• Nie Znaleziono Wyników

Dezerter : obrazek sceniczny z niedalekiej przeszłości dwóch odsłonach; Dezerter - obrazek sceniczny w 2ch odsłonach z niedalekiej przeszłości - Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dezerter : obrazek sceniczny z niedalekiej przeszłości dwóch odsłonach; Dezerter - obrazek sceniczny w 2ch odsłonach z niedalekiej przeszłości - Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

B ib lio te k a gracji

G łó w n a 940751

U M K T o ru ń

M- 1 i # i i Ta i % £ ,

u

i 7J\

a w

8 Si

g

U

Obrazek Sceniczny w 2ch Odsłonach z Niedalekiej Przeszłości

napisał

M IC H A Ł M A T Y S E K

J

Nakładem W. H. SAJEWSKIEGO

■/Si 1017 Milwaukee Avenue

^ Chicago, III. ^

(2)

* I f I

D ezerter

Obrazek sceniczny z niedalekiej przeszłości w D w óch Odsłonach

napisał

M IC H A Ł M A T Y SE K

(3)

O soby:

Szm ul ... szynkarz W ojtek ... dezerter Janek ... żołnierz

Matka Janka ... ...

M arysia ... ... Siostra Janka Żandarm ...

R zecz dzieje się na w si

Bliższe Objaśnienia do

“ D E Z E R T E R A ”

R zecz dzieje się po ro zpadnięciu się A u strji, a P o lsk a jeszcze nie m iała nie ta k sił, ale n aw et u stalo n y ch g ran ic aby u trzy m a ć w sil­

nych k arb ach zm ęczone i zdem oralizow ane dłu g o letn ią w ojną, w ojsko. W ó w czas zn a la­

zło się w ielu dezerteró w , k tó rz y zm uszeni kryć się, a nie m ając czem żyć, byli p lagą ludności spokojnej. Z n iek tó ry ch z ty ch tw o rz y ły się z czasem ban d y rab u jąc, k tó re w niek tó ry ch okolicach b ardzo dokuczały ludziom . Z cza­

sem P o lsk a w zm ogła się w siłę, zaczęła sy s te ­ m atycznie ścigać d ezerteró w i w krótce p o ­ w sta ła a rm ja polska, jed n a z n ajb itn ie jsz y c h i w w ielkiej k arności u trzy m a n a.

Odsłona I.

K arczm a w iejska. Żyd około 45 la t z brodą, długa “ju p ic a ’’ jarm u łk ą n a głow ie, b u ty z cholew am i. P ejsz koło uszu. C h a ra k te ry sty c z ­

— 3 —

(4)

ny źyd galicyjski. M elodja do pieśni żydow ­ skiej je s t śpiew na i sm u tn a p o d słuchana w szkole żydow skiej. M ożna zastosow ać inną m elodję byle zgodną z duchem pieśni. Jan ek , chłopiec 23 letni, czu p u rn y lecz tw orzliw y, czapka w ojskow a, bluza w ojskow a, spodnie i b u ty cyw ilne. M elodja do jego pieśni z fro n ­ tu je st rzeczy w isty m w ytw o rem na froncie.

R ów nież m ożna użyć innej m elodji, byle zgo­

dnej z tem pem pieśni. Żyd m ów iąc sw oją rzecz po polsku, koszlaw i ją po części p rz e ­ ciąganiem i żydow ską “p o lszczyzną,” co trz e ­ ba zaakcentow ać, dla odróżnienia od g w a ry W o jtk a , k tó ra brzm i z m azurska.

Odsłona II.

Iz b a w ieśniacza. W n ę trz e ja k w ogóle w ch a ta ch w iejskich, p o rządek i czystość duża.

D zień niedzielny. M atk a stara n n ie j u b ra n a po w iejsku. M arysia p rz y szed łszy z nieszporów z kościoła, je s t u b ra n a sta ra n n ie jak zw ykle do kościoła. M atk a la t około 42, córka około 20 la t życia. W c h o d zący Ja n e k la t 22 żyw y, o tw a rty u b ra n y po w ojskow em u z plecakiem na plecach, k tó ry w chodząc zrzuca. N iem a tu n aw et ch a rak tery sty c zn eg o “ N iech będzie po­

ch w alo n y ” g dyż M arysia w p u szczając go, o- zn ajm iła m atce, że w ogólnej w esołości i unie­

sieniu, zapom nieli o tem . D la za ak cen to w a­

nia zw yczaju polskiego m ożnaby i tego po­

w ita n ia użyć. P rz y w yciąg an iu W o jtk a z pod

— 4 — '

łóżka, Jan e k roki to z pewnem szamotaniem, bo W o jte k je s t sk o n stern o w an y . R zecz całej akcji je s t żyw a i-tem p o jej całe je s t pełne r u ­ chów jak o też i m odulację głosów , tak w m iej­

scach w esołych, ja k sm u tn y ch trz e b a odpo­

w iednio zaakcentow ać. O sta tn ią pieśń śpie­

w a ją naprzem ian. N ajp ierw Jan e k z W o jt­

kiem , trzy m a ją c się za ręce, d ru g ą m atk a z w y ciągniętem i do nich rękam i, trzecią M ary-, sia też zw rócona do nich, o sta tn ią w szyscy z w ielkiem przejęciem i rozrzew nieniem trz y ­ m ając się za ręce.. M elodja do niej ludow a, uczuciow a o dpow iadająca duchow i pieśni.

W a ż n a rzecz stro je, k tó re m uszą być ch a­

ra k te ry sty c z n e , w iejskie, jakie w w ojew ódz­

tw ie krakow skiem noszą.

o

— 5 —

(5)

SC E N A I.

Źyd Jankiel. Izba szynkowa.

Żyd m ów i:

N u — b ardzo się te ra z na św iecie z m ie n ia ło ; ale w szy stk o na gorzej. D aw niej u żydka sie­

dział chłop z nogiem i głow iem w kieszeni.

U m nożyło m u się ciele, kupił żydek — jaje, m asło, kura, w szy stk o szło do żydka. A jak on p o trze b o w ał jeszcze m ocno popić — to już w ted y by ł całkiem zło ty interes. O n w tedy położył się na ław ie, lub pod ław ie, a ja po­

trzeb o w ałem m u zrobicz z 5 kieliszków kiep­

skiej w ódki, 8 kieliszków m ocnej okow itki — k re d a w szy stk o w y trzy m ała. J a k on p o trz e ­ bow ał roz drugi, p iąty dziesiąty ta k zrobić — to on sp rzed ał k row ę — w y b ił babę — potem sp rz ed ał m orgę g ru n tu znów w ybił babę — potem sp rzed ał cały g ru n t pojechał do A m e­

ryki, żydek siadł na jego g o spodarstw ie, i już w ted y by ł całkiem dobry interes. (P o pałzie) . . . T e ra z ju ż je s t całkiem g o r z e j! O ni p o ro ­ bili sobie kółka rolnicze, składnice i inne p a­

sk u d ztw a z jajam i, z cielęciem , ze zbożem i sam i się ju ż do p ropinacyi bierą! Aj w a j ! — N o w idział k t o ! P rzecież handel m a należeć do żydków , kieliszkow ość też do żydków . N u

— chłopu to g n o ju wozić, siać, orać i na żydki pracować. O ni już te ra z p o trz e b u ją czytać

gazety, pisać tak ie p ask u d n e rzeczy, co bez żydków m ożna się obejść — co m y są Polaki o dw óch czapkach — pijaw ki i t. p. b z d u r s tw a ! (P o pauzie) . . . D aw niej czy chłop, czy pon, k ażdy m iał sw ojego ż y d k a . . . O n jem u po­

trze b o w ał w brodę napluć, za p ejs pociągnął, k o p n ął z ty łu , ale dał dobrze zarobić. (P o chw ili) Za p rzeproszeniem chłop chce teraz iść do p arla m en tu , do s e jm u ! . . . N o w idzioł k to !! N a to przecie są różne panow ie — m e- cenasy, coby oni tam radzili -— a chłop n ato coby z czapkiem pod p azuchą stał. — Źle się te ra z p o ro b iło ! oj bardzo ź l e ! . . . (P o chw ili) K to ś id z ie . . . (słychać chód) nu k to b y to szedł? (Żyd w ygląda za drzw i) N u jakiś łap- serd ak p rzeszedł i ani nie p o p a trz y ł że tu je s t p ro p in acy j, tra fik a z fajn p a p ie ro s e m ...

N u to dobrze jeszcze że tra fi się jeszcze uczci­

w y katp ły k , co p rz y jd z ie w szabes św iczki za­

palić — krow ę w y d o ić ! . . . ale tak ich je s t już m ało — oj b ardzo m a ło ! P rz y k rz y mi się bar­

dzo i w tern zm artw ien iu m uszę sobie coś sm u tn eg o zaśpiew ać . . . (Śpiew a)

Ju ż żydkom ciężko te ra z żyć!

Z łoty interes poszedł s p a ć ! . . . Chłop nie chce m iodu, w ódki pić, N i na b o rg żadne fa n ty b ra ć!

D aw niej to żydek był se pon

C hodził we złoto — a tła s ;

D zisiaj na biedę zeszedł on

O j! ja k i ciężki tera z czas!

(6)

D aw niej do żydka p rz y szed ł goj P ięk n ie dzień dobry p o w ie d z ia ł!

N aznosił sera, m asła, jaj . . .

P rz y w ódce to cały dzień s ie d z ia ł! .. . D zisiaj m u żydek śm ierdzi już

K a rczm ę z daleka om ija . . . P opić już nie chce ani ru sz Jeszcze m u okno w y b i j a ! . . .

N u . . . tro szk ę mi się ulżyło na sum ieniu . . . zdaje m i się że ktoś p rzychodzi i ju ż je s t nie­

daleko . . . T rz e b a pójść m u drzw i otw orzyć, żeby przy p ad k o w o nie minął. Aj w a j ! . .. d aw ­ niej to trz a było jego za drzw i w yrzucić, a dziś trz e b a prosić żeby w s tą p ił . . . Aj w a j ! . ..

S C E N A II.

Szm ul i W ojtek dezerter

(W chodzi chłopiec lat 23 ubrany pół w oj­

skow o pół cyw ilnie, czapka na bakier lecz m i­

na niepew na).

W ojtek : Ja k się m asz S zm ulu (W ita go ude­

rzając dłonią po plecach) Co tobie ta k w esoło że sobie p rz y śp ie w u jesz? C zyś m oże kogo do­

brze naciągnął, czyli też spodziew ałeś się, że ja do ciebie z a g lą d n ę ? ...

8

S zm u l: N aciągnąć to te ra z niem a kom u, ciebie zaś nie naciągnę, boś goły ja k św ięty turecki. Z re sztą ciebie to w olałbym nie w i­

dzieć, bo tera z b ardzo za dezerteram i chodzą . . . m uszę przez okno w yzirać czy żandarm i nie idą, a jak b y ciebie tu znaleźli, to b y się i m nie co na plecy dostało . . .

W ojtek: N iechby ci się tam coś oberwało., bo ty juch o żydzie ju ż daw no tego w artasz, byle ja sobie spokojnie u c i e k ł ! .. .

Szm ul (g n iew n y ) : N u — co mi ty m asz ta ­ kie rzeczy pask u d n e gadać, jak i un z ciebie purec — co po lasach jak dzika Świnia się k ry je . . . nu w iesz ty co? . .. żan d arm i za tobą c h o d z ą ! . . .

W ojtek: Z am knij se jad aczk ę ż y d z ie ! . . . bo jak nie to ja ci ją tw ojem i pejsam i i brodą zatk am . . . chodzą czy nie chodzą, to nie tw o ­ ja rzecz — żan d arm i są na to żeby c h o d z ili.. . M asz psiajucho coś w ypalić i w ypić? (Śpiew a)

D aj mi żydku go rzalin y P ó jd ę sobie do M ary n y

D aj mi S zm ulku m ocnej, słodkiej P o w ęd ru ję do D o r o tk i! . . . H a ! . . . S zm u l: Ty' W o jte k nie p o trze b u jesz tak głośno śpiew ać, ale słuchaj, co ja tobie po­

wiem . T y nie chodź ani do M aryny, ani do D o ro tk i — T y sobie idź do w ojska, bo ciebie

— 9 —

(7)

na w szy stk ie stro n y szu k ają —* a ja k cię z n a j­

dą, to będzie z to b ą źle — oj b ardzo z l e ! . . . W ojtek : K iedyś ty S zm ulu ta k i m ądry, to czem uś sw ojego Ic k a do w ojska nie p o siał.

S kryłeś go m iędzy żydam i w m ieście, i m yslisz że n ik t o tern nie w ie, i m oże żan d arm i za nim nie chodzą i nie m acają na w szy stk ie stro n y ! Oj chw ycą Ic u sia chw ycą — pójdą w yk ręcan e pejsy na w ierzbę a jupica na ko­

lek __pó jd ą S zm ulku kochany, p ó jd ą ! . . . (k le­

pie g o ).

S z m u l: T y sobie W o jte k o m ó j l c u ś pysk nie w ycieraj . . . a zresztą m y żydki zaco m a­

m y w w ojsku polskiem służyć — zaco m am y sie bić . . . m oże za te chłopy co nas tak że chcą bić i do P a le sty n y w yganiać. N aco nam zyd- kom P o ls k i. . . m y P olski nie p o trze b u jem y . . • to i ta k je s t nasz kraj od ż y d k o w ! Ja k była A u s trja i n a jja śn ie jsz y pan, co zydkow k o ­ chał jak sw oje w łasne dzieci, to m y jem u słu ­ żyli. Z resztą . . . m y się tam bardzo na fro n t nie pchali — bo m y m am y tak ie delikatne cia­

ło co nie lubi w ziem i siedzieć .. . D lateg o w i­

dzisz W o jte k , jak żydek um rze, to m u m uszą zaraz głow ę kam ieniem przyw alić, zęby i po śm ierci z ziem i nie w ylazł. M y na fro n t się nie pchali, zato pełno nas było w szędzie . . . w k an celary j, w m agazyn, w p ro w ia tu r . . . no i w szędzie gdzie nie p o trz e b u ją k ulki gw iz ac N u w y k atoliki m ówicie, że żydek k rzyza

— 1 0 -

się boi i nie lubi go . . . T o całkiem nie je s t p r a w d a ! O n lubi krzy ż ale czerw ony na ręk a­

w ie p rz y sz y ty i lubi należeć do czerw ony krzyż — to je s t najlepsze w ojsko od żydków . T e ra z chcieli żydków w ysłać na b o ls z e w ik i. . . Co oni nam w inni . . . Ja k się bolszew iki P o ­ lakom nie podobają, to niech ich sam i biją.

M y z nim i bić się nie p o trzeb u jem y , bo tam są nasze najlepsze żydki k o m is a rz a m i.. . O d tego je st chłop coby strzelał, pikiem p rz e­

bijał i w ziem i s i e d z i a ł...

W ojtek: P o jak ieg o djabła ty mi to S zm ulu o p o w ia d a sz ! J a nie przyszedłem na p o g ad a n ­ kę. D aj mi tu w tę flaszkę w ódki a prędko.

(Szuka koło siebie). T u m asz pieniądze. (Żyd nalewa i daje). No m asz tu W o jte k n ajlepszą okow itę! . . . (W ojtek popija z flaszki i mru­

cz y ). N o ujdzie . . . (Popija drugi raz i m ów i).

N o niezgorsza ale d roga . .. N o w idzisz S zm u­

lu tera z m nie się po tej w ódce tak że ulżyło, tak jak tobie po śpiew aniu! D latego w idzisz mój Szm ulu (głaszcze go po brodzie) ja sobie także na pociechę zaśpiew am (popija jeszcze raz, resztę chowa) ale zaśpiew am ta k jak eśm y sobie czasem p rzy w ojsku ś p ie w a li. . . (Śpie­

w a) :

Gdy nas na fro n t posłali, posłali, p o s ła li!

N ow y m u n d u r nam dali, oj dali

Bić się kazali!

(8)

G dyśm y na fro n t jechali, jechali, jechali!

Z m anierek m y pijali, pijali H u c zn ie śpiew ali!

P ó k i w m anierce było, oj było, coś było T o się w ro g a goniło, goniło

Aż się k u rz y ło !

G dyśm y w szy stk o w ypili, w ypili, w ypili T o śm y o d w ró t zrobili, zrobili

Aż nas chw ycili!

G dy nas w S ybir pognali, pognali, pognali M anierki nam zabrali, zabrali

P ić nic nie d a li!

Szm ul: W o jte k co się ty ta k w y dzierasz, ty sobie gębę zam knij, bo zdaje mi się^ że cos koło ściany chodzi (słychać pukanie a żyd m ó­

w i z przestrachem) : Aj w aj, p e w n ie ż a n d a rm y idą i będzie znow u re w iz y j! Żeby ciebie W o j­

tek djabli w zięli coś ty mi tak ą biedę n a p ro ­ w adził . . .

W ojtek : Żydzie otw ó rz okno ja sobie uciek­

nę . . . o tw ieraj p rę d z e j! . . .

Szm ul: (Słychać coraz silniejsze pukanie).

U ciekaj sobie oknem , kom inem , drzw iam i, b y ­ le tylko ciebie u m nie nie znaleźli . .. (T y m ­ czasem W ojtek otw orzył okno i w ysk oczył).

(Pukanie słychać silniej). N u kto tam w no­

— 12 —

cy dobija się i spać spokojnym ludziom nie d a j e ? . . . Czy to rozbój, czy rab u n ek czy co?

Głos z dworcu: W m ieniu p raw a otw ieraj drzw i czem prędzej, bo je w y ł a m i ę ! ...

Szm ul: N u to w ielm ożny pan żandarm , nie trz e b a w yłam yw ać — żebym był w iedział b ył­

bym zaraz pan żandarm puścił. (O tw iera po­

w oli drzwi, kłania się ciągle i m ó w i): W ita m pan żandarm , bardzo w itam !. ..

SC E N A III.

Żyd i żandarm.

Żandarm: N ie kręć żydzie i nie udaw aj g łu ­ piego, ty lk o pow iedz kto tu te ra z był u cie­

bie i gdzie się-p o d ział? .. .

Szm ul: N u te ra z to ja tu byłem i nigdziem się nie podział.

Żandarm: Z daje mi się sm yku że coś ober­

wiesz, przecież słyszałem w yraźnie że ktoś śpiew ał i z kim ś rozm aw iałeś . . .

Szm ul: Śpiewać to tu n ikt te ra z nie śpiew ał a rozm aw iać to ja ta k sam do siebie ro zm a­

w iał bo w dom u niem a nikiem u a m nie się bardzo przy k rzy . M oja R yfcie pojechała do ciotki w Głogowie, a m oje dzieci są u dziadka w K olkuszka.

(Żandarm tym czasem szuka po kątach).

— 13 —

(9)

Żandarm: Są poszlaki, że ty dezerteró w u siebie p rz e trz y m u je sz . . . m ów k tó ry by ł dziś u ciebie bo będzie rew izja, a to się m oże dla ciebie b ard zo sm u tn o s k o ń c z y ć . .. sąd, k ry ­ m inał, k a r a ! . . .

S zm u l: Żebym ta k zdrów b y ł (bije się w piersi), żebym ju trz e js z y dzień nie doczekał, jak ja ich lubię. J a d ezerteró w nie chcę znać, w olałbym , za p rzeproszeniem pana żan d arm a djab ła w idzieć, ja k dezertera. Żebym jeno ta k m łodszy był, sam bym poszedł do nasze sław ­ ne w ojsko polskie służyć . . . bolszew ików _ i niem ców bić . . . krew przelać . .‘. (P o chw ili) ale żeby ta k w k an ty n i, p ro w ia n tu r służyć . . . aj w a j ! co to za p y szn y in teres . . . to je st cał­

kiem b ry la n to w y in teres . . . żebym ta k zdrów b y ł (bije się w piersi) Co do rew izyj to ja się nie boję . . . p roszę zrobić rew izyj, m am tu tro ch ę sta rę łachy i inne rupiecie, ale d ez erter to ja nie m am . . . ja z tak i to w a r nie h a n d lu ­ j ę . . . G dybym ja jego m iał, ju żb y m daw no oddał go do św ietnej ża n d arm ery j.

Żandarm: (Szukając spotyka otwarte okno).

A w idzisz m am cię p ta sz k u ? P rzecież tego okna dla przy jem n o ści sobie nie otw orzyłeś, bo na św iecie zim no . . . M am więc n am acalny dow ód że k to ś sobie to okno o tw o rzy ł i ktoś niem p raw dopodobnie u c i e k ł ! .. . -

— 14 —

“ 1— — -

Szm ul (gw ałtow n ie) W ielm o żn y panie żandarm , żeby pan ino w szy stk o ta k nam a- cał, ja k te n dow ód, z to m oje o tw a rte okno, to b y bardzo niem iał pan co nam acać . . . J a w iem kto jem u o tw o r z y ł. . . m oże ja . . . m oże w i a t e r . . . czy ja niem am inny in teres ino p a­

trze ć na okno kto jem u o t w i e r a ! . . . Z aw sze byłem człow iek spraw iedliw y, a n iespraw ie­

dliw ości ani z oknem , ani z d ezerterem robić nie p otrzebuję.

Żandarm: (ostro) D osyć tej p u stej gadani­

ny. W iadom ości były, że d ezerteró w p rz e trz y ­ m ujesz, p row adzisz zakazane i n t e r e s y . ..

p rzychodzi więc czas że odpow iesz za to w szy ­ stko, w obec sp ra w ie d liw o śc i. . . ale zdaje się, że to będzie dla ciebie dzień c ię ż k i. . . oj bar­

dzo ciężki. B ądź z d r ó w ! . . . (odchodzi).

Szm ul: J a się nie boję w ielm ożny pan żan ­ darm , kłaniam się pięknie . . . bardzo pięknie się kłaniam (drzw i zam yka) . . . Żeby jem u djabli w zięli z ten W o jte k d ez erter i z to o- tw orzone okno. Że to tera z n aw et otw orzone okno nie m oże być . . . N u ale ferfoł co będzie to będzie, ale m oże szubienicy nie b ę d z i e ! . ..

Z asłona spada. K oniec I części.

(10)

O D S Ł O N A II.

Izba włościańska. W izbie łóżka zasłane, nad łóżkiem obrazy — stół na nim lampa. Przy stole stołki.

O soby: Matka i córka Marysia.

M arysia: M oja m atu siu — od kilku dni m ia­

łam przeczucie, że m nie coś przy jem n eg o i w esołego spotka. I oto dziś idąc z nieszporów p rz y stę p u je do m nie listonosz i oddaje mi list . . . A w iesz od kogo m am o? — T o od naszego Jan k a . T y le ju ż ty g o d n i płakałyśm y, m y śla­

łyśm y, że m oże nie żyje, m oże jęczy, gdzie ranny, a m oże się do niew oli dostał, a tu p rz y ; chodzi list od niego, a jaki ładny, że dziesięć razy przeczy tać nie byłoby za dużo . . .

Matka (z rozrzewnieniem ) : B ogu N a jw y ż­

szem u niechaj będą dzięki, że mi dziecko chro­

ni od śm ierci, lub innego nieszczęścia. A le przeczy taj że go, M arysiu, bo u m ieram z .cie­

kaw ości ! . . .

M arysia: W łaśn ie m atu siu m oja chcę to zrobić i zaraz zaczynam (siada przy stole ko­

ło lampy, rozwija list i c z y t a ) :

— 16 —

M oje N a jd ro ższe !

M a tk a : D rogie, kochane c h ło p c z y sk o !. • • M ary sia ( c z y ta ): K ilk a ty g o d n i upłynęło, od m ojego o statn ieg o listu pisanego o as z pola. W y o b raża m sobie jak W y tam o m nie się m artw icie, dlaczego nie daję znaku życia.

T w a rd a jed n ak konieczność w ojskow a, ciągle m arsze, n apady nieprzyjacielskie — nie po­

zw oliły mi ująć ołów ka do ręki, aby do W as napisać. O becnie znalazłszy w olną chw ilę — chcę się podzielić z W a m i w iadom ościam i i w rażeniam i, jakiem i p rz ejęte je s t serce m oje.

T ru d y znosim y ogrom ne, ciągfe m edospam a, zim no i m okro daje się nam b ard zo w e znaki.

O dpocząć nie m ożna spokojnie, bo atak i nie­

przyjacielskie zm u szają nas do nieustannej czynności. Jed n a jed y n a rzecz ra d u je w tej nędzy serce człow ieka, że zbliżam y się s ta te ­ cznie ku końcow i, że niezadługo m ogli będzie­

m y odetchnąć pow ietrzem w olnej ojczyzny.

N ajw ięk szy tru d i najw iększe ofiary sowicie się opłacą. P o m nijcie m oje drogie na tych n a­

szych dziadów i ojców k tó ry ch kości spoczy­

w a ją po ró żnych k rań cach św iata. O ni z ry ­ w ali się nieraz z bronią w ręku, aby w yrw ać ojczyznę z rą k w roga, a pokonani u m iera i z bólem w sercu w lodach S ybiru i w ięzieniach nieprzyjacielskich. K ości ich w m ogiłach po­

ru sz ą się z radości, że ich w nukow ie po tr u ­ dach i w alkach spoczną w w olnej i niepodle-

— 17 — s ^\bU07fy>N,

UNIWERSYTECKA

s v!LZp r u n

(11)

głej ojczyźnie. W p raw d zie ciężkie jeszcze chw ile przejść będzie się m usiało, lecz na­

dzieja, że się to robi dla m iłej o jczyzny doda­

je siły i otuchy. Żal mi ty lk o ty ch zaślepio­

nych chłopców , ja k n ap rzy k ład W A jtuś, któ ry zam iast służyć m iłej ojczyźnie, tu ła ją się jako d ez erterzy po lasach i polach, nie m ają n aw et tego spokoju, jak ib y znaleźli w najg o rętszej n aw et walce. O m nie się nie trap cie zb y tec z­

nie, bo w szyscy jesteśm y w rękach B oga, a bez Jeg o woli nikom u n aw et w łos z głow y nie spadnie. A chociażby i um rzeć przyszło, to śm ierć za ojczyznę je st n ajsz la c h e tn ie j­

sza . . .

Matka (ze stra ch em ): O niechże go M atka B oska u chroni i szczęśliw ie do dom u do p ro ­ w adzi . . .

M arysia: P ozw ólcie m atu siu niech W a m do­

kończę list Ja n k a (czyta dalej). W sz ak sam i

^ j j u s i u g dym by ł m ałym chłopaczkiem czy­

taliście mi słow a h etm an a Żółkiew skiego “Ja k słodko i zaszczytnie um ierać za ojczyznę ode- m nie się ucz.” Jed n a k że w B ogu nadzieja, że się szczęśliw ie zejdziem y. T ym czasem k o ń ­ cząc ten list, całuję W asze kochane ręce i po­

lecam się W a szy m m odlitw om .

K o ch ający W a s zaw sze syn i brat, Janek.

— 18 —

M atka: K ochane i dobre nasze chłopczysko, żeby B óg dał, aby się ta w o jn a jak n ajp ręd ze j ukończyła, a on cały i zdrow y do nas po w ró ­ cił. J u tro zaraz kochana M arysiu trz e b a mu będzie odpisać żeby1 się o nas nie tro sk a ł i niech wie, co się u nas dzieje, że ktoś koło dom u chodzi, a m oże i ktoś do nas idzie. P rz e ­ cie nie je st jeszcze ta k późna godzina. O t sły­

chać k o łatan ie do drzw i. Idźże M arysiu odem ­ knij . .. m oże ktoś m a do nas jaki interes . . . (T ym czasem słychać śpiew za drzwiami i następującą z w r o tk ę ):

W ęd ro w ałem sobie przez g ó ry i lasy, W ę d ro w ałem sobie przez g ó ry i la sy ; T p rz y szły mi na m yśl, daw ne lepsze

czasy

I p rzy szły m i na m yśl daw ne, lepsze czasy.

M arysia: M atusiu to W o jte k , ale ta k ja ­ koś n iew yraźnie śpiew a . .. czy go puścić.

M atka: P rzecież w iesz, że to nasz bliski k re w n y biedne, nieszczęśliw e, zbłąkane chłop­

czysko, d e z e r te r ! . . . puść go M aryś ! . . . (M arysia otwiera drzwi, wchodzi W ojtek, czapka na bakier, mina butna, pochm ielony).

19

(12)

W ojtek (ś p ie w a ):

W o je n k a nie pani, w ojenka nie m atka, W o je n k a nie pani. w ojenka nie m a tk a ; W y b ija nam chłopców aże do o s ta tk a ; (N a środku izby śm iało i butnie) śpiewa:

K a rab in nie ojciec, b ag n e t nie braciszek K a rab in nie ojciec, b ag n e t nie b raciszek ; W lezie ci przez skórę, aż do sam ych k i­

szek

W lezie ci p rzez skórę, aż do sam ych ki­

szek.

D o b ry w ieczór! Ja k się m acie chrzestna m atko, ja k się m asz M a r y ś ! A co w yście ta ­ kie rokrochm alone i nie sw oje. Czy m oże w a­

szego Ja n k a gdzie postrzelili lub zabrali do niew oli. N ie m ą d r y ... siedzi tam w jam ie i m oknie. N ie zje, nie w yśpi się, tylko w iecz­

nie trzy m a j k arab in w rękach, a każdej chw ili m oże kulka, szrapnel, czy g ra n a t trafić i za­

kończyć to m arne życie. Ja przyszedłem na urlop i ju ż nie pójdę . . . niem a głupich . . . (m y­

śli) no szu k a ją m nie . . . niech szu k ają w ia­

tru w polu . . . a m nie nie zn a jd ą .. . nie dam się . . . co mi ta m ! . . .

M atka: Oj W o jtu ś, W o jtu ś ! szkoda cię, inni do o sta tk a w alczą za w olność sw ojej m a t­

— 20 —

ki ojczyzny, a ty ta k m arnie pędzisz to życie, jak b y jak i zbrodzień lub zabójca. P rzecież to bój na śm ierć i życie o w ysw obodzenie naszej m atki ojczyzny z p ę t n i e w o l i ! ...

W ojtek : Co mi tam c h rzest m atko ta k ro z­

trzą sacie s u m ie n ie !. .. w iem ja co robię! . . . B yle się ty lk o ta o brzydliw a w ojna raz u k o ń ­ czyła, gran ice otw orzyli, palnę do A m eryki i ty le m nie kto tu będzie w id z ia ł! . . . O t lepiej pow iedzcie czem uście obie z M arysią takie z a p ła k a n e ! . . .

M arysia: I ow szem pow iem y, nic nam się złego nie stało. Z radości ta k m y się popła­

kały. D o stały śm y w łaśnie list od naszego J a n ­

ka z fro n tu . Z drow y je s t i w alczy, l a k zaś

w szy stk o ślicznie opisuje, że g dybyś przeczy ­

tał, nie m arn o w ałb y ś tak czasu na byle co,

lecz pospieszył w szeregi, aby p rzyczynić się

do ostateczn eg o zw ycięstw a i osw obodzenia

naszej m atk i ojczyzny z p ęt n ie w o li. . . P rz e ­

cież w alczym y ju ż nie dla obcych, lecz dla

siebie. Im potężn iejszą w yw alczym y ojczyznę

tern lepiej dla nas. No W o jtu ś nie nam yślaj

się długo . . . P óki czas spiesz . . . bo ja k cię

pochw ycą, kajd an k am i zabrzęczysz i pójdziesz

w parad zie pod bagnetam i. Czyś ty nie P o ­

l a k ! . . . czy nie bije w tobie serce polskie! .. .

W ojtek : N ie tak i ja głupi żebym się dał

sch w y ta ć! O t i dziś przed chw ilą byłem w

(13)

karczm ie u Szm ula . . . no ta k w edle rozryw ki.

W y w ąch a li coś żandarm i, i dalejże n a m nie robić obław ę. N iety lk o żem się im w ym knął, alem żyda jeszcze w sadził w ta k ą k alam ację—

że nie ja, ale on sobie to długo popam ięta.

Szczęście, że uciekając, jeszcze tę flaszczynę m ogłem ze sobą zabrać. (Pokazuje flaszkę i m ówi po nam yśle). D ajcie M aryś kieliszki, a nap ijem y się po kropelce. M nie na mój sm u ­ te k i zg ry zo tę — a w am na w aszą radość i pociechę z Jan k a. (Z im petem ) N o daj że nie p a trz na m nie ta k d z iw n ie !. . .

Matka (oburzona): My, W o jtu ś, tw ojej w ódki nie p o tr z e b u je m y ! ... P rzy n io słeś ją sobie w ięc w ypij sam , bo m y ani na radość, ani na sm u tek pić nie przyzw yczajone. Je ste ś W o jtu ś nasz krew ny, kochałyśm y cię, a te ra z bolejem y, żeś się dał ta k obałam ucić i na tak niedobre drogi zeszedłeś.

W ojtek : Co mi tam c h rzestn a m atko p ra ­ w icie jakieś k a z a n ie ; był ja dzisiaj w kościele tom słyszał ju ż od księdza . . . Nie chcecie to sam się nap iję (pije z flaszki) i pójdę d a­

lej, żeby m nie p rz ypadkow o i tu nie zw ąchali żan d arm i i zabrali ze sobą w paradzie (znów popija).

(N agle słychać kołatanie do drzw i). C h rze st­

na m atko k o c h a n a !. . . K to w ie czy nie w y ­ w ołałem w ilka z lasu i czy żan d arm i w łaśnie

nie p rzew ąchali że ja tu u w as j e s t e m . . . (ze strachem)" N a w szy stk ie św iętości zaklinam w as . .. schow ajcie m nie gdzie . . . bo m oże być ze m ną n ap raw d ę b ardzo ź l e ! . . . albo m nie w y p u ść c ie ! . ..

Matka: Gdzież ja ciebie W o jtk u schow am ! O kna p o z a m y k a n e . . . a do kom ory ju ż i ta k nie uciekniesz . . . zre sz tą jak będzie re w i­

zja, to i ta k cię z n a jd ą ! . . . N aw arzy łeś piw a, to sobie go w ypij, a m nie daj spokoj. la k i odw ażny, a ju ż cię stra c h obleciał! . . . A m nie co do tego. K ry j się gdzie chcesz, m nie to m e o b c h o d z i. . . Ściągasz biedę na siebie, na tw ych poczciw ych ojcow . . . i m nie chcesz jeszcze o tego w m ie s z a ć . . . (Słychać coraz silniejsze pukanie).

W ojtek : O dla B o g a ! . . . chrzestna m atec z­

ko kochana! . . . gdzie ja się schowam . . . chy­

ba pod to łóżko się w sunę . . . a w y mnie z M a­

rysią jakoś zastawicie .. . T o jest djabelski i n t e r e s ! . . . (W su w a się pod łożko stękając, flaszka mu z kieszeni na izbę się potoczyła, a on jeszcze z pod łóżka głow ę w ystaw ia i m ó w i): K rz esn o m ateń k o p a m i ę t a j c i e ! . . . na t a j ! . ..

(W tym rozruchu M arysia idzie do drzwi i otwiera je. G wałtownie przypada do matki i m ó w i) :

23

(14)

■■■

Marysia: M atu siu k o c h a n a ! . . . w szak to nie żadni żandarm i, lecz nasz Janek. (Trzym a go za rękę i w prow adza). D opierośm y list od nie­

go czy tały i sp łakałyśm y się, a on tu już je s t u nas! . . . O Ja n k u ! (Chwyta go i całuje).

Matka (podbiega) : D ziecko d ro g ie ! to my cię po tak długiem niew idzeniu oglądam y . . . B ogu N ajw y ższem u niech będą d z ię k i! . . . O n cię szczęśliw ie do nas p rz y p ro w a d z ił. . . S ia­

daj i odpocznij, boś zapew ne bardzo zm ęczo- ny mój sy n u ! O dpocznij po ty lu niew ygo­

dach i p o d ró ż y !

Janek: N iech będzie P an B óg pochw alony bo O n m nie p ro w ad ził i p r z e p r o w a d z ił! ...

W ita jc ie m oje w y n a jd ro ż s z e . . . ty n a ju k o ­ chańsza m ateczko (całuje ją) i ty najd ro ższa m oja sio strzyczko (ściska i całuje ją). O t nie- spodziew aniem otrzy m ałem kilkudniow y u r ­ lop i dniem i nocą spieszyłem , aby w as jak n ajprędzej pow itać. Co u w as s ły c h a ć ! . . . jak się w am p o w o d z i! ... J a k słodko mi będzie po ty lu tru d ac h , po ty lu niew ygodach spocząć pod naszym ro dzinnym dachem ! .. .

Matka: D ziecko m oje drogie, przecież ty jesteś z drogi i zm ęczony. U siądźże więc m i­

ły ty nasz w ojow niku, a m y z M arysią się zak rzątn iem y aby cię jak n ajlep iej ugościć! . . . a ty m czasem opow iedz nam coś przechodził bo przecież ju ż daw no m y cię nie o g lądały!

— 24 —

-

Janek (stojąc przed matką i s io s tr ą ): Ma­

tu siu m oja nie spieszcie się ta k bardzo, głodny nie jestem a cośkolw iek w am opow iem (m ó­

w i) : G dybym ja w am chciał w szystko nagle opow iedzieć to b ra k słów. W kilku ty lk o sło­

w ach w am pow iem , że w o statn ich czasach dzicz sro g a n apierała na nas. C iągłe m arsze, atak i tak nas um ęczyły, że g d y b y nie nadzie­

ja, że nadchodzi osw obodzenie ojczyzny, to kto w ie czyby i siły nasze nie u stały . Z ro zu ­ m ieliśm y że to ju ż o sta tn ie drg an ie tego w ielo­

głow ego sm oka. R zuciliśm y się z całą siłą, ro zbiliśm y ich w puch. D zicz raz ro z b ita ucie­

ka w popłochu . . . Z w ycięstw o po naszej s tro ­ nie . . . i ju ż niedaleka je s t ta chw ila, że losy naszej ojczyzny zo stan ą zupełnie u s ta lo n e ! . . . M atka: B ogu N ajw y ższem u niech będą dzię­

ki,*ale usiądźże ju ż Ja n k u i o d p o c z n ij!

Marysia (na stronie po cichu do Janka m ó­

wi, lecz tak żeby na w idow ni w szy scy sły sze­

l i ) : N ie gniew aj się na nas nasz braciszk u ! P rz y sz e d ł tu przed chw ilą ten W o jte k d ezer­

ter. Ś cigają go żandarm i. G dyś ty pukał, on m yślał, że to żan d arm i idą za nim i z w iel­

kiego s tra c h u schow ał się pod łóżko. S ta raj się go ta k nieznacznie w ym acać i w yw abić . . . M oże się za w sty d zi i p opraw i się . ..

Janek (Siada i w suw a nogi pod stół koło łóżka. N areszcie czując coś m iękkiego pochyla

— 25 —

(15)

się i m ów i) : A tam co pod łóżkiem leży. Psa zdaje się nie m ieliście w dom u, a tam czuję coś tak ieg o coś, jak g d y b y psa. (Szuka i znaj­

duje flaszkę). A to co? A m u n icja je s t — m usi być gdzieś i rycerz, ale chyba się pom ylił i zapom niał, że o tw ó r pod łóżkiem , to przecież nie row y s tr z e le c k ie ! ... (Szuka dalej). N a ­ p raw d ę m am usiu, że jak iś ry c erz leży pod łóż­

kiem .. . T rz e b a b y się z nim zapoznać, może to jak i kolega . . . (W yciąga W ojtka zaw sty­

dzonego). A to ty W o j t u ś ! . . . Skądże ty się w ziąłeś pod łóżkiem u m ojej m a m y ! . . . Co za zasadzkę tu u rz ą d z iłe ś !. . . przecież bo lsze­

w icy u ciekają . . . a ja jestem s w ó j !. . .

W ojtek : Ja n k u m iły, w sty d m nie bardzo, że m nie w ta k p o dejrzanem i głupiem położeniu zn a jd u je sz! A le poczekaj i pozw ól a opow iem ci w szystko. O tóż przyszedłem na urlop z p o la w alki, ale po skończonym urlopie nie po­

szedłem do w ojska, lecz zostałem dezerterem . D ziś za m ną żan d arm i chodzą i ja się ciągle kryję. O t i te ra z w ieczorem p rzyszedłem do w as na chw ilkę, przecież to m oja c h rzestn a m a tk a . . . a gd y ty pukałeś, m yślałem że to żandarm i. N ie w iedząc co robić, m yśląc że to żandarm i, w sunęłem się pod łóżko, i d latego w tak im m izernym stan ie m nie znalazłeś.

Janek (pokazuje fla s z k ę ): A le to co jest, bom tę flaszkę też zn alazł pod łóżkiem , czy teg o tak że ża n d arm i s z u k a j ą ! . . .

— 26 —

W ojtek : D a ru j Ja n k u i nie m yśl nic złego.

G dy człow iek m a robaka, k tó ry go do żyw ego gryzie, to rad b y go czem ś zadusić. C hciałem c h rzestn ą m atk ę poczęstować^ lecz nie p rz y ­ jęli odem nie . . .

Janek: A ha, ro b ak a chciałeś zakropić, a przecież człow iek, k tó ry w ypełni swój obo­

w iązek niem a robaka do zakropienia. I ty g d y ­ byś w ypełnił co do ciebie należało, nie m iał­

byś robaka i potrzeb o w ałb y ś go zakrapiać.

W ojtek (ze sm utkiem ) : Co się stało, to p rz e­

padło, dziś jestem ju ż d ezerterem , chodzą za m ną żandarm i, szu k ają m nie . . . nie czas już m nie się naw racać, niem a dla m nie w yjścia ., . p rzy jd zie mi chyba m arnie z g i n ą ć ! . ..

Janek (z m ocą) : K to ci to W o jtu ś pow ie­

dział, ze dla ciebie niem a już sposobu n aw ró ­ cenia się! P am iętasz te chw ile, k tó reśm y ra ­ zem obok siebie w row ie strzeleckim p rzepę­

d z i l i ? . . . Ja k i b y ł z ciebie dobry i służbisty ż o łn ie rz ! . . . D ziś na złe drogi zeszedłeś, ale do naw ró cen ia je s t zaw sze każdem u czas. P o ­ m nij sobie. T am nasi zm ag ają się w ro z s trz y ­ g ającej w alce z śm iertelnym w rogiem . T am za ojczyznę w alczą siw ow łosi starcy, obarcze­

ni liczną rodziną! T am w obronie ojczyzny,

niosą ofiarnie swe życie m łodzieniaszki, k tó ­

rzy ze szkoły na w ojnę u c ie k li!. . . T am , ciche

jak anioły pokoju N iew iasty nasze, niosą opa­

(16)

tru n e k i pociechę tym , k tó rz y w m ękach ko­

nania, oczekują o statn iej chw ili. T am na fro n ­ cie zeszło się w ielkie cierpienie, z w ielką n ad ­ ludzką niem al o fiarnością k rw i w łasnej. T am w śród strasz n y ch nocy i bezsennego czuw ania p rzen ik a w szy stk ich dreszcz rozkoszy, że w krótce rozerw ią p ęta m atki ojczyzny. T am każda w ina da się zm yć krw ią ofiarną, a ty m ów isz, że dla ciebie zam k n ięta je s t w szelka d roga do naw rócenia !. . .

M arysia: T a k W o jtu siu kochany, gdy słu ­ cham słów Ja n k a i p a trz ę na ciebie, to tak i ból me serce przenika, że z płaczem rzuciłabym się na kolana i p ro siła : “W o jtu siu ! nie m a r­

nuj się, lecz idź tam , gdzie w szyscy dobrzy synow ie o jczyzny być p o w i n n i ! ...

W ojtek: Mói d ro d zy ! czuję że popełniłem w ielką podłość, uciekając jak tch ó rz z m iejsca, gdzie dobrzy moi bracia w alczą i giną. P rz e ­ baczcie mi, żem w as zm artw ił bo w idzę, że m nie serdecznie k o c h a c ie ! O d tej chw ili po­

stan aw iam popraw ić się i m uszę się p o p ra ­ wić. Z to b ą Ja n k u , gd y ci się skończy urlop idę na fro n t, aby zm yć m oją w inę i p rzy słu ży ć się m atce ojczyźnie! P obłogosław cie m nie c h rzestn a m atko (schyla głow ę) bo od tej chw ili ju ż innym jestem człow iekiem i tylko d rogą uczciw ości i pracy m yślę iść przez św iat i ż y c ie ! . . .

— 28 —

M atka (rozrzew n ion a): B łogosław ię cię W o jtu siu i błogosław ię w as w szystkich, któ­

rzy ofiarnie niesiecie życie w obronie ojczy­

zny. N iech B óg czuw a nad w am i i niech w as szczęśliw ie w ypro w ad zi z ty ch w ielkich nie­

bezpieczeństw . (K reśli krzyż nad ich głow a­

m i).

Janek: T e ra z jesteś W o jtu s iu m oim n ajlep ­ szym b ra te m (ściskają się) idziem y w bój św ięty i nie spoczniem y, aż m iłą ojczyznę w y ­ zw olim y z p ęt n ie w o li! .. .

W ojtek i Janek (śpiew ają) :

P ójdziem bracia na bój z w rogiem B ronić swej o jc z y z n y !

T y lk o śm iało, ty lk o z B ogiem A w rócim bez b liz n y !

Matka (ś p ie w a ):

Idźcie dzieci niech w as broni B óg i M atka Jeg o !

O n cię z każdej w yrw ie to n i Gdy w estch n iesz do N iego!

Marysia (śpiew a) :

A po ciężkim tru d zie , znoju K iedy p o w ró c ic ie ;

T o nam błogą pieśń pokoju R azem z a n u c ic ie !

— 29 —

(17)

W sz y scy (śpiew ają) :

W ięc niech w zgodzie i jedności Cel nasz życia b ę d z ie ;

S łużm y ojczyźnie w m iłości W sp ie ra jm y się w szędzie!

K oniec.

(Z asłona sp ad a ).

M ała 10-7, 1925 r.

— 30

(18)

Biblioteka Główna UMK

300043342744

(19)

Biblioteka Główna UMK

.... 300043342744

<'&('*$G6)CC6*(

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chcąc, by ładniej się wszystko wydało, należy ubrać starszych o ile możności w sukmany, a młodzież jasno, chłopcy muszą być w płót- niankach,

Niby nie wiesz. Wszak do Wilna dziś wyrusza jegomość Mikołaj. Jego gońce, aniołowie, niosą dzieciom smakołyki, djablik Kuno, rózgę dzierży.. Od djabła

( Rozlega się silne uderzenie w okno. Dziewczęta rozbiegają się pod ściany, stojąc wystra­?. szone z wzrokiem wytężonym w stronę

Jak tylko cokolwiek się ułatwię w domu, nie omieszkam się

Jak zobaczy, że jej „lubczyk“ podynda, to jużciż będzie wołała mnie żywego jak tego na szubienicy (śmieje się, oficerowie także odpowiadają mu śmiechem, Skatinin

Tam rozkoszy on użyje Tam rozkoszy on użyje Wina, wody się napije Winaswody się napije.. Tam teś każę maszerować Tam tez

I imaginuj sobie żydzie prawie już dwadzieścia lat nie widzieliśmy się, aż dopiero dzisiaj mój miłościwy kum, pan Jędrzej przypomniał mnie sobie i jak burza wraz z

stytucją. W drugim roku po zaprzysiężeniu Konstytucji 3-go Maja, gdy jeszcze nie było dość sił do obrony kraju, wrogowie najgorsi. Prusacy i Moskwa, napadli na