna (Staje we drzwiach i przypatruje s i ę ; po chwili m ówi) : A to pęknie się pano
wie bawią, a szczególnie panu Rupertowi, wszystko jedno z kim. (Puszczają M agdę).
Magda: Byliby mnie rozerwali.
Rupert: P rzepraszam cię K rystyno, to , był tylko żart.
Krystyna (do M a g d y ): Powiedz Magdo, co to było?
Magda: Jeszcze nic nie było, ale może byłoby było.
K rystyna (do R u p erta): Gniewam się na ciebie Rupercie. Jeśli ze m ną przyjaźń chcesz utrzym ać, to musisz inne życie za
cząć. T a k a lekkomyślność mnie obraża, a ty Magdo szorować tu nie możesz, kiedy ci panowie przyszli. Pom óż mi Magdo. (Biorą wannę i odchodzą).
Rupert: A to wpadłem w ładną kabałę.
Galus: Żeby tylko mojej Zefirynie o tern nie powiedziała.
— 39